Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziewczyna gangstera - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 kwietnia 2022
Ebook
34,99 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dziewczyna gangstera - ebook

„Dziewczyna gangstera” to początek nowej mafijnej serii z wyrazistymi i silnymi bohaterami, niespodziewanymi zwrotami akcji oraz gorącym romansem.

Nela jest dziewczyną, jakich z pozoru wiele. Z całą pewnością jednak żadna z niej szara myszka. Zaczyna stawiać pierwsze kroki w swoje dorosłe życie, które nabierze rozpędu z chwilą, gdy pozna Kostka. Kostek wychowywał się na ulicy, poznając smak prawdziwego ubóstwa. To właśnie wtedy poprzysiągł, że już nigdy nie zazna biedy. Teraz ma niemal wszystko… Czy młodziutka Nela zdoła pokochać Kostka, który zupełnie nie pasuje do roli jej wymarzonego księcia z bajki?

 

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-9885-5
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Nela

– Ale dlaczego akurat Nela? – zapytałam.

Mama spojrzała na mnie przez ramię. Właśnie kroiła warzywa i ser do frittaty. Bardzo ceniłam te jej nowości w kuchni. Frittata, niby zwyczajna jajecznica, a jednak z tymi wszystkimi dodatkami smakowała zupełnie inaczej. Lubiłam jajka pod każdą postacią, a za tradycyjną jajecznicą na boczku wręcz przepadałam. Boczek też mogłam jeść w każdych ilościach, bo zwyczajnie nie tyłam. Jadłam, co chciałam, i w ilościach nierzadko doprowadzających do wściekłości moje rówieśniczki, które stale były na dietach czy wyciskały poty na siłowniach.

– Czytałaś „W pustyni i w puszczy”? – spytała matka, a ja wymownie zmarszczyłam nos.

Ja i książka…

– Jasne – zaśmiałam się. – Streszczenie.

Mama pokręciła głową z dezaprobatą. Ona była molem książkowym i nie pojmowała, jak jej córka może mieć awersję do literatury. Przecież byłyśmy do siebie tak podobne. Niektórzy mawiali, że wyglądamy jak siostry, ale w tym akurat zupełnie się od niej różniłam. Nie znosiłam czytać. No chyba że etykiety na kosmetykach czy przewodniki i broszury starych zamków. Tak, te dwie rzeczy stanowiły wyjątek.

– A film oglądałaś?

Na szczęście ograniczyła się do zadania mi kolejnego pytania, zamiast drążyć poprzednie, analizując przy tym, jak mi się udawało zdobywać tak dobre stopnie z polaka. Ano udawało się.

– Nie – odparłam, kręcąc głową. – Przecież to straszna nuda.

Próbowałam. Raz i poległam. Aktorzy jacyś tacy sztuczni. Szybko uznałam, że to nie dla mnie.

Matka westchnęła i znów lekko pokręciła głową.

– Jeszcze mi powiedz, że film jest tak stary jak ja – rzuciła jakby z nutą pretensji.

– No coś ty, mamuś – zaśmiałam się. – Ty nie jesteś aż taka wiekowa. Ten film sięga gdzieś początków… średniowiecza – dodałam, szczerząc się do niej.

Mama wymownie chrząknęła i uśmiechnęła się krzywo. Oczywiście nie uważałam jej za starą. Droczyłam się z nią, nic więcej. Skończyła ledwie czterdziestkę.

– No to co z tym filmem? – zapytałam, poważniejąc odrobinę i na nowo próbując dociec, skąd właściwie wziął się pomysł na moje dość wyszukane imię.

– Grała w nim taka śliczna dziewczynka – odpowiedziała mama, zastygając z nożem w ręku i patrząc w dal niewidzącym wzrokiem. – Nie pamiętam, jak nazywała się naprawdę.

– Do sedna, mamuś – ponagliłam ją, już lekko zniecierpliwiona. Mama miała szczególny dar, który zwał się gadulstwem.

– Oczu nie można było od niej oderwać – odezwała się już bardziej przytomnie. – Blond włoski, piękna oliwkowa cera, wydatne usta i te oczy. Tak, ta mała miała naprawdę wyjątkowe spojrzenie.

Pomyślałam, że w końcu będę musiała znaleźć gdzieś w necie ten stary film i sprawdzić, kim tak naprawdę zachwycała się moja matka. Ale teraz chciałam się dowiedzieć, jaki właściwie związek miało z tym moje imię, bo nadal nie kumałam, o co chodziło.

– I co w związku z tym? – zapytałam, mając nadzieję, że tym razem wreszcie poznam odpowiedź na zadane wcześniej pytanie.

– Tak miała na imię. Nel. Pamiętam, że jak ją tylko zobaczyłam, pomyślałam, że kiedyś chciałabym mieć taką śliczną córkę.

– Serio? – spytałam, lekko unosząc brew. Znałam własną matkę i powinnam była się po niej czegoś takiego spodziewać. Ale naprawdę mnie zaskoczyła.

– Serio – odparła, kiwając głową.

– I co?

– Co, co? – Teraz to mama spojrzała na mnie, jakby oczekiwała, że zaraz jej coś wyjaśnię.

– No… spełniło się twoje życzenie? – zapytałam, szczerząc się od ucha do ucha.

Mama odłożyła nóż na deskę i zagarnęła mnie ramieniem.

– Bardzo cię kocham, wiesz? – powiedziała, całując mnie w policzek.

– Wiem. Choć ja ciebie bardziej – odparłam, tuląc się do niej jak mała dziewczynka.

Kostek

Obudziłem się z niesmakiem w ustach. Znowu śniła mi się matka. Nie widziałem jej od wielu lat, ale we śnie nawiedzała mnie regularnie. Tak, nawiedzała, bo ilekroć śniłem o niej, powracał do mnie ten sam koszmar. Za każdym razem pojawiała się tamta scena.

Idę do łazienki. Chce mi się siusiu. Trochę się boję, bo w całym mieszkaniu panuje półmrok. Zaraz pewnie zacznie świtać, ale póki co za oknami wciąż panuje ciemność. Nie lubię ciemności. Boję się, że w jej czarnych kątach czają się potwory. Powtarzam sobie, że jestem już dużym chłopcem, a właściwie jedynym mężczyzną w tym domu, ale kilkulatkowi nad lękiem trudno zapanować. Nad niewidzialnymi demonami także. Przez chwilę rozważam nawet, czy nie zawołać mamy. Przyszłaby do mnie, zapaliła światło, do którego nie sięgam, a potem za rękę zaprowadziłaby mnie do łazienki. Ale obawiam się, że jak to zrobię, będzie na mnie zła. A ja nie lubię, kiedy mamusia się na mnie złości.

Idę więc dalej naprzód. Rozglądam się niepewnie po korytarzu. Zerkam też w stronę sypialni matki. Drzwi są uchylone, a zza nich dochodzi nieznany, lekko przerażający dźwięk. Nie znam go. Nigdy dotąd go nie słyszałem. Brzmi jak charczenie, złowrogi warkot jakiegoś strasznego potwora. Ale przecież potwory nie istnieją. Jednak zaczynam martwić się o mamę. Podchodzę więc do drzwi i zaglądam przez szparę. Zastygam w bezruchu. Mama nie jest sama. Jest tam jakiś pan i robi z nią okropne rzeczy. Oboje są zupełnie nadzy. Nieznajomy leży na niej, wykonuje dziwne ruchy i chwyta ją za szyję. A ona chyba się dusi, bo strasznie charczy. Moczę się ze strachu i nie wiem, co zrobić.

Potarłem nerwowo szczękę. Odpycham myśl, co było potem, ale ta wraca, a ja wspominam lanie, jakie wówczas dostałem. I nauczkę. Dziś wiem, za co oberwałem. Wtedy nie miałem o tym bladego pojęcia.ROZDZIAŁ 1

Nela

Niby przywykłam do niepowodzeń, ale chwilami, zwłaszcza w taki dzień jak dziś, miałam dość. Te wszystkie nieustanne zmiany w moim życiu chyba zaczynały mnie przerastać. A wszystko przez jedno niepowodzenie. Nadal nie mogłam uwierzyć, że zabrakło mi zaledwie punktu, by dostać się na wymarzone studia. Byłam z siebie taka dumna, kiedy zdałam z wyróżnieniem maturę. Sądziłam wówczas, że mogę wszystko, a świat leży u moich stóp. Najpierw miała być nauka w Akademii Muzycznej w Łodzi, a potem już tylko Broadway! Nie mogłam uwierzyć, że zabrakło tak niewiele, a moje marzenia nagle prysły niczym bańka mydlana. W dodatku w mojej głowie wciąż echem odbijały się słowa jednego z profesorów, biorących udział w przesłuchaniu, który stwierdził, że aby dostać się na uczelnię, nie wystarczy „dowyglądać”.

„Tu trzeba mieć talent” – powiedział, patrząc na mnie chytrze i podkręcając posiwiałego wąsika. Poczułam się wtedy jak zupełne beztalencie, choć dotąd wierzyłam, że mogę góry przenosić.

Wróciłam do domu z podkulonym ogonem. Nawet słowa mamy, która zawsze we mnie wierzyła i wspierała, tamtego dnia nie były w stanie mnie pocieszyć. Po prostu musiałam to przetrawić po swojemu. Zaszyłam się w swoim pokoju i wzięłam na kolana laptopa. Najpierw wystawiłam na sprzedaż fortepian. Miałam nadzieję, że ojciec się na mnie za to nie pogniewa. Sam od dawna na nim nie grał, a ja nie zamierzałam tego dłużej robić. Wiedziałam, że razem z matką tego nie pochwalą, ale liczyłam, że mnie zrozumieją. Poza tym uznałam, że muszę zacząć działać i powinnam coś zmienić w życiu. Trochę się obawiałam, że pożałuję tej decyzji, ale kiedy nagle ktoś powiedział mi, że nie mam za grosz talentu, uznałam, że już więcej na fortepianie nie zagram. Może działałam zbyt pochopnie, może nawet za szybko się poddałam – mogłam przecież popracować nad warsztatem i za rok spróbować ponownie – ale w tej jednej chwili zdecydowałam tak, a nie inaczej. Skoro ten profesor sugerował, że brakuje mi talentu, uznałam, że nie warto dłużej się starać, a nawet oszukiwać. Światowej artystki nigdy ze mnie nie będzie.

„Szkoda moich nerwów. I czasu” – uznałam z goryczą.

Potem w wyszukiwarkę wpisałam hasło: praca od zaraz i szybko znalazłam stanowisko w sklepie budowlanym, o wdzięcznej nazwie: Franek Budowlanek. Dział farb wydał mi się wówczas najlepszą formą terapii na brak wiary w siebie. Tam bowiem zamierzałam sobie udowodnić, że mogę wszystko, że nie straszna mi ciężka praca i dam sobie radę z każdą przeciwnością losu. Sama.

Nie zamierzałam jednak rezygnować z pracy hostessy, którą podjęłam, będąc jeszcze w szkole średniej, zwłaszcza że w budowlanym miałam pracować od poniedziałku do piątku, a dodatkowe zajęcia z reguły brałam na weekendy. Naprawdę lubiłam tę robotę. Miałam nadzieję, że zdołam jakoś pogodzić ze sobą te dwa źródła zarobku, bo budowlanka to zupełnie coś innego niż kariera „sklepowej modelki”. Praca hostessy może i nie zaczęła się z wielką pompą, bo moja szefowa początkowo stawiała mnie w supermarketach, głównie na promocjach jakichś mało atrakcyjnych produktów, jak pasta do zębów czy płyn do naczyń – mało ambitne, przyznaję. Na szczęście jakiś czas temu awansowałam i teraz moje służbowe obowiązki nie ograniczały się już tylko do promocji w marketach. Teraz skupiłam się na wyjazdach, dzięki czemu mogłam liznąć historii, która tak bardzo mnie fascynowała, i poznać miejsca, które budziły ciekawość i grozę. Stare zamki czy ich ruiny naprawdę robiły na mnie wrażenie. To właśnie głównie tam dostawałam zlecenia udawania Białych Dam czy innych, równie nieszczęśliwych księżniczek. Cieszyłam się na ten awans, bo od wczesnego dzieciństwa pasjonowała mnie historia, a do starych warowni miałam szczególną słabość. Miłosne historie, które się w nich rozgrywały były wisienką na torcie. Może właśnie z tego powodu tak zakochałam się musicalach i zamarzyła mi się kariera na deskach Broadwayu? Te ciągłe przebrania, inscenizacje i towarzyszący im nastrój… Wszystko naraz budziło uśpioną we mnie wyobraźnię i dziwną tęsknotę, której w zasadzie nadal nie pojmowałam.

Prawdą jednak było, że nadal pozostawałam roztargnioną nastolatką i do ostatniej chwili nie wiedziałam, co chcę robić w życiu. Ciągle zmieniałam zdanie. Raz chciałam być weterynarzem i pomagać bezdomnym zwierzętom, potem nauczycielką muzyki – to właśnie dlatego nauczyłam się grać na fortepianie – a nawet policjantką ścigającą zbirów. Finalnie jednak zamarzył mi się teatr i muzyka na światowym poziomie. Tylko że jak widać, znów nie do końca przemyślałam swój wybór.

Teraz powoli zaczynałam odczuwać skutki swoich decyzji. Byłam zmęczona. Te coweekendowe podróże z miejsca A do B bywały wyczerpujące. Dziś w Malborku, jutro we Wrocławiu. Raz małopolskie, potem podlaskie. O ile sama praca była naprawdę ciekawa i dawała mi satysfakcję, to już podróże niekonieczne. To ciągłe tłuczenie się pociągami potrafiło skutecznie odbierać energię. Ale nie narzekałam. Brałam życie takim, jakie było.

Decydując się na pracę we Franku Budowlanku, przyświecał mi pewien cel. Zamierzałam kupić mieszkanie. Wygodnie mi było u rodziców, ale byłam na siebie taka zła za to niepowodzenie, jakim było niedostanie się na wymarzone studia, że postanowiłam samej sobie udowodnić, że teraz mogę wszystko. A praca na pełen etat i własne mieszkanie miały być pewnego rodzaju egzaminem potwierdzającym moje dorosłe życie.

Oczywiście szybko pożałowałam i tej decyzji. Ruda, podstarzała małpa, o imieniu Izka, która pełniła funkcję zastępcy kierownika w budowlanym, traktowała niemal jak prezesostwo w wielkiej korporacji, bywała naprawdę nieznośna i potrafiła skutecznie uprzykrzyć człowiekowi życie. Chwilami miałam nieprzemożoną ochotę udusić tę głupią babę gołymi rękami. Boże, jak ona działała mi na nerwy! Ewa, starsza koleżanka po fachu, twierdziła z przekonaniem, że Iza ma alergię na moją młodość i piękną figurę, której zazdrościły mi nawet rówieśnice. Nie do końca wierzyłam w tę teorię, ale im bardziej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej musiałam przyznać, że faktycznie coś mogło być na rzeczy. Iza ewidentnie piła tylko do młodszych stażem i wiekiem pracownic. Nie zamierzałam się jednak przejmować. Musiałam jedynie zagryźć zęby i uśmiechać się sztucznie, choć szanowna pani kierownik nierzadko ciosała mi kołki na głowie. Zawsze znalazł się jakiś powód. A to, że za mało pracuję, choć harowałam jak wół, a to że krzywo poustawiałam puszki na regale. Te farby ważyły z tonę, a ona wciąż kazała mi je rozstawiać na półkach, choć nie taki był zakres moich obowiązków. Ustawianie farb to robota magazynierów, ale nie zamierzałam się z nią o to kłócić, zwłaszcza że planowałam wkrótce złożyć w banku wniosek o kredyt na mieszkanie.

Jednak nie sama praca w markecie budowlanym wkurzała mnie ostatnio. Moje życie osobiste, które od jakiegoś czasu było pasmem niepowodzeń, także okazywało się powodem irytacji. Denerwowali mnie ci wszyscy kręcący się wokół mnie pseudoamanci. Oprócz mięśni bądź fajnych markowych ciuchów nie reprezentowali sobą żadnych innych wartości. Dla mnie byli jacyś tacy wyblakli, zupełnie bez wyrazu. Nie marzyłam o księciu z bajki, bo nie byłam księżniczką. Poza tym jedyny książę, jakiego znałam, był już zajęty. Chodzi oczywiście o mojego ojca. Matka miała naprawdę wielkie szczęście, że trafiła na takiego faceta. Czasem jej zazdrościłam. Właściwie im obojgu. Byli tacy szczęśliwi. I pomimo sporego stażu małżeńskiego, tak cholernie w sobie zakochani. Też bym tak chciała. Może kiedyś…

Wracając jednak do współczesnych książąt czy też raczej „księciuniów”… Ci, którzy pojawiali się na horyzoncie, naprawdę nie mieli mi zupełnie nic do zaoferowania. Te ich ciągłe zaproszenia na kebsa, pizzę bądź jakieś piwko zaczynały mnie nudzić i być co najmniej uciążliwe. Miałam ich wszystkich zwyczajnie i serdecznie dosyć. Czasem zastanawiałam się, czy gdybym zmieniła środowisko, a zamiast pracy w budowlanym rozejrzałabym się za czymś bardziej w moim stylu glamour, może za etatem w jakimś salonie jubilerskim bądź w perfumerii, to czy wtedy wreszcie trafiłabym na kogoś bardziej sensownego. Ale wybrałam tak, jak wybrałam, a te z reguły głupiutkie kupki mięśni, prężące się pod markowymi T-shirtami czy dresikami jak z młodszego brata, które krążyły wokół mnie, niczym rekiny wokół swojej ofiary, nie traktowały mnie tak, jak oczekiwałam, czyli poważnie. Oni chcieli tylko jednego, a ja nie zamierzałam tego dać żadnemu z nich. Sama nie wiem, może zbyt wiele od nich oczekiwałam? Może nawet za dużo spodziewałam się dostać od życia? A może wpajane mi przez mamę przez lata zasady sprawiały, że oczekiwałam wręcz niemożliwego? Prawdą jednak było, że ja, pomimo raptem skończonych dziewiętnastu lat, nie szukałam przelotnej miłostki, którą można znaleźć chociażby w kącie zadymionej dyskoteki. Wierzyłam bowiem w Miłość. Prawdziwą, niepowtarzalną, taką na całe życie. Taką, która uskrzydla i sprawia, że człowiek ma ochotę wzbić się w powietrze i lecieć choćby do słońca, nie bojąc się, że spłonie w jego ogniu. Dokładnie taką, jaka od lat łączyła moich rodziców.

Nie wiem, co robiłam źle, ale odkąd zakochałam się po raz pierwszy, stale trafiałam na samych dupków. Nie było ich wielu, ale żaden z nich nawet nie krył się z tym, że interesuje go wyłącznie dobranie mi się do majtek. A może mój ojciec miał rację? To właśnie on niejednokrotnie mi powtarzał, kiedy wypłakiwałam się w rękaw matki, że właśnie takie stwarzam wrażenie na facetach – głupiutkiej, łatwowiernej, może nawet przesadnie naiwnej, co dodatkowo dawało okazję, by mnie zaciągnąć do łóżka już na pierwszej randce. Mój tata wychodził z założenia, że jeśli dziewczyna się do kogoś uśmiecha, to dla niego jasny sygnał, zielone światło, a nawet pewnego rodzaju przyzwolenie. Nie zgadzałam się z nim. Uważałam, że skoro faceci sami zachowują się luźno i swobodnie, to ja, jako zwyczajna koleżanka czy kumpela jak sami niejednokrotnie mnie traktowali bądź nazywali, nie muszę się jakoś przesadnie spinać. Dla mnie normalną sprawą było, że taki znany mi od lat Sebastian, chłopak, z którym chodziłam do tej samej szkoły i z którym zjadłam przysłowiową beczkę soli, zabiera mnie na piwo ze względów czysto koleżeńskich. Tak mi się przynajmniej wydawało, dopóki po wypiciu kilku kufli, nie zaczął rozprawiać na temat swojego życia erotycznego. Uznałam, że przesadził, zasypując mnie szczegółowymi informacjami nawiązującymi do łóżka i wytrenowanych w nim umiejętności. Swoją drogą nie do końca wierzyłam w te jego przechwałki, ale nie chciałam się nad tym pochylać. Uważałam bowiem, że już samo mówienie o tym koleżance, za jaką się dotąd uważałam, było nie na miejscu. Poza tym zdecydowanie przesadził, kiedy to niby mimochodem napomknął, że zaliczył jakąś biedną dziewczynę, która świata poza nim nie widziała. Problem w tym, że traktował ją jak powietrze. Ucięłam wówczas drażliwy temat, ale wtedy zaczął mi opowiadać o przedziwnych relacjach z innymi dziewczynami. Miałam tego naprawdę dość, a nasze koleżeństwo już nie było dla mnie aż tak oczywiste jak na początku.

Moja mama, która znała tylko mocno okrojoną część jego podkoloryzowanych opowieści, uważała, że Seba w ten osobliwy sposób chce mi zaimponować. A to z kolei potwierdzało, że mój staruszek chyba po części miał rację, mówiąc, że wysyłam chłopakom sprzeczne sygnały.

Boże, skoro to prawda, to wszyscy faceci są co najmniej jacyś popieprzeni! A mój tata? Przecież to też facet. Ale ojciec jest inny. On jest poważny, czasem nawet aż za bardzo. I w dodatku to mąż swojej żony, która strzeże go jak oka w głowie. Tak, ci dwoje to naprawdę wyjątkowo dobrana para. Nic tylko im zazdrościć.

Kostek

Małgośka przechodziła samą siebie. Najpierw ta afera z alfonsem, którego musiałem zajebać, a teraz jeszcze to. Chwilami odnosiłem wrażenie, że dwoi się i troi, by zatruć mi życie. I już nawet nie chodziło mi o to, że stale czegoś ode mnie chciała i wciąż prosiła o więcej. To przecież oczywiste. Miałem wobec niej zobowiązania i liczyłem się z tym. Tylko że chwilami zachowywała się jak pies ogrodnika. A nie takie były nasze wspólne ustalenia! Zgodnie zdecydowaliśmy, że to koniec. Łączyły nas już tylko sprawy stricte zawodowe i Oliwier. Reszta miała toczyć się sama, według własnego, niewymuszonego rytmu. Ale jak widać, Gośka nadal tego nie rozumiała.

– Chciałabym, żebyś tam z nami pojechał – powtórzyła uparcie.

– Tak? I co jeszcze?

Najpierw ze łzami w oczach błagała mnie, żebym pomógł jej pozbyć się gościa, który ją szantażował. Właściwie nie powinienem się tym aż tak przejmować, bo sama go przyjęła do roboty, nie licząc się z moim zdaniem. Od początku byłem temu przeciwny, ale ona nie chciała mnie słuchać. Wiedziałem, co się za tym kryło. Gość był postawny, dobrze zbudowany i przystojny. A Gośka takich lubiła najbardziej. Pewnie go zaliczyła, jak większość swoich współpracowników. Nigdy się z tym nie kryła, a już zwłaszcza, kiedy zdecydowałem się od niej odejść. Podejrzewałem, że celowo opowiada mi o tych wszystkich miłosnych podbojach, sądząc, że wzbudzi we mnie zazdrość, rozbudzi dawną namiętność. Jak zwykle się myliła.

Wolałem nie brudzić sobie rąk takimi śliskimi typami, ale znałem kogoś, kto lubił wymachiwać gnatem. Magnum się nim zajął. Raz, a dobrze. A ja znów miałem święty spokój.

Aż do teraz, bo moja niewierna żoneczka ponownie stawiała kolejne żądania.

– Może miałbym zamieszkać z wami w jednym pokoju? – zakpiłem, na co skrzywiła się nieznacznie.

– Dlaczego nie? – odparła, udając obrażoną. – Oliwier bardzo by się ucieszył – dodała.

Jak zwykle używała dziecka do swoich rozgrywek ze mną. Drażniło mnie to, bo nie tak się umawialiśmy. Sądziłem, że jest bardziej słowna.

– Daj spokój, Gośka – warknąłem, a potem chwyciłem kurtkę i wyszedłem z domu, nie oglądając się za siebie.

Musiałem ochłonąć.

* * *

Że też znów dałem się jej wkręcić!

Byłem na siebie zły. Już dawno temu powinienem był popracować nad asertywnością, a jednak wciąż z jakiegoś powodu ulegałem tej kobiecie. Najpierw dałem się namówić na ten wyjazd. Niestety Małgorzata potrafiła być bardzo przekonująca. Jej argumenty, że poświęcam synowi zbyt mało czasu, trafiały w moje serce. Oliwier też ostatnio wytknął mi, że inni tatusiowie jego kolegów z przedszkola zjawiają się na każdej imprezie organizowanej w placówce, tylko nie ja. Rzeczywiście musiałem przyznać, że stroniłem od tego typu zabaw i w ostatnim czasie wpadłem tam tylko raz i to na krótką chwilę. Przedszkolaki zorganizowały wówczas przestawienie z okazji dnia ojca, na które się zresztą spóźniłem. Jak więc w obliczu zarzucanych mi ojcowskich niedociągnięć, miałem się nie zgodzić na wspólny wyjazd? A potem zwyczajnie nie byłem w stanie odmówić Oliwierowi, który patrzył na mnie jak Żaba, cocker spanielka mojego najlepszego kumpla, Ogóra, nalegając, bym zamieszkał razem z nimi we wspólnym apartamencie.

Ale na to, że wylądowałem z Gośką w łóżku, nie było żadnego sensownego wytłumaczenia. Po prostu stało się i już, a tyle razy przysięgałem, że to się nigdy więcej nie zdarzy. Nieoficjalnie nie byliśmy już razem z Małgorzatą, choć oficjalnie nadal łączył nas węzeł małżeński. Dla Oliwiera. I dla pozorów, o które moja już prawie była, choć nadal aktualna małżonka, tak dbała. Nie rozumiałem jej. To właśnie ta i wiele innych kwestii zaważyły o naszym związku, który istniał już tylko na papierze. Tym bardziej byłem na siebie zły, że znów dałem się jej nabrać na te czułe słówka, co w efekcie doprowadziło do kolejnego, niepotrzebnego zbliżenia. Ta kobieta była bowiem zimna jak lód, a idąc ze mną do łóżka, zaspokajała tylko swoje potrzeby. Była po prostu wyśmienitą aktorką. By osiągnąć cel, potrafiła posunąć się do wszystkiego. Ja jednak chciałem czegoś innego.

Nad ranem wymknąłem się z łóżka, a następnie z hotelu. Poszedłem na plażę. Lubiłem naturę i ceniłem sobie ciszę, a o tej porze nad Bałtykiem można było jej zakosztować. Turyści, i to nieliczni, pojawiali się tu nie wcześniej jak koło południa, a okoliczni mieszkańcy, zwłaszcza ci, którzy aktywnie spędzali czas, na przykład spacerując z psem czy biegając wzdłuż linii brzegu, pojawiali się tu dopiero o świcie. Miałem więc jeszcze chwilę dla siebie, bo słońce miało wstać dopiero za jakąś godzinę.

Spojrzałem w morze. Było gładkie i lśniło w promieniach księżyca. Jego barwa naprawdę mnie zachwycała, choć o tak wczesnej godzinie nie oddawała jego rzeczywistego koloru. Niemniej lazurowy Bałtyk o tej porze roku to normalne zjawisko. Październik to czas, kiedy nieliczni turyści, którzy przyjeżdżają nad Pomorze, nie kąpią się już i nie mącą wody. Poza tym jesienią morze ma już za sobą okres kwitnienia, jawiącego się latem pod postacią glonów i innych paskudztw, które budzą we mnie odrazę.

Może właśnie dlatego tak bardzo lubiłem złotą jesień, w dodatku nad polskim morzem? Może drzemie we mnie dusza romantyka?

Nie, to absurd. Nie mogę sobie pozwolić na żadne uczucia. Nie zasługiwałem na nie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: