Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dziady - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziady - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 804 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DZIA­DY.

Jest to na­zwi­sko uro­czy­sto­ści, ob­cho­dzo­nej do­tąd mię­dzy po­spól­stwem w wie­lu po­wia­tach Li­twy, Prus i Kur­lan­dyi, na pa­miąt­kę dzia­dów, czy­li w ogól­no­ści zmar­łych przod­ków.Uro­czy­stość ta po­cząt­kiem swo­im za­się­ga cza­sów po­gań­skich i zwa­ła się nie­gdyś ucztą ko­zła, na któ­rej prze­wod­ni­czył Koź­larz, Hu­ślar, Gu­ślarz, ra­zem ka­płan i po­eta (gę­ślarz).W te­raź­niej­szych cza­sach, po­nie­waż świa­tłe du­cho­wień­stwo i wła­ści­cie­le usi­ło­wa­li wy­ko­rze­nić zwy­czaj po­łą­czo­ny z za­bo­bon­ne­mi prak­ty­ka­mi i zbyt­kiem czę­sto­kroć na­gan­nym, po­spól­stwo świę­ci Dzia­dy ta­jem­nie w ka­pli­cach lub pu­stych do­mach, nie­da­le­ko cmę­ta­rza. Za­sta­wia się tam po­spo­li­cie uczta z roz­ma­ite­go ja­dła, trun­ków, owo­ców, i wy­wo­łu­ją du­sze nie­bosz­czy­ków. God­na uwa­gi, iż zwy­czaj czę­sto­wa­nia umar­łychz­da­je się być wspól­ny wszyst­kim lu­dom po­gań­skim: w daw­nej Gre­cyi, za cza­sów ho­me­rycz­nych, w Skan­dy­na­wii, na­Wscho­dzie i do­tąd po wy­spach no­we­go świa­ta. Dzia­dy na­sze mają to szcze­gól­nie, iż ob­rzę­dy po­gań­skie po­mię­sza­ne sąz wy­obra­że­nia­mi re­li­gii chrze­ściań­skiej; zwłasz­cza ii dzień­za­dusz­ny przy­pa­da oko­ło cza­su tej uro­czy­sto­ści. Po­spól­stwo ro­zu­mie, iż po­tra­wa­mi, na­po­jem i śpie­wa­mi przy­no­si ulgę du­szom czy­sco­wym. Cel tak po­waż­ny świę­ta, miej­sce sa­mot­ne, czas noc­ny, ob­rzę­dy fan­ta­stycz­ne, prze­ma­wia­ły nie­gdyś sil­nie do mo­jej ima­gi­na­cyi: słu­cha­łem ba­jek, po­wie­ści i pie­śni o nie­bosz­czy­kach po­wra­ca­ją­cych z proź­ba­mi lub prze­stro­ga­mi; a we wszyst­kich zmy­śle­niach po­czwar­nych moż­na było do – strzedz pew­ne dą­że­nie mo­ral­ne i pew­ne na­uki, gmin­nym spo­so­bem zmy­sło­wie przed­sta­wia­ne. Po­ema ni­niej­sze przed­sta­wi ob­ra­zy w po­dob­nym du­chu; śpie­wy zaś ob­rzę­do­we, gu­sła i in­kan­ta­cye, są po więk­szej czę­ści wier­nie, a nie­kie­dy do­słow­nie z gmin­nej po­ezyi wzię­te.

Część pierw­sza .

( FRAG­MEN­TA.)

Po pra­wej stro­nie te­atru DZIEW­CZY­NA w sa­mot­nym po­ko­ju. Ksiąz­ki, for­te­pia­no. Okno z le­wej stru­ny w pole; na pra­wej wiel­kie zwier­cia­dło. Świe­ca go­re­ją­ca na sto­le i książ­ka roz­ło­żo­na: Wa­lo­rya, ro­mans pani Krüde­ner.DZIEW­CZY­NA

(wsta­je od sto­łu)

Świe­co nie­do­bra, wła­śnie pora była zga­snąć!

I nie­mo­głam do­czy­tać… Czyż po­dob­na za­snąć?

Wa­le­ryo! Gu­sta­wie! aniel­ski Gu­sta­wie!

Ach, tak mi czę­sto o was śni­ło się na ja­wie,

A przez sen – będę z wami Pan Bóg wie do­pó­ki…

Smut­ne dzie­je, jak smut­nej są źró­dłem na­uki!

(Po pau­zie, z nie­sma­kiem).

Po co czy­ta­my Już ko­niec prze­zie­ram zda­le­ka.

Ta­kich ko­chan­ków tu­taj cóż in­ne­go cze­ka?…

Wa­le­ryo! ty prze­cież z po­mię­dzy zie­mia­nek

Za­zdro­ści god­na! Cie­bie ubó­stwiał ko­cha­nek,

O któ­rym inna próż­no całe ży­cie ma­rzy,

Któ­re­go ry­sów szu­ka w każ­dej no­wej twa­rzy.

T w każ­dym no­wym gło­sie nada­rem­nie bada

Tonu, któ­ry jej du­szy brzmie­niem od­po­wia­da…

Ale twa­rze tchną gła­zem jak me­du­zy gło­wa,

Nad słot­ny deszcz je­sien­ny zim­niej­sze ich sło­wa!

Co­dzień z pa­miąt­ką nud­nych po­sta­ci i zda­rzeń

Wra­cam do sa­mot­no­ści, do ksią­żek i ma­rzeń:

Jak po­dróż­ny śród dzi­kiej wy­spy za­rzu­co­ny,

Co rana wzrok i sto­pę nie­sie w róż­ne stro­ny,

Aza­li gdzie isto­ty bliź­niej nie zo­ba­czy,

I co noc w swą ja­ski­nię po­wra­ca w ro­spa­czy…

Sza­lo­ny! niech uko­cha swe sa­mot­ne ścia­ny

I nie tar­ga łań­cu­cha by nie draż­nić rany!

Wi­taj­że ma ja­ski­nio! na wie­ki za­mknię­ci,

Na­ucz­my się więź­nia­mi stać się z wła­snej chę­ci.

Czyż nie znaj­dziem za­trud­nień? Mę­dr­ce daw­nych wie­ków

Za­my­ka­li się szu­kać skar­bów albo le­ków,

Tru­ci­zny: my, nie­win­ni mło­dzi cza­ro­dzie­je.

Szu­kaj­my – jak­by otruć wła­sne swe na­dzie­je;

A je­że­li do gro­bu wstęp jesz­cze za­war­ty,

Po­cho­waj­my swą du­szę za ży­cia w te kar­ty!

Moż­na pięk­nie zmar­twych­wstać i po ta­kim zgo­nie;

I przez ten grób jest dro­ga na Eli­zu bło­nie;

Za­miesz­ka­łym śród cie­niów zmy­ślo­ne­go świa­ta

Nud­nej rze­czy­wi­sto­ści na­gro­dzi się stra­ta.

Cie­niów?… Nig­dyż nie było mię­dzy ziem­ską bra­cią

Ta­kich cie­niów, śmier­tel­ną wię­zio­nych po­sta­cią?

Du­sze ich wzię­łyż byt­ność z po­etów wy­ro­ku?

Kształ­ty od­la­neż tyl­ko z pięk­nych słów ob­ło­ku?…

Nie mogę przy­ro­dze­nia tą my­ślą ob­ra­żać,

Nie mogę bluź­nić Twór­cy – i sie­bie znie­wa­żać!…

W przy­ro­dze­niu, po­wszech­nej ciał i dusz Oj­czy­znie,

Wszyst­kie stwo­rze­nia mają swe isto­ty bliź­nie:

Każ­dy pro­mień, głos każ­dy z po­dob­nym spo­jo­ny

Har­mo­nią ogła­sza przez far­by i tony;

Py­łek, błą­dzą­cy śród istot ogro­mu,

Pad­nie wkoń­cu na ser­ce bliź­nie­go ato­mu:

A tyl­ko ser­ce czu­łe, z do­zgon­ną tę­sk­no­tą

W ro­dzi­nie two­rów jed­ne ma zo­stać sie­ro­tą?…

Stwór­ca mi dał to ser­ce. Choć w co­dzien­nym tłu­mie

Nikt po­znać go nie­mo­że, bo nikt nie ro­zu­mie:

Jest i musi być kę­dyś, choć na krań­cach świa­ta,

Ktoś co do mnie my­śla­mi wza­jem­ny­mi lata!…

O, gdy­by­śmy dzie­lą­ce ro­ze­rwaw­szy chmu­ry,

Choć przed zgo­nem tę­sk­ne­mi spo­tka­li się pió­ry,

Lub sło­wem tyl­ko, wzro­kiem! do­syć jed­nej chwi­li,

Do­syć… by się do­wie­dzieć tyl­ko – że­śmy żyli!

Wten­czas du­sza, co le­d­wie czu­cia swe ogar­nia,

W któ­rej ro­sko­sze tru­je sa­mot­na mę­czar­nia,

Z ciem­nej, głu­chej ja­ski­ni sta­ła­by się ra­jem!

Jak­by miło po­zna­wać, zwie­dzać ją na­wza­jem;

I co­kol­wiek pięk­ne­go w my­ślach za­ja­śnie­je,

Co szla­chet­ne­go mają taj­ne ser­ca dzie­je,

Roz­świe­cić przed oczy­ma ko­cha­nej isto­ty,

Jak wy­ła­ma­ne z pier­si krysz­ta­łów klej­no­ty!

Wten­czas prze­szłość do ży­cia mo­gli­by­śmy wcie­lić

Wspo­mnie­niem; moż­na­by się z przy­szło­ści we­se­lić

W prze­czu­ciu; a obec­nem chwil lu­bych uży­ciem

Łą­cząc wszyst­ko, żyć ca­łem i zu­peł­nem ży­ciem.

By­li­by­śmy jak lot­ne tchnie­nia, co je rosa

Wio­sen­nym zio­nie ran­kiem, dą­żą­ce w nie­bio­sa,

Lek­kie i nie­wi­do­me – lecz kie­dy się zle­cą:

Spło­ną, i nową iskrę po­śród gwiazd roz­nie­cą!

(Lewa stro­na te­atru. – Wcho­dzi STA­RZEC i DZIE­CIĘ .)DZIE­CIĘ.

Wróć­my le­piej do cha­ty. Coś tam od ko­ścio­ła

Bły­snę­ło: ja się boję; coś po le­sie wola.

Ju­tro pój­dziem na cmen­tarz: ty swo­im zwy­cza­jem

Du­mać, ja, zdo­bić krzy­że kwia­ta­mi i ma­jem.

Mó­wią, że dzi­siaj w nocy umar­łych spo­tka­my:

Ja ich nie znam, ja wła­snej nie pa­mię­tam mamy.

Ty oczy w dzień masz sła­be, pra­gnął­byś da­rem­nie

Daw­no wi­dzia­nych lu­dzi ro­ze­znać po ciem­nie;

I słuch masz sła­by. Po­mnisz, dwie temu nie­dzie­le.

Ze­bra­ło się i krew­nych i są­sia­dów wie­le

Uro­dzi­ny twe świę­cić: tyś w mil­cze­niu sie­dział,

Nic nie sły­szał, ni­ko­mu nic nie od­po­wie­dział;

Za­py­ta­łeś na­ko­niec: po co ta gro­ma­da

Ze­szła się w dzień po­wsze­dni i czy mrok już pada?

A my przy­szli win­szo­wać i od kil­ku go­dzin

Słoń­ce za­szło, i był to dzień two­ich uro­dzin…STA­RZEC

Od tego dnia, ach jak­żem da­le­ko od­pły­nął!

Wszyst­kiem zna­jo­me lądy i wy­spy omi­nął,

Wszyst­kie dzie­dzicz­ne skar­by zni­kły w cza­su to­niach:

Cóż mnie po wa­szych twa­rzach i gło­sach i dło­niach?…

Twa­rze, któ­rem z dzie­ciń­stwa uko­chać przy­wy­kał,

Dło­nie, co mie pie­ści­ły, głos co mię prze­ni­kał:

Gdzież są?…. Zga­sły, prze­brzmia­ły, zmie­ni­ły się, star­ły.

Nie wiem, czym po­śród tru­pów, czy­lim sam umar­ły;

Ale inny świat rzu­cam, ani­że­lim za­stał;

Nie­szczę­sny, kto czę­ścia­mi do mo­gi­ły wra­stał!…

I twój jesz­cze głos wnu­ku, ostat­nia po­cie­cho,

Jak po umar­łej pie­śni nie­mow­lę­ce echo,

Tuła się, i głos mat­ki po­wta­rza­ny kwi­li…

Lecz i ty mię po­rzu­casz, jak inni rzu­ci­li.

Pój­dę sam. Kto w dzień błą­dzi i ży­wych nie sły­szy,

Wi­dzi w nocy, zna ję­zyk gro­bo­wych za­ci­szy.

Nie za­błą­dzę. Wszak co rok cho­dzi­łem tą dro­gą:

Zra­zu, jak ty mój synu, z nie­mow­lę­cą trwo­gą;

Po­tem, jak chło­piec pe­łen cie­ka­wej ocho­ty;

Po­tem z tę­sk­no­tą; te­raz na­wet bez tę­sk­no­ty,

Bez żalu… Cóż mię wie­dzie?… Ja­kiś za­pęd nowy,

Ciem­ne prze­czu­cie – może to in­stynkt gro­bo­wy!

Znaj­dę cmen­tarz, i coś mi w głę­bi du­szy wró­ży,

Ze na­zad już nie będę po­trze­bo­wał stró­ży…

Ale nim się roz­łą­czym, twe służ­by dzie­cię­ce

Na­gro­dzę. Pójdź mój synu, uklęk­nij, złóż ręce:

Boże! coś mi roz­ka­zał speł­nić kie­lich ży­cia,

I zbyt wiel­ki, zbyt gorz­ki da­łeś mi do pi­cia!

Je­śli wzglę­dów two­je­go mi­ło­sier­dzia god­na

Cier­pli­wość, z któ­rą go­rycz wy­chy­li­łem do dna,

Je­dy­nej, lecz naj­więk­szej śmiem żą­dać na­gro­dy:

Po­bło­go­sław wnu­ko­wi, nie­chaj umrze mło­dy!

Bądź zdrów!… Stój, i raz jesz­cze ści­śnij dzia­da rękę;

Daj mi twój głos usły­szeć; za­śpie­waj pio­sen­kę

Ulu­bio­ną i tyle po­wta­rza­ną razy

O za­klę­tym mło­dzień­cu, prze­mie­nio­nym w gła­zy.DZIE­CIĘ

(śpie­wa) .

Wy­ła­maw­szy zam­ku bra­my,

Twar­dow­ski błą­dził śród gma­chów

Biegł na wie­że, scho­dził w jamy:

Co tam cza­rów, co tam stra­chów!

W jed­nem skle­pi­sku za­pa­dłem

Jak dziw­ny ro­dzaj po­ku­ty:

Na łań­cu­chu, przed zwier­cia­dłem

Stoi mło­dzie­niec oku­ty.

Stoi, a z ludz­kiej po­sta­ci,

Mocą… cza­row­nych oma­mień.

Co­raz ja­kąś cząst­kę tra­ci

I po­wo­li wra­sta w ka­mień.

Aż do pier­si już był gła­zem:

A jesz­cze mu błysz­czą lica

Męz­twa i siły wy­ra­zem,

Czu­ło­ścią świe­ci źre­ni­ca.

"Kto je­steś, za­klę­ty rze­cze,

Coś te gma­chy zdo­był śmia­ło,

Odzie tak mno­gie pę­kły mie­cze,

Tylu wol­ność po­stra­da­ło?"

"Kto je­stem? O, drży świat cały

Przed mą sza­blą, na me sło­wa

Wiel­kiej mocy, więk­szej chwa­ły:

Je­stem ry­ce­rzem z Twar­do­wa. "

"Twar­do­wa?… Za mo­ich cza­sów

Nie sły­sza­łem o na­zwi­sku.

Ni śród wo­jen­nych za­pa­sów,

Ni na ry­cer­skiem igrzy­sku.

"Nie zgad­nę, jak dłu­gie lata

Mo­głem w wię­zie­niu prze­sie­dzieć;

Ty świe­żo wra­casz ze świa­ta:

Mu­sisz mi o nim po­wie­dzieć.

"Czy do­tąd Ol­gier­da ra­mię,

Na­szę Li­twę wio­dąc w pole,

Po daw­ne­mu Niem­cy ła­mie,

Tra­tu­je ste­py mo­go­le?"

"Ol­gierd? ach już prze­mi­nę­ło

Dwie­ście lat po stra­cie męża;

Lecz z jego wnu­ków Ja­gieł­ło

Te­raz wal­czy i zwy­cię­ża. "

"Co sły­szę?… Jesz­cze dwa sło­wa:

Mów, w two­ich błęd­nych obie­gach

By­łeś, ry­ce­rzu z Twar­do­wa,

Na Świ­te­zi na­szej brze­gach?

"Czy tam lu­dzie nie mó­wi­li

O Po­ra­ju sil­nej ręki,

I o na­dob­nej Ma­ry­li,

Któ­rej on ubó­stwiał wdzię­ki?"

"Mło­dzień­cze, nig­dzie w tym kra­ju,

Od Nie­mna po Dnie­pru krań­ce,

Nie sły­sza­łem o Po­ra­ju

Ani o jego ko­chan­ce.

"Po co py­tać? Cza­su stra­ta?

Gdy cię wy­rwę z tej opo­ki,

Wszyst­kie cie­ka­wo­ści świa­ta

Wła­sne­mi od­wie­dzisz kro­ki.

"Znam cza­ro­dziej­ska na­ukę,

Wiem dziel­ność tego zwier­cia­dła:

Wraz go na dro­bia­zgi stłu­kę

By z cie­bie ta lar­wa spa­dła. "

To mó­wiąc, na­głym za­ma­chem

Do­był mie­cza i przy­mie­rza,

Ale mło­dzie­niec z prze­stra­chem

"Stój!" za­wo­łał na ry­ce­rza:

"Weź­mij zwier­cia­dło ze ścia­ny

I po­daj je w moje ręce;

Niech sam skru­szę me kaj­da­ny

I uczy­nię ko­niec męce."

Wziął i wes­tchnął; lice zbla­dło

I za­lał się łez stru­mie­niem,

I po­ca­ło­wał zwier­cia­dło –

I cały stał się ka­mie­niem.CHÓR MŁO­DZIEŃ­CÓW

( Do dziew­czy­ny)

Nie łam twych rą­czek, nie­wia­sto mło­da,

Nie płacz: i oczek i dło­ni szko­da.

Te oczy in­nym źre­ni­com bły­sną,

Te rącz­ki inną pra­wi­cę ści­sną.

Od lasu para go­łąb­ków leci,

Para go­łąb­ków, a or­lik trze­ci:

Uszłaś go­łąb­ko, spoj­rzyj do góry,

Czy jest za tobą mąż srebr­no­pió­ry?

Nie płacz, nie wzdy­chaj w próż­nej ża­ło­bie:

Nowy mał­żo­nek gru­cha ku to­bie,

Nóż­ki z ostro­gą, szy­ję mu wień­czy

Wstąż­ka błę­kit­na w ko­lo­rach tę­czy.

Róża z fi­joł­kiem, na let­niej łące,

Po­da­ją so­bie dło­nie pach­ną­ce:

Pie­szy ro­bot­nik kosi dą­bro­wę,

Zra­nił mał­żon­ka, zo­sta­wił wdo­wę.

Pła­czesz i wzdy­chasz w próż­nej ża­ło­bie;

Wy­smu­kły nar­cyz kła­nia się to­bie

Ja­sną źre­ni­cą, śród po­lnych dzie­ci;

Już księ­życ mię­dzy gwiaz­da­mi świe­ci.

Nie łam twych rą­czek nie­wia­sto mło­da,

Nie płacz, i rą­czek i oczu szko­da.

Ten, po kim pła­czesz, ręki nie ści­śnie,

Okiem ku to­bie wza­jem nie bły­śnie.

Ciem­ny on krzy­żyk W pra­wi­cy trzy­ma,

A miej­sca w nie­bie szu­ka oczy­ma.

Dla nie­go na mszę daj mło­da wdo­wo,

A dla nas ży­wych pięk­ne daj sło­wo.

Do star­ca .

Nie tę­sk­nij star­cze, pro­si­my mło­dzi:

Tę­sk­no­ta ser­cu i my­ślom szko­dzi;

W tem ser­cu dla nas żyją przy­kła­dy,

W tych my­ślach dla nas jest skar­biec rady.

Sta­ry dąb zrzu­ca po­wiew­ne sza­ty,

O cień go pro­szą tra­wy i kwia­ty:

Nie znam was, dzie­ci no­we­go rodu,

Czy­li­ście war­te cie­nia i chło­du;

Nie ta­kie ro­sły, daw­ne­mi laty,

Pod mą za­sło­ną tra­wy i kwia­ty.

Prze­stań na­rze­kać w nie­słusz­nym gnie­wie!

Jak było daw­niej, nikt o tem nie wie.

Uwięd­ną jed­ni, po­wscho­dzą inni;

Cho­ciaż mniej pięk­ni, cóż temu win­ni?

Strzeż na­szej bar­wy, ciesz się z okra­sy,

A z nas daw­niej­sze wspo­mi­naj cza­sy.

Nie wzdy­chaj star­cze w próż­nej tę­sk­no­cie!

Wie­lu stra­ci­łeś, zo­sta­ły kro­cie.

Nie całe two­je szczę­ście jest w gro­bie,

Nie tam są wszy­scy zna­jo­mi to­bie:

Weź tro­chę szczę­ścia od nas szczę­śli­wych.

Szu­kaj umar­łych po­śród nas ży­wych.GU­ŚLARZ.

Kto błą­dząc po ży­cia kra­ju

Chciał pil­no­wać pro­stej dro­gi,

Choć mu los we­dle zwy­cza­ju

Wszę­dzie siał cier­nie i gło­gi;

Na­resz­cie, po la­tach wie­lu,

W licz­nych tro­skach, w cięż­kich nu­dach.

Za­po­mniał o dro­gi celu,

Aby zna­leźć wczas po tru­dach;

Kto z zie­mi, pa­trzył ku słoń­cu,

My­ślą z orły szedł w prze­lo­ty,

I nie znał zie­mi, aż w koń­cu,

Kie­dy wpadł w ot­chłań ciem­no­ty;

Kto ża­lem pra­gnął wy­dźwi­gnąć

Co zni­kło w przy­szło­ści ło­nie;

Kto żą­dzą pra­gnął do­ści­gnąć

Co ma przy­szłość w taj­nem ło­nie;

Kto po­znał błąd swój nie­wcze­śnie,

O gor­szej my­śląc po­pra­wie,

Mru­ży oczy, by żyć we śnie

Z tem, cze­go szu­kał na ja­wie;

Kto ma­rzeń tknię­ty cho­ro­bą,

Sam wła­snej spraw­ca ka­tu­szy,

Dar­mo chciał zna­leźć przed sobą

Co miał tyl­ko w swo­jej du­szy;

Kto wspo­mi­nasz daw­ne chwi­le,

Komu się o przy­szłych ma­rzy:

Idź ze świa­ta ku mo­gi­le,

Idź od mę­dr­ców do gu­śla­rzy!

Mrok ta­jem­nic nas ota­cza,

Pieśń i wia­ra prze­wod­ni­czy!

Da­lej z nami, kto ro­spa­cza,

Kto wspo­mi­na i kto ży­czy!CHÓR MŁO­DZIE­ŻY.

Tu gu­ślarz ka­zał mło­dzie­ży

Sta­nąć na dro­gi po­ło­wie:

Tam na wzgór­ku wio­ska leży,

A tam mo­gil­nik w dą­bro­wie.

Mię­dzy ko­leb­ką i gro­by

Mło­dy nasz wiek w środ­ku stoi:

Śród we­se­la i ża­ło­by

Stój­myż w środ­ku, bra­cia moi!

Nie go­dzi się do wsi wra­cać,

Nie go­dzi się biedz w ich śla­dy:

Tu bę­dzie­my świę­cić Dzia­dy,

I piosn­ka­mi noc ukra­cać.

Bę­dzie­my idą­cych wi­tać,

I po­wra­ca­ją­cych py­tać,

Szczę­śli­wym roz­pę­dzać trwo­gę,

Błęd­nym po­ka­zy­wać dro­gę.

Za­szło słoń­ce, bie­gną dzie­ci,

Idą star­ce, pła­czą, nocą;

Lecz zno­wu słoń­ce za­świe­ci,

Wró­cą dzie­ci, star­ce wró­cą.

Nim doj­dzie si­wi­zny dzie­cię,

Nim sta­re­go dzwon po­wo­ła,

Jesz­cze ich spo­tka na świe­cie

Nie­jed­na chwil­ka we­so­ła.

Ale kto z nas w mło­de lata

Nie dzia­ła rzeź­wem ra­mie­niem,

Ale ser­cem i my­śle­niem,

Taki zgu­bio­ny dla świa­ta.

Kto jak zwierz pu­sty­ni szu­ka,

Jak pu­hacz po nocy lata,

Jak upior do trum­ny puka:

Taki zgu­bio­ny dla świa­ta.

Kto w mło­do­ści pieśń ża­ło­by

Raz za­nó­cił, wiecz­nie nóci;

Kto raz za­błą­dził na gro­by,

Już z nich na świat nie po­wró­ci.

Niech więc dzie­ci i oj­co­wie

Idą w ko­ściół z proź­bą, z chle­bem:

Mło­dzi, na dro­gi po­ło­wie

Zo­sta­niem pod czy­stem nie­bem.GU­STAW

(śpie­wa. )

Śród wzgó­rzów i ja­rów

I do­lin i la­sów,

Śród pie­nia oga­rów

1 trą­by ha­ła­sów;

Na ko­niu, co lo­tem

So­ko­ły za­du­mi.

I z bro­nią, co grzmo­tem

Pio­ru­ny za­tłu­mi;

We­so­ły jak dziec­ko,

Jak ry­cerz krwi chci­wy,

Od­waż­nie, zdra­dziec­ko,

Bój za­czął my­śli­wy.

Wi­taj­cież ry­ce­rza

Pa­gór­ki i niwy!

Król la­sów, pan zwie­rza,

Niech żyje my­śli­wy!

Czy w nie­bo grot zmie­rza,

Czy w knie­je i smu­gi:

Ztąd leci grad pie­rza,

Ztąd pły­ną krwi stru­gi.

Kto w pusz­czy do­je­dzie

Odyń­ca bez trwo­gi?

Kto ku­dły niedź­wie­dzie

Po­de­słał pod nogi?

Czyj dow­cip gnał ro­jem

La­ta­czów do si­deł?

Kto wstęp­nym wziął bo­jem

Sztan­da­ry ich skrzy­deł?

Wi­taj­cież ry­ce­rza,

Pa­gór­ki i niwy!

Król la­sów, pan zwie­rza

Niech żyje my­śli­wy!

Da­lej­że, da­lej­że, z tro­pu w trop,

Z tro­pu w trop, da­lej­że, da­lej­że!

Da­lej­że, da­lej­że, z tro­pu w trop,

Z tro­pu w trop, hop! hop!

Spo­lo­wa­łem pio­sen­kę! Nie będą się gnie­wać

My­śli­wi, że do domu wra­cam bez zwie­rzy­ny:

Jak tyl­ko wró­cę, za­raz mu­szę im za­śpie­wać.

Lecz gdzież za­sze­dłem?… Nig­dzie śla­du ni dro­ży­ny…

Hola!… Jak w kniei głu­cho: ni trą­by, ni strza­łu.

Zbłą­dzi­łem. Otóż sku­tek wiesz­cze­go za­pa­łu!

Go­niąc muzę, wy­sze­dłem z ob­ła­wy. Mróz ci­śnie.

Trze­ba ogień na­ło­żyć: gdy świa­tło za­bły­śnie…

Może jaki to­wa­rzysz z my­śli­wej cze­la­dzi

Błą­dzi jak ja: ten ogień ra­zem nas spro­wa­dzi,

Łac­niej dro­gę znaj­dzie­my.

O mój przy­ja­cie­lu!

Ta­kich, jak ty, my­śli­wych nie zna­la­zł­byś wie­lu.

Oni z lasu nie zwy­kli spo­glą­dać w ob­ło­ki,

Ocza­mi na je­sien­ne po­lo­wać wi­do­ki;

Z jed­nym za­wsze za­mia­rem i z je­dy­ną żą­dzą,

Na zie­mi tro­pią zdo­bycz: tem le­piej… nie błą­dzą.

Pew­nie już z rzeź­wem ser­cem i spo­co­nem czo­łem

Dzien­ną za­ba­wę koń­czą za bie­siad­nym sto­łem:

Każ­dy chlu­bi się z prze­szłych lub przy­szłych zdo­by­czy,

Każ­dy swe traf­ne strza­ły, cu­dze pu­dła li­czy;

Żar­tu­ją z sie­bie gło­śno, lub szep­cą do ucha,

Wszy­scy mó­wią, a je­den sta­ry oj­ciec słu­cha;

A je­śli się na­ko­niec uprzy­krzy­ły łowy,

Na­ten­czas do są­sia­dek uśmie­chy, roz­mo­wy;

Cza­sem strze­lec­ka mi­łość, wę­drow­na pta­szy­na,

Ser­ce prze­lo­tem zwie­dzi… Tak mija go­dzi­na

I ty­dzień i rok cały. Tak by­wa­ło wczo­ra,

Tak jest dzi­siaj i bę­dzie każ­de­go wie­czo­ra.

Szczę­śli­wi!…

A ja… cze­mu nie je­stem jak oni ?

Wy­je­cha­li­śmy ra­zem, cóż mię w pole goni?…,.

Ach! nie za­ba­wy ści­gam: ucie­kam od nudy;

Nie roz­ko­sze my­śliw­skie lu­bię, ale tru­dy.

Że się my­śli, przy­naj­miej że się miej­sca zmie­nia,

I że tu nikt mo­je­go nie śle­dzi ma­rze­nia,

Lez pu­stych, któ­re nie wiem zkąd w oczach za­świe­cą,

Wes­tchnień bez celu, któ­re nie wiem kędy lecą –

Nie do są­sia­dek pew­nie – na wia­try, na gaje,

Ku ma­rze­niom…

Myśl dziw­na! Za­wsze mi się zda­je,

Że ktoś łzy moje wi­dzi i sły­szy wes­tchnie­nia,

I wiecz­nie oko­ło mnie krą­ży na kształt cie­nia…

Ileż razy, w dzień ci­chy sze­lesz­czą na łące

Ja­ko­by nim­fy ja­kiejś stop­ki la­ta­ją­ce:

Spoj­rzę… chwie­ją się kwia­ty i pod­no­szą, gło­wy

Jak­by zlek­ka trą­co­ne. Nie­raz śród al­ko­wy

Sa­mot­ny, książ­kę czy­tam; książ­ka z rąk wy­pa­dła.

Spoj­rza­łem… i mi­gnę­ła na­prze­ciw zwier­cia­dła

Lek­ka po­stać, szep­nę­ła jej po­wietrz­na sza­ta…

Nie­raz du­ma­łem w nocy; gdy się myśl roz­la­ta.

Wzdy­cham, i coś wes­tchnie­niom da­wa­ło znak ży­cia,

Ser­ce bilo, i czu­łem dru­gie ser­ca bi­cie…

Okrzy­cza­no mię wszę­dzie, żem dzi­wak nie­czu­ły:

I któż, je­śli nie one z czu­cia mię wy­zu­ły?

Po­mnę, gdy każ­da pięk­ność mło­dzień­cze­mu oku

Jak duch sen­ny ja­śnia­ła w ma­rze­nia ob­ło­ku;

Gdym pod ze­wnętrz­nym bla­skiem zga­dy­wać był go­tów

Mi­lio­ny ta­jem­nych wdzię­ków i przy­mio­tów:

Z trwo­gą do cu­dow­ne­go śpie­szy­łem ob­ra­zu:

Przy­sze­dłem prze­mó­wi­łem: dość było wy­ra­zu,

Aże­by po­stać god­na rów­nać się z nie­bia­ny,

Za­mie­ni­ła się w po­sąg z lodu ucio­sa­ny!

Ileż razy, gdy du­sza ku ustom wy­la­ta,

Chcę od­kryć taj­nie mego we­wnętrz­ne­go świa­ta,

Kie­dy źre­ni­cą w oczach duo my­śli się śle­dzi,

Mowa ser­ca, ser­decz­nej cze­ka od­po­wie­dzi:

Na­ten­czas, nie­me bó­stwo oczu mych się boi,

Słów mych nie sły­szy, bo jej sły­szeć nie przy­stoi,

Lub ich koń­ce po­wta­rza tyl­ko na­kształt echa,

I albo się ru­mie­ni albo się uśmie­cha,

I chce mnie zno­wu ścią­gnąć w roz­mo­wy po­tocz­ne,

Wczo­raj­sze, za­wczo­raj­sze i za­prze­szło-rocz­ne!…

A nie­chaj­że ją krew­ni, po­ra­dą i wła­dzą,

Za­lot­ne­mu kup­co­wi ślu­bem za­prze­da­dzą:

Nie­win­na, nie­zna­ją­ca, nie­wi­dzą­ca, głu­cha,

Jaką bę­dzie?… Wstyd mó­wić, choć mię nikt nie słu­cha!

O du­sze miał­kie, ra­czej bez­dusz­ne szkie­le­ty

Czer­pa­ją­ce mo­ral­ność całą z ety­kie­ty;

Któ­rych żale, ra­do­ści, za­pa­ły i chło­dy

Sto­su­ją się do no­wych ka­len­da­rzów mody;

Grzecz­no­ści i roz­mo­wy naj­lep­sze­go tonu,

Jak cu­kier­ki ob­wi­te w wier­szy­ki sa­lo­nu;

Sło­wo na­wet czę­sto­kroć, nie­wy­raź­nie, głu­cho,

Jak prze­lot noc­nej musz­ki po­gła­ska mi ucho!…

Za­sną­łem we mgle ja­snej… Z góry i zda­le­ka

Coś błysz­czy, choć wi­docz­nych kształ­tów nie ob­le­ka;

I czu­ję pro­mień oczu, i uśmiech ob­li­cza!…

Gdzież je­steś, sa­mot­no­ści córo ta­jem­ni­cza?…

Nie­chaj się twój duch uwień­czy

Choć­by mar­nem, ni­kłem cia­łem;

Okryj się choć rąb­kiem tę­czy,

Lub ja­snym źró­dła krysz­ta­łem.

Nie­chaj two­jej blask osło­ny

Dłu­go, dłu­go w oczach stoi;

Niech twych ust raj­skie­mi tony

Dłu­go, dłu­go słuch się poi.

Świec; mi słoń­ce! Niech źre­ni­ca

Olśnie bla­skiem twe­go lica:

Piej sy­re­no! W lu­bych gło­sach

Usnę, ma­rząc o nie­bio­sach…

Ach, gdzie cię szu­kać?… Od lu­dzi uciek­nę,

Ach, bądź ty ze mną, świa­ta się wy­rzek­nę!MY­ŚLI­WY.

Sły­sza­łem zda­le­ka,

Żeś wo­łał – kogo, na co? nie­wiem do­sko­na­le:

Do­syć, że po­sły­sza­łem wes­tchnie­nia i żale.

Je­stem jak ty my­śliw­cem; by­łem kie­dyś mło­dy:

Znam więc twe­go rze­mio­sła i wie­ku przy­go­dy;

Mu­sisz coś mieć na ser­cu, roz­mów­my się szcze­rze!

Pew­nie się za­błą­ka­ło w kniei ja­kie zwie­rzę?

Bra­cie, ja sam błą­dzi­łem: znam zwie­rzę­ta róż­ne,

Skrzy­dla­te i pie­chot­ne, czwo­ro i dwu­noż­ne.

A je­śli nic nie go­nisz, pew­nie rad­byś go­nił?

Ej! czy cię wi­dok pu­stej tor­by nie za­pło­nił?

Wstyd mło­de­mu ni­cze­go do­tąd nie za­strze­lić?

Przy­znaj się… ja ci mogę w po­trze­bie udzie­lić.GU­STAW. Prze­bóg! co to ma zna­czyć?… Nie zbli­żaj się do mnie! Część dru­ga The­re are more things in he­aven and earth… than are dre­amt of in your phi­lo­so­phy. Sha­ke­spe­are. UPIÓR. Ser­ce usta­ło, pierś już lo­do­wa­ta, Ścię­ły się usta i oczy za­war­ły; Na świe­cie jesz­cze, ale nie dla świa­ta; Cóż to za czło­wiek? Umar­ły. Patrz, duch na­dziei ży­cie mu na­da­je, Gwiaz­da pa­mię­ci pro­my­ków uży­cza; Umar­ły wra­ca na mło­do­ści kra­je Szu­kać lu­be­go ob­li­cza. Pierś zno­wu tchnę­ła, lecz pierś lo­do­wa­ta, Usta i oczy sta­nę­ły otwo­rem; Na świe­cie zno­wu, ale nie dla świa­ta: Czem­że ten czło­wiek? Upio­rem. Ci, któ­rzy bli­żej cmen­ta­rza miesz­ka­li, Wie­dzą, iż upior ten co rok się bu­dzi; Na dzień za­dusz­ny mo­gi­łę od­wa­li, I dąży po­mię­dzy lu­dzi, Aż gdy za­dzwo­nią na nie­dzie­lę czwar­tą, Wra­ca się nocą, opa­dły na sile: Z pier­sią skrwa­wio­ną, jak­by dziś roz­dar­tą. Usy­pia zno­wu w mo­gi­le. Peł­no jest wie­ści o noc­nym czło­wie­ku, Żyją, co byli na jego po­grze­bie, Sły­chać, iż zgi­nął w mło­do­cia­nym wie­ku: Po­dob­no za­bił sam sie­bie. Te­raz za­pew­ne wiecz­ne cier­pi kary, Bo smut­nie ję­czał i pło­mie­niem bu­chał; Nie­daw­no je­den za­kry­sty­an sta­ry Oba­czył go i pod­słu­chał. Mówi, iż upiór sko­ro wy­szedł z zie­mi, Oczy na gwiaz­dę po­ran­ną wy­wró­cił; Za­ła­mał ręce, i usty chłod­ne­mi Ta­ko­wą skar­gę wy­rzu­cił: "Du­chu prze­klę­ty! poco śród pa­ro­wu Nie­czu­łej zie­mi ogień ży­cia wznie­casz? Bla­sku prze­klę­ty! za­ga­słeś i zno­wu… Poco mi zno­wu przy­świe­casz? "O spra­wie­dli­wy, lecz strasz­ny wy­ro­ku! Uj­rzeć ją zno­wu, po­znać się, roz­łą­czyć, " I com ucier­piał, to cier­pieć co roku, I ja­kem skoń­czył, za­koń­czyć!… "Że­bym cię zna­lazł, mu­szę mię­dzy zgra­ją Błą­dzić, z dłu­gie­go wy­szedł­szy ukry­cia… Lecz nie dbam, jak mię lu­dzie po­wi­ta­ją: Wszyst­kie­gom do­znał za ży­cia. "Kie­dyś pa­trzy­ła, mu­sia­łem jak zbro­dzień Od­wra­cać oczy; sły­sza­łem twe sło­wa… Sły­sza­łem co­dzień, i mu­sia­łem co­dzień Mil­czeć jak de­ska gro­bo­wa. "Śmie­li się nie­gdyś przy­ja­cie­le mło­dzi, Zwa­li tę­sk­no­tę dzi­wac­twem, prze­sa­dą, Star­szy ra­mie­niem ści­ska i od­cho­dzi, Lub mą­drą nu­dzi mię radą. "Śmiesz­ków i rad­ców za­rów­no słu­cha­łem, Choć i sam może nie­lep­szy od dru­gich: Sam­bym się gor­szył zby­tecz­nym za­pa­łem, Lub śmiał się z ża­lów zbyt dłu­gich. "Ktoś inny my­ślał, że ob­ra­żam cie­bie, Uwła­czam jego ro­do­wi­tej du­mie… Prze­cież ule­gał grzecz­no­ści po­trze­bie, Uda­wał, że nie ro­zu­mie. "Lecz i ja dum­ny, żem go rów­nie zba­dał, Choć mię nie pyta, cho­ciaż mil­czeć umiem: Mó­wi­łem gwał­tem… a gdy od­po­wia­dał, Uda­łem, że nie ro­zu­miem. "Ale kto nie mógł da­ro­wać mi grze­chu, Le­d­wie obe­lgę na ustach przy­trzy­ma, Nie­chęt­ne lica gwał­ci do uśmie­chu, I li­tość kła­mie oczy­ma: "Ta­kie­mu tyl­ko nig­dym nie prze­ba­czył!… Wszak­że, skar­ga­mi nig­dym ust nie zma­zał, Anim po­gar­dy wy­mó­wić nie ra­czył, Kie­dym mu uśmiech oka­zał… " Te­goż dziś do­znam, je­śli dzi­ką po­stać Cu­dze­mu świa­tu uka­żę z pod cie­ni: Jed­ni mię będą exor­cy­zmem chło­stać, Dru­dzy uciek­ną zdzi­wie­ni. "Ten dumą śmie­szy, ten li­to­ścią nu­dzi, Inny szy­der­skie oczy ze­chce krzy­wić… Do jed­nej idąc, za cóż tyle lu­dzi Mu­szę ob­ra­żać, lub dzi­wić? "Cóż­kol­wiek bę­dzie, daw­nym pój­dę to­rem; Szy­der­com li­tość, śmiech li­to­ści­we­mu!… Tyl­ko, o luba… tyl­ko ty z upio­rem Po­wi­taj się po daw­ne­mu… "Spoj­rzyj i prze­mów! Da­ruj małą winę: Że śmiem do cie­bie raz jesz­cze po­wró­cić; Mara prze­szło­ści, na jed­nę go­dzi­nę Obec­ne szczę­ście za­kłó­cić. "Wzrok twój na­wy­kły do świa­ta i słoń­ca, Może się tru­piej nie ulęk­nie gło­wy: I może ra­czysz cier­pli­wie do koń­ca Gro­bo­wej do­słu­chać mowy. "I ści­gać my­śli, po prze­szłych ob­ra­zach Błą­dzą­ce jako pa­so­żyt­ne zie­le, Któ­re śród gma­chu sta­re­go po gła­zach Roz­pierz­chłe ga­łąz­ki ście­le… " Ka­pli­ca, wie­czór. – GU­ŚLARZ – STA­RZEC pierw­szy chó­ru. – Chór wie­śnia­ków i wie­śnia­czek. CHÓR. Ciem­no wszę­dzie, głu­cho wszę­dzie: Co to bę­dzie, co to bę­dzie? GU­ŚLARZ.

Za­mknij­cie drzwi od ka­pli­cy,

I stań­cie do koła tru­ny;

Żad­nej lam­py, żad­nej świe­cy,

W oknach za­wie­ście ca­łu­ny:

Niech księ­ży­ca ja­sność bla­da

Szcze­li­na­mi tu nie wpa­da.

Tyl­ko żwa­wo, tyl­ko śmia­ło.CHÓR. Ciem­no wszę­dzie, głu­cho wszę­dzie: Co to bę­dzie, co to bę­dzie? GU­ŚLARZ.

Czy­sco­we du­szecz­ki!

W ja­kiej­kol­wiek świa­ta stro­nie:

Czy­li któ­ra w smo­le pło­nie,

Czy­li mar­z­nie na dnie rzecz­ki,

Czy­li, dla do­tkliw­szej kary,

W su­ro­wem wsz­cze­pio­na drew­nie,

Ody ją w pie­cu gry­zą ż ary,

I pisz­czy i pła­cze rzew­nie:

Każ­da spiesz­cie do gro­ma­dy!

Gro­ma­da niech się tu zbie­rze!

Oto ob­cho­dzi­my Dzia­dy!

Zstę­puj­cie w świę­ty przy­by­tek;

Jest jał­muż­na, są pa­cie­rze,

I je­dze­nie i na­pi­tek.ANIO­ŁEK

(do jed­nej z wie­śnia­czek)

Do mamy le­cim, do mamy.

Cóż to mamo, nie znasz Jó­zia?

Ja to Jó­zio, ja ten samy,

A to sio­stra moja Ró­zia.

My te­raz w raju la­ta­my,

Tam nam le­piej, niż u mamy.

Patrz, ja­kie głów­ki w pro­mie­niu,

Ubiór 7, ju­trzen­ki świa­teł­ka,

A na obo­jem ra­mie­niu

Jak u mo­tyl­ków skrzy­deł­ka.

W raju wszyst­kie­go do­sta­tek,

Co dzień, to inna za­baw­ka;

Gdzie stą­pim, wy­pły­wa traw­ka,

Gdzie do­tkniem, roz­kwi­ta kwia­tek.

Lecz choć wszyst­kie­go do­sta­tek,

Drę­czy nas nuda i trwo­ga:

Ach mamo, dla two­ich dzia­tek

Za­mknię­ta do nie­ba dro­ga!ANIO­ŁEK.

Nic nam, nic nam nie po­trze­ba;

Zbyt­kiem sło­dy­czy na zie­mi

Je­ste­śmy nie­szczę­śli­we­mi;

Ach ja w mo­jem ży­ciu ca­łem

Nic gorz­kie­go nie do­zna­łem.

Piesz­czo­ty, ła­kot­ki, swa­wo­le,

A co zro­bię, wszyst­ko caca,

Śpie­wać, ska­kać, wy­biedz w pole,

Urwać kwiat­ków dla Ro­zal­ki:

Oto była moja pra­ca;

A jej pra­ca, stro­ić lal­ki.

Przy­la­tu­je­my na Dzia­dy,

Nie dla mo­dłów i bie­sia­dy;

Nie­po­trzeb­na msza ofiar­na;

Nie o pącz­ki, mlecz­ka, chró­sty,

Pro­sim gor­czy­cy dwa ziar­na:

A ta usłu­ga tak mar­na,

Sta­nie za wszyst­kie od­pu­sty.

Bo słu­chaj­cie i zważ­cie u sie­bie,

Że we­dług bo­że­go roz­ka­zu!

Kto nie do­znał go­ry­czy ni razu,

Ten nie do­zna sło­dy­czy w nie­bie.GU­ŚLARZ. Da­lej wy z naj­cięż­szym du­chem, Co­ście do tego pa­do­łu Przy­ku­ci zbrod­ni łań­cu­chem Z cia­łem i du­sza po­spo­łu! Choć zgon le­pian­kę roz­kru­szy, Choć was anioł śmier­ci woła: Ży­wot z cie­le­snej ka­tu­szy, Do­tąd wy­drzeć się nie zdo­ła, Je­że­li karę tak sro­gą Lu­dzie nie­co zwol­nić mogą, T zba­wić z pie­kiel­nej jamy, Któ­rej je­ste­ście tak bliz­ko, Was wzy­wa­my, za­kli­na­my Przez ży­wioł wasz, przez ogni­sko! CHÓR.

Mów­cie, komu cze­go brak­nie,

Kto z was pra­gnie, kto z was łak­nie.WID­MO

(z za okna ).

Dzie­ci! nie zna­ciez mnie dzie­ci?

Przy­pa­trz­cie się tyl­ko z bliz­ka,

Przy­po­mnij­cie tyl­ko so­bie:

Ja nie­bosz­czyk pan wasz, dzie­ci!

Wszak to moja była wio­ska!

Dziś le­d­wo rok mija trze­ci,

Jak mnie zło­ży­li­ście w gro­bie.

Ach, zbyt cięż­ka ręka bo­ska!

Je­stem w złe­go du­cha mocy,

Okrop­ne cier­pię mę­czar­nie:

Kędy noc zie­mię ogar­nie,

Tam idę szu­ka­jąc nocy,

A ucie­ka­jąc od słoń­ca.

Tak pę­dzę ży­wot tu­ła­czy,

A nie znaj­dę błę­dom koń­ca.

Wiecz­nych gło­dów je­stem pa­stwą;

A któż mię na­kar­mić ra­czy?

Szar­pie mnie żar­łocz­ne pta­stwo:

A któż bę­dzie mój obroń­ca?

Nie masz, nie masz mę­kom koń­ca!WID­MO.

Do nie­ba?… Bluź­nisz da­rem­nie!

O nie! ja nie chcę do nie­ba:

Ja tyl­ko chcę, żeby ze mnie

Prę­dzej się du­sza wy­wle­kła.

Sto­kroć wolę pójść do pie­kła,

Wszyst­kie męki znio­sę snad­nie:

Wole ję­czeć w pie­kle na dnie,

Niż z du­cha­mi nie­czy­ste­mi

Błą­kać się wiecz­nie po zie­mi,

Wi­dzieć daw­nych uciech śla­dy,

Pa­miąt­ki daw­nej szka­ra­dy;

Od wscho­du aż do za­cho­du,

Od za­cho­du aż do wscho­du,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: