Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Droga czwarta - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Czerwiec 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Droga czwarta - ebook

Budzisz się, przed sobą widzisz trzy drogi. Te trzy ścieżki, ukazują to, co akurat jest w głębi Twego ducha. Jaka ścieżka będzie pierwszą? Która, będzie ostatnią? Co tam ujrzysz? Na podstawie tych pytań można jasno określić główną fabułę książki „Droga czwarta”. Jednak czym będzie droga czwarta? Książka daje pewną odpowiedź na to pytanie.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8104-980-1
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Kiedy siedziałem tak w owym dniu, w tle mej głowy leciała znana muzyka, piękna, harmonijna, przez niewielu doceniana. Ja, ceniłem ją za wkład w mojego ducha. Mianowicie sprzyjała czynom wielkim, takie przynajmniej pragnąłem czynić. Nigdy nie przypuszczałem, że muzyka, którą często gardziłem będzie tym, co mnie zainspirowało. Rzecz wielka, niesłychana… Duch własny zniszczony przez wkład własny. Rzecz nienormalna, pismo mające być dialogiem z samym sobą, teraz przybiera na mocy. Czyn to niewłaściwy mówić prawdę wszelaką. O innych można, o sobie? Do czasu. Dziś… nie robię tego dla siebie, lecz dla innych. Dla spokoju wszech-ducha. Tego, co otacza nas tak skrzętnie. Dziś stało się to, co miało być tylko snem, lecz czy nie śnimy od zawsze?1

Obudzony jak zwykle ze snu wstałem. Nie miałem wyboru, bo plany były zaplanowane, a czas odmierzony. Konkretna data połączyła się z przyjętą wcześniej godziną. Ubrany, gotowy. Śniadanie zjadłem. Patrząc na lustro, chciałem zapytać swe odbicie „cóż ciekawego przyniesiesz?”. Nie odpowiedziało. Przybyłem na miejsce. Budynek wysoki ukazał się mym oczom. Wokół parkingu samochodów ogrom. Wiedząc już, co mnie czeka — westchnąłem. W prawej ręce trzymałem biały kubek termiczny, który dodatkowo dostałem od osoby istotnej dla mnie, jak i innych z rodziny najbliższej. Spojrzałem jeszcze raz na przestrzeń, żegnając się z ostatnimi powiewami świeżego powietrza, niezmąconego światła słonecznego…

— Nie chcesz tam iść… ale musisz… — mówiłem.

Uchyliłem powoli i niepewnie przeszklone drzwi, lecz miejsce, gdzie dwa dni temu byłem, teraz było inne. Ludzie zniknęli, pozostał korytarz. Ławki, na których przysiąść można było, teraz ktoś rąbał w rogu, paląc jednocześnie.

— A zakaz palenia, ty łotrze?! — krzyknąłem w pełni sił, lecz jedyne co usłyszałem, to kolejny dźwięk zapalanej zapałki.

— Cóż ze środowiskiem? Kim ty jesteś, by nawet i tutaj palić?! — krzyki moje, ustały na wszechogarniającej ciszy.

Czemu? Pytałem siebie. Może dlatego, że nie krzyczałem do niego, lecz w duchu. Może dlatego też on teraz uśmiechał się do mnie.

Może dlatego podszedł i zapytał:

— Ma Pan ogień?

— Jak to? — zapytałem.

Ten nie wiedząc, czy się zgrywam, czy też rzeczywiście pytam, powtórzył, lecz teraz bardziej jak do kłody niźli człowieka.

— No ogień, proste? O-G-I-E-Ń! — powtarzał, literował, patrzył się z ukosa. By w końcu spojrzeć jeszcze raz, od dołu do góry mierząc mnie wzrokiem, by całość szybko spuentować: — Ach zaprawdę, dziwny z ciebie człek, a ludzi poznał ja wielu, takiego jak ty nigdzie nie widział.

Po tych słowach zdziwienie mnie jeszcze bardziej przybiło, on natomiast już chcąc odchodzić, nagle zatrzymał się.

— Zostanę, a tak dla siebie, tak dla ciekawości, tak dla ułatwienia — powiedział pełen radości.

Ja nie patrząc długo na dziwne skutki mego wejścia, rozejrzałem się po przestrzeni. Spojrzałem na prawo, by ujrzeć korytarz. Spojrzałem na lewo, ujrzałem drzwi. Spojrzałem przed siebie, po czym przeląkłem się ogromnie, gdyż jedyne co widziałem to tunel ciemnością spowity.

— Gdzie teraz pójdziesz? — słowa przebrnęły przez korytarz po prawej stronie, odbiły się od dalekiego końca, by wrócić i znów uderzyć, z siłą zdwojoną, z potęgą ogromną. Czując już upływ czasu, moment decyzji, ruszyłem przed siebie, w ciemność ogromną. Teraz też ujrzałem sens ogniska. Człowiek nieznany podszedł do ognia, podpalił pochodnię, po czym wręczył mi ją osobiście, jakby to był jakiś znicz.

— Nim wyruszymy, powiedz mi, jak cię zwą? — rozpocząłem rozmowę, gdyż dowódcą się poczułem.

— Nazywaj mnie, jak pragniesz, ale najlepiej po mojemu. Jedno mam imię jak wszyscy tacy, jak ja. Nazywaj mnie… Egich. Takie imię sobie wytworzyłem, gdy pierwszy raz ujrzałem siebie.

— Gdzie? — z ciekawością, jak i niepewnością o zgodność umysłu mego kompana — zapytałem.

— No jak to gdzie? Pan rzeczywiście dziś nie jest swój, w lustrze, gdzie indziej? To co, ruszamy? — zapytał Egich.

W istocie ruszyliśmy, ja na przodzie, w ręku trzymając pochodnię świetlistą, on po mej prawej stronie patrząc raz przed siebie, by nagle odwrócić się, z niepokojem. Nie chcąc pytać o przyczynę jego roztargnienia, po prostu obserwowałem w milczeniu. Czekając, na jego kolejny ruch oświetlałem jedynym źródłem blasku naszą drogę. Wtem, gładkie ściany tunelu przemieniały się nagle w mniej wygładzone, lecz równie piękne ściany jaskini.

— Jesteśmy! — powiedział z zachwytem Egich.

Nie wiedziałem, co mnie czeka. Milczałem jak wcześniej.

— Porzuć nadzieję, nim tam wejdziesz! — wykrzyknął.

— Ale po co? — zapytałem.

— By było łatwiej przyjacielu. Z taką też odpowiedzią pozostawił mnie w ciszy.

Rozglądałem się po przestrzeni. On natomiast zniecierpliwiony moją bezczynnością biegał raz w prawo, raz w lewo. Szukał jakby czegoś konkretnego. Minęło kilka chwil, gdy zauważyłem, że Egich biega od mroku, do mroku. Unikał wciąż blasku pochodni. Czemu? — zastanawiałem się, po chwili, gdy odpowiedzi nie mogłem odnaleźć, zrozumiałem.

— Pan dziś rzeczywiście inny! Nawet nie zauważył, że ja w blasku nie lubię przebywać — rozpoczął, jakby słyszał moje myśli.

Przerażony już nie byłem. Obraz tego, co mnie otacza, bardziej mnie przeraził. Blask pochodni powoli znikał w ogromie ciemności, ja natomiast nie chcąc, lub może obawiając się, stałem niewzruszony.

— Chodźmy już, musisz cokolwiek ujrzeć, nim przyjdzie czas — stwierdził Egich.

Miał rację, ale jaki czas? Co ma przyjść? — myślałem. Powolnym, nieśmiałym krokiem posuwałem się naprzód. Gdy nagle ujrzałem po prawej stronie skrawek muru. W nim natomiast drzwi. Zwykłe drewniane, lecz solidnie wyglądające wrota do nieznanej przestrzeni. Ogień pochodni lekko oświetlał przejście. Otworzyłem drzwi szybkim ruchem. Pewnie wkroczyłem do środka. Pod drzwi, w obawie przed zamknięciem położyłem plecak. W środku natomiast wszelaką przestrzeń oświetlał nikły płomień. Z głębi pomieszczenia, powoli wyłaniał się cień człowieka. Podbiegłem z pochodnią, oświetlając drogę przed sobą, lecz nim zdążyłem dobiec do celu, ujrzałem stojącego pod ścianą zwykłego człowieka.

— Kim jesteś? — zapytałem, lecz nic nie odpowiadał.

Powtórzyłem pytanie, jedyne co usłyszałem to echo mych własnych słów. Rozświetlałem wnętrze, szukałem wskazówek. Nie ujrzałem niczego, prócz dwóch krzeseł i jednego drewnianego stolika. Usiadłem. Egich oddalił się ode mnie. Nieznajomy człowiek podszedł do krzesła, po czym stanął, patrząc się w ziemię.

— Usiądź, porozmawiajmy — powiedziałem spokojnym głosem.

Rzeczywiście usiadł, lecz w każdym swoim działaniu przejawiał dziwną dozę niepewności.

— Długo tu przebywasz? — zapytałem, równie nieśmiało, jak on działał.

Ten spojrzawszy na mnie samego, wyjął ze swojej bluzy notatnik i długopis. Myślałem, że będzie coś pisał. W istocie zamierzał. Położył swój notatnik na stole, rozpoczął długopisem kreślić rysy liter, lecz każdy ruch pozostawiał jedynie złudzenie.

— Nic nie piszesz — zwróciłem mu uwagę, jednak ten przejęty moją reakcją, schował z powrotem długopis wraz z notesem do bluzy, po czym odszedł od stołu. Zdziwiony zachowaniem człowieka, wstałem od stołu, by podjąć drugą próbę rozmowy. Pochodnia już się wypalała. Porzuciłem więc ją, lecz zabrałem ze sobą świecę. Szukając nieznanego człowieka, błądziłem w ledwo widocznym świetle. W tle natomiast usłyszałem głos Egicha:

— Tutaj, mam coś lepszego. Podbiegł do mnie, wręczając mi lampę naftową. Rozświetliłem cały pokój. Ciemność zniknęła. Ogrom mroku zamienił się w mniejszość. Natomiast człowiek siedział w rogu, rękami zakrywając twarz.

— Spokojnie — odrzekłem, łagodnie przybliżając się do jego osoby.

— Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać — powiedział cicho.

— Lecz już rozmawiasz — stwierdziłem, po czym ujrzałem twarz rozświetloną światłem, które odbijało się od cieknących po policzkach łez.

— Kim jesteś? — zadałem znów pytanie. Jednocześnie wiedząc, że postać ta nie ma miejsca na ucieczkę. –Nie wiem… nie chcę o tym mówić.

— Boisz się? Jak każdy! Tylko czemu obawiasz się mnie? — pewnym głosem zapytałem.

— Nazywaj mnie Felenk.

— Dobrze, tak uczynię. — widziałem, jak z każdą upływającą chwilą między mną a człowiekiem nowo poznanym rozwija się lekka, ledwo wyczuwalna więź.

— Rzadko kiedy bywam śmiały wobec innych — odpowiedział Felenk, zaczynając swoją krótką historię. Bywało tak, że musiałem rozmawiać, lecz wtedy przybywali znani mi ludzie i po prostu rozmawiali za mnie. Bywało, że byłem sam i musiałem sobie radzić, ale wtedy rezygnowałem, lecz pewnego dnia, nie wiem czemu, coś po prostu się zmieniło. Przyszedł człowiek, ubrany w czarną koszulę. Wyrwał mnie z tłumu, po czym nakazał rozmawiać, mówić, iść wśród obcych. Czy czułem się dobrze? Nie wiem, ale człowiek ten wzbudzał we mnie respekt. Gdy już przyzwyczaiłem się do tego, pojawił się kolejny. Nieznana mi osoba w białym kitlu powiedziała, że zapewni mi bezpieczeństwo i spokój. Wybrałem jego drogę. Udałem się w krótką podróż. Lecz po kilku minutach zauważyłem, że niknę w świadomości. Obudziłem się tutaj. W ciemności, zapomniany… Sam ze sobą, ale byłem chociaż spokojny. Do teraz! Aż przybył kolejny!

— Kim on jest? — zapytałem przerażony nagłą zmianą nastroju.

— Ty nim jesteś! Zniszczyłeś mnie i mój spokój! Mnie i moje miejsce! Mnie samego! Nie mogę już istnieć tam, gdzie wcześniej tak dobrze było! Nie ma miejsca w świecie! Nie dla mnie!

— Oszalał! — krzyczał Egich.

— Wyjdźmy stąd, lecz spokojnie… Po prostu wyjdźmy — mówiłem, z każdym słowem cofając się do wyjścia. Gdy odwróciłem się razem z Egichem, ten ruszył za nami. Słyszałem szybki krok, w końcu bieg. Egich wybiegł pierwszy, ja tuż za nim zamykając drzwi.

— Co teraz? On tam jest!

— Wiem… ale zamknięty.

— Skąd ta pewność?! Co, jeśli wyjdzie?

— Nie odważy się, boi się przestrzeni. Świata, otwartości. Nie wiem czemu, ale boi się też ciebie.

— Mnie?! — odrzekł Egich wyjątkowo zaskoczony.

— Ciekawe czemu… — kontynuował swoje przemyślenia.

Ja natomiast patrząc na drzwi, zastanawiałem się, czy zwykłe słowa wystarczą, by powstrzymać siłę człowieka. Nie marnując zbyt wiele czasu na dalsze rozmyślania, ruszyłem dalej przed siebie, oświetlając wnętrze jaskini lampą. Im dalej kroczyłem, tym większy ogrom pojawiał się w ciemności. W końcu, po kilku minutach marszu ukazały się kolejne drzwi wmurowane po lewej stronie. Zdziwiony lekko faktem rozmieszczenia pomieszczeń wszedłem, jednak tym razem z większą odwagą. Minęło kilka chwil, nim dobiegł Egich. Rozświetliłem pomieszczenie, które wydawało się puste, osamotnione. Przeszedłem kilka metrów, trzymając się ściany, gdy nagle tuż za sobą usłyszałem lekki głos.

— Witaj w moim przybytku!

Natychmiast odwróciłem się, świecąc lampą, w poszukiwaniu źródła dźwięku. Głos dalej brnął w dziwnym tonie.

— Witaj, co cię tu sprowadza? — pytał.

Nie wiedząc, z kim rozmawiam, gdzie jestem, szukałem czegokolwiek, co zasłoni moje plecy przed zajściem od tyłu.

— Trzymaj się blisko mnie — usłyszałem, jednak teraz nie wiedziałem, czy mówił to Egich, czy trzeci byt, który jest wśród nas.

— Czego szukacie? Mogę wam pomóc! — dźwięk rozbrzmiewał wśród murów pomieszczenia.

— Ukaż się nam! — zażądałem donośnie. Wtem z mroku, tuż pod światło objawił się starszy człowiek, idąc z wolna, podpierał się laską. Pomimo swojego wieku, przejawiał w sobie młodzieńczą energię, dumę i podniosłe zachowanie. Ubrany był w koszulę wraz z krawatem. Sprawiał wrażenie osoby miłej. — Skoro tu jesteście, usiądźcie.

— Gdzie? — zapytałem, bo jedyne co widziałem to drewniana podłoga z przykrytych kurzem desek.

— Chodźcie za mną, zaprowadzę was. Powiedzcie mi, co tu robicie? Czy czegoś się napijecie?

— Wody, to nam wystarczy — odrzekłem, chociaż niepewność wyboru przepełniała mnie. Co tu robimy… w istocie dobre pytanie… — jedno zdanie, na które odpowiedzi nie mogłem odnaleźć w swoim umyśle.

Mimo już długiej pokonanej drogi nie widziałem celu swojej wędrówki. Po chwili marszu nieznany człowiek stanął, wskazał ręką na siedzisko, po czym sam zajął miejsce naprzeciwko nas.

— Widzicie już mój sędziwy wiek, po kilku latach człowiek widzi skutki swoich decyzji. Jedno czego nikt nie może mi zabrać, to przekonanie o własnej mądrości. Widzicie, człowiek mądry to niekoniecznie człowiek starszy. Wiele razy mogłem tego doświadczyć. Dziś, chociaż tego nie zauważycie mam 120 lat. Tyle lat wyśniłem sobie, tyle lat chciałem żyć… Lecz co teraz? Mimo tylu lat żyję nadal, ale widzę skutki mojej decyzji. Gdy byłem jeszcze młodszy, twierdziłem, że nauczę się życia i opanowania. Jednak nie udało się to w wieku 18 lat. Dziś, gdy jestem już starcem, posiadam tą wiedzę. Ale po cóż mi wiedza, gdy dziś pragnę spokoju… Staruszek pogrążył się w głębokiej ciszy. Nie zważając na słowa starca, rozpocząłem mówić.

Darmowy fragment
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: