Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dopóki nie zajdzie słońce - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 sierpnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Dopóki nie zajdzie słońce - ebook

Jeden rozkaz, jedna chwila, jedna śmierć.
To właśnie całkowicie i bezpowrotnie zmieniło życie Samuela Remseya. Przeszłość, którą chciał za sobą zostawić, nie pozwalała o sobie zapomnieć, pustosząc jego serce i umysł. Złamany, zraniony i pogrążony w smutku zapomniał o tym, co powinno stać się jego siłą – o rodzinie. Bez przerwy prowokował śmierć, śmiejąc jej się w twarz. Jednakże wszystko, co robimy, wraca do nas ze zdwojoną mocą. Przyszedł w końcu czas, że śmierć zadrwiła z niego. Został zepchnięty na samo dno egzystencji. Czekał na zgubę. Lecz zamiast tego otrzymał pomocną dłoń. Dzięki danej mu szansie uwolnił się od widm dnia wczorajszego, budując na nowo swoje życie.
Pozorny spokój zaburzyła jednak osoba, która jako jedna z niewielu była w stanie w ciągu minuty zarówno go rozśmieszyć, jak i wyprowadzić z równowagi. Była jak mina przeciwpiechotna – niepozorna, ale cholernie niebezpieczna.
Czy mężczyzna z tak burzliwą przeszłością jest w stanie pokochać? Czy zdoła otworzyć serce przed kobietą, która nie wierzy w miłość i nie chce jej w swoim życiu? Czy tych dwoje podda się przeznaczeniu, czy nieustannie będzie z nim walczyła?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8178-128-2
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Drodzy Czytelnicy,

każdy z nas zmagał się z mniejszymi czy większymi demonami. W życiu musimy pokonać niezliczone przeszkody. Jesteśmy zmuszeni do walki o każdy uśmiech i radość. Nie jest to kolorowy film, bajka, o której marzymy w dzieciństwie, lecz nieustająca walka. O przyjaźń, szczęście, rodzinę, miłość, samych siebie... Taki bój stoczył również Samuel. Z samym sobą, ze swoimi koszmarami, słabościami oraz uzależnieniem, które znacznie wpływało na jego decyzje. Dopóki nie zajdzie słońce to nie jest typowy romans. Nie jest to również opowieść o związku pomiędzy kobietą a mężczyzną, ale o takim, który zawieramy zaraz po urodzeniu – ze światem.

Życzę Wam przyjemnej lektury i mam nadzieję, że ta historia na długo pozostanie w Waszej pamięci.PROLOG

Staję się niespokojny, kiedy jest ciemno.

– Jackal, na zewnątrz jest dwóch czarnych, uzbrojeni po zęby – rozbrzmiał w słuchawce głos Snake’a.

– Gdzie Iron i Smokey? – zapytałem, od razu ruszając w górę mahoniowych schodów.

– Tony zabezpiecza wejście, a Smokey osłania twoją dupę.

Usłyszałem charakterystyczny dźwięk przeładowywanej broni. Kolejna dawka adrenaliny rozpaliła mi żyły. Kochałem to uczucie.

– U ciebie czysto?

– Sprawdzam – rzucił krótko Snake.

– Nie mamy czasu. – Rósł we mnie niepokój. – Nie podoba mi się, że nie ma tu żadnej służby. – Westchnąłem. – Ani jednego białasa. Usuń przeszkodę i wracaj, a ja...

Nie dokończyłem, ponieważ przerwało mi soczyste przekleństwo.

– Snake, jesteś tam? Snake? Kurwa, odezwij się! – warknąłem, mając nadzieję, że nic złego się nie stało.

Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni kamizelki, aby wyjąć telefon, i spojrzałem na monitor. Nadajnik Snake’a był wyłączony, co oznaczało tylko jedno – Snake nie żył.

Puściłem wiązankę niewybrednych bluzgów, wyłączyłem adapter i podążyłem korytarzem w lewo. Człowiek, którego miałem się pozbyć, był jednym z naszych najcenniejszych łączników z Mossadem. Pokładaliśmy w nim duże nadzieje, ale zdradził. Przez niego zginęło siedmiu agentów amerykańskiego wywiadu. Coraz wyraźniej uwidaczniał się fakt, że on i reszta jego pobratymców nie byli naszymi sprzymierzeńcami. Świadczyły o tym poderżnięte gardła naszych ludzi, co zostało udokumentowane na zdjęciach, wysłanych zarówno do naszej agencji, jak i do rodzin zabitych. Obok takich sytuacji nie przechodziliśmy obojętnie, to nie było coś, co agencja potrafiła wybaczyć. Istniały przecież jakieś granice. Znacznie je naruszono, a do mnie należało zlikwidowanie zdrajcy.

Willa, w której się znajdowaliśmy, była pogrążona w ciszy. Zbyt nienaturalnej. Czułem, że kryło się za tym coś złego. Moja intuicja jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Nie miałem więc powodów, by teraz jej nie zaufać.

Kiedy skierowałem kroki ku mieszczącemu się w prawym skrzydle budynku pokojowi, na zewnątrz padły strzały.

– Dostałem, chłopaki – usłyszałem w słuchawce stłumiony głos Irona. Zawahałem się. – Jest ich dwóch przed wejściem i widzę kogoś biegnącego od strony ogrodu.

– Spieprzaj stamtąd! – rozkazałem, budząc się z chwilowego odrętwienia.

Iron zaśmiał się smutno, zanim zasyczał z bólu.

– Nie z dziurą w nodze, szefie. Powiedz Annie, że ją kocham.

– Iron, nie ruszaj się, już do ciebie idę. – Odwróciłem się szybko z zamiarem udzielenia mu wsparcia.

– Powiedz jej! – zażądał drżącym, pozbawionym nadziei głosem.

– Powiesz jej osobiście – zagrzmiałem, starając się nie zdradzić przyczajonej we mnie rezygnacji.

Miałem świadomość, że istniało naprawdę małe prawdopodobieństwo dotarcia do niego na czas.

– Sam, proszę...

Zakląłem.

– Powiem, ale nie waż się, kurwa...

– Nie weźmiecie mnie, skurwiele, żywcem! – krzyknął Iron, po czym zaświszczały mi w uchu odgłosy strzelaniny.

– Iron? Iron?!

– Zostaliśmy we dwóch, bracie – odezwał się ze znużeniem Smokey. – Przykro mi.

– Jak u ciebie? – Przełknąłem gromadzącą się w gardle wściekłość. Przeżywanie, rozpacz i żałobę musiałem odłożyć na później.

– U mnie czysto i cholernie mi się to nie podoba. Ktoś wsadził nas na minę. Dlaczego wysłali nas na pewną śmierć?!

– Nie wiem, kurwa. – Sam zadawałem sobie to pytanie. – Ale wierz mi, gdy wyjdziemy z tego gówna, to się dowiem. Uważaj na siebie, ja jestem u celu.

– Musimy się wycofać! – sapnął. – Nie damy rady...

Wyłączyłem słuchawkę, chcąc się skupić. Nigdy nie porzuciłem misji i tym razem również nie zamierzałem tego zrobić, a to jego pieprzenie mnie wkurwiało.

Stanąłem przed drzwiami gabinetu i wytężyłem słuch. Ktoś znajdował się w środku. Dźwięk zza ściany był zakłócony, ale go słyszałem. Sięgnąłem do klamki i lekko ją nacisnąłem. Pchnąłem drzwi i wpadłem do środka, trzymając w dłoni gotową do oddania strzału broń.

– Kurwa.

Karil siedział na fotelu z rękoma przywiązanymi do podłokietników, głowę miał przymocowaną do jego oparcia. Z gardła sączyła mu się krew, a cała koszula i biurko zabrudzone były gęstą czerwoną cieczą. Rzęził, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. Dopiero po chwili się zorientowałem, że nie miał powiek. Tyle razy spotkałem się już z czymś takim – sam obcinanie powiek wykorzystywałem jako jedną z tortur – że nie robiło to na mnie najmniejszego wrażenia. Ot, widok jak każdy inny.

Kiedy moje uszy wychwyciły odgłos czyichś kroków, cofnąłem się pod ścianę. Karilem targały konwulsje. Z ust wypływała mu piana. Po co mieliby go otruć, skoro wiedzieli, że i tak umrze? Nie miałem pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.

Nagle usłyszałem jakieś głosy. Izraelczycy.

Ja pierdolę, mieliśmy przejebane.

Wziąłem głęboki wdech, włączając ponownie słuchawkę.

– Jackal, to nie jest pierdolony Battlefield – zaczął się ciskać Smokey od razu po nawiązaniu połączenia. – Spieprzaj stamtąd! Wiedzą o naszej akcji, kurwa. Zdradził nie Karil.

– Wiem – odszepnąłem, ignorując jego prośbę. – Widzę go i potrzebuję wsparcia.

Zrobiłem kilka kroków w tył i schowałem się za szafką, przylegając ściśle do ściany.

– Za dwie minuty dotrą Eagle i Crow. Nie wychylaj się – poprosił z rezygnacją Smokey.

Nie zdołałem nic odpowiedzieć, bo do gabinetu wpadł zamaskowany facet. Jeszcze mnie nie zauważył. Podszedł do biurka. Nim zgarnął z blatu jakieś dokumenty, splunął na Karila.

Przewiesiłem karabin przez ramię i złapałem za swojego niezawodnego cutlera. Ruszyłem bezszelestnie w stronę sukinsyna. Znalazłszy się tuż za nim, wbiłem mu ostrze w lewą nerkę. Dzięki temu nie był w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Ścisnąłem jego głowę i szarpnąłem nią mocno, odpowiednio skręcając, by zaraz usłyszeć doskonale mi znane chrupnięcie. Wyciągnąłem z bezwładnego ciała nóż, po czym pozwoliłem truchłu opaść na ziemię.

– Jeden mniej – powiedziałem do słuchawki, wycofując się do drzwi.

– Nie dasz rady w pojedynkę – syknął Smokey. – Do kurwy nędzy, życie ci niemiłe?!

– Mam kolejnego – wyszeptałem i znowu zakończyłem połączenie.

Powoli zakradłem się do przeciwnika. Ten był bardziej czujny i nim zdążyłem zaatakować, krzyknął głośno, żeby ostrzec resztę. Automatycznie wbiłem mu nóż w serce, przekręcając go dla wzmocnienia efektu. Kiedy na korytarzu zapanował chaos, wpadłem do pokoju za moimi plecami. Niemal się przewróciłem o rozciągnięte na podłodze ciało. Żona Karila leżała w kałuży krwi, a niedaleko niej – ciało ich trzynastoletniego syna.

– Pieprzone bestie – warknąłem na widok dziecięcego pokoju, który musiał należeć do Sari, trzyletniej córki Karila.

Różowe ściany skropione były krwią, wokół walały się zdewastowane meble, zniszczone ubrania i zabawki.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu w poszukiwaniu dziewczynki. Nie dostrzegłszy jej ciała, poczułem ulgę. Widok trzylatki z podciętym gardłem nie był czymś, co zniósłbym ot tak, zwłaszcza że miałem siostrę w tym samym wieku. Gdzie jesteś, mała? – zapytałem w myślach, przedzierając się przez pobojowisko. Najpierw zajrzałem pod łóżko, potem do szafy. Na darmo.

Odgłos kroków stawał się coraz wyraźniejszy. Z nożem w pogotowiu przysunąłem się do drzwi. Ktoś chwycił za klamkę i przekręcił ją delikatnie. Wsunąłem cutlera w cholewkę buta, a w zamian wyjąłem zza paska glocka, którego cicho odbezpieczyłem. Kiedy drzwi się otworzyły, wycelowałem przed siebie. Odetchnąłem, gdy rozpoznałem blond czuprynę.

– Eagle, kurwa, już byłoby po tobie. – Wciągnąłem go szybkim szarpnięciem do środka.

– Widzę cię, mordeczko, więc spokojna twoja rozczochrana. – Pomachał mi przed oczami swoim GPS-em.

– Mogłeś mnie ostrzec, że się zbliżasz.

– Zrobiłbym to, gdybyś, kurwa, nie wyłączył słuchawki. Wiesz, jakie to niebezpieczne.

Nawet przez wielkie gogle widziałem w jego spojrzeniu wyrzut.

– Dobra, nieważne. – Miał rację, ale nie zamierzałem mu jej głośno przyznać. – Mów, jak wygląda sytuacja z twojej strony.

– Czterech na zewnątrz, z czego dwóch zdjął Iron.

– Co z nim?

Eagle pokręcił głową, nie odpowiadając. Nie musiał, wiedziałem, co to znaczy.

– Okej. – Przytaknąłem sztywno. – A jak reszta?

– Snake’a też chyba straciliśmy. Jesteśmy tylko my, Crow i Smokey. Z tego, co wiem, w domu jest jeszcze sześciu.

– Więc zostało czterech. Dwóch zdjąłem.

Sięgnąłem do słuchawki, żeby nawiązać połączenie z resztą załogi.

– Smokey, Crow, zajmijcie się tymi na zewnątrz. Macie wyczyścić teren. Ja i Eagle przejmujemy dom. Nie żyje cała rodzina Karila prócz trzyletniej Sari, musi tu gdzieś być. Znajdziemy ją i spierdalamy.

– Dobra. Bądźcie ostrożni.

– Jak zawsze – zapewniłem. – Ja biorę lewą stronę, ty prawą, uważaj na dzieciaka – rzuciłem pod adresem Eagle’a.

Skinął głową na znak, że zrozumiał rozkaz. Otworzył drzwi i ostrożnie wyszedł na korytarz. Miałem iść za nim, ale bez ostrzeżenia wycofał się do pokoju.

– Co jest, kur...

Urwałem, ponieważ napotkałem wycelowaną w moje czoło lufę karabinu. Dwóch ciemnoskórych mężczyzn uśmiechało się zwycięsko, bełkocząc coś po arabsku.

Uniosłem powoli ręce, szacując nasze szanse. Wiedziałem jedno: tak czy inaczej, zginiemy, co jednak nie znaczyło, że mieliśmy poddać się bez walki.

– Kiedy dam znak, atakuj – powiedziałem do swojego kompana i od razu oberwałem kolbą w skroń.

Czułem, jak pęka mi skóra, a ciepła krew spływa po twarzy. Nie dane mi było „napawać się” bólem. Napastnicy porozumieli się w swoim języku, a następnie, popychając nas lufami, zaprowadzili piętro niżej do jednego z pokoi, przed którym dostrzegłem kolejnych dwóch uzbrojonych facetów. Jeden z nich splunął nam pod nogi, ukazując rząd pożółkłych, wybrakowanych zębów. Gwałtownie wepchnięto nas do środka. Gdybyśmy nie byli tak rosłymi skurczybykami, wylądowalibyśmy na podłodze.

– Proszę, proszę – przywitał nas znajomy głos. – Daliście się tak cholernie łatwo wmanewrować.

Kiedy uniosłem wzrok, ujrzałem siedzącego na skraju biurka Snake’a. Człowieka, z którym uczestniczyłem w niejednej akcji, któremu ufałem i powierzałem życie za każdym razem, gdy szliśmy w bój. Człowieka, którego uważałem za brata.

Zabulgotało mi w żołądku, a żółć podeszła do gardła.

– Ty skurwielu – wypluł z siebie z obrzydzeniem Eagle i rzucił się w jego kierunku.

Snake bez wahania wyciągnął broń i strzelił mu w kolano. Eagle upadł na ziemię, skomląc z bólu.

– Nie tak szybko, ptaszynko. – Zaśmiał się zdrajca. – Jak na tak doświadczonego agenta jesteś cholernie głupi, Samuelu. – Spojrzał na mnie, bawiąc się zabranym mi wcześniej nożem. – Niezły, zawsze chciałem go mieć. – Pogładził ostrze, kalecząc przy tym palec.

Zebrałem się w sobie, żeby nie pokazać nawet najmniejszych emocji. Musiałem zachować zimną krew, choć rozsadzała mnie żądza mordu.

– To nie zabawka dla takich cip jak ty. – Nie posądzałem się o spokój, który towarzyszył moim słowom.

Uraziłem go, co zobaczyłem w wyrazie jego parszywej gęby. Właśnie na tym mi zależało. Nie cieszyłem się jednak długo swoim małym sukcesem. Snake wstał, podszedł bliżej i patrząc mi prosto w oczy, wbił ostrze w moje ramię. Zacisnąłem mocno szczękę, by nie okazać słabości, a i tak z mojego gardła dobył się jęk bólu. Przycisnąłem dłoń do rany, żeby choć trochę zatamować krwawienie.

– Chcesz powiedzieć coś jeszcze? – zapytał Snake, wycierając nóż o rękaw mojego munduru.

Oddychałem głęboko, przeszywając go nienawistnym wzrokiem. Skuliłem się nieznacznie, niby z bólu, a tak naprawdę rzuciłem szybkie spojrzenie za siebie, aby obadać sytuację. W pomieszczeniu znajdowało się trzech dżihadystów i Snake. Dałbym im radę. Musiałem myśleć szybko, cholernie szybko.

– Chcę wiedzieć, gdzie przewieziono złapanych ostatnio izraelskich agentów – zażądał informacji Snake.

– Nie wiem, o czym mówisz – odparłem beznamiętnie.

Rzucił mi diabelski uśmiech, po czym zwrócił się do swoich towarzyszy w ich ojczystym języku. Nie miałem pojęcia, że tak dobrze zna środkowosyryjski dialekt. Tak samo jak nie wiedziałem, że działa na dwa fronty.

Nie upłynęła nawet minuta, kiedy chwycono mnie za bety i popchnięto bliżej ściany, gdzie zwisał hak z grubym sznurem. Przeoczyłem go wcześniej. Szarpnięto mną, a następnie przywiązano do nadgarstków pęta, naciągając je tak mocno, że moje naprężone ręce zapłonęły żywym ogniem.

– Brakuje krzyża. Byłby idealny obraz – zadrwił Snake i podszedł do mnie szybkim krokiem. Utkwił wzrok w moich oczach, które pozostały bez wyrazu, choć rana w ręce pulsowała, a napięte mięśnie paliły. – Podaj mi miejsca.

– Nie znam.

Rozciął mi kamizelkę, bluzę i termoaktywną koszulkę. Wiedziałem, co planuje zrobić. Sam go szkoliłem.

– Byłeś dobrym nauczycielem, Jackal.

– Szkoda, że ty byłeś dobrym uczniem – pyskowałem zamiast trzymać dziób na kłódkę.

Cały ja.

– O tym przekonasz się na własnej skórze. – W jego spojrzeniu zalśnił błysk wściekłości, świadczący o tym, że ponownie go uraziłem. – Od zawsze lubiłem patrzeć, jak kwas wypala w ciele dziury. Podobało mi się, gdy z jego pomocą wyciągałeś informacje.

Sięgnął za siebie. W jego ręce pojawiła się metalowa strzykawka. Pomachał mi nią przed oczami.

Będzie kurewsko bolało – skwitowałem w myślach. Mimo to nawet się nie zająknąłem, kiedy wstrzykiwał mi pod skórę żrącą substancję. Ani wtedy, gdy zaczęła działać, siejąc spustoszenie w moim organizmie.

Kilka godzin później odchodziłem od zmysłów. Moja klatka piersiowa była jedną wielką ziejącą raną. Ból doprowadzał mnie do obłędu. Nie zamierzałem niczego wyjawiać, dlatego w duchu szykowałem się na śmierć. Eagle leżał nieprzytomny pod przeciwległą ścianą, stracił cholernie dużo krwi i obawiałem się najgorszego.

– Imponujesz mi, kurwa. Serio, facet, jesteś genialny. – Bardziej czułem, niż widziałem, że Snake przechadzał się przede mną w tę i z powrotem.

– Pierdol się! – jęknąłem, nie mając sił, by podnieść głowę i na niego spojrzeć.

– Znajdę na ciebie sposób – zagroził.

Potem powiedział do swoich ludzi coś, czego nie zrozumiałem. Chwilę później runąłem na ziemię jak worek ziemniaków.

Ciało paliło mnie i pulsowało, czułem każdy mięsień i kość, oddychanie sprawiało mi niemiłosierny ból. Najlepszym wyjściem z tej sytuacji byłaby śmierć, nie poddawałem się jednak. Na przemian traciłem i odzyskiwałem przytomność.

– Sam! Sam, kurwa, obudź się! – dotarł do moich uszu czyjś niewyraźny głos. Uniosłem powoli powieki i natrafiłem na rozmytą twarz Crowa. Kącik ust powędrował mi nieco do góry. – Zabieramy was stąd – oznajmił, zarzucając sobie moje ramię na szyję i próbując pomóc mi się podnieść.

Zacisnąłem wargi, żeby nie skrzywić się z bólu.

– Sześciu – wyjąkałem.

Przez moje ciało przepłynęła fala ognia. Opadłem bezwładnie do tyłu, na co Crow wypuścił serię bluzgów.

– Dwóch zdjęliśmy.

– Snake... – wydukałem ostatkiem sił.

– Chyba nie żyje. Nie możemy go namierzyć.

– Nie... on...

– Nic nie mów. Zajmiemy się wszystkim. Kurwa, kto cię tak urządził? Zaraz dam ci coś, co uśmierzy ból.

Nie zdołałem już nic powiedzieć. Opadły mi powieki, a umysł pogrążył się w ciemności, odcinając mnie od wypełniającej każdą komórkę mojego zmasakrowanego ciała agonii.

Ocknąłem się, słysząc strzały i krzyki. Potrząsnąłem głową, starając się skupić na sytuacji wokół. Zlekceważyłem ból, który zapewne był i tak niczym w porównaniu z tym, co działoby się, gdybym nie dostał solidnej dawki morfiny. Przeklinający Crow z wbijaną mi w brzuch igłą stanowił moje ostatnie wspomnienie.

Teraz stał przede mną, mierząc z broni do Snake’a, kryjącego się za rozdygotaną ze strachu dziewczynką.

– Puść, kurwa, to dziecko, pierdolony zdrajco! – zażądał Crow.

Przeniosłem spojrzenie z jego pleców na przerażoną twarz dziewczynki. Kiedy jako tako wróciła mi świadomość, rozpoznałem w niej Sari. To był bodziec, który zmusił mnie do działania. Odsunąłem ból na bok. Wyostrzył mi się wzrok, chociaż przesłaniała go chęć mordu.

– Gdzie masz drugi pistolet? – wychrypiałem pod adresem przyjaciela.

Zerknął na mnie szybko przez ramię.

– Ty... Jak?

Zarejestrowałem niedowierzanie w jego głosie.

– Gdzie? – warknąłem.

Sięgnął za plecy i rzucił mi swojego glocka. Odbezpieczyłem go i podczołgałem się na przedramionach bliżej. Skierowałem lufę na byłego współtowarzysza broni.

– Umrzesz szybko, Snake, pod warunkiem, że wypuścisz dziecko – wysyczałem przez zaciśnięte zęby.

– Jedyną osobą, która dziś umrze, będziesz ty, Jackal – odparł spokojnie, choć wymachiwał pistoletem na prawo i lewo, co świadczyło o jego zdenerwowaniu.

– Puść dzieciaka – powtórzyłem.

– Wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? – Zaśmiał się szaleńczo, gładząc wolną ręką ciemne włosy Sari. – To ty ją zabijesz, nie ja.

Wycelowałem broń w jego głowę, lecz z powodu tego, że trzymał przed sobą dziewczynkę, nie miałem możliwości wykonania czystego strzału, jeśli nie chciałem jej zranić.

– Na każdej wojnie są ofiary, Sam – przypomniał mi Crow.

Pewnie zauważył, że się wahałem.

– Nie – zaprzeczyłem, zanim zdecydowałem się na strzał.

Kula, która wyleciała z mojej lufy, drasnęła jedynie lewy bok twarzy Sari, rozrywając ucho Snake’a. Wrzasnął, wypuszczając z objęć dziecko.

Crow rzucił się do przodu, chwycił małą, by ją od niego odciągnąć, i przekazał ją mnie. Nie musieliśmy porozumiewać się słowami, żeby przewidzieć swoje kolejne ruchy. Działaliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna.

– Już w porządku. – Niezdarnie pogładziłem Sari po główce.

Drżała w moich ramionach jak osika, przeżywając tak wielki dramat, ale nawet jedna łza nie wypłynęła jej z oczu. Była twardsza niż niejeden dorosły facet. Podziwiałem ją za to.

Odwróciłem się szybko, żeby ocenić sytuację. Snake wkładał właśnie do ust małą fiolkę.

– Nie ma, kurwa, mowy! – syknąłem.

Odepchnąłem dziecko pod ścianę. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się wstać, lecz wiedziony furią, dopadłem do zdrajcy i z całej siły zacząłem ściskać jego policzki, powstrzymując go od przełknięcia trucizny.

Snake zaczął rechotać jak wariat. Wiedziałem, że moje wysiłki były daremne.

– Pieprzony tchórz! – Zawrzałem, wymierzając mu cios pięścią.

– Jackal – zacharczał. – Jest coś jeszcze, pieprzony skurwielu. Mam dla ciebie ostatni prezent.

Choć śmierć wisiała nad nim z przyszykowaną kosą, jego przekrwione oczy błyskały triumfem.

– Sądzisz, że ci uwierzę, sprzedajna kurwo?!

– Tik-tak, tik-tak... – odliczał, zaczynając się dusić.

– Zdychaj, Snake, zdychaj w cholernych męczarniach.

Puściłem go, runął z impetem na podłogę, gdzie zaczął się wić jak prawdziwy wąż.

Przytrzymując się ściany, dotarłem do skulonej Sari.

– Zabijesz ją... – wydusił z siebie. – A jeżeli tego nie zrobisz, zginą setki ludzi. Ona jest zapalnikiem... – charczał. Z ust wypływała mu biała piana. – Jeśli jej serce... Jeśli ono przestanie bić... bomba przestanie tykać... Tik-tak...

– Bomba, kurwa?! Sądzisz, że uwierzę w ten twój bełkot?

– Albo ona, albo setki innych... – Kolejna tura opętańczego śmiechu opuściła gardło Snake’a. Dusił się przy tym własną śliną. – Tik...

– Jaka bomba, skurwielu?! – Crow przyklęknął obok niego. Ujął w garść jego włosy i szarpnął kilkakrotnie. – Jaka?! – powtórzył, ale nie doczekał się odpowiedzi.

Ciało Snake’a zesztywniało, po czym rozluźniło się i opadło bez życia na ziemię.

– Samuelu, jeśli to prawda...

– To nie może być prawda. Nie uwierzymy chyba komuś takiemu jak on? – zaoponowałem, jednak coś w głębi duszy mi podpowiadało, że groźba tego judasza mogła okazać się prawdziwa.

– Spójrz na to. – Crow wskazał głową na coś za mną.

Odwróciłem się, a moje spojrzenie spoczęło na drżącej dziewczynce. Na jej klatce piersiowej widniała niewielkich rozmiarów rana z czterema szwami, której do tej pory nie zauważyłem. To oznaczało tylko jedno – dziecko miało wszyty pod skórę ładunek wybuchowy, który ktoś mógł w każdej chwili zdetonować, by wysadzić tę wioskę oraz prawdopodobnie wszystkie okoliczne. Mieliśmy przejebane. Całkowicie.

– Może dlatego jej nie zabili? – zapytał retorycznie Crow. Odsunął się od trzylatki i zaczął uruchamiać nadajnik, żeby połączyć się z naszymi ludźmi. – Muszę to zgłosić...

– Nie! – powstrzymałem go.

Miałem naprawdę kiepskie przeczucia.

Siedziałem w bezruchu. Sari musiała pojąć, że dzieje się coś złego, bo wreszcie zapłakała. To wcale nie ułatwiało mi podjęcia decyzji. W końcu przysunąłem się do niej i wziąłem w ramiona.

– Będzie dobrze – wyszeptałem, a mała przywarła do mnie, obejmując mnie rączkami, i łkała mi cicho w pierś.

– Nie możemy ryzykować. Wybacz – oświadczył stanowczo Crow, a następnie skontaktował się z górą.

Słyszałem, jak zdaje sprawozdanie. Skończywszy, podał mi słuchawkę.

– Misja zakończona, możemy wracać – burknąłem, kiedy zabrzęczało mi w uchu.

– Nie do końca, Jackal. Wiesz, co należy zrobić, nie możemy ryzykować – powiedział stanowczo pułkownik Frost.

Na myśl o tym, co stanie się z Sari, jeśli im na to pozwolę, skurczyło mi się boleśnie serce.

– To jeszcze dziecko.

– Jedno w obliczu setek. Prezydent rozkazał zlikwidować zagrożenie. Ona jest tym zagrożeniem. Agencie, znasz zasady, wiesz, czym grozi niesubordynacja. Pamiętaj, że chronisz swój kraj i jego obywateli. Czasami trzeba poświęcić jednostkę dla życia tysięcy. To rozkaz. Za piętnaście minut budynek zostanie zrównany z ziemią. Liczę, że nie zawiedziesz.

Po tym kategorycznym wywodzie Frost się rozłączył, nie pozostawiając mi miejsca na dyskusję.

To był jeden z momentów, gdy nienawidziłem tego, czym się zajmowałem. Złość mieszała się z psychicznym cierpieniem, silniejszym od fizycznego. Krew szumiała mi w uszach, a serce galopowało z zastraszającą prędkością. Czułem przerażenie, jakiego do tej pory nigdy jeszcze nie doświadczyłem. Oddychając głęboko, przymknąłem oczy, żeby zgromadzić w sobie resztkę sił i wznieść mur, mający odgrodzić mnie od buzujących w moim wnętrzu uczuć.

– Spieprzaj, Crow – syknąłem.

– Zostanę.

– Wypierdalaj, bo wpakuję ci kulkę między oczy.

Podniosłem broń i w niego wycelowałem. Nie groziłem jeszcze żadnemu z moich kompanów. Wyglądało na to, że postradałem rozum.

– Muszę się upewnić...

– Nigdy, kurwa, nie zawiodłem. Zawsze wykonuję rozkazy. Tak będzie i tym razem.

Już siebie nienawidziłem.

Skinął głową. Wyglądał, jakby chciał coś jeszcze dodać, lecz dał sobie spokój.

– Przykro mi, Sam. Naprawdę. – Westchnął ciężko.

– Wyjdź.

Odwróciłem od niego wzrok. Spojrzałem na wtuloną we mnie Sari.

– Chcę do mamusi – wymamrotała w znanym mi języku, kuląc się bardziej na moich kolanach. – Zaprowadzisz mnie do mamusi? – Uniosła główkę i popatrzyła na mnie zaczerwienionymi od płaczu wielkimi oczami.

Przełknąłem twardą gulę, która zatykała mi gardło, i smutno uśmiechnąłem się do trzylatki.

– Zabiorę cię do niej, ale najpierw zamknij oczka i się zdrzemnij. Posiedzę z tobą chwilę i zaraz się z nią zobaczysz, dobrze? – mówiłem najłagodniej, jak potrafiłem.

– Dobrze, wujku.

Delikatny uśmiech rozciągnął jej idealne usteczka. Oparła główkę na moim poranionym torsie.

Nie czułem fizycznego bólu, to moje wnętrze pękało z rozpaczy. Pogładziłem Sari po włosach, wyciągając jednocześnie z kieszeni strzykawkę z trucizną. Przed oczami galopowały mi przedstawiające moje rozradowane młodsze siostry obrazy. Zamrugałem szybko, żeby się ich pozbyć, po czym wciągnąłem głęboko powietrze.

– Śpij dobrze, cukiereczku – szepnąłem, zanim nacisnąłem tłok strzykawki.

Samotna łza stoczyła się po moim policzku, wpychając mnie w ramiona śmierci.MISJA

1

Prawda czai się głęboko w mroku.

PIĘĆ MIESIĘCY PÓŹNIEJ...

Sam

– Usiądź, Samuelu – polecił Frost, kiedy wszedłem do jego gabinetu.

Był szefem działu Centralnej Agencji Wywiadowczej w ośrodku zwalczania terroryzmu, a co za ty idzie – moim przełożonym.

– Kazano mi się zgłosić – powiedziałem dość twardym tonem.

– Usiądź, proszę. – Przemawiał przez niego autorytaryzm, więc nie pozostało mi nic innego, jak spełnić jego polecenie.

Czułem, że ta rozmowa nie będzie należeć do najprzyjemniejszych. Wyciągnąłem nogi, krzyżując je w kostkach, i w napięciu czekałem na wywód.

– Doktor Hopkins poinformował nas, że nie stawiłeś się na ostatnich trzech spotkaniach. – Frost sięgnął po szarą teczkę z moim nazwiskiem i zaczął przeglądać jej zawartość.

– Nie czuję takiej potrzeby. Wszystko ze mną w porządku – zapewniłem stanowczo.

– Wiesz doskonale, że wymagasz leczenia. Złamałeś warunki, które ci postawiono. Znasz zasady, chłopcze.

– Potrafię kontrolować swoje emocje i myśli. Nie potrzebuję do tego żadnego konowała. – Wyprostowałem się na fotelu i usiłowałem zachować spokój.

– Gdzie spędziłeś wczorajszą noc? – Przełożony uniósł pytająco brew, ale minę miał taką, jakby doskonale znał odpowiedź na to pytanie.

Skrzywiłem się, wiedząc, że wpadłem w tarapaty.

– W barze.

Siedziałem bez ruchu i patrzyłem mu bezczelnie w oczy.

– Samuelu. – Westchnął i pochylił się w moim kierunku. – Jesteś moim najlepszym żołnierzem, ale nie mogę ryzykować. Od ciebie i twoich decyzji zależy życie moich ludzi. Będąc w terenie, musisz mieć wyostrzone wszystkie zmysły. Stępiasz je, żłopiąc wódę każdej, kurwa, nocy! – Jego głos co sylabę bardziej się podnosił, aż w końcu dobił do krzyku.

– To, co robię w wolnym czasie, jest tylko i wyłącznie moją sprawą – odpysknąłem. – Poza tym piję bourbona, nie wódkę – sprostowałem gwoli ścisłości, skoro czepialiśmy się szczegółów.

– Otóż nie! – Walnął pięścią w blat biurka dla podkreślenia swojego stanowiska. – Wszystko, co dotyczy twojego życia osobistego, przekłada się na pracę. Zrekrutowaliśmy cię nie bez powodu. Byłeś perfekcyjny we wszystkim, czego się dotknąłeś. Agentem nie zostaje się na osiem godzin, to praca przez dwadzieścia cztery godziny, siedem dni w tygodniu, przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Po wpadce z Karilem wszystko się pojebało. W Nowosybirsku o mało nie straciliśmy dwóch ludzi.

Opadł na fotel i potarł twarz dłonią. Dopiero teraz dostrzegłem, jak bardzo był zmęczony wydarzeniami ostatnich miesięcy.

– To był tylko jeden raz. – Przeszedłem w tryb obrony, mimo że miał pieprzoną rację.

– Tylko jeden! – prychnął. – Mówisz o dwóch życiach, do kurwy nędzy, o ludziach mających rodziny do utrzymania, żony, dzieci, pieprzone matki. – Podniósł się energicznie i zaczął nerwowo krążyć po pokoju. – Nie mogę ryzykować.

Siedziałem sztywno, nie zdradzając szalejących we mnie emocji. Każde wydostające się z jego ust słowo działało na mnie jak najbardziej wyszukana tortura. Miałem ochotę wstać i wyjść.

– Zabiłem o wiele więcej ludzi. To wam nigdy nie przeszkadzało. – Przepełniały mnie wyrzuty i gniew, zacząłem tracić nad sobą kontrolę.

Frost zatrzymał się, piorunując mnie wzrokiem.

– To byli szpiedzy, bandyci, degeneraci i terroryści. Ludzie, którzy grozili naszemu krajowi i jego obywatelom. To zupełnie coś innego.

– Trzyletnia brązowooka dziewczynka też była szpiegiem i terrorystą?

Gdyby wzrok mógł zabijać, już leżałbym trupem. Widziałem, jak nieznacznie drgała mu dolna warga, a dłonie zacisnęły się w pięści. Opadł znowu ciężko na fotel. Poddał się, zabrakło mu woli walki. Jego postawa mówiła sama za siebie. Nie miał siły. Umiałem dobrze rozczytywać ludzi. Lata spędzone na pracy dla wywiadu sprawiły, że nie potrafiłem tak po prostu rozmawiać. Zawsze zwracałem uwagę na drobiazgi, w mowie ciała dopatrywałem się znaków dowodzących o słabościach, wstydzie czy tajemnicy. Niejednokrotnie uratowało mi to dupę.

– To, co było, zostawiamy za sobą. Ty najwyraźniej tego nie potrafisz, dlatego najlepszym w tym momencie rozwiązaniem będzie urlop – oświadczył po chwili Frost.

Zebrało mi się na mdłości. To była dla mnie najgorsza opcja.

– Ktoś sprzedaje informacje Rosjanom i jestem cholernie bliski odkrycia, o kogo chodzi. Jestem przekonany, że to jeden z pracujących w naszej jednostce agentów, i nie pozwolę, żeby miesiące mojej pracy zostały zaprzepaszczone wyłącznie dlatego, że nie stawiłem się na jakąś pieprzoną sesję. – Próbowałem mówić spokojnie, lecz niezupełnie mi to wyszło.

– Pamiętaj, że nie ty o tym decydujesz, tylko ja – przypomniał pułkownik, ponownie gromiąc mnie wzrokiem.

– Proszę mnie posłuchać. – Pochyliłem się w jego stronę. Rozstawiłem szeroko nogi, opierając łokcie na kolanach. – Mamy na terenie Rosji dwunastu cennych agentów. Jeżeli moje przypuszczenia się sprawdzą i ktoś od nas sprzedaje informacje, to zagrożone jest życie naszych tajniaków zarówno w Rosji, jak i w Waszyngtonie. Jeżeli Rosjanie dopadliby nasze wtyki na terenie ich kraju, to niech mi pan wierzy, marzeniem tych agentów byłaby śmierć.

– Wiem, do cholery. Sądzisz, że co ja tu, kurwa, robię? Składam samoloty z papieru?! – sarknął Frost. – Właśnie ze względu na ich życie i bezpieczeństwo muszę cię odsunąć.

– Kurwa! – Poderwałem się, nie potrafiąc dłużej kryć irytacji. Zdaje się, że przy okazji przewróciłem krzesło, na którym siedziałem. – Zajmuję się operacjami przeciw obcym wywiadom od trzech lat. Czy podczas mojej pracy zawiodłem więcej niż raz?

Frost przełknął nerwowo ślinę, przesuwając dłonią po swojej łysinie.

– Nie – odparł cicho.

– No właśnie, szefie, zdarzyło się tylko raz. – Pochwyciłem jego spojrzenie. – Jestem profesjonalistą, kiedy idę na akcję. Wszystko, co dotyczy mnie i moich uczuć, zostawiam za sobą. Nie myślę o niczym prócz wykonania zadania.

Dowódca znowu potarł łysą czaszkę – dawno temu odkryłem, że to tik nerwowy.

– Kurwa! – przeklął, a ja już wiedziałem, że odpuszcza. – Dobra, chłopcze, dam ci szansę. Nie spieprz tego, bo jak coś pójdzie nie tak, polecę razem z tobą.

– Dziękuję za zaufanie, sir. – Wyciągnąłem ku niemu dłoń. Uścisnął ją mocno, jak na byłego komandosa przystało. – Nie zawiodę pana.

Od tej obietnicy zależało moje być albo nie być w agencji. Zamierzałem jej dotrzymać – choćby nie wiem co.

– I masz, do cholery, chodzić na sesje z Hopkinsem.

Skrzywiłem się na jego ostatnie słowa, ale zdawałem sobie sprawę, że nie mam możliwości polemizowania.

– W porządku. – Odwróciłem się i pomaszerowałem do drzwi.

Zasadzka trwała dziesięć dni. Dookoła panowały egipskie ciemności, do szpiku kości przenikało mnie zimno, a od ślęczenia w tej norze robiło mi się niedobrze. Ostry zapach stęchlizny i wilgoci drażnił moje nozdrza.

Kiedy w końcu go zobaczyłem, poczułem ekscytację i znajomy dreszcz podniecenia. Rozpracowywałem tę sprawę kilka miesięcy i cholernie chciałem dorwać skurwiela, który zdradzał swój kraj. To było warte przebywania w spartańskich warunkach.

Miejsce, które wybrano na wymianę informacji, było odludne i opuszczone. Przez kilka dni tkwienia w tej dziurze zdarzyło mi się zobaczyć jakiegoś ćpuna albo bezdomnego, ale nie zapędzali się tu normalni ludzie. Zobaczywszy zbliżającego się do drzwi starej kawiarni mężczyznę w czarnym płaszczu i butach wyglądających, jakby dopiero co zostały wypolerowane, wiedziałem, że trafiłem w punkt. Twarz miał schowaną pod czarną kominiarką.

– Jackal, widzisz to? – odezwał się w słuchawce głos Halla.

– Cholernie dobrze – odparłem zadowolony. – Niech Crow zabezpieczy tyły – rozkazałem. – Stone, jesteś w środku?

– Gotowy – potwierdził niewiele głośniej od szeptu. – Cel znajduje się w budynku, właśnie wyciąga papierosa i rozgląda się po pomieszczeniu. Czeka na kogoś.

– Widzisz jego twarz?

– Nie, nie zdjął kominiarki.

– Dobra, miejcie oczy i uszy szeroko otwarte, zaraz tam będę.

Gdy tylko skończyłem mówić, włożyłem kevlarową kamizelkę i wyprułem z bunkra. Wspiąłem się na dach, by przejść do drugiego budynku. Minąłem czterech naszych agentów, czekających w skupieniu i gotowych do akcji. Nagle poczułem przemykające mi po karku zimno. Odwróciłem się, żeby rzucić okiem na ulicę. Przełknąłem ślinę, robiąc krok do przodu.

– To niemożliwe – szepnąłem do siebie.

Naprzeciwko stała drobna postać i patrzyła na mnie, a raczej przeze mnie takim wzrokiem, że aż po kręgosłupie przebiegły mi dreszcze. Nie mogłem w to uwierzyć.

Podszedł do mnie Johnson, który musiał usłyszeć mnie przez nadajnik.

– Coś nie tak?

– Widziałeś ją?

Popatrzył na mnie ze zdezorientowaniem, po czym przeniósł wzrok na pustą już ulicę.

– Kogo? Nikogo tu nie ma. – Na jego obliczu malowało się jeszcze większe zakłopotanie.

– Nieważne. – Machnąłem ręką, aby go zbyć. – Wracaj na stanowisko.

– Na pewno wszystko w porządku?

Skinąłem głową na potwierdzenie. Nie mówiąc nic więcej, zanurkowałem we włazie prowadzącym do wnętrza starej kawiarni.

– Ktoś jedzie – zawiadomił nas Crow, kiedy zbliżałem się do celu.

– Dobra, chłopcy, chcemy ich żywych – przypomniałem, na wypadek gdyby ich podkusiło, aby dać się ponieść chwili. – Mam cię, popaprańcu.

Zakradłem się jak najbliżej. Zanurkowałem pod ladę i przeczołgałem się bezszelestnie. Zlustrowałem otoczenie i dostrzegłem dwóch swoich ludzi. Na migi dałem im znać, co zamierzam. Obaj wyciągnęli kciuki, potwierdzając, że rozumieją.

Drzwi skrzypnęły, a ja zamarłem.

– Sprawdziłeś teren? – zapytał z mocnym rosyjskim akcentem nowo przybyły.

– Sądzisz, że za chwilę zza lady wyskoczy cały oddział CIA? – zaszydził zamaskowany mężczyzna.

Znałem ten cholerny głos. Przeszła przeze mnie fala złości i poczułem gorzkie rozczarowanie. Herkulesową siłą powściągnąłem swój temperament, który dawał o sobie znać.

– Masz to, co obiecałeś? – zapytał Rosjanin.

– Pieniądze są na koncie?

– Nie wierzysz nam? Zawsze wywiązujemy się z umów – zaperzył się obcokrajowiec.

– Pozwól, że najpierw sprawdzę. Nie to, żebym wam nie ufał, ale zanim sprzedam ci informacje, muszę mieć pewność. To moja ostatnia akcja. Upewnię się jedynie, że będę miał za co zapłacić za drinki z palemką. – Mężczyzna w kominiarce zaśmiał się w charakterystyczny sposób, tym samym upewniając mnie, kim był.

– Wszystko w porządku. Za chwilę dane zostaną przekopiowane na wasze serwery. Jak zawsze.

Znienacka rozległ się głośny huk. Poderwałem głowę i zobaczyłem lecącego razem z połową sufitu Davisa.

– Kurwa! – syknąłem, wstając szybko. – Teraz! – wrzasnąłem i wyskoczyłem z kryjówki.

Rosjanin wyciągnął broń i oddał w moim kierunku niecelny strzał. Kula świsnęła mi przy głowie i trafiła w ścianę za mną.

– Ty ruski skurwysynu! – Wycelowałem do niego ze swojego HK USP.

Strzeliłem bez zastanowienia. Kula przeszła przez jego obojczyk. Krzyknął, upadając na ziemię.

W tym samym czasie sprzedajny agent rzucił się do wyjścia. Rosjanin wyciągnął telefon i wypluł do niego szybko kilka słów. Davis przyskoczył do gościa, po czym kopnął go w ramię, żeby wytrącić mu z ręki aparat. Mężczyzna zawył głośno, a za moment wykrzykiwał po rosyjsku przekleństwa.

– Zajmij się nim! – nakazałem, zanim wybiegłem na zewnątrz.

Ruszyłem w pościg za uciekającym zdrajcą.

– Smokey! – Jego ksywka paliła mi język.

Zesztywniał na dźwięk mojego głosu, natychmiast się zatrzymując. Zbliżyłem się, dzieliło nas około trzech metrów.

– Dlaczego? – Tylko to kołatało mi się po głowie.

Odwrócił się ostrożnie o sto osiemdziesiąt stopni i stanął ze mną twarzą w twarz. Szybkim ruchem ściągnął kominiarkę.

– Szefie. – Z jego gardła uleciał pozbawiony wesołości śmiech.

– Dlaczego, do kurwy?!

Emocje – przede wszystkim ból i zawód – znalazły bez mojej zgody ujście w tonie głosu.

Patrzył na mnie w pełnym rozczarowania milczeniu, a w jego oczach dojrzałem odpowiedzi, których bałem się poznać.

– Wcześniej też wpakowałeś nas na minę. Karil to twoja zasługa, mam rację? – Elementy układanki wreszcie zaczęły wskakiwać na swoje miejsce.

Wzruszył ramionami.

– Wiedziałem, że to ktoś z wewnątrz, ale nie spodziewałem się, że zdradzi przyjaciel.

Nie istniały słowa potrafiące opisać to, co teraz czułem. Odruchowo uniosłem broń, celując między oczy judasza.

– Dzięki niemu udało mi się odciągnąć uwagę agencji od Rosjan. Przepraszam. – Nie odrywał ode mnie wzroku, czekał.

Liczył na to, że strzelę.

Nie tak prędko, kolego.

– Nie zrobię tego. Nie, dopóki się nie dowiem, ile wiedzą Rosjanie. Smokey, kurwa, dlaczego?

Miałem ochotę rozerwać go na strzępy. Po raz drugi w ciągu kilku miesięcy zostałem zdradzony przez człowieka, którego uważałem za bliskiego przyjaciela.

– Strzel, Sam. Proszę – wyszeptał błagalnie.

Wiedział, że jeżeli go nie zastrzelę, skończy w piwnicy, a przy tym śmierć to spacer po plaży w letni poranek.

– Wszystko wyśpiewasz i nie będę musiał robić tego, czego obaj nie chcemy.

Zdradził, naraził współtowarzyszy broni na niebezpieczeństwo, i to nie raz, a jednak miałem opory przed pociągnięciem za spust.

– Wiesz, że tego nie zrobię... Nie mogę. – Głos mu się łamał. – Jeżeli ich zdradzę, będzie o wiele gorzej. Obserwują moją rodzinę. Nie mogę, Sam... Przykro mi.

Emanował prawdziwą skruchą i strachem.

– To mnie jest przykro, Smokey. Cholernie mi przykro.

Oddałem dwa strzały, żeby powstrzymać go przez zrobieniem następnej głupoty. Upadł na ziemię, wrzeszcząc z bólu. Być może żałował tego, co zrobił, lecz czasu nie dało się cofnąć. Za dużo zostało wyrządzonych szkód.

– Unieszkodliwiłem go – wymamrotałem do słuchawki. – Zgarnijcie Moskala i wracamy do siebie.

– Sam, zrób to ze względu na naszą przyjaźń – wybełkotał Smokey, wijąc się w cierpieniach.

– Nie zrobię tego ze względu na pieprzoną trzylatkę, za śmierć której jesteś odpowiedzialny!

W głowie wyświetliły mi się kadry z najgorszego dnia w moim życiu. Zebrałem się w sobie i zablokowałem myśli, zanim przejęłyby nade mną kontrolę i uniemożliwiły dalsze działania.

Po chwili pojawiło się obok dwóch ludzi z mojej ekipy. Podnieśli Smokeya i zabrali w miejsce, gdzie miał zostać poddany dogłębnemu przesłuchaniu.

Wtedy moją uwagę przykuł ruch na końcu ulicy. Przetarłem oczy z niedowierzania. Naprzeciw mnie stała smutna ciemnowłosa dziewczynka. Co to, kurwa, miało znaczyć? Przełknąłem zaczynającą mnie dusić gulę w gardle. Wszystko, co zdarzyło się sekundę później, wprawiło mnie w odrętwienie. Zanim zdołałem zareagować, Smokey wyrwał się i wysunął z rękawa nóż, którym ugodził jednego z agentów. Zza budynku wyjechał z piskiem opon czarny rover. Mknął w naszym kierunku z zawrotną prędkością.

– Strzelaj, Jackal! – zawołał ktoś za mną.

Wiedziałem, że powinienem zadziałaś, chciałem tego, ale moje ciało nie współgrało z mózgiem. Nie byłem w stanie się ruszyć. Słyszałem świsty latających obok mnie kul. Nie zmusiło mnie to jednak do podjęcia jakichkolwiek kroków. Stałem jak wrośnięty w ziemię, ledwo rejestrując chaos, który się wokół mnie rozpętał.

– Do kurwy, rusz dupę!

Zostałem powalony na ziemię. Dość niefortunnie zderzyłem się z twardym podłożem. Lecz nie obchodził mnie przeszywający moją nogę, od biodra do kolana, ból. Zamrugałem szybko, wędrując spojrzeniem na przeciwległy koniec ulicy.

– Nie ma jej. – Nie wiedziałem, czy powiedziałem to głośno, czy tylko pomyślałem.

– A kogo, kurwa, chciałbyś zobaczyć? Królową angielską?

Błądziłem wzrokiem po terenie. Smokeya wsadzano do czarnego jeepa. Wiedziony instynktem wojskowego, wymierzyłem w stronę samochodu broń. Zanim zdołałem strzelić, poczułem przenikliwe pieczenie.

Przetoczyłem się na plecy, podparłem na rękach i otaksowałem swoje ciało. Z początku nie dostrzegłem nic niepokojącego, ale po chwili spod kamizelki zaczęła wypływać krew. Rozpiąłem ją, szarpiąc nerwowo za materiał. Kiedy rozsunąłem ją na boki, zobaczyłem przesiąkający szkarłatem jasny materiał koszulki. Parę sekund później straciłem przytomność.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: