Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dobrze nastrojone miasto - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 marca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dobrze nastrojone miasto - ebook

Jak stworzyć szczęśliwe miasto? Pewien nietypowy deweloper, a zarazem producent muzyczny, ma na to swój pomysł.

Przed ludzkością stoją dziś wielkie wyzwania: ocieplenie klimatu, wyczerpywanie zasobów, zwiększające się nierówności ekonomiczne. W połowie XXI wieku na Ziemi będzie żyło prawie dziesięć miliardów ludzi, z czego osiemdziesiąt procent w miastach. Nic więc dziwnego, że to właśnie w miastach rozegra się batalia o przyszłość globu.

Odwołując się do historii cywilizacji oraz dzisiejszej sytuacji wielu miast, a także przytaczając dziesiątki przykładów z całego świata, autor przedstawia tu swoją wizję idealnego, to znaczy doskonale zharmonizowanego, miasta. Opiera się ona na pięciu podstawowych założeniach, którymi są: spójność, kołowość, odporność, wspólnota, współczucie. Na ich podstawie Rose proponuje konkretne rozwiązania dotyczące między innymi infrastruktury, ekologii oraz budowania relacji społecznych. Dzieli się tu nie tylko rozległą wiedzą teoretyczną i doświadczeniami, ale też muzyczną pasją, która pomaga mu znajdować ciekawe analogie i trzymać rytm.

Lektura obowiązkowa dla aktywistek i aktywistów ruchów miejskich, urbanistek, architektów, radnych, polityczek i polityków, dla świadomych mieszkanek i mieszkańców miast, a także dla tych, którzy chcieliby po prostu poznać wreszcie dobrego dewelopera.

Kategoria: Budownictwo i nieruchomości
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66147-10-2
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Do­brze na­stro­jo­ne mia­sto

Gdy mia­łem szes­na­ście lat, wpły­wo­wy ar­chi­tekt Phi­lip John­son, do­rad­ca gu­ber­na­to­ra Nel­so­na Roc­ke­fel­le­ra, po­pro­sił mo­je­go ojca Fre­de­ric­ka P. Rose’a, zwo­len­ni­ka bu­dow­nic­twa ko­mu­nal­ne­go i pro­jek­tan­ta bu­dyn­ków miesz­kal­nych, o radę od­no­śnie do re­wi­ta­li­za­cji no­wo­jor­skiej We­lfa­re Is­land. Ten wą­ski pa­sek zie­mi na East Ri­ver mię­dzy Man­hat­ta­nem a Qu­eens, dziś zna­ny jako Ro­ose­velt Is­land, przez wie­le lat słu­żył za miej­sce zsył­ki miej­skich wy­rzut­ków – naj­pierw było tam wię­zie­nie, póź­niej „szpi­tal dla obłą­ka­nych” i od­izo­lo­wa­ny szpi­tal dla za­dżu­mio­nych, wresz­cie dwa dzia­ła­ją­ce na za­sa­dach po­mo­cy spo­łecz­nej szpi­ta­le dla prze­wle­kle cho­rych. Oj­ciec za­brał mnie tam w 1968 roku i gdy sta­li­śmy wśród sko­rup po­rzu­co­nych bu­dyn­ków na za­chwasz­czo­nej, za­śmie­co­nej zie­mi, za­py­tał mnie: „A ty co byś z tym zro­bił?”.

Od tam­te­go mo­men­tu sta­ram się od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie.

W la­tach sześć­dzie­sią­tych XX wie­ku roz­po­czął się roz­cią­gnię­ty na wie­le de­kad pro­ces fi­zycz­ne­go, spo­łecz­ne­go i eko­lo­gicz­ne­go upad­ku ame­ry­kań­skich miast. Po za­bój­stwie Mar­ti­na Lu­the­ra Kin­ga w 1968 roku w dziel­ni­cach za­miesz­ki­wa­nych przez Afro­ame­ry­ka­nów za­wrza­ło – po stu­le­ciu se­gre­ga­cji i za­nie­dbań za­miesz­ki były szcze­gól­nie gwał­tow­ne. Na rze­ce Cuy­aho­ga w Cle­ve­land za­pło­nę­ła gru­ba war­stwa ropy i od­pad­ków, a po­ka­za­ne na okład­ce „Time’a” zdję­cie po­ża­ru sta­ło się sym­bo­lem za­nie­czysz­czeń dła­wią­cych ame­ry­kań­skie mia­sta. Wzrost prze­stęp­czo­ści, nar­ko­ty­ki oraz za­paść oświa­ty i ko­mu­ni­ka­cji zbio­ro­wej wy­pchnę­ły ro­dzi­ny z kla­sy śred­niej na przed­mie­ścia, co zwięk­szy­ło roz­ziew mię­dzy za­moż­ny­mi miesz­kań­ca­mi a ro­bot­ni­ka­mi. Baza po­dat­ko­wa zma­la­ła, sto­py od­se­tek wzro­sły i wie­lu śród­mie­ściom zaj­rza­ło w oczy ban­kruc­two.

Sam do­ra­sta­łem na przed­mie­ściach, ale przy­cią­gał mnie Nowy Jork – mia­sto żywe i nie­okieł­zna­ne, peł­ne, jak na­pi­sał ar­chi­tekt Ro­bert Ven­tu­ri, „sprzecz­no­ści i zło­żo­no­ści, wi­tal­no­ści i ba­ła­ga­nu”1, czy­li ulicz­ne­go ży­cia, jaz­zu, blu­esa i rock and rol­la.

Lato przed wi­zy­tą na Ro­ose­velt Is­land spę­dzi­łem w No­wym Mek­sy­ku, gdzie bra­łem udział w pra­cach wy­ko­pa­li­sko­wych na te­re­nie li­czą­cej ty­siąc lat wio­ski In­dian Ana­sa­zi. Zbu­do­wa­no ją z su­szo­nych na słoń­cu gli­nia­nych ce­gieł, zo­rien­to­wa­no zaś zgod­nie z ryt­mem wio­sen­nych i je­sien­nych rów­no­no­cy. Ru­iny znaj­du­ją się na pła­sko­wy­żu, na któ­rym kró­lu­ją ro­śli­ny, owa­dy, małe ssa­ki i ptac­two. Do­sto­so­wy­wa­li­śmy się do ryt­mu na­tu­ry, któ­rej wszyst­kie ele­men­ty wy­da­wa­ły się skła­dać na żywą, dy­na­micz­ną ca­łość – czu­łem prze­pływ jej ta­jem­ni­czych prą­dów, lecz była dla mnie sta­now­czo zbyt skom­pli­ko­wa­na. Osta­tecz­nie tak­że In­dia­nie Ana­sa­zi prze­sta­li ją ro­zu­mieć. Po zmia­nie kli­ma­tu trwa­ją­ce przez set­ki lat su­sze zde­wa­sto­wa­ły ich mia­sta.

Jane Ja­cobs, wiel­ka my­śli­ciel­ka dwu­dzie­sto­wiecz­nej urba­ni­sty­ki, na­pi­sa­ła: „Mi­ster­ne po­wią­za­nia roz­ma­itych funk­cji nie są for­mą cha­osu. Wręcz prze­ciw­nie, są one wy­ra­zem zło­żo­ne­go i za­awan­so­wa­ne­go ładu”2. Gdy tam­to lato do­bie­gło koń­ca, wy­ru­szy­łem na po­szu­ki­wa­nie owe­go ładu. Po­dej­rze­wa­łem, że od­naj­dę jego frag­men­ty w róż­nych dzie­dzi­nach: bio­lo­gii i ewo­lu­cji, fi­zy­ce i me­cha­ni­ce kwan­to­wej, re­li­gii i fi­lo­zo­fii, psy­cho­lo­gii i eko­lo­gii, w hi­sto­rii za­mierz­chłych miast i tych, któ­re do­pie­ro po­wsta­ją. Po­sta­no­wi­łem ze­brać wszyst­ko, cze­go do­wie­dzia­łem się z róż­nych źró­deł, aby po­jąć, jak mia­sto może się stać ca­ło­ścią. In­spi­ro­wał mnie wiel­ki mistrz two­rze­nia dzieł kom­plet­nych – Jo­hann Se­ba­stian Bach.

Jego mu­zy­ka jest ni­czym nie­koń­czą­ca się tka­ni­na, któ­rej osno­wę prze­pla­ta­ją roz­kosz­ne, sub­tel­ne wąt­ki, spla­ta­ne mą­drze i z pa­sją. Gdy słu­cham Ba­cha, ogar­nia mnie po­czu­cie wiel­ko­ści na­tu­ry nie­ustan­nie po­dą­ża­ją­cej ku har­mo­nii. Lecz po­dob­nie dzia­ła mu­zy­ka miast ta­kich jak We­imar, Köthen i Lipsk.

Zbiór utwo­rów Das Wohl­tem­pe­rier­te Kla­vier (Do­brze na­stro­jo­ny kla­we­syn), któ­ry Bach po­dzie­lił na dwa tomy opu­bli­ko­wa­ne w la­tach 1722 i 1742, jest wspa­nia­łą mapą kon­tra­punk­tów – pod­ręcz­ni­kiem dla kom­po­zy­to­rów oraz wy­ko­naw­ców zor­ga­ni­zo­wa­nym na pod­sta­wie po­wta­rza­ją­cych się, nie­ziem­sko pięk­nych wzo­rów, uka­zu­ją­cym za­rów­no do­sko­na­łość ca­ło­ści, jak i rolę po­szcze­gól­nych ele­men­tów w jej ra­mach. W za­miesz­czo­nych w obu to­mach pre­lu­diach i fu­gach Bach wy­ko­rzy­stu­je wszyst­kie dwa­dzie­ścia czte­ry to­na­cje du­ro­we i mo­lo­we, two­rząc wy­su­bli­mo­wa­ny eko­sys­tem dźwię­ków.

Bach skom­po­no­wał utwo­ry za­war­te w Das Wohl­tem­pe­rier­te Kla­vier, aby udo­wod­nić, że nowy sys­tem – tem­pe­ro­wa­ny – po­wi­nien za­stą­pić wcze­śniej­szy, któ­ry pa­no­wał przez dwa ty­sią­ce lat. Przed koń­cem XVII wie­ku w mu­zy­ce eu­ro­pej­skiej zgod­nie z teo­rią Pi­ta­go­ra­sa każ­dej ska­li nu­to­wej przy­po­rząd­ko­wa­no nie­co inne stro­je­nie. Wiel­ki grec­ki ma­te­ma­tyk twier­dził, że sto­sun­ki mię­dzy dźwię­ka­mi po­win­ny od­po­wia­dać sto­sun­kom od­le­gło­ści mię­dzy po­szcze­gól­ny­mi pla­ne­ta­mi, dzię­ki cze­mu po­wsta­je „har­mo­nia sfer”. Na­stro­je­nie da­nej to­na­cji mu­zycz­nej we­dług tych pla­ne­tar­nych pro­por­cji two­rzy pięk­ną ska­lę, lecz jed­no­cze­śnie pro­wa­dzi do po­wsta­wa­nia dźwię­ków odro­bi­nę nie­ze­stro­jo­nych z ich od­po­wied­ni­ka­mi w in­nej to­na­cji. Ude­rze­nie w dwa róż­ne kla­wi­sze w tym sa­mym cza­sie pro­wa­dzi do nie­zno­śnych dla ucha efek­tów. Pi­ta­go­rej­ski sys­tem stro­je­nia – tak zwa­ny strój na­tu­ral­ny – choć ogra­ni­czał moż­li­wo­ści kom­po­zy­to­rów do ko­rzy­sta­nia z jed­nej to­na­cji, do­mi­no­wał przez dwa ty­sią­ce lat.

Roz­wią­za­nie – stro­je­nie „po­mię­dzy” do­sko­na­le na­stro­jo­ny­mi dźwię­ka­mi Pi­ta­go­ra­sa – za­pro­po­no­wał chiń­ski ksią­żę Zhu Za­iyu w wy­da­nym w 1580 roku trak­ta­cie Do­cie­ka­nia nad ze­stro­je­niem to­na­cji z ka­len­da­rzem. Je­zu­ic­ki mnich Mat­teo Ric­ci, któ­ry za­sły­nął po­dró­ża­mi do Chin, za­pi­sał ten po­mysł w dzien­ni­ku i przy­wiózł do Eu­ro­py, gdzie ta idea się przy­ję­ła. W 1687 roku nie­miec­ki or­ga­ni­sta i teo­re­tyk mu­zy­ki An­dre­as We­rck­me­ister opu­bli­ko­wał trak­tat o ma­te­ma­ty­ce mu­zy­ki, w któ­rym opi­sał sys­tem zna­ny od­tąd jako tem­pe­ra­cja we­rck­me­ister­ska. Dzię­ki jej za­sto­so­wa­niu każ­dy kla­wisz stro­jo­ny był w ten spo­sób, że brzmiał przy­jem­nie, na­wet gdy jed­no­cze­śnie gra­ło ich wię­cej niż je­den. Sys­tem We­rck­me­iste­ra od­zwier­cie­dlał inną grec­ką ideę – za­sa­dę „zło­te­go środ­ka” – zgod­nie z któ­rą na­le­ży po­szu­ki­wać do­sko­na­łe­go wy­wa­że­nia mię­dzy dwo­ma skraj­no­ścia­mi. Jej au­tor­ką był nie kto inny jak Te­ano, żona Pi­ta­go­ra­sa!

W 1691 roku We­rck­me­ister przed­sta­wił sys­tem, któ­ry na­zwał „Mu­si­ka­li­sche Tem­pe­ra­tur” lub do­brą tem­pe­ra­cją. Miał on roz­wią­zać pro­blem wę­drów­ki po­przez koło kwin­to­we. W stro­ju na­tu­ral­nym po­dróż przez ko­lej­ne to­na­cje, z któ­rych każ­da była odro­bi­nę nie­ze­stro­jo­na z po­przed­nią, koń­czy­ła się nie­do­mknię­ciem cy­klu. Swój sys­tem – któ­ry w XX wie­ku za­czę­to okre­ślać mia­nem rów­no­mier­nie tem­pe­ro­wa­ne­go – We­rck­me­ister za­pro­jek­to­wał w taki spo­sób, by od­le­gło­ści mię­dzy nu­ta­mi mia­ły rów­ne pro­por­cje, dzię­ki cze­mu ko­niec cy­klu współ­brz­mi z jego po­cząt­kiem3.

Współ­cze­sny kom­po­zy­tor Phi­lip Glass twier­dzi: „Bez sys­te­mu do­brze tem­pe­ro­wa­ne­go nie da­ło­by się przejść z to­na­cji a-moll do nie­zwią­za­nej z nią to­na­cji Es-dur, uni­ka­jąc fał­szy­we­go brzmie­nia. Dla­te­go moż­na było sto­so­wać tyl­ko jed­ną to­na­cję rów­no­cze­śnie. Do­bra tem­pe­ra­cja po­zwo­li­ła kom­po­zy­to­ro­wi ko­rzy­stać ze wszyst­kich to­na­cji”.

Bach wie­rzył, że Bóg stwo­rzył świę­tą ar­chi­tek­tu­rę wszech­świa­ta, a jego mi­sją jako kom­po­zy­to­ra jest od­da­nie jej wspa­nia­łej for­my w mu­zy­ce. Do­bra tem­pe­ra­cja wy­zwo­li­ła Ba­cha i spra­wi­ła, że jego mu­zy­ka pły­nę­ła przez wszyst­kie to­na­cje w spo­sób, ja­kie­go nikt wcze­śniej nie pró­bo­wał. Das Wohl­tem­pe­rier­te Kla­vier zo­sta­ło tak skom­po­no­wa­ne, by łą­czyć naj­wyż­sze aspi­ra­cje czło­wie­ka ze wznio­słą har­mo­nią na­tu­ry. Jest to mo­de­lo­wy przy­kład wy­zwa­nia, ja­kie stoi dziś przed nami, gdy pro­jek­tu­je­my i prze­bu­do­wu­je­my na­sze mia­sta.

Pierw­sze mia­sta w dzie­jach za­kła­da­no w świę­tych miej­scach – po­wsta­wa­ły wo­kół świą­tyń, pro­jek­to­wa­ne na pla­nie, któ­ry, tak jak mu­zy­ka Ba­cha, miał od­zwier­cie­dlać ar­chi­tek­tu­rę wszech­świa­ta. Były peł­ne dzieł sztu­ki i sank­tu­ariów, a sens ży­ciu ich miesz­kań­ców nada­wa­ły ob­rzę­dy re­li­gij­ne.

Pro­jek­tan­ci tych wcze­snych osad mie­li je ze­stro­ić z za­sa­da­mi le­żą­cy­mi u pod­staw ży­cia, mo­ral­no­ści, ładu i mą­dro­ści. Wraz z ich roz­wo­jem ka­pła­ni – naj­bar­dziej za­ufa­ni człon­ko­wie spo­łe­czeństw – sta­li się od­po­wie­dzial­ni za opie­kę nad spi­chle­rza­mi i skła­da­mi róż­nych dóbr. Stwo­rzy­li sys­te­my za­rzą­dza­nia, któ­re po­ma­ga­ły im wy­wią­zy­wać się z trzech naj­waż­niej­szych za­dań: za­pew­nie­nia ochro­ny i do­bro­by­tu miesz­kań­com, nad­zo­ro­wa­nia spra­wie­dli­wej dys­try­bu­cji za­so­bów oraz utrzy­my­wa­nia rów­no­wagi mię­dzy sys­te­ma­mi przy­rod­ni­czy­mi i stwo­rzo­ny­mi przez czło­wie­ka w celu po­więk­sza­nia do­bro­sta­nu.

Dzi­siej­sze mia­sta to cuda tech­ni­ki, w któ­rych od­zwier­cie­dla się ogrom­ny po­stęp na­uko­wy cy­wi­li­za­cji. Kre­atyw­ność czło­wie­ka do­pro­wa­dzi­ła go do nie­wy­obra­żal­nej po­tę­gi i do­bro­by­tu, lecz do­stęp do nich nie jest rów­no­mier­ny. Więk­szość na­szych miast za­tra­ci­ła swo­je pier­wot­ne wyż­sze cele.

Na­pi­sa­łem tę książ­kę z za­my­słem po­now­ne­go sca­le­nia obu wąt­ków – tech­nicz­ne­go i spo­łecz­ne­go po­ten­cja­łu lu­dzi z twór­czą siłą na­tu­ry – przy uwzględ­nie­niu nad­rzęd­nych ce­lów miast. W dzi­siej­szej nie­sta­bil­nej, zło­żo­nej i nie­prze­nik­nio­nej rze­czy­wi­sto­ści do­brze na­stro­jo­ne mia­sto dys­po­nu­je sys­te­ma­mi, dzię­ki któ­rym roz­wi­ja­jąc się, zmie­rza ku jesz­cze do­sko­nal­sze­mu na­stro­je­niu. Roz­kwit i do­bro­byt po­zo­sta­ją wów­czas w har­mo­nii ze sku­tecz­nym funk­cjo­no­wa­niem mia­sta i nie za­kłó­ca­ją pa­nu­ją­cej w nim rów­no­ści, a jego spo­łecz­ny i na­tu­ral­ny ka­pi­tał nie­ustan­nie się przy tym od­na­wia. Nie­któ­re mia­sta świa­ta już dziś wy­ka­zu­ją część tych cech. Moja książ­ka ma po­ka­zać, jak sys­te­my te mogą się łą­czyć w spój­ną ca­łość.Wpro­wa­dze­nie

Od­po­wie­dzią są mia­sta

Uro­dzi­łem się w 1952 roku, kie­dy po­pu­la­cja świa­ta li­czy­ła 2,6 mi­liar­da lu­dzi1. Od tam­te­go cza­su nie­mal się po­tro­iła. W 1952 roku tyl­ko 30 pro­cent lud­no­ści żyło w mia­stach – dziś po­nad po­ło­wa2, a pod ko­niec XXI wie­ku licz­ba ma to być 85 pro­cent. Ja­kość i cha­rak­ter na­szych miast będą de­cy­do­wać o tem­pe­ra­men­cie ludz­kiej cy­wi­li­za­cji.

W 1952 roku wa­run­ki pa­nu­ją­ce w mia­stach Eu­ro­py przy­po­mi­na­ły te, któ­re obec­nie pa­nu­ją w kra­jach roz­wi­ja­ją­cych się. W jed­nym z naj­da­lej wy­su­nię­tych na po­łu­dnie miast eu­ro­pej­skich – Pa­ler­mo, sto­li­cy Sy­cy­lii – od­bu­do­wę ze znisz­czeń wo­jen­nych wstrzy­my­wa­ła ko­rup­cja: po­zba­wio­ne do­stę­pu do ta­nich miesz­kań ro­dzi­ny osie­dla­ły się w oko­licz­nych ja­ski­niach, pod­czas gdy ma­fia prze­ku­py­wa­ła i za­stra­sza­ła miej­sco­wych urzęd­ni­ków, aby bez po­sza­no­wa­nia pra­wa bu­dow­la­ne­go i pla­nów za­go­spo­da­ro­wa­nia prze­strzen­ne­go two­rzyć pod­miej­skie be­to­no­we dżun­gle, wy­kła­da­jąc bru­kiem par­ki i nisz­cząc go­spo­dar­stwa, co do­pro­wa­dzi­ło do – jak się to dziś okreś­la – roz­gra­bie­nia Pa­ler­mo.

Z ko­lei na pół­no­cy, w Niem­czech, 8 z 12 mi­lio­nów lu­dzi prze­sie­dlo­nych wsku­tek woj­ny po­zo­sta­wa­ło uchodź­ca­mi po­zba­wio­ny­mi na­le­ży­tych wa­run­ków miesz­ka­nio­wych i pra­cy. Na za­cho­dzie Lon­dyn spo­wi­ja­ła za­bój­cza chmu­ra za­siar­czo­ne­go dymu z ko­palń – „wiel­ki smog” – któ­ra za­bi­ła 12 ty­się­cy lu­dzi, co było naj­więk­szą ka­ta­stro­fą zwią­za­ną z za­nie­czysz­cze­niem po­wie­trza w dzie­jach mia­sta. Na wscho­dzie zaś, w Pra­dze, od­był się po­ka­zo­wy pro­ces Ru­dol­fa Slán­skie­go, któ­re­mu to­wa­rzy­szy­ła dys­kry­mi­na­cja Ży­dów przez sta­li­now­ski re­żim – tor­tu­ry, eg­ze­ku­cje i usu­nię­cie z rzą­du – co do­pro­wa­dzi­ło do po­głę­bie­nia prze­pa­ści mię­dzy Związ­kiem Ra­dziec­kim a Za­cho­dem.

Pa­no­wał wów­czas po­wszech­ny po­gląd, że naj­lep­szym re­me­dium na świa­to­we pro­ble­my bę­dzie roz­wój go­spo­dar­czy. Ame­ry­kań­ski plan Mar­shal­la za­po­cząt­ko­wał w Eu­ro­pie okres naj­szyb­szej eks­pan­sji eko­no­micz­nej w hi­sto­rii, dzię­ki cze­mu zwal­czo­no głód, za­pew­nio­no pra­cę i dach nad gło­wą rze­szom uchodź­ców, sfi­nan­so­wa­no usłu­gi spo­łecz­ne i ogól­nie po­lep­szo­no ja­kość ży­cia dzie­siąt­ków mi­lio­nów lu­dzi. Sta­ny Zjed­no­czo­ne tak­że roz­wi­ja­ły się bar­dzo szyb­ko. Pen­sje ro­bot­ni­ków po­tro­iły się w sto­sun­ku do tych z cza­sów kry­zy­su, roz­ro­sła się kla­sa śred­nia, a po­pu­la­cje miast osią­gnę­ły nie­zna­ny do­tąd po­ziom. Lecz kon­cen­tra­cja na sa­mym roz­wo­ju go­spo­dar­czym nie wy­star­czy­ła, by za­pew­nić lu­dziom praw­dzi­wy do­bro­stan.

Lata pięć­dzie­sią­te nie były do­brym cza­sem dla przy­ro­dy. Roz­wój miast za­le­żał od za­chłan­nej kon­sump­cji za­so­bów na­tu­ral­nych: roz­ko­py­wa­no góry, wy­ci­na­no lasy, ogo­ła­ca­no z ryb oce­any, sta­wia­no tamy na rze­kach i wy­pom­po­wy­wa­no wodę spod zie­mi – de­wa­sta­cja po­stę­po­wa­ła co­raz szyb­ciej. Mar­no­traw­stwem zbyt­nio się nie przej­mo­wa­no. Za­sa­la­nie wód grun­to­wych, ska­że­nie rzek i roz­ko­py­wa­nie grun­tów zmniej­szy­ło re­ge­ne­ra­cyj­ne zdol­no­ści na­tu­ry, przez co wy­ży­wie­nie miesz­kań­ców miast sta­wa­ło się co­raz trud­niej­sze. Choć w la­tach pięć­dzie­sią­tych wie­le miast się roz­ro­sło, pla­no­wa­nie ich roz­wo­ju czę­sto by­wa­ło krót­ko­wzrocz­ne i nie uwzględ­nia­ło ty­się­cy lat do­świad­czeń w bu­do­wa­niu ośrod­ków miej­skich.

Je­śli spoj­rzy­my na w za­sa­dzie każ­de mia­sto na świe­cie, za­pew­ne prze­ko­na­my się, że ta jego część, któ­ra po­wsta­ła w la­tach pięć­dzie­sią­tych, jest naj­mniej atrak­cyj­na. Hi­sto­rycz­ne pla­ce za­mie­nio­no w par­kin­gi, rze­ki za­la­no be­to­nem i prze­obra­żo­no w au­to­stra­dy, ta­nie biu­row­ce w „sty­lu mię­dzy­na­ro­do­wym” za­stą­pi­ły daw­ne, pięk­nie za­pro­jek­to­wa­ne bu­dyn­ki, a na te­re­nach pod­miej­skich po­sta­wio­no roz­le­głe, po­jem­ne, bez­dusz­ne osie­dla, któ­rych miesz­kań­cy zo­sta­li od­cię­ci od miejsc pra­cy, skle­pów, kul­tu­ry i spo­łecz­nej in­te­gra­cji.

Bez wąt­pie­nia w po­ło­wie XX wie­ku wie­le dzie­więt­na­sto­wiecz­nych osie­dli fak­tycz­nie wy­ma­ga­ło od­no­wie­nia. W ber­liń­skiej dziel­ni­cy Wil­hel­mi­ni­scher Ring, któ­ra praw­do­po­dob­nie była wów­czas naj­więk­szym na świe­cie sku­pi­skiem ka­mie­nic, ma­lut­kie, prze­lud­nio­ne miesz­ka­nia opa­la­no wę­glem i tyl­ko 15 pro­cent z nich mia­ło za­rów­no to­a­le­tę, jak i ła­zien­kę lub prysz­nic. W St. Lo­uis w sta­nie Mis­so­uri 85 ty­się­cy ro­dzin miesz­ka­ło w prze­lud­nio­nych, za­szczu­rzo­nych ka­mie­ni­cach z XIX wie­ku, gdzie czę­sto jed­na ła­zien­ka przy­pa­da­ła na kil­ka miesz­kań. No­wo­jor­ski Lo­wer East Side był naj­gę­ściej za­lud­nio­ną dziel­ni­cą świa­ta, któ­rej miesz­kań­cy bo­ry­ka­li się z pro­ble­ma­mi zdro­wot­ny­mi i ni­skim po­zio­mem bez­pie­czeń­stwa. Te miej­sca wy­ma­ga­ły od­no­wy.

Po pierw­szej woj­nie świa­to­wej do­mi­nu­ją­ce po­dej­ście do pro­jek­to­wa­nia urba­ni­stycz­ne­go wy­ro­sło na grun­cie idei fran­cu­skie­go ar­chi­tek­ta szwaj­car­skie­go po­cho­dze­nia Char­le­sa-Édo­uar­da Je­an­ne­ret-Gri­sa, zna­ne­go jako Le Cor­bu­sier. W 1928 roku wraz z gru­pą po­dob­nie my­ślą­cych ko­le­gów po fa­chu Le Cor­bu­sier po­wo­łał do ist­nie­nia Mię­dzy­na­ro­do­wy Kon­gres Ar­chi­tek­tu­ry No­wo­cze­snej (CIAM), by sfor­ma­li­zo­wać i upo­wszech­nić swo­je urba­ni­stycz­ne wi­zje. W 1933 roku gru­pa oznaj­mi­ła, że urba­ni­stycz­nym ide­ałem jest „mia­sto funk­cjo­nal­ne”, a pro­ble­my spo­łecz­ne moż­na roz­wią­zać, re­ali­zu­jąc plan opar­ty na ści­słym po­dzia­le prze­strze­ni we­dług funk­cji. Po­dob­nie jak Bach, Le Cor­bu­sier w swo­ich dzie­łach prag­nął wy­ra­zić ar­chi­tek­tu­rę wszech­świa­ta. „Ma­te­ma­ty­ka – pi­sał – jest ma­je­sta­tycz­ną kon­struk­cją wy­my­ślo­ną przez czło­wie­ka w celu zro­zu­mie­nia wszech­świa­ta. Za­wie­ra ab­so­lut i nie­skoń­czo­ność, to, co zro­zu­mia­łe, i to, co na za­wsze nie­uchwyt­ne”3. Za­in­spi­ro­wa­ny pi­ta­go­rej­skim zło­tym po­dzia­łem, za­pro­po­no­wał go jako ide­al­ną za­sa­dę okre­śla­nia wła­ści­wych od­le­gło­ści mię­dzy bu­dyn­ka­mi oraz sto­sun­ku ich wy­so­ko­ści do sze­ro­ko­ści. Re­zul­ta­tem ta­kie­go spo­so­bu my­śle­nia były od­se­pa­ro­wa­ne od sie­bie wie­że, roz­sta­wio­ne w rów­nych od­stę­pach w nie­zbyt wy­szu­ka­nych par­kach.

Po­mysł mia­sta funk­cjo­nal­ne­go przy­jął się na ca­łym świe­cie. Hi­sto­rycz­ne, żywe, nie­co cha­otycz­ne dziel­ni­ce, peł­ne wą­skich uli­czek, skle­pów i ka­mie­nic, ska­za­no na za­gła­dę i wy­bu­rzo­no, a za­stą­pi­ły je cor­bu­sie­row­skie „wie­że w par­ku” – an­ty­sep­tycz­ne, uła­dzo­ne, wy­po­sa­żo­ne w ma­lut­kie kuch­nie i ła­zien­ki wy­so­ko­ściow­ce miesz­ka­nio­we, po­roz­dzie­la­ne po­zba­wio­ny­mi uży­tecz­nych funk­cji te­re­na­mi zie­lo­ny­mi. Były to miej­sca słu­żą­ce wy­łącz­nie za­miesz­ki­wa­niu – licz­bę skle­pów czy warsz­ta­tów znacz­nie ogra­ni­czo­no. Po­mysł taki zre­ali­zo­wa­no pod Am­ster­da­mem, w zbu­do­wa­nym w la­tach sześć­dzie­sią­tych kom­plek­sie Bijl­mer­me­er, zło­żo­nym z 31 dzie­się­cio­pię­tro­wych blo­ków o pod­sta­wie ośmio­ką­ta, w któ­rych miesz­ka­ło 60 ty­się­cy lu­dzi po­zba­wio­nych do­stę­pu do choć­by jed­ne­go skle­pu. Osie­dle od­dzie­lo­no od mia­sta roz­le­głym ob­sza­rem zie­le­ni.

Kon­cep­cja mia­sta funk­cjo­nal­ne­go tra­fi­ła na szcze­gól­nie po­dat­ny grunt w Związ­ku Ra­dziec­kim, gdzie w okre­sie wiel­kie­go kry­zy­su zna­la­zło pra­cę wie­lu ar­chi­tek­tów z CIAM. Na więk­szą ska­lę ich idee wdro­żo­no po dru­giej woj­nie świa­to­wej, aby ni­skim kosz­tem od­bu­do­wać znisz­czo­ne mia­sta i przy­spie­szyć ra­dziec­ką eks­pan­sję w Eu­ro­pie Wschod­niej. W stycz­niu 1951 roku pierw­szy se­kre­tarz par­tii ko­mu­ni­stycz­nej Ni­ki­ta Chrusz­czow zwo­łał kon­fe­ren­cję na te­mat bu­dow­nic­twa, na któ­rej oznaj­mił, że domy dla mas po­win­ny być bu­do­wa­ne z ta­nich, pre­fa­bry­ko­wa­nych płyt be­to­no­wych. Rok póź­niej, na XIX Zjeź­dzie Par­tii za­rzą­dzo­no po­wszech­ną re­ali­za­cję ogrom­nych miesz­kal­nych za­ło­żeń wiel­ko­pły­to­wych – tyl­ko luk­su­so­we da­cze i bu­dyn­ki rzą­do­we mo­gły na­dal po­wsta­wać w spo­sób rze­mieśl­ni­czy.

Choć po­my­sły ar­chi­tek­tów z CIAM zy­ska­ły w Związ­ku Ra­dziec­kim przy­chyl­ny od­biór, pod­czas dru­giej woj­ny świa­to­wej wie­lu z nich wy­je­cha­ło do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, gdzie ob­ję­li sta­no­wis­ka dzie­ka­nów głów­nych szkół ar­chi­tek­to­nicz­nych. Na pod­sta­wie na­ucza­nych przez nich za­sad opra­co­wa­no pro­gram od­no­wy urba­ni­stycz­nej kra­ju. W la­tach pięć­dzie­sią­tych nowe pro­jek­ty miesz­ka­nio­we, ta­kie jak za­pro­jek­to­wa­ne przez Mi­no­ru Yama­sa­kie­go osie­dle Pru­itt-Igoe w St. Lo­uis, zdo­by­wa­ły na­gro­dy ar­chi­tek­to­nicz­ne za swój bez­kom­pro­mi­so­wy for­ma­lizm. W 1954 roku Dick Lee, nowo wy­bra­ny bur­mistrz New Ha­ven w sta­nie Con­nec­ti­cut, przy­jął Cor­bu­sie­row­ską kon­cep­cję miej­skiej od­no­wy i obie­cał uczy­nić swo­je mia­sto mo­de­lo­wym. Po­my­sły ma­ją­ce na celu za­stą­pie­nie sta­rych dziel­nic dra­pież­nie no­wo­cze­sną ar­chi­tek­tu­rą przy­cią­gnę­ły ogól­no­kra­jo­wą uwa­gę i zdo­by­ły licz­ne na­gro­dy, lecz pod ko­niec lat sześć­dzie­sią­tych oka­za­ły się w więk­szo­ści nie­tra­fio­ne, po­nie­waż do­pro­wa­dzi­ły do kon­cen­tra­cji bie­dy, od­cię­ły miesz­kań­ców od usług i ogra­ni­czy­ły moż­li­wo­ści roz­wo­ju drob­ne­go biz­ne­su.

Dla miej­skiej od­no­wy ele­men­tem rów­nie waż­nym jak bu­dow­nic­two miesz­ka­nio­we jest roz­wój go­spo­dar­czy – two­rze­nie przed­się­biorstw i miejsc pra­cy oraz pod­no­sze­nie stan­dar­dów ży­cia. W ra­mach mo­de­lu go­spo­dar­cze­go do­mi­nu­ją­ce­go w mia­stach w po­ło­wie XX wie­ku sku­pia­no się na re­ali­za­cji kil­ku głów­nych pro­jek­tów re­wi­ta­li­za­cyj­nych w śród­mie­ściach. Wspie­ra­ne na­kła­dem wiel­kich środ­ków pu­blicz­nych ogrom­ne domy to­wa­ro­we czy cen­tra kon­fe­ren­cyj­ne czę­sto upa­da­ły, po­nie­waż ich pro­jek­tan­ci nie ro­zu­mie­li, że ludz­ka przed­się­bior­czość roz­wi­ja się w wie­lu róż­nych ska­lach w ra­mach zło­żo­ne­go sys­te­mu. Drob­ny biz­nes – sklep z in­stru­men­ta­mi czy tka­ni­na­mi albo spo­żyw­czak na rogu – jest rów­nie waż­ny jak nowe blo­ki miesz­kal­ne i ogrom­ne wie­lo­funk­cyj­ne cen­tra. W śród­mie­ściu New Ha­ven wy­bu­rzo­no całe kwar­ta­ły hi­sto­rycz­nych bu­dyn­ków, aby po­sta­wić dom to­wa­ro­wy, któ­ry le­d­wie wy­cho­dził na swo­je. Gdy ży­cie na tym ob­sza­rze za­mar­ło, biu­row­ce stra­ci­ły wie­lu na­jem­ców i czyn­sze spa­dły. W 1969 roku, pod ko­niec swo­jej ka­den­cji, Dick Lee po­wie­dział: „Je­śli New Ha­ven jest mo­de­lo­we, niech Bóg ma w opie­ce ame­ry­kań­skie mia­sta”4.

W 1970 roku po­je­cha­łem do New Ha­ven, by stu­dio­wać na Yale Uni­ver­si­ty. Były to nie­spo­koj­ne cza­sy. New Ha­ven, jed­no z pierw­szych uprze­my­sło­wio­nych pod ko­niec XVIII wie­ku miast ame­ry­kań­skich, tra­ci­ło miej­sca pra­cy dla kla­sy śred­niej, po­nie­waż pro­du­cen­ci prze­no­si­li się na Po­łu­dnie, gdzie nie funk­cjo­no­wa­ły związ­ki za­wo­do­we, lub do in­nych kra­jów. Woj­na z Wiet­na­mem dzie­li­ła na­ród. Upo­rczy­wa re­ce­sja, ro­sną­ce sto­py pro­cen­to­we i prze­stęp­czość przy­spie­sza­ły upa­dek miast, a w New Ha­ven pro­ces człon­ka Czar­nych Pan­ter Bob­by’ego Se­ale’a, któ­re­go oskar­żo­no o mor­der­stwo, za­ostrzał na­pię­cia ra­so­we.

Pod­ją­łem te stu­dia, by zro­zu­mieć i zin­te­gro­wać kil­ka wiel­kich te­ma­tów: na­tu­ry i dzia­ła­nia ludz­kie­go umy­słu, funk­cjo­no­wa­nia sys­te­mów spo­łecz­nych oraz tego, jak zdu­mie­wa­ją­cy cud ży­cia ewo­lu­uje ku co­raz więk­szej zło­żo­no­ści po­mi­mo wszech­ogar­nia­ją­cej en­tro­pii i roz­kła­du. Przy­ją­łem hi­po­te­zę, że za­sa­dy, któ­re wa­run­ku­ją do­bro­stan lu­dzi oraz sys­te­mów przy­rod­ni­czych, moż­na za­sto­so­wać do pro­jek­to­wa­nia szczę­śliw­szych, zdrow­szych miast.

Praw­do­po­dob­nie naj­waż­niej­szy bio­log XX wie­ku, spe­cja­li­zu­ją­cy się w eko­lo­gii G. Eve­lyn Hut­chin­son, był wów­czas pro­fe­so­rem zwy­czaj­nym na Yale. Zgo­dził się ze mną spo­tkać i omó­wić te po­cząt­ko­we po­my­sły, któ­re póź­niej roz­wi­ną­łem do po­sta­ci książ­ki. W 1931 roku, gdy miał 28 lat, Hut­chin­son wy­ru­szył do po­ło­żo­nej wy­so­ko w ty­be­tań­skich Hi­ma­la­jach kra­iny La­dakh, by stu­dio­wać eko­lo­gię tam­tej­szych je­zior oraz lo­kal­ną kul­tu­rę bud­dyj­ską. Jako pierw­szy wy­su­nął kon­cep­cję ni­szy eko­lo­gicz­nej, czy­li stre­fy, w któ­rej róż­ne ga­tun­ki współ­e­wo­lu­ują w ści­słym związ­ku ze śro­do­wi­skiem wła­sne­go ży­cia. Stre­fa ta mie­ści się w ko­lej­nych, co­raz więk­szych sys­te­mach.

Gdy Char­les Dar­win za na­mo­wą eko­no­mi­sty Her­ber­ta Spen­ce­ra wpro­wa­dził do pią­te­go wy­da­nia książ­ki O po­wsta­wa­niu ga­tun­ków zda­nie o „prze­trwa­niu naj­le­piej przy­sto­so­wa­nych”, nie miał wca­le na my­śli naj­sil­niej­szych, lecz te ga­tun­ki, któ­re two­rzą naj­spój­niej­szą ca­łość. Wspa­nia­ła ten­den­cja na­tu­ry, by ewo­lu­ować ku co­raz więk­sze­mu do­pa­so­wa­niu wszyst­kich ele­men­tów, po­zwa­la jej na ad­ap­ta­cję do zmie­nia­ją­cych się wa­run­ków. Kon­cep­cja nisz eko­lo­gicz­nych Hut­chin­so­na oka­za­ła się po­moc­na w po­strze­ga­niu dziel­nic jako ca­ło­stek za­gnież­dżo­nych w ko­lej­nych więk­szych sys­te­mach mia­sta, re­gio­nu, kra­ju i pla­ne­ty. Te naj­le­piej do­sto­so­wa­ne – kwit­ną.

Hut­chin­son traf­nie prze­wi­dział tak­że zmia­ny kli­ma­tu. W 1947 ro­ku stwier­dził, że po­wsta­ją­cy wsku­tek ludz­kiej dzia­łal­no­ści dwu­tle­nek wę­gla prze­obra­zi kli­mat Zie­mi. Je­śli ten naj­więk­szy sys­tem jest za­gro­żo­ny, nie­bez­pie­czeń­stwo wisi tak­że nad wszyst­ki­mi po­zo­sta­ły­mi miesz­czą­cy­mi się w nim eko­sys­te­ma­mi. Pod ko­niec lat pięć­dzie­sią­tych Hut­chin­son po­wią­zał zmniej­sza­nie się bio­róż­no­rod­no­ści ze zmia­na­mi kli­ma­tu. Był tak­że pierw­szym przed­sta­wi­cie­lem nauk przy­rod­ni­czych, któ­ry ba­dał za­gad­nie­nia na sty­ku cy­ber­ne­ty­ki (sys­te­mów kon­tro­li in­for­ma­cji zwrot­nej) i eko­lo­gii, opi­su­jąc prze­pływ ener­gii i in­for­ma­cji przez sys­te­my eko­lo­gicz­ne. Hut­chin­son – a tak­że Abel Wol­man, któ­ry w swo­ich póź­niej­szych pra­cach twier­dził, że mia­sta, tak jak sys­te­my na­tu­ral­ne, mają me­ta­bo­lizm – do­star­czył mi ele­men­tów, któ­re póź­niej sca­li­łem, two­rząc teo­rię miast jako zło­żo­nych sys­te­mów ad­ap­ta­cyj­nych.

W stycz­niu 1974 roku ja tak­że wy­ru­szy­łem w po­dróż w Hi­ma­la­je – roz­po­czą­łem ją w Stam­bu­le i wę­dro­wa­łem da­lej przez Azję, pra­cu­jąc jako me­cha­nik au­to­bu­so­wy. W zi­mo­wym mro­zie sta­ną­łem u bram He­ra­tu, czu­jąc po­wiew nie­zwy­kłe­go wi­chru hi­sto­rii. To afgań­skie mia­sto, któ­re osią­gnę­ło świet­ność za cza­sów im­pe­rium per­skie­go, zo­sta­ło za­ję­te i znisz­czo­ne przez woj­ska Alek­san­dra Ma­ce­doń­skie­go, gdy jego ar­mie szły na wschód, a po­tem od­bu­do­wa­ne w grec­kim sty­lu. Na­stęp­nie pod­bi­li je Se­leu­cy­dzi pod­czas eks­pan­sji z In­dii na za­chód, póź­niej mu­zuł­mań­scy na­jeźdź­cy ze wscho­du – i tak da­lej przez ko­lej­ne stu­le­cia. Sta­łem tam, ogar­nię­ty po­czu­ciem, że wzor­ce przy­no­szo­ne przez róż­ne cy­wi­li­za­cje wpi­sa­ły się tak­że w nasz spo­sób my­śle­nia o bu­do­wa­niu miast. Po­ją­łem, że je­śli chcę zro­zu­mieć mia­sta, mu­szę po­znać ich hi­sto­rię.

Po­sta­no­wi­łem do­wie­dzieć się cze­goś tak­że o kra­inach, w któ­rych leżą. Je­sie­nią po­sze­dłem na stu­dia uzu­peł­nia­ją­ce na Uni­ver­si­ty of Pen­n­sy­lva­nia, by stu­dio­wać pla­no­wa­nie re­gio­nal­ne u Iana McHar­ga, au­to­ra prze­ło­mo­wej książ­ki De­sign with Na­tu­re. McHarg na­no­sił dane przy­rod­ni­cze, spo­łecz­ne i hi­sto­rycz­ne na ko­lej­ne war­stwy mapy, któ­re na­stęp­nie ze­sta­wiał, by spraw­dzić wza­jem­ne od­dzia­ły­wa­nia róż­nych czyn­ni­ków. Jed­nak tego, co przede wszyst­kim pra­gną­łem zgłę­bić, jesz­cze nie na­ucza­no – po­trzeb­na mi była struk­tu­ra, w któ­rej mógł­bym ła­two ze­spo­lić róż­ne ele­men­ty, a któ­ra póź­niej zo­sta­ła na­zwa­na teo­rią zło­żo­no­ści.

Świat jest tak bar­dzo nie­sta­bil­ny i nie­prze­wi­dy­wal­ny mię­dzy in­ny­mi dla­te­go, że sys­te­my za­rów­no na­tu­ry, jak i te two­rzo­ne przez czło­wie­ka są bar­dzo zło­żo­ne. By to zro­zu­mieć, naj­pierw po­win­ni­śmy po­ru­szyć te­mat spo­wi­no­wa­co­nych z nimi sys­te­mów skom­pli­ko­wa­nych.

Sys­te­my ta­kie mają wie­le ru­cho­mych czę­ści, lecz są prze­wi­dy­wal­ne – funk­cjo­nu­ją w spo­sób li­nio­wy. I choć dane na wej­ściu mogą się róż­nić od da­nych na wyj­ściu, sys­tem jako taki po­zo­sta­je za­sad­ni­czo sta­tycz­ny. Weź­my za przy­kład no­wo­jor­ską sieć wo­do­cią­go­wą. Woda jest gro­ma­dzo­na w zbior­ni­kach re­ten­cyj­nych na pół­no­cy sta­nu i pod wpły­wem gra­wi­ta­cji pły­nie ogrom­ny­mi ru­ra­mi prze­sy­ło­wy­mi do mia­sta. Gdy tam do­trze, prze­pły­wa przez ty­sią­ce mniej­szych rur i za­wo­rów, by osta­tecz­nie za­koń­czyć wę­drów­kę w kra­nach mi­lio­nów miesz­kań i do­mów. Ten sys­tem ma wie­le ele­men­tów, lecz wszyst­kie funk­cjo­nu­ją li­nio­wo, po­cząw­szy od wej­ścia, a skoń­czyw­szy na wyj­ściu. Wo­do­cią­gi No­we­go Jor­ku nie zmie­ni­ły się za­sad­ni­czo przez sto pięć­dzie­siąt lat. Sku­tecz­ność prze­pły­wu wody od zbior­ni­ka do kra­nu może się co praw­da róż­nić w za­leż­no­ści od sta­nu wy­stę­pu­ją­cych po dro­dze za­wo­rów, ale struk­tu­ra sa­me­go sys­te­mu jest dość sta­tycz­na. Sys­te­my li­nio­we zwy­kle ce­chu­je ni­ska nie­sta­bil­ność i są one bar­dzo prze­wi­dy­wal­ne.

Dla od­mia­ny sys­te­my zło­żo­ne mają wie­le dzia­ła­ją­cych nie­za­leż­nie ele­men­tów i pod­sys­te­mów, a każ­da część od­dzia­łu­je na po­zo­sta­łe. In­te­rak­cje sys­te­mów zło­żo­nych mogą pro­wa­dzić do wzmac­nia­nia bądź wy­ga­sza­nia wpro­wa­dza­nych do nich da­nych wej­ścio­wych. To dla­te­go, gdy w 2011 roku Gre­cja za­gro­zi­ła, że nie spła­ci po­ło­wy war­te­go 300 mi­liar­dów do­la­rów dłu­gu, świa­to­we ryn­ki fi­nan­so­we stra­ci­ły bi­lio­ny do­la­rów – pra­wie sie­dem razy tyle, ile wy­no­si­ła suma, któ­ra mo­gła być nie­spła­co­na. Naj­bar­dziej zło­żo­nym sys­te­mem Zie­mi jest świat przy­ro­dy. Na­to­miast praw­do­po­dob­nie naj­bar­dziej zło­żo­nym sys­te­mem stwo­rzo­nym przez czło­wie­ka jest mia­sto.Przy­pi­sy

Wstęp. Do­brze na­stro­jo­ne mia­sto

1 Ro­bert Ven­tu­ri, Com­ple­xi­ty and Con­tra­dic­tion in Ar­chi­tec­tu­re, New York 1966, s. 16.

2 Jane Ja­cobs, Śmierć i ży­cie wiel­kich miast Ame­ry­ki, przeł. Łu­kasz Moj­sak, War­sza­wa 2014, s. 233.

3 Sys­tem We­rck­me­iste­ra jest jed­nym z wie­lu sys­te­mów do­bre­go stro­ju. Sys­tem rów­no­mier­nie tem­pe­ro­wa­ny jest jego ko­lej­ną od­mia­ną, a nie wy­łącz­nie zmia­ną na­zwy, opie­ra­ją­cą się jed­nak na tej sa­mej za­sa­dzie głów­nej, dzie­lą­cej cały ton na dwa rów­ne pół­to­ny (przyp. red.).

Wpro­wa­dze­nie. Od­po­wie­dzią są mia­sta

1 The World: Po­pu­la­tion (1952), http://www.geo­ba.se/po­pu­la­tion.php?pc=­world&page=1&type=028&st=rank&asde=&year=1952 (o ile nie za­zna­czo­no ina­czej, wszyst­kie źró­dła in­ter­ne­to­we: do­stęp 10.08.2018).

2 World’s po­pu­la­tion in­cre­asin­gly urban with more than half li­ving in urban are­as, 10.07.2014, https://www.un.org/de­ve­lop­ment/desa/en/news/po­pu­la­tion/world-urba­ni­za­tion-pro­spects.html.

3 Le Cor­bu­sier, The Mo­du­lor: A Har­mo­nio­us Me­asu­re to the Hu­man Sca­le. Uni­ver­sal­ly Ap­pli­ca­ble to Ar­chi­tec­tu­re and Me­cha­nics, t. 1, Ba­sel–Bo­ston: Bir­khäu­ser, 2004, s. 71.

4 http://www.yale.edu/nhohp/mo­del­ci­ty/be­fo­re.html (do­stęp: 2016).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: