- W empik go
Dziewczyna ze złotej klatki - ebook
Dziewczyna ze złotej klatki - ebook
O miłości, która wszystko przetrzyma
Obrzydliwie bogaci rodzice, luksusowa rezydencja, służba i ochrona, ekskluzywna prywatna szkoła. Osiemnastoletnia Amelia Raczyńska może mieć wszystko, co da się kupić za pieniądze. Ceną za to jest bezwzględne podporządkowanie woli apodyktycznych rodziców, którzy zaplanowali jej drogę życiową i wybrali kandydata na męża. Ona tymczasem chciałaby żyć jak zwykła nastolatka, realizować własne marzenia, cieszyć się swobodą, popełniać własne błędy. A przede wszystkim doświadczyć miłości, której brak w jej pozornie wzorowej rodzinie. Próbując się wyrwać ze złotej klatki, mota się w kłamstwa, które niszczą rodzące się uczucie. Wydarzenia przybierają dramatyczny obrót.
– Nigdy otwarcie tego nie przyznałem, ale potrzebuję oddechu. Marzę o tym, by skończyć liceum, a na studia uciec do innego miasta albo nawet kraju. Na inną półkulę. Sfingować swoją śmierć i żyć normalnie pod innym nazwiskiem.
Wymówił to, o co ja od dawna się modliłam.
– Żartujesz, prawda? – spytałam niepewnie, poruszając się nerwowo.
– Ale kusi, nie?
– Nie odpowiem.
– Wiem, że ty też nie dajesz sobie rady. – Zmarszczyłam brwi, biorąc wdech, by zaoponować, ale Igor mnie ubiegł. – Zauważyłem. Normalnie rzucasz się jak tygrysica, ale teraz jesteś w zamkniętej klatce i straciłaś nadzieję.
,,Dziewczyna ze złotej klatki'' rozwala wszelkie schematy i pokazuje, że z pozornie prostej historii można stworzyć przejmujący portret bezgranicznej miłości i totalnego poświęcenia, na jakie zdobyć się może zakochana osoba. Jestem oczarowana i chcę więcej!
Krystyna Meszka/Cyrysia, http://cyrysia.blogspot.com/
Najbardziej elektryzująca powieść tej jesieni – musisz przeczytać!
Michalina Foremska, papierowybluszcz.blog.pl
Trzymająca w napięciu opowieść o niespełnionych marzeniach, błędnie pojmowanej lojalności i miłości bez granic zamknie Was w klatce na długie godziny. Pozwólcie na to, nie pożałujecie.
Angelika Zdunkiewicz, www.lustrorzeczywistosci.pl
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-733-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyjaźń należy do natury ducha, a nie posiadania.
Roman Mleczko
– Nie mam najmniejszego zamiaru przychodzić na tę stypę – wymamrotałam, zdołowana perspektywą kolacji w towarzystwie nudnych Staszewskich.
– Nie myśl sobie, że takie nastawienie załagodzi problem – powiedziała Dorota, wlewając wrzątek do wielkiego dzbanka z kawą. – Wybacz, że to powiem, złotko, ale twoja matka nie spocznie, póki nie staniesz z tym maminsynkiem na ślubnym kobiercu. Nie udało jej się z Dawidem ani z Natalią, więc ty za to odpokutujesz.
Dawno nie słyszałam, żeby ktokolwiek (poza mną, oczywiście) nazwał Igora maminsynkiem. Dorota używa jeszcze określeń dupoliz i wazeliniarz, ale zostawia to na lepsze okazje, kiedy Igor – nieświadomie dla niego – wyjątkowo załazi jej za skórę.
Ale Dorota jest inna. W jej słowniku nie istnieje słowo „cenzura”. W towarzystwie mamy i taty jakoś potrafi zacisnąć zęby, ale przy mnie dosadnie mówi, co naprawdę myśli. Obie z Nat traktujemy ją jak matkę. Pojawiła się w naszym domu jako niania, a teraz trzęsie całą kuchnią i odpowiada za personel. Dorota liczy sobie blisko sześćdziesiąt lat. Nikt normalny nie wytrzymałby w domu z taką harpią, jaką jest moja matka.
Ale to mój Anioł Stróż. I bardzo ją kocham.
– To średniowiecze – westchnęłam, marszcząc brwi, i niemrawo przemieszałam łyżką w resztkach rozmiękłych płatków czekoladowych pływających na powierzchni zimnego już mleka. – Aranżowane małżeństwa. Podporządkowanie się rozkazom rodziców. Prędzej wstąpię do zakonu, niż wyjdę za tego padalca – wymamrotałam przez zęby, podnosząc do ust szklankę z sokiem jabłkowym. Nienawidzę pomarańczy, za to kocham jabłka. Mogłabym jeść je tonami.
– Ty w zakonie? Siostra przełożona nie przepuściłaby cię przez bramę klasztoru.
– A może tam się po prostu ukryję? W siedemnastym wieku kościół ochraniał zdrajców politycznych szukających azylu na poświęconej ziemi. Wystarczyłoby, żeby tylko zobaczyli Igora, a od razu dostałabym rozgrzeszenie.
Teraz to Dorota płakała ze śmiechu, ale pewnie cebula, którą kroiła, też miała w tym swój czynny udział.
Usiadła na wysokim stołku i otarła łzy śnieżnobiałym fartuchem.
Rozejrzałam się po kuchni. Nie lubiłam siedzieć sama w jadalni, bo wtedy moim jedynym zajęciem było gapienie się w ściany i śledzenie krętych wzorów na tapetach. Wolałam miejsce pełne ludzi, do których mogę uchylić otwór gębowy.
Ojciec nie zaszczycił domu swoją obecnością od trzech tygodni, usprawiedliwiając się marnie nadmiarem pracy w sejmie. To żałosne, jak bardzo próbował się odciąć od rodziny. Matka już godzinę temu wybyła na swoje pierwsze zajęcia z prywatnym trenerem, którym jest dziesięć lat młodszy, zabójczo przystojny Latynos. Parę razy minęłam się z nim w drzwiach naszego domu. Był świeżo po prysznicu i nie zauważyłam, żeby miał w ręku torbę treningową.
Kiedy tak myślałam o specyfice związku moich rodziców, aż trudno było to nazwać małżeństwem. Są dla siebie zupełnie obcy. Nie chcę, żeby tak wyglądało moje życie – zdrada, kłamstwa, matactwa, intrygi.
Do kuchni wbiegła zasapana pokojówka, rzuciła dwa szybkie zdania do Doroty, a ta, nie odrywając się od pracy, pokiwała głową.
Służba była przyzwyczajona do mojego towarzystwa – w końcu jadam z nimi posiłki od czwartego roku życia, kiedy to sama przeniosłam do kuchni talerz z gorącą zupą. Wówczas Dorota uśmiechnęła się smutno i wyciągnęła do mnie ręce. Cały posiłek spędziłam u niej na kolanach, jedząc obrzydliwą, znienawidzoną zupę cebulową. Ale przełykałam grzecznie każdą łyżeczkę; jadłam bez grymaszenia, cichutko, byleby pozwolili mi zostać.
W pawilonie dla służby mieszkało pięć pokojówek (moja matka uważała słowo „gosposia” za nieodpowiednie dla pieszczonej przez nią pozycji społecznej) i dwóch szoferów. Każda z tych osób jest wykształcona w kierunku hotelarsko-gastronomicznym i ma zaświadczenie o niekaralności (ojciec nigdy nie zatrudniłby nikogo bez odpowiedniego świstka), ale ich pensja wynosiła zdecydowanie więcej niż wypłata kierownika w międzynarodowej korporacji. Jedyny plus ojca jest taki, że potrafi docenić pracę innych i odpowiednio ją wynagradzać.
– Kończ sok i pakuj tyłek do samochodu – rzucił bezceremonialnie mój szofer, wchodząc do kuchni z gazetą w ręku.
Był już w pełnym umundurowaniu, to jest czarnym garniturze i krawacie oraz w śnieżnobiałej koszuli, a biorąc poranną kawę od Doroty, ucałował ją w policzek.
Józek jest moim prywatnym szoferem niezmiennie od jakichś szesnastu lat, czyli mniej więcej od momentu, w którym zaczął mnie wozić do przedszkola. Uwielbiałam spędzać z nim czas. Był też pierwszym człowiekiem, który zaryzykował własne życie i nauczył mnie podstawowych zasad jazdy samochodem. Jesteśmy dopiero w części teoretycznej, ale i tak poci się za każdym razem, gdy pytam go, kiedy w końcu będę mogła wsiąść za kółko i pojechać gdzieś dalej niż podjazd przed domem. I choć kocham Józefa tak jak jego siostrę Dorotę, to wolałabym, by oboje przeszli na długo oczekiwaną emeryturę.
Teraz stał przy okapie, czytając pobieżnie gazetę i pijąc dużymi łykami gorącą kawę.
Zeskoczyłam z wysokiego stołka barowego i chwyciłam torbę leżącą przy wyjściu na taras. Sprawdziłam, czy mam wszystkie potrzebne książki i włożyłam płaszcz. Mimo że nastał kwiecień, wiosna tego roku wystawiała nas na ciężką próbę.
W tym czasie Józek dopił kawę i wyszedł odpalić samochód. Czasami zastanawiam się, jak wygląda jego przewód pokarmowy po wypiciu takiej ilości wrzątku.
W drzwiach dopadła mnie Dorota, grożąc obraną do połowy marchewką.
– Będziesz na kolacji?
– Jeśli Igor będzie w szkole, to postaram się delikatnie mu ten pomysł wyperswadować.
– Tylko nie przesadzaj z tą delikatnością.
Mrugnęła do mnie i ucałowała mnie w czoło. Tak zazwyczaj robią matki przed wyjściem dziecka do szkoły. Wyszłam na taras, a pod schody podjechał czarny hummer H3 z przydymionymi, kuloodpornymi szybami. Samochód, który dostałam na ostatnie urodziny. Dodam, że takie szpanerskie auto było mi całkowicie zbędne. Powiem szczerze, że gdybym miała wybierać samochód, to pewnie nabyłabym stary polski klasyk. Maluch 126p. Kolor jeloł bahama.
Nim zdążyłabym wyciągnąć rękę w stronę czarnego potwora, przede mną pojawił się mężczyzna ubrany w czarny garnitur i z białą słuchawką w uchu. Z nonszalancją otworzył drzwi, czekając aż wsiądę. Później zajął miejsce obok Józefa, a kiedy samochód wyjechał na ulicę, ochroniarz zaczął uważnie monitorować ulicę i pobocza.
– Jak było wczoraj na zakupach? – spytał Józef, gdy żelazna brama zatrzasnęła się cicho za naszymi plecami.
– Fatalnie – odparłam, tłumiąc ziewnięcie. – Daria cały dzień namawiała mnie na wycieczkę do jej babci, która mieszka we Francji. I prawie jej się udało.
Józef uśmiechnął się do mnie w lusterku.
– Wiesz, że lubię Darię najbardziej ze zgrai twoich hałaśliwych znajomych. I popieram ten szalony pomysł.
Zmrużyłam oczy. Wychyliłam się do przodu, opierając łokcie o fotel.
– Twierdzisz, że jestem zgorzkniała i tylko wyjazd może poprawić mi humor?
– Wiem, że jesteś cholernie zaczepna, a jeśli w tej chwili nie usiądziesz na miejscu, to znowu wlepią mi mandat. I tym razem ty za niego zapłacisz.
Potulnie usiadłam i poprawiłam szkolny mundurek.
Mieszkaliśmy na obrzeżach miasta, więc dojazd do centrum w godzinach szczytu zajął nam prawie godzinę. Kwadrans przed ósmą zatrzymaliśmy się przed okazałym budynkiem przypominającym pięciogwiazdkowy hotel rodem z lat czterdziestych ubiegłego wieku.
Samochód zajechał na parking, a Józek obrócił się w moją stronę. W tym czasie ochroniarz wysiadł i czekał na zewnątrz.
– Tak w ogóle, to mam się po ciebie fatygować?
Zrozumiałam aluzję. Gdybym nie wróciła do domu na tę przeklętą kolację, matka z miejsca zatelefonowałaby do szkoły w Szwajcarii z pytaniem, czy jeszcze tego wieczoru może przesłać faksem moje dokumenty, a naukę zaczęłabym już od przyszłego tygodnia.
Podzieliłam się tą nieprzyjemną wizją z Józkiem.
– Na twoim miejscu bym poszedł – poradził, wzruszając ramionami, na co ja wybałuszyłam oczy. – Z tym że cały czas siedziałbym cicho, a gdyby miano o to pretensję, powiedziałbym, że jest mi przykro z powodu incydentu, do jakiego doszło w szkole. Odczekałbym kwadrans, a podczas herbatki oświadczył, że nie czuję się najlepiej, i poszedłbym do swojego pokoju.
– Chylę głowę przed mistrzem kłamstwa i obłudy.
– Chyba prosty plan, co? A teraz zjeżdżaj do szkoły. Będę o trzeciej i nie waż się spóźnić.
Zasalutowałam i z uśmiechem wysiadłam z samochodu. Gdy wspinałam się po marmurowych schodach, uniosłam wysoko głowę.
Budynek, w którym mieściła się nasza szkoła, to zabytek, a wokół przyległego do niego terenu była rozstawiona całodobowa ochrona, która nie wpuszcza nikogo bez specjalnych uprawnień. I nie chodzi tylko o bezpieczeństwo budynku, ale także o uczniów.
Szkołę otaczał park, w którym mogliśmy spędzać wszystkie przerwy i wolne godziny. Był tu też niewielki stadion. No wiecie, bieżnia, boisko do piłki nożnej, siatkówki, kosza, kort tenisowy, basen oraz siłownia. W środku nowoczesne sale do nauki, biblioteka posiadająca w swoim zasobie więcej książek niż ta narodowa oraz stołówka, która nie przypomina żadnej znanej mi normalnej stołówki; to była restauracja ze stolikami i krzesłami z drogiego drewna i lożami obciągniętymi trzeszczącą skórą.
To bardziej przypominało kurort niż szkołę.
Sale wykładowe, takie jak na uniwersytecie, szafki nie na korytarzach, jak w większości ogólniaków, lecz w przeznaczonych do tego pomieszczeniach, oddzielnych dla każdego rocznika, aula większa od niejednego kościoła, sala teatralna, muzyczna, taneczna, gimnastyczna, sala reprezentacyjna…
Właśnie. Sala reprezentacyjna.
Nie wiadomo czemu, ale nasz dyrektor stwierdził, że trzeba odnowić salę, w której ma się odbyć coroczny bal absolwentów. Coś takiego jak studniówka, tyle że dla tych, którym udało się zdać maturę. A biorąc pod uwagę poziom naszego liceum, raczej mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek oblał.
Na ten dzień przewiduję ciężką, przewlekłą chorobę…
Ale wracając do tematu, dyrektor miał w zanadrzu jeszcze jeden genialny plan. Zamiast marnować miesiąc nauki (tyle ma trwać remont), szkoła przenosi uczniów do innej placówki – Szkoły Publicznej imienia Karola Marcinkowskiego. Jest w pierwszej piątce najlepszych szkół ponadgimnazjalnych w mieście, a większość dzieciaków, które się tam uczą, to kandydaci do naszej szkoły, których rodziców nie było stać na płacenie, przyprawiającego o zawrót głowy, miesięcznego, czesnego. Sami uczniowie Marcinka nie należą do najbiedniejszych, ale jest kilka osób, które tylko przez ciemne układy nadal widnieją na liście uczniów. I ponoć niektóre mają na karku kuratora. Nie ma tam ochrony, patroli na korytarzach, bramek z wykrywaczem metalu…
Widzicie… zawsze byłam pilnowana. Jeśli nie przez służbę, to przez Józefa albo ochroniarza depczącego mi po piętach, nadajnik GPS zainstalowany w komórce, a nawet w zawieszce w kształcie róży, która niezmiennie od lat dyndała na mojej szyi. I po co to? Nie mam pojęcia. Życzenie ojca.
Dla mnie życie bez ciągłej kontroli to nieznany i całkowicie odległy świat. Wiecie, że nigdy nie byłam w supermarkecie? Nigdy nie robiłam zakupów spożywczych ani nigdy nie stałam w kolejce do lekarza? Samodzielnie nie mogłam podjąć żadnej decyzji. Właściwie, czemu się dziwić? W końcu mam już wybranego narzeczonego, studia, nawet bym się nie zdziwiła, gdyby była ustalona data cholernego ślubu. Mijałam na ulicy ludzi zajętych swoimi własnymi sprawami, a ja byłam oddzielona od tego świata kuloodporną szybą.
Nie chciałam takiego życia. Chciałam się wyrwać z tej złotej klatki. Chociaż na miesiąc.
Na dzisiaj każdy miał przynieść zgodę z podpisem rodzica zezwalającego na tymczasowe przeniesienie ucznia do szkoły publicznej. Ponoć większość ma załatwić miesięczne zwolnienie lekarskie, a uczniowie, którzy należą do szkolnych klubów sportowych, zorganizowali jakieś obozy treningowe.
Teraz chciałam wyjść z cienia i wdrapać się na mur, który odgradzał mnie od świata. Chciałam poznać coś, co mnie wyzwoli.
I żebym mogła poczuć, co to znaczy móc oddychać.
W tym momencie straciłam całe powietrze, jakie miałam w płucach, czując mocny uścisk wokół szyi.
Osoba, która chciała mnie udusić, była wysoką, szczupłą blondynką o lazurowych oczach. Przede mną stała jedyna spadkobierczyni MedTechnology, międzynarodowej korporacji dostarczającej do szpitali i klinik na całym świecie nowoczesny sprzęt medyczny.
Za nią przybiegła w podskokach dziewczyna o zielonych kocich oczach i prostych jak druty piaskowych włosach.
Moje dwie wspaniałe przyjaciółki: Anna Osmańska i Daria Pique.
– Witaj, najdroższa Amelio! – huknęła mi do ucha Daria, specjalnie mierzwiąc moje włosy. – Gotowa na test?
– Jak najbardziej – odpowiedziałam szczerze, całując ją w policzek. – Wizja kolacji w towarzystwie Igora całkowicie wyczyściła mój umysł.
Obie zarobiły nieciekawe miny, jakbym podstawiła im truchło pod nos.
– Sorki, Eli – pieszczotliwie zdrobniła moje imię Daria, robiąc przy tym przepraszającą minę. – Niepotrzebnie wyciągałam cię wczoraj na te zakupy. Na pewno to też wkurzyło twoją mamę.
Wzruszyłam ramionami, krzywiąc się nieco.
– Nie było tak źle. Jeszcze nie zostałam wysłana do Szwajcarii.
– A ile razy groziła ci wygnaniem? – parsknęła Ania, przewracając oczami.
– Co najmniej od momentu, w którym Eli nauczyła się chodzić – wcięła się Daria, chwytając mnie za dłoń i poklepując uspokajająco. – Dobra, chodźmy już na apel. Nie chcę znowu się spóźnić.
Ruszyłyśmy razem z tłumem, trzymając się pod ręce. Ania odrzuciła głowę w tył, wzburzając złote fale. Zabieg zamierzony, bo akurat przebiegała obok nas szkolna męska drużyna koszykówki, gdzie większość trenowała bez koszulek i pot perlił się na ich pełnych klatach i uwypuklonych kaloryferach.
– Anka! – syknęłyśmy obie z Darią, szturchając ją w bok.
– No co? Już nawet popatrzeć nie można…?
– Rozmawiałyśmy o Eli i jej wpadce z Igorem.
Miałam lekki odruch wymiotny, gdy usłyszałam słowo poprzedzające imię tego pozera. Daria syknęła przez zęby, uświadamiając sobie swoje faux pas.
– Jejku, nie o taką wpadkę mi chodziło!
– Dobra, okej. Już mi przeszło.
– Błagam, dziewczyny, pośpieszmy się! Siatkarze akurat skończą brać prysznic, więc jeśli niby przypadkiem przejdziemy obok szatni, to…
– Jesteś zboczona – podsumowałam Ankę, zamykając oczy.
Puściła moją uszczypliwą i stuprocentowo trafną uwagę mimo uszu.
– Okej, byłaś wkurzona na mamę i Igora. I co zrobiłaś?
– To co zawsze. Zagrałam w Counter-Strike.
– Ty i te twoje obrzydliwe gry – jęknęły zgodnie.
– Mogłabyś znaleźć inny rodzaj terapii? Wiesz, słyszałam, że pomaga rzucanie kamieniami. Albo boks. W każdym razie cała negatywna energia wycieknie z ciebie wraz z potem – dodała blondynka, odgarniając przydługą grzywkę na bok.
– Ale wczoraj pobiłam rekord. W sieci.
Ania i Daria wzdrygnęły się bez słowa.
– Nie martw się, jakoś przeżyjecie tę kolację. – Ania potarła moje ramię.
– To nie pójdziesz z nami? Grupa wsparcia w rozsypce? Zostawiasz swoją najlepszą przyjaciółkę na pastwę obrzydliwego dupoliza? – warknęła Daria, mrużąc wrogo oczy.
– Mam korki z historii. Moja wiedza na temat rozbiorów leży i kwiczy, wołając o pomstę do nieba – wyznała cicho, więc obie tylko przytaknęłyśmy. – A tatuś wynajął mi dobrego korepetytora. Młodego doktorka. Jezu, jakbyście mogły zobaczyć jego dłonie…
Z czego jak z czego, ale z dobrego gustu do facetów Ania słynęła. Nawet jeśli miała chłopaka i nie zamierzała zamienić go na inny model. Na swoje usprawiedliwienie mówiła tylko, że powinnyśmy docenić perfekcyjność ludzkiego ciała.
– Nie martw się, jakoś to przeżyję – westchnęłam, poprawiając wbijający się w ramię pasek od torby.
– Ja przyjdę – oświadczyła Daria z uśmiechem. – I z pomocą Nat zrobię cię na bóstwo! Igor spuści się w spodnie!
– Super. Teraz to już na pewno nie zjem lunchu.
***
– Jak dobrze! – sapnęła Ania, padając w cieniu parkowych drzew.
Dziewczyny rzuciły się na trawę, zakładając okulary przeciwsłoneczne, na wypadek gdyby promienie słońca przedarły się przez koronę drzewa. Usiadłam między korzeniami rosłego dębu, opierając się plecami o gruby konar.
Sekundę później poczułam ciężar na swoich zmęczonych kolanach. Tylko odrobinę skrzywiona, wyciągnęłam rękę i pogłaskałam czuprynę krótkich włosów.
– Kotku, rób mi tak częściej – zajęczał chłopak o ciemnych włosach, wyginając się pod wpływem mojego dotyku.
– Tobiasz, ty świnio! – warknęła Daria, kopiąc go w goleń.
– Po prostu jesteś zazdrosna, że to nie do ciebie się przytulił – rzucił wysoki i smukły brunet, kładąc na ziemi torbę.
– To nie jest twój interes, Darek, ale dla twojej informacji: tak, jestem zazdrosna. Szczególnie że ta szowinistyczna świnia tuli się do mojej najlepszej przyjaciółki!
Tobiasz przysunął się teraz do Darii i przycisnął do niej swoje muskularne ciało. Przewróciłam oczami, odwracając głowę.
– Znajdźcie sobie jakiś pokój – jęknęła zniesmaczona Ania.
Para odkleiła się do siebie tylko po to, by móc spojrzeć sobie głęboko w oczy.
– Mamy jeszcze pół godziny – zaczął teatralnym szeptem Tobiasz, a oczy zamigotały mu w jednej sekundzie.
– Zdążymy zrobić to dwa razy – odparła Daria, łapiąc w garść jego czuprynę.
Wydaliśmy masowy odgłos zbiorowego zdegustowania.
Tobiasz, dumny ze swojego małego spektaklu, odwrócił się twarzą do naszej grupki, kładąc sobie Darię na piersi.
– Jak wam poszedł test?
– Nawet może być – odparła szczerze Daria, a ja przytaknęłam.
– Pogrzało was? – oburzyła się Anka, ściągając idealnie wyrównane brwi. – To będzie cud, jeśli dostanę te minimalne trzydzieści procent.
– Trzeba było się uczyć, a nie imprezować – wytknęła jej Daria. Darek parsknął śmiechem, gdy pokazała mu środkowy palec.
– Jak zwykle dramatyzujesz – zaśmiałam się wraz z innymi. – Nie był wcale trudny dla osób, które choć raz otworzyły zeszyt i przejrzały notatki.
– Nie wymieniając z imienia i nazwiska… Och, Amelia Raczyńska!
Zmrużyłam wściekle oczy, udając irytację.
– A kto wam dał odpowiedzi na pytania od trzeciego do pięćdziesiątego piątego?
– Od trzeciego? – Tobiasz zmierzył swoją dziewczynę zszokowany, a jego szerokie brwi zniknęły pod ciemną czupryną przydługich włosów. – Zazwyczaj pierwsza dziesiątka jest na poziomie szkoły podstawowej.
– Milczeć, Hejdel – zawarczała Daria, widząc, jak Darek trzęsie się ze śmiechu i już szykuje się do rzucenia jakiegoś kąśliwego komentarza na temat przeciętnej inteligencji blondynek. Ostatnio miał fazę na ten temat.
– Dobra, zmiana tematu – zainicjował Tobiasz, prostując się nieco. – W przyszłym tygodniu organizuję wypad w góry do kurortu rodziców. Trzy apartamenty, całe górne piętro. Dwa tygodnie chlania i ekstra muzyki. Nagie laski i kelnerzy w przepaskach na biodrach. Będzie ze trzydzieści osób. Chyba mi nie odmówicie?
Rzuciłam mu przydługie spojrzenie. Daria po raz pierwszy przestała się uśmiechać. Podniosła się z chłopaka i usiadła prosto.
– Obiecałeś, że koniec z tym gównem.
Tobiasz zmarszczył boleśnie czoło i jestem pewna, że właśnie marzył, żeby odgryźć sobie język.
– Nie to miałem na myśli – zaczął przepraszająco. – Tak jakoś mi się wymsknęło.
Daria miała powody, żeby się niepokoić o swojego chłopaka. W zeszłym roku oboje przeżyli wielki kryzys. Znalazł sobie nowych kolegów od czerwonego dymka, którzy byli tylko na chwilę, kiedy miał towar i był przy kasie.
– Kochanie, naprawdę, uwierz mi. To nie to, co myślisz. – Klęknął przed Darią i ucałował jej ręce, a później czoło i usta. – Dla nas, pamiętasz?
– Dla siebie – poprawiła, zerkając mu w oczy.
– Dla siebie? Ja nie istnieję bez ciebie. Nie jestem ja, nie jesteś ty. Jesteśmy my.
Zniżył głowę, obracając ją lekko, i pocałował Darię, która sapnęła cicho i poddała się słodkim przeprosinom.
– Na pewno to będzie spokojna impreza? Bez tych ludzi co zwykle? – spytałam Darka, który przeglądał książkę do zaawansowanej biologii, udając, że daje parze odrobinę prywatności.
Podniósł głowę, uważnie mierząc wzrokiem przyjaciela.
– Osobiście stanę na bramce, jeśli to cię uspokoi.
– To jego pierwsza impreza po detoksie – westchnęła Ania, próbując nie zerkać na szepczącą do siebie czule parę. – Też się boję, ale nie wyobrażam sobie, co czuje Daria. Jest ostra i odważna, ale ta cała afera sprzed roku zupełnie ją zmieniła. Teraz wszystko, co wiąże się z dragami, bierze na serio.
– A dziwisz jej się? Przeżyła horror w czystej postaci. Wyobraź sobie, że wchodzisz do mieszkania swojego chłopaka, chcąc go jeszcze raz namówić na terapię, a zastajesz go leżącego we własnych wymiocinach i krwi.
– Dobra, nie przypominaj mi – sapnęłam, czując zimny pot na plecach. Pamiętałam doskonale tamtą noc, telefon zapłakanej Darii i późniejsze czuwanie przy łóżku nieprzytomnego przyjaciela.
Nagle Tobiasz przysunął się do nas, a Daria położyła mu dłoń na ramieniu.
– Sorki za tamten wyskok. Nie pomyślałem…
Zobaczyłam, jak moja przyjaciółka uśmiecha się smutno, patrząc na swojego chłopaka.
– Nie ma sprawy. To przeszłość, ale stary… pilnuj się.
– Jasne.
Chłopcy uścisnęli sobie ręce po męsku, a każda z nas westchnęła głośno.
– Hej, Fabiański! – Igor wydarł się na całe gardło, mimo że dzieliło nas zaledwie kilka metrów. Jak zwykle zjawił się ze swoją wierną świtą. – To u ciebie jest to grube party? Rozumiem, że ja i moi kumple mamy się czuć zaproszeni. Ale… wiesz, coś dziwnego. Nie zostaliśmy powiadomieni. – Spojrzał z góry na Tobiasza, który groźnie zacisnął szczękę.
– To pewnie znaczy, że nie-zostaniesz-zaproszony – wyśpiewała powoli Daria.
– Skarbie, jak mówisz do mnie, to wstań… Chyba że po prostu lubisz klęczeć przed facetem.
Jego kumple poklepali go z uznaniem po ramionach, ale ich miny zrzedły, kiedy Tobiasz wystrzelił w kierunku blondyna, biorąc groźnie wyglądający rozmach. Darek w samą porę poderwał się z ziemi i przytrzymał przyjaciela.
Ja również wstałam. Krew zagotowała się we mnie i zaraz miała wyciec uszami.
– Jak śmiesz tak mówić do dziewczyny? Do mojej najlepszej przyjaciółki?! – warknęłam przez zęby, a Igor wyglądał, jakby zobaczył ducha.
– Amelka? Cholera… nie wiedziałem, że tu jesteś. – Jego oczy biegały od mojej twarzy do reszty przyjaciół, jakby podejrzewał, że wyskoczyłam któremuś z kieszeni. – Gdzie byłaś?
– Teleportowałam się, Einsteinie! – burknęłam, popychając go z całej siły. Gdybym mogła, z całą pewnością przywaliłabym mu prosto w szczękę, ale niestety, metr sześćdziesiąt ma swoje defekty.
Chłopak się zatoczył i jestem pewna, że upadłby na ziemię, gdyby nie jego oddani kumple.
– Ty… Ty głupia, mała…
– Lepiej nie kończ. I co z tą wersją, że wczoraj w stołówce ponoć chciałeś się do mnie przysiąść, a ja, ta niedobra i wulgarna, wylałam na ciebie zupę? Chyba zapomniałeś powiedzieć swojej matce o ważnej rzeczy. Że mnie upokorzyłeś przed całą szkołą.
Właściwie to, że mnie upokorzył, to eufemizm. Przyblokował mnie przy stoliku i zaczął obmacywać przy setce osób na sali, a do ucha szeptał mi zboczone teksty. Wtedy jedynym ratunkiem było wylanie na niego zupy. I na siebie też, ale chyba ten szczegół zniknął gdzieś pomiędzy zmieniającymi się wersjami.
Jego twarz na chwilę skamieniała, po czym przysunął się tak blisko, że mogłam policzyć mu rzęsy. Poczułam gęsią skórkę.
– A co by to zmieniło? Nawet jeślibym powiedział, że…
– Że co? Że traktujesz mnie jak dziwkę albo chwalisz się na lewo i prawo, jaką masz chętną narzeczoną, a nigdy nie zostaliśmy sam na sam, bo zawsze była twoja albo moja matka?
– I co z tego? I tak będziesz moją prywatną dziwką. Twoi starzy za nic nie zerwą naszych zaręczyn, a bądź pewna, że ja też tego nie zrobię.
– No zabiję gnoja!
Daria wyrwała się do przodu, ale kumple Igora zagrodzili jej przejście.
– Jesteś świnią – warknęłam przez zęby.
– Ale tej świni będziesz dziś usługiwać. Na kolanach.
I kiedy już chciał odejść, kopnęłam go z całej siły w goleń.
Nawet się nie odwróciłam, kiedy żegnał mnie wyzwiskami, odciągany przez przerośniętych kumpli z drużyny.
Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jaka byłam spięta.
– Już dobrze.
– Nie, nie jest dobrze! – pisnęła Ania, marszcząc czoło. – Czemu nie powiesz matce, ojcu albo Natalii, jaki jest naprawdę ten Igor? Przecież to wrzód na dupie! Jestem pewna, że kiedy się dowiedzą, jak cię traktuje w szkole, i jak o tobie mówi…
– To co? To powiedzą: Kochanie, wybacz, myliliśmy się? Nie powinnaś się wiązać z takim człowiekiem? W życiu. Tu liczy się kasa i nazwisko, a nie to, jak będzie mnie traktował mój przyszły mąż. Jest tak, jak powiedział Igor. Moje narzekanie nic nie zmieni.
Chciało mi się płakać… Nie. Chciało mi się wyć.
Miałam naprawdę przesrane życie.
– Wiecie co? Ja pasuję w sprawie tego wyjazdu. Podpisałam już zgodę na przeniesienie do publicznej szkoły.
– Co?!
– Chyba żartujesz.
– Nie, Ania, nie żartuję! – wybuchłam z całą mocą, szarpiąc za torbę. – Będę chodziła do publicznej szkoły i wali mnie to, co ktoś sobie o mnie pomyśli. To moja decyzja i mam nadzieję, że dzięki niej zostanę wydziedziczona! – Pokręciłam głową, próbując zamaskować łzy kurtyną włosów. – Idę do kibla.
Wiedziałam, że nie dobiegnę do łazienki w głębi budynku, dlatego skorzystałam z mało używanej ubikacji na zewnątrz. Tam będę miała ciszę i spokój. Chociaż przez chwilę…
Kiedy tylko tam wpadłam, zatrzasnęłam drzwi.
Osunęłam się po nich na podłogę, wypuszczając torbę z rąk.
Małe pomieszczenie wyłożone zimnymi płytkami. W ścianie było jedno okienko wpuszczające smugę światła, padającą na porcelanowy rząd umywalek.
Załkałam głośno, a mój przerywany płacz odbił się echem od ścian pustego pomieszczenia. Rzadko płakałam. Płacz oznaczał słabość i bezradność, więc gdybym pozwoliła sobie na chwilę załamania, udowodniłabym, jaka naprawdę jestem żałosna.
Przetarłam spływający makijaż.
Nie chciałam takiego życia.
Byłam traktowana jak przedmiot. Od dziecka miałam wiedzieć, gdzie jest moje miejsce na półce z zabawkami moich rodziców.
Igor nigdy nie zachowywał się dobrze w stosunku do mnie i moich przyjaciółek. Zawsze robił głupie aluzje, obrażał nas i poniżał.
Moi rodzice nie rozmawiali ze sobą czule, nie wymienili ani jednego uścisku. Nigdy się nie pocałowali, nie tak, jak całują się zakochani.
Czy tak miało wyglądać moje życie? Miałam poświęcić siebie tylko po to, by ich zadowolić?
Ani Dawid, ani Natalia nie mieli takiego problemu – oni sami podjęli decyzję i dążyli do realizacji swoich marzeń. A ja? Kim ja właściwie byłam?
Marionetką rodziców, czekającą na znak do tańca?
Groteskową postacią w cyrkowej trupie teatralnej?
Nie miałam swojego miejsca, ale miałam dość poniżania, uważania mnie za robota, któremu można wydać polecenie, a on natychmiast je spełni. Miałam dość takiego życia.
Dźwignęłam się na ołowiane nogi. Podeszłam do białych umywalek. Dłońmi o długich, szczupłych palcach odkręciłam kurek z zimną wodą, pochyliłam się nisko i obmyłam twarz, spłukując strużki zniszczonych drogich kosmetyków.
Wyprostowałam się, otwierając oczy.
Z lustra patrzyła na mnie niska młoda kobieta. Miała długie, sięgające pleców, kasztanowe włosy, opadające spokojnymi falami, postrzępionymi na końcach. Delikatnie zbudowana, z kobiecymi kształtami, zaokrąglona w odpowiednich miejscach. Krucha twarzyczka o ostrym podbródku. Mały nosek, zaróżowione policzki. I oczy koloru mchu okolone długimi czarnymi rzęsami.
Właśnie te oczy zdradzały niepewność i strach.
Zamknęłam powieki, a kilka pojedynczych łez spłynęło po rozgrzanych policzkach, skapując do umywalki.
Daria i Ania przytuliły mnie.
– Cokolwiek zrobisz, będziemy z tobą – szepnęła czule Ania, a Daria pocałowała mnie w ucho.
Ta subtelna czułość sprawiła, że rozpłakałam się jeszcze bardziej.