Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziewczyna, którą byłam - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 lipca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dziewczyna, którą byłam - ebook

Miała osiemnaście lat, kiedy to się zdarzyło. Przez piętnaście lat chciała zapomnieć o dziewczynie, którą była. Myślała, że się udało. Aż do dnia, kiedy popełniła kolejny błąd…


To miała być zwykła kolacja biznesowa z obiecującym klientem.
Ale następnego dnia Gemma nie pamięta, jak skończył się ten wieczór, a zaczyna dostawać maile, zdjęcia i wideo: coraz bardziej przerażające.
W mgnieniu oka jej życie zmienia się w koszmar i wymyka spod kontroli. Gemma czuje, że prawda o tym, co się stało, jest bardziej przewrotna, niż może sobie wyobrazić. Żeby ochronić swoją przyszłość i swoją rodzinę, musi cofnąć się do innego wieczoru – sprzed piętnastu lat. I stawić czoło szokującym tajemnicom z własnej przeszłości – i prawdzie o dziewczynie, którą była...

„Torjussen trzyma w uścisku strachu czytelnika i bohaterkę, która musi zmierzyć się z tajemniczym prześladowcą i własnym lękiem. Fani Pauli Hawkins będą zachwyceni.”
„Publishers Weekly”

„Gdy własne kłamstwa zaczynają cię przytłaczać, znajdujesz się w matni, z której trudno się wyrwać. A może to gra i ktoś osacza cię jak pająk? Magnetyzująca opowieść o niebezpieczeństwie i strachu na granicy obłędu. Trudno ją zapomnieć i oderwać się od lektury.”
AGNIESZKA KRAWCZYK, portal Zbrodnicze Siostrzyczki


MARY TORJUSSEN zadebiutowała jako pisarka w 2017 roku thrillerem Dziewczyna, która się boi. Prawa do publikacji kupili najwięksi wydawcy w Europie i USA. Brytyjska telewizja zrealizuje film na podstawie powieści. Autorka pisze już trzecią powieść, w której jak zawsze zgłębia trudne relacje z najbliższymi, których - jak mówi - "czasami powinniśmy bać się najbardziej"..

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-8061-5
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Piętnaście lat temu
Czwartek, 15 sierpnia

Kiedy teraz myślę o tamtym wieczorze, przypominam sobie upał, duszny i lepiący się do skóry, i gorączkowe emocje wiszące w powietrzu. Myślę o taksówce, którą jechałam na party z Lauren, moją przyjaciółką, o jej miękkim, pachnącym ciele ocierającym się o mnie, kiedy siedzieliśmy ściśnięci na tylnym siedzeniu z jej chłopakiem Tomem. Radio było włączone, okna otwarte, zaczynało się „London Calling”. Pamiętam przypływ szczęścia, które wtedy czułam. Właśnie przyjęto mnie na Uniwersytet Londyński. Miałam się tam zjawić za miesiąc. Teraz ta piosenka, ilekroć ją słyszę, przenosi mnie prosto do taksówki, którą jechałam do domu Aleksa. Wtedy jestem tamtą dziewczyną, dziewczyną, którą byłam.

Ale już nią nie jestem.

Czuję sandałki, które wtedy nosiłam, jakbym miała je teraz na nogach. Ledwie w nich mogłam chodzić. Tamtego wieczoru włożyłam je po raz pierwszy i w ciągu godziny zrobiły mi się bąble. Pamiętam dotyk sukienki, miękką bawełnę ocierającą się o skórę. Kiedy zamknę oczy, czuję wiatr unoszący włosy. Czuję perfumy, którymi pachniałam, smak błyszczyku do warg.

Ale zawsze, zawsze, kiedy myślę o tamtym wieczorze, myślę o Aleksie.

Była połowa sierpnia, kiedy skończyliśmy osiemnaście lat i ponad dwieście z nas miało świętować wyniki egzaminów końcowych na party u Aleksa Clarke’a. Razem z Lauren przygotowałyśmy się u niej w domu, a ja wcisnęłam się w różową sukieneczkę, kupioną za pieniądze, które miałam oszczędzić na uniwersytet. Byłyśmy opalone od letniego słońca. Codziennie pracowałyśmy do późnego popołudnia w kawiarni, w naszym miasteczku, a potem zdejmowałyśmy przepocone nylonowe kombinezony, wkładałyśmy szorty i resztę dnia spędzałyśmy na plaży. Tamtego popołudnia poświęciłyśmy jakąś godzinę na szlifowanie opalenizny i dopiero potem wróciłyśmy do Lauren, żeby przygotować się na czekający nas wieczór. Mówiłyśmy sobie, że to początek reszty naszego życia. Chciałyśmy wyglądać inaczej, jakbyśmy były gotowe na nowe życie, z dala od domu.

Przed pójściem na party wypiłyśmy po kilka drinków. Mama Lauren przyszła do jej pokoju z butelką szampana, żeby uczcić nasze egzaminy, i nalegała, żebyśmy wypiły wszystko. Nie powiedziałyśmy jej, że już wypiłyśmy po szocie tequili. Lauren wypiła więcej niż ja, ale w tamtych latach ona zawsze piła więcej ode mnie. Ledwie skończyłam siedemnaście lat, zdałam egzamin na prawo jazdy i tato kupił mi wymówkę od picia, żebym nie musiała prosić go o podwożenie. Uwielbiałam prowadzić samochód i cieszyłam się, że mogę pić napoje bezalkoholowe i wozić wszystkich innych. Chyba dlatego tamtego wieczoru tak mocno się nawaliłam.

Był czwartek, połowa sierpnia i zaraz z rana musieliśmy iść do szkoły, żeby dostać wyniki. Wiedzieliśmy, że to sprawa życia i śmierci. Gdyby były takie, jak chcieliśmy, otworzyłyby się przed nami wrota najświetniejszych uniwersytetów, najlepszych kursów i życie pełne obietnic. Zaledwie stopień niżej, i po sprawie. Nie byłoby życia, na które mieliśmy nadzieję. A przynajmniej tak nam się wydawało. I mimo że wiedzieliśmy – mówiono nam o tym dość często – że wszystko i tak pójdzie dobrze, że inne uniwersytety też są dobre, byliśmy za młodzi i myśleliśmy, że nie, wtedy sprawy nie potoczą się tak, jak trzeba. Znaliśmy ludzi, którym nie udało się dostać na wybrane uniwersytety i wspominali to całymi latami.

Ale tamtego lata nie czekał nas taki los. To był rok prymusów. Wszyscy otrzymali takie wyniki, jakie chcieli dostać, żeby robić to, co chcieli robić. Przeżywaliśmy radość, otwierając koperty i krzycząc jedno po drugim.

I pamiętam Aleksa z jego przyjaciółmi. Wszyscy wybierali się do Oksfordu albo do Cambridge i próbowali ukrywać radość pod chłodnymi minami. Nikogo nie nabrali. Widzieli w sobie innych ludzi niż reszta – co więcej, wiedzieli, że są inni – a teraz tego dowiedli. Przynajmniej tak to wtedy widziałam. Nawet go nie znałam. Rozmawiałam z nim tylko raz, ale takie robił wrażenie zarówno on, jak i jego przyjaciele.

Tamtego dnia rano razem z Lauren stałyśmy za nimi w kolejce po wyniki egzaminów i usłyszałyśmy, jak Theo, jeden z jego przyjaciół, pyta:

– Więc urządzasz imprezę?

Alex pokiwał głową.

– Powiedz innym. Ale tylko ludziom stąd. Nikomu innemu.

Dałam kuksańca Lauren, a ona zachichotała. Czekałyśmy na to od miesięcy, wszystko zaplanowałyśmy, aż do lakieru do paznokci na palcach stóp.

Cała miejscowa prasa stawiła się tamtego dnia rano. Załatwiła to szkoła. Ustawiono nas w grupy i zrobiono nam zdjęcia. Mieliśmy szczęśliwe miny wolnych ludzi. Nauczyciele stali razem z nami, tak opaleni i wyluzowani, że ledwie ich poznawałam. Poczucie ulgi było niemal dotykalne.

Alex miał dom na wsi, szesnaście kilometrów za miastem. Myśleliśmy, że będzie większy, z tych droższych, ale jego rozmiary zaskoczyły nas. To była willa, stojąca na skraju wsi, pośród idealnie zaprojektowanych ogrodów. W okolicy nie było sąsiadów, ogród otaczały pola, za którymi połyskiwała rzeka.

Kiedy przyjechaliśmy, Alex i Theo stali przed drzwiami, żeby się upewnić, że znają nas wszystkich. Tamtego lata można było przeczytać o przyjęciach, podczas których tłum rozwalił bramę i trzeba było wzywać policję. Ze sposobu, w jaki sprawdzał wszystkich idących podjazdem, jasno wynikało, że chce się tego ustrzec.

– Cześć – powiedział. – Wchodźcie!

Za Aleksem stał Jack Howard, jeden z jego przyjaciół, i robił zdjęcia wszystkim wchodzącym do domu. Od dawna wiedzieliśmy, że podkochuje się w Lauren. Kiedy nas zobaczył, zaczerwienił się i zajął się aparatem. Lauren objęła ramionami Toma i mnie. Pozowaliśmy na progu i aż nam się w głowie kręciło, tak byliśmy podnieceni myślą o czekającym nas wieczorze. Kiedy Tom wszedł do domu, Lauren odwróciła się, przesłała Jackowi całusa, a potem odwróciła się do mnie i mrugnęła.

Za każdym razem, kiedy myślę o Lauren, przypominam sobie, jak chichotałyśmy. Prawie wszystko wywoływało w nas śmiech. Kiedy Alex przywitał się z nami, chichotałyśmy i poszturchiwałyśmy się, idąc przez wielki hol do kuchni na tyłach domu. Było w niej pełno jedzenia i alkoholu. Ludzie przegięli i przynieśli alkohole, skrzynki piwa i naręcza butelek wina. Słyszałam, co powiedział Jack, że rodzice Aleksa wyjechali na wakacje. Obiecali, że jeśli Alex dostanie najlepsze oceny – co znaczyło, że Oksford go przyjmie – i jeśli zapłaci za porządne sprzątanie po wszystkim, to będzie mógł urządzić przyjęcie. Mieli wrócić za parę dni i nie chcieli widzieć nawet śladu po tym, że w ogóle coś było w ich domu. Pomyślałam, że to trochę optymistyczne.

Wszyscy z naszego roku zostali zaproszeni na party i większość przyszła. Bardzo wielu znałam tylko z widzenia, ale wszyscy byliśmy w takiej euforii, że wkrótce wszyscy z wszystkimi się całowali, gratulowali ludziom, których prawie nie znali, bo po prostu cieszyli się, że się udało i będzie szansa, żeby się wyrwać. Z tego, cośmy gadali można było pomyśleć, że żyliśmy w jakimś piekle i jedyną szansą na coś dobrego było odejście od tego życia, które mieliśmy.

Lauren i ja wypadłyśmy dobrze, Tom też. Wszyscy mieliśmy się rozjechać w ciągu miesiąca na różne uniwersytety. Przyjaźniłyśmy się z Lauren od przedszkola, a teraz Lauren i Tom chyba pierwszy raz, odkąd zawarli znajomość, mieli spędzić więcej niż dobę osobno. Sądziłam, że nasza przyjaźń przetrwa rozłąkę, i domyślałam się, że Lauren nie zrezygnuje także z Toma. Była między nimi jakaś zażyłość, której im zazdrościłam. Tamtego wieczoru spletli się ramionami i zauważyłam, że kiedy pocałowali przyjaciela, Lauren tak przylgnęła do Toma, jakby byli jedną osobą i razem objęli tamtego.

Wypiłam wtedy mnóstwo. Tak jak inni. Po raz pierwszy wszyscy byliśmy razem w takiej sytuacji i wiedzieliśmy, że to jest jednocześnie ostatni raz. Mimo to ludzie nie wyglądali na pijanych. Naprawdę. Nikt się nie potykał, nie upadał i nie licząc mojej przyjaciółki Lizzie, która jeszcze zanim się ściemniło, zwymiotowała na ozdobne drzewo laurowe na patio, nikomu nie zrobiło się niedobrze. Wszyscy byliśmy na dworze, potem pogłośniono muzykę i wszyscy tańczyli. Gdzieś po drodze zgubiłam Lauren i Toma. Kiedy później ją zobaczyłam, sukienkę miała pozapinaną nierówno, a na szyi miała świeżą malinkę. Mówiła do kogoś, z kim wcześniej nigdy nie rozmawiała, że zawsze będzie za nim tęskniła.

Dotarło to do mnie niespodziewanie, po północy. Zdałam sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie byłam tak pijana. Czas uciekał, a ja piłam coraz więcej. Najwięcej było ponczu z wielkiej misy, którą zawiadywał jeden z przyjaciół Aleksa. Bóg wie, co było w ponczu – wokół leżały butelki po wszelkich spirytualiach i likierach, jakie tylko można sobie wyobrazić. Byłam pewna, że prawie cała ich zawartość skończyła w tej misie. Lauren i Tom leżeli wtedy w rozwieszonym niedaleko hamaku i kiedy odwróciłam się w ich stronę, opierając się o krzesło ogrodowe, żeby się nie przewrócić, Lauren uśmiechnęła się leniwie i zamknęła oczy. Wiedziałam, że jeszcze nie chce wracać do domu. Na tamtą noc miałam zostać u niej i wspólnie wrócić taksówką. Mama Lauren obiecała, że zostawi pieniądze obok drzwi i klucz pod wycieraczką, żebyśmy nie musiały zabierać z sobą torebek.

Straciłam nadzieję. Godziny miną, zanim Lauren dojrzeje do wyjścia. Postanowiłam wrócić pod dach, potknęłam się, upadłam w krzaki. Nic sobie z tego nie robiłam, pomyślałam, że to coś śmiesznego. Któraś z dziewczyn ze szkoły szarpnięciem postawiła mnie na nogi i zapytała, czy ze mną w porządku. Kiwnęłam głową. Chyba nie byłabym w stanie niczego powiedzieć, nawet gdybym chciała.

W domu rozpaczliwie zachciało mi się do ubikacji. Na końcu ogrodu było kilka przenośnych toalet, ale nie sądziłam, żebym zdążyła do nich dojść na czas. Szukałam toalety w domu i znalazłam drzwi pod schodami. Wydawało mi się, że to jest to, co mi było potrzebne. Kiedy próbowałam je otworzyć, usłyszałam śmiech chłopaka i uciszającą go dziewczynę. Dotarło do mnie, co się tam wyprawia. Głęboko westchnęłam, bo zdałam sobie sprawę, że nie ma sensu czekać, i poszłam w głąb domu. Ledwie już widziałam na oczy i uśmiechałam się prawie do każdego. Nastrój był wspaniały, rozmowy głośne, wszyscy byli szczęśliwi.

U dołu schodów stały dwa krzesła z karteczką, żeby nie wchodzić. Ale już nie mogłam wytrzymać, więc przecisnęłam się między nimi i znalazłam łazienkę u szczytu schodów. Wtoczyłam się do niej i tak szybko usiadłam, że niemal nie oderwałam deski. Rozbawiło mnie to, zaczęłam się zastanawiać, co było w tym ponczu. Nie byłam aż tak pijana, żeby potem nie umyć rąk, w lustrze nad umywalką zobaczyłam, że jestem zaczerwieniona, oczy mam zapuchnięte i półprzymknięte. Wiedziałam, że następnego dnia będę cierpieć. Miałabym kaca, gdybym nawet przestała pić po szampanie i szotach tequili w domu Lauren. Pamiętam, że skrzywiłam się na myśl o bólu głowy, który mnie czeka. Następnego dnia po południu miałam jechać z rodziną na wakacje do Francji, ale już teraz bałam się kaca podczas długiej podróży samochodem.

Odwróciłam się od umywalki i poślizgnęłam na ręczniku, który ktoś zostawił na posadzce łazienki. Chyba powinnam go podnieść, ale prawie natychmiast zdałam sobie sprawę, że upadnę, jeśli się pochylę. Wątpiłam, czy dałabym radę się podnieść, więc kopnęłam ręcznik na bok i otworzyłam drzwi do łazienki. Na górze było cicho, chociaż słyszałam odgłosy przyjęcia z parteru i z ogrodu. Potknęłam się przy schodach i złapałam za poręcz. Pomyślałam, że spadnę, jak zacznę schodzić. W głowie już mi się kręciło i nagle doznałam wizji: spadam ze schodów głową do przodu.

Odeszłam od klatki schodowej i wpadłam tyłem na jakieś drzwi. Otworzyły się za mną. Obok podwójnego łóżka paliła się lampka. Poznałam po kijach do hokeja opartych o ścianę, że to pokój Aleksa. Grał w szkolnym zespole. Z Aleksem rozmawiałam tylko raz, kiedy upuścił sprzęt, spiesząc się na mecz. Na ścianie sypialni wisiały plakaty z festiwalu muzycznego w Glastonbury, na który pojechał tamtego lata. Wiedziałam, że się tam wybierze, jak tylko skończą się egzaminy. Lauren usłyszała, jak rozmawiał o tym z Theo, kiedy stali w kolejce do wyjścia z sali po ostatnim egzaminie. W tamtym roku w Glastonbury dawał występ miejscowy zespół The Coral i Alex nosił na party ich T-shirt. W rogu, obok gitary i wielkiego wzmacniacza, stała perkusja. Pamiętam, jak zastanawiałam się, czy jest w tym dobry, i pomyślałam, że nie grałby, gdyby nie był.

Usiadłam na łóżku. Nagle poczułam się bardzo zmęczona, chciałam tylko spać. W głowie mi się kręciło, wszystko było zamazane. Nie byłam w stanie wykrzesać w sobie sił potrzebnych do zejścia na dół. Wiedziałam, że gdybym zeszła, Lauren chciałaby zostać dłużej, żeby nie spędzać czasu ze mną. Dopiero co powiedziała, że jej i Tomowi zostały tylko trzy tygodnie i mają zamiar spędzić je razem co do minuty.

Więc położyłam się. Łóżko było takie miękkie, narzuta taka czysta i pachnąca. Pachniało jak moje łóżko tuż po zmianie powłoczek. Uwielbiałam zapach czystych prześcieradeł. I wiedziałam, że Alex nie dowie się, że byłam w sypialni – niezły z niego imprezowicz. Będzie na dworze do świtu.

Położyłam głowę na poduszce. Przeszło mi przez myśl, że zostawię makijaż na poszewce, ale wtedy nie byłam w stanie o tym myśleć. Drzwi były półotwarte, wiedziałam, że Lauren mnie tu znajdzie. Będzie wiedziała, że nie pojechałam do niej, bo niby jak? Nie miałam z sobą pieniędzy, a do siebie nie pojechałabym tak pijana. Lampka nocna rzucała łagodne światło na pokój, a światło z podestu zalewało wejście. Zobaczy mnie tutaj, pomyślałam. Powie, że czas wracać.

Odwróciłam twarz od lampki. Nigdy nie lubiłam spać, gdy coś świeciło mi w twarz. Kiedy się odwracałam, poczułam, jak sukienka podchodzi mi do góry i bez przekonania próbowałam ściągnąć ją w dół. Zapach powłoczki, alkohol we krwi, późna pora i fakt, że byłam na nogach od świtu, martwiąc się wynikami egzaminu, sprawiły, że kiedy się odwróciłam, z głową wciśniętą w poduszkę, całkowicie się zrelaksowałam. Pamiętam, jak westchnęłam, wślizgując się w sen.

To był wspaniały wieczór. Naprawdę wspaniały.CZĘŚĆ I

1

Teraz
Piątek, 16 czerwca

Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, nie sądziłam, że będę miała z nim problemy. Był wysoki, szeroki w barach, zbudowany jak rugbista. Dość ładny, ale nie z tych mężczyzn, na których patrzy się dwa razy na ulicy. Na pierwszy rzut oka wyglądał dość nieszkodliwie. Chyba tak zachowują się mężczyźni jego pokroju.

Zobaczyłam go tamtego dnia rano, gdy patrzył na ogłoszenia w witrynie biura nieruchomości, którego byłam właścicielką, ale z początku niespecjalnie zwróciłam na niego uwagę. W ciągu dnia ze stu ludzi ogląda ogłoszenia, próbując zdecydować, który dom by kupili, gdyby mieli okazję, a ja szybko zrozumiałam, że zainteresowana mina nie jest równoznaczna ze sprzedażą. Trochę zwlekał, przechodził od najtańszych domów do najdroższych. Pamiętam, jak dla zabicia czasu zastanawiałam się, czego szuka.

Kiedy jednak wszedł, zatrzymał się w drzwiach, jakby na kogoś czekał. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że Rachel, nasza menedżer do spraw sprzedaży, stoi przy fotokopiarce, a Brian, nasz menedżer do spraw wynajmu, rozmawia z lokatorem. Zazwyczaj pozwalamy klientom rozejrzeć się, ale ten, który wszedł, wyglądał na niezdecydowanego, więc zwabiłam go wzrokiem i uśmiechnęłam się.

– Dzień dobry – powiedziałam. – Czym mogę służyć?

– Nazywam się David Sanderson – odparł, podchodząc, żeby usiąść przy moim biurku. – Jestem umówiony.

– Ach tak – rzekłam i zarumieniłam się. Był godzinę wcześniej, niż się spodziewałam, a za pół godziny miałam zamiar wybiec na spotkanie przy kawie z Grace, moją przyjaciółką. – Cześć. Jestem Gemma Brogan. – Podaliśmy sobie ręce. – Chwileczkę, przejrzę szczegóły pana dotyczące.

Kiedy to robiłam, ukradkiem wysłałam Grace szybkiego maila.

Przepraszam, nie mogę przyjść na spotkanie. Inny termin?

– Więc szuka pan czegoś w centrum? – zapytałam. – Widzę, że wybrał pan miejsca, które chciałby pan obejrzeć.

– Nadal nie jestem pewien, czy szukać domu, czy mieszkania – odparł. Uśmiechnął się. Uśmiech był wspaniały, cała twarz mu się rozświetliła. Zmienił go z kogoś, kto na pewno wyleci z głowy, w osobę godną zapamiętania. Nie mogłam się powstrzymać i odpowiedziałam uśmiechem. – Nie wiem, czy jestem przygotowany na dom. Wolałbym być blisko barów i siłowni.

– Będzie pan kupował tylko dla siebie?

Zobaczyłam, jak Sophie, nasza młodsza administratorka, która ciągle szukała chłopaka, rzuca ukradkowe spojrzenie Rachel. Z tego, że obie zamarły, domyśliłam się, że czekają na jego odpowiedź.

– Tak, jestem singlem – powiedział. – Szukam po prostu czegoś dla siebie.

Pomyślałam, że ma mniej więcej tyle lat co ja, trzydzieści parę. Był taki rozluźniony i uśmiechnięty. Trudno było uwierzyć, że jeszcze żadna go nie złapała, chociaż oczywiście, mógł być po rozwodzie.

– Pan jest z Chester? – zapytałam. – Próbuję umiejscowić pański akcent.

– Dorastałem na północnym zachodzie, ale przez ostatnie dziesięć lat pracowałem w Stanach. W Bostonie. Moja spółka przeniosła mnie na jakiś czas do Zjednoczonego Królestwa. Chyba na parę lat. Sprzedałem, co miałem za oceanem. Nie ma sensu zatrzymywać starego mieszkania.

– Dla kogo pan pracuje?

– Dla Barford’s. W dziale sprzedaży.

Kiwnęłam głową. Barford’s to wielka spółka farmaceutyczna, która ma kwaterę główną w dzielnicy przemysłowej tuż pod Chester. Znalazłam nieruchomości dla paru ludzi od nich. Mówiono, że tam są świetne warunki pracy.

Przedstawił sumę, którą miał zamiar wydać. Mieściła się w górnej granicy nieruchomości w Chester. Zaczynałam się ekscytować. Mieliśmy mnóstwo nieruchomości w naszych aktach. Sprawy szły wolniej niż zazwyczaj, więc wiedziałam, że coś dla niego znajdę. Wymienił wysoką sumę i szukał czegoś w różnych rejonach. Musiałam mu coś sprzedać. Nie chciałam wrócić do biura, żeby powiedzieć moim pracownikom, że postanowił pójść do kogoś innego.

– Wyszukam parę szczegółów – powiedziałam. – To nie zajmie minuty. – Widziałam, że Sophie zajmuje się innym klientem, więc zawołałam Rachel, która wywieszała ulotki na oknie. – Rachel, zechciałabyś przygotować panu Sandersonowi coś do picia? – To nie należało do jej obowiązków, ale w tak małym biurze wszyscy musieliśmy podejmować się tego obowiązku, kiedy ktoś inny był zajęty.

Podeszła do mojego biurka.

– Woli pan herbatę czy kawę?

– Poprosiłbym kawę.

– Z cukrem, z mlekiem czy bez?

Spojrzałam na nią i musiałam się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Miała zaróżowioną twarz i nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Obie z Sophie zachowywały się tak samo, kiedy do biura wchodził przystojny facet. Były młode, były singielkami, chociaż Sophie miała nerwy ze stali, kiedy dochodziło do umawiania się na randki, a Rachel była bardziej wstydliwa i nerwowa.

– Z mlekiem, bez cukru, poproszę. – Uśmiechnął się do niej.

Znów się zaczerwieniła i zniknęła w naszej maleńkiej kuchni za biurem. Sophie szybko poszła za nią. Usłyszałam stłumione chichoty.

Wypiliśmy kawę i omówiliśmy szczegóły kilku nieruchomości, które miałam na zbyciu. Wydawał się szczególnie zainteresowany mieszkaniami wychodzącymi na rzekę Dee i innymi w śródmieściu.

Spojrzałam na terminarz biurowy online. Normalnie to wysłałabym Rachel, ale tego dnia rano miała inne spotkanie. Mnie za kilka godzin, o czwartej, czekała wycena.

– Napisał pan w mailu, że jest pan wolny do trzeciej. Jeśli pan chce, mogę zabrać pana na oglądanie kilku nieruchomości.

– Tak byłoby najlepiej – powiedział. – Chciałbym rozejrzeć się po tej okolicy. Prawie jej nie znam.

– Proszę mi dać kilka minut. Zadzwonię w parę miejsc i wezmę kluczyki.

– Jeśli pani pozwoli, to pojedziemy moim wozem.

– Dziękuję, nie trzeba – odparłam. – Będzie łatwiej, jeśli ja poprowadzę. Znam skróty.

Poprosiłam Sophie, żeby wypytała go o parę szczegółów. Poszedł do jej biurka. Sophie miała zaledwie osiemnaście lat, dopiero co ukończyła szkołę. Nadal uczyła się fachu. Musiałam wyważyć doświadczenie i koszta, kiedy ją zatrudniałam i nadal nie byłam pewna, czy podjęłam właściwą decyzję. Kiedy telefonowałam, patrzyłam na nią, twarz miała rozjaśnioną z podniecenia. Pytała Davida o szczegóły i pracowicie wprowadzała je do komputera.

Zawsze zajeżdżam przed drzwi biura, żeby zabrać klientów. W ten sposób nie muszą iść na tyły, żeby dotrzeć do parkingu. Ledwie wsiadłam do mojego małego samochodu, zrozumiałam że powinnam się zgodzić, żeby pojechał swoim. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, długie nogi i szerokie bary. Wyglądało na to, że naprawdę jest mu ciasno na fotelu pasażera.

– Przepraszam! – powiedziałam, kiedy mocował się z pasem bezpieczeństwa. – Moglibyśmy pojechać pańskim samochodem? Poprowadzę pana.

– Może być tak, jak jest. – Odwrócił się i uśmiechnął do mnie. – Jestem przyzwyczajony do jazdy mini.

Roześmiałam się.

– Mama kupiła sobie taki, kiedy miałem siedemnaście lat – ciągnął. – Myślała, że odstraszy mnie od pożyczania wozu.

– I odstraszyła?

– Nie, ale odłożyłem na własny samochód znacznie szybciej, niżbym odkładał, gdyby miała większy.

– Mądra kobieta. Będę musiała o tym pamiętać, kiedy mój syn podrośnie i zacznie jeździć.

– Ile teraz ma lat?

– Trzy. – Uśmiechnęłam się. Uśmiecham się za każdym razem, kiedy myślę o Rorym. – Jest jeszcze mnóstwo czasu.

Pierwsza nieruchomość, do której go zawiozłam, był to blok mieszkalny z bramą odgradzającą podwórko wewnątrz murów miejskich. Kiedy jechałam, pytał o okolicę, a ja mówiłam o starych rzymskich murach otaczających miasto.

– Spacer wzdłuż murów miejskich to świetny sposób, żeby poznać Chester – powiedziałam. – Tylko kilka kilometrów i już obeszło się cały mur, praktycznie jest nienaruszony. Ogląda się tor wyścigów konnych, zamek, katedrę i rzekę Dee. Jak pan widzi, miasto jest nieduże, ale zyskuje się dużo, decydując się na nie.

– Od dawna pani tu mieszka? – zapytał.

Kiwnęłam głową i powiedziałam, że dorastałam w Wirral, czterdzieści kilometrów na północ od Chester. – Przeprowadziłam się do Londynu, na uniwersytet, a potem przyjechałam tutaj.

– Była pani w Londynie? Ja też. Imperialna stolica. Studiowałem matematykę. A pani?

– Queen Mary. Biznes. Ukończyłam studia w 2005 roku.

– Ja też! – Uśmiechnął się do mnie. – Dziwne. A potem przeprowadziła się pani z powrotem na północ?

– Zawsze chciałam pracować we własnej firmie, ale w Londynie to praktycznie niemożliwe, więc przeprowadziłam się tutaj, jakieś siedem lat temu, kiedy zdecydowałam się na otwarcie własnego interesu. Uwielbiam to miasto.

– To pani własna agencja? Dobrze pani sobie poradziła.

– Dziękuję. Uwielbiam mieć coś własnego.

Byłam naprawdę dumna, że prowadzę własny biznes. Zawsze o tym marzyłam. Natychmiast po uzyskaniu dyplomu ukończyłam kursy agenta nieruchomości i pracowałam w Londynie przez kilka lat. W tamtych czasach sprzedaż szła dobrze, więc miałam wysokie prowizje. Oszczędzałam, ile tylko mogłam, na własny biznes w przyszłości. Kiedy spotkałam Joego postanowiliśmy wyjechać na północ, żebym mogła stanąć na własnych nogach. Miałam też parę własnych nieruchomości, które kupiłam na wynajem. Byłoby szaleństwem nie zrobić tego, gdy na aukcjach pojawiały się tanie domy. Jesteśmy pełnomocnikami zarządzającymi dla pewnej liczby właścicieli nieruchomości, więc równie łatwo przychodzi mi jednocześnie zarządzać swoją własnością.

– Ależ to musi być wielka odpowiedzialność, prawda?

Kiwnęłam głową.

– Czasem jest mnóstwo pracy, ale wolę pracować na własny rachunek.

– Też bym tak chciał – powiedział. – Pracuję w świetnej firmie, ale coś jest w tym, że ma się własny biznes… Naprawdę chciałbym spróbować. Pani kupiła już istniejącą agencję?

– Tak, kupiłam taką, która istniała już od paru lat.

– A jak pani sobie poradziła z pracownikami?

– Brian, ten starszy, który był w biurze, kiedy pan przyszedł, został przeze mnie odziedziczony. Był wybawieniem z kłopotów. Pracuje w wynajmie od lat i zna wszystkich miejscowych właścicieli nieruchomości i pośredników. Sprawy wynajmu zostawiam jemu, chociaż zbliża się do wieku emerytalnego i ma krótszy tydzień roboczy. Chyba niedługo będę musiała poszukać dla niego zastępstwa. Kobiety sama zatrudniłam.

Dotarliśmy do pierwszego bloku i pojechaliśmy windą na czwarte piętro. Poprzedni właściciele już się wyprowadzili, więc można by było szybko sfinalizować sprzedaż.

– Hm, jest bardzo ładne – pochwalił. – Od dawna nikt tu nie mieszka?

– Dopiero co się wyprowadzili – powiedziałam. – W ubiegłym miesiącu. W maju. Znacznie lepiej, kiedy jest puste, może pan się wprowadzić za parę tygodni. Zapewne stwierdzi pan, że można się dogadywać co do ceny. Jeśli sprzedający nadal spłaca hipotekę, będzie chciał szybko się tego pozbyć.

Podszedł do okna i otworzył drzwi balkonowe wychodzące na centralne podwórko. Było na nim miejsce dla stolika i paru krzeseł. Zamknął balkon bez komentarza. I przeszedł do łazienki. Nie miał na co narzekać. Poszedł do kuchni, otwierał szuflady, otwierał kredensy. Wszystko było według najwyższych standardów. Pomyślałam, że właśnie takie mieszkanie mu się spodoba.

– Co pani myśli? – Uśmiechnął się do mnie. – Widzi mnie pani w tym mieszkaniu?

Roześmiałam się.

– Cóż, na skraju miasta jest najlepiej, naprawdę. Hałas tutaj nie dociera.

– Och, bo ja wiem – odparł. – Tu jest dość hałaśliwie, kiedy otworzy się drzwi balkonowe.

– Naprawdę? Ja uważam, że tu jest cicho. Cóż, to środek dnia, więc jest mnóstwo turystów i kupujących. Wieczorem będzie znacznie ciszej.

Kiwnął głową.

– Chodźmy. Gdzie jest następne?

Następna nieruchomość był to dom w popularnej dzielnicy, parę kilometrów od śródmieścia. Dzielnica miała własne, gwarne centrum z barami, restauracjami, siłowniami i sklepami.

– Domy szybko tutaj się sprzedają – stwierdziłam, oprowadzając go po okolicy. – Ten jest na rynku dopiero od paru dni. Spodziewam się, że pójdzie do końca miesiąca.

– Podoba mi się to – powiedział. – Mógłbym tu zamieszkać za parę miesięcy.

Uśmiechnęłam się. Byłam absolutnie pewna, że wkrótce zdecyduje się na jedną z naszych nieruchomości.

Do wczesnego popołudnia pokazałam mu sześć miejsc i chociaż wyrażał się o nich entuzjastycznie, gdy podrzucałam go do biura, nie wspomniał, że chciałby któreś kupić.

– Skontaktuję się z panią za kilka dni – powiedział.

– Świetnie! – Uśmiechnęłam się do niego. – Będę czekać.

– Poszczęściło się? – zapytała Sophie, kiedy weszłam do biura.

Zmarszczyłam brwi. Paru ludzi oglądało zdjęcia domów wystawione w witrynie i popatrzyło z zainteresowaniem, gdy zawołała.

– Mogłabym prosić cię za sekundkę? – zapytałam i poszłam do kuchni, żeby na nią poczekać. Wpadła, ale przestała się uśmiechać, kiedy upomniałam ją, żeby nie podnosiła głosu w biurze. – Napisz maila albo zapytaj po cichu, gdy tu są ludzie.

Skręcała się ze wstydu.

– Przepraszam.

Weszła Rachel i nalała do czajnika wody na herbatę.

– W porządku – powiedziałam do Sophie. Nie lubiłam upominać jej w obecności innych.

Ale jej smutek trwał krótko. Szturchnęła mnie i zapytała:

– Jak poszło z tym gościem? Miły był, prawda?

Roześmiałam się.

– Domyślam się, że spodobał ci się.

– Wysoki, ciemnowłosy i przystojny – zadumała się. – I szczupły. Fantastyczny. Rachel też tak sądzi.

– Wcale nie!

– Właśnie, że tak. Szkoda, że dla nas za stary.

Uniosłam brwi.

– Jest w moim wieku, dziękuję.

– Właśnie o to mi chodziło.

Rachel, purpurowa na twarzy, dała jej kuksańca. Zostawiłam je własnym przemyśleniom.

Ale później, przed zamknięciem biura, zwołałam zebranie, żeby omówić pomysły na nieruchomość dla Davida. Spisaliśmy listę kolejnych sześciu, takich, które musiałyby się mu spodobać. Potem wysłałam mu maila, żeby sprawdzić, czy chciałby zobaczyć któreś z tych miejsc.

Odpowiedział natychmiast.

Świetny pomysł. Szczególnie spodobało mi się trzecie, które widzieliśmy dzisiaj, to z widokiem na tor wyścigowy. Ale najpierw muszę mieć załatwioną sprawę hipoteki. Wkrótce się skontaktuję.

Westchnęłam. Mówił, że załatwił sprawy hipoteczne. Wyglądało na to, że mam kolejnego klienta, który mnie zwodzi. Z doświadczenia wiedziałam, że dopóki ktoś nie ma załatwionej hipoteki, nie szuka na poważne nieruchomości. Domyślałam się, że już go nie zobaczymy, ale odpisałam, czy chce, żebym poleciła mu doradcę finansowego.

Nie ma sprawy. Do rychłego zobaczenia.2

Kiedy przyjechałam do domu, poszłam w stronę szczęśliwych odgłosów dochodzących z ogrodu. Stanęłam tak, że nikt mnie nie widział przy oknie na patio. Patrzyłam, jak Rory wbiegł z trawnika do brodzika, rozchlapywał wodę i krzyczał. Wąż ogrodowy leżał na trawie. Lała się z niego woda do sadzawki, która opróżniała się za każdym razem, kiedy Rory do niej wskakiwał. Joe siedział na patio z piwem w dłoni. Ubrany był tylko w szorty. Na stole przed nim leżał czytnik kindle. Jednym okiem wpatrywał się w niego, drugim obserwował Rory’ego.

– Cześć – powiedziałam, Joe podskoczył. Pocałowałam go w policzek. – Moi dwaj chłopcy.

– Cześć. – Odstawił butelkę na patio, a ja pochyliłam się, żeby ją podnieść i postawić na stole. – Dobrze minął dzień?

– Było OK. – Usiadłam obok niego, sącząc piwo. – Całe godziny obwoziłam pewnego faceta po tuzinach nieruchomości i nie sądzę, żeby którąś kupił.

– No tak, marnowanie czasu – powiedział Joe. – Ale tak to chyba jest.

– Wiesz co, nie takie znowu marnowanie – powiedziałam, patrząc Joemu prosto w oczy. – Był bardzo atrakcyjny…

Joe roześmiał się.

– Dodatkowa korzyść z zawodu.

Joe był tatą domatorem. Byliśmy małżeństwem od paru lat, ale i tak ciąża, z której urodził się Rory, zaskoczyła nas. Joe pracował w branży informatycznej i chociaż dobrze mu płacono, praca nie przynosiła mu satysfakcji i szukał zmiany. Tymczasem ja byłam naprawdę zadowolona z tego, co robiłam, i przynosiłam do domu miesięcznie znacznie więcej niż on, nie chciałam najmować menedżera i tracić kontroli nad firmą, więc kiedy Joe zaproponował, że zostanie w domu z dzieckiem, chwyciłam się tej okazji. Nie miałam stałych godzin pracy i nie udało mi się znaleźć opiekunki dla dziecka ani żłobka, które mogłyby trzymać Rory’ego do późnych godzin. Byliśmy typowymi potencjalnymi rodzicami, którzy wcześniej myśleli, że ich życie niewiele się zmieni po urodzeniu dziecka. Joe zaklinał się, że będzie w stanie brać prace do domu, kiedy Rory będzie spał, a ja mu wierzyłam. Tamten pierwszy rok był dla nas obojga wysoko wspinającą się krzywą uczenia się.

Ale teraz, cóż, w całym kraju sprzedaż domów spadła i nie widać było, żeby wkrótce miała nastąpić jakaś zmiana. Musiałam pracować coraz dłużej, żeby klienci byli zadowoleni, a pracowników nie przybywało. Wszelkie pomysły, że będę brała wolne dni na opiekę nad Rorym, nagle okazały się mirażem. Zaledwie dwa dni temu Joe powiedział mi, że jego wiedza jest o trzy lata przeterminowana i że nagle dotarło do niego, że nie będzie mógł starać się o pewne stanowiska, nawet gdyby chciał, bo technologia gwałtownie się rozwinęła. Myśl, że będę jedyną osobą zarabiającą na dom wywołała u mnie panikę. Nie to, żebym miała coś przeciwko temu, ale na razie sprzedaż domów nie rosła i nie miałam pomysłu, co zrobić, żeby więcej sprzedawać. Martwiłam się także o wpływy z najmu własnych domów i mieszkań. Nieruchomości były obciążone hipoteką po uszy i wystarczyłaby jedna osoba niedotrzymująca zobowiązań, żeby tracić co miesiąc setki funtów. A jeśli domy się nie sprzedawały, swojego też nie byłabym w stanie sprzedać. Chyba że ze stratą. Ta myśl sprawiała, że nie mogłam zasnąć. Co do Joego… byłam przerażona myślą, że przestał szukać pracy. Zmieniał temat, kiedy zaczynałam o tym mówić, a ja nie potrafiłam się zmusić, żeby nie odchodzić od tematu.

Rory zobaczył mnie i w ogóle przystałam myśleć o tamtych sprawach. Wrzasnął z zachwytu i pobiegł do mnie z wyciągniętymi rękami.

Nachyliłam się, żeby go pocałować, zanurzyłam twarz w jego włosach.

– Cześć, śliczny chłopczyku. Dobrze się bawiłeś?

– Przez cały dzień chlapałem się w sadzawce – powiedział. – Ale strasznie chce mi się jeść! Co będzie do herbaty?

– Jest w piecu – stwierdził Joe. – Lasagne. Dojdzie za parę minut, więc pójdziemy się wykąpać, a zanim wyjdziesz, jedzenie będzie gotowe.

– Wezmę go – powiedziałam szybko. – No, Rory, chodź.

Rory stał między nami z niezdecydowaną miną.

– Chcę, żeby tatuś mnie zabrał.

Poczułam znajome ukłucie.

– No chodź, kochany, nie widziałam cię przez cały dzień! Powiesz mi, co porabiałeś.

– Rory, idź na górę z mamą – odezwał się Joe. – Daj spokój, bądź grzeczny!

Oczy mnie zapiekły. Moje dziecko nie powinno być namawiane, żeby spędzać ze mną czas!

– Ale… – zaczął Rory i spojrzał na moją twarz. Zobaczył, że jest mi przykro. – OK, ale będziesz lwem? Rykniesz tak jak tata.

– Spróbuję – powiedziałam, ale gdy to zrobiłam, najwyraźniej daleko mi było do ideału.

Popatrzył na mnie z litością.

– Nie martw się, mamo – powiedział. – Tata zaryczy, kiedy wrócimy na dół.

Nalałam wody dla Rory’ego i usiadłam obok, kiedy bawił się, śpiewał i chlapał. Chyba zapomniał, że był z tą gorszą osobą. Zaczęłam myśleć o tym, co jeszcze dziś mam do zrobienia. Próbowałam wrócić do domu natychmiast po zamknięciu biura, żeby mieć więcej czasu dla Rory’ego, zanim pójdzie do łóżka, ale często nie udawało mi się, bo były wieczorne pokazy nieruchomości i musiałam pracować do późna. Ledwie pójdzie spać, siądę przy mailach, będę dzwonić, próbować dopasować klientów do nieruchomości, które na pewno im się spodobają, będę śledzić sprawy finansowe i przygotowywać się na poranne zebranie. Sprawy prawnicze też musiały być na bieżąco i często załatwiałam je w domu, bo łatwiej było mi się skupić poza biurem. Często podnosiłam wzrok znad laptopa i późno w nocy widziałam Joego śpiącego na kanapie, a w wyciszonym telewizorze szło coś, czego żadne z nas nie oglądało.

Wiedziałam, że teraz, gdy z Rorym było nas troje, Joe chciał, żebyśmy koniecznie mieli kolejne dziecko, bo dzieci mogłyby dorastać razem. Uwielbiał być w domu z Rorym, ale ja się martwiłam, że jeśli teraz nie może znaleźć sobie pracy, to za parę lat będzie z tym jeszcze gorzej. A jeśli rynek nieruchomości nie wyjdzie z zastoju, co wtedy zrobimy? Kiedy byłam wieczorem z Rorym, próbowałam zapomnieć o tych problemach, ale zawsze czaiły mi się z tyłu głowy.

Po kolacji zabrałam Rory’ego na górę, do łóżka, i położyłam się obok, żeby mu poczytać.

– Zarycz – naciskał chłopczyk. – Niech się przestraszę!

Spróbowałam, ale on westchnął.

– Nie, zrób to tak, jak tata. Żebym dostał ciarek!

Znów spróbowałam, głośniej. Rory roześmiał się, ale powiedział wprost.

– Powiedz tacie, żeby przyszedł na górę i to zrobił.

Zawstydzona zawołałam Joego. Przyszedł na czworakach do sypialni Rory’ego. Ryczał i warczał, a Rory piszczał z podniecenia. Stałam i patrzyłam. Pomyślałam, że to wspaniałe, ale było mi przykro, że chłopiec wolał Joego ode mnie.

Później, kiedy Rory spał, usiadłam przy laptopie i wpisałam notatki o wycenie nieruchomości, które zobaczyłam po odwiezieniu Davida. Już miałam wysłać maile do klientów, którzy poprzedniego dnia przysłali mi powiadomienia, gdy Joe wrócił z siłowni.

– Pozwolisz, że sobie pooglądam? – zapytał i włączył telewizor. Miał się zacząć mecz. Cudownie.

Nie byłam w stanie skoncentrować się przy takim hałasie w tle, więc wzięłam laptop do kuchni i usiadłam przy stole. Przyszedł Joe i wziął z lodówki butelkę wina. Podniósł kieliszek, czy też chcę, ale gwałtownie pokręciłam głową.

– Daj spokój, Gem – powiedział. – Jest piątek wieczór. Początek weekendu.

Kusiło mnie, żeby powiedzieć: „Jakiego weekendu? Jestem w pracy!” Joe chyba rozpoznał znaczenie mojej miny, bo odstawił wino do lodówki i usiadł przy mnie.

– Daj mi coś do zrobienia – poprosił. – Cokolwiek. Przecież wiesz, że dam sobie radę.

Roześmiałem się, a on dał mi kuksańca. Jego nogi były opalone i twarde na tle moich nóg. Oddałam mu kuksańca i poczułam pożądanie, kiedy nasze ciała się zetknęły.

– Mam tutaj wszystkie zaświadczenia z banku – powiedziałam. – A tu jest lista wszystkich honorariów dla prawników. Muszę je pożenić i sprawdzić, gdzie są długi. Zrobiłbyś to za mnie, co?

Zbliżył się do mnie o centymetr.

– Może. Ile to jest warte?

Nachyliłam się i wyszeptałam mu do ucha.

– Podaj mi tę teczkę i laptopa – powiedział. – Będziesz musiała dotrzymać obietnicy.3

Poniedziałek, 19 czerwca

Więc na pewno będziesz mogła przyjść do pracy w piątek po południu? – zapytałam Rachel w następny poniedziałek.

Kiwnęła głową.

– To znaczy, że kurs będzie w sobotę?

– Tak, w hotelu, w Londynie. W Covent Garden. Pojadę późnym popołudniem w piątek i wrócę w sobotę wieczorem.

Popatrzyła na grafik leżący przed nami.

– I będziesz pracować w niedzielę? Na pewno nie chciałabyś spędzić dnia w domu?

– Nie mogę. Brian ma wolne w niedzielę. Ty wzięłabyś wolne w środę w zamian za piątek?

Tak było co tydzień. Personelu było mało, ale jeśli sytuacja na rynku mieszkaniowym wkrótce się nie zmieni, nie będę w stanie pozwolić sobie na kogoś nowego. Musiałam żonglować grafikiem, żeby wszyscy byli zadowoleni, a biuro obsadzone. Taki był problem z biznesem, który musiał być otwarty w każdy dzień tygodnia. Zwykłam pracować w większość dni, robiąc sobie pół dnia wolnego, kiedy mogłam, ale przychodziło mi to z trudem i ciągle byłam zmęczona.

Lubiłam pracować do późna, ale tęskniłam za Rorym i nic nie sprawiało mi takiej przyjemności, jak po prostu być z nim sam na sam.

Uwielbiałam godziny spędzane razem z nim w parku albo w lokalnej kawiarence nad koktajlem mlecznym, albo na basenie. Joe zwykle też przychodził, a mi się to podobało. Naprawdę, ale czasem… Cóż, kiedy Joe był z nami, Rory często chciał od niego pocieszenia, gdy był smutny, a ja stałam i czułam się niepotrzebna. Czasem byliśmy sami i Rory był całkowicie zdany na mnie. Zabrzmi to samolubnie, ale to może być trudne dla mamy, kiedy patrzy, jak jej dziecko biegnie do kogoś innego po pomoc, nawet gdy tym kimś jest jego tato.

Często marzyłam, jak to będzie, kiedy Rory podrośnie. Przyjdzie ze szkoły pod koniec dnia, zajrzy do mnie, do biura i przez godzinę będzie odrabiał lekcje, czekając, aż skończę pracę. Joe będzie w pracy, a potem, w moich marzeniach, pójdziemy z Rorym do kuchni, sami przygotujemy kolację, a on opowie mi o swoim dniu.

Wiedziałam, że to dziwne marzenie. Przecież teraz nie było źle, po prostu tęskniłam za tym wspaniałym sam na sam z synkiem, które chyba dotyczy większość mam. Otrząsnęłam się. Kochałam Joego. Kochałam Rory’ego. Uwielbiałam swoją pracę, no tylko czasem trochę mniej. Nie było powodu, żeby przenosić się w świat fantazji.

Podniosłam wzrok. Rachel patrzyła na mnie.

– Przepraszam! – powiedziałam. – Odpłynęłam daleko.

– Jakieś miłe marzenia?

Pokręciłam głową.

– Myślałam o Rorym i o tym, jaki będzie jako nastolatek. W liceum.

Sophie zobaczyła, że jest szansa, żeby poplotkować i spiesznie podeszła.

– Będzie cudowny. Totalnie cudowny.

Popatrzyłam na zdjęcie na moim biurku. Rory jechał w parku na trójkołowym rowerku. Miał poważną, skupioną minę. Włosy blond, opadające, lśniące i znacznie, ale to znacznie za długie. Zdjęcie zrobiono przed miesiącem, na początku lata. Już miał opalone zwinne ciałko. Joe i Rory dali mi to zdjęcie, kiedy wróciłam z pracy do domu, gdy Rory szedł właśnie do łóżka. Ledwie zasnął, zaczęłam płakać za tym, co mnie omijało.

– Jest taki jak Joe, prawda? – spytała Sophie.

Uśmiechnęłam się.

– Tak, jest piękny!

Roześmiały się.

– Chciałabyś mieć jeszcze jedno dziecko? – zapytała nagle Rachel. Zaczerwieniła się i chyba pomyślała, że za daleko się posuwa.

Obie spojrzały na mnie z zaciekawieniem w oczach.

– Bo ja wiem? – odparłam powoli. – Chyba tak. Myślę, że Rory uwielbiałby braciszka albo siostrzyczkę.

– A one jego – zauważyła Sophie z sentymentalną miną.

– Nie miałam zamiaru mieć drugiego dziecka – powiedziałam. – Nie przy takim obciążeniu pracą. Chodzi o coś, co powiedziała moja mama. – Wróciłam myślami do Bożego Narodzenia, kiedy przyjechała z tatą do nas, do domu. – Powiedziała, że najlepszym prezentem, jaki mogłabym dać Rory’emu byłby braciszek albo siostrzyczka. Mam starszego brata i w dzieciństwie doskonale nam się razem żyło. Pracuje teraz w Edynburgu, więc widuję go rzadziej, niżbym chciała, Ale nadal jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi.

– Ona ma rację! – przyznała Sophie. – Miałby przyjaciela na całe życie.

Uśmiechnęłam się.

– Słodka myśl.

Rachel wzięła kubki na kawę.

– Zrobię kawę – powiedziała i poszła do kuchni.

– Więc postanowiłaś, że nie zrezygnujesz z tego jednego dnia? – zapytała Sophie.

– Nie dam rady wsiąść do pociągu o szóstej rano. Joe też by chciał pójść do pubu w piątkowy wieczór, ale ja nie dam rady. – Przerwałam i po chwili dodałam: – Więc powiedziałam mu, że nie zdążyłabym na czas.

Sophie roześmiała się.

Wróciła Rachel i postawiła puszkę z herbatnikami.

– Powiedziałaś mu, że o której to się zaczyna?

– O dziewiątej, nie o wpół do dziesiątej. Pociąg dojeżdża o ósmej pięćdziesiąt, więc musiałabym się spieszyć, żeby się nie spóźnić.

Pokręciła głową, udając dezaprobatę.

– Okłamywać męża. Co dalej?

Roześmiałam się razem z nimi, ale doskonale wiedziałam, że ostatnio coraz częściej okłamuję Joego. W niektóre noce sypiałam w wolnym pokoju pod pretekstem, że boli mnie głowa, chociaż chodziło mi o to, że przez jakiś czas chciałam być sama. Albo zakradałam się do Rory’ego tylko po to, żeby z nim być, chociaż spał. Wiedziałam, co Joe myśli: że nie jestem szczęśliwa. Czasem widziałam, jak na mnie patrzy, a kiedy uśmiechałam się do niego, wyglądał na zatopionego w myślach i mijała chwila, zanim odpowiadał mi uśmiechem.

Ostatniej nocy, gdy byliśmy w łóżku, poczułam, że chce mnie o to zapytać, i nagle pomyślałam, że powiem mu wszystko, powiem mu, co czuję, ale odwrócił się ode mnie i zasnął. Nadal siedziałam w łóżku, nakładałam krem na twarz. Chciałam się nachylić, pocałować go w policzek, spróbować odzyskać coś z tamtej bliskości, ale nie potrafiłam, więc też odwróciłam się od niego, ale nie mogłam zasnąć.

Chyba zmieniłam się z człowieka zawsze uczciwego, zawsze otwartego, w kogoś, kto mówi to, co trzeba powiedzieć, żeby ułatwić sobie życie. Nie wiedziałam, jak do tego doszło.4

Tamtego wieczoru przyjęłam propozycję Joego, żeby napić się wina. Był poniedziałek, taką miał wymówkę, a ja zdałam sobie wtedy sprawę, że ostatnio, praktycznie co wieczór, znajduje wymówkę, żeby otworzyć butelkę.

– Jest czwartek! – krzyczy z kuchni. – Prawie weekend! Chodź, napijemy się. – Dobrze mu szło, pił tylko jeden, dwa kieliszki. Teraz ja też tak piłam. Nie zawsze tak ze mną było.

Więc wieczorem, w tamten poniedziałek, Joe nalał nam po kieliszku, zrobiliśmy to, co lubię najbardziej: przepletliśmy nogi, położyliśmy się po obu stronach kanapy i rozmawialiśmy. Włączyliśmy muzykę, zapaliłam świece i przez dłuższy czas nie było niczego poza nami. Naszą rodziną. Jak zwykle rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, ale ciągle wracaliśmy do Rory’ego. To był nasz ulubiony temat i zawsze wprawiał mnie w doskonały nastrój. Joe opowiadał mi o pływaniu, o parku i o tym, jak Rory zaprzyjaźnił się z psem, który mieszkał po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko nas, a ja chłonęłam te historie. Zawsze było mi mało.

Powiedziałam mu, co kobiety w pracy mówiły o drugim dziecku.

– Sądzisz, że powinniśmy mieć jeszcze jedno? – zapytałam, ulegając nagle sentymentalizmowi. – Jak myślisz, czy Rory chciałby mieć braciszka albo siostrzyczkę?

Joe wyglądał na zaskoczonego.

– Oczywiście. Byłby zachwycony. Ja też byłbym zachwycony! – Wyciągnął rękę, żeby mnie przyciągnąć. – Wydawało mi się, że nie chcesz tego. Krzyczałaś na swoją mamę, kiedy o tym wspomniała, pamiętasz?

Skrzywiłam się na wspomnienie zszokowanej miny mamy w Boże Narodzenie, kiedy tak mi poradziła, a ja odpowiedziałam jej z grubej rury. Natychmiast spojrzała na kieliszek, który trzymałam. Wiedziałam, że musiała pomyśleć, że wypiłam za dużo. To rozzłościło mnie jeszcze bardziej. Teraz nie wiedziałam, skąd wzięła się moja reakcja. Tak bardzo cisnęła mnie praca, że pomysł zajścia w ciążę, do tego wszystkiego, to było za wiele.

Ale teraz, w świetle świec, gdy Rory spał w swoim łóżeczku, a ja zakończyłam już pracę na ten wieczór, nie byłam w stanie odtworzyć tamtego uczucia gniewu i złości.

– Dlaczego zmieniłaś zdanie? – zapytał Joe.

Pokręciłam głową.

– Chyba przez te kobiety w pracy. Sophie… Ona zgadza się z moją mamą. Powiedziała, że Rory miałby przyjaciela na całe życie. Ma rację. Popatrz na siebie i Caitlin. Na siebie i Brendana.

Joe roześmiał się. Był chyba największym fanem Brendana, swojego starszego brata. Nigdy nie był szczęśliwszy, niż gdy się z nim spotykał.

– Och, nie chciałbym kogoś takiego. To byłby koszmar.

Mimo wywołanej winem mgiełki sentymentalizmu nie mogłam nie pomyśleć, jak ciężko przyjdzie mi pracować, żeby zdobyć pieniądze dla większej rodziny. Może uda mi się rozwinąć biznes? Ale jak to zrobić, kiedy na rynku nieruchomości panuje zastój? Serce mi się ścisnęło. I tak byłam zmęczona, a tu jeszcze dodatkowa presja.

I wtedy wróciłam myślami do czasów, kiedy byłam w ciąży z Rorym. To był pierwszy raz, gdy moje ciało odpoczęło, odkąd… cóż, nie pamiętam od kiedy. Świadomość, że ma się w sobie dziecko, tamte pierwsze nieśmiałe ruchy, które tak wcześnie poczułam, jak pocałunki motyla. Pokochałam go od tamtej chwili. Nawet wcześniej. Wtedy był częścią mnie. Zawsze był częścią mnie. Wspaniała była myśl, że znów będę przez to przechodzić.

– Myślisz, że tak samo będziemy kochali drugie dziecko? – zapytałam.

– Oczywiście. – Joe trzymał dłonie w moich włosach. Zamknęłam oczy, kiedy mnie pocałował. – Szczególnie jeśli będziemy mieli rudzielca. – Przejechał palcami przez moje włosy i znów mnie pocałował. – Rudzielca o zielonych oczach, takiego jak ty.

– Może pomyślimy o tym za parę miesięcy – powiedziałam.

– To byłoby cudowne.

– A może zmieniłabym godziny pracy, żeby więcej czasu spędzać w domu.

Znów wpadłam w jego ramiona, ale później, gdy leżeliśmy w łóżku, a on spał smacznie obok mnie, leżałam i myślałam, jak to zrobić, żeby pracować mniej godzin. Za poprzednim razem Joe pocałował mnie i to mnie rozproszyło. Dopiero później dotarło do mnie, że się ze mną nie zgadzał.

_Koniec wersji demonstracyjnej._
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: