Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziewczyna bez skóry - ebook

Data wydania:
15 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dziewczyna bez skóry - ebook

Mrożący krew w żyłach kryminał z Grenlandii

Bestialskie zabójstwo, samotny dziennikarz szukający prawdy, tajemnice z przeszłości

Do Nuuk nie prowadziły żadne drogi. Miasto było jedyne w swoim rodzaju, ze wszystkich stron otoczone górami, niebem i morzem.

Lód, wiatr, mróz, bezkresna, dzika przyroda i… okrutne morderstwa w małym grenlandzkim miasteczku.

Życie Matthew rozpadło się po tym, gdy w wypadku stracił żonę i nienarodzoną córeczkę. By uciec od wszystkiego, wyjeżdża na Grenlandię i zaczyna pracę jako dziennikarz lokalnej gazety w Nuuk. Wkrótce zostaje wysłany do zrelacjonowania niezwykłego odkrycia: na krańcu lądolodu znaleziono zmumifikowanego wikinga. Wszystko wskazuje na to, że to sensacja na skalę światową, więc niewielka społeczność w Nuuk wstrzymuje oddech, ale już kolejnego dnia w codzienność wkrada się chaos. Człowiek z lodu znika, a policjant, który pilnował zwłok, zostaje zabity.

Matthew rozpoczyna śledztwo: trafia na ślad pewnej zamkniętej sprawy z 1973 r. dotyczącej brutalnego zabójstwa czterech mężczyzn. Każdy był wcześniej podejrzewany o seksualną przemoc wobec córek. Dwie z nich zniknęły bez śladu i nigdy nie zostały odnalezione.

Co łączy współczesne i dawne zbrodnie? Czy młody dziennikarz dotrze do prawdy? Zwłaszcza że jedyną osobą, na której może polegać, okazuje się młoda Grenlandka Tupaarnaq, właśnie wypuszczona z więzienia po odbyciu dwunastu lat kary za zabójstwo swojego ojca…

Nordycki kryminał, który zachwycił świat – w ciągu 10 dni prawa zostały sprzedane do 14 krajów.

Wkrótce kolejna część serii z dziennikarzem Matthew i upartą Grenlandką Tupaarnaq w rolach głównych!

 

Mads Peder Nordbo (ur. 1970) – duński pisarz, od kilku lat mieszkający na Grenlandii. Zajmował się między innymi badaniem run i historii języka. Pierwszą powieść wydał w 2012 r. Na co dzień pracuje w ratuszu w grenlandzkim miasteczku Nuuk, dzięki czemu wie wszystko o warunkach socjalnych małej arktycznej społeczności oraz sytuacji politycznej regionu. W Dziewczynie bez skóry doskonale opisał klimat tego miejsca i charakter mieszkańców.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8053-296-0
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Skórę miał całą mokrą od potu. Zanosił się ochrypłym kaszlem. Charczącym. W jego gardle zaległa flegma. Usta zatykała mu wciśnięta głęboko szmata. Próbował ją wypluć, ale została wepchnięta na tyle głęboko, że ledwie był w stanie poruszać naprężoną szczęką.

Krew intensywnie pulsowała mu w skroniach. Jakby to były ciosy. Rytmiczne. Światło lampy przedzierało się przez cienki materiał przykrywający mu twarz. W połączeniu z bólem i metalicznym posmakiem w ustach sprawiało, że w żołądku zaczynały się burzyć dławiące mdłości. Oddychał płytko. Z wysiłkiem. Wyczuwał podmuchy powietrza. Spróbował przełknąć ślinę, która utworzyła w gardle gęstą maź. I jeszcze raz. Z całych sił nacisnął językiem na knebel.

Wszystko wokół wirowało. Mdłości się nasilały, więc musiał unieruchomić krtań i wstrzymać oddech, aby się nie poddać i nie zwymiotować na wepchniętą w usta ścierkę.

Nie miał odwagi się poruszyć. Ból był zbyt silny, każdy ruch wywoływał przeszywające rwanie, ciągnące się od dziur po gwoździach w jego dłoniach, wzdłuż ramion, aż do jakiegoś miejsca w głębi za oczami, w którym to wszystko gdzieś się zapadało.

Woń powietrza drażniła mu nos. Coś uciskało płuca i głowę. Brakowało powietrza. Krtań się zacisnęła. Mięśnie usiłowały zaopatrzyć się w tlen, ale nie znalazły niczego poza śliną i flegmą. Gdy poczuł dotyk zimnego ostrza ślizgającego się wzdłuż brzucha, rozpruwającego koszulę i sweter do wysokości gardła, z jego ust wydobył się głuchy skowyt.

Łzy skapywały mu na brodę. „Nie możesz – prosił. – Nie możesz mnie zabić”. Jednak z ust nie padły żadne słowa. Tylko warkotliwe, przytłumione dźwięki.

Gdy na napiętej skórze brzucha poczuł palec wolno przesuwający się w górę, z jego ciała wydobył się jęk.

Ból dłoni przeszywał go na wskroś, ale tylko przez te parę sekund, gdy czas się zatrzymał, zanim w nieopanowanym dygocie poczuł, jak ostrze dokonuje szerokiego, palącego rozdarcia skóry i tkanek, aż trafia na mostek i napotyka opór. Stal zazgrzytała o kość. Całe jego ciało się poddało. Skóra. Mięśnie. Życie. Wydał z siebie bełkotliwe porykiwania, uderzając tyłem głowy w podłogę, gdy zdarł skórę z przybitych gwoździami zakrwawionych dłoni. Smarki utworzyły bąbelki na zewnątrz nosa, zamykając dostęp powietrza. Światło go raziło. Znikało. Raziło.1

Nuuk, 7 sierpnia 2014

Czerwony samochód pojawił się znikąd i gdy prawym błotnikiem zahaczył o golfa, obydwa pojazdy zostały wytrącone z kursu i na siebie wpadły. Niebieski golf przechylił się do tyłu, a wysłużony mercedes uderzył przodem o asfalt i uniósł się niczym pusta puszka. Siła kolejnego uderzenia w tył golfa sprawiła, że samochód na moment znieruchomiał, po czym z całą mocą huknął dachem o nawierzchnię jezdni. Pod wpływem uderzenia karoseria z prawej strony została wgnieciona, z lewej pozostała nienaruszona. Opadając, stary mercedes uderzył o barierkę zabezpieczającą z tak wielką siłą, że duża część żelaznego ogrodzenia oderwała się i rozpruła bok samochodu. Golf wypadł z drogi i zaczął się zsuwać po zboczu, aż w końcu przewrócił się na bok. Silnik zgasł, wszelkie dźwięki ucichły. Po chwili w mercedesie rozległy się wrzaski. Nie były to żadne słowa. Żaden język. Jedynie krzyk. W golfie blady mężczyzna wpatrywał się w oczy kobiety. Zmiażdżyły ją wgnieciony dach i przesunięte podwozie samochodu. Mężczyzna tkwił uwięziony w siedzeniu, zaklinowany pasem bezpieczeństwa i syczącą poduszką powietrzną. Poduszka kobiety została rozerwana na strzępy. Mężczyzna krwawił z licznych ran na głowie. Ona miała obrażenia wewnętrzne. Wyciągnął rękę w jej stronę, ale nie uścisnęła dłoni. Jej ciało było wiotkie. Z oczu powoli wymykało się życie. Pole uprawne na zewnątrz samochodu było jedynie wąskim pasmem. Jego dłoń gładziła ją po policzku. Jej oczy wciąż jeszcze zdawały się obecne. Zamknięte w jego spojrzeniu. Wślizgnęły się tam w momencie, kiedy zaczął się wypadek, i teraz zaczynały od niego uciekać. W dół jej ciała. Jego dłoń przesunęła się w kierunku brzucha kobiety, gładziła jego wypukłość. Dziewczynka. Dziecko tam, w środku. Oczy kobiety zniknęły. Zniknęło wszystko.

Matthew z krzykiem zrzucił z siebie koc. Jego koszulka była mokra od potu i kleiła się do ciała. Rejestrując szmer gdzieś głęboko w piersi, zdarł z siebie T-shirt i rzucił go na podłogę, obok koca. Poczuł ostry zapach dopiero co przerwanego snu. Wstał z sofy i szybkimi krokami podszedł do drzwi balkonowych.

Na dworze powietrze było gęste od wieczornych oparów. Mężczyznę otoczyły woń morza i wilgoć ukrywające się w tej zimnej północnoatlantyckiej mgle. Wyciągnął paczkę papierosów. Była ciepła i pognieciona, bo spał z nią w kieszeni spodni. Włożył papierosa do ust i zapalił. Rozpiął dżinsy i zdjął je z siebie. Potem bokserki. Wszystko było śmierdzące, wilgotne i lepkie.

Z jego ust ulatywał dym. Snuł się po twarzy i nagim ciele. Stapiał w jedno z mgłą, jak on sam. „Jesteś cieniem dziecka – mawiała jego matka, kiedy był mały. – Jesteś taki blady, że nikniesz we mgle”.

Muskała go mgiełka znad zimnego morza otaczającego cypel, na którym leżało Nuuk. Zimno łaskotało jego skórę, powodowało, że jeżyły mu się włosy, te cienkie jasne włoski na rękach i nogach. Schwytała je wilgoć. Wypuścił kłąb dymu.

Miał problemy ze snem. Koszmary nie dawały mu spokoju. Zawsze czaiły się na niego w ukryciu i gdy tylko udawało mu się zasnąć, dopadały go i rozszarpywały na strzępy. Noc za nocą. Miesiąc za miesiącem. Te same koszmary. Te same oczy. Głęboko w jego własnych. Śmierć.

Zaciągnął się papierosem po raz ostatni, po czym go wyrzucił i obserwował, jak ląduje w szklanej miseczce wypełnionej mętną breją deszczówki i kilkuset petów.

Gdzieś za plecami zabuczał telefon. Podniósł spodnie i odszukał komórkę. Naczelny.

– Matt! Cześć, to ja. Jesteś gotowy na debatę?

Matthew zerknął na swoje nagie ciało.

– Tak.

– Właśnie zaczęła się pierwsza audycja z Aleqą i Sørenem Espersenem. Pamiętaj, żeby to obejrzeć. Jørgen Emil Lyberth z IA¹ też dzisiaj występuje.

Sadowiąc się ciężko na sofie w pozycji półleżącej, Matthew zdążył odszukać pilota i włączyć telewizor.

– Musisz przełączyć na KNR – burknął redaktor.

– Już, już…

– Zaraz po programie chcę mieć na stronie krótkie podsumowanie spotkania. Misu czeka, żeby to później przetłumaczyć, więc musisz się wyrobić. Włączyłeś?

– Tak, tak… Już oglądam.

– Dopiero zaczęli. – Naczelny ciężko oddychał. – Rozwodzą się nad tym niewypałem: komisją na rzecz pojednania i dziesięcioma milionami.

– Oglądam – powtórzył krótko Matthew. – Aleqa twierdzi, że potrzebna jest solidarność, a nie podziały. Naród musi połączyć siły i się pojednać, zarówno sam ze sobą, jak i z Danią. Lyberth się temu sprzeciwia, twierdzi, że tych dziesięć milionów można lepiej spożytkować na sztukę i kulturę, a nie na kosztowną komisję, w której duński rząd nawet nie myśli uczestniczyć.

– Świetnie, cieszę się, że oglądasz. Pamiętaj, żeby natychmiast zamieścić coś w sieci. Notuj na bieżąco, dobrze?

– Jasne, już zaczynam. Rozłączam się, żeby robić notatki.

W salonie rozległ się głos premier rządu lokalnego Aleqi Hammond:

– Problemem nie jest tych dziesięć milionów, ale to, że Dania nie chce brać udziału w projekcie. Potrzebujemy tego pojednania.

– Jest nam potrzebne nie pojednanie – przerwał jej Lyberth – tylko większa samoświadomość.

W dyskusję wmieszał się jakiś trzeci głos.

– Czy cała ta komisja nie służy po prostu maskowaniu politycznego życzenia, by wydoić duńskie państwo na kolejne miliony i równocześnie uzyskać większą samodzielność?

– Chodzi o coś dokładnie przeciwnego – odparła ostro Aleqa. – Zależy nam wyłącznie na zjednoczeniu i wspólnocie, ale do tego wciąż daleka droga, skoro jedyny polityk, który był w stanie tutaj przyjechać, to nawiedzony ludowiec².

– Niemniej jednak jestem tutaj – odpowiedział szybko Espersen.

– To straszne lawiranctwo ze strony premier Helle Thorning i reszty duńskiego rządu pokazuje, że nie zależy im na pojednaniu – przerwała mu Aleqa ze złością.

– Pojednaniu w związku z czym? – dopytywał Espersen. – Gdyby to ode mnie zależało, Dania miałaby głos w dosłownie każdej sprawie w tym kraju. To przecież kompletnie niedorzeczne, że każdego roku wysyłamy wam tyle miliardów, a nie mamy najmniejszego wpływu na to, jak zostaną wydane. Nigdy nie zaakceptowalibyśmy takiej sytuacji, gdyby to na Bornholmie albo na przykład na Lollandzie występował najwyższy wskaźnik samobójstw lub gdyby co trzecia dziewczynka była ofiarą molestowania seksualnego.

– Każda dyskusja z udziałem przedstawiciela Duńskiej Partii Ludowej musi się skończyć czymś takim – warknęła Aleqa. – Wasze poglądy są jednostronne i rasistowskie.

– To chyba nie rasizm być przeciwnikiem gwałcenia dzieci?! – wykrzyknął Espersen.

Matthew nacisnął pilota i głosy zaczęły coraz bardziej cichnąć. Nie musiał słuchać Aleqi i Espersena, aby wiedzieć, co powiedzieli, bo zawsze mówili to samo.

Przysunął do siebie laptop. „Punktem wyjścia pierwszej z trzech zaplanowanych debat z Aleqą Hammond i Sørenem Espersenem był los komisji na rzecz pojednania, ale rozmowa szybko zeszła na inne tematy, tocząc się wokół wyraźnie wyznaczonej linii podziału między grenlandzką premier a wiceprzewodniczącym Duńskiej Partii Ludowej oraz rzecznikiem tej partii do spraw Grenlandii”.

Mniej więcej dwadzieścia minut później tekst był gotowy i w tym samym czasie, gdy Aleqa z wyraźną odrazą w spojrzeniu podawała Espersenowi rękę, Matthew posłał notę do tłumacza, żeby można ją było opublikować w dwóch wersjach językowych, duńskiej i grenlandzkiej, na stronie internetowej sermitsiaq.ag.

Kiedy Matthew kilka lat wcześniej kończył studia dziennikarskie, nie przeszło mu przez myśl, że mógłby zamieszkać w Nuuk i pisać o pojednaniu. Marzył o dużo ambitniejszych zadaniach, związanych z tropieniem sensacyjnych wydarzeń. Po wypadku wszystko utknęło w martwym punkcie. Zwłaszcza marzenia. Wszystko, co było wcześniej, wiązało się ze sobą. Miłość do Tine. Marzenie o rodzinie. Emily. Wyłącznie razem, jako spójna całość.

Zamknął oczy. Może właśnie tego szukał w Nuuk, wśród duchów ojca, Tine i Emily; rozerwać tę całość i uchwycić się drogi ucieczki prowadzącej przez poszczególne części, zanim całkowicie wchłonie go panujący w nim mrok. Coś nowego. Przebłysk życia. Oddanie się szaleństwu nienaznaczonemu całością.

Z powrotem opadł na sofę i wyciągnął się, przyjmując pozycję leżącą. Krzyki z koszmaru sennego nie dawały mu spokoju. Jego palce wciąż dotykały wypukłości brzucha. Przetarł oczy. Było późno, ale tej nocy już długo nie pośpi. Światło będzie spowijało miasto aż do rana. Mgła na pewno się podniesie. Wziął torbę na laptop i włożył dłoń do jednej z kieszeni, w której palce wyszukały plik starych fotografii.

Oglądał jedną po drugiej i układał obok siebie. Wszystkie były zniszczone od nieustannego dotykania. Niektóre miał od czasu, kiedy był dzieckiem. Najstarsze przedstawiały ojca w bazie Thule. Ojciec był w mundurze na wszystkich fotografiach oprócz tej jednej, na której widniał wraz z żoną w restauracji wyglądającej na wojskową. On z uśmiechem na ustach, zresztą obydwoje się uśmiechali. Matka z okazałym brzuchem. W pliku oprócz zdjęć była też pocztówka. Wysłana z Nuuk w sierpniu 1990 roku. Skreślono na niej wiadomość: „I am not able to go to Denmark as soon as planned. Sorry, love you both”³.

Matthew przesunął palcem po literach. Jedyna rzecz, jaka pozostała mu po ojcu. Kartka przyszła dwa miesiące po przeprowadzce jego i matki do Danii.

Ostatnie zdjęcie, które obrócił w palcach, przedstawiało Tine. Tine, która siedziała i patrzyła na niego z uśmiechem. Uśmiech był szeroki, ponieważ tego samego dnia dowiedzieli się, że będą mieli córkę. Ujrzeli ją nawet na ekranie monitora w gabinecie położnej. „Damy jej na imię Emily – orzekła Tine. – Emily. A kiedy urośnie trochę bardziej niż mój brzuch, będę jej czytała Wichrowe wzgórza”. Kochał Tine. A ona jego.2

Nuuk, 8 sierpnia 2014

Obroty potężnych łopat śmigła helikoptera poderwały śnieg z lodowca, który zawirował wokół kilku mężczyzn stojących na lodzie. Jakby sam w sobie naraz stał się tornadem rozwścieczonych małych okruchów szkła. Matthew obserwował, jak mężczyźni zakrywają twarze, aby ochronić się przez kłującymi cząsteczkami, ale raczej niewiele im to pomogło, bo drobinki lodu i śniegu po wprawieniu w ruch potrafią się przecisnąć przez każdą szczelinę. Sytuacji nie poprawiało słońce, dodatkowo zaostrzające tysiące małych lodowych kryształków schwytanych w podwójny ogień – promieni słonecznych i ich odblasku od lodu spoczywającego pod stopami czekających.

– Widzisz coś?! – zabrzmiał czyjś głos.

– Tylko ludzi! – odkrzyknął Matthew i przystawił dłoń do czoła, by zasłonić światło, jednocześnie mrużąc oczy. Palce mu drżały, jak zawsze. Zwracały uwagę swoim niespokojnym drganiem. Zacisnął dłoń i przycisnął pięść do czoła, na chwilę spuszczając powieki.

Masywny helikopter Sikorsky szarpnął lekko tyłem i powoli zakręcił się wokół swojej osi, zanim zaczął opadać ku grubej warstwie ubitego śniegu i znajdującego się pod nią lodu. Promienie słoneczne zastąpił cień i przez ułamek sekundy Matthew ujrzał w szybie odbicie swojej bladej twarzy i jasnych włosów.

Fotograf siedzący obok niego wychylił się tak bardzo, że w każdej chwili mógł wypaść prosto na lód. Matthew dziwił się, jak w ogóle mogli wpaść na pomysł otworzenia drzwi jeszcze przed wylądowaniem.

– Tam! – krzyknął fotograf, przerywając jego rozmyślania, i błyskawicznie przyłożył aparat do twarzy. – Patrz! Jest tam!

Matthew mocno złapał uchwyt nad swoim siedzeniem i podciągnął się na wysokość ramienia fotografa, próbując śledzić wzrokiem kierunek obiektywu wycelowanego w bezkresną biel, od której nie dzieliło ich więcej niż kilka metrów. Moc śmigła przerzuciła śnieg tak daleko, że obszar tuż poniżej był zamieciony i idealnie gładki. Matthew dotknął kieszeni spodni, by się upewnić, że zabrał papierosy i zapalniczkę.

Mężczyźni na lodzie stawali się coraz więksi, Matthew dostrzegł ich zaciśnięte powieki i brązowe twarze.

Co prawda nie mieszkał w Nuuk długo, ale wysłano go do tego zadania, ponieważ rano, gdy zadzwonił jego szef, w redakcji nie było akurat nikogo innego. „Masz się stawić na lotnisku za pół godziny. Jacyś ludzie podczas polowania znaleźli ciało mężczyzny, które wygląda, jakby leżało tam bardzo długo, bo zrobiła się z niego mumia. Przypuszczalnie pochodzi z epoki wikingów. To sensacja, rozumiesz? SENSACJA!”

Podczas jednego z pierwszych dni w Nuuk Matthew uczestniczył w obowiązkowym oprowadzaniu po mieście i obejrzał wtedy między innymi mumie Inuitów w muzeum w porcie kolonijnym. Nowe znaleziska tego typu pojawiały się jednak niezmiernie rzadko, a ta mumia odróżniała się od innych, ponieważ wyglądem przypominała Skandynawa. Nie Inuitę. Po raz pierwszy znaleziono dobrze zachowane szczątki wikińskiego osadnika i w środowisku naukowym żywiono wielkie nadzieje, że dzięki badaniom będzie można dowiedzieć się więcej o życiu tych dawnych mieszkańców Grenlandii. Matthew wyczytał, że zaginęli oni właściwie bez śladu po okresie osadnictwa trwającym prawie pięćset lat. Wydarzenia te spowijała aura tajemnicy, ponieważ nie wiadomo czemu ten osiadły lud tak niespodziewanie zniknął. Coś zupełnie przeciwnego nastąpiło na Islandii i Wyspach Owczych, które od końca X wieku nieprzerwanie zamieszkiwała ludność pochodzenia nordyckiego. Jeśli chodzi o skandynawskie osadnictwo na Grenlandii, odnotowuje się długą przerwę od połowy XV wieku aż do 1721 roku, kiedy to misjonarz Hans Egede, szukając potomków wikińskich osiedleńców, natrafił na opuszczone przez nich przed wiekami osady i rozpoczął chrystianizację Inuitów, co przyczyniło się do kolonizacji Grenlandii i wpłynęło na jej obecną kulturę.

Taki historyczny Skandynaw pojawił się teraz w lodzie i mimo że nikt nie potrafił powiedzieć, skąd się wziął w tej białej pustce, pozostawało faktem, że go znaleziono, i wszyscy chcieli go ujrzeć na własne oczy.

Słowa naczelnego nieprzerwanie krążyły w myślach Matthew. „Musimy być pierwsi z tym newsem, przed resztą świata. To nasze wydarzenie i nasza sensacja, więc to na nas będą się wszyscy powoływać, rozumiesz? Potrafisz pisać po angielsku, prawda?”

Pewnie, że pisał po angielsku. Kilkakrotnie zapewniał o tym naczelnego podczas rozmowy o pracę. Po angielsku, niemiecku, duńsku, norwesku i szwedzku, ale nie w języku kalaallisut, którym mówili Grenlandczycy, mimo że był to wymóg wymieniony w ogłoszeniu o pracę.

– Yes! – wykrzyknął fotograf, pstrykając bez opamiętania wielkim aparatem. – To będzie naprawdę świetne! – Obrócił głowę i spojrzał na Matthew wielkimi, ciemnymi oczami. – Myślisz, że wszystkie zagraniczne gazety zamieszczą moje zdjęcia?

– Przynajmniej na samym początku – potwierdził Matthew, nie odrywając wzroku od lodu poniżej nich.

– Z moim nazwiskiem pod spodem?

– Na pewno o to zadbamy – zapewnił go Matthew. – Ale najpierw przyjrzyjmy się naszej mumii.

– Fantastycznie! – krzyknął fotograf, nie zwracając uwagi na ostatnie słowa kolegi. – Stanę się sławny na cały świat. Rany, ale zajebiście! Yes!

Śmigłowiec zatrząsł się lekko przy zderzeniu z lodem. Matthew poczuł, jak maszyna chowa pod siebie koła, które przez dłuższą chwilę były przygięte do brzuszyska wielkiego czerwonego cielska. Był to jego pierwszy lot jednym z olbrzymich helikopterów linii Air Greenland, ale według naczelnego powinien zacząć przyzwyczajać do tego nerwy i żołądek, bo czekało go wiele takich podróży – zwłaszcza zimą, kiedy pogoda często uziemiała samoloty rejsowe ze względu na słabą widoczność z powodu mgły, burzy, lodu albo gęstego śniegu.

W tej chwili było to zupełnie bez znaczenia. Właśnie wylądowali i zaraz mieli ujrzeć pierwszą w historii mumię grenlandzkiego wikinga. Wysuszoną i zakonserwowaną przez mróz i zimne arktyczne powietrze. Matthew widział już przed sobą nagłówek artykułu: Ötzi z Północy. Lodowy człowiek z przeszłości. Ostatni wiking. Istniało tyle możliwości, że aż kręciło mu się w głowie, właściwie musiał też uwzględnić, co będzie najlepiej brzmiało po angielsku i jak naszpikować całą historię odpowidnią dozą dramatyzmu. Dobrze brzmiałoby na przykład zabójstwo. Ostatni wiking, zraniony, samotnie umierający na lodzie. Tak będzie można napisać. The last viking. Left behind. Wounded and dying.3

Światło słoneczne odbijające się od lodu było tak ostre, że Matthew z trudem otworzył oczy, gdy wyszedł z helikoptera i schodził po metalowych schodkach, które rozłożyły się pod jego stopami.

Wokół nich rozciągał się świat tak intensywnie biały, że nigdy wcześniej nic nie poraziło go w tak przeszywający sposób jak to wszechobecne oślepiające światło.

Magiczną atmosferę zakłócało jednak monotonnie obracające się śmigło, które ciężkimi ruchami bez ustanku cięło powietrze na kawałki tuż ponad ich głowami.

Jeden z mężczyzn stojących na lodzie dał pilotowi znak i chwilę później obroty śmigła stały się wolniejsze. Hałas silnika maszyny przeobraził się w szmer przypominający turbinę, aż wreszcie najbardziej skrajny odcinek lądolodu pogrążył się w głębokiej ciszy.

Oprócz nich helikopterem przyleciało trzech mężczyzn oraz kobieta. Wszyscy pochodzili z Danii, ale – o ile Matthew dobrze zrozumiał – pracowali na Uniwersytecie Grenlandzkim. Z wyjątkiem jednego, zatrudnionego w muzeum, tym, w którym Matthew oglądał mumie Inuitów.

– Cześć, jesteś z gazety?

Matthew spostrzegł lokalnego policjanta, który w przeciwieństwie do grupy z helikoptera wyglądem przypominał Grenlandczyka.

Fotograf też był Inuitą. Miał na imię Malik. Odkąd wysiadł z helikoptera, nieprzerwanie skakał między zwałami lodu i skałami. Był jednym z nielicznych pracowników redakcji, z którymi Matthew dobrze się dogadywał.

– Tak – odparł krótko Matthew, wciąż mrużąc oczy. – Mam napisać o mężczyźnie, którego tutaj znaleziono. – Instynktownie potarł miejsce po obrączce; już jej nie nosił. Palec serdeczny prawej dłoni powoli znikał w delikatnym uchwycie trzech palców lewej ręki, ułożonych tak, jakby ściągały i na powrót zakładały obrączkę, obecnie będącą niczym więcej niż wspomnieniem zakodowanym na skórze.

Policjant skinął głową.

– Wciąż tam leży, ale nie dlatego pytałem.

– O co w takim razie chodzi?

– Nie możecie go dotykać, ale z tym pewnie się liczyłeś. – Zwrócił się w stronę Malika. – A ty nie będziesz podchodził za blisko, jasne?

– Czy to nie wszystko jedno?! – wykrzyknął Malik. – Przecież jest zamrożony na amen!

Policjant wzruszył ramionami i wskazał głową grupę naukowców z helikoptera.

– To oni decydują.

– Ale wolno nam robić zdjęcia i pisać o tym, prawda? – zapytał Matthew, próbując przyciągnąć uwagę policjanta w nadziei, że usłyszą go pozostali i zawołają, żeby podeszli bliżej. – Przecież to prawdziwa sensacja. Musimy ją rozgłosić we własnej gazecie, zanim zjawią się inni, którzy skupią na sobie całą uwagę. Ta historia rozniesie się na cały świat.

Zauważył, że jego słowa zainteresowały młodego funkcjonariusza.

– Może moglibyśmy zacząć od zrobienia ci kilku zdjęć obok helikoptera i obok mumii? – Matthew popatrzył pytająco na policjanta. – Jak się nazywasz? Bo zapomniałem… Zależy mi, żeby w artykule nie było błędu. Przecież ukaże się też po angielsku.

Policjant przygryzł wargę, ale skinął głową.

– Ulrik Heilmann. Przez podwójne „n”. – Wskazał nieznacznie ręką w stronę Malika. – Chodziłem z nim do szkoły.

– Dobrze, zatem przez podwójne „n” – powtórzył Matthew i podobnie jak policjant odwrócił się do Malika. – Zrobisz kilka zdjęć Ulrikowi, żebyśmy mieli coś do gazety?

Malik spojrzał na niego z uniesionymi brwiami, po czym przeniósł wzrok na Urlika.

– Czy nie mieliśmy…?

– Tak, tak, ale najpierw skupmy się na podstawowej historii – wtrącił szybko Matthew. – To ważne, żebyśmy o wszystkim napisali.

Zanim Malik zdążył powiedzieć coś więcej, Matthew ponownie zwrócił się do Ulrika:

– Mam napisać, że to ty go znalazłeś?

– No nie wiem. Najpierw dostrzegli go jacyś myśliwi i skontaktowali się z komendą, więc to oni go znaleźli.

Matthew się rozejrzał.

– Już ich tu nie ma?

Ulrik potwierdził z szeroko otwartymi oczami.

– Nie ma. Jechali wzdłuż lodu w poszukiwaniu reniferów. Enok się żeni i chcą zastrzelić rena na wesele.

– Enok? – powtórzył pytająco Matthew.

– Kuzyn jednego z nich – wyjaśnił Ulrik. – Nieważne. Po prostu musieli jechać dalej.

– Nie ma tu zbyt wielu renów – szepnął Malik do Matthew. – Ale może natkną się na jakiegoś zabłąkanego piżmowoła.

Matthew spojrzał na Ulrika.

– Najlepiej będzie, jeśli napiszemy, że to ty go znalazłeś, ale po otrzymaniu wskazówek od grupy myśliwych. To twoje nazwisko powinno się znaleźć w artykule, bo kiedy zaczną dzwonić z zagranicy, łatwiej będzie znaleźć ciebie niż… – Matthew obrócił się w stronę fiordów i gór – trzech myśliwych gdzieś tam.

Malik wycelował obiektyw w coraz szerzej uśmiechającego się policjanta. Potem skinął głową z podziękowaniem i zwrócił uwagę na grupkę naukowców oraz pracownika muzeum, którzy właśnie zebrali się wokół długiego brązowego worka uszytego z porośniętej włosiem starej skóry.

Matthew wyciągał szyję, ale nie był w stanie dojrzeć niczego poza brązowym futrem. Jego myśli krążyły wokół przeróżnych nagłówków po duńsku i angielsku, a także dziennikarzy z całego świata, którzy być może wkrótce zaczną go oblegać.

Zaczął stąpać po lśniącym śnieżnym dywanie, który wydawał się zbity, ale stopy zapadały się w nim z każdym krokiem. Słońce grzało mocno, czuł, jak piecze go skóra na twarzy. Śnieg na powierzchni wyglądał na gąbczasty i gruboziarnisty – był to tak zwany letni śnieg, który z każdym centymetrem w głąb stawał się coraz gęstszy i bardziej zbity. Tyle mniej więcej wiedział o powstawaniu lodowców. Na samym dole panowało tak duże ciśnienie, że sprasowany śnieg przeobrażał się w lód – gruby, ciągnący się wiele kilometrów – który przez lata zmienił postać z mętnej na przejrzystą niczym najczystszy kryształ.

Matthew oderwał wzrok od ziemi. Niedaleko od nich w pokrywie lodowej widniała ziejąca ciemnością szczelina.

– Znaleźliście go tam, w dole? – zapytał, patrząc na Ulrika.

Ulrik potwierdził z uśmiechem, ale po chwili jego twarz trochę sposępniała.

– Mówią, że powinienem był go tam pozostawić, aby mogli całkowicie zabezpieczyć znalezisko, ale myśleliśmy, że to jakiś zaginiony łowca albo coś podobnego.

Matthew się uśmiechnął.

– Nie mogłeś tego wiedzieć, na pewno to rozumieją.

Ulrik wzruszył ramionami.

– Nie wiem, być może. Dopiero po wniesieniu go tutaj zauważyłem, że jego cera jest zupełnie pożółkła, a tkanki twarzy i stóp wyschnięte na wiór, zupełnie jak naciągnięta skóra, która przez długi czas wisiała na wietrze. – Rozpiął czarną kurtkę mundurową, zdjął ją i przewiesił przez ramię.

– Stopy? – powtórzył Matthew. – Ma bose stopy? – Jego oczy znów na próżno wpatrywały się w naukowców.

Ulrik pociągnął nosem krótko, ale głośno, i uniósł brwi.

– Tak, nie widziałem go w całości, ale sądzę, że pod tą skórą jest zupełnie nagi, tyle że jest do niego przytwierdzona. Mam na myśli skórę. No wiesz, jakby zrosła się z jego własną. – Zmarszczył nos. – Musiał tam leżeć cholernie długo.

– Jeśli to potomek wikingów, to co najmniej sześćset lat – stwierdził Matthew.

Ulrik pokiwał głową.

– Nie pamiętam, kiedy dokładnie tu mieszkali.

– Ale tamci uważają, że to jeden z wikingów?

– Tak mi w każdym razie powiedziano. Raczej nic nie wskazuje na to, by ciało pochodziło w późniejszych czasów albo miało coś wspólnego ze zbrodnią, mimo to na wszelki wypadek wystąpiono o sprowadzenie z Danii patologa i policyjnego technika. Przyjadą chyba w przyszłym tygodniu. Do tego czasu mamy jedynie zabezpieczyć teren. – Wskazał głową na naukowców. – Tylko im pozwolono obejrzeć mumię.

– To będzie wielka sensacja – oznajmił Matthew. – BBC, NBC, „National Geographic”, „Time”. Cała ta zgraja. Myślisz, że będziemy mogli podejść do niego choć na chwilę?

Ulrik znów skinął głową. Krótko.

– Zapytam ich, ile udało im się zrobić. W tym czasie możecie zajrzeć do szczeliny. Ale uwaga! – Uchwycił spojrzenie Malika. – Uważajcie na siebie, dobra? Nie mam najmniejszej ochoty akurat teraz przewozić was helikopterem do Sana⁴.

– Stajesz się coraz bardziej pierdołowaty – oświadczył Malik ze śmiechem. – Ani się obejrzysz, a dzięki Lyberthowi zostaniesz wybrany do Inatsisartut⁵, a wtedy odczujesz to na własnej skórze. Za rok będziesz tak samo wysuszony i pomarszczony jak ta mumia. – Malik obrócił się twarzą do Matthew. – W nadchodzących wyborach Ulrik kandyduje z listy Siumut, z poparciem Jørgena Emila Lybertha, więc zapewne właśnie patrzymy na przyszłego ministra przyrody, środowiska i sprawiedliwości, albo czegoś w tym stylu.

– Gadaj zdrów – mruknął Ulrik, nie potrafił jednak całkiem ukryć uśmiechu. Na policzki wstąpił mu rumieniec zdradzający poczucie dumy. – Niech najpierw będą wybory, ilaa? Od ostatnich upłynęło zaledwie szesnaście miesięcy.

– Będą, a jakże, a ty na pewno się dostaniesz. Lyberth położył na stołku kartkę z twoim nazwiskiem.

Ulrik pokręcił głową.

– Same kartki raczej nie wystarczą.

– Wprost przeciwnie. – Malik uniósł brwi. – Ej… i pamiętaj, że jeśli będziecie potrzebowali fotografa, to jestem chętny.

– Uważajcie na siebie tam, w dole, okej?

– Ależ mój drogi, na pewno będziemy ostrożni. Znasz mnie przecież.

– Właśnie o to chodzi.

Malik z rezygnacją wzniósł oczy do nieba.

– Nigdy mi nie wybaczy, że kiedyś wypłynąłem na krze lodowej na otwarte morze i musieli zaangażować kilka helikopterów, żeby mnie odnaleźć. – Rozłożył energicznie ręce. – Ale, niech to diabli, tego dnia było tak bajeczne światło.4

Matthew usiadł ostrożnie na skraju rozpadliny i wodził wzrokiem za Malikiem, który już zdążył zejść spory kawałek wzdłuż lodowej ściany. Kiedy patrzył na szczelinę przez okno helikoptera, wydała mu się jedynie ciemnym pęknięciem w ziemi, ale teraz, gdy zaglądał prosto w jej otchłań, bardziej przypominało to zerkanie do wnętrza świecącej góry lodowej.

– Ostrożnie – upomniał fotografa, śledząc go wzrokiem.

Malik obrócił się i popatrzył na niego z rezygnacją.

– To nie jest aktywna część lodowca. Rozpadlina jest stabilna, a te stopnie, po których schodzę, pochodzą z dawnych czasów. Nie denerwuj się. Poza tym zejdę tylko do tamtego występu. Tam, gdzie go znaleźli.

Matthew rozejrzał się dla pewności po ścianach otaczających Malika. Odetchnął głęboko i kilkakrotnie napiął kark, obracając szyję na boki.

– Na bank możesz się tu ześlizgnąć – namawiał go Malik. – To całkowicie bezpieczne, chyba że będziesz chciał zejść jeszcze niżej.

Matthew powoli obrócił się i zaczął się opuszczać w szczelinę, aż stopy natrafiły na twarde podłoże. Rozejrzał się. Malik stał kilka metrów niżej. Fotograf miał rację, że akurat w tej części grunt był twardy i stabilny. Mathew lekko odchylił barki. Niedaleko znajdował się ostry spadek i nie było widać, gdzie rozpadlina się kończy. Dla patrzącego z góry głęboko w dole panowała zupełna ciemność.

Wzrok Malika powędrował za spojrzeniem kolegi.

– Teraz nie będziemy tam schodzić, ale gdybyś kiedyś nabrał ochoty, daj znać. Jest tam pełno niesamowitych grot. Nawet w marzeniach nie widziałeś czegoś takiego. Są całkowicie turkusowe. Jeśli chcesz, po powrocie pokażę ci zdjęcia, które tam zrobiłem.

Matthew potwierdził skinieniem głowy.

– Może przy okazji. – Przeszył go dreszcz i pożałował, że zostawił kurtkę w helikopterze.

Gdy tylko spuścili się wzdłuż tych olbrzymich lodowych ścian, spadła temperatura i wydychane przez nich powietrze przemieniało się w obłoczki rozrzedzonej mgiełki.

– Byłeś tutaj wcześniej?

– Akurat tu nie, ale we wszystkich takich grotach i rozpadlinach jest podobnie.

Na moment zapanowała cisza. Z góry nie dochodziły żadne głosy. Matthew przyjrzał się odzieży Malika, który miał na sobie solidne buty, nieprzemakalne pomarańczowe spodnie i szary sweter. O niebo lepsze ubranie od jego adidasów i dżinsów, w których wyszedł dziś z domu.

– I co, schodzisz? – naciskał Malik. – To tutaj. Widzę miejsce, gdzie leżał.

Matthew w milczeniu ześlizgnął się na następny poziom, przez cały czas chwytając się pęknięć i ustępów w lodzie i twardo sprasowanym śniegu.

– Zobacz, to tam! – Malik pstrykał aparatem jak wariat, wyginając tułów na wszystkie strony. Po jakimś czasie się wyprostował i spojrzał na krawędź rozpadliny znajdującą się kilka metrów nad nimi. – To burza musiała go kiedyś odkopać. O tej porze roku zazwyczaj nie zdarzają się tutaj aż tak silne wiatry, ale nigdy nic nie wiadomo.

– Co masz na myśli, mówiąc o burzy?

– No, że musiała go odkopać. – Pokiwał głową, przeczesując lewą ręką gęste czarne włosy. – Wiatr potrafi przesunąć górę śniegu w zaledwie kilka godzin.

Przez chwilę przyglądał się Matthew.

– Lepiej spadajmy na górę, na słońce. Zrobiłem sporo dobrych zdjęć. – Zawahał się. – Chcesz trochę mattaku? Mam go ze sobą w plecaku.

– Mattaku? To skóra wieloryba, prawda?

– Tak, skóra i tłuszcz. W mig rozgrzeje całe ciało, zapewniam.

Matthew pokręcił głową.

– Słońce powinno mi wystarczyć.

– Ale to naprawdę dobrze smakuje i zawiera mnóstwo rozgrzewającego tranu. Jesteś pewien? Wyglądasz jak ktoś, komu dobrze zrobiłby kawałeczek albo dwa.

– Dziś pasuję – odrzekł Matthew i chwycił za kawał lodu, aby wejść na górę.

Jedną stopę postawił na niewielkim wyłomie, a drugą zaczął szukać jakiejś stabilnej szczeliny albo grudy zbitego śniegu. Zdecydowanie łatwiej się schodziło. Teraz przypominało to czołganie po ślizgawce, gładkie podeszwy zimnych adidasów nie zdały się na zbyt wiele. W końcu jego stopa natrafiła na zagłębienie i zacisnął mocniej dłoń trzymającą się lodu, ale w tym samym momencie poczuł, jak śnieg się obrywa i odpycha go od siebie, pozbawiając kontroli nad ciałem. Ciemność pod jego stopami wyciągała ku niemu ręce. Oczyma wyobraźni ujrzał siebie leżącego gdzieś tam, głęboko w turkusowej otchłani, z setkami potrzaskanych kości i unoszącym się nad ustami zamarzniętym oddechem.

– Co ty wyprawiasz?

Matthew poczuł silny uchwyt Malika na swojej bluzie i pozwolił się z powrotem dociągnąć do miejsca, gdzie znów mógł się chwycić twardego śniegu.

– Chyba mieliśmy uważać – upomniał go Malik.

W dłoniach Matthew przybywało śniegu, kiedy z całej siły wbijał weń swoje palce. Wciągał powietrze krótkim, urywanym oddechem, na twarzy czuł chłód lodowej ściany.

– Nigdy by do tego nie doszło, gdybyś zjadł kawałek wieloryba. – Malik się zaśmiał i poklepał Matthew po plecach. – Dzięki mattakowi myśli stają się bardziej klarowne, można dogłębnie zrozumieć przyrodę, a nie tylko przechodzić obok niej. – Wskazał z uśmiechem na dwie dziury tuż obok w lodowej ścianie. – Najlepiej wspiąć się tą drogą. Tak będzie najbezpieczniej.

– Ześlizgnąłem się – wymamrotał Matthew, przykucnąwszy na lodowym progu. Z kieszeni spodni wyjął papierosy i zerknął na Malika. – Chcesz jednego?

Malik skinął głową i usiadł obok Matthew, który wyciągnął dwa papierosy i je zapalił.

– Jørgen Emil Lyberth – wymówił głośno Matthew, wydmuchując dym prosto w mroźne powietrze. – Przez wiele lat był przewodniczącym Landstingu, mam rację?

– Owszem, był najdłużej urzędującym premierem Rządu Lokalnego. Był nim kilkakrotnie, ale od paru lat nie pełni już żadnej funkcji. Gdy Ulrik dostanie się do parlamentu, stary na pewno odzyska część dawnej władzy. – Malik zaciągnął się głęboko papierosem i skierował podbródek ku piersi. – Nie pamiętam, skąd Ulrik się wziął, po prostu pewnego dnia nagle się pojawił. Wiem, że pochodzi z małej osady. Od razu zamieszkał u Lybertha, z pewnością to dzięki niemu od samego początku stał się bardzo popularny, mimo że wydawał się dziwny i mroczny. – Ponownie zaciągnął się głęboko i cisnął peta w otchłań. – A teraz, cholera, ożenił się z najmłodszą córką Lybertha. Widziałeś ją?

Matthew pokręcił głową.

– Niezła z niej laska… Dobrze mu się powodzi w życiu jak na chłopaka bez przeszłości.

– Dziękuję – powiedział krótko Matthew, posyłając żarzący się niedopałek tą samą drogą co Malik. – Dobrze to wiedzieć, skoro mam pisać o tej sprawie.

– Też tak pomyślałem. Nie warto robić sobie wroga z Lybertha. Nuuk to małe miasto.5

Na górze wciąż prażyło słońce i zaraz po wyjściu z rozpadliny Matthew prawie zupełnie przestał marznąć. Śnieg oślepił go ponownie tysiącami białych malutkich lusterek, ale oczy szybko przywykły do ostrego światła. Powierzchnia lodowca była pofałdowana niczym lekko kołyszące się morze. Aż po horyzont rysowały się małe zagłębienia, wybrzuszenia terenu i zamarznięte nierówności, rok za rokiem formowane przez śnieg, deszcz i wiatr. Dookoła rozciągały się szaroniebieskie góry na tle błękitnej kurtyny nieba, a o tej porze tylko nieliczne wierzchołki rzeczywiście pokrywał śnieg, bo mimo że zaczął już padać na najwyższe szczyty, ostawał się jedynie na zacienionych zboczach, w wąwozach i rozpadlinach. W tych miejscach pozostawał przez całe lato. Matthew nie wspinał się jeszcze na żadną z gór, ale wiedział, że prędzej czy później będzie musiał się tam wybrać, bo dla nowego Duńczyka w Nuuk było to – o ile dobrze zrozumiał swoich znajomych – jedno z osiągnięć koniecznych, by zaskarbić sobie choć odrobinę uznania tubylców.

– Udało wam się zrobić jakieś dobre zdjęcia? – zapytał Ulrik.

Malik pokazał mu dłoń z uniesionym kciukiem na znak, że wszystko poszło zgodnie z planem.

– Znakomicie – skwitował policjant. – Teraz możecie popatrzeć z bliska, tak mi powiedziano, i nikt nie będzie miał nic przeciwko temu, jeśli zadacie kilka pytań. – Pokazał im drogę ręką i spojrzał na Matthew. – Trzeba mieć na względzie to, żeby informację podały nasze media.

– Właśnie – potwierdził Matthew.

Ulrik się uśmiechnął, może na myśl o tych niezliczonych przedstawiających go zdjęciach, które wkrótce miały obiec cały świat, niesione wiadomością o mężczyźnie znalezionym w lodzie.

Pracownicy uniwersytetu i mężczyzna z muzeum wycofali się do helikoptera, gdzie dwoje z nich rozmawiało przez telefon, a pozostali wpatrywali się w ekrany otwartych laptopów.

– Za chwilę odlatujemy – oznajmił Ulrik. – Jeśli dobrze zrozumiałem, trzeba sprowadzić odpowiedni sprzęt i chyba powstanie w tym miejscu obozowisko, aby można było dokładnie przeszukać całą rozpadlinę. Ale dziś wieczorem to my będziemy pilnować naszego wikinga, by nic się z nim nie stało. Dopóki nasi ludzie go nie zbadają, nie będzie go można przetransportować, ale pozwolono naukowcom zainstalować wokół niego rodzaj inkubatora. Należy go ustabilizować, tak twierdzą. Według mnie wygląda bardzo stabilnie. Kiedy go wyciągnąłem, był sztywny jak deska. – Zaśmiał się krótko sam do siebie. – Nie wiem, do cholery, czy dobrze mu zrobi takie leżenie na słońcu po tylu latach tam, w dole, ale okej, bardziej nieżywy od tego już nie będzie.

– Nocujesz tu? – zapytał Malik z szerokim uśmiechem. – Mam na myśli: obok zmarłego?

– Nie wiem, czy to akurat będę ja. Zresztą wszystko jedno.

Malik wzruszył ramionami.

– Ja wolałbym nie ryzykować.

– Dlaczego? – Matthew zmarszczył brwi. – Można tu zamarznąć?

– Jak najbardziej – odrzekł Malik, cały czas trzymając głowę pochyloną i spoglądając na Matthew spod powiek. – Ale myślę o duchach. Nie lubią, kiedy im się przeszkadza w taki sposób. Jeśli ten człowiek był martwy przez tyle lat i tak długo leżał w dole, to na pewno krąży przy nim wiele duchów… Nie tych dobrych, ale tych ze świata podziemi.

Ulrik pokręcił głową.

– Nie słuchaj go. Nie ma tu więcej duchów niż wołów piżmowych.

– Przecież może się tu czasem pojawić jakiś zabłąkany głodny potwór – zaprotestował Malik.

Ulrik zamachał rękami w powietrzu.

– Tu, na lodzie, nie ma ani duchów, ani piżmowołów.

– W podziemiach zawsze jest pełno duchów i demonów – ciągnął Malik. – Sam je widziałem.

– Podczas gry na bębnie?

– Oczywiście zanim zacznę grać.

– To część naszej kultury, naprawdę piękna. – Ulrik zwrócił się do Matthew. – Chociaż nie wierzę we wszystkie te historie o duchach. O tym, że w podłożu skalnym aż się od nich roi i że moglibyśmy wykorzystywać ich moc przeciwko sobie nawzajem, wycinając małe demoniczne figurki tupilaków⁶. Ale w porządku, niech ci, którzy chcą, sobie w to wierzą. Nasza kultura mnie także jest bardzo bliska.

– Zobaczymy, czy przeżyjesz tę noc – dodał Malik, uśmiechając się szeroko. – Jakby co, mogę ci potowarzyszyć, trochę dla ciebie pobębnić. Bez problemu dotrę tutaj przed nocą.

– O nie, nie mam najmniejszej ochoty, żebyś mi tutaj urządzał seanse. Poza tym nie sądzę, żeby akurat mnie wyznaczono do pilnowania. – Klasnął w ręce. – To co? Może pójdziemy popatrzeć na to znalezisko, zanim pozostali nie dojdą do wniosku, że chcą wracać do Nuuk? – Pokazał głową na ludzi w helikopterze.

Dotarcie do zwoju brunatnych skór spoczywającego na pobrużdżonym śniegu nie zajęło Malikowi dużo czasu, Matthew wraz z towarzyszącym mu Ulrikiem doszli po chwili wolniejszym krokiem.

Niewiele można było dojrzeć samego ciała mężczyzny. Na szczęście, zgodnie z informacjami, których udzielił im Ulrik, twarz i stopy nie były przysłonięte brązowożółtym sztywnym futrem. Nie dało się stwierdzić, czy zwłoki zostały w nie zawinięte, czy też on sam się nim ciasno otulił jeszcze za życia. Raczej musiał być nagi, skoro wystające stopy i dolna część kości piszczelowych były całkowicie obnażone. Futro przywodziło na myśl raczej mieszaninę brązu i torfu, przypominało skamielinę, na której nie pozostało wiele włosków. Z czasem mężczyzna zrósł się z otulającą go skórą, tworząc jednolitą masę. Skóra twarzy ciasno opinała czaszkę, oczu brakowało od dawna. Zostały po nich dwa ziejące otwory w wyschniętej, jakby wyprawionej ludzką ręką skórze, ale wokół podbródka wciąż sterczała broda, porastająca zapadnięte worki policzków. Nie dało się stwierdzić, czy włosy miał jasne, czy rude, w każdym razie na pewno nie były czarne. Każdy rys jego twarzy był dużo bardziej nordycki niż inuicki, zatem myśl, że to wikiński osadnik, wydawała się mieć solidne podstawy.

Malik pochylił się tuż nad zmumifikowanym ciałem, aby lepiej ująć na zdjęciu te wszystkie makabryczne szczegóły.

– Kurczę, z tą demoniczną gębą wygląda jak tupilak.

Wargi lodowego człowieka stanowiły jedynie dwie cieniutkie kreski i były tak bardzo zasuszone, że odsłaniały przednią część opinanych przez nie kości szczękowych. Wyglądało to tak, jakby mężczyzna zmarł w samym środku histerycznego i rozwścieczonego grymasu, który obnażył jego zęby i zerwał wargi z twarzy.

– Czy nocą robi się tu zupełnie ciemno? – zapytał Matthew.

Ulrik i Malik popatrzyli na niego.

– Nie bardzo – odezwał się w końcu Ulrik. – Śnieg sprawia, że robi się jaśniej, ale o tej porze roku słońce już niedługo zupełnie zniknie.

Matthew pokiwał głową. Śnieg. O tym nie pomyślał. W każdym razie on sam nie mógłby spać na lodowcu obok zmarłego, bez względu na to, co oświetlałoby czarną noc.

Malik położył się płasko na śniegu przypominającym lód, aby zrobić zdjęcie zaschniętych stóp lodowego człowieka z perspektywy białego podłoża.

Odwrócił się przez ramię.

– Prawdziwa suszona wołowina, jak pragnę zdrowia. Kurwa, jakie to obrzydliwe. – Potem uśmiechnął się do Matthew z szelmowskim błyskiem w oku. – Gdyby natarł sobie te stopy wielorybim tłuszczem, wciąż byłyby piękne.

Matthew westchnął, pokręcił głową, po czym odwrócił się plecami do fotografa i powędrował z powrotem do helikoptera.

Zatrzymał się koło naukowców.

– Przepraszam, kto z państwa pracuje w muzeum?

– Ja – odpowiedział nie za wysoki mężczyzna w średnim wieku.

Matthew nie potrafił zdecydować, czy wygląda on bardziej duńsko, czy grenlandzko. W zasadzie nie miało to żadnego znaczenia. Z genetycznego punktu widzenia Inuici i Skandynawowie porządnie się ze sobą wymieszali przez ostatnie kilkaset lat.

– Czy mógłbym zadać kilka pytań dotyczących tego znaleziska?

– Tak, oczywiście, zresztą podejrzewam, że jeszcze nieraz będziemy o tym rozmawiać. – Mężczyzna przeczesał dłonią gęsty przyprószony siwizną zarost. – Zapowiada się, że to zupełnie unikatowe odkrycie.

– Właśnie o to mi chodzi. Jak bardzo unikatowe?

Mężczyzna się wyprostował.

– O ile mi wiadomo, nigdy wcześniej nie znaleziono zmumifikowanych zwłok Skandynawa z okresu wikińskiego. Oczywiście mamy znaleziska bagienne i szkielety, ale nie mumie, więc jest to prawdziwy przełom. Sposób, w jaki zostały zakonserwowane jego skóra, kości, a może i zawartość żołądka, jest całkowicie wyjątkowy. – Zrobił pauzę, ale język ciała powiadamiał Matthew, że jeszcze nie skończył wywodu. – Słyszał pan o Ötzim z Tyrolu? Nasze znalezisko jest podobnego typu. Dzięki niemu możemy zyskać drogocenną wiedzę, gdy tylko uda nam się go otworzyć. Ale cóż, wszystko musi przebiegać we właściwym tempie, żeby nie utracić żadnych danych. To niepowtarzalne znalezisko w skali całej Skandynawii, kto wie, może i całego świata.

– Zatem jesteście państwo pewni, że to Skandynaw z czasów wikińskiego osadnictwa w zachodniej Grenlandii?

– Trudno mi zakładać coś innego. To znaczy nie pobraliśmy jeszcze próbek do analizy, ponieważ musimy zaczekać na techników policyjnych, ale zakładam, że nasze tezy i przypuszczenia zostaną potwierdzone. Nie wyobrażam sobie, żeby to mogło być coś innego, ale z uzasadnionych powodów nie mogę tego jeszcze wiedzieć na pewno.

– Skoro ucieka się pan do porównań z Ötzim, czy oznacza to, że znalezienie się tego ciała w rozpadlinie mogło być rezultatem dramatycznych wydarzeń?

– Myśli pan o morderstwie albo czymś w rodzaju działań bitewnych?

– Tak, albo o czymś zbliżonym.

– Jak do tej pory nie zauważyłem żadnych śladów na jego ciele, ale oczywiście nie można tego wykluczyć. Wiemy przecież, że wikińscy osadnicy zamieszkiwali te tereny przez prawie pięćset lat, po czym całkowicie zniknęli, więc musiał być jakiś powód. Jeśli ten człowiek pochodzi z końcowego okresu obecności wikingów na Grenlandii, to rany zadane bronią albo zawartość jego żołądka mogłyby nas naprowadzić na ważne ślady w kwestii tego, co się stało z osadnikami.

– Czyli mógł zostać zabity?

– Tak jest, jak najbardziej.

Słońce wciąż znajdowało się wysoko nad Atlantykiem, gdy Matthew wrócił do swojego mieszkania. Zarówno on, jak i Malik z lotniska udali się prosto do domów, aby w spokoju posiedzieć nad zebranym materiałem. Ustalili, że spotkają się rano następnego dnia, żeby jak najszybciej umieścić zdjęcia i artykuł w internecie.

W trakcie pisania Matthew czuł mrowienie pod skórą. Od dawna tego nie doświadczył. Przypominały mu się czasy, kiedy dostał piątki z ostatnich czterech egzaminów, a także chwila, gdy Tine powiedziała mu, że jest w ciąży. Uczucie bycia nienaruszalnie żywym. Teraz znowu tak się czuł. Nie w ten sam sposób, ale podobny. Do południa następnego dnia duża część świata dziennikarzy, historyków i archeologów przeczyta jego artykuł i dzięki niemu dowie się o znalezisku. „Zmartwychwstanie ostatniego wikinga! Ponad sześćsetletni wikiński osadnik wyłonił się w tym tygodniu prosto z grenlandzkiego lądolodu. Jedyne, co mu pozostało z tej podróży przez wieki, to rude włosy i wytarta skóra renifera. Według naukowców zmumifikowane ciało mężczyzny zachowało się w tak dobrym stanie, że dzięki niemu będzie można zdobyć przełomową wiedzę dotyczącą sposobu życia ówczesnych wikińskich mieszkańców, ale także z dużym prawdopodobieństwem uzyskać odpowiedź na pytanie, dlaczego osadnicy zniknęli z Grenlandii po prawie pięciuset latach swojej obecności na tej wyspie. Czy to wojna, głód, a może brak perspektyw wygnały ich z powrotem na gęściej zaludnione obszary Skandynawii? A może osiedlili się na kontynencie amerykańskim?”

Natychmiast po wysłaniu artykułu zamknął laptop i na powrót rozsiadł się na sofie. Sięgnął po talerz z pieczywem chrupkim i cienkimi płatkami śniadaniowej czekolady, które sobie przygotował, zanim zasiadł do pisania.

Był to jeden ze zwyczajów Tine. Pieczywo chrupkie. Najlepiej posmarowane grubą warstwą masła, z cienkimi płatkami mlecznej czekolady. W pierwszym roku znajomości często jeździli na rowerach i Tine zawsze pakowała takie pieczywo na wycieczki. Nierzadko wybierali się na przejażdżkę do białego dworu, gdzie długą ścieżką biegnącą przez mieszczący się na tyłach ogród wędrowali prosto do lasu. Tine miała zielony rower z białym koszykiem nad przednim kołem. To w nim zawsze woziła prowiant i wodę.

Kromki chrzęściły mu w ustach. Suche, miękkie i słodkie. Chciał móc powiedzieć Tine, że ją kocha. Tak naprawdę. Bliskość i otwartość nigdy nie należały do jego mocnych stron.

Przełknął ostatni kęs i zerknął na paczkę papierosów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: