Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dwa domy, jedno dzieciństwo - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 października 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dwa domy, jedno dzieciństwo - ebook

Dzieci mają tylko jedno dzieciństwo. Rozstanie rodziców jest dla nich sytuacją bardzo trudną. Można jednak o nie zadbać i sprawić, by problemy dorosłych nie burzyły dziecięcego świata. Nasze dzieci mogą mieć dwa kochające domy. Jeśli zdołamy – choć oddzielnie – być wspólnie rodzicami, to nasze dzieci pozostaną dziećmi, mimo że będą musiały dzielić czas między dwa domy.

Autor książki, profesor psychologii, dzięki dziesięcioleciom badań i doświadczeń pomaga w zrozumieniu i kształtowaniu życia dzieci w dwóch rodzinach oraz pokazuje, jak sprawić, by ich dzieciństwo i dorastanie było lepsze.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8008-540-4
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Plan wychowania
na całe życie

– Dlaczego ty nad wszystkim chcesz panować?! – wrzasnął Justin.

W zasadzie nie było to pytanie. Jego żona Nicole siedziała wciśnięta w przeciwległy róg kanapy w moim gabinecie, starając się powstrzymać łzy. Teraz aż podskoczyła, gotowa do kontrataku, ale mąż ją uprzedził.

– Właśnie dlatego chcę się rozwieść! – ciągnął. – Według ciebie mam tańczyć, jak mi zagrasz, tak jak wszyscy wokół. Ale ja na to nie pozwolę, zwłaszcza gdy w grę wchodzą dzieci.

– Ja chcę nad wszystkim panować? – odparła atak Nicole. – A kto wybrał wszystkie pieniądze z naszego wspólnego konta? Kto ma teraz ponad pięćdziesiąt tysięcy dolarów na swoim koncie? A mnie co zostało? Tyle, ile dostałam na wypłatę! – Urwała na chwilę, ale tylko po to, by złapać oddech. – Jesteś strasznym hipokrytą! Gdyby ci naprawdę zależało na dzieciach, w ogóle by nas tutaj nie było. Spotkalibyśmy się z doradcą rodzinnym, a nie z mediatorem.

To ja jestem mediatorem.

Pomagam ustalić warunki porozumienia parom, które są w separacji, po rozwodzie albo żyją w konkubinacie – niezależnie od płci. (W tej książce będę pisał o rozwodzie w odniesieniu do wszystkich wymienionych sytuacji). Skupiam się zwłaszcza na ustaleniu planów dotyczących dzieci, ale podobnie jak wielu mediatorów zajmuję się też niekiedy innymi sprawami. Pomoc kogoś z zewnątrz może sprawić, że rodzice wypracują własne plany mediacyjne.

Większość rodziców chce też zasięgnąć porad prawnych, do czego zachęcam. Nawet jeśli uważają to za zbędne, nalegam, aby przed podpisaniem ostatecznego porozumienia skonsultowali się z prawnikiem. Jednak mediacje to coś innego. Proces powiększa jeszcze rozdźwięk między małżonkami, który i tak jest już duży i niebezpieczny dla nich samych, lecz przede wszystkim dla ich dzieci. Mediacje pomagają w zachowaniu zdrowych, rzeczowych relacji zarówno w czasie procesu rozwodowego, jak i później.

Byłem jednym z pierwszych zwolenników mediacji rozwodowych, którymi zajmuję się już teoretycznie i praktycznie od trzydziestu pięciu lat. Jestem też psychologiem klinicznym, naukowcem i profesorem na uniwersytecie. Zachęcam małżonków do tego, by rezygnowali z kosztownych, dzielących wojen prawnych i zdecydowali się na mediacje – albo samodzielne, albo z udziałem specjalistów, na przykład tych prawników, którzy pomagają osiągnąć kompromis, ale nie godzą się na reprezentowanie stron w sądzie.

Przekonującym argumentem powinny tu być duże oszczędności. Jednak dla mnie ważniejszym celem jest pomoc w chronieniu dzieci przed skutkami rozwodu. Jeśli nikt nie pomoże rodzicom w poruszaniu się po tym emocjonalnym polu minowym, jakim jest rozwód, ich dzieci zbyt często mogą się znajdować w zasięgu eksplozji.

– Chcesz powiedzieć, że nie kocham swoich dzieci?! – huknął Justin i popatrzył złym wzrokiem na Nicole. – Chyba zwariowałaś! Jestem dobrym ojcem. Wspaniałym ojcem! I też mogę spędzać czas z dziećmi. Zresztą zapytaj. – Tu gest w moją stronę.

Nie ustosunkowałem się do tej kwestii. Zresztą nie o nią chodziło, przynajmniej na razie.

Prawdę mówiąc, w ogóle niewiele zrobiłem. Justin i Nicole nie byli jeszcze gotowi, żeby mnie słuchać. Ani siebie.

Wiele się jednak o nich dowiedziałem z obserwacji. Zrozumiałem, że mają dwa podstawowe problemy: własne emocje i dzieci.

Co podsyca złość

Justin i Nicole najwyraźniej byli na siebie źli. To był problem, którym musieliśmy się zająć. Jeśli w ogóle zamierzali ze sobą rozmawiać, powinni się nauczyć panowania nad złością. Nietrudno sobie wyobrazić, że nie jest to łatwe. Nie wystarczyło poprosić, żeby byli dla siebie mili i zachowywali się racjonalnie.

Musiałem wolno i często niebezpośrednio zacząć badać emocje, które skrywał ich gniew. Pomogłem Nicole i Justinowi zapanować nad gniewem, uświadamiając im, co go podsyca.

Zawsze staram się uświadomić rodzicom, jakie uczucia kryją się za ich gniewem. Na przykład w ten sposób: Kiedy czujemy się zranieni – a jest to normalne w czasie rozwodu – naturalną, wrodzoną reakcją jest chęć oddania ciosu.

Kiedy mocno uderzymy się palcem o krzesło, co robimy? Kopiemy krzesło raz jeszcze!

Jeśli się nad tym zastanowić, okaże się, że nie jest to zbyt mądre.

Tyle że o tym nie myślimy. Po prostu reagujemy. I to w sposób, jakiego nauczyła nas ewolucja. Jeśli zaatakuje nas drapieżnik, szybka kontra – a nie negocjacje – zwiększa nasze szanse na przetrwanie!

Wielu partnerów w czasie rozwodu ma wrażenie, że walczy o przetrwanie. Odbierają to tak, że bez przerwy są atakowani.

Czujemy się zranieni z powodu rozwodu, więc chcemy oddać. Tak, jesteśmy bardziej niż źli, jesteśmy wściekli. Ale tak naprawdę wynika to z ukrytego bólu, tak jak w przypadku stłuczonego palca. Kolejne kopnięcie wcale nam nie ulży. Palec trzeba opatrzyć, podobnie jak ten głębszy ból, bo w innym wypadku ucierpimy nie tylko my sami, ale też nasze dzieci.

Zależy mi na tym, żeby rodzice i dzieci doszli do siebie.

Jak pisałem w mojej pierwszej książce dla rozwodzących się par The Truth about Children and Divorce (Prawda o dzieciach i rozwodach), ból jest tylko jednym z głębszych i bardziej szczerych uczuć, kryjących się pod złością. Inne to strach, tęsknota, poczucie winy i żal. I jeśli chcemy uporać się ze złością, musimy – tak jak w przypadku bólu – zająć się nimi, a nie usiłować je ukryć.

Zaprezentowany sposób myślenia pomógł wielu walczącym ze sobą partnerom w zmniejszeniu złości lub przynajmniej w stworzeniu strefy zdemilitaryzowanej dla swoich dzieci. Wiem to z wyników badań, a nie tylko z paru szczęśliwych doświadczeń.

Złość Justina brała się ze strachu, był to przede wszystkim strach związany z utratą dzieci. Złość Nicole wynikała głównie z pragnienia ocalenia małżeństwa oraz tego, iż taka możliwość w ogóle nie interesowała Justina.

Oczywiście można zauważyć te głębsze uczucia lub nie, ale to pierwsze może być trudne. Kiedy walczymy o przetrwanie, część naszego mózgu, która jest odpowiedzialna za emocje, zamienia strach czy ból w złość. Emocje omijają też racjonalną część mózgu i dlatego nie zdajemy sobie sprawy z prawdziwych motywacji naszych własnych zachowań. Tak więc cała trudność polega na tym, żeby nauczyć się, jak rozpoznawać te złożone i często ukryte uczucia w sobie samych, a nie tylko u innych.

Rodzice nigdy nie rozwodzą się do końca

Justin i Nicole musieli podjąć emocjonalne wyzwania. Zmierzyli się też z rzeczywistym i bardzo ważnym problemem. Mieli dwoje dzieci.

Związani ze sobą rodzice dzieci nie mogą w sposób naturalny zerwać emocjonalnych więzi. Bez dzieci Justin i Nicole mogliby zrobić to, co w młodości wszyscy robiliśmy w takich sytuacjach – powiedzieć po prostu: „Już nigdy nie chcę cię widzieć” i być może rozejść się na zawsze. Ale Nicole i Justina zawsze będą łączyły ich dzieci. Być może jeszcze nie zdają sobie z tego sprawy, ale właśnie z powodu dzieci nigdy nie uda im się rozwieść do końca.

W przypadku ich dzieci sytuacja jeszcze się komplikowała, gdyż mieli oni dwuipółletnią córeczkę i siedmiomiesięcznego synka. Jak zajmować się takimi maluchami w dwóch różnych rodzinach? Oczywiście zawsze był to olbrzymi problem dla rodziców. Ale obecnie łamią sobie nad tym głowy także przeróżni eksperci i prawnicy.

Jak opracować najlepszy plan opieki naprzemiennej dla bardzo małych dzieci czy też dla dzieci w ogóle? Jeśli tworzymy taki grafik albo z niego korzystamy, jak można dostosować go do zmieniających się potrzeb rozwojowych dziecka? Co robić, kiedy już pozbędziemy się wszystkich związanych z tym emocji?

Prawda o dzieciach i rozwodzie

W 2004 roku napisałem książkę The Truth about Children and Divorce, która miała być opartym na doświadczeniach przewodnikiem dla rodziców przechodzących przez piekło rozwodu. (Jestem też autorem kilku książek specjalistycznych o rozwodach oraz ponad stu pięćdziesięciu naukowych artykułów na ten temat). Większość z nich i ich rodzin przechodzi największy kryzys tuż przed rozdzieleniem i niedługo po nim. Problemy emocjonalne ciągną się zwykle przez rok, częściej dwa, a czasami nawet trzy lata lub dłużej. W tym samym czasie rodzice muszą podjąć bardzo poważne decyzje dotyczące swoich dzieci. A jeśli weźmiemy pod uwagę rozpad rodziny, okaże się, że dzieci potrzebują rodziców w sposób szczególny właśnie wtedy, gdy przechodzą oni największy kryzys.

Rozwiązanie tego problemu zasygnalizowałem w podtytule książki. Brzmiał on: Jak radzić sobie z emocjami, by rodzice i dzieci dobrze się mieli.

Radzenie sobie z emocjami to poważne wyzwanie. Jak wspominałem, chodzi o to, by przyjrzeć się, co podsyca nasz gniew, i temu się nie poddawać. Prosiłem rodziców, by spróbowali zrozumieć, skąd bierze się ich gniew, zamiast nastawać na byłego małżonka. Prosiłem przy tym, by pamiętali, że źródło ich strasznego bólu to także rodzic ich dzieci. Możemy nawet chcieć zabić byłego męża czy żonę, ale nie chcielibyśmy chyba zabić ojca lub matki naszych dzieci.

Czytając te słowa, wielu pewnie powie do siebie: „Chce pan, żebym porozumiał się z moim byłym/byłą? Przecież się rozwodzimy! I tyle!”.

Słyszałem takie lub podobne słowa od wielu rodziców.

Dawanie rad jest zawsze łatwiejsze niż stosowanie się do nich.

Ale tak, chodzi mi właśnie o to, żeby znaleźć jakąś formę współpracy z byłym małżonkiem.

Chcę, żebyście wspólnie wypełnili swój obowiązek, jakim jest jak najlepsze wychowanie dzieci.

Musicie przede wszystkim zająć się wychowaniem dzieci, a nie swoimi relacjami. Jeśli jest wam ciężko, to z moich doświadczeń wynika, że będzie najlepiej, jeśli potraktujecie siebie jak partnerzy w interesach. Te interesy polegają na wspólnym wychowaniu dzieci. Powinniście się więc traktować nawzajem z takim samym szacunkiem, uprzejmością i dystansem jak w przypadku waszego szefa. Nawet kiedy jesteście źli, to na niego nie krzyczycie. Nie wysyłacie do niego pogróżek przez Internet czy SMS-ami. Nie dzwonicie do niego w sobotę w nocy, żeby poskarżyć się na pracę. Nie wpadacie do niego niespodziewanie bez żadnego powodu.

Chcę, żeby to samo dotyczyło waszego byłego partnera.

W tej książce nie zakładam, że wszyscy już sobie poradzili z emocjonalnymi problemami. Ale zakładam, że wszyscy próbują sobie z nimi radzić. Mam nadzieję, że wiecie, jaki cel temu przyświeca, i chcecie go osiągnąć. Jeśli nie, to radzę zrobić małą przerwę i wrócić do książki The Truth about Children and Divorce.

Grafik opieki naprzemiennej

Oczywiście związane z rozwodem dyskusje dotyczą nie tylko emocji. Rozmawiamy też o dzieciach, czasami bardzo małych. A niepewności i konflikty związane z tym, jak je wychowywać, pojawiają się przez wiele lat po samym rozwodzie. Rodzice potrzebują konkretnych porad na temat tego, jak wychowywać zdrowe, szczęśliwe dzieci w dwóch rodzinach – zarówno w czasie rozwodu, jak i po nim. Czy opieka naprzemienna jest najlepsza dla dziecka, czy może oznacza dla niego za dużo krążenia między rodzicami? Czy musi być dzielona równo na przykład po tygodniu, czy może są jakieś inne rozwiązania? W jaki sposób rodzice powinni negocjować warunki opieki nad dziećmi w różnym wieku? Co z rodzeństwem w różnym wieku? I skąd rodzice mogą wiedzieć, co jest najlepsze dla ich dzieci, zwłaszcza gdy dostają tyle sprzecznych rad od rodziny, przyjaciół czy nawet osób, które zawodowo zajmują się rozwodami? Jaką rolę powinny odgrywać same dzieci przy podejmowaniu decyzji? Czy rodzice muszą korzystać z raz ustalonego planu, czy mogą renegocjować jego warunki? A jeśli to drugie, to jak to zrobić?

Odpowiedziami na te właśnie pytania zajmuję się w tej książce. I co ważniejsze, tylko pomagam w dojściu do własnych odpowiedzi, które najlepiej powinny służyć dzieciom.

Dzieci nie liczą procentów

Pomyślmy. Choć Justin miał rację – tak jak Nicole, należał mu się czas z dziećmi – to jednocześnie się mylił. Jego dzieci potrzebują jego i Nicole. Potrzebują rodziców, a nie ich uprawnień. Potrzebują bliskich, zaangażowanych, pełnych miłości, choć czasami też surowości, związków z obojgiem rodziców. Niekoniecznie dzielonych równo pół na pół, jak chciał na początku Justin. (Powrócimy jeszcze do historii Justina i Nicole w czwartym, piątym i szóstym rozdziale).

Oczywiście to nie Justin wymyślił taki podział. Co najmniej dwa ciała ustawodawcze, z Florydy i Minnesoty, wydały nakaz dzielenia równo na pół czasu, jaki dzieci mają spędzać z rozwiedzionymi rodzicami, ale gubernatorzy obu tych stanów je zawetowali^().

Nie chcę, żeby dzieci stały się częścią politycznych rozgrywek czy rozgrywek w rodzinach. Kłótni o to, kto spędził mniej lub więcej czasu z dzieckiem. Wybierania jakichś momentów...

Podział „po równo” jest świetnym rozwiązaniem, jeśli mamy do czynienia z rodzeństwem bijącym się o deser. Ale aż się wzdrygam, kiedy rodzice mówią mi, że chcą dzielić po połowie czas spędzany z dziećmi. Nie myślą wtedy o dzieciach, tylko o sobie.

Ta książka mówi przede wszystkim o dzieciach i o tym, czego potrzebują w dwóch domach. Dzieci nie liczą procentów. Miłości nie da się podzielić. Dzieci potrzebują rodziców, którzy pomogą im utrzymać ich życie w całości, a nie dzielić na dwie równe części. Jeśli więc ktoś mówi, że chce podzielić czas spędzany z dzieckiem po połowie albo w jakiejś innej proporcji, pytam dlaczego. Odpowiedź zwykle wywołuje mój uśmiech:

– Chcę wciąż być prawdziwym ojcem.

Rozumiem. Mnie też o to chodzi.

Bycie prawdziwym ojcem czy matką wymaga, bez wątpienia, czasu. Ale tworzenie dwóch rodzin i zajmowanie się dzieckiem w tej nowej sytuacji wymaga czegoś więcej niż dzielenia czasu. Mówimy tu o planie rodzicielskim, a nie porcjach deseru. Mówimy o rodzicielskiej miłości, dyscyplinie, obowiązkach dzieci, współdziałaniu, dzieleniu radości, a także równym i sprawiedliwym zajmowaniu się dziećmi.

Pamiętam pewnego ojca, który aż kipiał ze złości, domagając się podziału czasu opieki nad dziećmi po połowie, kiedy spotkałem się z nim i jego byłą żoną. Mieli oni dziewięcioletniego syna z (dość łagodnym) autyzmem i sześcioletnią córeczkę. Po długich dyskusjach o potrzebach dzieci, a zwłaszcza syna, oraz ich własnych obowiązkach zawodowych, ten mężczyzna przystał w końcu na bardziej zindywidualizowany, choć trudniejszy do opracowania podział. Rodzice zgodzili się, że ojciec będzie zabierał dzieci w czwartki i że spędzą u niego noc, a także co drugi weekend, jak również indywidualne środy z nocowaniem jednego z dzieci.

Taki plan jest mniej skomplikowany, niż się wydaje. Jedno z dzieci było u taty przez dwa dni z nocowaniem w jednym tygodniu i przez trzy w kolejnym. Rodzice mieli dobre powody, by wypróbować takie rozwiązanie: ojciec miał pracę, która wymagała jego obecności i zaangażowania, matka miała w niej więcej swobody. Oboje uznali, że będzie lepiej, jeśli na początku tygodnia dziećmi, a zwłaszcza synem, zajmie się ktoś, kto będzie miał więcej czasu. Ale rodzice chcieli spędzać czas z dziećmi, które z kolei często się kłóciły. Oboje więc uznali, że to duża ulga i prawdziwa frajda móc poświęcić trochę czasu tylko jednemu z nich.

Mimo tak oczywistych powodów ojciec poinformował mnie i byłą żonę, że nie jest to równy podział pół na pół, gdyż on będzie spędzać z dziećmi 32% czasu, a ona 68%! Potem jednak uznał, że ten podział się doskonale sprawdził, gdy córeczka powiedziała mu, że bardzo podoba jej się ten podział, bo spędza z nim „tyle samo czasu, co z mamą”. W przeciwieństwie do niego nie używała kalkulatora. A kiedy mówiła, że spędzają z rodzicami tę samą ilość czasu, to znaczyło, że: „Mam wrażenie, że spędzam mniej więcej tyle samo czasu z tobą i mamą. Czuję, że oboje mnie wspieracie. To się sprawdza”.

A przecież o to chodziło również ojcu.

Oboje rodzice chcieli też – choć nie zdawali sobie z tego sprawy – takiego planu, który byłby życiowy i zostawiał miejsce na oddech. Ich dzieci będą przecież starsze. Życie ich rodziców też miało się zmienić, więc nie powinni się skupiać na proporcjach 50/50 czy 32/68. Jak zobaczymy w rozdziałach siódmym i ósmym, tak też się stało, mimo zmienionych proporcji.

Plany rodzicielskie, tak jak dzieci, powinny się zmieniać i dojrzewać

W tej książce chodzi o to, czego naprawdę potrzebują dzieci, kiedy mają dwa różne domy. Chodzi o to, by chronić ich dzieciństwo, mimo oddzielnego wychowywania. Czego potrzebują dzieci w różnym wieku, kiedy dochodzi do rozwodu ich rodziców? Jak te potrzeby zmieniają się wraz z upływem czasu? Jak można stworzyć lub zaadaptować taki plan opieki, który zapewniałby rozwój dzieci i pomagał im – oraz naszym z nimi związkom – osiągnąć sukces?

Przede wszystkim chodzi o czas. Jest on jednak tylko środkiem do osiągnięcia celu, a nie samym celem.

Poza tym trzeba myśleć o czasie nie w kategoriach dni lub tygodni, ale lat. Ta książka jest przeznaczona dla rodziców, którzy właśnie się rozwodzą, ale też dla tych, których maluchy trafiły do szkół i zaczęły dorastać. Jest ona przeznaczona dla wszystkich rozwiedzionych rodziców, bo nigdy nie można się rozwieść do końca.

W poprzedniej wspomnianej książce zachęcałem rodziców do tego, żeby najpierw zajęli się swoimi emocjami. Chciałem, by zwolnili i przez chwilę zastanowili się nad szczegółami grafiku opieki naprzemiennej. I to się nie zmieniło. Radzenie sobie z emocjami wciąż jest najważniejszym zadaniem w sytuacji rozwodu. W tej książce będę o tym często przypominał, ale skoncentruję się na drugim co do wagi zadaniu. Chodzi o to, jak opracować wspólny grafik opieki nad dziećmi w różnym wieku wraz z ich dorastaniem.

Nie mogłem zająć się zarówno emocjami, jak i wszystkimi szczegółami opartego na rozwoju dzieci planu wspólnego ich wychowania. W książce The Truth about Children and Divorce przedstawiłem podstawowe pomysły na różne plany dzielenia czasu spędzanego z dziećmi w zależności od ich wieku. Podkreślałem też wagę spokojnego współdziałania rodziców w tym elastycznym, zorientowanym na dzieci „biznesie” (ta metafora jest kluczowa przy wypracowywaniu partnerskiego podejścia do wychowania dziecka). Starałem się też różnicować plany wychowawcze w zależności od relacji między rodzicami: gniewnych, przyjaznych czy zdystansowanych.

W tej książce również podkreślam wagę sposobu wychowywania dzieci.

Przyjazne wychowywanie wcale nie musi oznaczać przyjaźni między byłymi małżonkami. Jest to oczywiście możliwe, ale chodzi o to, żeby aktywnie współpracować przy wychowywaniu dzieci, mimo że zajmujemy się tym oddzielnie.

Gniewne wychowanie oznacza otwartą wrogość czy też nieustanną cichą rywalizację. Trudno nam wtedy rozmawiać, nawet jeśli dotyczy to szczęśliwych chwil z życia dzieci. Nasze dzieci doskonale wyczuwają to napięcie, nawet jeśli są tylko z jednym rodzicem, a już szczególnie wtedy, gdy oboje są z nimi.

W zdystansowanym wychowaniu nie ma bezpośredniego konfliktu, ale też niewiele komunikacji czy współpracy. Zachowanie dystansu to często sposób na unikanie konfliktu. Takie wychowywanie często określa się mianem „równoległego”. Dzieci żyją, a rodzice wychowują je w dwóch różnych światach.

Wielu rodzicom i osobom zajmującym się profesjonalnie rozwodami naprawdę podobała się ta część poprzedniej książki, w której zajmowałem się opartymi na rozwoju dzieci i relacjach planami ich wychowania. Było to i wciąż jest innowacyjne podejście do tej kwestii. Obecnie w niektórych stanach USA zaczyna się tworzyć wskazówki czasowe dla rozwiedzionych lub nigdy nie będących w formalnym związku rodziców w zależności od wieku i stopnia rozwoju dzieci. Jestem przekonany, że jest to przyszłość tej dziedziny.

Obecnie chciałbym jeszcze przybliżyć tę przyszłość, dodając wiele ważnych szczegółów do tych podstawowych wskazówek, które zawarłem w poprzedniej książce. Wiele się zmieniło w ciągu dziesięciu lat od jej wydania, zarówno jeśli idzie o oczekiwania społeczne, dotyczące wychowywania dzieci w dwóch rodzinach, jak i o prawo oraz o samą istotę „rodziny”. Zmieniły się też badania. W tej książce przedstawiam wyniki moich najnowszych badań i staram się wydestylować to, co najważniejsze z różnych innych badań z tego dziesięciolecia.

Zastanówmy się na przykład nad skomplikowanym problemem Justina i Nicole: jak wychowywać bardzo małe dzieci w dwóch różnych rodzinach?

Czy dziecko może być za małe do opieki naprzemiennej?

Właśnie takie pytanie ukazało się w rubryce z poradami KJ Dell’Antonii w „New York Timesie” z 16 sierpnia 2013 roku. Parę dni wcześniej „Journal of Marriage and Family” opublikował mój artykuł zatytułowany „Uzgodnienia, przywiązania i poprawki w przypadku opieki dzienno-nocnej nad bardzo małymi dziećmi”^(). Pisaliśmy oczywiście dla różnych czytelników, ale oboje poruszyliśmy ten sam naglący temat. Jak można dobrze wychować niemowlę lub małe dziecko w dwóch oddzielnych rodzinach?

Jest to, jak pisałem, naglący problem. I to aż za bardzo. Od kiedy zakończyłem badania na ten temat, dostaję masę maili. Większość prywatnych komentarzy pochodzi albo od rozzłoszczonych zwolenników „praw ojcowskich”, albo od zatroskanych matek, które boją się, że wizyty ich byłych partnerów „wpłyną negatywnie na psychikę dziecka” i to w sposób nieodwracalny.

Moje dość częste wystąpienia na ten temat zwykle mają charakter naukowy i przyciągają prawdziwe tłumy. Wielu prawników, w tym sędziów, i psychologów potrzebuje rad w tym względzie. I to bardzo.

Oczywiście wielu z nich uważa – na podstawie swoich założeń – że wiedzą, co jest najlepsze dla maluchów. Nie tak dawno przeprowadziłem długie warsztaty na ten temat dla grupy złożonej z około trzydziestu sędziów. Przedstawiłem różne problemy i poparłem je przykładami. Po wykładzie podszedł do mnie jeden z sędziów. „Bardzo ciekawie pan mówi” – powiedział, a ja uśmiechnąłem się, przyjmując ten komplement. „Ale i tak jestem za równym podziałem czasu”.

Przypominał mi trochę Nicole i Justina, którzy w pewnym momencie utknęli w swoich przekonaniach i nie mogli przyjąć innego punktu widzenia.

Właśnie tacy ludzie mogą podejmować decyzje w twojej sprawie – ci, którzy są zwolennikami „równego podziału czasu” czy „co drugiego weekendu” albo też „opieki bez nocowania”. Ale przecież tutaj nie chodzi o nas czy nasze rodziny – przede wszystkim chodzi o same dzieci.

Twoje dziecko

Jak zobaczymy w rozdziale czwartym, opinie ekspertów na temat zajmowania się maluchami bardzo się różnią. Niektórzy proponują, aby rodzice wymieniali się opieką nad nimi. I to często. Są tacy, którzy twierdzą, że dzieciom służy częsta wymiana rodzin i łóżeczek.

Z drugiej strony mamy też specjalistów, którzy uważają, że maluchom wystarczy jedna wizyta „drugiego rodzica” raz na tydzień lub na dwa tygodnie. Wielu z nich dodaje, że małe dzieci powinny spać w tym samym łóżeczku i mieć tego samego opiekuna, który w razie potrzeby je utuli. Niektórzy chcą, by było tak aż do mniej więcej czwartego roku życia dziecka.

Mamy też sądy. Sędziowie w całym kraju, a nawet na całym świecie mają do czynienia z walczącymi stronami, z ekspertami i polityką przeciwstawiania sobie „praw matek” i „praw ojców”. Pod wpływem niepewności i kontrowersji niektórzy sędziowie zasądzają takie schematy opieki naprzemiennej, które wydają się niemożliwe do utrzymania i krzywdzące. Karmienie piersią może być uznane albo za powód do ograniczenia spotkań ojca z dzieckiem, albo za „czynnik manipulacyjny”, który narusza regularność wizyt. Niektórzy sędziowie pozwalają na krótkie, kilkugodzinne wizyty co drugi tydzień. Inni nakazują wozić dzieci daleko, tak by rodzice mogli się wymienić dzieckiem, które nie widuje jednego z nich mniej więcej przez cały tydzień.

Jak tak wielkie eksperymenty z tym, co „sprawiedliwe”, wpływają na samo dziecko?

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, kiedy zajmowałem się badaniami na temat opieki nad dziećmi, wielokrotnie odmawiałem wezwań do sądu w charakterze eksperta, również tych pod groźbą kary. Moje rozumowanie w tym względzie jest proste. Chcę, by rodzice współpracowali i podejmowali wspólne decyzje, trzymając się z daleka od sądów.

Po ponad trzydziestu latach pracy w charakterze psychologa, terapeuty rodzinnego, mediatora i badacza złamałem swoją zasadę. Parę lat temu uznałem, że muszę zeznawać w sądzie, i to po raz pierwszy. Ogólnie rzecz biorąc, moje zeznania wskazywały, że sędzia się pomylił, zasądzając cotygodniowe zmiany w opiece nad rocznym maluchem. Rodzice mieszkali w różnych miastach, a dojazd zajmował im sześć godzin. Byli tak źli i niechętni do współpracy, że kiedy spotykali się w drodze, żeby przekazać sobie dziecko, nie chcieli wymieniać informacji na temat pieluch, zabawek, a nawet lekarstw, które przyjmowało.

Sędzia uważał, że taki podział jest sprawiedliwy dla każdego. Może i był dla większości osób, ale niestety nie dla tej najważniejszej – dla samego dziecka.

Rodzicielstwo to nie liczba

Jak rozwiązać tak powszechne i pozornie nierozwiązywalne problemy? Jak tacy rodzice powinni wychowywać dziecko, mieszkając setki kilometrów od siebie? Jak miliony rodziców mają zajmować się dziećmi w dwóch różnych rodzinach? Jak mogą im pomóc prawnicy i psychologowie?

Zbyt wielu specjalistów próbuje odpowiedzieć na te pytania za pomocą liczb. Zmiany codziennie, co dwa dni. Ograniczyć zmiany, aż dziecko będzie miało cztery lata. Niemowlęta sa za małe do opieki naprzemiennej. Dzielenie czasu opieki pół na pół to najlepsze rozwiązanie dla dzieci w każdym wieku.

Jak wspominałem, opublikowałem ostatnio wyniki badań na ten temat w poważanym piśmie społecznym „Journal of Marriage and Family”. Przedstawię je dokładnie w rozdziale czwartym. Były to dopiero czwarte tego typu badania na świecie, ale największe i najdokładniejsze. Odkryliśmy, że liczba pozbawionych poczucia bezpieczeństwa związków, tych z problemami z więzią między dzieckiem a podstawowym opiekunem, skoczyła aż do 43 procent dla rocznych dzieci, które spędzały jedną noc lub więcej na tydzień u drugiego z rodziców w porównaniu do 16 procent dzieci, które bywały u drugiego opiekuna rzadziej.

Jest to naprawdę ważne, gdyż pozbawione poczucia bezpieczeństwa związki zwiększają ryzyko problemów psychicznych w późniejszym dzieciństwie. Tego rodzaju niemowlęta są w późniejszym wieku częściej podatne na niepokój i depresję. Częściej też stwarzają problemy w szkole i poza nią. W dodatku odwzorowują takie pozbawione bezpieczeństwa związki w dorosłym życiu, co objawia się na przykład zwiększonym niepokojem lub uzależnieniem od partnera. Albo też wykazują wyraźną ambiwalencję w relacjach z innymi. Bardzo pragną więzi, ale traktują wrogo wszelkie próby ich nawiązania, odrzucając innych, zanim ktoś je odrzuci.

Czy to znaczy, że maluchy nie powinny spędzać nocy u drugiego z rodziców? Nie wiem dlaczego. Dzieci, którym zdarza się to rzadko, mają niski poziom utraty poczucia bezpieczeństwa. Czy w ogóle polecałbym opiekę dzienno-nocną raz w tygodniu dla maluchów? Zapewne nie jako regułę, ale przecież zawsze możliwe są wyjątki, zwłaszcza gdy mamy do czynienia ze zgodnymi, współpracującymi ze sobą rodzicami.

Liczby pozwalają na ogólną orientację, ale nigdy nie dadzą nam odpowiedzi na pytanie, jak najlepiej wychowywać dziecko w dwóch rodzinach.

By móc to osiągnąć, potrzebna jest współpraca. Może masz szczęście i twój były partner chętnie z tobą współpracuje. Albo może będziesz musiał nauczyć się kochać swoje dzieci bardziej, niż nienawidzisz byłego partnera.

Trudna, ale prawdziwa odpowiedź na pytanie o dobre wychowanie dzieci, i to w każdym wieku, mówi, że musimy wziąć pod uwagę tygodnie i miesiące, a nie dnie i noce.

Chodzi przecież o plan wychowania na całe życie.

Taki plan zmienia się wraz z rozwojem potrzeb samych dzieci, a także ewoluującymi okolicznościami rodzinnymi.

Spodziewajmy się zmian

Pomysł, by budować plan wychowania dziecka na całe życie, może wydawać się szalony. Ale spodziewane zmiany niosą ulgę. Nie musimy już teraz podejmować decyzji „na zawsze”. Nasz plan może i wręcz powinien się zmieniać – tak jak nasze dziecko i życie. Dlatego, by nadążyć za zmieniającymi się potrzebami, zmieniać się też będzie nasz grafik opieki nad dzieckiem.

Zatem, by odpowiedzieć na pytanie, jak najlepiej zająć się niemowlęciem w dwóch rodzinach, musimy też zająć się pytaniami o opiekę nad maluchami, przedszkolakami, dziećmi z podstawówki, gimnazjum, liceum – a nawet o młodych dorosłych. Przywiązanie, które stanowi najwcześniejszy wyraz rodzicielskiej miłości, jest bardzo ważne dla dzieci starszych niż niemowlęta. Poczucie bezpieczeństwa z tym związane, które zakłada, że jedno z rodziców, a najlepiej dwoje, zawsze będzie się nami opiekować i nas chronić – pozwala maluchom na swobodne badanie świata, przedszkolakom na oddzielenie się od rodziców, dzieciom w wieku szkolnym na tworzenie nowych związków z rówieśnikami oraz dorosłymi i choć może trudno w to uwierzyć, pozwala też nastolatkom na bunt! Mogą one przeciwstawić się nam (czasami w nieprzyjemny sposób), gdyż w głębi duszy wiedzą, że tak naprawdę nie przestaniemy ich kochać.

Przywiązanie to nie wszystko, ale stanowi ono podstawę. Na niej właśnie dziecko będzie mogło oprzeć swoje reakcje na dyscyplinę, naukę radzenia sobie z emocjami, naukę dzielenia się, przyjaźni, samodzielnej pracy w szkole, akceptowania obowiązków, uprawiania sportów, stosowania się do reguł, budowania niezależności i tworzenia bliskich związków. Wszystkie te zadania wiążą się ze zmieniającymi się wyzwaniami w czasie całego rozwoju dziecka. Dlatego też musimy nauczyć się negocjowania lub renegocjowania z byłym partnerem – nie w charakterze byłego współmałżonka, ale rodzica naszego dziecka.

Rozwój dziecka wciąż trwa i nie można go zamknąć w jednym kadrze. Jeśli spodziewamy się, że plan wychowania opracowany na początku będzie zawsze dobry, to tak, jakbyśmy wierzyli, że nasze dziecko zawsze będzie mogło nosić te same ubranka. Najlepsze plany wychowawcze są takie, które zmieniają się wraz z potrzebami dziecka, jego unikalną osobowością, a także zmianami w naszym życiu.

Rozwiodłem się dwadzieścia pięć lat temu. Mam więc nie tylko zawodowe, ale też osobiste doświadczenia w tym względzie. Moja córka z pierwszego małżeństwa, Maggie, wyszła za mąż w 2011 roku. Oboje z jej matką zapłaciliśmy za ślub i wesele. Uczciliśmy wspólnie to szczęśliwe wydarzenie – i to wspólnie z przyjaciółmi i rodziną, włączając w to moją obecną żonę Kimberly i czwórkę naszych dzieci.

Ślub Maggie dotyczył jej samej, a nie rozwodu jej rodziców.

Od trzydziestu pięciu lat badam rodziców, piszę o nich i pracuję z nimi. Pracowałem z takimi, którzy chcieli ocalić małżeństwo, dążyli do separacji, rozwodu lub zakończenia konkubinatu, a także z wieloma takimi, którzy nigdy ze sobą nie mieszkali. Pracowałem z jednopłciowymi parami. Wszystkie te tak różne okoliczności wiążą się z podobnymi emocjonalnymi i praktycznymi wyzwaniami.

Pracowałem też z rodzicami, którzy się rozwiedli sporo lat temu. Dla wielu jestem „lekarzem rodzinnym”. Wiedzą o moim istnieniu, ale przychodzą do mnie tylko wtedy, kiedy mają problemy. Inni szukają mojej pomocy z grafikiem opieki nad dziećmi długo po sfinalizowaniu rozwodu. Nowe komplikacje powodują, że ich dawne plany się nie sprawdzają. Być może jedno z partnerów albo oboje weszli w nowe związki. To może wywołać zazdrość i skomplikować proces zajmowania się dzieckiem albo też zmusić do skoordynowania planów zajmowania się dziećmi z dwóch (lub więcej!) rodzin. Być może jedno z rodziców chce się wyprowadzić albo wręcz już się przeprowadza na drugi koniec kraju. Co teraz się sprawdzi? Czasami dorastające dzieci buntują się przeciwko planom, które sprawdzały się przez wiele lat. Czy dostosować się do ich życzeń? I jak to zrobić?

Ta książka przeznaczona jest dla rodziców, którzy mają podobne problemy, ale też wiele innych. W kolejnych rozdziałach wymienię i omówię główne zadania, które stoją przed rodzicami dzieci w różnym wieku, poczynając od niemowlęctwa, a na wczesnej pełnoletności kończąc. Chcę zająć się tym, jak żyjący oddzielnie rodzice mogą dostosować swoje plany wychowawcze, by zapewnić dzieciom zdrowy i dobry rozwój.

Zanim przejdziemy dalej, chciałbym jeszcze napisać, jak najlepiej korzystać z tej książki. Wszyscy powinni przeczytać rozdziały drugi i trzeci, gdyż opisuję w nich psychologiczne i prawne podstawy, na których się opieram. Następnie, jak przypuszczam, wielu rodziców zechce przejść do rozdziału poświęconego omówieniu problemów dzieci w przedziale wiekowym ich własnych. I nie ma z tym problemu. Trzeba jednak pamiętać, że wszystkie rozdziały mają znaczenie przy wychowywaniu, niezależnie od tego, w jakim wieku są akurat nasze dzieci. Warto więc przeczytać więcej, by lepiej zrozumieć, jak przebiegał wcześniejszy i może przebiegać późniejszy ich rozwój.

Warto też wiedzieć, że w poszczególnych rozdziałach szczegółowo omawiam kolejne istotne tematy, które są ważne niezależnie od wieku naszego dziecka. I tak w rozdziale o niemowlęctwie pojawia się temat związków między dzieckiem a rodzicami. W rozdziale o maluchach omawiam kwestię dyscypliny. Ale pamiętajmy, że miłość i dyscyplina są ważne w każdym wieku.

Co więcej, w rozdziale o przedszkolakach udzielam porad na temat planowania świąt. Oczywiście święta zawsze są ważne. Z kolei przy dzieciach szkolnych omawiam negocjacje związane z płaceniem za dodatkowe zajęcia, ale ten temat pojawia się oczywiście w dalszym życiu dziecka. Później mówię też o płaceniu za studia, ale samo oszczędzanie na czesne należy zacząć na długo przed studiami. Opisuję też przy tej okazji kwestię pogodzenia z rodzicem, którego rzadko się widuje. Pamiętajmy, że wiedza na temat przyszłych problemów może być ważna przy podejmowaniu wcześniejszych decyzji.

To tylko kilka przykładów. Jest ich dużo więcej. Można więc skakać po całej książce, ale dobrze jest przejrzeć uważnie każdy rozdział.

I jeszcze jedna informacja na jej temat: część informacji się tu powtarza. Robię to z paru powodów. Zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy czytelnicy będą właśnie skakać po tej książce, dlatego powtarzam kluczowe kwestie, by nikt ich nie przeoczył. A niektóre powtórzenia biorą się stąd, że cóż... pewne kwestie się też powtarzają. Oto jedna z nich:

Potrzebujemy planu wychowania dzieci na całe życie. By to osiągnąć, musi się on zmieniać wraz z dzieckiem.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: