Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Donkiszot żydowski: szkic z literatury żargonowej żydowskiej - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Donkiszot żydowski: szkic z literatury żargonowej żydowskiej - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 302 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Дозволено Цензурою.

Варшава, Іюля 31 дня 1885 года.

Druk "Wie­ku," Nowy-Świat Nr. 61.

Wstęp.

Pra­ca ni­niej­sza wy­ma­ga kil­ka słów ob­ja­śnie­nia, któ­re wła­śnie mam za­miar po­dać, w spo­sób naj­tre­ściw­szy.

Ży­dzi są w tem, szczę­śliw­szem od wie­lu na­ro­dów, po­ło­że­niu, że u nich każ­dy czło­wiek, bied­ny czy bo­ga­ty, wy­rob­nik, czy też kro­cia­mi ob­ra­ca­ją­cy ku­piec, musi umieć czy­tać. Tra­dy­cya, oby­cza­je, obo­wiąz­ki re­li­gij­ne wresz­cie, wy­ma­ga­ją od nich umie­jęt­no­ści czy­ta­nia, a w sfe­rze kon­ser­wa­tyw­nej „uczo­ność” i „bie­głość w pi­śmie” uwa­ża­ne są za naj­cen­niej­szy przy­miot czło­wie­ka.

Nie­raz za­sta­na­wia­łem się nad tem, co nasi, pol­scy ży­dzi czy­ta­ją? co się znaj­du­je w tym sto­sie ksiąg, jaki u każ­de­go z nich zna­leźć moż­na? Czy są to tyl­ko księ­gi świę­te i Tal­mud? czy­li też i dzie­ła in­nej, świec­kiej, tre­ści? Dziś mam już na to py­ta­nie od­po­wiedź.

Ży­dzi po­sia­da­ją dwie li­te­ra­tu­ry i dwa od­ręb­ne, zu­peł­nie nie­po­dob­ne do sie­bie, ję­zy­ki. Pierw­sza li­te­ra­tu­ra to he­braj­ska–dru­ga żar­go­no­wa. Myli się ten, kto ję­zyk he­braj­ski do umar­łych za­li­cza, żyje on i roz­wi­ja się cią­gle. Pię­ciok­siąg Moj­że­sza, księ­gi Sta­re­go Te­sta­men­tu wo­gó­le, Tal­mud, pra­ce uczo­nych ży­dów śre­dnio­wiecz­nych, ol­brzy­mia li­te­ra­tu­ra ra­bi­nicz­na, wresz­cie prze­kła­dy zna­ko­mi­tych dzieł spół cze­snych z dzie­dzi­ny nauk ści­słych – oraz po­ezya – świad­czą że ję­zyk ten, od cza­sów przed­moj­że­szo­wych jesz­cze aż do dni na­szych, cią­gle jest na usłu­gach my­śli i du­cha ludz­kie­go. He­braj­ska jed­nak li­te­ra­tu­ra, jest li­te­ra­tu­rą wyż­sza, do­stęp­ną tyl­ko dla lu­dzi wię­cej wy­kształ­co­nych, wła­da­ją­cych „mową świę­tą” jak ją ży­dzi zo­wią, ję­zy­kiem pię­ciok­się­gu i pro­ro­ków.

Mas­sa he­braj­skie­go ję­zy­ka nie zna, i dla niej też ist­nie­je inne pi­śmien­nic­two, to jest li­te­ra­tu­ra żar­go­nu. Je­st­to w ści­słem zna­cze­niu tego wy­ra­zu li­te­ra­tu­ra lu­do­wa.

Do nie­zbyt daw­nych jesz­cze cza­sów książ­ki żar­go­no­we mia­ły cha­rak­ter wy­łącz­nie re­li­gij­ny. Dru­ko­wa­no w nich mo­dli­twy dla ko­biet, prze­kła­dy czę­ściej w prak­ty­ce sto­so­wa­nych prze­pi­sów Tal­mu­du i wo­gó­le to tyl­ko, co z wy­zna­niem, for­ma­mi i ob­rzę­da­mi re­li­gij­ne­mi mia­ło ja­kiś zwią­zek. Do­pie­ro przed laty czter­dzie­sto­ma mu­iej wię­cej, świa­tlej­si ży­dzi, pra­gnąc wpro­wa­dzić pier­wiast­ki cy­wi­li­za­cyj­ne do ży­cia za­co­fa­nych swych bra­ci – za­czę­li pi­sać w żar­go­nie i stwo­rzy­li li­te­ra­tu­rę dość już ob­szer­ną, li­te­ra­tu­rę, w któ­rej moż­na zna­leźć pra­ce istot­nie god­ne uwa­gi. Po­sta­no­wi­łem już od­daw­na za­po­znać się z tem mia­no­wi­cie pi­śmien­nic­twem, co mi się do pew­ne­go stop­nia uda­ło – i oto wła­śnie przed­sta­wiam czy­tel­ni­kom pierw­sze owo­ce pra­cy na­tem polu.

Książ­ki żar­go­no­we dru­ko­wa­ne są li­te­ra­mi he­braj­skie­mi, w ję­zy­ku, któ­ry jest za­praw­dę oso­bli­wą lin­gwi­stycz­ną mik­stu­rą. Bez usta­lo­nych form, bez gra­ma­ty­ki i skład­ni pra­wi­dło­wej, z ty­sią­ca­mi naj­roz­ma­it­szych na­le­cia­ło­ści, jest on tak da­le­ce, do­wol­nym, że każ­dy au­tor pra­wie in­a­czej go uży­wa.

Zkąd się wziął ten „ję­zyk” oso­bliw­szy, nie tu miej­sce roz­bie­rać szcze­gó­ło­wo. Ży­dzi, przy­wę­dro­waw­szy do nas przed ośmio­ma wie­ka­mi z Nie­miec, przy­nie­śli z sobą i mowę nie­miec­ką, któ­ra już… była wi­dać do­mo­wym ich ję­zy­kiem. Samo ich ży­cie,;skrę­po­wa­ne, ogra­ni­czo­ne na każ­dym nie­mal kro­ku róż­ne­mi prze­pi­sa­mi re­li­gij­ne­mi, do­rzu­ci­ło do niem­czy­zny wie­le wy­ra­zów he­braj­skich i wo­gó­le ory­en­tal­nych, w któ­re ob­fi­tu­je Tal­mud, a na­resz­cie sto­sun­ki z rdzen­ną lud­no­ścią kra­jo­wą, sta­ły się po­wo­dem, że do żar­go­nu we­szły wy­ra­zy czy­sto sło­wiań­skie­go po­cho­dze­nia.

Moż­na so­bie wy­obra­zić za­tem iaki dzi­wo­ląg ję­zy­ko­wy wy­two­rzyć się mu­siał w ta­kich oko­licz­no­ściach

Pew­na par­tya ży­dów po­stę­po­wych wal­czy prze­ciw­ko żar­go­no­wi, usi­łu­je go wy­tę­pić i skło­nić ży­dów do uży­wa­nia mowy kra­jo­wej, inna zaś chce wła­śnie,przez roz­po­wszech­nia­nie ksią­żek w żar­go­nie–cy­wi­li­zo­wać mas­sę. Wy­tę­pić żar­gon, myśl pięk­na; lecz ła­twiej ją wy­po­wie­dzieć ani­że­li wy­ko­nać, gdyż bądź co bądź żar­gon jest ję­zy­kiem ży­ją­cym i uży­wa­nym przez set­ki ty­się­cy lu­dzi, i wie­le za­pew­ne wody upły­nie za­nim go ży­dzi po­rzu­cą.

Li­te­ra­tu­ra żar­go­no­wa, o tyle o ile krze­wi do­bre za­sa­dy i uczci­we my­śli, ma ra­cyę bytu–i prę­dzej osią­gnie cel za­mie­rzo­ny, ani­że­li naj­pięk­niej­sze książ­ki i bro­szu­ry pol­skie, któ­rych żyd-kon­ser­wa­ty­sta nie bie­rze do ręki. Wy­cho­dząc z tego sta­no­wi­ska nie go­dzi się po­tę­piać au­to­rów pi­szą­cych w żar­go­nie, gdyż kie­ru­ją nimi do­bre po­bud­ki.

Au­to­ro­wie żar­go­no­wi re­kru­tu­ją się prze­waż­nie z po­śród ży­dów li­tew­skich; książ­ki zaś dru­ko­wa­ne w tym idy­omie wy­cho­dzą głow­nie w Wil­nie, Pe­ters­bur­gu, Ber­dy­czo­wie, Ode­ssie, w nie­któ­rych mia­stach ga­li­cyj­skich i po­tro­szę w War­sza­wie. Na ilość jest ich wie­le, co do ja­ko­ści zaś, to jest war­to­ści ich we­wnętrz­nej, dużo moż­na po­wie­dzieć. Nie­któ­re z nich pi­sa­ne są przez lu­dzi ob­da­rzo­nych rze­czy­wi­stym ta­len­tem, ob­ser­wa­to­rów do­sko­na­łych, zna­ją­cych ży­cie ży­dow­skie grun­tow­nie, i my­ślą­cych głę­bo­ko. Od­zna­cza­ją się one sa­ty­rą ostrą, zja­dli­wą, gry­zą­cą, sa­ty­rą czy­sto-ży­dow­ską.

Nie chcąc prze­cią­żać zby­tecz­nie tego i tak już przy­dłu­gie­go wstę­pu, ob­ja­śnić mu­szę jesz­cze po­wód, któ­ry mnie skło­nił do za­zna­jo­mie­nia się bliż­sze­go z tą li­te­ra­tu­rą.

Przedew­szyst­kiem szło mi o bliż­sze po­zna­nie ży­dów, ich ży­cia re­li­gij­ne­go, do­mo­we­go, spo­so­bu wy­cho­wy­wa­nia i kształ­ce­nia dzie­ci–ich prze­są­dów i za­bo­bo­nów. Miesz­ka­jąc na jed­nej zie­mi, po­win­ni­śmy znać się bli­żej ko­niecz­nie – a czyż się zna­my? By­najm­niej. Spo­łe­czeń­stwo na­sze zna fak­to­ra, kup­ca, rze­mieśl­ni­ka, li­chwia­rza – ale żyda nie zna. Nie zna go ta­kim ja­kim on jest w domu, w szko­le, w to­wa­rzy­stwie swych współ­bra­ci, w bóż­ni­cy. Żyd z chrze­ścia­nom spo­ty­ka się na tar­gu, w kra­mie swo­im, i tam tyl­ko wo­gó­le gdzie idzie o ja­kiś in­te­res. In­te­res się koń­czy i żyd zni­ka w swo­jem do­mo­wem za­ci­szu, któ­re od chrze­ściań-skie­go spo­łe­czeń­stwa od­dzie­la mur chiń­ski, wzno­szo­ny przez wie­ki. Re­li­gia, ję­zyk, prze­są­dy od­dzie­li­ły od sie­bie te dwie war­stwy lud­no­ści, a od­dzie­li­ły w ten spo­sób, że z poza owe­go muru żyd do­sko­na­le wi­dzi chrze­ścia­ni­na, zna na wskroś jego ży­cie do­mo­we, jego sła­bo­ści i wady, a sam zu­peł­nie jest przez swe­go są­sia­da nie­zna­ny.

Otoż zna­jo­mość li­te­ra­tu­ry ży­dow­skiej, któ­ra w wie­lu ra­zach, z fo­to­gra­ficz­ną do­kład­no­ścią ma­lu­je do­mo­we ży­cie izra­eli­tów, ich za­le­ty i wady, wy­stęp­ki i cno­ty, uchy­lić może do pew­ne­go stop­nia za­sło­nę–i dać po­znać nie kup­ca, nie han­dla­rza, nie fak­to­ra, lecz.. żyda. Wia­do­ma to rzecz, że po­mię­dzy chrze­ściań­ską a ży­dow­ską lud­no­ścią kra­ju nie ma wiel­kiej sym­pa­tyi, że jak z jed­nej tak i z dru­giej stro­ny są nie­po­ro­zu­mie­nia, są wza­jem­ne pre­ten­sye i nie­chę­ci – po­znaj­my się więc bli­żej, a może ła­twiej przyj­dzie­my do ładu i har­mo­nii, tak po­żą­da­nej dla do­bra ogól­ne­go.

Książ­ki ży­dow­skie dru­ko­wa­ne są u nas, czy­ta­ne przez lu­dzi, z któ­ry­mi łą­czą nas cią­głe i nie­ustan­ne sto­sun­kia jed­nak my tych ksią­żek zu­peł­nie nie zna­my… Na­sza sfe­ra in­te­li­gent­na wię­cej ma wy­obra­że­nia o li­te­ra­tu­rze hisz­pań­skiej, a na­wet i chiń­skiej, ani­że­li o tem co czy­ta­ją ży­dzi obok uas, na jed­nej zie­mi, miesz­ka­ją­cy. Ztąd też i pi­śmien­nic­two ich wol­ne jest od wszel­kiej kry­ty­ki i nie li­czy się zu­peł­nie z opi­nią chrze­ściań­skiej lud­no­ści. To byt dru­gi wzgląd, któ­ry mnie skło­nił do stu­dy­owa­nia żar­go­nu.

Zda­je mi się, że w tych kil­ku sło­wach wy­ja­śni­łem do­sta­tecz­nie cel ni­niej­szej pra­cy, Z dal­sze­go jej cią­gu prze­ko­na się czy­tel­nik, że li­te­ra­tu­ra ży­dow­ska wpro­wa­dza Das w świat nowy, zu­peł­nie nam nie­zna­ny (po­mi­mo tak Niz­kie­go są­siedz­twa), że ona uka­że nam ży­dów i ży­cie ich do­mo­we w ca­łej praw­dzie, że wie­le myl­nych mnie­mań oba­li, a na­to­miast od­sło­ni wie­le stron do­tych­czas dla nas nie­po­chwyt­nych.

Utwór, któ­ry w stresz­cze­niu za­mie­rzam sza­now­nym czy­tel­ni­kom przed­sta­wić, wy­szedł z pod pió­ra p. Abra­mo­wi­cza, naj­zdol­niej­sze­go i naj­po­pu­lar­niej­sze­go au­to­ra żar­go­no­we­go. W ory­gi­na­le nosi on ty­tuł: "Ki­cur mas­so­ejs be­nia­min hasz­li­szi, dos hajst di nsy­jo oder a rajzc­be­szrąj­bang fan ben­ja­min dem in­i­ta: tuos er is ejf zaj­ne nsy­ejs far­gan­gen liet, wąjt, asz unter di hori hej­szech, un hot sich ge­nug onge se­hen an on­ge­hert hi­du­szim szej­ne za­chen, wos zej zaj­nin arojs ge­ge­ben ge­wo­rin in ale szi­we­im ło­szej­nejs mi hajnt ajch in an­ser lo­szejn, fun „Men­de­li mej­cher sfo­rim”.

Zna­czy to po pol­sku: „Krót­ki opis po­dró­ży Be­nia­mi­na III-go, czy­li opi­sa­nie po­dró­ży Ben­ja­mi­na III, któ­ry w wę­drów­kach swo­ich za­szedł het! da­le­ko, aż po pod „góry ciem­no­ści i do­syć się tam na­pa­trzył i na­słu­chał cu­dow­nie pięk­nych rze­czy, co było już wy­da­ne (opi­sa­ne) we wszyst­kich siedm­dzie­się­ciu ję­zy­kach, a obec­nie w na­szym ję­zy­ku, przez „Men­dla sprze­da­ją­ce­go książ­ki” (pseu­do­nim Abra­mo­wi­cza).

Te­raz kil­ka słów o au­to­rze książ­ki. Uro­dził się on na Li­twie. Ob­da­rzo­ny wy­so­kie­mi zdol­no­ścia­mi, ro­bił nad­zwy­czaj­ne po­stę­py w ję­zy­ku he­braj­skim i ma­jąc za­le­d­wie lat szes­na­ście uży­wał opi­nii czło­wie­ka bar­dzo bie­głe­go w na­ukach ju­da­istycz­nych. Ma­te­ry­al­ne jego po­ło­że­nie nie było god­nem za­zdro­ści, nie­do­sta­tek i bie­da sil­nie da­wa­ły mu się we zna­ki. Miał on przy­tem krew­ną „agu­nę”, to jest opusz­czo­ną przez męża i po­zo­sta­wio­ną z ma­łem dziec­kiem bez żad­nych środ­ków do ży­cia.

W tym cza­sie za­szła oko­licz­ność, któ­ra wy­war­ła na dal­sze losy Abra­mo­wi­cza wpływ sta­now­czy.

Do mia­stecz­ka przy­był ze stron da­le­kich, z Po­do­la czy Ukra­iny, żyd obcy, rudy, o prze­bie­głych oczach. Przy­je­chał wa­są­giem, opa­trzo­nym w budę płó­cien­ną, jed­ną li­chą szka­pi­ną i za­czął się roz­glą­dać po mia­stecz­ku. W krót­kim cza­sie po­znał wy­bor­nie tam­tej­sze sto­sun­ki i wuet po­miar­ko­wał że na „uczo­nym ba­cho­rze” i na owej bied­nej "agu­nie" może zro­bić do­bry in­te­res. przy­szła mu bo­wiem do gło­wy na­der ory­gi­nal­na kom­bi­na­cya.

Za­brał bied­ną ko­bie­tę z dziec­kiem na swój wa­sąg i przy­rzekł wo­zić ją do­tąd, do­pó­ki zbie­głe­go jej męża nie od­naj­dzie, lub też nie do­sta­nie do­wo­du jego śmier­ci, coby po­zwo­li­ło jej wstą­pić w po­wtór­ne związ­ki mał­żeń­skie; mło­de­mu Abra­mo­wi­czo­wi zaś przy­rze­kał świet­ną przy­szłość. Zgo­dzo­no się na pro­po­zy­cyę spryt­ne­go "ba­ta­gu­ły" i cięż­ki wa­sąg wlókł się po­wo­li… po bło­tach i pia­skach, od miał stecz­ka do mia­stecz­ka, od wio­ski do wio­ski. Była to bar­dzo trud­na po­dróż. Ko­bie­ta z dziec­kiem sie­dzia­ła na fu­rze, mło­dy zaś czło­wiek z fur­ma­nem szedł pie­szo i gdzie było więk­sze bło­to, lub pia­sek głę­bo­ki, po­ma­gał ku­la­wej szka­pie cią­gnąć wóz.

Ba­ła­gu­ła tym­cza­sem wy­zy­ski­wał swych pa­sa­że­rów, a spe­ku­la­cja jaką na nich urzą­dzał była dość ory­gi­nal­na. Gdy przy­by­li do ja­kie­go mia­stecz­ka, na­tych­miast uda­wał się do ra­bi­na i przed­sta­wiw­szy mu roz­pacz­li­we po­ło­że­nie nie­szczę­śli­wej ko­bie­ty, otrzy­my­wał od nie­go po­zwo­le­nie zbie­ra­nia na jej rzecz skła­dek. Ży­dzi po­wia­da­ją o so­bie że są „rach­mo­nis­bui rach­mo­nis”, to jest "mi­ło­sier­nii sy­no­wie mi­ło­sier­nych", skła­da­li więc gro­sza­ki na rzecz nie­szczę­snej "agu­ny" i te ma się ro­zu­mieć to­nę­ły w kie­sze­ni ba­ła­gu­ły. Na Abra­mo­wi­cza spryt­ny ży­dek miał inne wi­do­ki. Wie­dząc jak „uczo­ność” po­pła­ca u ży­dów, wie­dząc że naj­bo­gat­szy oby­wa­tel i ku­piec odda chęt­nie swą cór­kę za bied­ne­go, lecz bie­głe­go w Tal­mu­dzie mło­dzień­ca, „ba­ła­gu­ła” po­sta­no­wił Abra­mo­wi­cza oże­nić, przy­czem sam, wy­stę­pu­jąc w roli „szad­cho­na” (swa­ta) mógł­by coś za­ro­bić. Przy­byw­szy więc do mia­stecz­ka, pro­wa­dził mło­de­go czło­wie­ka do „bej­sha­mi dra­szu” (dom mo­dli­twy), gdzie Abra­mo­wicz wzbu­dzał po­dziw zna­jo­mo­ścią he­brajsz­czy­zny i Tal­mu­du. Par­tye tra­tia­ły się: nie­je­den wła­ści­ciel domu, albo ku­piec chciał się po­szczy­cić „uczo­nym zię­ciem” i go­tów był dać na­wet duży po­sag, byle tyl­ko tak obie­cu­ją­ce­go czło­wie­ka mieć w swo­jej ro­dzi­nie. Po­ku­sy te jed­nak nie od­no­si­ły po­żą­da­ne­go skut­ku; Abra­mo­wicz to­czył zwy­cięz­kie spo­ry w bóż­ni­cy, roz­wią­zy­wał trud­ne za­gad­nie­nia, wzbu­dzał po­dziw, ale… że­nić się nie chciał.

Cała elo­kwen­cya „szad­cho­na” była nada­rem­ną i mąż ów, wy­czer­paw­szy do­bro­czyn­ność mia­stecz­ka na rzecz nie­szczę­śli­wej „agu­uy”, za­przę­gał ku­la­wą szka­pę do wa­są­gu, za­bie­rał swo­je ofia­ry, i wlókł się z nie­mi po bło­tach i pia­skach, na po­łu­dnie, po­cie­sza­jąc się na­dzie­ją że może, w dal­szej wę­drów­ce uda mu się „uczo­ne­go ba­chu­ra” oże­nić *).

*) W roku ze­szłym Abra­mo­wicz ob­cho­dził dwu­dzie­sto­pię­cio­let­ni ju­bi­le­usz swej au­tor­skiej dzia­łal­no­ści. Z tej oka­zyi „Wo­schod”, mie­sięcz­nik ży­dow­ski wy­cho­dzą­cy w Pe­ter­bur­gug, za­mie­ścił ob­szer­ny jego ży­cio­rys i wy­czer­pu­ją­cy opis cał­ko­wi­tej jego dzia­łal­no­ści pi­śmien­ni­czej. Bio­gra­fia ta uka­za­ła się w gru­dnio­wym ze­szy­cie „Wo­scho­du” z roku 1884.

Dłu­go trwa­ła ta cięż­ka i utru­dza­ją­ca wę­drów­ka, aż wresz­cie zu­udzi­ła ona mło­de­go czło­wie­ka, któ­ry ze­rwał też sto­sun­ki z prze­bie­głym „ba­ła­gu­łą” i osiadł, jak się zda­je, w Ber­dy­czo­wie. Za­braw­szy zna­jo­mość z pew­nym na­uczy­cie­lem, za jego po­śred­nic­twem i po­mo­cą, Abra­mo­wicz za­po­znał się z li­te­ra­tu­rą i na­uka­mi nie­ży­dow­skie­mi, co przy pra­cy i wro­dzo­nych zdol­no­ściach po­szło mu dość ła­two. Abra­mo­wicz pi­sał wie­le w ję­zy­ku he­braj­skim, któ­rym, jak nad­mie­ni­li­śmy, wła­da świet­nie, od cza­su do cza­su zaś pusz­czał w świat książ­ki żar­go­no­we i w nich zło­żył do­wo­dy nie­za­prze­czo­ne­go ta­len­tu i głę­bo­kiej ob­ser­wa­cyi.

Moż­na śmia­ło po­wie­dzieć, że gdy­by ten czło­wiek pi­sał w ja­kim­kol­wiek, cho­ciaż tro­chę zna­nym i do­stęp­nym ję­zy­ku, uży­wał­by wiel­kie­go roz­gło­su, ale he­brajsz­czy­znę zna malo kto–żar­gon zaś tyl­ko za­mknię­ta w so­bie klas­sa ży­dów. ztąd też o Abra­mo­wi­czu, poza sfe­rą dla któ­rej on pi­sze – nikt nie wie. W pra­cach swo­ich Abra­mo­wicz bi­czem zja­dli­wej sa­ty­ry chłosz­cze bo­ga­tych ży­dów, go­spo­da­rzy gmin, któ­rzy przy roz­kła­dzie spe­cy­al­nych po­dat­ków i cię­ża­rów po­peł­nia­ją krzy­czą­ce nad­uży­cia *), na­to­miast sta­je za­wsze po stro­nie bied­nych i uści­śnio­nych. Abra­mo­wicz od­zy­wa się żar­to­bli­wie o mą­dro­ści ca­dy­ków i fa­na­ty­zmie has­sy­dów, drwi z za­bo­bo­nów i prze­są­dów, lecz nig­dy nie po­wsta­je prze­ciw re­li­gii. Po­glą­dy jego są ja­sne, trzeź­we; ob­ra­zo­wa­nie zaś nie­kie­dy aż na­zbyt re­ali­stycz­ne, ale praw­dzi­we. Nie­kie­dy pusz­cza wo­dze fan­ta­zyi i pod al­le­go­ry­ami przed­sta­wia róż­ne kwe­stye i za­gad­nie­nia spo­łecz­ne, jak np. w po­wie­ści "Di kla­cze" (szka­pa), w któ­rej ma­lu­je całą kwe­styę ży­dow­ską.

Obec­nie, o ile mi wia­do­mo, Abra­mo­wicz, czło­wiek

*) W t.z.w. gu­ber­niach pół­noc­no i po­łu­dnio­wo-za­chod­nich rząd po­bie­ra spe­cy­al­ne po­dat­ki od ży­dów.

jesz­cze w sile wie­ku bę­dą­cy, za­miesz­ku­je w Ode­ssie. Z Ber­dy­czo­wa, gdzie prze­by­wał po­przed­nio, wy­ku­rzy­ła go po­tę­ga moż­nych ży­dow­skie­go świa­ta, któ­rzy nie mo­gli mu da­ro­wać, że wszyst­kie ich pod­ło­ści i ucisk, jaki wy­wie­ra­ją na swych ubo­gich współ­bra­ci, opi­sał ma­low­ni­czo w dzieł­ku p… t. „Di tak­sę oder Sztot baał-to­wos” („Tak­sa, czy­li do­bro­czyń­cy mia­sta”) Ber­dy­czow­skim ma­che­rom i kre­zu­som nie na rękę był taki praw­do­mów­ny czło­wiek, wy­gryź­li go też z mia­sta bar­dzo pro­stym, ale sku­tecz­nym, spo­so­bem, gdyż po­dob­no za­po­mo­cą fał­szy­wej de­nun­cy­acyi.

Tak nie­sie przy­najm­niej fama, bar­dzo do praw­dy po­dob­na.

Ale idź­myż na­resz­cie do na­sze­go „Don­ki­szo­ta” i za­mknij­my już wstę­py prze­cią­ga­ją­ce się może zbyt dłu­go. Ob­ja­śnie­nia, któ­re zło­ży­łem na po­cząt­ku były jed­nak ko­niecz­ne­mi, ma­jąc al­bo­wiem do czy­nie­nia z przed­mio­tem no­wym zu­peł­nie, bez ko­men­ta­rzy nie spo­sób dojść do ładu.

„Po­dró­że Be­nia­mi­na” są bar­dzo po­dob­ne do przy­gód wa­lecz­ne­go ry­ce­rza z Man­szy i jego wier­ne­go gierm­ka San­szo Pan­sy, i moż­na przy­pusz­czać, że au­tor skre­ślił je po prze­czy­ta­niu ar­cy­dzie­ła Cer­wan­te­sa. Na­tu­ral­nie, Be­nia­min nie może mieć do Don­ki­szo­ta naj­mniej­sze­go po­do­bień­stwa w szcze­gó­łach, lecz tło ogól­ne obu tych utwo­rów jest pra­wie jed­na­kie.

Ry­cerz z Man­szy, pod wpły­wem ro­man­sów któ­re nie­ustan­nie po­chła­niał, przy­wdzie­wa zbro­ję ła­ta­ną, do­sia­da Ros­sy­nan­ta i idzie po­świę­cać ży­cie w obro­nie nie­szczę­śli­wych i po­krzyw­dzo­nych, któ­rych nikt wsze­la­ko nie krzyw­dzi–na­tra­fia na uro­jo­ne prze­szko­dy, wal­czy z nie­wi­dzial­ny­mi wro­ga­mi, wszę­dzie wi­dzi za­cza­ro­wa­ne księż­nicz­ki, po­tęż­nych ry­ce­rzy i ol­brzy­mów.

Po­wód któ­ry skło­nił Be­nia­mi­na III-go do przed­się­wzię­cia wiel­kiej po­dró­ży, jest rów­nież czy­sto ide­al­ny. Pod wpły­wem nie­ustan­ne­go czy­ta­nia róż­nych ksią­żek, po­da­ją­cych naj­fał­szyw­sze in­for­ma­cye geo­gra­ficz­ne, a za­ra­zem nie­wy­czer­pa­ną ko­pal­nię le­gend, Be­nia­mi­na ogar­nia dziw­na i nie­prze­par­ta chęć po­wę­dro­wa­nia da­le­ko… da­le­ko… do­tar­cia do gro­bu pa­try­ar­chów, do ruin świą­ty­ni Sa­lo­mo­na, do zie­mi świę­tej gdzie ro­sną „taj­teł… i bok­sen” (dak­ty­le i chleb świę­to­jań­ski). Ale zie­mia świę­ta nie jest jesz­cze osta­tecz­nym kre­sem po­dró­ży Be­nia­mi­na… o nie! On chce iść da­lej… da­lej! przez pu­sty­nię, do rze­ki Sam­ba­tyi, tej strasz­li­wej rze­ki, przez kto­rą przejść nie spo­sób, gdyż przez sześć dni w ty­go­dniu wy­rzu­ca ona z sie­bie go­re­ją­ce ka­mie­nie, bu­rzy się, go­tu­je i kipi, a od­po­czy­wa zaś tyl­ko w sza­bas, w któ­rym to dniu żyd pra­wo­wier­ny po­dró­żo­wać nie może. Be­nia­min chce do­trzeć aż do „gór ciem­no­ści”, gór, przez któ­re na­wet tak czę­sto w ży­dow­skich książ­kach wspo­mi­na­ny bo­ha­ter „Alek­san­der mug­den” (Alek­san­der ma­ce­doń­ski) nie mógł na orle prze­fru­nąć… Be­nia­min jed­nak tam do­trze; do­trze nie zwa­ża­jąc na nie­bez­pie­czeń­stwa i tru­dy, na pu­sty­nie, wśród któ­rych ry­czą strasz­ne be­stye „Pi­per­no­ter”, „Lin­den­wo­rim”… na pu­sty­nie, gdzie na ży­cie po­dróż­ne­go czy­ha za­cza­jo­ny „gaz­ten” (roz­bój­nik), lub też „tej­ger” (tu­rek) go­tów za­wsze po­rząd­ne­go czło­wie­ka za­brać do nie­wo­li i sprze­dać go ja­kiej po­gań­skiej księż­nicz­ce, któ­ra w uspo­so­bie­niu ro­man­tycz­nem prze­wyż­sza może Pu­ty­fa­ro­wą Zu­lej­kę…

Strasz­ne są nie­bez­pie­czeń­stwa po­dró­ży, lecz eel jej ja­kiż ide­al­ny! jaki po­nęt­ny. Po za „gó­ra­mi ciem­no­ści” są ży­dzi z dzie­się­ciu po­ko­leń za­gi­nio­nych w wę­drów­kach i tu­łac­twie. Oni tam żyją, han­dlu­ją i do­brze im się po­wo­dzi, a oprócz nich są tam jesz­cze naj­pięk­niej­si ży­dzi „a roj­te ju­de­łach, bni Mej­sze­łe abej­ne” (czer­wo­ne żyd­ki, sy­no­wie pro­ro­ka na­sze­go Moj­że­sza). Wpraw­dzie pi­śmien­ne z owych cza­sów za­byt­ki nie wspo­mi­na­ją wca­le że Moj­żesz miał dzie­ci–ale to uie do­wód… dzie­ci są… a dla od­róż­nie­nia od in­nych po­ko­leń, mają ko­lor cia­ła czer­wo­ny. Be­nia­min zwy­cię­ży prze­szko­dy i do­trze aż do nieb, zo­ba­czy czer­wo­nych żyd­ków i po­tom­ków dzie­się­ciu za­gi­nio­uych po­ko­leń.

Ja­każ to bę­dzie po­cie­cha, jaka ra­dość, gdy on bied­ny, pol­ski ży­dek sta­nie przed nie­mi….

– Ge­wałt! ge­walt! za­wo­ła­ją wszy­scy, po­dzi­wiaj­my i pa­trz­my! Przy­szedł do nas Be­nia­min, Be­nia­min III-ci aż… z Tu­nie­ja­dów­ki! Wi­taj­my go, wi­taj­my, ugo­ść­my jak bra­ta, py­taj­my co sły­chać w Tu­nie­ja­dó­wee, jak idą in­te­re­sa? Be­nia­min po­wró­ci póź­niej do ro­dzin­ne­go mia­stecz­ka, po­wró­ci jako wiel­ki po­dróż­nik i opo­wia­dać bę­dzie o cu­dach ja­kie wi­dział tam da­le­ko, u gór ciem­no­ści–o czer­wo­nych żyd­kach, o wszyst­kiem co księ­gi opi­su­ją…

Don­ki­szot dla swo­jej idei rzu­ca tyl­ko mar­ne szla­chec­kie go­spo­dar­stwo, sta­rą go­spo­dy­nię i sio­strze­ni­cę, Be­nia­min zaś po­rzu­ca żonę i dzie­ci, po­zo­sta­wia je na pa­stwę losu, a sam pój­dzie, gdyż czu­je w so­bie po­wo­ła­nie do speł­nie­nia czy­nów bo­ha­ter­skich. Dla Don­ki­szo­ta wzo­rem są śre­dnio­wiecz­ni ry­ce­rze, słyn­ni z po­świę­ceń, cnot i męz­twa – Be­nia­mi­no­wi zaś świe­ci jak gwiaz­da prze­wod­nia „Alek­san­der mug­den” i jego nie­ustra­szo­ne męz­two.

Pierw­sza wy­pra­wa ry­ce­rza z Man­szy speł­zła jak wia­do­mo, na ni­czem… i Be­nia­mi­na też, z pierw­szej nie­for­tun­nej wy­pra­wy, zmę­czo­ne­go, sła­be­go, wy­stra­szo­ne­go okrop­nie, przy­wiózł do mia­stecz­ka chłop, na wo­zie skrzy­pią­cym, cią­gnio­nym przez dwa woły… Zna­lazł bo­ha­te­ra ze­mdlo­ne­go w le­sie, uło­żył na wor­kach kar­to­fli i do­sta­wił na łono ro­dzi­ny w sta­nie po­ża­ło­wa­nia god­nym…

Don­ki­szot przy­szedł do wnio­sku, że przy­zwo­ity i sza­nu­ją­cy się ry­cerz nie może się obejść bez wier­ne­go gierm­ka,–po­dob­nie też po­my­ślał Be­nia­min. Po­sta­no­wił ko­niecz­nie wy­szu­kać so­bie to­wa­rzy­sza po­dró­ży, któ­ry­by dzie­lił z nim do­bre i złe losy, po­ma­gał zno­sić klę­ski, uczest­ni­czył we wspól­nych ra­do­ściach. Ry­cerz zMan­szy zna­lazł per­łę gierm­ków w opa­słym, ale spryt­nym San­szo Pau­sie-, nasz zaa zna­ko­mi­ty po­dróż­nik od­krył nie per­lę, lecz czy­stej wody bry­lant w oso­bie nie­po­zor­ne­go żyd­ka, zwa­ne­go w mia­stecz­ku „Sen­de­rił di ju­de­ne” (Sen­der–ży­dów­ka).

Ten typ męża „ko­bie­ty w jar­muł­ce”, czy­li po na­sze­mu mó­wiąc „mał­żon­ka pod pan­to­flem”, jest nie­sły­cha­nie ko­micz­ny.

Sen­de­rił nie­na­pró­i­no nosi przy­do­mek "di ju­de­ne" (ży­dów­ka); musi on al­bo­wiem skro­bać kar­to­fle, myć garn­ki, sie­kać ce­bu­lę i ryb­ki na sza­bas, pil­no­wać dzie­ci, jed­nem sło­wem ro­bić to wszyst­ko co wcho­dzi w za­kres atry­bu­cyj ko­bie­cych. Żona jest w domu sa­mo­wład­ną pa­nią i wy­da­je roz­ka­zy, po­tul­ny zaś mał­żo­nek słu­cha, gdyż w ra­zie opo­zy­cyi–tra­ci na­tych­miast część rzad­kiej bród­ki, lub też do­sta­je si­nia­ków pod ocza­mi.

Być bar­dzo może, że dzię­ki ta­kiej sy­tu­acyi, sza­now­ny Sen­de­rił wy­ro­bił w so­bie bar­dzo cen­ne przy­mio­ty, to jest: za­bie­gli­wość i prak­tycz­ność. Zresz­tą, po­sia­da on cha­rak­ter za­dzi­wia­ją­co zgod­ny i z za­sa­dy ni­ko­mu nie prze­czy.– „Chcesz tak, od­po­wia­da zwy­kle, niech bę­dzie tak, mam się też o co kło­po­tać”?! Dzię­ki tej zgod­no­ści uspo­so­bie­nia, Sen­de­rił przy­stał od­ra­zu na pro­po­zy­cję wę­drów­ki nad brze­gi Sam­ba­tyi.–„Chcesz abym szedł do Sam­ba­tyi, niech bę­dzie do Sam­ba­tyi–mam się też o co kło­po­tać”?!

Je­że­li Szan­so Pan­so był per­łą gierm­ków, to Sen­de­rił, jako „sza­mesz” (słu­ga) rebe Ben­ja­mi­na, był czy­stej wody bry­lan­tem. Be­nia­min ba­jał my­ślą w ob­ło­kach, ma­rzył o celu po­dró­ży, o czer­wo­nych żyd­kach–Sen­de­rił na­to­miast całą swo­ją in­te­li­gen­cyę wy­si­lał na to wy­łącz­nie aże­by tor­ba po­dróż­na za­wsze była peł­ną. Dzię­ki tej za­bie­gli­wość!, wę­drow­cy nio cier­pie­li gło­du i mo­gli urze­czy­wist­niać po­tro­szę swe wiel­kie za­mia­ry.

Ce­rvan­tes w swo­im Don­ki­szo­cie cy­tu­je czę­sto­kroć wy­jąt­ki z fik­cyj­ne­go rę­ko­pi­smie któ­ry au­tor arab­ski Cyd Ha­mid Ben­nen­ge­li miał po­zo­sta­wić po so­bie; Abra­mo­wicz trzy­ma się tak­że po­dob­nej me­to­dy, po­wo­łu­jąc się na rze­ko­me pa­mięt­ni­ki Be­nia­mi­na.

Wo­gó­le, ry­cerz z Man­szy i wiel­ki po­dróż­nik Be­nia­min mają wie­le ry­sów po­krew­nych. Oba­dwaj śmiesz­ni, lecz i sym­pa­tycz­ni za­ra­zem, po­świę­ca­ją się idei, któ­ra ira niby ćwiek ostry w gło­wach utkwi­ła. Nie ma dla nich prze­szkód, nie ma nie­bez­pie­czeństw – jest tyl­ko cel, któ­ry im świe­ci jak gwiaz­da prze­wod­nia. Dążą też do nie­go jak ćmy do świa­tła–opa­la­ją so­bie skrzy­dła i pa­da­ją w bło­to, z któ­re­go ich zwy­kle dłoń prak­tycz­ne­go gierm­ka wy­do­by­wa.

Przed­mo­wa do „Po­dró­ży Be­nia­mi­na” jest cha­rak­te­ry­stycz­ną. Pa­ro­dy­uje ona na­pu­szo­ne wstę­py do dziel nie­któ­rych pi­sa­rzy ży­dow­skich–i za­wie­ra w so­bie znacz­ną dozę sa­ty­ry.

Po­słu­chaj­my jej:

„Rze­cze wam Men­de­li mej­cher sfo­rim, rze­cze Men­del sprze­da­ją­cy książ­ki: niech uwiel­bio­nym bę­dzie Stwór­ca, któ­ry usta­no­wił bieg pla­net na nie­bie wy­so­ko i chód stwo­rzeń na zie­mi ni­sko! Na­wet naj­mar­niej­sza traw­ka nie wy­ro­śnie, do­pó­ki nie przyj­dzie anioł, nie ude­rzy jej i nie rzek­nie: Ro­śnij! wy­chodź z zie­mi! Cóż do­pie­ro gdy na świat ma przyjść czło­wiek, a tem wię­cej faju czło­wiek (faj­ne men­sze­łe) pięk­ny ży­dek! Wów­czas zbie­ga się sto par­tyj anio­łów, któ­rzy ude­rza­ją go i mó­wią na­przy­kład tak: Chaj­kie­le ta­je­re nszo­me (Chaj­kie­łe! du­szo naj­droż­sza) wy­chodź, po­życz pie­nię­dzy ile tyl­ko mo­żesz–idź, idź, na­bierz u niem­ców to­wa­ru wie­le chcesz… Pod­noś się, ro­śnij Chaj­kie­le! wy­łaź z bło­ta… Idź, idź du­szo w ci­cho­ści i usuń wszyst­kie to­wa­ry z twe­go kra­mu… a wie­rzy­cie­lom…; albo: Wy­chodź, wy­chodź Icu­niu! idź do twe­go pu­ry­ca (oby­wa­te­la) do­noś mu tro­chę na tego, tro­chę na owe­go, na kogo chcesz–i myśl o so­bie…

Albo też anio­ło­wie po­wia­da­ją: „Ro­śnij­cie, mnóż­cie się kap­ca­ny (bied­ni) w mia­stecz­ku, jak tra­wa, jak po­krzy­wa idź­cie, idź­cie dzie­ci ży­dow­skie i włócz­cie się (szlept sich) po do­mach…. Idź­cie go­spo­da­rze, wła­ści­cie­le do­mów (ba­ali-ba­tim) idź­cie do łaź­ni, wszak nie ma­cie nic do ro­bo­ty… lecz nie o tem mia­łem za­miar mó­wić.

Przed ro­kiem wszyst­kie ga­ze­ty an­giel­skie i nie­miec­kie były peł­ne opi­sów cu­dow­nej po­dró­ży, któ­rą Be­nia­min, pol­ski ży­dek, od­był w stro­nach wscho­du. Nol no! mó­wi­li lu­dzie zdu­mie­ni, jak­to? żyd!? pol­ski żyd, bez bro­ni i ma­szyn, tyl­ko z tor­bą na ple­cach, z ta­łe­sem i te­fi­lim *) pod pa­chą, do­tarł do ta­kich miejsc, do któ­rych sław­ni po­dróż­ni­cy dojść nie mo­gli!

Rzecz to wyż­sza nad wszel­kie po­ję­cie! W każ­dym ra­zie fakt się stał i świat za­wdzię­cza Be­nia­mi­no­wi cu­dow­ne od­kry­cia, któ­re zmie­ni­ły zu­peł­nie fi­zy­ogno­mię kart geo­gra­ficz­nych. Be­nia­min za­słu­żył w zu­peł­no­ści na me­dal jaki udzie­li­ło mu To­wa­rzy­stwo geo­gra­ficz­ne lon­dyń­skie. Ży­dow­skie ga­ze­ty po­chwy­ci­ły ten fakt obu­dwo­ma rę­ka­mi i mia­ły o czem pi­sać przez całe lato. Wy­li­czy­ły one przy tej spo­sob­no­ści wszyst­kich uczo­nych, od pierw­sze­go czło­wie­ka aż do na­szych cza­sów, aże­by do­wieść tym spo­so­bem ja­kim ro­zum­nym na­ro­dem są ży­dzi! Uło­żo­no też spis po­dróż­ni­ków wszyst­kich epok, od Be­nia­mi­na I-go, któ­ry żył 700 lat temu, i aże­by wy­wyż­szyć za­słu­gi na­sze­go te­raź­niej­sze­go Be­nia­mi­na, jak to jest we zwy­cza­ju u ży­dów, zmie­sza­no z bło­tem wszyst­kich in­nych po­dróż­nych. Wszy­scy on i, mó­wio­no, są

*) "Ta­tes"-, ubra­nie, płach­ta bia­ła z czar­ne­mi szla­ka­mi, uży­wa­na przez izra­eli­tów w cza­sie mo­dli­twy. „Te­fi­lim” skrzy­necz­ka drew­nia­na, w któ­rej miesz­czą się na par­ga­mi­nie wy­jąt­ki z pi­sma. Skrzy­necz­kę żyd, mo­dląc się, przy­mo­co­wy­wa­na czo­le, rze­mie­nia­mi zaś opa­su­je rękę.

to po pro­stu włó­czę­gi (a pro­ste szle­per), nie mają o ni­czem po­ję­cia, włó­czy­li się oni tyl­ko od domu do domu, jak że­bra­ki i wy­glą­da­ją jak mał­py (zi ho­ben a po­nim wi di mal­pes) wo­bec te­raź­niej­sze­go Be­nia­mi­na, wo­bec Be­nia­mi­na III – go istot­ne­go i praw­dzi­we­go po­dróż­ni­ka. O nim i książ­kach trak­tu­ją­cych o jego po­dró­żach, mó­wio­no za­zwy­czaj, że jesz­cze 'iy­dzi nie mie­li tak won­ne­go ka­dzi­dła!… Uwiel­bio­ny i dy­amen­ta­mi ob­sy­pa­ny po­wi­nien być ten, któ­ry po­dró­że Be­nia­mi­na, opi­sa­ne już we wszyst­kich ob­cych ję­zy­kach, prze­ło­ży na „mowę świę­tą”. Słusz­na jest bo­wiem, aby i ży­dzi za­kosz­to­wa­li pa­to­ki pły­ną­cej z ży­dow­skie­go uia i aże­by uczu­li ja­sność w oczach swo­ich.

Otoż ja Meu­de­li, dla użyt­ku ży­dów, po­dej­mu­ję pra­cę we­dle mo­jej moż­no­ści–i za­nim au­to­ro­wie ży­dow­scy, któ­rych naj­mniej­szy pa­lec więk­szy jest od prze­pa­sa­nia bio­der mo­ich, prze­bu­dzą się i wy­da­dzą książ­ki o po­dró­żach Be­nia­mi­na w „mo­wie świę­tej”, ja tym­cza­sem spró­bu­ję dać cho­ciaż kró­ciut­ki ich opis w ję­zy­ku ży­dow­skim (ojf prost ju­disz). Opa­sa­łem bio­dra moje jak bo­ha­ter i cho­ciaż je­stem sta­ry i sła­by, chcę jed­nak uka­zać te skar­by dzie­ciom Izra­ela. Uczu­łem al­bo­wiem ja­ko­by ude­rze­nie i głos: „obudź się Men­de­li! rusz się Men­de­li i wy­nijdź z pod pie­cal na­bierz won­nej myr­ry ze skar­bów Be­nia­mi­na i zrób z niej dla swych bra­ci po­tra­wę, (po­tra­wes) we­dług ich upodo­ba­nia! Z po­mo­cą Bożą jam tę po­tra­wę spo­rzą­dził i sta­wiam ją przed wami. Esst ra­bej-siml (jedź­cie pa­no­wie) i niech wam idzie na po­ży­tek….

Z przed­mo­wy po­wyż­szej, kto­rą wła­śnie w stresz­cze­niu po­da­łem, już się czy­tel­nik prze­ko­nać może, iż Abra­mo­wicz nie schle­bia wca­le ży­dom i nie chce ma­sko­wać ich wad. Jest ou przedew­szyst­kiem sa­ty­ry­kiem i świet­nie wła­da ostrą bro­nią sar­ka­zmu i iro­nii.

Za­raz w pierw­szym roz­dzia­le, po­czerp­nię­tym ja­ko­by

Don­ki­szot ży­dow­ski. Z

i pa­mięt­ni­ków sa­me­go Be­nia­mi­na, jest opis mia­stecz­ka Tu­nie­ja­dów­ki, oj­czy­ste­go gro­du wiel­kie­go po­dróż­ni­ka.

Opis ten to pra­wie fo­to­gra­fia wszyst­kich ży­dow­skich mia­ste­czek w pro­win­cy­onal­nych za­kąt­kach.

Tu­nie­ja­dów­ka, w któ­rej Be­nia­min uj­rzał świa­tło dzien­ne, w któ­rej wzrósł, wy­cho­wał się, w któ­rej po­jął za mał­żon­kę pięk­ną Ze­łdę, leży w za­pa­dłym ką­cie kra­ju, zda­le­ka od pocz­to­we­go trak­tu, od­cię­ta pra­wie zu­peł­nie od świa­ta.

Je­że­li zda­rzy się że przy­je­dzie do owej mie­ści­ny ja­kiś czło­wiek obcy, wten­czas otwie­ra­ją się wszyst­kie drzwi i okna a cała lud­ność oglą­da przy­by­sza cie­ka­we­mi ocza­mi… Przez otwar­te okna je­den dru­gie­mu za­da­je wie­le wię­cej niż „czte­ry py­ta­nia” (fier ka­szejs) *.

– Zkąd on się tn wziął? Co on my­śli? Prze­cież nie przy­je­chał­by tak so­bie? Coś w tem musi być?!

Wy­ra­sta­ją róż­ne hy­po­te­zy. Wnet też znaj­dą się ja­cyś dow­cip­ni­sie (ha­ali ham­co­ejs) i na ten te­mat two­rzą kon­cep­ta, cza­sem nie­bar­dzo pięk­ne. Męż­czyź­ni, śmie­jąc się nie­znacz­nie, gła­dzą bro­dy; sta­re ko­bie­ty łają żar­tow­ni­siów ze zło­ścią i ze śmie­chem za­ra­zem, a mło­de mę­żat­ki rzu­ca­ją wej­rze­nia z pod spusz­czo­nych po­wiek i ma­sku­ją uśmiech, któ­ry im się wy­my­ka na usta…

Bar­dzo ob­ra­zo­wo po­rów­ny­wa Abra­mo­wicz te roz­mo­wy do bry­ły śnie­go­wej, któ­ra to­czy się od domu do domu, na­bie­ra na sie­bie co­raz nowe war­stwy, gru­bie­je, ro­śnie, aż na­resz­cie, do­szedł­szy do mak­sy­mal­nych roz­mia­rów, wta­cza się do „bej­sha­mi­dra­szu”… pod piec.

*) Jest u ży­dów zwy­czaj, że pod­czas świąt wiel­ka­noc­nych syn ojcu za­da­je czte­ry py­ta­nia. Py­ta­nia te za­wsze jed­na­ko­we i jed­na­ko­we na nie od­po­wie­dzi na­le­żą, do tra­dy­cy­onal­nych pa­mią­tek. Abra­mo­wicz mó­wiąc, że zdu­mie­ni przy­by­ciem ob­ce­go czło­wie­ka ży­dzi, za­da­ją, so­bie na­wza­jem wię­cej niż „czte­ry py­ta­nia”, miai za­pew­ne na my­śli ste­reo­ty­po­wość tych py­tań.

Pro­szę nie są­dzie jed­nak, że ów piec, jest zwy­czaj­nym pie­cem, słu­żą­cym do ogrze­wa­nia tem­pe­ra­tu­ry w domu mo­dli­twy. Nie, ten piec to wiel­ce sza­now­ny me­bel. Pod nim stoi ława, na któ­rej za­sia­da­ją bar­dzo po­waż­ni i bo­go­boj­ni oby­wa­te­le. Jest to miej­sce, do któ­re­go za­ta­cza­ją się wszel­kie roz­mo­wy i plot­ki, spra­wy do­mo­we miesz­kań­ców mia­stecz­ka, po­li­ty­ka do­ty­czą­ca „Stam­bu­łu”, „tej­ger” (tur­ka), „ki­ren” (Cy­ru­sa). Tu roz­trzą­sa­ne są tak­że fi­nan­se: jest mowa o Rot­szyl­dzie, bo­ga­tych „pu­ry­cach” (oby­wa­te­lach ziem­skich) i o in­nych bo­ga­czach. Tu pan­to­flo­wa pocz­ta przy­no­si wie­ści o no­wych pra­wach prze­ciw ży­dóm; tu mówi się sze­ro­ko o „czer­wo­nych żyd­kach”. Na ła­wie, pod pie­cem, za­sia­da spe­cy­al­ny ko­mi­tet, zło­żo­ny z „pięk­nych, le­ci­wych żyd­ków” (fun szej­ne be­tog­te ju­den), któ­rzy prze­sia­du­ją tu cały dzień aż do póź­nej nocy, wy­rze­kł­szy się ognisk do­mo­wych, żon i dzie­ci.

Mę­żo­wie ci zaj­mu­ją się spra­wa­mi po­wszech­nem! dar­mo, tak so­bie, gdyż za pra­cę swą nie bio­rą na­wet „zła­ma­ne­go ha­le­rza” *) (cu­bro­che­ne he­ler)… De­cy­zye tego ko­mi­te­tu (wraz z jego człon­ka­mi) prze­cho­dzą do wyż­szej in­stan­cyi, do… łaź­ni, na naj­wyż­szą ław­kę, i tam czę­sto­kroć ule­ga­ją zmia­nie lub kas­sa­cyi. Tam zbie­ra się cał­ko­wi­ty kom­plet (a po­lne so­bran­je), zło­żo­ny z wła­ści­cie­li do­mów i in­nych sza­now­nych no­ta­blów. W owem zgro­ma­dze­niu za­pa­da de­cy­zyą osta­tecz­na, tak że gdy­by na­wet przy­szli wszy­scy kró­lo­wie daw­ne­go wscho­du i za­cho­du i sta­nę­li gło­wa­mi na zie­mi, a no­ga­mi do góry, nie mo­gli­by już zmie­nić de­cy­zyi…

Raz na ta­kiem po­sie­dze­niu „tu­rek” o malo że nie zo­stał cięż­ko po­krzyw­dzo­ny, tam na naj­wyż­szej ław­ce w łaź­ni

*) Ha­lerz, daw­na mo­ne­ta pol­ska, od­daw­na nie­uży­wa­na, a skut­kiem tego i na­zwa jej dziś mało komu jest zna­ną.W żar­go­nie prze­cho­wa­ła się ona jed­nak jak lio­gwi­sty­ezny…nu­mi­zmat.

ży­dow­skiej, i Bóg wie coby się z nim sta­ło, gdy­by nie wpływ kil­ku so­lid­nych oby­wa­te­li, któ­rzy pod­trzy­ma­li jego sil­nie za­chwia­ne in­te­re­sa. Raz Rot­szyłd stra­cił tam na ja­kiejś ope­ra­cyi dzie­sięć czy pięt­na­ście mi­lio­nów – ale w parę ty­go­dni póź­niej pan Bóg mu do­po­mógł… człon­ko­wie ko­mi­te­tu byli w do­brym hu­mo­rze, na naj­wyż­szej ław­ce ła­zien­nej było przy­jem­nie, cie­płu – więc też Rot­szyld za­ro­bił tego dnia wię­cej niż „sto pięć­dzie­siąt mi­lio­nów ru­bli”!!

Miesz­kań­cy pięk­ne­go mia­sta Tu­nie­ja­dów­ki są to wiel­cy bie­da­cy (sztar­ke dał­fo­tiitn), jed­nak na­le­ży im od­dać tę spra­wie­dli­wość, że bie­da­cy we­se­li (lu­sti­ge kap­co­nim) i dziw­nie ufni w mi­ło­sier­dzie Boże.

Gdy­by na­gle za­py­ta­no miesz­kań­ca Tu­nie­ja­dów­ki, zkąd czer­pie środ­ki do ży­cia? osłu­piał­by zra­zu i od­rzekł do­pie­ro po dłu­gim na­my­śle:

– Jak­to? z cze­go ja żyję? z cze­go żyję? Czyż nie ma Boga, któ­ry nie opusz­cza żad­ne­go ze swych stwo­rzeń? Daje on nam te­raz, bę­dzie da­wał i da­lej…

– Ale cóż ty ro­bisz? czy masz w ręku ja­kie rze­mio­sło, lub wo­gó­le spo­sób do ży­cia?

– Chwa­lić Boga, mam… bar­dzo ład­ny głos, śpie­wam tro­chę przy na­bo­żeń­stwie.-. Je­stem tak­że "a niej­beł" (umie­ją­cy wy­ko­uy­wać ob­rzę­do­wy akt przy­mie­rza, któ­re­mu ży­dzi pod­da­ją no­wo­na­ro­dzo­nych sy­nów)… przy­tem je­stem wy­bor­ny "ma­ce­re­dler" *), je­dy­ny w świe­cie! Cza­sem sko­ja­rzę mał­żeń­stwo, to tak­że coś zna­czy… mam swo­je wła­sne miej­sce w bóż­ni­cy… Prócz tego, ale niech to mię­dzy nami zo­sta­nie, trzy­mam ma­leń­ki szynk, któ­ry daje się tro­che doić… Kozę też mam, ta (byle jej tyl­ko nie urze­kli); doi się bar­dzo

*) „Ma­ce­re­dler” jest tu czło­wiek, któ­ry za­po­mo­cą kol­ka z kol­ca­mi wy­gnia­ta róż­ne de­se­nie na ma­cach, czy­li na "prza­śni­kach". Nie­wiel­ka sztu­ka być ta­kim ar­ty­sta.

do­brze… mam też nie­da­le­ko ztąd bo­ga­te­go krew­ne­go.. to na cięż­kie cza­sy moż­na i jego tro­chę doić; no… a oprócz tego wszyst­kie­go „is Got a tate” jest Bóg-oj­ciec i lu­dzie mi­ło­sier­ni.,…! Nie­trze­ba więc grze­szyć… nie­trze­ba żą­dać za dużo…

Na­le­ży też na po­chwa­łę miesz­kań­ców Tu­nie­ja­dów­ki po­wie­dzieć, że nie są roz­rzut­ni w wy­dat­kach na gar­de­ro­bę i nie­wy­bred­ni w je­dze­niu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: