Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Droga Karolino... - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Droga Karolino... - ebook

Frances Khaki Mason ma wszystko, o czym można zamarzyć: kochającego męża i synka, świetną karierę jako dekoratorka wnętrz i domy w Karolinie Północnej i na Manhattanie. Wszystko, oprócz drugiego dziecka, o którym tak bardzo marzy. Jodi, dziewiętnastoletnia kuzynka jej męża dopiero co wyszła z odwyku, jest samotna i w ciąży. Mimo tego, że te kobiety nie mogłyby się wydawać bardziej różne, to jednak połączy je więź na całe życie. Khaki zaczyna opiekować się młodą dziewczyną i wspierać ją w decyzji o urodzeniu dziecka. Jednak kiedy Jodi zmaga się z wyzwaniami macierzyństwa i byciem taką matką, na jaką zasługuje jej córka, poprosi Khaki o niełatwą przysługę…

Poruszająca debiutancka powieść napisana w formie listów od obu matek, biologicznej i adopcyjnej, do maleńkiej Karoliny, udowadnia, że okoliczności naszego życia nas kształtują, ale nie definiują, a rodzina to nie tylko kwestia krwi, ale też wyboru.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65843-53-1
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Wydaje mi się, że za każdym razem, kiedy książka zostaje wydana, stoi za tym siła wyższa. Siła, która sprawia, że możliwym staje się nawet wygrana w kategorii Women’s Fiction konkursu Tampa Area Romance Writers. W jury zasiadała moja redaktorka, Katherine Pelz. Dziękuję Ci, Katherine, za Twoją miłość do tej książki, zrozumienie mojej wizji i pomoc w kreowaniu bohaterów. Sprawiłaś, że ta droga była tak łatwa i wspaniała, że ani razu nie miałam sposobności się na Ciebie skarżyć!

Bobowi Diforio, mojemu wspaniałemu agentowi – dziękuję Ci za organizowanie pracy nad tą książką, szukanie nowych możliwości, ciągłe otwieranie przede mną kolejnych drzwi i podejmowanie dla mnie ryzyka. Twój głos w słuchawce mówiący mi, że to marzenie naprawdę się spełnia, pozostanie jednym z najlepszych wspomnień w moim życiu.

Mam wielkie szczęście pracować z cudownym zespołem Barkley Publishing Group. Dziękuję Wam wszystkim za to, co zrobiliście, by pomóc w tworzeniu tej książki. Pragnę szczególnie podziękować Amy Schneider za poskromienie mojej miłości do przecinków i wypolerowanie manuskryptu na błysk. Dziękuję również Dianie Kolsky za piękną okładkę i Caitlin Valenziano za posłanie Drogiej Karoliny w świat.

Prawdziwym bohaterem tej opowieści jest mój mąż, Will, który nawet nie mrugnął, kiedy ogłosiłam, że chcę rzucić pracę, by pisać artykuły, ani nie skrzywił się, gdy niedługo potem przedstawiłam mu pomysł napisania książki. Kiedy dopadała mnie frustracja czy zniechęcenie przez ponure statystyki rynku wydawniczego, zadawałam sobie pytanie: „Jak długo będę to robić, zanim zrezygnuję?”. On zawsze odpowiadał: „Dotąd, aż pisanie przestanie sprawiać ci radość”. Naprawdę, nie ma drugiego takiego mężczyzny, jak Ty. Twoja miłość i wsparcie zawsze dodają mi odwagi, by podjąć ryzyko. Nie wyobrażam sobie wędrówki przez życie z kimkolwiek innym u swego boku.

Dziękuję mojej mamie, Beth Woodson – cudownej pierwszej recenzentce, która przejęła wiele obowiązków związanych z prowadzeniem naszego bloga, Design Chic, i bardzo często była moją osobistą stylistką, opiekunką do dzieci i organizatorką imprez, tak bym mogła przez chwilę popisać. Dziękuję Ci również za to, że nauczyłaś mnie, abym zawsze kończyła to, co zacznę, i nigdy się nie poddawała. Dziękuję też mojemu tacie, Paulowi Woodsonowi, który wpoił mi, bym starała się być najlepszą osobą, jaką mogę być, bym zawsze była przygotowana i że praktyka naprawdę czyni mistrza, nawet jeśli chodzi o kościelny mecz softballa. Dziękuję Wam obojgu za bycie tak niezwykłymi wzorami i powtarzanie mi od urodzenia, że mogę osiągnąć wszystko, cokolwiek chcę, jeśli tylko się postaram.

Mój dziadek, Joe Rutledge, kiedy zdecydowałam się pójść na studia dziennikarskie, w stoicki sposób powiedział: „No cóż, ktoś musi zająć miejsce Barbary Walters”, a moja babcia, Ola Rutledge, za każdym razem, gdy dostawałam list odmowny i zaczynałam wątpić, że uda mi się wydać tę powieść, powtarzała: „To też przeminie”. Dziękuję Wam obojgu za niekończące się wsparcie.

Kate McDermott, Nancy Sanders, Cathy Singer i Anne O’Berry – moja przyjaciółka i ciotki – były najlepszymi „redaktorkami”, o jakich można zamarzyć. Dziękuję Wam za ogrom pytań, sugestii i miłości, jaką obdarzyłyście te strony. Wasze wsparcie uczyniło ten proces dużo mniej szargającym nerwy.

Dziękuję mojemu synowi, Willowi, za spełnienie największego marzenia w moim życiu. Bycie Twoją mamą całkowicie mnie zmieniło, nauczyło kochać tak, jak nigdy dotąd. Dziękuję, że pilnowałeś, żebym pisała listy z zapytaniami o wydanie i zgadzałeś się jeść śniadanie na moich kolanach, kiedy pisałam kolejne rozdziały. Nigdy nie zapominaj, że możesz osiągnąć wszystko, czego tylko zapragniesz, i że jesteś bezwarunkowo kochany.

Nade wszystko chciałabym podziękować Bogu, który – jak zawsze – złożył tysiące elementów w jedną całość, jaką jest ta książka, w sposób, który przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Jego łaska jest najbardziej zdumiewającym darem.

Brak mi słów, by wyrazić moją wdzięczność dla Was, trzymających tę książkę w dłoni, poznających świat moich bohaterów. To, że poświęcacie swój czas, by przeczytać coś, co stworzyłam... jest dla mnie największym cudem.KHAKI Jak kapusta

Dla każdego z moich dzieci założyłam osobny album. Robiony ręcznie, w błękitne lub różowe kropki, z wielką kokardą z boku i pięknym monogramem na środku okładki, który zaprojektowałam dla każdego z Was zaraz po urodzeniu. Od czasu do czasu wyciągam te książki, dodaję do nich fotografię albo pamiątkę. Innym razem przeglądam zdjęcia i dziwię się, jak szybo zmieniliście się z nieświadomych życia, śpiących noworodków w pełne odwagi i entuzjazmu maluchy.

Czasami, tak jak dzisiaj, szczególnie w Twoim przypadku, moja słodka Karolino, siadam na podłodze w salonie, spoglądając na ulubione pole kukurydzy i po prostu przyglądam się okładce, przejeżdżając palcem po Twoim imieniu. To tylko imię, przypominało mi się ze szkoły średniej za jednym z cytatów z Szekspira, który teraz wydaje się już tylko pustym frazesem. Co z pewnością nie jest pierwszym wyjątkiem od tej reguły – imię to oznacza coś więcej niż tylko dom zbudowany przez Twojego tatę na polu, gdzie spędziliśmy mnóstwo czasu, zakochując się w sobie, czy też srebrny serwis, który był w naszej rodzinie od pokoleń.

Oznacza ono więcej, bo to imię nie zawsze było Twoje. A Ty nie zawsze byłaś nasza.

To ja, jak przystało na dobrą matkę, byłam pierwszą osobą, która trzymała Cię w ramionach zaraz po urodzeniu. Twoja matka biologiczna, po trzydziestu godzinach porodu, straciła przytomność, gdy Cię zobaczyła, idealną, okrąglutką i rumianą jak jabłuszko. Miałam wrażenie, że trzymając Cię jako pierwsza, dopuszczam się czegoś w rodzaju kradzieży z kościelnej tacy. Ale kiedy tylko wzruszona pielęgniarka ułożyła Cię w kołysce moich ramion, przestałaś płakać, otworzyłaś oczy i spojrzałaś na mnie. Ta chwila skradzionego szczęścia nie trwała długo, bo po kilku sekundach Twoja biologiczna mama zemdlała.

Kiedy się ocknęła i zobaczyła mnie, przytulającą Ciebie lekką jak piórko, którą nosiła pod sercem przez dziewięć długich miesięcy, zaczęłam błagać ją o wybaczenie. Ale ona odparła:

– Cieszę się, że to ty ją trzymasz. W końcu byłaś przy nas przez cały ten czas.

Sama już rodziłam i to pierwsze powitanie nowego życia, przepełnione łzami po długich czterdziestu tygodniach hormonalnej kolejki górskiej było wciąż żywe w mojej pamięci; świeże jak nowa warstwa farby na ścianie w Twojej sypialni. Ale nigdy nie stałam na własnych nogach w pokoju, gdzie czworo ludzi oddycha, a nagle, po jednym małym krzyku, jest nas pięcioro. Doświadczyć czegoś takiego, to jak narodzić się na nowo.

Jednak nawet w tym wzruszającym momencie odrodzenia, nie mogłam sobie wyobrazić, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym będę Cię trzymać, cieplutką i zawiniętą w kocyk, jako swoją na zawsze. Ale przysięgłam sobie, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by Cię chronić, kochać i sprawić, abyś mogła dorastać powoli i spokojnie, jak dorodna kapusta.

Tak więc, Kochanie, jeśli kiedyś spojrzysz na swoją książkę, pomyślisz, że chyba jest trochę grubsza niż te, Twojego rodzeństwa. To tylko dlatego, że zamiast jednej mamy, która zachowywała pamiątki, pisała listy i przypominała Ci na każdym kroku, jak bardzo Cię kocha, Ty masz dwie: tę, która sprowadziła Cię na ten świat i tę, która Cię na nim wychowała. I jeśli kiedykolwiek będziesz czuć, że może Twoje życie nie jest najlepsze, że posiadanie matki, która Cię urodziła i matki, która Cię wychowała, jest za trudne, pamiętaj o tym, że: „Nigdy nie możesz mieć wokół siebie zbyt wiele osób, które Cię kochają”.JODI Jak dżem zostawiony za długo

Niektóre rzeczy w życiu wydają się nienormalne. Na przykład, jak możesz zakonserwować coś, co wyrosło w twoim ogrodzie, i zostawić na półce, aż twoje dzieci będą miały dzieci? Albo jak kobiety na pchlich targach mogą zapisać cały werset z Biblii na takim tycim ziarenku ryżu? I taka jest właśnie jedna rzecz, którą znam bardzo dobrze: wiem, jaki to ból dla matki oddać swoje dziecko.

Myślę, że już się domyśliłaś, patrząc na mnie, buszującą w białej, błyszczącej kuchni Twoich rodziców, że nie jestem tylko kuzynką Twojego taty. Jesteś jeszcze taka mała i nie możesz wiedzieć, że nosiłam Cię pod sercem, urodziłam, że Cię kochałam i wciąż kocham. Ale uśmiechasz się do mnie tym samym krzywym uśmiechem swojego tatusia i ściskasz mi palec tak mocno, jakbyś wiedziała wszystko. Za każdym razem, kiedy mówię to Twojej mamie, ona odpowiada:

– Oczywiście. Dzieci wiedzą wszystko.

To proste stwierdzenie. I taka właśnie jestem: prosta. Takie było całe moje życie. Nie stać mnie na jakieś wymyślne tłumaczenia, dlaczego Cię nie wychowuję. Ta prawda jest już rozpaprana jak dżem zostawiony za długo na ogniu: oddałam Cię, bo kocham Cię bardziej niż siebie. Oddałam Cię, bo chciałam, żebyś miała z życia coś więcej. Oddałam Cię, bo w pewien sposób – pokręcony jak rzeka, która przepływa przez miasto – moje serce wiedziało, że trzeba było Cię oddać, żebyśmy naprawdę mogły być rodziną. Mówiłam kiedyś Twojej mamie o moich obawach, że będąc w Twoim życiu, zrobię Ci krzywdę. Ale ona odpowiadała mi prosto: „Nigdy nie możesz mieć wokół siebie zbyt wiele osób, które Cię kochają”.KHAKI Inne plany

Moi ulubieni klienci, dla których projektuję wnętrza, to tacy, którzy przychodzą do mnie z teczkami pełnymi wycinków z magazynów – są jak ptysie pełne kremu. Podoba im się aranżacja tego pokoju albo światło w tamtym, nie wytrzymają kolejnego dnia bez kanapy w takim a takim stylu.

Zawsze byłam jak ci klienci i wiedziałam dokładnie, czego chciałam. Więc kiedy Twój tata, Graham, i ja wzięliśmy ślub, nie miałam wątpliwości, że będziemy mieć dużo dzieci. Na świecie był już oczywiście Twój brat, Alex. Byłam bardzo młodą wdową mieszkającą na Manhattanie, pracowałam na pełny etat, by rozkręcić swój sklep z antykami i zaczynałam karierę jako projektantka wnętrz. W skrócie – byłam bardziej zabiegana niż kelnerka w knajpce, gdy trzecia zmiana wychodzi z pracy.

Ale gdy przeprowadziłam się do Karoliny Północnej i wyszłam za mąż za Twojego tatę, Grahama, jego spokojny charakter i obcowanie z naturą ukoiły moją duszę jak ciepły koc w chłodny poranek. Chciałam oddychać głęboko, czuć promienie słońca na twarzy i patrzeć, jak moje kochane dzieci dorastają.

Miałam sen, że ja i Graham kołyszemy się na werandzie, patrząc, jak Alex i jeszcze dwie dziewczynki – siostrzyczki, których na razie nie miał – bawią się przed domem. Właśnie wtedy się obudziłam, ponieważ moja ręka zdrętwiała. Był niedzielny poranek. Spojrzałam na Aleksa ułożonego obok mnie z szeroko rozłożonymi rączkami, śpiącego beztroskim dziecięcym snem. Cichutko pochrapywał po jednej stronie, podczas gdy Graham – trochę głośniej po drugiej. Nasza trójka była przytulona jak szczeniaczki z jednego miotu na sianie w stodole. Uśmiechnęłam się na widok porannego promyka słońca odbijającego się od blond czupryny mojego trzyletniego szkraba.

Graham ziewnął, otworzył oczy i pochylił się, by mnie pocałować. Jego silne ramiona owinęły się wokół mnie, gdy próbowałam rozmasować rękę, w której wciąż czułam mrowienie.

– Dzień dobry, Khaki – powiedział cicho.

Tak naprawdę na imię mam Frances, ale Graham zmienił je prawie dwadzieścia lat temu, kiedy od stóp do głów ubierałam się w robocze ubrania w kolorze khaki i jeździłam po farmie z moim tatą. To było jedno z tych przezwisk, które rosną w siłę jak pnący bluszcz i nie można ich w żaden sposób wykorzenić.

Popatrzyłam na zamknięte oczy Aleksa i jego nogi wsparte na moich. Uśmiechnęłam się i szepnęłam do Grahama:

– Czy pamiętasz, ile razy kochaliśmy się w ciągu ostatnich dwóch i pół roku?

– Hmmm – zamruczał, wtulając twarz w moje włosy. Jego nieogolony podbródek podrapał mnie w policzek. – Podoba mi się kierunek tej rozmowy.

– Mówię poważnie – powiedziałam. – Czterysta sześćdziesiąt dwa razy.

Skinął głową.

– Cieszę się, że to liczysz. Według ciebie to za dużo czy za mało? – Uśmiechnął się do mnie swoim czarującym uśmiechem, w jego oczach błysnęła iskierka wesołości. – Bo ja skłaniałbym się raczej ku opcji „za mało”.

– Graham, przestań! – Przewróciłam oczami. – Dlaczego nie zaszłam w ciążę? Jak trudne to może być? O Aleksa w ogóle się nie starałam i... ta dam! – Pstryknęłam palcami, ignorując fakt, że miałam wtedy tylko dwadzieścia sześć lat. Wolałam nie myśleć o diagramie, który widziałam w gabinecie ginekologa, dotyczącym spadającego wraz z wiekiem współczynnika płodności. Usłyszałam wtedy: „No cóż, w pani wieku to może zająć trochę więcej czasu”. Poczuliśmy się z Grahamem jak para czterdziestoośmiolatków proszących o cud, a nie trzydziestojednolatków, którzy po prostu starali się o kolejne dziecko.

Graham wzruszył ramionami i ziewnął.

– Może moje żołnierzyki nie chcą maszerować w zimie. Może jest za chłodno. Być może powinniśmy poczekać do lata.

Skrzyżowałam ramiona, biorąc głęboki oddech. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował w policzek.

– Oj przestań, moja ślicznotko. Wiesz, że tylko się drażnię. Będziemy mieli jeszcze mnóstwo dzieci i ten dom będzie pękał w szwach.

Popatrzyłam na niego, wydymając lekko dolną wargę. Pocałował ją delikatnie, oparł swoje czoło o moje i wyszeptał:

– Obiecuję. Nigdy nie pozwolę, żeby moja mała dziewczynka nie dostała czegoś, czego bardzo pragnie.

Uśmiechnęłam się. Moje serce zadrżało od tego znajomego uczucia, które towarzyszyło mi przez niemal całe życie od pierwszego młodzieńczego zauroczenia.

Alex wybrał właśnie ten moment, by się przekręcić i przetrzeć zaspane oczy.

– Hej, mamo?

– Tak, skarbie?

– Możemy zjeść na śniadanie bekon?

Roześmiałam się i przejechałam dłonią po jego niesfornej czuprynie.

– Można zabrać chłopca ze świńskiej farmy, ale nie można zabrać świńskiej farmy z chłopca. – Przytuliłam go mocno i pocałowałam w pyzaty policzek, jędrny jak świeży pomidor.

– Wydaje mi się, że skończył nam się bekon, ale znam pewnych dziadków, którzy mają go pod dostatkiem. – Uszczypnęłam go w bok i zarządziłam: – Umyj zęby i pojedziemy do nich.

Graham ożywił się i poklepał po płaskim brzuchu.

– Potrzeba mi dobrego, wiejskiego śniadania od Pauline.

Pauline pracowała dla moich rodziców odkąd pamiętam i robiła najlepsze domowe bułeczki z sosem na świecie. Pokręciłam głową:

– Zabiorę Aleksa do mamy i taty, a po powrocie, jeśli dasz mi dzidziusia, to może dostaniesz śniadanie Pauline w nagrodę.

Zagwizdał i pogłaskał mnie po plecach przez cienki materiał koszuli nocnej.

– Och, kochanie, uwielbiam, kiedy jesteś aż tak romantyczna.

Klepnęłam go w udo i skierowałam na niego wskazujący palec.

– Nie żartuję. Idę wyszykować Aleksa, a ty lepiej się przygotuj.

Kiedy wjechaliśmy na podjazd przed domem moich rodziców, dałam sobie chwilę, by napawać się widokiem ogromnych kilkusetletnich dębów, które były w tym miejscu na długo przed powstaniem mojego domu i tworzyły zielony baldachim oraz idealną ramę dla białej plantacyjnej rezydencji. A teraz patrzyłam na niego w zupełnie nowy sposób. Jego białe kolumienki o proporcjach żywcem zdjętych z Panteonu stanowiły kwintesencję Południa.

Dawniej, gdy byłam młodsza, powrót do domu wiązał się ze źle dobranymi słowami i bolesnymi docinkami ze strony matki. Może bycie babcią albo złagodnienie charakteru, które przychodzi z wiekiem, sprawiło, że moja, dotychczas niemożliwa do zadowolenia matka, choć wciąż była kobietą o niezwykłej sile charakteru, stała się o wiele przyjemniejsza w obyciu.

Alex odpiął pasy swojego fotelika, wyskoczył z samochodu i wpadł przez frontowe drzwi, zanim zdążyłam krzyknąć: „Poczekaj!” albo zdjąć mu kurtkę.

Zawsze był podekscytowany jak jubiler na aukcji diamentów, kiedy miał zobaczyć się z dziadkami. Ja czułam się podobnie, gdy widziałam tatusia. Potężna mieszanka miłości i dumy buzowała we mnie jak potajemnie sporządzana eksperymentalna mikstura. Mama wyszła na ganek. Włosy miała stylowo, idealnie ułożone i dopasowane do garsonki Chanel, która była jej znakiem rozpoznawczym od lat. Bezwiednie przewróciłam oczami. Pochyliła się, by przytulić mojego syna. Wciąż nie zawsze się zgadzałyśmy, ale jeśli chodziło o Aleksa, mama mogłaby posmarować go masłem i schrupać w dwóch kęsach, jak jedno z pysznych dań Pauline.

Zamiast pójść z Aleksem w głąb domu, skierowałam się w bok, gdzie w błękitno-białej kuchni potężna postać kucharki przewracała skwierczący na patelni bekon. Nuciła pieśń Potężną twierdzą jest nasz Pan. Kiedy usłyszała trzaśnięcie bocznych drzwi, wytarła swoje duże jak drzwiczki pieca dłonie w kolorze melasy o fartuch opasany wokół jej krągłej talii. Uścisnęła mnie mocno i zapytała:

– Co się stało, dziecino?

Mimo tego, że miałam dla niej gotowy uśmiech i przytuliłam ją najmocniej, jak potrafiłam, ona wiedziała, że coś jest nie tak.

– Po prostu zastanawiam się, co tu robisz, dalej smażąc bekon, kiedy ja tak bardzo starałam się ciebie stąd wydostać.

– Musiałam wrócić. To ty mnie przedstawiłaś Benny’emu, prawda? – Zaśmiała się serdecznie.

Pauline poznała swojego drugiego męża i miłość swojego życia, kiedy ona, mama i tatuś przyjechali do Nowego Jorku, by pomóc mi po tym, jak urodził się Alex. To tam zaczęli swoje wspólne życie, ale dobrze wiedziałam, że nie da się wyplenić Południa z dziewczyny. Chociaż ciężko było mi sobie wyobrazić, żeby ktoś chciał wrócić w szpony mojej matki, kiedy już raz się z nich uwolnił, rok później Pauline razem z Bennym wrócili do domu niczym gołębie pocztowe po długiej trasie. Kiedy ją o to zapytałam, zupełnie zdziwiona jej decyzją, odpowiedziała po prostu:

– Wiesz co, dziecino? Ty, pani Mason i pan Mason jesteście moją rodziną.

I była to prawda, tak samo jak to, co oświadczyła teraz:

– No, dziecino, Pauline możesz powiedzieć wszystko.

Usiadłam na taborecie obok kuchenki, w moim stałym miejscu na nasze pogawędki i zaczęłam cicho:

– Nie mogę zajść w ciążę.

– Oczywiście, że nie! – Zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół.

– A niby dlaczego nie? – Skrzyżowałam ramiona.

– Dziewczyna taka jak ty nie zajdzie w ciążę. Przecież tyś sama skóra i kości.

Spojrzałam na siebie. Zawsze byłam szczupła, ale może stres związany z podróżowaniem do Nowego Jorku i z powrotem zaczynał dawać się we znaki. Albo przedobrzyłam z tą wegańską dietą i ćwiczeniami, które tak często stosowałam. Książka o równowadze hormonalnej, jaką niedawno przeczytałam, mówiła, że to pomoże w poczęciu. Ale z każdym miesiącem byłam coraz bardziej rozczarowana, gdy na teście ciążowym raz po raz pojawiał się minus.

– Myślisz, że to dlatego?

– Oczywiście – odparła. – Kiedy zaszłaś w ciążę z małym, wyglądałaś zdrowo.

Przytaknęłam, myśląc, że niewykluczone, że rzeczywiście byłam za chuda. Pauline wprawdzie nie była lekarzem, ale zawsze miała rację. Czując się odrobinę winna, że żegnałam się z trzema miesiącami poświęcenia i jedzenia kiełków, ziaren lnu i zielonych warzyw, złapałam dwa kawałki kruchego bekonu z patelni Pauline i zaczęłam chrupać. W końcu byłam córką hodowcy świń. Jedzenie bekonu miałam w genach.

– Grzeczna dziewczynka. – Kucharka skinęła głową. – A teraz zmykaj mi stąd i nie wracaj na śniadanie, dopóki nie będziesz okrąglutka i w ciąży.

Zaśmiałam się, a ona dodała:

– Zaopiekuję się małym łobuzem.

Godzinę później leżałam na łóżku, opierając nogi o wezgłowie – czytałam gdzieś, że to pomaga w zapłodnieniu.

Graham pocałował mnie i powiedział:

– Coś mi się wydaje, że teraz się udało, laleczko.

– Oj, mam nadzieję... – Uśmiechnęłam się z wahaniem.

– Idę się ubrać do kościoła, a ty rób dalej to, co robisz. Cokolwiek to jest. – Pokręcił palcem w kierunku mojej dziwnej pozycji.

Kiedy siedziałam w kościele, otoczona przez światło wlewające się przez witrażowe okna, z ramieniem Grahama wokół mnie, tatusiem siedzącym obok i Aleksem bawiącym się w dole ławki, zdawało mi się, że otrzymuję wiadomość od Boga – takie uczycie towarzyszyło mi już niejeden raz.

Ponownie będę matką.

Oczywiście – pomyślałam – jestem w ciąży.

Jak się jednak okazało, Wszechmocny miał inny plan.JODI Przeciwny prąd

Całe winogrona to jedna z najtrudniejszych rzeczy do zakonserwowania. Trzeba je wydrylować i wyrwać szypułki, a kiedy twoje palce są już zmęczone, w plamach i odciskach i aż pieką, finał nie jest zbyt satysfakcjonujący. Ale spróbuj to powiedzieć stałemu klientowi na rynku, który tak lubi winogrona, że szczerzy się do nich jak głupi do sera. Zmarszczył nos i odpowiedział mi na to:

– No cóż, wiem, że nie będą idealne, ale, do cholery, nie można tego po prostu pominąć i wsadzić ich całych?

Jeśli się nigdy nie robiło przetworów, to się nie wie.

Tak samo jest z piciem: Ludzie, którzy nigdy nie poszli w tango z butelką, nie wiedzą, jak to jest. Mrużą oczy, patrzą na ciebie, jakbyś mówiła jakimiś wzorami z matematyki i dodają: „Nie możesz po prostu przestać pić?”. Kręcą głowami, żebyś poczuła wstyd i stwierdzają: „Nie widzisz, że to, co robisz, niszczy twoją rodzinę?”.

Ale ty nie możesz przestać.

Pewnego razu, kiedy dorastałam, pojechałam z tatą do Atlantic Beach. Kiedy pływałam w oceanie – pomyślałby kto – wciągnął mnie przeciwny prąd. Miał ze mną niezłą zabawę. Młóciłam w lewo i kopałam w prawo, plując, krztusząc się i kaszląc, gdy słona woda mnie zatapiała. Wtedy pomyślałam, że fala wygra. Więc odpuściłam, poddałam się wściekłemu oceanowi i pozwoliłam się zabrać. Kiedy ze mną skończył, odniósł mnie na brzeg.

Tak samo było, gdy piłam. Drapałam, kopałam i plułam cały dzień, żeby nie wziąć pierwszego łyku. Ale to była tylko kwestia czasu. Butelka wołała mnie po imieniu tak głośno, że nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko przytknąć gwint do ust.

Pewnego razu, kiedy mama była trzeźwa, powiedziała mi: „Kochanie, nie będę tu stać i patrzeć, jak moja dziewczynka przechodzi przez coś takiego”.

Ale moje dorastanie pełne było takich momentów, kiedy mama padała plackiem na podłogę w łazience zaraz po powrocie ze spotkania AA. Tymczasem inne mamy zagarniały swoje dzieci z dala od naszego domu jak psy pasterskie zaganiają owce, gdy poznawały moją pijaną matkę. Przypomniałam to sobie pewnego ranka, z głową w muszli, pozbywając się trucizny, którą wypiłam poprzedniej nocy. I przyrzekłam jedno: nigdy nie wychowam swojego dziecka tak, jak ja byłam wychowywana. Nigdy, przenigdy – powiedziałam swojemu zionącemu ogniem odbiciu w lustrze. Moje dziecko nie będzie się zastanawiać, czy jak jego mama przejdzie przez drzwi, to okaże się miła i trzeźwa, będzie ją suszyć i będzie zła, czy też będzie pijana i wściekła.

Nawet w sytuacjach, kiedy głowa pękała mi, jakbym dostała młotkiem, a ciemne morze alkoholu robiło ze mną, co chciało, wiedziałam, że jestem taka jak moja matka. Mogłam wyczuć w swoim oddechu ten sam jad i poczuć jego uścisk na ciele, jak uścisk pytona z lasu, który dopadł Bobby’ego Danielsa, gdy byłam mała.

Ale nie mogłam przestać.

I tak straciłam wszystko. Już nie miałam taty i to od tego zaczęła się cała przygoda z piciem. Teraz traciłam mamę. Przyjaciół. Pracę. Ale wolałam żyć na ulicy, niż zrezygnować z niszczyciela będącego jedyną rzeczą, która wydawała się poświęcać dla mnie.

Teraz widzę, że mój chłopak, Ricky, to nie był dobry pomysł – z której strony by na to nie spojrzeć. Był tak samo uzależniony, wściekły i chwiejny, jak ja. Mój terapeuta na odwyku – tak to nazywają, kiedy zamkną cię w szpitalu z obcą osobą chrapiącą na łóżku obok – powiedział, że kobiety wybierają bycie z mężczyznami, którzy je poniżają, bo to widziały, jak dorastały. Mógł mieć rację. Bo ja i dziewczyny, które znam, widziałyśmy w swoim życiu więcej złych mężczyzn, niż rzeźnia – świń.

Mimo że Ricky mógł być postrzegany jako najwredniejszy skurczybyk, jakiego ta ziemia nosiła, kiedy miał dobry dzień, okazywał się facetem, przy którym naprawdę chciało się być. Jak pewnego popołudnia, gdy wpadł do warsztatu, w którym pracowałam, wziął mnie na ręce i oświadczył:

– Kupiłem nam dom!

Spotykaliśmy się dopiero od kilku miesięcy i jakoś nigdy nie obiło mi się o uszy, że mieliśmy razem zamieszkać. Już miałam to wygarnąć Ricky’emu, ale pomyślałam o mamie. Ja mogłam być czysta, ale ona zalewała się cały czas. Ja i mama byłyśmy jak wędkowanie – jedna z nas to spławik, druga ciężarek. Jedna unosiła się na powierzchni i zajmowała się swoimi sprawami, druga za wszelką cenę chciała je obie zaciągnąć na dno oceanu. Kiedy ja szłam na spotkanie AA, ona szykowała się do baru.

– To wszystko twoja wina – mamrotała pod nosem, kiedy wracała. – Urodzenie ciebie zrujnowało mi życie. Ja naprawdę mogłam być kimś.

Dobrze się jej przyglądnęłam – zniszczonej przez życie kobiecie w pożółkniętej od papierosów przyczepie kempingowej.

– Mamo, niby kim miałabyś być? Odsunęłaś od siebie każdego, kto próbował ci pomóc albo cię kochać.

Kiedy powiedziałam, że nie mam czasu kupić jej więcej papierosów, zanim pójdę do pracy tego popołudnia, zaczęła krzyczeć:

– Jesteś do niczego, cholera! – To wódka tak pięknie za nią mówiła. – Won stąd i nigdy nie wracaj! – wybełkotała, leżąc na kanapie z papierosem zwisającym z kącika ust, usiłując przekrzyczeć telewizor.

Popatrzyłam w przekrwione, piwne oczy Ricky’ego i pocałowałam go w policzek. Kiedy był ogolony i zadbany, zwykle znaczyło to, że obudził się na ogromnym kacu i stwierdził, że dni picia, imprezowania i zadawania się z różnymi kobietami definitywnie się skończyły.

Czasami zastanawiałam się, co by było, gdyby ten papieros wypadł z kącika ust mamy i spalił tę przesiąkniętą wódą kanapę i całą jej przyczepę. Przez pół sekundy mnie to cieszyło. Ale potem robiło mi się przykro. Niedawno ja też leżałam na tej kanapie. I nikt i nic nie mogło mnie uratować od utonięcia.

Moja mama potrafiła mnie wciągnąć do picia jak nikt inny. Więc zrobiłam to, co uważałam za słuszne.

– Ojej! Nie mogę się doczekać, żeby go zobaczyć! – Pocałowałam Ricky’ego, a gdy postawił mnie na ziemi, zapytałam: – To gdzie jest ten dom, którym się tak chwalisz?

– No, póki co wciąż jest na parkingu. Jak znajdziemy dla niego miejsce, to przywiozą go nam gratis.

Próbowałam nie okazać po sobie rozczarowania. Całe życie próbowałam wydostać się z osiedla przyczep z taką determinacją, z jaką kot wspina się po drzewie, a on kupił nam właśnie przyczepę.

– Tylko upewnij się, jeśli możesz, że nie będziemy tam, gdzie moja mama.

Ricky roześmiał się, pocałował mnie i powiedział:

– Kocham cię. Nie mogę się doczekać, aż zobaczysz go po pracy.

– Wydaje się miły. – Usłyszałam głos za sobą.

Odwróciłam się i stanęłam na palcach, by objąć za szyję mojego kuzyna, Grahama. Moje poplamione olejem ogrodniczki przywarły do jego, pobrudzonych ziemią. Byliśmy ludźmi, którzy szli przez życie, pracując przy użyciu dłoni. Wzruszyłam ramionami, mówiąc cicho:

– Chyba tak.

Mój starszy kuzyn zawsze o mnie dbał. On i jego żona, Khaki, byli blisko nawet wtedy, gdy wszyscy inni odwracali się plecami. Byłam wyjątkowo zamotana jednego popołudnia, ale pamiętam, jak Graham upomniał Khaki, że dała mi pieniądze, kiedy wszyscy wiedzieli, co z nimi zrobię. Khaki, która była prawie tak samo waleczna, jak stara pani Pat na końcu parkingu, spojrzała na Grahama i wysyczała:

– Wiem, jak to jest stracić najważniejszą osobę w życiu. Ona z tego wyjdzie, gdy będzie gotowa.

Pierwszy mąż Khaki zmarł od narkotyków. Padł na tej lśniącej podłodze na Wall Street, prawie tak samo jak ja o mały włos nie padłam od picia.

Graham odszeptał do żony:

– Jak się wcześniej nie zabije.

Khaki zachłysnęła się powietrzem. Nie wiedziała wtedy jeszcze, że ja i jej zmarły mąż byliśmy tacy sami. Pomagała mi ulegać nałogowi coraz bardziej. I tego dnia ją za to pokochałam, jakby była strażakiem, który uratował mojego kota z drzewa. Graham wyrwał mnie z zamyślenia, mówiąc:

– Wygląda na to, że potrzebujesz miejsca, by zaparkować swój nowy dom.

Skinęłam głową i zmarszczyłam nos.

– Jednym z celów, które obrałam na odwyku, było wyprowadzenie się od mamy. – Tony, który pracował w tym warsztacie od samego początku, popatrzył na mnie krzywo. – Bez obrazy, Tony.

Wzruszył ramionami i wsunął się z powrotem pod białego oldsmobile’a z 1998 roku, zupełnie takiego, jakim kiedyś jeździła moja mama. Graham skinął głową i powiedział:

– Mam taki skrawek ziemi, kilka arów niedaleko domu, na których nic nie chce rosnąć. Jeśli chcesz, mogą być twoje.

Zaskoczona, wzięłam głęboki oddech. Ricky i ja moglibyśmy siedzieć na krzesłach ogrodowych, trzymając się za ręce, i patrzeć na drzewa w oddali, grillować, a może nawet mieć dziecko albo dwójkę. Nie miało znaczenia, że na tym obrazku Ricky zachowywał się jak normalny, miły człowiek wystarczająco długo, by zjeść cały posiłek.

– Ani mi się waż myśleć, że jestem niewdzięczna. Zapłacimy ci czynsz i co tam trzeba – odpowiedziałam.

Graham poprawił swój kowbojski kapelusz i odparł:

– Powiem ci tak. Dostarczaj nam babcinych przetworów z jeżyn, tych, które tak lubię i będziemy kwita.

Potrząsnęłam głową, wspominając mojego tatę, który nigdy nie przyjąłby jałmużny.

– Graham, znowu zacząłeś popijać whiskey? To się w ogóle nie kalkuluje.

Graham strzelił mi ten swój uśmiech z dołkiem, który sprawiał, że wszystkie dziewczyny w szkole mdlały i nie znosiły Khaki, bo on ganiał za nią jak pies za kijkiem.

– Nie wiesz, ile dżemu jestem w stanie zjeść – odpowiedział.

Rozważyłam „za” i „przeciw” i nie trzeba było mi dwa razy powtarzać. Nie wiedziałam, co musiałoby się zdarzyć, żeby mama wytrzeźwiała – z jak wysokiego balkonu wódka będzie musiała ją zepchnąć, żeby w końcu się ogarnęła.

Dla mnie, trzeba było dużo. Nadszedł dzień, kiedy obudziłam się w przyczepie, bez butów i torebki, leżąc we własnych wymiocinach, nie mając pojęcia, co wyrabiałam w nocy – dopiero wtedy stwierdziłam, że jestem na dnie. Albo raczej znów stałam się tą małą dziewczynką z plaży, którą prąd wypluł i znalazła się na brzegu.KHAKI Ratownik

Jednym z moich ulubionych pomieszczeń, które urządziłam i które zostało jako pierwsze opublikowane w magazynie, była niezręcznie zaprojektowana przeze mnie łazienka. W centralnym miejscu umieściłam piękną wannę na rzeźbionych nogach. Wkrótce zobaczyłam ją w wydaniu Verandy, dzięki czemu stała się bardzo popularna na długie lata. To było coś zupełnie niespodziewanego.

Adoptowanie dziecka też było dla mnie czymś niespodziewanym. Nigdy nie wiesz, dokąd zawiedzie cię życie, zanim go nie przeżyjesz.

Czasami obwiniam się z powodu tego, jak się to wszystko potoczyło, z powodu mojego udziału w tym, że Twoja biologiczna mama Cię oddała. Ale odpycham te myśli jak najdalej od siebie, bo gdybym nie znalazła się we właściwym miejscu i czasie, gdybym nie zrobiła tego, co zrobiłam, to nie byłoby mi dane budzić się co rano na dźwięk Twojego słodkiego głosu dochodzącego z monitora oddechu. Nie widziałabym, jak cała się rozpromieniasz, gdy po Ciebie przychodzę. To pozwala mi wierzyć, że wszystko jest tak, jak być powinno.

Nigdy nie zapomnę dnia, w którym Jodi przyszła do mnie ze spuszczoną głową, oczami czerwonymi od płaczu i zapytała tak cichym i smutnym głosem, jakiego nigdy wcześniej u niej nie słyszałam:

– Mogę pożyczyć trochę kasy?

Teraz zabrzmi to okropnie, ale wtedy byłam nieco poirytowana. Umówiłam się na telekonferencję z główną projektantką w mojej firmie w Nowym Jorku, miałam na głowie trzy trudne projekty, opracowywałam plan marketingowy dla mojej nowej książki. Musiałam skończyć wpisy na blog, omówić z Danielem, kierownikiem mojego sklepu z antykami, co muszę dokupić na aukcjach przeprowadzanych w ten weekend. A Alex miał być u dziadków tylko przez trzy godziny. Krótko mówiąc, czas miałam zaplanowany co do minuty.

Jednak mimo to zaprosiłam Jodi do salonu i posadziłam ją na kanapie. Trzymając za rękę i patrząc prosto w oczy, zapytałam o to, co pierwsze przyszło mi na myśl:

– Och, Jodi, chyba nie pijesz znowu, prawda?

Potrząsnęła głową z taką miną, jakby ten drobny ruch był dla niej herkulesowym wysiłkiem. Przyjrzałam się jej dokładnie. Była bardzo szczupła, jej brązowe włosy wisiały w strąkach, zasłaniając twarz. Na znoszonej bluzie zauważyłam plamę po sosie pomidorowym, a dziury w jej jeansach nie zostały wykonane celowo. Mój umysł od razu stworzył obraz biednej, słodkiej Jodi, na kolanach modlącej się o to, by Bóg obdarował ją innym życiem.

– Pożyczę ci pieniądze – zaczęłam ostrożnie. – Nie chcę cię traktować jak dziecko, ale nie mogę tego zrobić, zanim nie powiesz mi, do czego są ci potrzebne.

Przypomniałam sobie niekończącą się reprymendę, jaką wygłaszał mi Graham po tym, gdy ostatnio pomogłam Jodi. Zwykle moje wybryki raczej go bawiły i znałam ten sposób, w jaki na mnie patrzył, jakby jego świat kręcił się wokół mnie. Zwracał mi uwagę tylko wtedy, gdy chodziło o coś naprawdę ważnego, jednak pod jednym względem był nieugięty: „Nigdy, ale to nigdy, nie dawaj pieniędzy alkoholikowi”.

Po policzku Jodi spłynęła łza, ale szybko ją starła i powiedziała:

– Muszę mieć na aborcję. Nie mam tyle kasy, żeby to załatwić i jeszcze spłacić ratę za przyczepę.

Odchyliłam się na oparcie kanapy i wzięłam głęboki oddech. Moją pierwszą myślą było: Dlaczego ona, a nie ja? Ale szybko się otrząsnęłam. Wiedziałam dokładnie, w jakiej sytuacji się znalazła, bo sama doświadczyłam czegoś podobnego kilka lat wcześniej, zaraz po tym, gdy zmarł mój pierwszy mąż, Alex. Oczywiście ja nie rozważałam aborcji z tych samych powodów, co Jodi. Po prostu bałam się zostać owdowiałą, samotną matką. Przerażała mnie myśl o tym, że jeśli cokolwiek mi się stanie, to moje dziecko zostanie sierotą. To był ten rodzaj niepokoju, który nie pozwala spać w nocy, jak dziecku – nadmiar cukru po przyjęciu urodzinowym. Coś we mnie chciało powiedzieć Jodi, że jej współczuję, dać jej te pieniądze i ruszyć dalej, na podbój swojego terminarza. Wiedziałam, że dziewiętnastoletniej dziewczynie, która dopiero wyszła z odwyku, pracującej za minimalną stawkę, przyszłość rysowała się bardziej ponuro niż pacjentom hospicjum.

Jednak z drugiej strony doświadczyłam tego, że urodzenie Aleksa zmieniło mój świat z czarno-białego, wypełnionego ciężkimi chmurami, na wielobarwny pejzaż pod lazurowym niebem. Zdawałam sobie sprawę, że ta młoda dziewczyna, siedząca przede mną i drżąca jak gitarowa struna w bluesowej balladzie, będzie kiedyś żałować, że nie poznała wszystkich dostępnych możliwości, zanim podjęła decyzję. Przytuliłam ją do siebie i szepnęłam:

– Kochanie, opowiem ci o tym, jak dowiedziałam się, że jestem w ciąży z Aleksem.

Powiedziałam jej o klinice aborcyjnej w zasnutym deszczem Nowym Jorku, o Jane, psycholog, która mi uświadomiła, że powinnam najpierw przemyśleć inne rozwiązania. Opisałam jej uczucie, które towarzyszyło mi, gdy po raz pierwszy zobaczyłam Aleksa podczas badania USG. To wtedy zrozumiałam, że pomimo wdowieństwa, nie jestem sama. Teraz byłam matką. Z tą nastolatką, którą znałam nie lepiej niż kasjerkę w banku, podzieliłam się moim najmroczniejszym sekretem, o którym wiedzieli tylko Graham i dwie najlepsze przyjaciółki: Stacey i Charlie.

Wylałam przed nią swoją duszę jak szampan z za mocno wstrząśniętej butelki. W jej pustym spojrzeniu dostrzegałam, że jej życie wybuchło niczym wulkan, a ona sama jest tak zasypana popiołem, że nawet mnie nie słyszy.

– Jodi, musisz wiedzieć, że czułam się wtedy, jakbym tonęła w czarnej studni, a to dziecko było moim ratownikiem. Nie wiem, czy poradziłabym sobie, gdyby nie on. Wtedy zaczęłam naprawdę żyć – dla Aleksa – powiedziałam.

– Ricky mnie zostawił. – Jej twarz spochmurniała jeszcze bardziej.

Skinęłam głową, ale w głębi serca pomyślałam, że to chyba najlepsza rzecz, jaka mogła się jej przytrafić. Nie podzieliłam się z nią jednak moją opinią. Zamiast tego zapytałam cicho:

– Czy wie o dziecku?

Przytaknęła z takim spojrzeniem, jakby zaraz miała zostać odłączona od respiratora i to był jej ostatni haust powietrza. Dobrze wiedziałam, jak się czuła. Pamiętałam to zmęczenie, które wślizguje się do wnętrza i zagnieżdża w kościach. Ten smutek, który oplata umysł i zaciska na nim swe macki tak mocno, aż zaczynasz myśleć, że uśmiech już nigdy nie rozpromieni twoich ust, a śmiech już nigdy nie poruszy twoim gardłem.

– Wydawało mi się, że wszystko jest okej. Ale nie przyszedł na wizytę u lekarza wczoraj rano. I nie wrócił do domu wieczorem. Nie ma go przez cały dzień.

Chciałam powiedzieć: „Krzyżyk na drogę”, ale – choćby nie wiem, jak się chciało – nie można zmusić kogoś, by zobaczył, jak nieodpowiedni jest jego partner, gdy zaślepia go zakochanie – zwłaszcza tak toksyczne.

– Czy on przypadkiem nie znika tak co jakiś czas? – zapytałam.

Odchyliła się do tyłu i oparła o poduszki kanapy. Przez chwilę nic nie mówiła, była wpatrzona w swoje stopy. Kiedy w końcu się odezwała, jej głos drżał.

– Tym razem odszedł na zawsze.

Pragnęłam jej wytłumaczyć, że „odejść na zawsze” znaczy umrzeć jak mój mąż Alex, a nie jeździć nie wiadomo dokąd samochodem, który opłaca ciężarna dziewczyna ze swoich ciężko zarobionych pieniędzy. To nie żłopanie piwa z jedną ręką na kierownicy i ciskanie pustych butelek przez okno i – jeśli dopisze szczęście – lądowanie w łóżku z dziewczynami, które są wystarczająco pijane, by nie dostrzec, jakim sukinsynem jesteś. Ale pamiętałam, jak to jest, gdy ma się dziewiętnaście lat. Pamiętałam tę nadzieję na miłość, na to, że bestia zmieni się w księcia z bajki, jeśli tylko poczeka się odrobinę dłużej. „No tak, jest okropny, ale dla mnie na pewno się zmieni”. Ugryzłam się w język, żeby nie palnąć nic niewłaściwego i powiedziałam jedynie:

– Skarbie, wydaje mi się, że lepiej będzie, jeśli wychowasz to dziecko sama, bez niego.

– Ja się nie nadaję do dziecka. – Potrząsnęła głową.

Pochyliłam się i poprawiłam książki ustawione na lustrzanym stoliku do kawy, kątem oka dostrzegając odbicie pierścionka na moim palcu.

– Myślę, że będziesz wspaniałą matką. Dlaczego miałabyś się nie nadawać do opieki nad własnym maleństwem? – Pokręciła głową po raz kolejny, a ja dodałam: – Wiem, że jesteś młoda, ale jesteś też inteligentna i ambitna. – Uśmiechnęłam się i objęłam ją ramieniem. – Na Boga! Przecież umiesz zmieniać opony szybciej niż pomoc drogowa!

Myślałam, że to wywoła uśmiech na jej twarzy, ale zamiast tego przebiegł ją dreszcz.

– A co, jeśli wrócę do picia? – odezwała się cicho, jakby bała się, że lampy dookoła nas to usłyszą.

Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że choćbym nie wiem, jak bardzo porównywała nasze sytuacje, one nigdy naprawdę nie będą takie same. Uzależnienie jest siłą, o której mogłam jedynie czytać, słuchać lub rozmyślać, ale nigdy – dzięki Bogu – go do końca nie zrozumiem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: