Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzieciństwo - Młodość - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 października 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Dzieciństwo - Młodość - ebook

Jeżeli ktoś lubi polskie seriale obyczajowe i swojskie klimaty, w książce Stanisława Kuczkowskiego znajdzie dla siebie wiele ciekawych historii. Mocno połączonych więzami rodzinnymi, koleżeńskimi oraz przyjacielskimi – wzruszających, czasem dramatycznych, ale zawsze prawdziwych. Dowie się m.in., jak powstawały audycje radiowe i czym były „gwarki”. Jak w cieniu legendy słynnych kabaretów STS i Bim-Bom radził sobie studencki zespół Min Niet!

Książka jest podzielona na dwie części – „Dzieciństwo” oraz „Młodość” – i gromadzi wspomnienia wydobyte z pamięci, czasami wyblakłe, czasami niewyraźne, oprawione w ramki listów i notatek.

Początek wspomnień sięga czasów przed II wojną światową. Następnie obejmuje Warszawę wojenną i okupacyjną oraz podwarszawskie miejscowości, gdzie słabo docierały echa wojny i okupacji, a nawet powstania.

Autor w swojej powieści wspomina Stasia Kuczkowskiego i Staszka Kuczkowskiego. Ich świat – czy też swój widziany ich oczami: swoją przeszłość, a ich teraźniejszość. Świat w oczach kilku- i kilkunastoletniego dziecka oraz młodego człowieka, studenta Politechniki Warszawskiej. Na początku wyolbrzymiony i jeszcze w proporcjach, które z wiekiem się zmniejszają. Ale też dużo intensywniejszy – bo dzięki delikatnej skórze i bezbronnemu umysłowi doznania są intensywniejsze. Dzięki cechom młodzieńczego charakteru jeszcze nieprzefiltrowane przez rozmaite izmy. Z czasem ten świat się rozszerza i doznań jest więcej – również tych bolesnych.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8119-237-8
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dzieciństwo

Początek to ciepły kontakt z mamusiną piersią! Bardziej lub mniej przyjemne raczkowanie. Spostrzeżenie, że świat jest piękny i ciekawy. A potem? Mijające dni, miesiące, lata. Trudna nauka opanowania łyżki i widelca. Poznawanie smaku potraw. Obowiązek mycia zębów. Konieczność grzecznego kłaniania się. A potem już szybko. Chodzenie do szkoły, poznawanie zasad współżycia z najbliższymi, nabieranie zaufania do zwyczajów otaczającego świata… I tak dalej.

W tej opowieści zaczynam wspomnienia od pierwszych, utrwalonych w mojej pamięci, pozornie mało istotnych wydarzeń początków życia. Wydaje mi się, że odgrywają one istotną rolę. Może właśnie wtedy ujawniają się, a co ważniejsze – kształtują podstawowe cechy człowieka? W dziecku, w jego rozwijającym się umyśle rodzą się ważne pragnienia, istotne poglądy na otaczający świat; to wtedy powstaje zrąb późniejszych marzeń, uroków i fascynacji.

Kilkanaście lat dzieciństwa? Przypominam sobie. Powracają zaskakujące oczarowania, niespodziewane odkrycia i doznane przyjemności. Zarówno serdeczna miłość najbliższych, ale także czasem zapamiętane własne błędy i rozczarowania. Przypominają się przeżywane przygody, mili towarzysze zabaw, zwłaszcza gdy były to atrakcyjne, bezpieczne i zadziwiające nowe odkrycia! W mrocznych przestrzeniach starego mózgu ukazują się twarze, sylwetki, imiona, nazwiska lub przezwiska. Przypominają się poszczególne rozmowy, sprzeczki i oceny – przeżywane emocje, towarzyszące im nastroje.

Często były to przeżycia istotne, w gruncie rzeczy decydujące o ukształtowaniu działań człowieka w kolejnych latach życia. Stąd, być może, pomijając biologię, tak nieraz dokładnie utrwalone w pamięci.

Są oczywiste luki. Brak wielu szczegółów. Dokładnego określenia daty. Zatarły się często miejsca przedstawianych wydarzeń. Ale też wielu okoliczności, których, gdy miałem 4–10 lat, nie mogłem znać. Nazw ulic, adresów mieszkań, w których spędzałem czas w towarzystwie innych dzieci. Pory roku – wiosna mogła się mylić z jesienią. W czasie powstania, gdy chodziłem z mamą przejściami piwnicznymi między poszczególnymi kamienicami, lub przebiegałem w pośpiechu pod ochroną barykady. Skąd, dokąd? Tyle że – to zapamiętałem – nie musiałem się schylać. Na przykład, gdy z mamą przekraczałem Aleje Jerozolimskie.

Dużo później wielką rolę w odtwarzaniu dawnych wydarzeń odegrały listy, także różnego rodzaju notatki. One będą miały istotne znaczenie, zwłaszcza w przypominaniu sobie młodości. W dzieciństwie korespondencja również odegrała znaczącą rolę. Wynikała z obiektywnych potrzeb, z rodzinnych oddaleń, ale także z ówczesnych standardów komunikowania się, pewnie z trudem rozumianych w dzisiejszych czasach; powszechnie dostępnej sieci telefonicznej, nie wspominając o komórkach, smartfonach i internecie.

Kończąc te wstępne słowa, zastanawiam się, czy te moje wspomnienia i zadziwienia życiowe mogą kogokolwiek zainteresować. Ważne pytanie. Moja odpowiedź jest szczera: chyba nikogo. No, może…

Może Grażynę, starszą elegancką panią (jest moją żoną!), która zachwyca się na ogół wszystkim, co czyta. Może jakiegoś potomka rodzinnego, na zasadzie: „Był taki Stasio. Mądrzył się, wzrok miał krytyczny. Niech mu ziemia lekką będzie!”. Kogoś z przyjaciół? Ale tak generalnie. A w ogóle,czy właściwie warto tracić czas na czytanie? Jest tyle innych atrakcji. Ja to rozumiem.

Zatem kończę ten wstęp i zaczynam opowiadać o Stasiu.

O chłopcu, którym kiedyś, dawno, dawno temu byłem. Sam ustawiam się w roli królika doświadczalnego. Ot, pojawił się taki sobie bobas Staś. Miał porządną rodzinę, coś tam kołatało się w jego głowie. Wyrósł, zestarzał się. Od tamtego momentu liczba ludzi na świecie wzrosła z około jednego miliarda do prawie ośmiu! Zrobiło się ciaśniej.

Jak było przed wojną

Wojna zaczęła się, gdy Staś miał 2 lata 3 miesiące i 22 dni. W momencie narodzin rodzice mieszkali w wynajętym wiejskim domku na Żeraniu. Niedługo potem, w połowie 1938 roku, przeprowadzili się do świeżo pozyskanego mieszkania na Gocławku.

Tych pierwszych miesięcy życia nie udało mu się zapamiętać – kończył dopiero pierwszy rok – ale opowieści rodzinne i parę zdjęć ukazują ten okres. Żerań to była jakby podwarszawska wieś. Dojeżdżało się tam starodawną kolejką wąskotorową spod mostu Kierbedzia. Zaczynała się tam także linia z odgałęzieniem wschodnim, mijająca Gocławek, potem biegnąca do Karczewa, a może gdzieś dalej. Bo z Warszawy w różnych kierunkach rozjeżdżało się wiele takich kolejek z pięknymi dymiącymi parowozikami.

A mieszkanie na Żeraniu było tuż obok Wisły. Nie takiej jak teraz, brudnej, niosącej nieczystości, zanieczyszczenia, odpady. Wtedy, w lecie, była atrakcyjna – ciepła, dająca ochłodzenie, możliwość baraszkowania, chlupania, pryskania wodą na towarzyszące osoby: na towarzyszącą mamę i na serdeczną opiekunkę Irenkę.

Urok tego miejsca zapewne musiał utkwić w podświadomości małego Stasia. Tęsknota za rzeką, za połyskiem fal, odbijającego się w wodzie ciepła słońca pozostały w nim na zawsze. A w albumie zachowały się zdjęcia pulchnego golaska w wiślanej wodzie, na piaskowej łasze. W Wiśle, na Żeraniu.

Zapamiętana została związana z tym wątkiem wiślanym opowieść – zasłyszana w trakcie jakichś rodzinnych wspomnień. Ale to było już później, po przeprowadzeniu się w 1938 roku na Gocławek. Dom, w którym zamieszkali Jan Kuczkowski – lekarz weterynarii, pracujący w PZH i w Ogrodzie Zoologicznym – z żoną Izabellą – pracownicą służb socjalnych Urzędu Miejskiego – wraz z synkiem Stasiem, był własnością rodziców mamy. Dziadek miał zakład krawiecki w centrum Warszawy. Była to uznana firma eleganckich okryć i ubiorów damskich. Zakupiony dom z ogrodem miał być przystanią na starość, ale póki co mógł służyć młodemu małżeństwu z małym synkiem. Ku ich oczywistemu zadowoleniu.

Samodzielny dom został zbudowany z podkładów tramwajowych. Takie okazje były przywilejami tramwajarzy. Domek został odkupiony przez dziadka od zaprzyjaźnionego emerytowanego tramwajarza. W związku z narodzinami Stasia, słusznie postanowiono, aby Izabella i Janek tam zamieszkali. Tym bardziej, że dom otaczał spory, zielony ogród.

Jak na ówczesne czasy ten domek był zupełnie eleganckim i prawie luksusowym miejscem zamieszkiwania. I to mimo braku bieżącej wody i kanalizacji. Oczywiście, według dzisiejszych standardów, mieszkanie było prymitywne. Ale takie warunki, często nawet bardziej prymitywne, istniały w większości ówczesnych domków i mieszkań. Także położonych w centrum Warszawy.

Brak w tej okolicy wodociągu i kanalizacji nikogo nie raził. Był prąd, w ogródku działająca bez zarzutu studnia, z umieszczoną obok kadzią na wodę, w kuchni przy węglowym palenisku zamontowane drugie ujęcie wody. Wystarczyło pomachać ręką i napełnić naczynie. Co za problem? To był dobry trening. Z tyłu domu cały zestaw komórek, z osobnym pomieszczeniem pralni, składzikiem na opał i eleganckim intymnym budyneczkiem, mówiąc potocznie: sławojką. Obok zabezpieczony, w gęstwinie zarośli, dół na odpadki i śmieci.

A samo mieszkanie? Wejście do domu przez werandę, w korytarzyku strome schody na piętro, a tam duży, słoneczny pokój z balkonem. Z boku zakamarki, schowki na poddaszu, pod pochyłym dachem. Tylna ściana domu dotykała działki sąsiada, a więc zarówno wejście, jak i okna były skierowane w jedną stronę – na słoneczne południe. Na parterze, z lewej strony przedpokoju duża kuchnia, z prawej w amfiladzie duży salon i mniejszy pokój.

Wszędzie kaflowe piece.

Ale najważniejszy był ogród. Drzewka owocowe, krzaki porzeczek, agrestu, maliny i urokliwe, kwitnące na wiosnę bzy. Spokój, świergot ptaków. Dopóki nie zaczęły docierać odgłosy spadających na Warszawę bomb. I bardzo ważne: niedaleko pętla tramwajowa.

Mieszkanie, otoczenie i drogi – to były obrzeża Warszawy. Składające się z rozrzuconych dosyć bezładnie, wzdłuż wyznaczonych uliczek, często gruntowych, domów i domków. O różnej proweniencji, porządnych i zaniedbanych, ale także szczątkowych gospodarstw rolno‑warzywnych, rzemieślniczych warsztatów i małych sklepików. To wszystko było osadzone w zieleni ogrodów. W spokoju pozbawionym warkotu samochodów i kłębiących się tłumów – nerwowości i nocnych hałasów.

A wspomniana wcześniej wiślana opowieść? Rodziców Stasia odwiedził na Gocławku brat ojca, Losiek (kapitan, a może już major?), z ordynansem, prostym chłopcem ze wschodu. Zaciągającym, dobrotliwym, usłużnym. I Staś wybrał się pod opieką tegoż ordynansa na spacer. Kiedy to mogło być? Koniec lata 1938 roku. Prawie półtoraroczny Staś oczywiście miał już swoje określenia, zapewne niezbyt wyraźne. Z wielkim zapałem maszerując z opiekuńczym żołnierzem, przystawał przy każdej kałuży na drodze i z pełnym entuzjazmem wskazując rączką, z dumą przekazywał: „usia… usia…”.

Przyjacielski ordynans, składając sprawozdanie z wycieczki, opowiadał zaaferowany: „Staś bardzo grzeczny, ale jak była kałuża… On od razu, nic tylko siadać. Tak ja mu mówię: Stasiu, to brudne, masz ładne ubranko, nie można siadać! A on bez przerwy: „usia… usia…”.

Z tego okresu, zanim wybuchła wojna, pozostały w pamięci Stasia dwa obrazki. Jeden to ojciec wjeżdżający na motocyklu i zsiadający na trawniku przed domem. Było słonecznie. Staś zapewne był w towarzystwie opiekunów na werandzie. Wjechał motocykl z koszem. Zobaczył zsiadającego człowieka. Byli jacyś goście, było ciepło, spokojnie. Jakby jakaś podniosła uroczystość, która utkwiła mu w świadomości. Ogólne podniecenie. I najważniejsze – pewność, że tym motocyklistą jest ojciec. Zapamiętał swoją radość.

I drugie wspomnienie. Niestety, nadciągała wojna. Trwały przygotowania. A może już wybuchła i zbliżała się do Warszawy? Staś zapamiętał ogród w słońcu i wielką akcję kopania schronu blisko głównej alejki. To wspomnienie jest szersze i dotyczy dłuższej sekwencji działań.

Była większa liczba ludzi, bliskich ludzi. A więc pewnie mama, może któraś ciotka (raczej Zosia), może ojciec (o ile jeszcze nie wyjechał do jednostki), może dziadek, może wujek Witek, Irenka (piastunka). Może jacyś sąsiedzi. I pies. Chyba.

Ale Staś czuł, że trzeba się czegoś bać. Strach był dla dziecka całkowicie abstrakcyjny. Przekazywany w tonacji głosów, zdenerwowaniu. On się udzielał. Bo to było kopanie schronu. W ogrodzie, w zieleni, wśród kwiatów. To dokładnie Staś zapamiętał. W poprzek ogrodu, równolegle do ulicy, mniej więcej na wysokości sławojki, w części zbliżonej do sąsiadów.

Może to było działanie profilaktyczne? Ale w trakcie rozmów dorosłych, zastanawiania się nad technicznymi problemami i ewentualnymi skutkami ostrzału, bombardowań – przenikała atmosfera zagrożenia i niepewności. To był dosyć długi rów. Trudno Stasiowi teraz oceniać, wtedy wydawał się wielki, jakiejś metrowej głębokości. Piękny i bardzo urokliwy, bo cały wykopany w złotym, ciepłym piachu. To było fascynujące. On był dla Stasia najbardziej atrakcyjny – ten wykopany żółty, ciepły piach. Można było przykucnąć i tworzyć różne budowle. Być może towarzyszył tym miłym czynnościom Adaś, o dwa lata starszy brat cioteczny. Też jedynak, synek siostry ojca. Osamotnionej, bez męża będącego już w wojsku.

Ten schron miał być jakoś przykryty. Szalenie podobał się Stasiowi, po prostu cieszył się, że tam można, a nawet trzeba będzie przebywać. Zapamiętał entuzjazm budowniczych, taką udzielającą się wszystkim ulgę, nadzieję bezpieczeństwa. Pozostało wspomnienie radości z tej, w gruncie rzeczy, na pewno nie skończonej, nie wykorzystanej budowli. Bomby na Gocławek nie spadały, a samo oblężenie Warszawy, te rzeczywiste niebezpieczeństwa ostrzału i groźbę walących się domów przeżywał Staś z całą rodziną u dziadków na Kruczej.

I tak było zawsze! W momentach groźnych i niebezpiecznych, wobec każdego zagrożenia – wszyscy członkowie rodziny chronili się pod opiekuńczymi skrzydłami babci i dziadka.

Zaczęła się wojna

Spokojne życie się skończyło. Wojna szybko zbliżyła się do Warszawy. Staś nie zapamiętał grozy walk o miasto, bombardowań, strachu i nieszczęść. Także żadnych sytuacji z ulic. Był zbyt mały, aby nawet z opiekunem spacerować w tym czasie ulicami. Podróż z Gocławka na Kruczą, która w opowieściach była pełna strachu i emocji, nie pozostawiła widocznych śladów w jego pamięci.

Tak wspominała ją ciotka Zosia: „Było ciemno. Obowiązkowe zaciemnienie, wycie lecących samolotów, wybuchy bomb!”. Jak jechali? Może wynajętą dorożką, jakimś wozem. Już spadały bomby, przekraczanie Wisły było utrudnione. Koniec mostu. Żołnierze zatrzymywali. Trzeba było dołożyć trochę własnego wysiłku, aby wzmocnić obronność i przez jakiś czas kopać okopy, umocnienia. Czy tylko mężczyźni? Ciotka się śmiała. „A ty, Stasiu? Kolejny wybuch – cieszysz się! Buś! Buś!”. Potem był już bezpieczny pobyt u babci. To wiemy. Bo to był dom, do którego schodzili się wszyscy potrzebujący pomocy. Zagrożeni.

Mieszkanie i zakład krawiecki dziadka to był duży lokal w wielopiętrowej kamienicy. Imponującej! Liczyła co najmniej pięć pięter. Zabudowa była ciasna, więc po przekroczeniu bramy znajdowało się wewnętrzne podwórko, potem druga brama i następna oficyna. Też z podobnym podwórkiem. Oczywiście były to ciemne, bez znacznego dostępu do słońca studnie, ale oba podwórka były obszerne. Centralnie na nich trawnik, jakieś krzewy, drzewka, być może święta figura. Taka zabudowa była typowa dla kamienic Warszawy.

Mieszkanie dziadka to był cały wewnętrzny prawy narożnik domu, na pierwszym piętrze, z dwoma wejściami z dwóch różnych klatek. Z prawej strony schody kuchenne, a z lewej – z drugiej przelotowej bramy – eleganckie, salonowe. Pomimo prestiżowej centralnej lokalizacji, w mieszkaniu była tylko bieżąca woda w zlewie i toaleta w przedsionku. Ogrzewanie zapewniały węglowe piece – kuchenny i kaflowe ogrzewające pokoje. Ale takie warunki były powszechne. Ważne było, że to środek miasta. I świadomość, że tutaj, w tym domu jest bezpiecznie!

Spadały bomby. Jedna – ale może był to tylko duży pocisk – zburzyła część frontu kamienicy. Zniszczenie nie było wielkie, trwale została uszkodzona tylko brama. Był to wszakże wiadomy znak, że wszędzie czai się zagrożenie. Wszyscy się bali. „Co będzie?”. Niektórym jedynie Bóg dodawał otuchy, przynosił nadzieję.

A rodzina była zakorzeniona w wierze. Zwłaszcza babcia. Wyrodziła się jedna córka – mama Stasia. Ale w tych dniach powszechnego zagrożenia nie protestowała, gdy siostra Zosia i dziadek, jako rodzice chrzestni, doprowadzili Stasia i Adasia do kościoła św. Aleksandra. Było ważne, aby dwójka niewinnych dzieci nie zginęła w grzechu. Rodzice chrzestni naprawili zaniedbania mamusi i tatusia. To zresztą nie był czas, aby rozważać: jest Bóg, czy go nie ma?

Staś tych wydarzeń, nawet kołaczących gdzieś w podświadomości, nie zapamiętał. Ani księdza, ani spadających na głowę kropli. Nic. Żadnego śladu uświęcenia. Adaś, o dwa lata starszy braciszek, opowiadał potem swoje wrażenia. Ale ceremoniał był szybki, było dużo dzieci. Ot – wojenny czas.

I była już okupacja

Niemcy zajęli Warszawę, zaczęła się niewola. Ludzie musieli się przystosować. Pomimo dramatycznych osobistych kłopotów, nagle powstałych niedogodności i niebezpieczeństw, trzeba było normalnie funkcjonować. Życie rodziny Stasia po kapitulacji i od początku rządów okupanta wyglądało tak, jak większości warszawiaków. Z podobnymi problemami, podobnymi strachami, kłopotami. Biedą, chłodem. Wszak ta pierwsza okupacyjna zima była bardzo mroźna.

Prawdopodobnie jeszcze długo Staś przebywał na Kruczej. Zniszczenie fragmentu domu z bramą zostało załatane. Te pierwsze miesiące, ten pierwszy, trudny okres łatwiej było przetrwać pod opieką zaradnej babci, w towarzystwie spokojnego dziadka i serdecznej siostry mamy – cioci Zosi. A może także ciotki Janki z synkiem Adasiem? Babcia była gospodarna, przedsiębiorcza i miała zapasy. A życie powoli przywracało zapotrzebowanie na usługi krawieckie, czyli zarobkową pracę dziadka.

Pomimo restrykcji, okupacyjnych ograniczeń i gwałtów w różnego rodzaju służbach, miasto zaczęło powracać do wielu istniejących uprzednio struktur organizacyjnych. Mama ponownie podjęła pracę w miejskiej opiece niosącej pomoc rodzinom pozbawionym podstawowych warunków do życia, pozostającym w ubóstwie, w warunkach zagrożenia zdrowia. Problemy i zadania były wszak zwiększone. Po wstrząsach walk i zniszczeniach wojennych, zwłaszcza w sytuacji ostrej zimy na przełomie 1939 i 1940 roku, była ogromna ilość trudnych, życiowych problemów.

Po pewnym czasie, nie będąc oficerem zawodowym, wrócił z niewoli ojciec. Ostatnie walki pod Kockiem zakończyły się honorową kapitulacją. Rodzina mogła z powrotem zamieszkać na Gocławku. W komórce był węgiel, gorące piece były w stanie zaradzić największym mrozom. Ale wydaje się, że pierwszą okupacyjną Wigilię rodzina spędziła na Kruczej. Staś nic nie zapamiętał.

Zaczęło się pięć lat okupacji… Od razu należy ten czas przeżyć Stasia podzielić na okres do jesieni 1943 roku, a potem do końca powstania warszawskiego, czyli do początku października 1944 roku. W tym pierwszym okresie był i aktywnie uczestniczył w życiu Stasia ojciec. Jesienią 1943 roku zniknął. Przyszło najgorsze. Trudne warunki i tryb życia spowodowały, że tata zachorował na gruźlicę. Znalazł się w szpitalu. W bardzo ciężkim stanie. Oczywiście Staś o tym nie wiedział…

Ale dopóki był ojciec

Życie Staszka w tym pierwszym okresie toczyło się w miarę spokojnie. Rodzina mieszkała na Gocławku. Oboje rodzice pracowali, ale cały czas była serdeczna opiekunka Irenka. W pewnym momencie pojawiła się jej siostrzenica, starsza od Stasia o 3–4 lata Jadzia Szymańczuk. Matka Jadzi od dawna nie żyła. Gdy nagle zmarł ojciec, pozostała tej dziewczynce tylko samotna ciotka. I dopóki na Gocławku funkcjonowała Irenka, ona zajęła się siostrzenicą. Potem, wyprzedzając wypadki, Jadzią zaczęła opiekować się mama Stasia. Faktycznie ją przysposobiła. Stało się to już po okupacji, ale od tamtej pory Jadzia, aż do zamążpójścia i stworzenia własnego domu, była w rodzinie jakby starszą siostrą Stasia.

Na Gocławku w tym czasie długimi okresami pomieszkiwała siostra ojca – Janka – z synem Adasiem. Jego ojciec, Romek Tyczyński, wybijający się przed wojną działacz chłopski, został aresztowany zaraz na początku okupacji i zesłany do Oświęcimia. Niestety, zginął na statku „Ars Arcona” w ostatnich dniach wojny.

Różne zawirowania okupacyjne powodowały, że Adaś był często towarzyszem Stasia. Dzieliła ich różnica tylko dwóch lat, ale w odbieraniu wydarzeń, w organizowaniu zabaw – ich zbratanie było całkowite. I z tego wspominanego okresu pozostała Stasiowi pamięć spokojnych dni w zielonym ogrodzie, zabaw z psem i długich pobytów z Adasiem. Były gry, budowle w piasku. Te dwa, trzy lata na Gocławku, gdy miał wokół siebie najbliższych, pozostawiły we wspomnieniach Stasia obraz rajskiej szczęśliwości, bezpieczeństwa, spokoju i nieustającego ciepła w promieniach słońca. Właściwie ciekawe, dlaczego zawsze było lato. Nie ma w jego wspomnieniach śniegu, zimna i jakichś utrudnień, a przecież było to mieszkanie mało luksusowe.

Z domem na Gocławku łączą się zapamiętane radości z zabawek ofiarowywanych przez członków rodziny, wspólnie oglądane ilustrowane albumiki, czytane bajki. Ale też fantastyczne książeczki z wierszami i opowieściami dla dzieci. Konopnicka, Brzechwa, Koziołek Matołek Makuszyńskiego, jakieś inne, z tym strasznym Wilkiem pożerającym Babcię. Obecności serdecznych przyjaciół mamy i ojca. Ale też bywały dłuższe pobyty u dziadków na Kruczej. Może Staś bywał podrzucany do babci w okresach zimniejszych, trudniejszych?

Mama, która od początku zawodowej działalności zawsze była związana z problemami opieki nad dziećmi, w dalszym ciągu, jak przed wojną, pracowała w ogniwach samorządowej opieki nad zaniedbanymi rodzinami i dziećmi. Praca ta wymagała dużej aktywności, właśnie z uwagi na utrudnienia i braki, związane z sytuacją okupacyjną. Brakowało pracy. Powiększyła się ilość biedy i innych tragedii, spowodowanych śmiercią i inwalidztwem ludzi, zniszczeniami budynków, okupacyjnymi zmianami.

Oczywiście coraz więcej nieszczęść zaczęło dotykać ludność żydowską. W pewnym momencie powstała Żegota. Mama od początku współpracowała z Ireną Sendlerową, całą grupą przyjaciół związanych ze Studium Pracy Społeczno‑Oświatowej w Łodzi i z ukochaną profesor Heleną Radlińską. Aktywnie, nie bacząc na osobiste zagrożenie, pomagała ratować żydowskie dzieci, cały czas pracując etatowo jako referent do spraw opieki społecznej w Zarządzie Miejskim.

A ojciec? Powrócił do pracy w PZH. I jeszcze dodatkowo zoo. Dom. Synek. To było aktywne życie. W powstającej formacji AK – z pseudonimem „Kamiński” – tworzył i organizował służbę sanitarną III Zgrupowania AK Konrad.

Wielokrotnie później, gdy przypominał sobie różne wydarzenia w czasie, gdy był tata, Stasiowi wracały odczucia wielu wzruszających momentów ciepła, pewności i bezpieczeństwa emanującego od ojca. Zapracowanego, narażonego na różne szykany związane z zawodową działalnością. Troszczącego się o zapewnienie sensownego bytu rodzinie. A przecież bardzo szybko oboje z matką związali swoje losy z konspiracją. Oczywiście to nie były sprawy i problemy ujawniane dzieciom. I właściwie Staś bardziej je odczuwał, zwłaszcza w miarę doroślenia, niż doświadczał czynnego towarzyszenia lub obserwowania konkretnych faktów.

Ojciec znalazł się w szpitalu jesienią 1943 roku. Staś nie pamięta, czy mu tłumaczono fakt, że ojciec zniknął. Na pewno nie opowiadano o chorobie, nie straszono. Ale ojciec cały czas był spokojnie obecny w jego świadomości. Normalne oczekiwanie na jego powrót nie budziło niepokojów. Wszak to była okupacja, tyle niespodziewanych wydarzeń działo się wokół. Przecież także matka w pewnym okresie musiała się ukrywać. Wtedy Stasiem zaczęła zajmować się rodzina, babcia, ale również grono przyjaciół.

Czas opowiedzieć parę zapamiętanych przez Stasia wydarzeń z okresu, gdy był tata. Miał wtedy od czterech do sześciu lat.

Spokojnie! Byli oboje rodzice

Z obecnością Jadzi na Gocławku związał się w pamięci Stasia jeden incydent. Była ona w swoich zainteresowaniach bardziej chłopakiem, niż dziewczyną. Chłopięce zabawy, sport, rywalizacja. Żadne tam lalki, szycie, haftowanie. Do późnej młodości marzyła o zawodzie lotnika. Dorosłe życie trochę to zweryfikowało.

A ten incydent na Gocławku? Z tyłu za domem, w zaroślach stała wspominana sławojka. W trakcie jakiejś głupiej zabawy – a przecież dwaj chłopcy, czyli Staś z nieco starszym Adasiem, co mogli innego wymyślić, gdy ich dzielna towarzyszka zabaw Jadzia zasiadła w tym domku? – Po prostu dla żartu zamknęli ją od zewnątrz. Pewnie im się ten kawał bardzo podobał. Ona stukała, a potem ambitnie zamilkła.

Staś z Adasiem zajęli się innymi sprawami. Może pojawił się jakiś, na przykład, atrakcyjny poczęstunek, lub powstał nowy pomysł na budowę zamku albo czegoś podobnego? Zapomnieli. Mniej więcej po godzinie – a może dłużej – biedna Jadzia wygramoliła się przez małe okienko. Naprawdę małe. To jednak potwierdza, że zawsze w młodości była wysportowana i zawsze po męsku starała się dorównywać chłopakom. Na pewno ambicja nie pozwoliła jej krzyczeć o pomoc, a wcześniej prosić. Skończyło się to wyjście mocnymi zadrapaniami, ale i sukcesem, bo nie wpadła do odkrytego dołu pod okienkiem. Najbardziej martwił ją podarty fartuszek. A może sukienka? Staś zapamiętał, że wtedy zrobiło mu się jej żal. Być może mama miała do niej pretensje o te szkody. Ale ona się nie poskarżyła. Była naprawdę ambitna.

Niektóre wydarzenia, czasem błahe szczegółowo, utrwaliły się w głowie Stasia. Trudno je ustawić chronologicznie, ale przypomnijmy chociaż te, które w jego świadomości łączą się z pobytem na Gocławku, gdy był jeszcze ojciec.

Bezpieczny dom, spokojni sąsiedzi, brak jakiejś znaczącej inwigilacji okupacyjnej, przy jednoczesnych trudnościach aprowizacyjnych, zachęciły ojca do własnych gospodarczych działań. W komórce, w tej, gdzie był węgiel, tata zmontował, może przy pomocy jakiegoś sąsiada, drewniane klateczki. A w nich zostały umieszczone króliki. Wszyscy wiemy – bardzo miłe zwierzątka. Chociaż Staś nie zapamiętał przejawów specjalnych czułości, ale sądząc z normalnych reakcji dzieci, na pewno były one darzone przez obu chłopców sympatią. I obserwowane z ogromną ciekawością. Ale? Nie wydaje się, żeby rodzice wmawiali im, że ta hodowla spowodowana jest miłością do zwierzątek. Jednak była okupacja i specjalnie nie eksponując tego aspektu, pewnie nawet dzieci zdawały sobie sprawę, że ich istnienie ma znaczenie kulinarne.

Ale one były miłe. Bo takie są, taki jest ich urok. Staś przypomina sobie zaglądanie, czy też podglądanie, zainteresowanie i troskę tym, jak się czują, czy mają jedzenie itp. Może nie miały, a może chciano im ekstra dogodzić? Razem z Adasiem pracowicie nazrywali fantastycznej zieleniny i bardzo zadowoleni nakarmili głodne zwierzątka. Byli pewni, że spełnili dobry, miłosierny uczynek. Niestety! Może tata wcześniej uprzedzał, aby nic tym królikom nie dawać? Był lekarzem weterynarii. Taka hodowla, choć na potrzeby okupacyjne, miała także charakter zawodowy.

Krótko, aby nie popadać w melancholię. Jednym słowem: króliki dokończyły żywota. Ojciec bardzo się zmartwił. Więcej! Staś przypomina sobie, że mimo wrodzonej łagodności nawet krzyczał. Coś w rodzaju: „Przecież zakazałem! Dlaczego?…”. Na pewno z żalem. W końcu chcąc sprawę załatwić pedagogicznie, demonstracyjnie ściągnął ze spodni pasek i kazał się kłaść na otomanie. Adaś zniósł to dzielnie, choć według obserwacji Stasia pasek świsnął dosyć ostro, ale tylko raz. Pozbierał się, przyszła kolej na synka. To zapamiętał. Mocno płakał, na pewno ze strachu, ale także z poczucia winy, wszak śmierć tych miłych króliczków, poczucie własnej głupoty i zawód, który zrobili tatusiowi, były bardzo silne.

Położył się, wypiął. Klasnął pasek. Staś od razu pomyślał, że niezbyt to było bolesne. Później, a ponieważ był to jedyny w jego życiu wypadek „pasowania”, domyślił się, że tacie zrobiło się żal i uderzył raczej łagodnie. Tym niemniej, w różnych relacjach późniejszych, choć jeszcze dziecinnych, mógł się chwalić: „Dostałem od taty paskiem, ale nie bolało”. I tak Staś zapamiętał tę hodowlę w komórce na węgiel. I biedne, miłe króliki, z dużą pewnością przeznaczone do spożycia. Niestety.

Było fajnie – z Adasiem

Okupacja okupacją, ale dla Stasia i Adasia Gocławek latem, w słońcu, z ogrodem, z opieką mam, a także serdecznej opiekunki Irenki, był po prostu rajem. Zabawy, ganianie, a potem? To się zapomina, ale zapewne dobry obiadek. A po obiadku? Tutaj dzieci były racjonalnie chowane. Zgodnie z zaleceniami fachowców obowiązywała godzinka spania.

W jasnym pokoju stały dwa posłania. Na tym pod ścianą, naprzeciwko okien, spał Adaś. Na drugim przy ścianie, obok wejścia – Staś. Rozkosznie. Słońce oświetlało pokój. W pewnym momencie Staś otworzył oczy. Może usłyszał szelest odrzucania kocyka przez Adasia? Patrzył zaciekawiony.

Ten szybciutko się zerwał, wyciągnął jeden z bamboszów stojących koło posłania i nie patrząc na nic, w całkowitym wyobcowaniu, zaczął sikać do niego. I natychmiast po tym, bez żadnego zainteresowania światem, okolicą, sytuacją, nie widząc wpatrzonego Stasia, położył się spokojnie na swoje legowisko, chyba kontynuując nieprzerwany niczym sen. To Staś zapamiętał. Był tym wydarzeniem mocno zadziwiony. Może później brata indagował? Może już wtedy potrafił żartować? W każdym razie Adaś nic nie pamiętał.

Prawda, że ciekawe? W tym znerwicowanym, wojennym świecie ten widok nieprzytomnego, śpiącego na jawie braciszka był dla Stasia ważniejszy od takich czy innych zasłyszanych wydarzeń na froncie. Takie dziecinne zadziwienie Stasia. Wspomnienie czasu pięknego słonecznego dnia, spokoju. Czy mające jakikolwiek sens?

Jeszcze jeden zapamiętany obrazek z Adasiem – na Gocławku. Pewnie z tego samego okresu. Może mieszkała wtedy ciotka Janka i dlatego był Adaś? Zabawa przy bocznej ścianie domu. Pełne pomysłów, trudne i odpowiedzialne działania w piachu. Kopanie tam jaskiń, a może okopów, stawianie zamków i zapewne bombardowanie ich. Wszystko pełne inwencji, ciekawych rozwiązań. Zakopywanie się, jakieś gry, być może sportowe. Adaś pewnie już wtedy miał takie ciągoty. Wzajemna rywalizacja? W sportowych zmaganiach zawsze był górą. Nie tylko dlatego, że był starszy.

Sport już zaczynał być jego pasją.

I cóż? Tam gdzieś okupacja, zagrożenie życia, troski, zmartwienia. Jeszcze dalej krwawa wojna, w podświadomości strach, ciągły strach, który docierał także tu. To Staś wie na pewno. Już doświadczał groźnych snów, miał w oczach wrażenia z ulic Warszawy. A tu, pod ścianą jasnego domku, w pięknym, złocistym piachu można było wesoło baraszkować, zapominając o całym tym złym świecie. Dwa dzieciaki – czterolatek i sześciolatek.

Czy kochać zwierzątka

Okupacyjne życie? Smutne, czasem straszliwie smutne. W tym nieszczęśliwe, pomyłkowo zgładzone króliczki. Ten pomysł hodowlany był dozwolony, bezpieczny. Ludzie musieli sobie radzić. Co innego pomysł hodowania świnki. W przypadku donosu, ujawnienia mogło to mieć przykre następstwa. Ale sąsiedzi byli porządni, a Niemcy na ogół tutaj bez potrzeby się nie pokazywali.

Staś zapamiętał wielkie wydarzenie. Coś, czego wszyscy oczekiwali. Tak to odczuwał zapewne czteroletni chłopczyk. Była chyba wiosna, może lato, ale nie zima. Na pewno „czynny” był ogród, raj dla Stasia i Adasia. Był tata. I nie tylko. Czy to w czas Wielkanocy? Tak się Stasiowi wydaje. Właściwie nie wie dlaczego. Pozostał mu w pamięci jakiś taki świąteczny nastrój. Chyba goście. Dużo słońca w pokoju.

To było zdecydowanie przedpołudnie. Oczekiwanie, które Staś wspomina, dotyczyło jakiegoś podniecenia dorosłych, ich nadziei związanych z przewidywaniem czegoś wyjątkowego. Jakby dotyczyło to zasilenia jadłospisu czymś niezwykłym. Po prostu pojawiła się nadzieja na potrawy z mięska, hodowanej do niedawna po kryjomu, świnki.

I od razu Staś, wspominając, stawia sprawę uczciwie. On nie miał żadnego stosunku uczuciowego do tego stworzenia. Króliczki to było coś innego, one jakoś go rozczulały. Zaglądał do nich, może go bawiły, były miłe. Świnki, jej figury, ryjka i oczek nie zapamiętał. Żadnych rozczuleń. Może nie była eksponowana w jasności? Śmierdziała, kręciła się cała umazana. Może była krótko? Może tylko przeszmuglowana w celu ukończenia żywota?

Można się zastanawiać, dlaczego nie miał żadnych moralnych niepokojów. Wszak teraz, oglądając w telewizji mądre zachowania świnek, ich bystre, inteligentne oczy, ich niezaprzeczalne intelektualne walory – nie potrafi wytłumaczyć tej ówczesnej, jakiejś dziecinnej bezduszności. Ale cóż, wtedy widocznie nie dorósł duchowo do tego, aby zastanawiać się nad moralnymi sprawami życia i śmierci małej świnki, podobnie jak rozkosznych króliczków.

Trwała wojna i jej skutki były mu znane. A przede wszystkim miał we wszystkich sprawach całkowite zaufanie do taty i do mamy.

Ale też warto powiedzieć, że nie wchodziła w grę żadna prywata. Nie miał żadnego pojęcia o zaletach, na przykład, szyneczki, schaboszczaka i podobnych wyrobów. Tu od razu kategorycznie trzeba zaznaczyć, że Staś był przeciwnikiem każdego mięsa. Bo tam były żyłki, tłuszczyki i inne obrzydliwości. Podobne jajek sadzonych. On właściwie tolerował jedynie mielone, zwłaszcza robione przez babcię.

Wracając do zapamiętanego oczekiwania na wielkie wydarzenie słonecznego, wiosennego dnia… Duży pokój na Gocławku: rozświetlony, wielki, ciepły, przepojony jakąś wzajemną serdecznością. Na środku duży stół. Staś był jeszcze bardzo małym chłopczykiem, więc wszystko wydawało mu się wielkie. Cała rodzina w oczekiwaniu. Na pewno mama, tata, ale także inni, bardzo bliscy, kochani. Na twarzach zauważalna radość. Atmosfera? Zapamiętał. To się udzielało. Siadanie do stołu. Staś miał swój składany „tron”, taką bardzo udaną konstrukcję, mogła być wysokim siedziskiem z odpowiednimi zabezpieczeniami, lub niskim fotelikiem z blatem–stolikiem.

Atmosfera wyjątkowości. Nareszcie! Na stole pojawił się półmisek z krążkami przysmażonej kaszanki. Takie piękne talarki, chrupiące, smakowite. Wszyscy byli zachwyceni. To Staś odczuwał i to zapamiętał. Nie miał wątpliwości. Wiedział, że to coś na talerzu jest niezwykłe.

Może było biednie, stąd ta wyczuwalna atmosfera jakiejś wyjątkowości. Prawdopodobnie pojawiły się później także inne dania, bardziej konkretne. Ale Staś, straszny grymaśnik, tymi talarkami był oczarowany. Wydały mu się najwspanialszą potrawą. I ta kaszanka, ten dzień, ten słoneczny pokój, ci najbliżsi mu ludzie, to jakieś zadowolenie, jakieś metafizyczne szczęście – pozostało mu na zawsze. I sentyment. Ponad wszelkie inne, najbardziej wyszukane i luksusowe potrawy. Te wspaniałe, przypieczone, pachnące talarki kaszanki.

Pozostało też, niestety, inne, łączące się z tymi rozkoszami wspomnienie. Wyprzedzające moment smakowitego zajadania się, a w nastroju wręcz mniej radosne. Trudno określić, ile dni wcześniej to było. Tego dnia Staś zaczął odczuwać dziwne podniecenie dorosłych. To była specyficzna atmosfera czekania, pewnego zdenerwowania, nawet strachu. Strachu, którego istotę Staś już rozumiał. Wszak była okupacja. Wiedział, co to oznaczało. Spotykał na ulicach niemieckich żołnierzy. Nienawidził ich, ale także się bał.

Tego popołudnia, kręcąc się po domu, z różnych, mimowolnie skojarzonych wypowiedzi rodziców, ostrzeżeń mamy w rozmowie z ojcem, wyczuł, że ma nastąpić jakieś niebezpieczne wydarzenie. Wszyscy byli jakoś podnieceni. Ojciec zniknął. Czas stanął w miejscu. I wtedy gdzieś… Ale gdzie? Jakby tam coś głośno zakwiczało. Potem zapadła cisza. Staś doskonale to odczuł. Wiedział, że to źle. Że powinno być cicho. Bo to zakazane, zabronione. Bo Niemcy. Przeląkł się, ale miał nadzieję, że będzie dobrze. Właściwie wiedział, że będzie dobrze, bo tam był ojciec.

Tak oto, bez komplikacji, zakończyła poczciwy żywot świnka, w cichości chowana w komórce. Nieobdarzona szczególnym sentymentem, ani przez Stasia, ani Adasia. I ta świnka zapisała się w pamięci Stasia, pomijając oczywisty związek z kaszanką, także świadomością, że pewne sprawy muszą być przechowywane w tajemnicy.

Może tak bardzo kochający zwierzęta ojciec ją po prostu, niezbyt umiejętnie, pozbawiał życia? Wtedy jej rozpaczliwy kwik rozległ się zbyt głośno w ciszy zielonych ogrodów. I to mogło wzbudzić zaniepokojenie. Bo jednak kogoś niepowołanego ten dźwięk mógłby zaciekawić. To była okupacja. I ta obawa jakoś do Stasia już docierała.

Okazje do świętowania były różne

Być może Wielkanocy? Idąc śladem wspomnianego uroczystego wydarzenia, Staś doskonale zapamiętał Wigilię z 1941 roku, a więc gdy miał cztery lata. Gocławek, była zima. W pokoju stała duża choinka, zdobiona własnymi siłami. Z kolorowych arkusików można było stworzyć prawdziwe cudeńka. Był też Adaś z mamą. Śpiewano kolędy. Chłopcy oczekiwali zapowiadanego Świętego Mikołaja. Wszystko wszystko inne nie miało znaczenia. Jakieś potrawy na stole, zapewne bardzo atrakcyjne, Stasia zupełnie nie interesowały. Coś takiego jak smażony karpik, śledzik, pierogi z kapustą. Może gdyby pokazały się naleśniki z serem… Ale co tam w ogóle było? Może trochę entuzjazmu pojawiło się, gdy pokazały się ciasta? Problem istotny. Najważniejszym było, kiedy pojawi się Święty Mikołaj. Dlaczego nie przychodzi?

Nagle – pukanie! Mocne walenie do drzwi na werandzie. Święty! Jak przez mgłę Staś przypomina sobie… Był nieprzytomny z przejęcia. Może ze strachu? Słychać kroki. Otworzyły się drzwi. Wszedł. Wszyscy wstali, w pokorze go witając. Miał ogromną białą brodę, kożuch, na głowie ceremonialną kapuzę. Na plecach ogromny wór z prezentami. Podstawiono mu krzesło – usiadł.

Co przyniósł? Otwierał, prosił do siebie, wręczał. Każdy obdarowany musiał podejść, odpowiedzieć, zademonstrować.

Adaś wyrecytował jakiś wierszyk. Mikołaj pochwalił. Teraz prezent dla Stasia. A on? Przestraszony. Mikołaj coś mówił, prosił łagodnie. Powinien też coś wyrecytować. Ale Staś się bał, nic nie pamiętał, zapomniał. Mikołaj starał się pomóc, ale strach był mocniejszy. Ten Mikołaj wyglądał tak groźnie. Staś zaczął płakać. Już nikt nie mógł mu pomóc. Zapomniał o prezentach. Mikołaj gładził Stasia po głowie, przytulał, ale on z rykiem uciekł do mamy.

Wszystko inne poszło w niepamięć. Na pewno były prezenty. Ale jakie? Nic, nic tylko strach i ten zadziwiający, straszny Mikołaj. Na szczęście była mama. Można się było przytulić.

A w jakiś czas potem Adaś, chwaląc się przy tym swoją mądrością, podśmiewając się, zdradził Stasiowi: „Przecież to był twój tata. Ja od razu rozpoznałem”. Chyba Staś nie uwierzył. „Przecież to był prawdziwy Święty Mikołaj. Bałem się. Był taki groźny!”.

Nie pomogły przyniesione piękne prezenty.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: