Dobrze nastrojone miasto - ebook
Dobrze nastrojone miasto - ebook
Jak stworzyć szczęśliwe miasto? Pewien nietypowy deweloper, a zarazem producent muzyczny, ma na to swój pomysł.
Przed ludzkością stoją dziś wielkie wyzwania: ocieplenie klimatu, wyczerpywanie zasobów, zwiększające się nierówności ekonomiczne. W połowie XXI wieku na Ziemi będzie żyło prawie dziesięć miliardów ludzi, z czego osiemdziesiąt procent w miastach. Nic więc dziwnego, że to właśnie w miastach rozegra się batalia o przyszłość globu.
Odwołując się do historii cywilizacji oraz dzisiejszej sytuacji wielu miast, a także przytaczając dziesiątki przykładów z całego świata, autor przedstawia tu swoją wizję idealnego, to znaczy doskonale zharmonizowanego, miasta. Opiera się ona na pięciu podstawowych założeniach, którymi są: spójność, kołowość, odporność, wspólnota, współczucie. Na ich podstawie Rose proponuje konkretne rozwiązania dotyczące między innymi infrastruktury, ekologii oraz budowania relacji społecznych. Dzieli się tu nie tylko rozległą wiedzą teoretyczną i doświadczeniami, ale też muzyczną pasją, która pomaga mu znajdować ciekawe analogie i trzymać rytm.
Lektura obowiązkowa dla aktywistek i aktywistów ruchów miejskich, urbanistek, architektów, radnych, polityczek i polityków, dla świadomych mieszkanek i mieszkańców miast, a także dla tych, którzy chcieliby po prostu poznać wreszcie dobrego dewelopera.
Kategoria: | Budownictwo i nieruchomości |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66147-10-2 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dobrze nastrojone miasto
Gdy miałem szesnaście lat, wpływowy architekt Philip Johnson, doradca gubernatora Nelsona Rockefellera, poprosił mojego ojca Fredericka P. Rose’a, zwolennika budownictwa komunalnego i projektanta budynków mieszkalnych, o radę odnośnie do rewitalizacji nowojorskiej Welfare Island. Ten wąski pasek ziemi na East River między Manhattanem a Queens, dziś znany jako Roosevelt Island, przez wiele lat służył za miejsce zsyłki miejskich wyrzutków – najpierw było tam więzienie, później „szpital dla obłąkanych” i odizolowany szpital dla zadżumionych, wreszcie dwa działające na zasadach pomocy społecznej szpitale dla przewlekle chorych. Ojciec zabrał mnie tam w 1968 roku i gdy staliśmy wśród skorup porzuconych budynków na zachwaszczonej, zaśmieconej ziemi, zapytał mnie: „A ty co byś z tym zrobił?”.
Od tamtego momentu staram się odpowiedzieć na to pytanie.
W latach sześćdziesiątych XX wieku rozpoczął się rozciągnięty na wiele dekad proces fizycznego, społecznego i ekologicznego upadku amerykańskich miast. Po zabójstwie Martina Luthera Kinga w 1968 roku w dzielnicach zamieszkiwanych przez Afroamerykanów zawrzało – po stuleciu segregacji i zaniedbań zamieszki były szczególnie gwałtowne. Na rzece Cuyahoga w Cleveland zapłonęła gruba warstwa ropy i odpadków, a pokazane na okładce „Time’a” zdjęcie pożaru stało się symbolem zanieczyszczeń dławiących amerykańskie miasta. Wzrost przestępczości, narkotyki oraz zapaść oświaty i komunikacji zbiorowej wypchnęły rodziny z klasy średniej na przedmieścia, co zwiększyło rozziew między zamożnymi mieszkańcami a robotnikami. Baza podatkowa zmalała, stopy odsetek wzrosły i wielu śródmieściom zajrzało w oczy bankructwo.
Sam dorastałem na przedmieściach, ale przyciągał mnie Nowy Jork – miasto żywe i nieokiełznane, pełne, jak napisał architekt Robert Venturi, „sprzeczności i złożoności, witalności i bałaganu”1, czyli ulicznego życia, jazzu, bluesa i rock and rolla.
Lato przed wizytą na Roosevelt Island spędziłem w Nowym Meksyku, gdzie brałem udział w pracach wykopaliskowych na terenie liczącej tysiąc lat wioski Indian Anasazi. Zbudowano ją z suszonych na słońcu glinianych cegieł, zorientowano zaś zgodnie z rytmem wiosennych i jesiennych równonocy. Ruiny znajdują się na płaskowyżu, na którym królują rośliny, owady, małe ssaki i ptactwo. Dostosowywaliśmy się do rytmu natury, której wszystkie elementy wydawały się składać na żywą, dynamiczną całość – czułem przepływ jej tajemniczych prądów, lecz była dla mnie stanowczo zbyt skomplikowana. Ostatecznie także Indianie Anasazi przestali ją rozumieć. Po zmianie klimatu trwające przez setki lat susze zdewastowały ich miasta.
Jane Jacobs, wielka myślicielka dwudziestowiecznej urbanistyki, napisała: „Misterne powiązania rozmaitych funkcji nie są formą chaosu. Wręcz przeciwnie, są one wyrazem złożonego i zaawansowanego ładu”2. Gdy tamto lato dobiegło końca, wyruszyłem na poszukiwanie owego ładu. Podejrzewałem, że odnajdę jego fragmenty w różnych dziedzinach: biologii i ewolucji, fizyce i mechanice kwantowej, religii i filozofii, psychologii i ekologii, w historii zamierzchłych miast i tych, które dopiero powstają. Postanowiłem zebrać wszystko, czego dowiedziałem się z różnych źródeł, aby pojąć, jak miasto może się stać całością. Inspirował mnie wielki mistrz tworzenia dzieł kompletnych – Johann Sebastian Bach.
Jego muzyka jest niczym niekończąca się tkanina, której osnowę przeplatają rozkoszne, subtelne wątki, splatane mądrze i z pasją. Gdy słucham Bacha, ogarnia mnie poczucie wielkości natury nieustannie podążającej ku harmonii. Lecz podobnie działa muzyka miast takich jak Weimar, Köthen i Lipsk.
Zbiór utworów Das Wohltemperierte Klavier (Dobrze nastrojony klawesyn), który Bach podzielił na dwa tomy opublikowane w latach 1722 i 1742, jest wspaniałą mapą kontrapunktów – podręcznikiem dla kompozytorów oraz wykonawców zorganizowanym na podstawie powtarzających się, nieziemsko pięknych wzorów, ukazującym zarówno doskonałość całości, jak i rolę poszczególnych elementów w jej ramach. W zamieszczonych w obu tomach preludiach i fugach Bach wykorzystuje wszystkie dwadzieścia cztery tonacje durowe i molowe, tworząc wysublimowany ekosystem dźwięków.
Bach skomponował utwory zawarte w Das Wohltemperierte Klavier, aby udowodnić, że nowy system – temperowany – powinien zastąpić wcześniejszy, który panował przez dwa tysiące lat. Przed końcem XVII wieku w muzyce europejskiej zgodnie z teorią Pitagorasa każdej skali nutowej przyporządkowano nieco inne strojenie. Wielki grecki matematyk twierdził, że stosunki między dźwiękami powinny odpowiadać stosunkom odległości między poszczególnymi planetami, dzięki czemu powstaje „harmonia sfer”. Nastrojenie danej tonacji muzycznej według tych planetarnych proporcji tworzy piękną skalę, lecz jednocześnie prowadzi do powstawania dźwięków odrobinę niezestrojonych z ich odpowiednikami w innej tonacji. Uderzenie w dwa różne klawisze w tym samym czasie prowadzi do nieznośnych dla ucha efektów. Pitagorejski system strojenia – tak zwany strój naturalny – choć ograniczał możliwości kompozytorów do korzystania z jednej tonacji, dominował przez dwa tysiące lat.
Rozwiązanie – strojenie „pomiędzy” doskonale nastrojonymi dźwiękami Pitagorasa – zaproponował chiński książę Zhu Zaiyu w wydanym w 1580 roku traktacie Dociekania nad zestrojeniem tonacji z kalendarzem. Jezuicki mnich Matteo Ricci, który zasłynął podróżami do Chin, zapisał ten pomysł w dzienniku i przywiózł do Europy, gdzie ta idea się przyjęła. W 1687 roku niemiecki organista i teoretyk muzyki Andreas Werckmeister opublikował traktat o matematyce muzyki, w którym opisał system znany odtąd jako temperacja werckmeisterska. Dzięki jej zastosowaniu każdy klawisz strojony był w ten sposób, że brzmiał przyjemnie, nawet gdy jednocześnie grało ich więcej niż jeden. System Werckmeistera odzwierciedlał inną grecką ideę – zasadę „złotego środka” – zgodnie z którą należy poszukiwać doskonałego wyważenia między dwoma skrajnościami. Jej autorką był nie kto inny jak Teano, żona Pitagorasa!
W 1691 roku Werckmeister przedstawił system, który nazwał „Musikalische Temperatur” lub dobrą temperacją. Miał on rozwiązać problem wędrówki poprzez koło kwintowe. W stroju naturalnym podróż przez kolejne tonacje, z których każda była odrobinę niezestrojona z poprzednią, kończyła się niedomknięciem cyklu. Swój system – który w XX wieku zaczęto określać mianem równomiernie temperowanego – Werckmeister zaprojektował w taki sposób, by odległości między nutami miały równe proporcje, dzięki czemu koniec cyklu współbrzmi z jego początkiem3.
Współczesny kompozytor Philip Glass twierdzi: „Bez systemu dobrze temperowanego nie dałoby się przejść z tonacji a-moll do niezwiązanej z nią tonacji Es-dur, unikając fałszywego brzmienia. Dlatego można było stosować tylko jedną tonację równocześnie. Dobra temperacja pozwoliła kompozytorowi korzystać ze wszystkich tonacji”.
Bach wierzył, że Bóg stworzył świętą architekturę wszechświata, a jego misją jako kompozytora jest oddanie jej wspaniałej formy w muzyce. Dobra temperacja wyzwoliła Bacha i sprawiła, że jego muzyka płynęła przez wszystkie tonacje w sposób, jakiego nikt wcześniej nie próbował. Das Wohltemperierte Klavier zostało tak skomponowane, by łączyć najwyższe aspiracje człowieka ze wzniosłą harmonią natury. Jest to modelowy przykład wyzwania, jakie stoi dziś przed nami, gdy projektujemy i przebudowujemy nasze miasta.
Pierwsze miasta w dziejach zakładano w świętych miejscach – powstawały wokół świątyń, projektowane na planie, który, tak jak muzyka Bacha, miał odzwierciedlać architekturę wszechświata. Były pełne dzieł sztuki i sanktuariów, a sens życiu ich mieszkańców nadawały obrzędy religijne.
Projektanci tych wczesnych osad mieli je zestroić z zasadami leżącymi u podstaw życia, moralności, ładu i mądrości. Wraz z ich rozwojem kapłani – najbardziej zaufani członkowie społeczeństw – stali się odpowiedzialni za opiekę nad spichlerzami i składami różnych dóbr. Stworzyli systemy zarządzania, które pomagały im wywiązywać się z trzech najważniejszych zadań: zapewnienia ochrony i dobrobytu mieszkańcom, nadzorowania sprawiedliwej dystrybucji zasobów oraz utrzymywania równowagi między systemami przyrodniczymi i stworzonymi przez człowieka w celu powiększania dobrostanu.
Dzisiejsze miasta to cuda techniki, w których odzwierciedla się ogromny postęp naukowy cywilizacji. Kreatywność człowieka doprowadziła go do niewyobrażalnej potęgi i dobrobytu, lecz dostęp do nich nie jest równomierny. Większość naszych miast zatraciła swoje pierwotne wyższe cele.
Napisałem tę książkę z zamysłem ponownego scalenia obu wątków – technicznego i społecznego potencjału ludzi z twórczą siłą natury – przy uwzględnieniu nadrzędnych celów miast. W dzisiejszej niestabilnej, złożonej i nieprzeniknionej rzeczywistości dobrze nastrojone miasto dysponuje systemami, dzięki którym rozwijając się, zmierza ku jeszcze doskonalszemu nastrojeniu. Rozkwit i dobrobyt pozostają wówczas w harmonii ze skutecznym funkcjonowaniem miasta i nie zakłócają panującej w nim równości, a jego społeczny i naturalny kapitał nieustannie się przy tym odnawia. Niektóre miasta świata już dziś wykazują część tych cech. Moja książka ma pokazać, jak systemy te mogą się łączyć w spójną całość.Wprowadzenie
Odpowiedzią są miasta
Urodziłem się w 1952 roku, kiedy populacja świata liczyła 2,6 miliarda ludzi1. Od tamtego czasu niemal się potroiła. W 1952 roku tylko 30 procent ludności żyło w miastach – dziś ponad połowa2, a pod koniec XXI wieku liczba ma to być 85 procent. Jakość i charakter naszych miast będą decydować o temperamencie ludzkiej cywilizacji.
W 1952 roku warunki panujące w miastach Europy przypominały te, które obecnie panują w krajach rozwijających się. W jednym z najdalej wysuniętych na południe miast europejskich – Palermo, stolicy Sycylii – odbudowę ze zniszczeń wojennych wstrzymywała korupcja: pozbawione dostępu do tanich mieszkań rodziny osiedlały się w okolicznych jaskiniach, podczas gdy mafia przekupywała i zastraszała miejscowych urzędników, aby bez poszanowania prawa budowlanego i planów zagospodarowania przestrzennego tworzyć podmiejskie betonowe dżungle, wykładając brukiem parki i niszcząc gospodarstwa, co doprowadziło do – jak się to dziś określa – rozgrabienia Palermo.
Z kolei na północy, w Niemczech, 8 z 12 milionów ludzi przesiedlonych wskutek wojny pozostawało uchodźcami pozbawionymi należytych warunków mieszkaniowych i pracy. Na zachodzie Londyn spowijała zabójcza chmura zasiarczonego dymu z kopalń – „wielki smog” – która zabiła 12 tysięcy ludzi, co było największą katastrofą związaną z zanieczyszczeniem powietrza w dziejach miasta. Na wschodzie zaś, w Pradze, odbył się pokazowy proces Rudolfa Slánskiego, któremu towarzyszyła dyskryminacja Żydów przez stalinowski reżim – tortury, egzekucje i usunięcie z rządu – co doprowadziło do pogłębienia przepaści między Związkiem Radzieckim a Zachodem.
Panował wówczas powszechny pogląd, że najlepszym remedium na światowe problemy będzie rozwój gospodarczy. Amerykański plan Marshalla zapoczątkował w Europie okres najszybszej ekspansji ekonomicznej w historii, dzięki czemu zwalczono głód, zapewniono pracę i dach nad głową rzeszom uchodźców, sfinansowano usługi społeczne i ogólnie polepszono jakość życia dziesiątków milionów ludzi. Stany Zjednoczone także rozwijały się bardzo szybko. Pensje robotników potroiły się w stosunku do tych z czasów kryzysu, rozrosła się klasa średnia, a populacje miast osiągnęły nieznany dotąd poziom. Lecz koncentracja na samym rozwoju gospodarczym nie wystarczyła, by zapewnić ludziom prawdziwy dobrostan.
Lata pięćdziesiąte nie były dobrym czasem dla przyrody. Rozwój miast zależał od zachłannej konsumpcji zasobów naturalnych: rozkopywano góry, wycinano lasy, ogołacano z ryb oceany, stawiano tamy na rzekach i wypompowywano wodę spod ziemi – dewastacja postępowała coraz szybciej. Marnotrawstwem zbytnio się nie przejmowano. Zasalanie wód gruntowych, skażenie rzek i rozkopywanie gruntów zmniejszyło regeneracyjne zdolności natury, przez co wyżywienie mieszkańców miast stawało się coraz trudniejsze. Choć w latach pięćdziesiątych wiele miast się rozrosło, planowanie ich rozwoju często bywało krótkowzroczne i nie uwzględniało tysięcy lat doświadczeń w budowaniu ośrodków miejskich.
Jeśli spojrzymy na w zasadzie każde miasto na świecie, zapewne przekonamy się, że ta jego część, która powstała w latach pięćdziesiątych, jest najmniej atrakcyjna. Historyczne place zamieniono w parkingi, rzeki zalano betonem i przeobrażono w autostrady, tanie biurowce w „stylu międzynarodowym” zastąpiły dawne, pięknie zaprojektowane budynki, a na terenach podmiejskich postawiono rozległe, pojemne, bezduszne osiedla, których mieszkańcy zostali odcięci od miejsc pracy, sklepów, kultury i społecznej integracji.
Bez wątpienia w połowie XX wieku wiele dziewiętnastowiecznych osiedli faktycznie wymagało odnowienia. W berlińskiej dzielnicy Wilhelminischer Ring, która prawdopodobnie była wówczas największym na świecie skupiskiem kamienic, malutkie, przeludnione mieszkania opalano węglem i tylko 15 procent z nich miało zarówno toaletę, jak i łazienkę lub prysznic. W St. Louis w stanie Missouri 85 tysięcy rodzin mieszkało w przeludnionych, zaszczurzonych kamienicach z XIX wieku, gdzie często jedna łazienka przypadała na kilka mieszkań. Nowojorski Lower East Side był najgęściej zaludnioną dzielnicą świata, której mieszkańcy borykali się z problemami zdrowotnymi i niskim poziomem bezpieczeństwa. Te miejsca wymagały odnowy.
Po pierwszej wojnie światowej dominujące podejście do projektowania urbanistycznego wyrosło na gruncie idei francuskiego architekta szwajcarskiego pochodzenia Charlesa-Édouarda Jeanneret-Grisa, znanego jako Le Corbusier. W 1928 roku wraz z grupą podobnie myślących kolegów po fachu Le Corbusier powołał do istnienia Międzynarodowy Kongres Architektury Nowoczesnej (CIAM), by sformalizować i upowszechnić swoje urbanistyczne wizje. W 1933 roku grupa oznajmiła, że urbanistycznym ideałem jest „miasto funkcjonalne”, a problemy społeczne można rozwiązać, realizując plan oparty na ścisłym podziale przestrzeni według funkcji. Podobnie jak Bach, Le Corbusier w swoich dziełach pragnął wyrazić architekturę wszechświata. „Matematyka – pisał – jest majestatyczną konstrukcją wymyśloną przez człowieka w celu zrozumienia wszechświata. Zawiera absolut i nieskończoność, to, co zrozumiałe, i to, co na zawsze nieuchwytne”3. Zainspirowany pitagorejskim złotym podziałem, zaproponował go jako idealną zasadę określania właściwych odległości między budynkami oraz stosunku ich wysokości do szerokości. Rezultatem takiego sposobu myślenia były odseparowane od siebie wieże, rozstawione w równych odstępach w niezbyt wyszukanych parkach.
Pomysł miasta funkcjonalnego przyjął się na całym świecie. Historyczne, żywe, nieco chaotyczne dzielnice, pełne wąskich uliczek, sklepów i kamienic, skazano na zagładę i wyburzono, a zastąpiły je corbusierowskie „wieże w parku” – antyseptyczne, uładzone, wyposażone w malutkie kuchnie i łazienki wysokościowce mieszkaniowe, porozdzielane pozbawionymi użytecznych funkcji terenami zielonymi. Były to miejsca służące wyłącznie zamieszkiwaniu – liczbę sklepów czy warsztatów znacznie ograniczono. Pomysł taki zrealizowano pod Amsterdamem, w zbudowanym w latach sześćdziesiątych kompleksie Bijlmermeer, złożonym z 31 dziesięciopiętrowych bloków o podstawie ośmiokąta, w których mieszkało 60 tysięcy ludzi pozbawionych dostępu do choćby jednego sklepu. Osiedle oddzielono od miasta rozległym obszarem zieleni.
Koncepcja miasta funkcjonalnego trafiła na szczególnie podatny grunt w Związku Radzieckim, gdzie w okresie wielkiego kryzysu znalazło pracę wielu architektów z CIAM. Na większą skalę ich idee wdrożono po drugiej wojnie światowej, aby niskim kosztem odbudować zniszczone miasta i przyspieszyć radziecką ekspansję w Europie Wschodniej. W styczniu 1951 roku pierwszy sekretarz partii komunistycznej Nikita Chruszczow zwołał konferencję na temat budownictwa, na której oznajmił, że domy dla mas powinny być budowane z tanich, prefabrykowanych płyt betonowych. Rok później, na XIX Zjeździe Partii zarządzono powszechną realizację ogromnych mieszkalnych założeń wielkopłytowych – tylko luksusowe dacze i budynki rządowe mogły nadal powstawać w sposób rzemieślniczy.
Choć pomysły architektów z CIAM zyskały w Związku Radzieckim przychylny odbiór, podczas drugiej wojny światowej wielu z nich wyjechało do Stanów Zjednoczonych, gdzie objęli stanowiska dziekanów głównych szkół architektonicznych. Na podstawie nauczanych przez nich zasad opracowano program odnowy urbanistycznej kraju. W latach pięćdziesiątych nowe projekty mieszkaniowe, takie jak zaprojektowane przez Minoru Yamasakiego osiedle Pruitt-Igoe w St. Louis, zdobywały nagrody architektoniczne za swój bezkompromisowy formalizm. W 1954 roku Dick Lee, nowo wybrany burmistrz New Haven w stanie Connecticut, przyjął Corbusierowską koncepcję miejskiej odnowy i obiecał uczynić swoje miasto modelowym. Pomysły mające na celu zastąpienie starych dzielnic drapieżnie nowoczesną architekturą przyciągnęły ogólnokrajową uwagę i zdobyły liczne nagrody, lecz pod koniec lat sześćdziesiątych okazały się w większości nietrafione, ponieważ doprowadziły do koncentracji biedy, odcięły mieszkańców od usług i ograniczyły możliwości rozwoju drobnego biznesu.
Dla miejskiej odnowy elementem równie ważnym jak budownictwo mieszkaniowe jest rozwój gospodarczy – tworzenie przedsiębiorstw i miejsc pracy oraz podnoszenie standardów życia. W ramach modelu gospodarczego dominującego w miastach w połowie XX wieku skupiano się na realizacji kilku głównych projektów rewitalizacyjnych w śródmieściach. Wspierane nakładem wielkich środków publicznych ogromne domy towarowe czy centra konferencyjne często upadały, ponieważ ich projektanci nie rozumieli, że ludzka przedsiębiorczość rozwija się w wielu różnych skalach w ramach złożonego systemu. Drobny biznes – sklep z instrumentami czy tkaninami albo spożywczak na rogu – jest równie ważny jak nowe bloki mieszkalne i ogromne wielofunkcyjne centra. W śródmieściu New Haven wyburzono całe kwartały historycznych budynków, aby postawić dom towarowy, który ledwie wychodził na swoje. Gdy życie na tym obszarze zamarło, biurowce straciły wielu najemców i czynsze spadły. W 1969 roku, pod koniec swojej kadencji, Dick Lee powiedział: „Jeśli New Haven jest modelowe, niech Bóg ma w opiece amerykańskie miasta”4.
W 1970 roku pojechałem do New Haven, by studiować na Yale University. Były to niespokojne czasy. New Haven, jedno z pierwszych uprzemysłowionych pod koniec XVIII wieku miast amerykańskich, traciło miejsca pracy dla klasy średniej, ponieważ producenci przenosili się na Południe, gdzie nie funkcjonowały związki zawodowe, lub do innych krajów. Wojna z Wietnamem dzieliła naród. Uporczywa recesja, rosnące stopy procentowe i przestępczość przyspieszały upadek miast, a w New Haven proces członka Czarnych Panter Bobby’ego Seale’a, którego oskarżono o morderstwo, zaostrzał napięcia rasowe.
Podjąłem te studia, by zrozumieć i zintegrować kilka wielkich tematów: natury i działania ludzkiego umysłu, funkcjonowania systemów społecznych oraz tego, jak zdumiewający cud życia ewoluuje ku coraz większej złożoności pomimo wszechogarniającej entropii i rozkładu. Przyjąłem hipotezę, że zasady, które warunkują dobrostan ludzi oraz systemów przyrodniczych, można zastosować do projektowania szczęśliwszych, zdrowszych miast.
Prawdopodobnie najważniejszy biolog XX wieku, specjalizujący się w ekologii G. Evelyn Hutchinson, był wówczas profesorem zwyczajnym na Yale. Zgodził się ze mną spotkać i omówić te początkowe pomysły, które później rozwinąłem do postaci książki. W 1931 roku, gdy miał 28 lat, Hutchinson wyruszył do położonej wysoko w tybetańskich Himalajach krainy Ladakh, by studiować ekologię tamtejszych jezior oraz lokalną kulturę buddyjską. Jako pierwszy wysunął koncepcję niszy ekologicznej, czyli strefy, w której różne gatunki współewoluują w ścisłym związku ze środowiskiem własnego życia. Strefa ta mieści się w kolejnych, coraz większych systemach.
Gdy Charles Darwin za namową ekonomisty Herberta Spencera wprowadził do piątego wydania książki O powstawaniu gatunków zdanie o „przetrwaniu najlepiej przystosowanych”, nie miał wcale na myśli najsilniejszych, lecz te gatunki, które tworzą najspójniejszą całość. Wspaniała tendencja natury, by ewoluować ku coraz większemu dopasowaniu wszystkich elementów, pozwala jej na adaptację do zmieniających się warunków. Koncepcja nisz ekologicznych Hutchinsona okazała się pomocna w postrzeganiu dzielnic jako całostek zagnieżdżonych w kolejnych większych systemach miasta, regionu, kraju i planety. Te najlepiej dostosowane – kwitną.
Hutchinson trafnie przewidział także zmiany klimatu. W 1947 roku stwierdził, że powstający wskutek ludzkiej działalności dwutlenek węgla przeobrazi klimat Ziemi. Jeśli ten największy system jest zagrożony, niebezpieczeństwo wisi także nad wszystkimi pozostałymi mieszczącymi się w nim ekosystemami. Pod koniec lat pięćdziesiątych Hutchinson powiązał zmniejszanie się bioróżnorodności ze zmianami klimatu. Był także pierwszym przedstawicielem nauk przyrodniczych, który badał zagadnienia na styku cybernetyki (systemów kontroli informacji zwrotnej) i ekologii, opisując przepływ energii i informacji przez systemy ekologiczne. Hutchinson – a także Abel Wolman, który w swoich późniejszych pracach twierdził, że miasta, tak jak systemy naturalne, mają metabolizm – dostarczył mi elementów, które później scaliłem, tworząc teorię miast jako złożonych systemów adaptacyjnych.
W styczniu 1974 roku ja także wyruszyłem w podróż w Himalaje – rozpocząłem ją w Stambule i wędrowałem dalej przez Azję, pracując jako mechanik autobusowy. W zimowym mrozie stanąłem u bram Heratu, czując powiew niezwykłego wichru historii. To afgańskie miasto, które osiągnęło świetność za czasów imperium perskiego, zostało zajęte i zniszczone przez wojska Aleksandra Macedońskiego, gdy jego armie szły na wschód, a potem odbudowane w greckim stylu. Następnie podbili je Seleucydzi podczas ekspansji z Indii na zachód, później muzułmańscy najeźdźcy ze wschodu – i tak dalej przez kolejne stulecia. Stałem tam, ogarnięty poczuciem, że wzorce przynoszone przez różne cywilizacje wpisały się także w nasz sposób myślenia o budowaniu miast. Pojąłem, że jeśli chcę zrozumieć miasta, muszę poznać ich historię.
Postanowiłem dowiedzieć się czegoś także o krainach, w których leżą. Jesienią poszedłem na studia uzupełniające na University of Pennsylvania, by studiować planowanie regionalne u Iana McHarga, autora przełomowej książki Design with Nature. McHarg nanosił dane przyrodnicze, społeczne i historyczne na kolejne warstwy mapy, które następnie zestawiał, by sprawdzić wzajemne oddziaływania różnych czynników. Jednak tego, co przede wszystkim pragnąłem zgłębić, jeszcze nie nauczano – potrzebna mi była struktura, w której mógłbym łatwo zespolić różne elementy, a która później została nazwana teorią złożoności.
Świat jest tak bardzo niestabilny i nieprzewidywalny między innymi dlatego, że systemy zarówno natury, jak i te tworzone przez człowieka są bardzo złożone. By to zrozumieć, najpierw powinniśmy poruszyć temat spowinowaconych z nimi systemów skomplikowanych.
Systemy takie mają wiele ruchomych części, lecz są przewidywalne – funkcjonują w sposób liniowy. I choć dane na wejściu mogą się różnić od danych na wyjściu, system jako taki pozostaje zasadniczo statyczny. Weźmy za przykład nowojorską sieć wodociągową. Woda jest gromadzona w zbiornikach retencyjnych na północy stanu i pod wpływem grawitacji płynie ogromnymi rurami przesyłowymi do miasta. Gdy tam dotrze, przepływa przez tysiące mniejszych rur i zaworów, by ostatecznie zakończyć wędrówkę w kranach milionów mieszkań i domów. Ten system ma wiele elementów, lecz wszystkie funkcjonują liniowo, począwszy od wejścia, a skończywszy na wyjściu. Wodociągi Nowego Jorku nie zmieniły się zasadniczo przez sto pięćdziesiąt lat. Skuteczność przepływu wody od zbiornika do kranu może się co prawda różnić w zależności od stanu występujących po drodze zaworów, ale struktura samego systemu jest dość statyczna. Systemy liniowe zwykle cechuje niska niestabilność i są one bardzo przewidywalne.
Dla odmiany systemy złożone mają wiele działających niezależnie elementów i podsystemów, a każda część oddziałuje na pozostałe. Interakcje systemów złożonych mogą prowadzić do wzmacniania bądź wygaszania wprowadzanych do nich danych wejściowych. To dlatego, gdy w 2011 roku Grecja zagroziła, że nie spłaci połowy wartego 300 miliardów dolarów długu, światowe rynki finansowe straciły biliony dolarów – prawie siedem razy tyle, ile wynosiła suma, która mogła być niespłacona. Najbardziej złożonym systemem Ziemi jest świat przyrody. Natomiast prawdopodobnie najbardziej złożonym systemem stworzonym przez człowieka jest miasto.Przypisy
Wstęp. Dobrze nastrojone miasto
1 Robert Venturi, Complexity and Contradiction in Architecture, New York 1966, s. 16.
2 Jane Jacobs, Śmierć i życie wielkich miast Ameryki, przeł. Łukasz Mojsak, Warszawa 2014, s. 233.
3 System Werckmeistera jest jednym z wielu systemów dobrego stroju. System równomiernie temperowany jest jego kolejną odmianą, a nie wyłącznie zmianą nazwy, opierającą się jednak na tej samej zasadzie głównej, dzielącej cały ton na dwa równe półtony (przyp. red.).
Wprowadzenie. Odpowiedzią są miasta
1 The World: Population (1952), http://www.geoba.se/population.php?pc=world&page=1&type=028&st=rank&asde=&year=1952 (o ile nie zaznaczono inaczej, wszystkie źródła internetowe: dostęp 10.08.2018).
2 World’s population increasingly urban with more than half living in urban areas, 10.07.2014, https://www.un.org/development/desa/en/news/population/world-urbanization-prospects.html.
3 Le Corbusier, The Modulor: A Harmonious Measure to the Human Scale. Universally Applicable to Architecture and Mechanics, t. 1, Basel–Boston: Birkhäuser, 2004, s. 71.
4 http://www.yale.edu/nhohp/modelcity/before.html (dostęp: 2016).