Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dobrzy sąsiedzi. Kiedy zło mieszka tuż obok ciebie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 sierpnia 2021
Ebook
37,90 zł
Audiobook
42,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,90

Dobrzy sąsiedzi. Kiedy zło mieszka tuż obok ciebie - ebook

„Szaleńczo straszna, dziko ciekawa i ostra jak brzytwa książka” - Gillian Flynn, autorka Zaginionej dziewczyny i Ostrych przedmiotów.

"Książka niezwykle mi się podobała – każde słowo, każda strona, każdy ostry zwrot akcji” – Sarah Jessica Parker

Oto Maple Street, urocze i bezpieczne miejsce, gdzie w eleganckich, przytulnych domach mieszkają szczęśliwi dorośli i ich wesołe dzieci. Za idealną fasadą kryją się jednak mroczne tajemnice – kłamstwa, intrygi, latami skrywane frustracje i uzależnienia, a także przemoc i zbrodnie. Gdy w dramatycznych okolicznościach ginie jedna z dziewczynek,  spod perfekcyjnie nałożonego makijażu zaczyna prześwitywać prawdziwe oblicze Maple Street, a „dobrzy sąsiedzi” przestają maskować swoje szaleństwo i mordercze instynkty. Karuzela zdarzeń zaczyna kręcić się coraz szybciej, a my, docierając do ostatniej strony, zdajemy sobie sprawę, że wstrzymywaliśmy oddech…

Sarah Langan z precyzją chirurga pokazuje nam, jak łatwo – zbyt łatwo – zapominamy o sile tkwiącego w każdym z nas mroku, który w najbardziej nieoczekiwanej chwili może doprowadzić do zbrodni.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8225-088-6
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_Widzieć to uwie­rzyć. Zagadka mor­derstw na Maple Street_

Za: Ellis Have­rick, WIDZIEĆ TO UWIE­RZYĆ.
ZAGADKA MOR­DERSTW NA MAPLE STREET,
Hofstra Uni­ver­sity Press © 2043

Po pięt­na­stu latach od zaist­nie­nia tam­tych fak­tów nasze zaab­sor­bo­wa­nie sprawą Maple Street wydaje się oso­bliwe. Nie nale­żała do szcze­gól­nie dra­stycz­nych. Pod wzglę­dem liczby ofiar daleko jej było do krwa­wej łaźni na Wall Street czy zama­chu bom­bo­wego na Ama­zon w Seat­tle. To, co się wyda­rzyło, było straszne, ale nie bar­dziej zatrwa­ża­jące od okro­pieństw, o jakich sły­szy się teraz nie­mal codzien­nie.

Skąd zatem ta ogól­no­na­ro­dowa obse­sja? Dla­czego ludzie prze­bie­rają się na Hal­lo­ween za klu­czo­wych uczest­ni­ków tego zda­rze­nia? Spek­takl _Wilde’owie kon­tra Maple Street_ nie scho­dzi z desek Broad­wayu od ponad dekady. Widzo­wie uczest­ni­czą w przed­sta­wie­niu, a pro­szeni o wybór strony w rekon­struk­cji tam­tych wyda­rzeń¹, anga­żują się do upa­dłego w spór o to, kto ponosi winę i kogo należy oczy­ścić z zarzu­tów. Rok w rok coraz to inne media odsła­niają na nowo fakty doty­czące tego, co się stało tam­tego skwar­nego sierp­nio­wego dnia; owej gorączki mordu, która zawład­nęła tą ame­ry­kań­ską uliczką. Jedni obwi­niają falę upa­łów, pierw­szą o tej skali. Zda­niem innych winne było zapa­dli­sko, które obró­ciło w ruinę pobli­ski park. Jesz­cze inni winą obar­czają samo przed­mie­ście.

Oto moja teo­ria: Maple Street wryła się w nas, gdyż nikomu nie udało się w nale­żyty spo­sób roz­wi­kłać jej tajem­nicy. Pozo­staje ona kosz­ma­rem na jawie. Zada­jemy sobie pyta­nie, jak to moż­liwe, że porządna spo­łecz­ność mogła uknuć wymor­do­wa­nie całej rodziny, i nie mie­ści się nam to w gło­wach.

Może jed­nak prze­oczy­li­śmy naj­prost­sze wytłu­ma­cze­nie? A jeśli zarzuty wyta­czane pod adre­sem Wilde’ów były zasadne? Innymi słowy: a jeżeli sami to na sie­bie ścią­gnęli?

1.

* Cho­dzi tu o dramę, któ­rej finał jest zależny od tego, jak roze­grane zostaną role.Spis rodzin zamiesz­ka­łych przy Maple Street, stan na 4 lipca 2027 r.

Spis rodzin zamiesz­ka­łych przy Maple Street, stan na 4 lipca 2027 r.

100 GRADY – Lenora (47), Mike (45), Kipp (11), Larry (10)

102 MUL­LE­RO­WIE – John (39), Hazel (36), Made­line (4), Emily (6 mie­sięcy)

104 SIN­GHO­WIE I KAU­RO­WIE – Sai (47), Nikita (36), Pra­nav (16), Michelle (14), Sam (13), Sarah (9), John (7)

106 PUL­LEY­NO­WIE – Brenda (38), Dan (37), Wal­lace (8), Roger (6)

108 LOM­BAR­DO­WIE – Hank (38), Lucille (38), Mary (2), Whit­man (1)

110 HESTIO­WIE – Rich (51), Cat (48), Helen (17), Lainee (14)

112 GLU­SKI­NO­WIE – Evan (38), Anna (38), Nata­lie (6), Judd (4)

114 WAL­SHO­WIE – Sally (49), Mar­gie (46), Char­lie (13)

116 WILDE’OWIE – Arlo (39), Ger­tie (31), Julia (12), Larry (8)

118 SCHRO­EDE­RO­WIE – Fritz (62), Rhea (53), FJ (19), Shelly (13), Ella (9)

120 BEN­CHLEY­OWIE – Robert (78), Kate (74), Peter (39)

122 CHE­ONO­WIE – Chri­stina (44), Michael (42), Madi­son (10)

124 HAR­RI­SO­NO­WIE – Timo­thy (46), Jane (45), Adam (16), Dave (14)

126 PONTI – Ste­ven (52), Jill (48), Marco (20), Richard (16)

128 OTTO­MA­NELLI – Domi­nick (44), Linda (44), Mark (12), Michael (12)

130 ATLA­SO­WIE – Bethany (37), Fred (30)

132 SIMP­SO­NO­WIE – Daniel (33), Ellis (33), Kay­lee (2), Michelle (2), Lau­ren (2)

134 CALIE­RO­WIE – Louis (49), Eva (42), Hugo (24), Anais (22)

ŁĄCZ­NIE: 72 OSOBYMaple Street 116

Maple Street 116

4 lipca, nie­dziela

To impreza? Zapro­sili nas? – zapy­tał Larry Wilde.

Nie byli zapro­szeni. Ger­tie Wilde wie­działa, że nie, ale za nic by się do tego nie przy­znała. Przyj­rzała się za to tłum­kowi przez okno , licząc, ile osób przy­szło.

Ger­tie i jej rodzina wpro­wa­dzili się na Maple Street 116 mniej wię­cej przed rokiem. Kupili tanio dom do remontu. Zamie­rzali go odno­wić. Wymie­nić dach i zamon­to­wać nowe rynny, zerwać wykła­dzinę z dłu­gim wło­siem, a w jej miej­sce przy­bić bam­bu­sowe maty. W naj­gor­szym razie obsiać plac­ko­waty traw­nik. Róż­nie się jed­nak w życiu układa. Tak albo siak.

Wnę­trze domu numer sto szes­na­ście też było mocno przy­pad­kowe. Moż­liwe, że gdy w dzie­ciń­stwie bywa­łeś w takich domo­stwach, odwie­dza­jąc kole­gów, odbie­ra­łeś nie­ład jako coś faj­nego, ale też jako pewien chaos. Noco­wa­nie tam spra­wiało ci frajdę. Nie musia­łeś się przej­mo­wać tym wszyst­kim, czego wyma­gano u cie­bie w domu: ście­le­niem łóżka, roz­wie­sza­niem wil­got­nego ręcz­nika, odno­sze­niem brud­nych naczyń do zlewu. Ale też szybko chcia­łeś wra­cać do sie­bie, bo nawet pośród wybu­chów śmie­chu cały ten bała­gan jakoś zaczy­nał cię draż­nić. Nabie­ra­łeś poczu­cia, że nikt tu nad niczym nie panuje.

Maple Street sta­no­wiła zwarty ciąg domów, przy­le­ga­jący łukiem do dwóch i pół hek­tara parku. Ludzie stam­tąd w dni robo­cze pre­fe­ro­wali swo­bod­niej­szy styl biz­ne­sowy. Prak­tycz­nymi samo­cho­dami jeź­dzili speł­niać się w prak­tycz­nych pro­fe­sjach. Zawsze w pośpie­chu, nawet jeśli cho­dziło o zakupy w mar­ke­cie spo­żyw­czym czy o wyj­ście do kościoła. Raczej nie nękały ich nato­miast kre­dyty hipo­teczne. Jeśli mieli cho­rych rodzi­ców bądź nie ukła­dało im się w mał­żeń­stwie, nie wspo­mi­nali o tym nawet sło­wem. Nie­po­koje te, jak wszel­kie inne, prze­no­sili na swoje dzieci.

Roz­ma­wiali o zaję­ciach pozasz­kol­nych i spor­to­wych; o tym, któ­rzy nauczy­ciele z miej­sco­wej eli­tar­nej szkoły publicz­nej doko­nują ist­nych cudów, a któ­rym brak umie­jęt­no­ści kształ­ce­nia poprzez budo­wa­nie więzi spo­łeczno-emo­cjo­nal­nej. Mieli obse­sję na punk­cie stu­diów, zwłasz­cza na Harvar­dzie.

Wilde’owie byli inni. Nie mając wiel­kich pie­nię­dzy, Ger­tie i Arlo nie byli w sta­nie obse­syj­nie przej­mo­wać się swo­imi dziećmi, a gdyby nawet zna­leźli na to czas i prze­strzeń men­talną, to prze­cież nikt nie wpoił im wie­dzy o _kre­atyw­nym ucze­niu się, inte­li­gen­cji emo­cjo­nal­nej, pozy­tyw­nej dys­cy­plini_e i _kon­se­kwent­nych ogra­ni­cze­niach_. Nie wie­dzie­liby, od czego zacząć.

Ich dzieci, Julia i Larry, publicz­nie uda­wały, że pusz­czają bąki, a cza­sem rze­czy­wi­ście je pusz­czały. Julia była szybka. Już w nie­spełna mie­siąc po prze­pro­wadzce zwi­nęła ojcu papie­rosy i nauczyła miej­scową Ekipę wypusz­cza­nia dymu nosem. Larry zali­czał się do tych dziw­nych. Uni­kał kon­taktu wzro­ko­wego i miał zdia­gno­zo­wane spły­ce­nie afektu. Kiedy wyda­wało mu się, że inne dzieci nie patrzą, pako­wał ręce w spodnie.

Wilde’owie wie­dzieli, że od chwili wpro­wa­dze­nia się na Maple Street łamią nie­pi­sane reguły. Nie mieli jed­nak poję­cia jakie. Arlo, były rock­man, zwykł na póź­no­wie­czorne wypa­le­nie par­lia­menta wycho­dzić na ganek. Nie wie­dział, że na przed­mie­ściach palisz wyłącz­nie za domem, tym bar­dziej gdy masz tatu­aże i zero przy­ja­ciół z dzie­ciń­stwa, goto­wych się za tobą wsta­wić. Ina­czej, pusz­cza­jąc dymka samot­nie i na widoku, wycho­dzisz na bun­tow­nika. Ema­nu­jesz agre­sją.

Była też Ger­tie. Gdy w Atlan­tic City Conven­tion Cen­ter poznała Arla, gita­rzy­stę pro­wa­dzą­cego w tam­tej­szej kapeli, miała za sobą zwy­cię­stwa w trzy­dzie­stu dwóch regio­nal­nych kon­kur­sach pięk­no­ści. Niczym oży­wiona lalka Bar­bie wciąż jesz­cze robiła to, co na nich wyćwi­czyła: uśmie­chała się sztucz­nie, robiła wiel­kie oczy i udzie­lała banal­nych odpo­wie­dzi na pyta­nia zasłu­gu­jące na szcze­rość. Sąsiadki, które pró­bo­wały poznać ją bli­żej, prze­waż­nie dawały za wygraną, myl­nie uzna­jąc, że pod blond fry­zurą roz­ciąga się pustka. Co gor­sza, nikt ni­gdy nie powie­dział Ger­tie, że głę­boki dekolt jest nie­fajny. Nie wie­działa, że skoro nosi topy bez ramią­czek, a mię­dzy jej pier­siami dynda naszyj­nik z malo­wa­nych na złoto ogni­wek, to tak, jakby pod­su­wała innym żonom pod nos trans­pa­rent: NIE­STA­BILNA ZDZIRA, GOTOWA ODBIĆ CI MĘŻA, A W OCZACH TWO­ICH DZIECI ZAWSTY­DZIĆ CIĘ TYM, ŻE NIE JESTEŚ BLON­D­WŁOSĄ WAL­KI­RIĄ METR SIE­DEM­DZIE­SIĄT OSIEM O IDE­AL­NEJ CERZE.

Letni skwar w roku zapa­dli­ska nie miał sobie rów­nych. Ponie­waż śro­dek Long Island był wklę­sły jak czer­wona krwinka, upału nie łago­dził żaden wiatr. Do tego komary, świersz­cze i różne śpie­wa­jące stwo­rze­nia. Pach­niało wodą mor­ską, prze­fil­tro­waną przez prze­kwi­tłe bego­nie.

Wilde’owie wła­śnie skoń­czyli kola­cję (tosty z serem popi­jane wodą gazo­waną, a na deser mro­żone wiśnie z Tra­der Joe’s). Sły­szeli, że na zewnątrz są ludzie, ale nie zwra­cali na to uwagi, dopóki zza okna nie dole­ciały dźwięki pio­senki Nirvany.

_Nie jestem jak oni, lecz mogę uda­wać._

– To impreza? Zapro­sili nas? – zapy­tał Larry Wilde, lat osiem. Pod­niósł leżą­cego na jego kola­nach robot­boya. Nikomu nie wolno było nazy­wać go lalką, żeby nie zawsty­dzać chłopca.

Ger­tie pode­szła do okna i roz­su­nęła cien­kie zasłony. Była w dwu­dzie­stym czwar­tym tygo­dniu ciąży, toteż wszystko, co robiła, zabie­rało jej kilka sekund wię­cej niż zwy­kle, zwłasz­cza w tym upale.

Była dokład­nie siódma, a wszy­scy na zewnątrz dostali zapewne to samo powia­do­mie­nie, bo nie­śli popa­ko­waną w pojem­niki sałatkę z komosą ryżową, chipsy z salsą lub sze­ścio­paki rze­mieśl­ni­czego piwa. Ger­tie szybko odli­czyła: Calie­ro­wie, Lom­bar­do­wie, Simp­so­no­wie, Grady, Glu­ski­no­wie, Mul­le­ro­wie, Che­ono­wie, Har­ri­so­no­wie, Sin­gho­wie i Kau­ro­wie, Pul­ley­no­wie, Wal­sho­wie, Hestio­wie, Schro­ede­ro­wie, Ben­chley­owie, Otto­ma­nelli, Atla­so­wie i Ponti. Ścią­gnięto wszyst­kie rodziny z Maple Street, poza tą spod sto szes­na­stego. Poza Wilde’ami.

– Gdyby miała się odbyć impreza, Rhea Schro­eder powie­dzia­łaby mi o tym – mruk­nęła Ger­tie.

Julia Wilde, lat dwa­na­ście, unio­sła jedną, jasną brew. Nie była tak ładna jak mama, wcze­śnie więc posta­no­wiła pod­kre­ślać ten kon­trast byciem zabawną.

– To wyy­y­gląda na festyn. Jeeedzie festy­nem…

Arlo też wpa­ko­wał głowę w okno i teraz oboje z Ger­tie wyglą­dali na zewnątrz. On miał na sobie T-shirt Hanes i kurtkę dżin­sową Levi’s, po obcię­ciu ręka­wów odsła­nia­jącą dziary na ramio­nach. Na lewym: Mon­strum Fran­ken­ste­ina i jego Narze­czoną. Na pra­wym: Wil­ko­łaka i Mumię.

Ger­tie zwra­ca­nie się do innych wycho­dziło słabo. Pro­sze­nie też. On jed­nak zawsze wyczu­wał, kiedy potrze­bo­wała wspar­cia. Poca­ło­wał ją w czu­bek głowy.

– Faj­nie – stwier­dził. – Idziemy?

– Mam ochotę na drugą kola­cję – przy­znała. – Zdaje się, że Gupi­kowi rosną kości.

– Nie rozu­miem. Jak to nie impreza? – zawo­łał za ich ple­cami Larry.

– Sły­y­y­y­chać, że impreza – dorzu­ciła Julia.

Bo to jest impreza, powie­działa sobie wresz­cie Ger­tie. Tylko dla­czego nikt o nim nie napi­sał na gru­pie Maple Street? Czyżby czymś pod­pa­dła Rhei Schro­eder? To prawda, że ostat­nio kon­takt mię­dzy nimi się urwał, ale to dla­tego, że Ger­tie wie­czo­rami zwy­kle leciała z nóg. To trze­cie dziecko dawało jej orga­ni­zmowi do wiwatu. Rhea zresztą miała na gło­wie let­nie kursy i na doda­tek czwórkę wła­snych dzieci. To na pewno przy­pa­dek, że jej nie zapro­siła! Rhea nie zro­bi­łaby cze­goś takiego celowo.

Ona sama powinna się spo­dzie­wać, że Czwar­tego Lipca będzie impreza! Nale­żało popy­tać. O ile wie­działa, sąsie­dzi wyszli z tym pomy­słem dopiero tego ranka. Nie mieli czasu wsta­wić info. Zresztą na święto ulicy nie trzeba pisem­nych zapro­szeń…

A może?

Pod ich domem wła­śnie prze­cho­dziła Rhea Schro­eder, kró­lowa tutej­szej spo­łecz­no­ści we wła­snej oso­bie. Wystro­iła się w szy­kowny płó­cienny gar­ni­tur od Eileen Fisher, biały i nie­ska­zi­telny.

– Rhea! – zawo­łała Ger­tie przez otwarte okno, a jej sce­niczny głos odbił się echem na całej ulicy, idąc w głąb roz­le­głego parku. – Cześć, kochana! Jak tam? – I poma­chała. Sze­ro­kim gestem zwy­cięż­czyni kon­kur­sów pięk­no­ści.

Rhea patrzyła pro­sto w okno Ger­tie – w jej oczy. Mię­dzy nimi dwiema coś było jed­nak nie tak. Jakby wtyczka tra­fiła w nie­wła­ściwe gniazdko i pole­ciały iskry. Przez krótką chwilę Ger­tie czuła prze­ra­że­nie.

Rhea się odwró­ciła.

– Dom? Steve? Ktoś zadbał o kur­czaki, czy czeka mnie kurs do Whole Foods? – W miarę jak zanu­rzała się w park, jej głos cichł.

– To było dziwne – zauwa­żył Arlo.

– Za dużo na gło­wie. Mądrzy ludzie tak mają. Praw­do­po­dob­nie mnie nie widziała – odparła Ger­tie.

– Powinna zba­dać sobie oczy – zażar­to­wał.

– Leci w kulki. Cała jej rodzina tak ma. W kulki lecą – rzu­ciła Julia.

Ger­tie odwró­ciła się, opie­ra­jąc ręce na cią­żo­wym brzuszku jak na półce.

– Okrop­nie tak mówić, Julia. Mamy szczę­ście, że tacy ludzie jak Schro­ede­ro­wie w ogóle z nami roz­ma­wiają. Rhea uczy w szkole poma­tu­ral­nej! Chyba nie doku­czasz małej Shelly, co? Jest na to za wraż­liwa.

– Wraż­liwa? To pie­przona świ­ru­ska! – obu­rzyła się Julia.

– Nawet tak nie mów! – skon­tro­wała Ger­tie. – Okno jest otwarte. Usły­szą!

Julia zwie­siła głowę, eks­po­nu­jąc silne ramiona, nazna­czone mło­dzień­czym trą­dzi­kiem.

– Prze­pra­szam.

– Tak lepiej – stwier­dził Arlo. – Nie możemy wojo­wać z wcie­le­niami ame­ry­kań­sko­ści. Masz być miła dla tych ludzi. Posta­raj się. Dla wła­snego dobra.

– No wła­śnie – poparła go Ger­tie. – Powiesz nam, o co ci cho­dzi?

– Nie. Jest za gorąco. Już prę­dzej posie­dzimy z Lar­rym w piw­nicy, zże­ra­jąc farbę ze ścian, jak smętne, zanie­dby­wane dzieci – odpo­wie­działa Julia.

– Farba z oło­wiem sma­kuje słodko! Dla­tego dzieci ją jedzą! – oznaj­mił Larry.

– Tu nie ma takiej opcji jak farba – odrzekł Arlo, gdy Ger­tie, z myślą o zebra­nych w parku, ruszyła do kuchni po do połowy zje­dzoną paczkę chip­sów ziem­nia­cza­nych. Potem nachy­lił się nad sto­łem, zni­ża­jąc głos do szeptu. Nie brzmiało to groź­nie, ale i nie cał­kiem niegroź­nie. – Nie ma żad­nej innej opcji. Rusz­cie więc dupy i uśmiech na twarz.

– Czyli mamy iść? – upew­niła się Ger­tie.

– Wia­domka! – potwier­dził Arlo, gło­sem już łagod­nym i miłym, skoro wró­ciła Ger­tie. Otwo­rzył drzwi wej­ściowe. Wilde’owie rodzice poszli przo­dem, a za nimi, bar­dzo bli­sko, dzieci. Może to był przy­pa­dek, a może nie. W każ­dym razie, gdy odda­lili się o parę metrów od domu, ktoś prze­łą­czył muzykę na pio­senkę w tona­cji molo­wej. Leciało _Ken­ne­dys in the River_, sin­giel Arla z 2012 roku, osiem­na­ste miej­sce na liście prze­bo­jów „Bil­l­bo­ardu”.

_Ja tam nie wiem, czym jest miłość,_
_Lecz mnie jakoś to nie ciśnie,_
_Bo mam jesz­cze całe sześć dych_
_I marze­nie, co nie pry­śnie._

Arlo aż się zaczer­wie­nił. Słu­cha­nie wła­snej muzy to skom­pli­ko­wana sprawa. Jego rodzina wie­działa o tym. To dla­tego Larry i Julia szli wol­niej, jakby ich nogom cią­żyły kaj­dany na krót­kich łań­cu­chach. Zaci­śnięte w uśmie­chu usta Ger­tie przy­wo­dziły na myśl zamek bły­ska­wiczny. Krok za kro­kiem dowle­kli się do Parku Ster­linga.

Sai Singh i Nikita Kaur ode­rwali wzrok od pale­ni­ska. Przy­mu­lony oksy­ko­do­nem wete­ran wojny w Iraku, Peter Ben­chley, prze­su­nął pal­cami po wraż­li­wych kra­wę­dziach kiku­tów swo­ich koń­czyn. Banda dzie­cia­ków, nazy­wa­jąca sie­bie Ekipą, prze­rwała pod­ska­ki­wa­nie na wiel­kiej tram­po­li­nie, którą ktoś przy­ho­lo­wał na śro­dek parku. Shelly Schro­eder, krzy­cząc coś nie­sły­szal­nego z racji odle­gło­ści, wyce­lo­wała palec w Julię.

Nastroje nie były wro­gie. Po latach przy­go­to­wań do kon­kur­sów pięk­no­ści Ger­tie dobrze wyczu­wała widow­nię i to odbie­rała. Od poprzed­niego grilla, w Dzień Pamięci Naro­do­wej, coś jed­nak się zmie­niło, bo przy­chylne też nie były.

Spró­bo­wała nawią­zać kon­takt wzro­kowy z Rheą, ale ta była zajęta roz­mowa z Lindą Otto­ma­nelli. Wszę­dzie byli ludzie i Ger­tie do każ­dego mogłaby podejść, ale odkąd zamiesz­kała przy Maple Street, swo­bod­nie czuła się tylko w towa­rzy­stwie Rhei.

_Ty mi jed­nak jakoś cią­żysz,_
_Dziw­nie tak się poro­biło._
_Pła­kać się chce na cmen­ta­rzach,_
_Chyba więc to miłość._

Pio­senka Arlo leciała i leciała. Wilde’owie, ze zwie­szo­nymi ramio­nami, stali się nie­wol­ni­kami tej kiep­skiej opo­wiastki, od któ­rej nie było ucieczki:

_Jak­bym widział swego ojca,_
_Cały jego pot i znój._
_Mała, dajmy razem w długą._
_Zostawmy ten gnój._

Wresz­cie Fred Atlas i jego chora żona Bethany zdo­byli się na powolną prze­prawę przez tłu­mek, żeby ich powi­tać.

– Stary! Dotar­li­ście! – zawo­łał Fred, waląc Arla w plecy. Potem zro­bili kum­pel­skiego misia. Bethany, wątłe chu­cherko, posłała Ger­tie ujmu­jący uśmiech. Ralph, wzięty ze schro­ni­ska owcza­rek nie­miecki Atla­sów, obiegł całą gro­madkę, dla bez­pie­czeń­stwa zaga­nia­jąc ich w jedno miej­sce.

– Fred, jesteś prze­me­ga­śny. Ty też, Bethany – odparł Arlo. Potem ode­brali z Fre­dem zamó­wie­nia i prze­szli do stołu z napo­jami. Od Ekipy odłą­czył się Dave Har­ri­son. Zje­chał z tram­po­liny i pod­biegł do Julii oraz Larry’ego, żeby wrę­czyć im zimne ognie. Gdy je zapa­lili, Julia swoim wypi­sała w powie­trzu słowo _pierd_, a jej brat kre­ślił kółka.

– Dostanę ham­bur­gera? – zapy­tała Ger­tie Lindę Otto­ma­nelli. Na stole wyło­żono wyka­łaczki z minia­tur­kami flagi ame­ry­kań­skiej, żeby ludzie wbi­jali je sobie w bułki z seza­mem.

Linda, wpa­trzona w bur­gery, chwilę zwle­kała z odpo­wie­dzią, cho­ciaż bez wąt­pie­nia sły­szała pyta­nie. Ger­tie cze­kała, nie­wzru­sze­nie i dum­nie. Zasta­na­wiała się, czy nie nale­żało przy­kryć dekoltu sza­lem. Tyle że jedy­nie w ciąży mogła nosić miseczkę D. Faj­nie było się pochwa­lić dużymi cyc­kami.

– Z serem czy zwy­czaj­nie? – spy­tała wresz­cie Linda.

– Zwy­czaj­nie? Zwy­czaj­nie to ci powiem, że dzielna jesteś, sma­żąc w takim skwa­rze.

– Nic na to nie pora­dzę. Uwiel­biam uszczę­śli­wiać ludzi. Już taka jestem. Mogłoby być ponad sześć­dzie­siąt stopni, a ja i tak bym to robiła. Taka moja natura. Jestem za miła.

– Zauwa­ży­łam – zapew­niła ją Ger­tie, nie­zgod­nie z prawdą. U Lindy Otto­ma­nelli zauwa­żyła jedy­nie to, że nale­żała ona do tych kobiet, które na zakupy cho­dzą z saszetką na pasku, a poglądy poli­tyczne czer­pią z mediów spo­łecz­no­ścio­wych. Resztę opi­nii o Lin­dzie zawdzię­czała Rhei Schro­eder, któ­rej słowa przyj­mo­wała niczym obja­wione.

Linda wydała z sie­bie wes­tchnie­nie męczen­nicy.

– Pew­nie jesteś głodna. Mnie w ciąży non stop chciało się jeść. W końcu nosi­łam bliź­niaki! Cho­ciaż ty może nie czu­jesz głodu, taka jesteś szczu­pła. Aż cię za to nie­na­wi­dzę! Jak ty to robisz, że nie tyjesz? Chyba jesteś kosmitką!

Ger­tie wgry­zła się w bur­gera. Sok pociekł jej po bro­dzie i spły­nął na dekolt.

– Jeśli nie liczyć dziecka, jestem śred­nio szczu­pła. Kie­dyś byłam mega­zgrabna, ale to za trudne. Trzeba zapo­mnieć o chle­bie.

Po twa­rzy Lindy prze­mknął uśmiech.

– Raz wyeli­mi­no­wa­łam i węglo­wo­dany, i nabiał, do tego mocny tre­ning inter­wa­łowy. Też mogła­byś popró­bo­wać, jeśli chcesz. Mam jesz­cze parę ksią­żek na ten temat.

– Dzięki – odparła Linda.

Na tram­po­li­nie Julia i Larry zaczy­nali już ska­kać z resztą Ekipy, a przy stole z napo­jami Arlo bawił męskie towa­rzy­stwo opo­wie­ścią. Histo­rią kasjera z mar­ketu 7-Ele­ven, który tak sobie nie radził z wyda­wa­niem reszty, że przez niego wszy­scy spóź­niali się na pociąg.

– Zwy­czaj­nie odpu­ści­łem. Powie­dzia­łem: „A weź ją sobie, dziany dra­niu!” – zakoń­czył, prze­cią­ga­jąc samo­gło­ski, po czym wsa­dził w kącik ust par­lia­menta light i wyko­nał dobitny wymach pię­ścią. Jego głos prze­bi­jał się przez pozo­stałe, a wszy­scy, nawet Fred, cof­nęli się poza zasięg chmury dymu.

Nie­długo potem całe towa­rzy­stwo, roze­śmiane po pierw­szym piwie lub kubku wina, pokle­py­wało się nawza­jem i przy­wo­ły­wało histo­rie z pracy lub o tym, jakimi to pomy­słami ich lato­ro­śle wpra­wiły w zdu­mie­nie nauczy­cieli z zerówki. Grady, Mul­le­ro­wie, Pul­ley­no­wie i Glu­ski­no­wie pla­no­wali wypad do Mon­tauk. Mar­gie i Sally Walsh tłu­ma­czyły, że sub­aru to nie ulu­biona marka les­bi­jek, a po pro­stu prak­tyczne samo­chody. Męż­czyźni z rodziny Ponti porów­ny­wali roz­miary bicep­sów. Przy­szli pro­sto z piw­nego zamknię­cia sezonu lokal­nej ligi bejs­bo­lo­wej. W prze­bo­jo­wych nastro­jach.

W ruch poszło jedze­nie i następna kolejka napo­jów. Skwar nie ustę­po­wał. Ger­tie w końcu zdo­była się na odwagę. Zna­la­zła Rheę Schro­eder przy jej sław­nej nie­miec­kiej sałatce ziem­nia­cza­nej, któ­rej sekre­tem, nawia­sem mówiąc, był przy­sy­łany przez teściową z Mona­chium majo­nez Miracle Whip.

– Cześć – zaga­iła Ger­tie. – Widzia­łam cię wcze­śniej, ale ty mnie chyba nie. Dla­tego jesz­cze raz cześć.

Rhea się skrzy­wiła. Ostat­nio czę­sto jej się to zda­rzało. Spra­wiała wra­że­nie zestre­so­wa­nej. Któż by nie był, mając czworo dzieci i pracę na peł­nym eta­cie?

– Od wio­sny minęło już tyle czasu… Bra­kuje mi naszych roz­mów. – Ger­tie zmu­siła się do spoj­rze­nia w oczy Rhei. – Może wpa­dła­byś w przy­szłym tygo­dniu? Arlo zrobi kur­czaka w pesto. Pamię­tam, jak ci sma­ko­wał.

Wyglą­dało na to, że Rhea się zasta­na­wia, ale powie­działa:

– Za bar­dzo jestem zajęta pracą. Beze mnie sobie nie radzą. Prak­tycz­nie sama mam na gło­wie cały wydział angli­styki. Do tego pla­no­wa­nie imprez takich jak ta. Gril­lów. Nie mam ani chwili wol­nego.

Ger­tie pode­szła bli­żej, choć było to wbrew jej natu­rze – wolała mieć sporo prze­strzeni wokół sie­bie. A jed­nak, ze względu na to nowe życie, w które oboje z Arlem usil­nie sta­rali się wejść, a także mając na uwa­dze przy­jaźń z tą mądrą i wesołą kobietą, wyszła poza swoją strefę kom­fortu. Głos jej zadrżał.

– Zro­bi­łam coś nie tak? Wiem, że bez planu u cie­bie ani rusz. To na pewno przy­pa­dek, że nas nie zapro­si­łaś, prawda?

Rhea udała zdu­mie­nie.

– Przy­pa­dek? Żaden przy­pa­dek! – Potem ode­szła, sze­lesz­cząc bia­łymi nogaw­kami, falu­ją­cymi nad obca­sami na tyle wysoko, by nie pobru­dziła ich trawa.

Ger­tie, zesztyw­niała i z zasty­głym na twa­rzy uśmie­chem, obser­wo­wała, jak Rhea wta­pia się w tłum. Impreza trwała. A to było głu­pie. Hor­mony cią­żowe. Ale i tak musiała prze­je­chać pal­cami wska­zu­ją­cymi pod oczami, żeby zapo­biec spły­wa­niu tuszu. Wła­śnie wtedy się to stało.

Muzyka prze­szła w trza­ski. Zako­ły­sała się zie­mia. Przy­kryty obru­sem w biało-czer­woną kratkę sto­lik pik­ni­kowy Lindy, z ham­bur­ge­rami na bla­cie, zaczął się trząść. Ger­tie czuła wibra­cje, prze­ni­ka­jące od jej stóp aż po zęby.

Przed­wcze­śnie odpa­lone fajer­werki?… Trzę­sie­nie ziemi?… Strze­lają?

Nie było czasu, by to spraw­dzać. Ger­tie pospiesz­nie rozej­rzała się po parku; wychwy­ciła wzrok Arla. Szybko ruszyli, z prze­ciw­nych stron, po dzieci. Zbie­gli się wszy­scy czworo w jed­nym punk­cie jak przy­cią­ga­jące się magnesy.

– Ulica? – zapy­tała Ger­tie.

– Dom! – krzyk­nął Arlo.

Tra­tu­jąc gęstą koni­czynę i mniszki, prze­ga­lo­po­wali za tram­po­linę i murek ze zle­pień­ców oka­la­jący park. Ger­tie, z uwagi na ciążę i pewne pro­blemy z nogami, bie­gła ostat­nia.

Nie widziała otwie­ra­ją­cego się zapa­dli­ska. Zoba­czyła je póź­niej, na fil­mach nagra­nych tele­fo­nami. Wtedy naj­bar­dziej rzu­ciło jej się w oczy to, jak bar­dzo było wygłod­niałe. Wle­ciał w nie stół pik­ni­kowy ze wszyst­kimi ham­bur­ge­rami. Po nim grill. Owcza­rek nie­miecki Ralph, oddzie­lony od Bethany i Freda, prze­chy­lił się w stronę coraz bar­dziej roz­dzia­wio­nej gęby zapa­dli­ska.

Jęk zdu­mie­nia i było po Ral­phie.

Kiedy Ger­tie się obej­rzała, Maple Street zawarła już nie­ła­twą ugodę z tym lejem. Prze­stał się roz­ra­stać, zosta­wia­jąc ludzi w spo­koju. Część ucie­kła, inni stali jak spa­ra­li­żo­wani. Nie­któ­rzy, cał­kiem zdez­o­rien­to­wani, szli nawet w stronę tego roz­sze­rza­ją­cego się wiru.

Była tam też Rhea Schro­eder. Znie­ru­cho­miała, stała tyłem do swo­jej rodziny, którą wcze­śniej spraw­nie uchro­niła i zebrała po dru­giej stro­nie zapa­dli­ska. Nie gła­dziła dzieci po gło­wach ani nie poro­zu­mie­wała się wzro­kiem ze współ­mał­żon­kiem, jak robiło to teraz wiele innych osób. Nie zano­siła się pła­czem, nie wytrzesz­czała oczu w zdu­mie­niu ani nie się­gała po tele­fon. Nie.

Wpa­try­wała się pro­sto w Ger­tie, z wyszcze­rzo­nymi zębami.

Kąśliwy dym roz­dzie­lił je zasłoną. Niósł ze sobą obcą che­miczną woń, jakby coś wła­śnie wycho­dziło na jaw.Spis rodzin zamiesz­ka­łych przy Maple Street, stan na 5 lipca 2027 r.

Spis rodzin zamiesz­ka­łych przy Maple Street, stan na 5 lipca 2027 r.

100 GRADY – Lenora (47), Mike (45), Kipp (11), Larry (10)

102 PUSTY

104 SIN­GHO­WIE I KAU­RO­WIE – Sai (47), Nikita (36), Pra­nav (16), Michelle (14), Sam (13), Sarah (9), John (7)

106 PUL­LEY­NO­WIE – Brenda (38), Dan (37), Wal­lace (8), Roger (6)

108 PUSTY

110 HESTIO­WIE – Rich (51), Cat (48), Helen (17), Lainee (14)

112 PUSTY

114 WAL­SHO­WIE – Sally (49), Mar­gie (46), Char­lie (13)

116 WILDE’OWIE – Arlo (39), Ger­tie (31), Julia (12), Larry (8)

118 SCHRO­EDE­RO­WIE – Fritz (62), Rhea (53), FJ (19), Shelly (13), Ella (9)

120 BEN­CHLEY­OWIE – Robert (78), Kate (74), Peter (39)

122 CHE­ONO­WIE – Chri­stina (44), Michael (42), Madi­son (10)

124 HAR­RI­SO­NO­WIE – Timo­thy (46), Jane (45), Adam (16), Dave (14)

126 PONTI – Ste­ven (52), Jill (48), Marco (20), Richard (16)

128 OTTO­MA­NELLI – Domi­nick (44), Linda (44), Mark (12), Michael (12)

130 ATLA­SO­WIE – Bethany (37), Fred (30)

132 SIMP­SO­NO­WIE – Daniel (33), Ellis (33), Kay­lee (2), Michelle (2), Lau­ren (2)

134 CALIE­RO­WIE – Louis (49), Eva (42), Hugo (24), Anais (22)

ŁĄCZ­NIE: 60 OSÓB„News­day” z 5 lipca 2027 r., s. 1

„News­day” z 5 lipca 2027 r., s. 1
Zapa­dli­sko przy Maple Street

W dniu wczo­raj­szym na Long Island doszło do nagłego otwo­rze­nia się szcze­gól­nie głę­bo­kiego leju kra­so­wego. Tym razem w Parku Ster­linga w Gar­den City, w trak­cie trwa­ją­cego tam świą­tecz­nego festynu. Do zapa­dli­ska o śred­nicy 60 m wpadł owcza­rek nie­miecki i jak dotąd nie udało się go ura­to­wać. Innych ofiar nie odno­to­wano.

To już trzeci lej kra­sowy na Long Island w ciągu trzech lat. Eks­perci ostrze­gają, że należy się spo­dzie­wać kolej­nych. Według Toma Bry­mera, pro­fe­sora geo­lo­gii z Uni­wer­sy­tetu Hofstra, „do powo­dów powsta­wa­nia lejów kra­sowych zali­cza się cią­głe wyko­rzy­sty­wa­nie sta­rych sieci wodo­cią­go­wych, nad­mierną eks­plo­ata­cję naj­niż­szych pozio­mów wód grun­to­wych oraz zwięk­sza­nie się czę­sto­tli­wo­ści okre­sów powo­dzio­wych i eks­tre­mal­nych upa­łów” (zob. dia­gram na s. 31).

Nowo­jor­ska Agen­cja Ochrony Śro­do­wi­ska (NYEPA) w uzgod­nie­niu z Nowo­jor­skim Depar­ta­men­tem Rol­nic­twa (NYDOA) ogło­siła wczo­raj, że war­stwy wodo­no­śne Long Island nie ule­gły ska­że­niu. Miesz­kańcy na­dal mogą pić nie­prze­go­to­waną wodę.

NYDOA zamknęła Park Ster­linga i przy­le­ga­jące do niego ulice dla ruchu dro­go­wego osób postron­nych na czas napraw­czych prac ziem­nych, zapla­no­wa­nych od 7 czerwca do 18 lipca. Zamknięty będzie rów­nież pobli­ski basen. Wię­cej na temat zapa­dli­ska na stro­nach 2–11._Zagu­bione dzieci z Maple Street_

Za: Mark Real­muto,
_Zagu­bione dzieci z Maple Street_,
„New Yor­ker” z 19 paź­dzier­nika 2037

Trudno sobie wyobra­zić, że Ger­tie Wilde i Rhea Schro­eder kie­dyś się przy­jaź­niły. Jesz­cze bar­dziej nie­do­rzeczne wydaje się, że ta przy­jaźń prze­ro­dziła się w urazę pro­wa­dzącą do zabójstw.

Con­nolly i Schiff w _Ludz­kiej fali_, prze­ło­mo­wej pracy na temat men­tal­no­ści tłumu, zało­żyli, że Rhea lito­wała się nad Wilde’ami. Chciała pomóc im się zaakli­ma­ty­zo­wać. Bliż­sze przyj­rze­nie się spra­wie prze­czy jed­nak tej teo­rii. Kiedy w ciągu wcze­śniej­szych pię­ciu lat na Maple Street wpro­wa­dzali się Che­ono­wie, Simp­so­no­wie i Atla­so­wie, Rhea nie pró­bo­wała się tak do nich zbli­żyć. Wpraw­dzie witała te rodziny cze­ko­lad­kami i per­fu­mami, ale ich zda­niem bił od niej chłód. „Według mnie się wystra­szyła”, stwier­dziła Chri­stina Cheon. „Jestem leka­rzem. Kon­ku­ren­cja w dzie­dzi­nie naj­le­piej wykształ­co­nej miesz­kanki tej ulicy nie była jej na rękę”. „Wszy­scy tutaj mogli liczyć na to, że inne rodziny im pomogą”, dodała Ellis Simp­son. To po to czło­wiek wypro­wa­dza się na przed­mie­ścia. Żeby mieć dar­mową opieką dla dzieci. Bo prze­cież na pewno nie ze względu na dozna­nia kul­tu­ralne. A Wilde’owie byli osa­mot­nieni. Myślę, że to dla­tego Rhea przy­ssała się do Ger­tie. Tyrani szu­kają podat­nych na ranie­nie. A wiesz, co jesz­cze robią tyrani? Roz­bu­dzają w słabo zorien­to­wa­nych oso­bach prze­ko­na­nie, że są ważni”.

Cał­kiem więc moż­liwe, że Rhea od początku wzięła Ger­tie na celow­nik.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: