Dzieje Polski opowiedziane dla młodzieży - ebook
Dzieje Polski opowiedziane dla młodzieży - ebook
Historia Polski Konecznego to historia opowiedziana przystępnym językiem dla młodych. Wciąż żywa i pasjonująca podróż po meandrach polskich dziejów. To nie tylko daty i nazwiska, ale przede wszystkim rozumienie i pokochanie celów narodu, które sformułowali już i przekazali pierwsi polscy władcy, Mieszko I i Bolesław Chrobry.
„Historia jest takim podróżowaniem po rozmaitych czasach. Przez ile zmian musiały przejść ziemie polskie, zanim nastały sposoby życia podobne do dzisiejszych! Czy może być przyjemniejsza rozrywka umysłowa, jak poznanie tej stopniowej odmiany urządzeń, obyczajów, tej nieustannej przemiany myśli pośród ciągłej walki o byt i ustawicznej pracy nad sobą.” – Feliks Koneczny
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7954-104-1 |
Rozmiar pliku: | 943 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Historia Polski jest wciąż żywa i stanowi źródło do czerpania różnorodnej wiedzy przez każdego z nas, zarówno indywidualnie jak i przez cały naród. Nasze wspólne dzieje – świadomość największych wydarzeń, pamięć postaci historycznych, ich dzieł i losów – zakorzenione w każdym z nas, decydują o tym, że podobnie myślimy, mamy wspólne poczucie zasadniczych problemów i kierunku przyjmowanych rozwiązań. Tak żyje w nas historia i po to w istocie się jej uczymy...
Bo przecież studiowanie historii to nie tylko pamiętanie dat, liczb, nazwisk czy precyzyjne określanie przebiegu granic charakterystycznych dla danej epoki ale przede wszystkim rozumienie i pokochanie celów narodu, które sformułowali już i przekazali pierwsi władcy Polski: Mieszko I i Bolesław Chrobry.
Feliks Koneczny pisze wprost, że poznawanie historii jest ćwiczeniem dla umysłu. I rzeczywiście. Możemy bowiem, śledząc uważnie historię, dostrzec istotę działania budującego naród. Zasadza się ono na wielkiej, mądrej, odważnej myśli, wybiegającej śmiało w przyszłość, a przy tym nie oderwanej od dziedzictwa przeszłości lecz je kontynuującej. Jednak aby ta myśl mogła się przebić potrzeba niezwykłej ofiarności. I jeśli nawet brakowało tych dwóch elementów, koniecznych dla przetrwania i rozwoju narodu niektórym naszym wielkim królom i władcom, ocenionym później przez potomność jako mali, to aby życie narodu trwało, nieśli je inni, stojący i umysłem i sercem na jego czele; zdolni uchronić go przed upadkiem i to nawet mimo charakterystycznego, wielkiego nagromadzenia zakulisowych intryg, ludzkich słabości i czystego przypadku.
Ta podróż w czasie wespół z Feliksem Konecznym wskazuje, szczególnie młodemu czytelnikowi, że należy w każdej sytuacji być człowiekiem charakteru. I tak mądrość historii i płynąca z niej przestroga przenosi się na grunt życiowych doświadczeń i splata się z nim ściśle, co po raz kolejny dowodzi słuszności łacińskiej maksymy, iż _historia vitae magistra est._
Paweł GondekI. CZASY POGAŃSKIE
Nęcą młodszych i starszych opisy podróży, bo to tak milo przebywać przynajmniej wyobraźnią wśród innych ludzi i stosunków odmiennych, poznawać odmienne od naszych zwyczaje i obyczaje, dowiadywać się ciągle czegoś zupełnie nowego.
Nie sztuka wiedzieć, że zaznamy rozmaitości, przenosząc się z miejsca na miejsce. Ale nie każdemu wiadomo, że można mieć nie mniejszą rozmaitość, przenosząc się myślą W ROZMAITE CZASY TEGO SAMEGO MIEJSCA. Historia jest takim podróżowaniem po rozmaitych czasach.
Ileż rozmaitości! Gdzieś na australijskich wysepkach są ludy używające narzędzi i broni kamiennej, bo nie znają jeszcze użytku kruszców. Ależ i u nas tak było przed wiekami. Gdy potem poznano sztukę topienia kruszców, używano najpierw mieczów brązowych; tak było w całej zachodniej Europie, tak jest dziś w Tybecie. U nas nastało po kamieniu od razu żelazo; Polska nie posiada w swej przeszłości okresu brązowego.
Najstarsi ziem polskich mieszkańcy mieli mieszkania jaskiniowe, których ślady oglądać można dotychczas w okolicy Krakowa, w grotach wsi Mnikowa, Ojcowa, Kwaczały. Narzędzia i wyroby tej ludności znajdują się w muzeach krakowskich w obfitości, a zdarzają się i w innych stronach Polski. W Wielkopolsce, gdzie było więcej wód, budowano sobie mieszkania na wodzie na palach, w środku jezior, mokradeł, błot, bagien (tzw. palafity, np. w Czeszewie).
O tych najstarszych zabytkach przeszłości jest osobna nauka, zwana archeologią. Przez ileż zmian musiały przejść ziemie polskie, zanim nastały sposoby życia podobne do dzisiejszych! Czyż może być przyjemniejsza rozrywka umysłowa, jak poznanie tej stopniowej odmiany urządzeń, obyczajów, tej nieustannej przemiany myśli pośród ciągłej walki o byt i ustawicznej pracy nad sobą. Wybierzmy się w tę podróż – w przeszłość ziem polskich! Poznajmy całą rozmaitość dziejów własnego kraju. Przyjemne łączyć się będzie z pożytecznym, rozrywka umysłowa stanie się zarazem ćwiczeniem umysłu, bo poznawanie zmian przeszłości jest nauką poważną.
Nauka o zmianach kolejnych w stosunkach ludzkich zowie się HISTORIĄ. Historia polska jest więc nauką o zmianach, przez jakie przechodził naród polski, o zmianach w sprawach PUBLICZNYCH polskich. Historia polska – to historia dobra publicznego w Polsce, narodowej doli niedoli.
Liczy historia polska około 1200 lat, zaczynając się mniej więcej od roku 700 po Chr. Co było przedtem, należy do archeologii.
Z początku żyło się nie rodzinami, lecz rodami. Przed tysiącem lat gospodarowali wspólnie wszyscy stryjowie, stryjeczni dziadkowie, stryjeczni bracia, ich synowie i wnuki, ich żony, siostry i dzieci. Wspólne ich mienie stanowiło WSPÓLNOTĘ RODOWĄ. Bywały rody szczuplejsze i liczniejsze, po osób kilkanaście, i po sto kilkadziesiąt, jak się zdarzyło. Nadchodził czas, że pewien obszar ziemi nie mógł już wyżywić rodu nazbyt rozrodzonego. Zakładano więc w pobliżu nową osadę, i tak coraz dalej, aż z rodu urosło PLEMIĘ, mogące mieścić w sobie z czasem nawet kilkadziesiąt obszarów osad rodowych. Sąsiadujące ze sobą plemiona wytwarzały lud, a z ludów zjednoczonych powstał NARÓD. Narody pokrewne, mówiące podobnymi językami, stanowią SZCZEP. My jesteśmy narodem polskim szczepu słowiańskiego.
Pierwotnie las był głównym żywicielem, a rolnictwem mało się zajmowano. Las roił się od tysiącznych barci pszczół dzikich, na leśnych łąkach wypasano stada bydła, a w dąbrowach trzody nierogacizny, po borach i lasach dziczyzny pełno. Pasterzy i myśliwych było sto razy więcej niż rolników; łatwiej było o udziec sarni, niż o placek jęczmienny. W północnych stronach Polski, u Polan, Kujawiaków i Pomorzan mniej było zwierzyny, a za to nadzwyczajna obfitość ryb, bo tam były same jeziora i jeziorka, a ziemia po większej części podmokła.
Każda okolica żyła oddzielnie, każde plemię miało osobnego księcia na swym grodzie. Dochowało się o nich bardzo mało wiadomości. Nad górną Wisłą były już w zamierzchłej przeszłości trzy grody: Wiślica, Tyniec i Kraków, założony przez księcia Kraka, od którego pochodzi nazwa miasta i plemienia całego nowego, nazwanego Krakowiakami. O innych grodach w Małopolsce nie mamy wiadomości z czasów najstarszych, zwanych przedhistorycznymi. W Wielkopolsce najstarszym grodem jest Kruszwica nad jeziorem Gopłem. Panował tam książęcy ród Popielów, rozszerzających swą władzę na sąsiednie plemiona, tak iż po pewnym czasie panowali nie tylko nad Kujawiakami (na których ziemi stoi Kruszwica), ale i nad sąsiednim większym ludem Polan.
Przodkowie nasi byli poganami. Mieli jakieś przeczucie prawdziwego jedynego Boga, wszystko widzącego i wszystko wiedzącego, skoro posągi bożka Światowita (to znaczy: pana świata) robili z głową o czterech twarzach, zwróconych w cztery strony świata.
Pogaństwo trwało u nas dłużej niż u narodów Europy zachodniej, bo od nas bardzo daleko do obydwóch ognisk chrześcijaństwa, do Rzymu i Carogrodu (czyli Konstantynopola). Rozmaici misjonarze nawracali wpierw rozmaite narody bliższe Rzymu lub Carogrodu. Na nas kolej mogła przyjść dopiero później.
Najbliższym Polski narodem chrześcijańskim byli Niemcy. Z nami nie sąsiadowali, bo na zachód od nas były jeszcze dwa narody słowiańskie, również poganie: Czesi i Połabianie. U ludów czeskich powstało znaczne państwo, zwane Wielkomorawskim, bo na Morawach wzięło początek. Dalej dopiero, za Czechami i za Połabianami, poza rzeką Łabą i jej dorzeczem, siedzieli na zachodzie Niemcy. Będąc już chrześcijanami, mogli byli nawracać Połabian i Czechów.
Ale Niemcy wymyślili sobie szczególną regułę, że poganin nie jest bliźnim, a jego ziemia jest jakby niczyja i wolno ją zagarniać, a pogańskich mieszkańców uważać za niewolników. Co za ohydne przekręcenie chrześcijaństwa! Toteż Czesi i Połabianie bali się takiego chrześcijaństwa i nie chcieli „wiary niemieckiej”.
Książę wielkomorawski Rastyc, sprzyjając chrześcijaństwu, ażeby okazać, że ono nie jest wiarą „niemiecką”, sprowadził misjonarzy z Półwyspu Bałkańskiego, Cyryla i Metodego, których Kościół zaliczył następnie w poczet świętych, jako apostołów słowiańskich. Ci z zezwoleniem papieskim zaprowadzili nabożeństwo nie w łacińskim języku, ale w słowiańskim, a mianowicie w tym, który znali u siebie na Bałkanie, w języku starobułgarskim. Utworzyli OBRZĄDEK RZYMSKO-SŁOWIAŃSKI, a do ksiąg kościelnych obmyślili dla tego języka osobne pismo, zwane GŁAGOLICĄ, od czego też obrządek cały zowie się dotychczas głagolickim. Istnieje on jeszcze w niektórych okolicach Istrii i Dalmacji, pośród Chorwatów nad Morzem Adriatyckim.
Apostołowie słowiańscy, św. Cyryl i Metody, założyli arcybiskupstwo na grodzie Welehradzie na Morawach, a stamtąd rozsyłali uczniów na wschód i północ, pomiędzy ludy polskie, pomiędzy Ślązaków, Kujawiaków, Polan i Wiślan. Ochrzcił się około roku 850 książę panujący w Wiślicy nad Wisłą (pomiędzy Krakowem a założonym później Sandomierzem), i to jest NAJSTARSZY ŚLAD CHRZEŚCIJAŃSTWA W POLSCE.
Właśnie w tym samym czasie, około roku 850 skończyło się panowanie Popielów. Zaczęła się nowa dynastia (rodzina panująca), zwana piastowską, o której powstała potem legenda historyczna, jakoby od kołodzieja pochodziła (bo pewna część koła nazywa się piastą). Legenda łączy przybycie misjonarzy chrześcijańskich z Welehradu z osobami ostatniego Popiela i założyciela nowej dynastii, a to opowieścią, jak wypędzeni od księcia znaleźli u Piasta gościnę. Ale nowa dynastia pozostała jeszcze przez cztery pokolenia pogańską, chociaż znaleźli się wśród Kujawiaków i Polan tacy, którzy przejrzeli i chrzest przyjmowali. I tam także z wolna przybywało chrześcijan.
Po pierwszym Piaście następowali kolejno jego potomkowie: Ziemowit, Lestko czyli Leszek, Ziemomysł i Mieszko czyli Mieczysław. Piastowie przenieśli stolicę z Kruszwicy najpierw na ostrów sąsiedniego jeziora Lednicy, gdzie wystawili rozległy zamek, a potem do kraju Polan, do nowego grodu, nazwanego Gnieznem (tj. gniazdem).II. MIESZKO I I BOLESŁAW WIELKI
Niemcy, zamiast nawracać Słowian, woleli ich grabić, a ustanowią nawet przeciwko nim osobnych wodzów, zwanych margrafami. Jeden z nich, Gero, zaprosił raz podstępnie trzydziestu połabskich książąt plemiennych na ucztę i kazał ich we własnym domu pomordować. Własnych gości!
Sięgnął ten Gero, aż do granic ludu Polan, a Mieszko musiał mu złożyć hołd, nie czując się dość silnym do skutecznej obrony. Byłaby po Połabianach przyszła kolej na Polaków, a na polskiej ziemi powstawałyby nowe margrabstwa niemieckie, gdyby nie rozum Mieszka.
Za przykładem coraz liczniejszych chrześcijańskich poddanych Mieszko postanowił przyjąć chrzest – byle tylko nie od Niemców. Zwraca się tedy do pobratymczych Czechów. Tam stosunki były odwrotne niż w Polsce; tam pełno jeszcze było pogan, ale dynastia czeska, zwana Przemyślidami, była chrześcijańską już od lat kilkudziesięciu. Wyprawia więc nasz książę posłów do Pragi z prośbą o rękę księżniczki czeskiej Dubrawki, o nauczycieli duchownych wiary świętej i o sojusz obydwóch państw przeciw Niemcom.
W roku 965 przybyła do Gniezna Dubrawka, nazwana słusznie matką chrzestną narodu polskiego. Wybrała się w drogę z całym dworem i taborem, z orszakiem dworzanek, przybranych strojno w pstre szaty, nakryte futrami, zdobne najcenniejszymi tych czasów klejnotami, sznurami bursztynowych pereł. Miały z sobą hufiec zbrojnych i gromadę pachołków.
Cały ten orszak, mężczyźni i kobiety, jechał konno, bo to był jedyny sposób podróżowania. Nie było porządnych dróg, częstokroć nie było ich wcale, ani dobrych, ani złych, nie znano powozów. Konno więc wjechała Dubrawka do Gniezna, z nią kapelan nadworny, a w środku orszaku konie, objuczone skrzyniami z książęcą wyprawą. Były tam skarby różne, ale ponad wszystkie złote naramienniki i bursztynowe naszyjniki droższe były dwa klejnoty szczególne, dotychczas na polskiej niewidziane ziemi – dwie księgi pisane ozdobnymi literami na pergaminie: mszał i brewiarz. Były to pierwsze książki na ziemi polskiej. Pisane były nie po słowiańsku i nie głagolickimi głoskami, ale zwyczajnym abecadłem, przyjętym w całej zachodniej Europie. Obrządek słowiański zaginął w Czechach i na Morawach po śmierci św. Metodego, a ludzie już się spostrzegli, że nowa wiara nie jest niemiecką, lecz powszechną i że ognisko jej wcale nie u króla niemieckiego, lecz u papieża.
Przyjęcie tego samego obrządku, jaki jest w Rzymie, i w tym samym łacińskim języku, zbliżało Polskę do samej osoby Ojca świętego.
Ale ważniejszą od obrządku, którego odmienność nie stanowi jeszcze różnicy wiary, była jedność abecadła z Europą zachodnią. Różnica abecadła odgrodziłaby nas od narodów zachodnich, oświeceńszych. Gdyby u nas były księgi kościelne, pisane innym jakimś abecadłem, nie łacińskim, cała nauka europejska byłaby dla nas niedostępna i cała cywilizacja zachodnia zamknięta. Łacina była bowiem powszechnym językiem europejskim i tylko w tym jednym języku pisywano książki. Wspólność abecadła wiodła do wspólności nauki, a więc do wspólności duchowej z bardziej oświeconymi krajami, przede wszystkim z Włochami, gdzie Rzym był nie tylko stolicą papieża, ale też głównym ogniskiem cywilizacji europejskiej.
Mieszko więc postanowił się ochrzcić. Ale dorosły musi przed chrztem wyuczyć się prawd wiary świętej i odbyć czas próby. Taki kandydat do chrztu zowie się KATECHUMENEM, a czas nauki i próby trwa w zwykłych okolicznościach rok jeden. Dlatego to chrzest Mieszka nastąpił dopiero w rok po przyjeździe Dubrawki, w roku 966.
Równocześnie założył książę biskupstwo w Poznaniu, i tam też przeniósł swą stolicę. Pierwsi księża łacińscy w Polsce znaleźli się tedy wśród ludu Polan, i od tego zwali Mieszka księciem Polan i tak go pisali w rocznikach i dokumentach, jego i potem jego następców. Księża tylko umieli pisać, i tylko po łacinie pisywano. Przylgnęła więc do władców Polski nazwa książąt i królów Polan, i cały naród nazwano potem Polakami.
Trwało to dłuższy czas, zanim wszystkie zakątki kraju zajaśniały światłem ewangelii, ale szczycimy się tym, że nawrócenie Polski odbyło się łagodnie i spokojnie. Wszak Zbawiciel zakazał surowo nawracania mieczem, a przez to samo wszelkiego przymusu w rzeczach wiary.
Szczere było nawrócenie księcia Mieszka I, i cała rodzina książęca przejęła się gorliwością w wierze. Dopiero co nawrócona dynastia piastowska niesie pochodnię wiary dalej, do dalekich krajów, na południe i na północ. Oto siostra Mieszka, Adelajda, zwana Białą Kneginią, wyszedłszy za mąż za Gejzę, księcia pogańskiego Madiarów (którzy zajęli część Węgier), staje się matką chrzestną tamtego narodu, a rodzoną matką św. Szczepana, króla węgierskiego.
Oto córka Mieszka, księżniczka Sygryda, szerzy ewangelię w Szwecji i w Danii, aż na drugiej stronie Morza Bałtyckiego, jako małżonka dwóch królów: Eryka Zwycięskiego, a w drugim małżeństwie Swena Widłobrodego. Jedna z jej dworzanek polskich poślubia króla szwedzkiego Olafa, i również go nawraca.
Były to wielkie zaiste misje piastowskiego rodu, a historii polskiej przypada zaraz na samym wstępie taka chluba.
Teraz Niemcy nie mogli już uważać państwa piastowskiego za ziemię niczyją, ani też udawać, że wojują dla rozszerzenia wiary. Skoro Polacy byli już współwyznawcami wspólnej z nimi religii, myślał Mieszko, że będzie można żyć z nimi w przyjaźni. Ale oni obmyślili sobie nową wymówkę, że świeżo nawróceni książęta muszą być pod ich zwierzchnością, bo trzeba ich pilnować, żeby nie porzucili chrześcijaństwa i nie powrócili do pogaństwa. I tak Słowianin, czy poganin, czy ochrzczony, jednako miał być ich służką.
A więc wojna! Mieszko przekroczył granicę i odniósł w roku 972 takie zwycięstwo, że odtąd przez trzydzieści trzy lata był spokój od tych drapieżników.
Uznać swym zwierzchnikiem Mieszko mógł tylko papieża. Wyprawił też do Rzymu uroczyste poselstwo – z czym? – z puklem włosów swego syna, Bolesława. Taki był zwyczaj i nieraz widywano w Rzymie poselstwa, wjeżdżające z wielką uroczystością do wiecznego miasta z puklem włosów jakiego monarchy. Włosy miały w owych czasach i długo jeszcze potem jakby swoją mowę. Wolny obywatel zapuszczał włos dłuższy, niewolnikowi strzyżono je krótko. Kiedy chłopiec kończył lat siedem, strzygł go głowa rodu podczas uroczystej biesiady, na znak, że przyjmuje się tego chłopca do związku i wspólnoty rodowej, on zaś nawzajem oddaje swe siły i zdolności rodowi swemu. Ofiarować komuś włosy, znaczyło wyrazić mu czołobitność i uniżoność.
Pukiel włosów, posłany z Poznania do Rzymu, znaczył więc, że książę polski oddaje swego syna i następcę tronu i całe państwo swoje pod zwierzchniczą opiekę Stolicy Apostolskiej. Jakoż zapisano w aktach papieskich, że Mieszko ofiarował państwo polskie „w dziedzictwo św. Piotrowi”.
Dzielny Mieszko rozszerzył wielce granice państwa piastowskiego. Wcześnie przyłączył do Kujaw i Polan Śląsk, skąd posunął się na Morawy, które zostały we władaniu Piastów do roku 1029. Głównym atoli celem jego było Połabie i Pomorze. Tam jednak spotykały go często zawody.
Na Pomorze niełatwo było się dostać od Polan lub z Kujaw. Pomiędzy Wielkopolską a Pomorzem leżał pas bagien i błot nieprzebytych, długi na jakie mil 30, a szerokości dwóch mil do pięciu. I tak, choć niedaleko do morza, odcięty był od niego całymi milami bagnistych topielisk. Tylko sami Pomorzanie znali nieliczne suche przejścia.
Mieszko I koniecznie chciał dotrzeć do morza, bo morze jest najlepszą i najszerszą drogą na świat szeroki. Kto panuje nad morzem, ten może światu panować, a bogacić się i rość w potęgę. Myśląc o pozyskaniu wpływów na Pomorzu, ożenił w roku 987 syna swego Bolesława z księżniczką kaszubską, która na chrzcie przyjęła imię Emnildy. Chciał przez nią pozyskać stronników na Pomorzu, ale sam nie zdążył już zebrać owoców tej polityki. Przekroczył już siedemdziesiątkę i śmierć zabrała go w roku 992. Pochowany w katedrze poznańskiej, tumem zwanej.
Syn i następca jego Bolesław, zwany już przez współczesnych Wielkim, liczył, wstępując na tron, zaledwie lat 25, a był już dwa razy wdowcem, trzeci raz żonatym z Emnildą, i ojcem dwóch synów i trzech córek. Jakżeż więc krótko trwała wówczas młodość, która dziś liczy się poza trzydziestkę. Wtenczas uważało się czternastoletnich chłopców za „orężnych”, a 17-letnich za mężczyzn dojrzałych; ale też 50-letni uchodzili za starców.
Przez żonę pozyskał Bolesław stronników na Pomorzu, a ci wskazali znane sobie suchsze przejścia wśród bagien ku ziemi gdańskiej, a stamtąd ruszono na zachód, ku ujściom Odry. W dwa lata po wstąpieniu na tron, władał Bolesław Wielki nie tylko w Gdańsku, nad ujściem Wisły, ale też w Szczecinie nad ujściem Odry, okalając już od północy Połabian. Polska zyskiwała wolny dostęp do Morza Bałtyckiego.
Druga strona dolnej Wisły, prawy jej brzeg, zajęta była przez zupełnie inne ludy. Mieszkali tam Prusacy, lud na pół dziki. Należeli oni do tzw. szczepu bałtyckiego, pokrewni Łotewcom, Litwinom i Żmudzinom. Znalazłszy bród na Wiśle (pod Toruniem), wyprawił się i tam Bolesław i zajął południową część kraju; straszne moczarzyska nie dały dotrzeć i w tej stronie do samego morza; trzeba to było pozostawić przyszłości, aż się kraj lepiej zbada.
Mając pogan w swym państwie, Bolesław miał też obowiązek starać się o ich nawrócenie, ale nie mieczem. Chodziło o Prusaków, Pomorzan, Połabian. Do misjonarstwa północnych krain nadbałtyckich czuł powołanie św. Wojciech, który apostolskie swe prace postanowił zacząć od Prusaków.
Był to biskup praski, Czech, pochodzenia książęcego, z rodu Sławników, panującego nad jednym z plemion czeskich. Wygnano go z Pragi, bo między główną dynastią zwierzchniczą czeską a Sławnikami była nieprzyjaźń. Biskup pojechał do Rzymu. Tam spotkał się z królem niemieckim i cesarzem Ottonem III, bawiącym właśnie w wiecznym mieście. Był to biały kruk między królami niemieckimi. Współcześni zwali go cudem świata, bo zdawało się, że Opatrzność osadziła go na tronie, żeby znikła z historii złość i zawiść, żeby sprawiedliwość zapanowała pomiędzy narodami. Miał on niegdyś nauczyciela, świątobliwego i uczonego kapłana francuskiego, Gerberta (czytaj: Żerber), który z pastuszków pochodząc, stał się jednym z największych mężów w historii Kościoła katolickiego, a wielkimi zasługami wznosił się coraz wyżej, aż zasiąść miał na tronie papieskim. Gerbert przebywał za młodszych lat na północy i miał sposobność poznać osobiście naszego Bolesława.
W Rzymie spotkali się tedy Otto III, Gerbert i św. Wojciech, którego cesarz wybrał sobie za spowiednika. Tam w naradach z papieżem postanowiono, żeby północni poganie nie podlegali po chrzcie niemieckim arcybiskupstwom, lecz żeby w Polsce była dla nich zwierzchność kościelna. Gerbert dużo w Rzymie znaczył, a gdy sam niebawem został papieżem pod imieniem Sylwestra II, ustanowił w Polsce metropolię, czyli arcybiskupstwo, podlegające wprost samemu tylko papieżowi. W ten sposób Polska stała się zupełnie niezawisłą osobną prowincją kościelną.
Na arcybiskupa powołano św. Wojciecha. Święty mąż wybrał się zaraz do Polski. Przebywał w Krakowie, który nawet nie należał jeszcze do piastowskiego państwa, mając ciągle dawnych książąt plemiennych; następnie bawił w Cieszynie, w Bytomiu Górnym, w Opolu. Krótko zabawił w Gnieźnie i Poznaniu, spiesząc na prace misyjne do Prus. Tam spotkała go śmierć męczeńska. Ciało jego wykupił Bolesław na wagę złota i kazał pochować w katedrze gnieźnieńskiej. Zaraz po śmierci poczęto czcić polskiego arcybiskupa jako świętego. W całej Europie wznoszono kościoły pod jego wezwaniem, nawet w stolicy ówczesnych Niemiec, w Akwizgranie; w Rzymie jest kościół polskiego najstarszego patrona na ostrowie rzeki Tybru. W Krakowie wystawiono na cześć św. Wojciecha kaplicę pamiątkową na pagórku, wznoszącym się nad miastem od strony północnej; dzisiaj ten kościołek, pierwotnie położony za miastem, znajduje się na środku rynku.
Arcybiskupem został teraz rodzony brat św. Wojciecha, św. Radzym, a podlegało jemu i jego następcom biskupstwo poznańskie i trzy nowo założone: krakowskie, wrocławskie i w Kołobrzegu na Pomorzu. Otto III pragnął pomodlić się na grobie swego świętego spowiednika, a przy tym porozumieć się z Bolesławem. Gościna cesarska w roku 1000 w Gnieźnie miała być nauczką dla książąt i margrafów niemieckich. Przy tym Bolesław roztoczył taki przepych i takie urządzał uroczystości, że pamięć tego wszystkiego przeszła do kronik niemieckich. A Otto III lubił wielki ceremoniał monarszy. Zawsze noszono przed nim włócznię, co wówczas było oznaką godności monarszej, bo bereł jeszcze nie znano. Miał on włócznię starożytną, sprowadzoną z Carogrodu, po św. Maurycym, wodzu rzymskim; włócznię tę podarował Bolesławowi na znak, że uznaje go monarchą równym królom niemieckim. Przechowuje się ją do dziś dnia w skarbcu na Wawelu. Podczas biesiady w zamku na ostrowie jeziora Lednicy cesarz zdjął złotą przepaskę ze swej głowy i włożył na głowę Bolesława na znak przyjaźni pomiędzy nimi. Nie było to bynajmniej koronacją. Przepaska była bez półkolistego nakrycia wierzchniego, jakie miewają korony królewskie, a zresztą szafarzem koron mógł być tylko sam papież. Otto III chciał tylko okazać, że nie zamierza przeszkadzać koronacji księcia polskiego na króla, której Bolesław pragnął dokonać, która jednak miała się jeszcze odwlec na długo.
Otto III zmarł w niecałe dwa lata po zjeździe gnieźnieńskim, a następca jego, Henryk II, był zajadłym wrogiem Polski. Właśnie Bolesław począł skupiać i łączyć w jedno państwo kraje słowiańskie. Przyłączył najpierw do państwa piastowskiego znaczną część Połabia, potem Słowacczyznę, Morawy i Czechy. Natenczas Henryk zażądał hołdu, bo Czechy podlegały niemieckiemu zwierzchnictwu pod dynastią Przemyślidów. Ale Piast hołdu odmówił i rozpoczęła się długa wojna, która z przerwami trwała lat 14.
Po raz pierwszy wkroczyli Niemcy na ziemię polską w roku 1005, przeszedłszy Odrę w bród pod Krosnem na Śląsku. Śląsk stał się puklerzem Polski od Niemiec, ale też sam najbardziej ucierpiał, bo każdy najazd dawał się najpierw jemu we znaki. Za tych wojen z Henrykiem II spisali się Ślązacy tak dzielnie, że po trzeciej wyprawie odeszła cesarzowi ochota do dalszej wojny. Zostawił Bolesławowi dwie ziemie połabskie: Milsko i Łużyce, a na znak pokoju i równości dynastii polskiej i niemieckiej oddał swą krewną, a siostrzenicę szlachetnego Ottona III, księżniczkę Ryksę, w małżeństwo synowi Bolesława, Mieszkowi.
A jednak po dwóch latach wybuchła wojna na nowo. Wszystkich wypraw było ogółem sześć. Raz zapędził się Henryk II aż pod Poznań, ale wracał pomimo to z niczym; nawzajem hufce polskie dotarły aż pod Magdeburg, ale też zajął Bolesław krainy połabskie aż po Łabę i jeszcze dalej, aż po dopływ Łaby z lewego brzegu, po rzekę Salę. Tylko w Czechach osadzili Niemcy tymczasem znowu swojego hołdownika na tronie.
Sami Niemcy ganili postępowanie swego króla i cesarza; wielu było takich, którzy woleliby przyjaźń z Bolesławem, jak to urządzić pragnął Otto III. Wielkodusznością i szlachetnością pociągał ku sobie nasz książę nawet walczących przeciw sobie niemieckich żołnierzy. Ze zgrozą dowiadywał się Henryk II, że jego właśni żołnierze śpiewają w obozie piosenki, wyszydzające go, a wielbiące Bolesława. Bo też wojsku niemieckiemu przykrzyła się przewlekła wojna, w której nie miało wcale sposobności okryć się sławą; cesarz nieszczególnym był wodzem, a Bolesław zawołanym wojownikiem i tym brał serca nawet obcych żołnierzy. Wielu uznawało, że cesarz prowadzi wojnę wbrew słuszności, żeby tylko nasycić swą żądzę zaborów.
Na czele niemieckich przyjaciół Bolesława stał mąż święty, kanonik magdeburski, św. Bruno. Ten głośno przestrzegał cesarza, „żeby nie nastawał na zgubę księcia chrześcijańskiego, dzielnego pracownika w winnicy Pańskiej”, a gdy cesarz nie posłuchał, św. Bruno opuścił Niemcy i wyjechał na dwór piastowski, żeby cały świat widział, po czyjej stoi stronie. Poznawszy osobiście Bolesława Wielkiego, jego charakter i zamiary wielkie a godne monarchy chrześcijańskiego, tak potem o nim pisał: „Kocham go jak własną duszę, a bardziej niż życie moje”.
Znękany, zgnębiony moralnie i w wojnie kilkakroć pokonany, cesarz zawarł ostatecznie pokój w roku 1018 w Budziszynie na Łużycach. Zostawały przy Polsce Morawy i ziemie połabskie po Łabę i Salę. Bolesław zwrócił się zaś na wschód, żeby tamtejsze ziemie słowiańskie pozyskać dla swej Rzeszy słowiańskiej.
Ludy słowiańskie w dorzeczu Dniepru zorganizowane zostały państwowo przez obcych najeźdźców, mianowicie przez plemię skandynawskie Rusów pod wodzą Ruryka w roku 862. Od tego zwano te ludy Rusinami, tj. poddanymi Rusów, a kraj Rusią. Czwarty z rzędu Rurykowicz, tj. potomek Ruryka, książę kijowski Włodzimierz, wyprawił się na sąsiedni Rusi od zachodu polski lud Lachów, zamieszkały z obu stron gór Karpackich na wschód od Sanu, i zagarnął ten polski kraj w roku 981 wraz z tzw. ziemią Grodów Czerwieńskich, tj. dzisiejszą Chełmszczyzną. Krainy te, Piastom jeszcze nieznane, pogrążone w bycie plemiennym, były jeszcze pogańskie.
W siedem lat potem, w roku 988 Włodzimierz przyjął chrześcijaństwo, lecz nie z Rzymu, ale z Carogrodu, w obrządku grecko-słowiańskim, tj. że nabożeństwo odprawia się według ceremoniału liturgicznego carogrodzkiego, ale nie po grecku, lecz także w języku starobułgarskim, najstarszym piśmiennym języku Słowiańszczyzny. Nie wiedząc, że od stu lat już była obmyślona przez św. Metodego głagolica, wprowadził pewien mnich serbski, imieniem także Cyryl, nowe abecadło do obrządku grecko-słowiańskiego, nazwane od jego imienia cyrylicą. Przez przypadkowe podobieństwo imion przypisywano potem błędnie abecadło to św. Cyrylowi, gdy tymczasem św. Cyryl i Metody nic a nic wspólnego ze wschodnią Słowiańszczyzną nie mieli. Cyrylica, nieznana ani w Carogrodzie, ani w Rzymie, nieznana w ogóle nigdzie w świecie poza obrządkiem grecko-słowiańskim, odgrodziła Ruś na całe wieki pod względem umysłowym od reszty Europy.
Kiedy Włodzimierz przyjmował chrzest, panowała jeszcze jedność kościelna pomiędzy Carogrodem a Rzymem; chrzcił się więc Włodzimierz w powszechnym katolickim Kościele, który mieści w sobie rozmaite obrządki. Ale potem (od roku 1054) nastał rozłam, wybuchła w Carogrodzie schizma, która pociągnęła i Ruś za sobą, a więc nastała różnica większa, nie tylko obrządkowa, lecz wyznaniowa. I tak nastała pomiędzy Polską a Rusią różnica abecadła, obrządku, wyznania i wreszcie całej cywilizacji.
Ziemie Lachów i Grodów Czerwieńskich przyjmowały więc pod Włodzimierzem chrzest w obrządku greckim; niebawem jednak przyłączyły się do łacińskiego, jednocząc się dzięki Bolesławowi z innymi ziemiami pod panowaniem Piastów.
Bolesław Wielki wydał córkę za jednego z książąt Rurykowiczów, a gdy sam owdowiał po śmierci Emnildy kaszubskiej, starał się również o rękę ruskiej księżniczki. Gdy mu odmówiono, wybuchła wojna, podczas której Rusini nadali Bolesławowi przydomek Chrobrego, tj. mężnego, dzielnego. Po wielkim zwycięstwie nad rzeką Bugiem, Chrobry zdążał w szybkim pochodzie pod Kijów i zajął to miasto. Wjeżdżał tam przez bramę, zwaną Złotą, bo były koło niej kramy złotnicze. Wjeżdżając ciął mieczem w bramę na znak zwycięstwa i zwierzchnictwa, jakie odtąd miał tu sprawować. Miecz wyszczerbił się od tego cięcia i zwano go odtąd SZCZERBCEM. Przechodził na następców Bolesławowych jako DZIEDZICTWO PAŃSTWA POLSKIEGO.
Wracając z Kijowa do Poznania inną drogą, bardziej na południe, odebrał Bolesław Rurykowiczom obie zagarnięte przez Włodzimierza ziemie polskie: Grody Czerwieńskie i ziemię Lachów, skąd posuwając się dalej ku zachodowi, zajął i ziemię Wiślan i krainę Krakowiaków z Krakowem. Niebawem przeniósł stolicę do Krakowa. Panował odtąd niemal nad wszystkimi polskimi ludami, bo nie podlegali piastowskiemu panowaniu już tylko sami Mazowszanie.
Bolesław Wielki był teraz panem od Sali i Łaby do Dniepru, od Dunaju (płynącego na południu Słowacczyzny) do Morza Bałtyckiego. Panował nad wszystkimi (prócz Mazowsza) polskimi ludami, nad Połabiem i Morawami, a nadto miał swych hołdowników na Słowacczyźnie i Rusi. Rzesza słowiańska istniała, była dokonana.
Ta Rzesza słowiańska miała być oczywiście zupełnie niezależna. Wyprawił Bolesław z Kijowa w roku 1018, w kilka miesięcy po zawarciu tak zaszczytnego pokoju w Budziszynie, dwa wielkie poselstwa na dwie strony świata, do dwóch cesarzy: do tytułującego się cesarzem rzymskim króla niemieckiego Henryka II i do cesarza bizantyńskiego w Konstantynopolu, którego książęta ruscy uznawali swym zwierzchnikiem. Obydwom cesarzom ogłaszał, że teraz on zakłada trzeci związek państw, związek słowiański. Oświadczał się dobrym sąsiadem i nawzajem o przyjaźń prosił; ale też ostrzegał, że potrafi być groźnym sąsiadem, gdyby kto czyhał na niezależność jego Rzeszy słowiańskiej. Dwom cesarzom stawiał się śmiało, a miał też większe od nich panowanie, chociaż wciąż jeszcze księciem się tylko tytułował.
Tę wspaniałą budowę piastowską należało uwieńczyć KORONĄ. Rozpoczął więc starania w Rzymie o tytuł królewski, a gdy te pomyślny uwieńczył skutek, zgromadził biskupów polskich i kazał się arcybiskupowi koronować w archikatedrze gnieźnieńskiej w roku 1024. Korona polska stała się widocznym znakiem jedności narodowej i państwowej niepodległości, a zupełnej równości z innymi narodami Europy.
Dobrze, że Bolesław Wielki nie odkładał dłużej tej wiekopomnej uroczystości, bo już w następnym roku 1025 nastąpił zgon jego. Liczył lat 58, pochowany został w tumie poznańskim; obok swego ojca. Mają tam wspólny grobowiec i pomnik, na którym wyobrażono MIESZKA I OPARTEGO NA KRZYŻU, jako tego, który zaprowadził chrześcijańską organizację państwową, a BOLESŁAWA – NA MIECZU, ponieważ państwo to obronił mieczem i tak znakomicie rozszerzył.III. UPADEK I WZNOWIENIE PAŃSTWA
Koronę polską przekazał Bolesław Wielki swemu synowi, Mieszkowi II, liczącemu już lat 35, który też zaraz się koronował. Był to dzielny wojownik, ale w polityce ojcu nie dorównał. Uczony był, rozumiał po łacinie i umiał nawet czytać, o czym świadczą zdziwieni taką uczonością kronikarze.
A więc wtenczas królowie bywali analfabetami? A tak! I długo, długo jeszcze potem do rzadkości należał król, umiejący czytać, a cóż dopiero pisać. To było rzeczą duchowieństwa, i od księży też pochodzi wszelka oświata w całej Europie. Świeccy obywali się zupełnie bez nauki książkowej, czerpiąc wiadomości tylko z doświadczenia starszych i własnych spostrzeżeń. Wystarczało to wówczas do załatwiania spraw własnych, prywatnych, ale nie mogło wystarczyć nigdy do spraw państwowych, publicznych; toteż o te nie troszczył się niemal nikt prócz członków dynastii i nader szczupłego grona osób, związanych ściśle z dworem królewskim.
Dopiero królowi Mieszkowi II powiodło się złączyć już wszystkie ludy polskie. On przyłączył do państwa piastowskiego Mazowsze. Założył tam od razu biskupstwo, w Płocku.
Urządzenie państwa było w Polsce odmienne, niż gdzie indziej w Europie. W innych narodach było po kilka księstw, a nad nimi głowa dynastii, jako wielki książę lub król, gdy tymczasem w Polsce jeden tylko z członków dynastii panował nad całym państwem. Oczywiście polski sposób był lepszy, bo zachowywał jednolitość państwa. Ale było pięciu młodszych Piastów, a ci szemrali, że nie wyznaczono im dzielnic, w których by panowali. Bolesław Wielki miał młodszego brata (imieniem Mieszko), który nie otrzymawszy dzielnicy, przeniósł się do Niemiec, i tam też przebywał jego syn, Dytryk. Mieszko II miał dwóch braci, Bezpryma i Ottona, wiecznie niezadowolonych. Ażeby się te szemrania nie powtarzały już w młodszym pokoleniu, mając dwóch synów, młodszego z nich Kazimierza, kiedy był jeszcze chłopięciem, oddał do klasztoru, do benedyktynów.
Ci młodsi Piastowie namawiani byli przeciw królowi Mieszkowi II przez Niemców, Czechów i Węgrów; wszyscy weszli w zmowę i rzucili się naraz na Polskę. Król nie umiał nieprzyjaciół rozdzielić, nie umiał zawierać zręcznych sojuszów, jak to czynili ojciec i dziad jego. Mając wojnę w roku 1031 z trzema wrogami naraz, uległ im w końcu, chociaż odnosił zrazu świetne zwycięstwa. Madiarzy zabrali Słowacczyznę, Niemcy ziemie połabskie, Przemyślidzi Morawy, Duńczycy Pomorze, a Jarosław kijowski zagarnął na nowo ziemię Lachów i Grody Czerwieńskie; do tego przyłączyła się wojna domowa o dzielnice z braćmi, którym cesarz niemiecki przysłał wojsko na pomoc.
Ostatecznie król musiał przystać na podział państwa, uszczuplonego i tak wielce przez nieprzyjaciół zewnętrznych. Dostali dzielnice Bezprym, Otto, potem Dytryk. Król władał ledwie w trzeciej części państwa. Runął majestat tronu piastowskiego. W ciągłych zamieszkach zabito Bezpryma, a sam król zginął zabity przez własnego giermka w roku 1034. Starszy jego syn okazał się zupełnie niezdatnym do rządów, a młodszy był mnichem, nie mógł więc zasiadać na tronie. A ten mnich był jedynym Piastem, wszyscy zresztą wymarli.
Nie było dynastii, nie było państwa, bo ludność nie umiała sama się rządzić. Nie było żadnej siły zbrojnej, bo członkowie drużyn królewskich popowracali do swych rodzinnych wspólnot rodowych, skoro króla zabrakło. Osadzani przez króla pod grodami jeńcy wojenni z rozmaitych wojen, jako niewolnicy państwowi pracujący dla grodów, obecnie nie mieli nad sobą żadnej władzy. Stawali się wolnymi, ale też nie miał ich kto żywić. Zwrócili się z rabunkiem przeciw ludności rodzimej polskiej i wybuchł srogi bunt niewolników. Najgroźniejszymi byli jeńcy z Połabia, wciąż jeszcze pogańscy: ci bowiem, nienawidząc chrześcijaństwa, rzucali się na kościoły i klasztory.
Polska była całkowicie bezbronną. Skorzystał z tego książę czeski Brzetysław II i urządził straszliwy najazd łupieżczy. Zniszczył Kraków, Kruszwicę, Gniezno i Poznań. Rabowali Czesi tak, iż wywieźli do Czech skarby na stu wozach. W Gnieźnie chcieli zabrać ciało św. Wojciecha, ale kanonicy wskazali im inny grobowiec.
Cała zachodnia część Polski obrócona była w ruinę. Ludność chroniła się na Mazowsze, gdzie znalazł się jeszcze ostatni z książąt dawnych plemiennych, Masław, i zaprowadzał porządki państwowe. Tyle tam napływało przybyszów z innych stron Polski, iż Mazowsze pozostało już odtąd na zawsze najludniejszą prowincją Polski. Zdawało się też, że Masław odnowi państwo polskie i założy nową dynastię. Ale musiałby dopiero podbijać sobie inne ziemie polskie, bo posłuchu tam dobrowolnego nie znajdował.
Tymczasem wdowa po królu Mieszku II Ryksa schroniła się za granicę i póty kołatała do Ojca świętego, aż udzielił dyspensy Kazimierzowi Mnichowi, żeby mógł zająć tron po ojcu. O hufiec zbrojny dla syna wystarała się u cesarza Konrada II, przyrzekając za to hołd w imieniu syna. Kazimierz otrzymał 500 zbrojnych, z którymi stanął na granicy polskiej w roku 1038.
Okazało się, że ten hufiec niemiecki zgoła był niepotrzebny. Gdzie tylko stanął dziedzic piastowskiego państwa, wszędzie witano go radosnymi okrzykami: „A witajże, witaj, miły gospodynie!” Kazimierz pomocy Konrada nie potrzebował, Polski nie zdobywał jego żołnierzami, toteż i hołdu potem nie składał. Gdy urządził państwo jako tako, zażądał od Masława, żeby mu się poddał. Ten jednak odmówił, trzeba go więc było zmusić wojną. Masław wezwał wtenczas na pomoc dzikich Prusaków, wskazując im drogę do Polski. Ale przegrał, a Mazowsze przeszło na nowo pod władzę Piasta.
Kazimierz, z mnicha książę panujący (nie król, bo nie koronowany), uczczony został przydomkiem Odnowiciela, bo odnawiał sumiennie i troskliwie ład i skład w całym państwie aż do śmierci swej w roku 1058. Nie koronował się, żeby nie wywoływać nawały zawistnych Niemiec na kraj, potrzebujący koniecznie wytchnienia i dłuższego spokoju.
Syn i następca Odnowiciela, Bolesław, zwany Szczodrym, a także Śmiałym, dał dobrowolnie dzielnicę na Mazowszu młodszemu bratu, Władysławowi Hermanowi, chociaż to był człowiek niedołężny i gnuśny. Jednolitość państwa upadała.
Wielkim bojownikiem był Bolesław Śmiały. Odzyskał ziemię Lachów i Grody Czerwieńskie, tudzież Słowacczyznę, a w końcu koronował się z wielką uroczystością w sam dzień Bożego Narodzenia w roku 1076. Przywrócił tedy blask polskiego państwa – ale niestety, sam go też miał zatracić.
U sąsiadów takie miał wpływy i znaczenie, że rozporządzał tronami na Węgrzech, w Czechach i na Rusi, i miał tam takich książąt, którzy jemu zawdzięczali swe panowanie, a jednak żaden i nich mu nie dopomógł, gdy sam potrzebował pomocy, i nie poczuwał się do wdzięczności. Bo król ten był przez swoją gwałtowność i krewkość niemiły nawet tym, którym świadczył dobrodziejstwa. Tak np. kiedy wprowadzał na tron kijowski księcia Izasława, okazywał mu rozmyślnie lekceważenie i publicznie go zawstydzał, pociągając go przed całym ludem kijowskim za brodę, żeby tylko w swej pysze okazać, że Izasław panuje tam z jego niejako łaski.
Takim był zawsze, toteż nie miał miru nawet u własnych poddanych; bano się go, ale nie lubiano. Miał Bolesław Śmiały i tę jeszcze wadę, że chciał sam jeden być wszystkim i wszystkim kierować, choćby nawet sprawami Kościoła.
Kościół był dotychczas w Polsce na utrzymaniu skarbu królewskiego i przez to zależał od władzy świeckiej. Biskupi więc dążyli do tego, żeby mogli posiadać swe własne dobra, przyjmując fundacje składane przez pobożnych dobrodziejów, zwłaszcza zapisywane testamentem, czyli rozporządzeniem ostatniej woli. Testament nie był bowiem zgoła znany nie tylko u nas, ale u żadnego z nowożytnych narodów europejskich, i dopiero Kościół to prawo zaprowadził.
Zdarzyło się, że niejaki Piotrowin zapisał testamentem dobra biskupstwu krakowskiemu, ale krewni nie chcieli na to przystać. Wytoczył się spór przed króla, który wolałby, żeby Kościół zawisły był wyłącznie od jego łaski. Łaska, choćby najszczodrzejsza na pstrym koniu siedzi, i każdy woli prawo, choćby szczuplejsze, niż największą łaskę.
Ówczesny też biskup, Stanisław Szczepanowski, wcale nie był w łaskach u króla, a to z następującego powodu:
Bolesław Śmiały nie lubił żeby kto przy nim myślał o sprawach państwa. Dawniejsi królowie musieli myśleć i działać za wszystkich. Ale czasy się zmieniły, ludzie polubili urządzenia państwowe, zaczęli się więc nimi interesować, a z tego wypłynęło, że chcieli też królowi czasem doradzić, powiedzieć, jak im się co wydaje, i pragnęli, żeby ich przynajmniej wysłuchał. Tego zaś właśnie nie znosił Bolesław Śmiały, natomiast skory był do samowoli i nie dbał o nic, byle na swoim postawić. Niczyje prawo nic nie znaczyło w jego oczach, ani kościelne, ani świeckie. Było też dużo niezadowolenia wśród ludności.
Chciał z tego skorzystać naczelnik wojska, czyli wojewoda Sieciech, głowa rodu Starżów, potomek dawnych książąt tynieckich z pogańskich jeszcze czasów. Roiło mu się, że sam zostanie królem, ale tając się ze swymi zamiarami, wskazywał niezadowolonym młodszego brata królewskiego, Władysława Hermana, że ten byłby dobrym i łagodnym panem.
Gdy Bolesław przebywał raz w Kijowie, zaczęły się w kraju rozruchy. Na wieść o tym król wrócił i począł z największą srogością mścić się, ale na oślep, karząc częstokroć najniewinniejszych, a Sieciecha zgoła nie miał w podejrzeniu. Zaczęły się rządy tyrańskie, co powiększało tylko liczbę niechętnych.
Biskup krakowski skłaniał wtenczas króla ku łagodności i udzielał rad, jak ma rządzić, żeby sobie zjednać serca poddanych. Król wziął to za wtrącanie się do rządów i znienawidził do reszty biskupa i tym bardziej robił wszystko po dawnemu. Wtenczas stronnictwo Sieciecha, żeby sobie zjednać Kościół, stanęło umyślenie po stronie biskupa, który wcale nie należał do jego spisku. Król mścił się, zaczął szaleć, skazywać na śmierć, dopuszczał się coraz większej samowoli i począł gnębić duchowieństwo. Biskup upominał, ale było coraz gorzej, aż w końcu rzucił na króla klątwę.
Obarczonemu klątwą nic się nie dzieje, nie nakłada się na niego żadnej kary bezpośrednio, ale nie wolno z nim obcować, ani z nim mieszkać, ani załatwiać żadnych interesów; nie może on mieć nawet służby, nie może nikogo o nic poprosić, ani dawać, ani brać. Staje się wyłączonym ze społeczeństwa. Jeżeli klątwa dotknie monarchę, poddani wolni są według prawa kościelnego od posłuszeństwa. Teraz więc Sieciech mógł podnieść głowę śmielej i, udając obrońcę Kościoła, łowić ryby w mętnej wodzie, pod płaszczykiem Władysława Hermana.
Podejrzewał król biskupa o zmowę z bratem i skazał go za zdradę, a była za to kara straszna: ćwiartowanie, tzw. rozsiekanie na kawałki. Wyrok miał być wykonany natychmiast, ale nikt nie chciał się tego podjąć, nikt nie chciał ani nawet uwięzić biskupa, bo każdy bał się tknąć osoby duchownej i jej klątwy. Natenczas król, jako że był zawsze krewki i skory do wszelkiej ostateczności, sam popędził do kościoła na Skałce w Krakowie, gdzie właśnie biskup mszę świętą odprawiał, i własną ręką zarąbał go przy ołtarzu. Stało się to dnia 17 kwietnia 1079 roku.
Straszne świętokradztwo odwróciło od niego tym bardziej umysły narodu. Klątwa poczęła działać. Opuściła go drużyna wojenna, opuścili dworzanie, potem nikt mu nie chciał usłużyć, ani nawet jadła przyrządzić lub podać napoju; musiał Polskę opuścić, i to wraz ze swym synem, Mieszkiem. Uciekł na Węgry; ale tak sobie postępował na dworze węgierskiej dynastii Arpadów, jakby tam panem był, a nie wygnańcem; aż go wreszcie wyproszono.
Przejrzał w końcu, jak zbłądził, i zdjęła go skrucha; w szacie pokutniczej udał się do klasztoru benedyktynów w Ossjaku, w kraju słowiańskim Karyntii (na zachód od Węgier). Wstąpił za braciszka i w największej pokucie przebył tam ostatek lat swoich. Ale Polska straciła koronę, bo papież za popełnione przez króla świętokradztwo odjął Piastom prawo koronacji.
Na tronie zasiadł Władysław Herman; niedługo panował nad całą Polską, lecz wrócił na swoje Mazowsze, które miał już za czasów Bolesława Śmiałego, a Wielkopolskę i Małopolskę odstąpił synom, tak że państwo podzielone było na trzy dzielnice. Miał dwóch synów: Zbigniewa i Bolesława, zwanego Krzywoustym, bo miał rzeczywiście usta od choroby nieco wykrzywione.
Ci wymogli na ojcu dzielnice jeszcze za jego życia, bo się bali, że Sieciech nie tylko ojca z tronu strąci, ale też ich życia pozbawi, ażeby zniszczyć całą dynastię piastowską. Dlatego wymusili na ojcu, że dał Zbigniewowi Wielkopolskę, a Bolesławowi Małopolskę. Wyglądało to na bunt synów przeciw ojcu, bo Władysław Herman bardzo Sieciecha lubił i niebaczny stawał po jego stronie. Musiały jednak być jakieś słuszne przyczyny do podejrzeń względem Sieciecha, skoro sam arcybiskup gnieźnieński zażądał w końcu, żeby skazać go na wygnanie, a Władysław Herman, pomny losu swego brata, ustąpił przed żądaniem Kościoła.
Właśnie wśród wojen domowych, wywoływanych przez Sieciecha, książęta ruscy zajęli na nowo Grody Czerwieńskie i ziemię Lachów w roku 1087, i tym razem już na stałe.
Władysław Herman przebywał w swym ulubionym mieście Płocku, tam umarł w roku 1102 i tam też pochowany został w katedrze.