Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dziewczynka z fortepianu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziewczynka z fortepianu - ebook

Upiorna nauczycielka fortepianu i jej złoty klucz, snująca egzotyczne opowieści deska z werandy, Pan Zegar, Elżunia, która wcale nie jest taka nudna, na jaką z pozoru wygląda, zakochana w pogromcy smoków królewna Anetta, dwulicowa wróżka Adelajda i Kawaler Białej Orchidei – to tylko niektóre z postaci zaludniających rzeczywisty i wyobrażony świat Alicji. Dziewczynki nad wiek rozwiniętej, potrafiącej jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenosić się w najskrytsze zakamarki wyobraźni: do dalekiego królestwa, do zakurzonego wnętrza fortepianu, nad brzegi Jeziora Czasu albo w Smocze Góry. I snuć o nich niesamowite, złączone tajemną nicią opowieści.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7942-690-4
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Alicja z trudem wysiadła z samochodu, powątpiewając, czy po godzinach spędzonych w podróży jej nogi zachowały jeszcze zdolność prostowania się. „Samochody stanowczo nie są odpowiednim miejscem dla dziewczynek, ponieważ nie zapewniają im wystarczającej ilości miejsca do bycia dziewczynkami”, pomyślała, strzepując ze spódniczki okruchy kanapek, ciasteczek, batoników, pestki z jabłek i plamy po soku porzeczkowym. Te ostatnie nie dały się strzepnąć. Szczęśliwie nogi Alicji okazały się zupełnie użytecznymi nogami, które doniosły ją przed drzwi drewnianego domku babci. Drzwi i domek wyglądały znajomo, jak przed rokiem, gdy Alicja przyjechała tu spędzić wakacje letnie, i jak przed dwoma i trzema laty, gdy Alicja przyjechała tutaj w tym samym celu. Dziewczynka już zaczęła się zastanawiać, czy podobnie było także przed czterema laty, jednak rozmyślania te przerwała babcia, która bez potrzeby wzywania jej dzwonkiem otworzyła drzwi wejściowe: teraz, zamiast wpatrywać się w pomalowane ciemnobrązową farbą drewno z masywną klamką pośrodku, Alicja patrzyła na babcię stojącą w futrynie drzwi jak w obrazie. Babcia uśmiechnęła się, ucałowała wnuczkę, a potem przeszła obok, w kierunku rodziców, którzy jeszcze szarpali się z walizkami. Walizkami, których zawartość jak co roku stała się przedmiotem sporów taty i mamy, tradycyjnie doprowadzając do wielkiej awantury przy pakowaniu samochodu.

Dla Alicji te wszystkie problemy starszych pozostawały zupełnie obojętne. Owszem, niespecjalnie lubiła, gdy dorośli na siebie krzyczeli, bo zdarzało się, że z rozpędu także ona otrzymywała burę, zawinioną lub nie, lecz zawsze tak samo nieprzyjemną. „Życie byłoby o tyle prostsze, gdybyśmy nie musieli wozić ze sobą walizek”, zawyrokowała, uspokojona myślą, że ona, Alicja, troszczy się tylko o jeden pakunek: o wiklinowy koszyk ze świnką morską w środku. Zza kocyka pyszczek ustrojony w wąsiki wystawiała Albina, podopieczna Alicji, a w zależności od sytuacji również jej przyjaciółka i powiernica. Albina lubiła słuchać zwierzeń swojej opiekunki i ze zrozumieniem potakiwała wtedy głową – w każdym razie Alicja nie miała wątpliwości, że Albina to właśnie robi.

Gdy dorośli w dalszym ciągu mocowali się z bagażami, Alicja ze świnką morską w koszyku powędrowała ciemnym korytarzem, tym samym, co zawsze, a w każdym razie tak samo ciemnym jak rok, dwa i trzy lata temu, w kierunku wychodzącej na ogród werandy. Dziewczynka minęła kaflowy piec, niewyraźnie zarysowane w mroku wejście na schody z drewnianą furtką, rząd bardzo skrzypiących szaf, po czym pociągnęła ku sobie masywne białe drzwi. Wtedy zalało ją światło. U kresu podróży, w nagrzanym od letniego słońca pomieszczeniu zamarła, wpatrując się w zieleń. „Jest tak samo zielona jak zawsze”, pomyślała z uznaniem. Za oknami pysznił się orzech, pigwa, krzaki migdałowca, o którym słyszała, choć to niepotwierdzone, że wiosną okrywa się różowymi kwiatami. Małe, zacienione podwórko stanowiło jedynie wstęp do ogrodu, takiego z grządkami, sadem i rozległą łąką, po której nie tylko można było, ale wręcz należało, biegać, turlać się i fikać koziołki. W oddali szumiały topole, a za nimi rozpościerał się już zupełnie inny świat. Alicja nie zamierzała podróżować aż tak daleko, postanowiła, przynajmniej na razie, ograniczyć się do podwórka. A tu, w sąsiedztwie orzecha i pigwy, stały, Alicja wymieniła je w myślach w przypadkowej kolejności: BUDA DLA NIBY-PSA, STUDNIA BEZ DNA, a także KURNIK DLA KUR, KTÓRE KIEDYŚ MIAŁAM, LECZ NIE WIEM, GDZIE SIĘ PODZIAŁY, o którym dla uproszczenia sprawy będziemy mówić Kurnik.

Spoconą rączką Alicja nacisnęła klamkę od drzwi werandy, lecz ta nie ustąpiła. Dziewczynka już miała odwrócić się na pięcie, żeby pobiec z powrotem do babci ze skargą, że tak długo oczekiwany ogród pozostaje zamknięty, lecz wtedy drzwi lekko zadrgały, a wśród trzasków spękanych, czerwonawych desek padło kategoryczne:

– Hasło!

Alicja rozejrzała się dookoła, zdziwiona obecnością niewidzialnego towarzysza.

– Dlaczego szukasz oczami, skoro możesz mnie zobaczyć uszami – powiedziało coś, zniecierpliwione.

– Nie potrafię patrzeć uszami – odpowiedziała Alicja z odrobiną irytacji w głosie. – Może kiedyś potrafiłam, lecz teraz już nie. Jestem zmęczona i jest mi gorąco, dlatego proszę, żebyś tym razem zrobił wyjątek i otworzył te drzwi, chociaż nie znam hasła, o które pytasz.

– Ależ to zostało znakomicie powiedziane! – ucieszyło się coś. – Tego właśnie oczekiwałem, otóż to, wybornie, fenomenalnie, brawo! To przecież oczywiste, że nie znasz hasła, ponieważ żadnego hasła nie ma! A teraz posłuchaj, dam ci ważną wskazówkę. Drzwi trzeba pchnąć do siebie, a potem unieść w dół. Gdy już to zrobisz, otworzą się same.

Alicja miała ochotę odpowiedzieć, że drzwi nie da się pchnąć „do siebie”, że można je co najwyżej pociągnąć do siebie albo pchnąć do przodu, a na dodatek niemożliwe jest uniesienie czegokolwiek „w dół”. W porę ugryzła się w język, tłumacząc sobie, że jej uwagi mogą wydać się rozmówcy niegrzeczne, dlatego tylko kiwnęła głową, jeszcze raz nacisnęła klamkę, szarpnęła ją do przodu i do siebie, a potem w górę i w dół, z zadowoleniem stwierdzając, że przy którymś z tych ruchów drzwi odskoczyły, otwierając jej drogę do ogrodu.

– Dziękuję panu bardzo – powiedziała, zanim jeszcze opuściła werandę. – Pańskie rady okazały się wyjątkowo pomocne.

– Do usług – odpowiedziało coś. – To chyba oczywista sprawa, że nie jestem żadnym panem. Ale jeśli już tak bardzo ci zależy, żeby mnie jakoś tytułować, to ostatecznie możesz mówić Pan albo Kran czy Tran, nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że w tym roku będziesz nieco mniej hałaśliwa niż w poprzednich latach, a teraz, gdy już wiesz, że potrafię mówić, nie użyjesz tej wiedzy przeciwko mnie, zawracając mi głowę niepotrzebnymi rozmowami.

Alicja zacisnęła usta. „Nie mam w planach rozmawiać z tobą nigdy więcej – pomyślała – zwłaszcza że nawet nie wiem, kim jesteś ani skąd się tutaj wziąłeś. Od lat uczą mnie, że rozmowy z nieznajomymi są w przypadku małej dziewczynki czymś wysoce niestosownym, a nawet niebezpiecznym, co skończyć się może pożarciem przez wilka bądź innym, równie dramatycznym finałem. Dlatego proszę się nie obawiać mojej gadatliwości, Panie Kran, zwłaszcza że są tu przecież inni, spragnieni rozmowy ze mną domownicy. Na przykład taki Niby-Pies, czekał na mnie wiele miesięcy i mogę się założyć, że stęsknił się za naszymi pogawędkami. Niby-Pies to doskonały rozmówca i jeszcze lepszy słuchacz.

– Dzień dobry – zawołała rezolutnie w kierunku Budy dla Niby-Psa. Postawiła Albinę na trawniku, wśród koniczyny i listków mleczy, a oszołomiona zbliżającą się ucztą świnka na chwilę aż znieruchomiała. Nie zważając na jej uniesienia, Alicja podeszła do Budy i zastukała w zrobiony z papy daszek.

– Nie jest dobry – odparł Niby-Pies z głębi swego domu. – Nie było cię tutaj długo i dlatego się obraziłem. Nie zamierzam dłużej przyjaźnić się z tobą tylko dlatego, że znowu przyjechałaś na wakacje. Potem odjedziesz, a ja tu zostanę, za rok znów przyjedziesz, a ja będę tu na ciebie czekał, jakbym nie miał nic lepszego do roboty.

– Tak bardzo mi przykro – powiedziała Alicja z troską. – Choć z drugiej strony, kiedy widzieliśmy się ostatnim razem, nie sprawiałeś wrażenia aż tak bardzo skrzywdzonego naszym rozstaniem. Jeśli ci na tym zależy, obiecuję, że przy kolejnym pakowaniu do Warszawy pozwolę ci wskoczyć do jednej z walizek mamy. Jest ich tak dużo, a przy tym bywają takie ciężkie, że tata i tak nie zauważy różnicy. Proponuję tylko, żebyś wcześniej tego dnia nie pił za dużo, bo postój robimy tylko jeden, w lesie, a nie chcę się potem za ciebie wstydzić.

Z Budy dobiegło prychnięcie, lecz zaraz potem w ciemnościach zapaliło się dwoje oczu, które z czułością popatrzyły na Alicję.

– Znowu tu jesteś, tak się cieszę. – Niby-Pies zmienił ton. – Mam ci tyle do opowiedzenia, nie wyobrażasz sobie, ile tu zmian. Nawet taki bystry pies jak ja ma kłopot, żeby się we wszystkim rozeznać.

Traktując zmianę tonu jak zaproszenie, Alicja włożyła do Budy najpierw głowę, potem tułów i nogi, i można byłoby powiedzieć, że pod daszkiem z papy zmieściła się cała, gdyby nie fakt, że na zewnątrz zostały czarne buciki, błyszcząc w słońcu i dotrzymując towarzystwa Albinie, która parę metrów dalej radośnie skubała trawę. Gdyby Alicja życzyła sobie zmieścić w Budzie również buciki, w środku zabrakłoby miejsca dla Niby-Psa, co postawiłoby gościa w sytuacji niezręcznej i nieco absurdalnej.

– Jakże się cieszę, że mogę znowu gościć cię w swoim domu – ciągnął mowę powitalną gospodarz, najwyraźniej nie troszcząc się o precyzyjne użycie przyimków „w” i „poza”. – Teraz poproszę cię o chwilę skupienia i będę wdzięczny, jeśli zrezygnujesz z przerywania mojej opowieści nieodpowiednimi uwagami. Chyba wiesz, co mam na myśli, mówiąc „nieodpowiednie”? – zmierzył ją wzrokiem.

– Prawdę mówiąc, nie – odparła Alicja. – Ostatnio za „nieodpowiednie” uznałeś moje świadectwo z czerwonym paskiem, to, za które dostałam od taty rower. Powiedziałeś, że pasek wygląda paskudnie, jest zbyt jaskrawy, a do tego skreśla wszystko to, co jest na kartce, jakby było nieważne. „I czy to wypada tak dużo się uczyć?”, zastanawiałeś się, jakbyś był zazdrosny o rower. Co wydaje się nieco dziwaczne, bo przecież psy nie jeżdżą na rowerze. Zachowałeś się wtedy trochę jak Tomek, kolega z mojej klasy, który ciągle mi dokucza.

– To straszne, że tak o mnie pomyślałaś – zaskomlał Niby-Pies i zaczerwienił się, zupełnie tak samo jak Tomek, kiedy pani każe mu wyciągnąć dzienniczek, żeby wpisać uwagę. – Ja i Tomek. Co za zniewaga, co za przykrość!

Na chwilę zapadło między nimi kłopotliwe milczenie, aż Alicja zaczęła wiercić się w Budzie, rozważając, czy nie lepiej byłoby się wycofać. Pozostało jeszcze tyle do zrobienia: nie zdążyła przywitać się z Kurnikiem i zastukać do Studni, a do tego Albina chodziła po trawie samopas, co w przypadku świnki morskiej z miasta może doprowadzić do problemów. Wtedy dziewczynka przypomniała sobie, że Niby-Pies miał jej do przekazania jakieś ważne wieści, dlatego prosząco przywołała go wzrokiem. Przyjaciel mówił teraz ciszej, przyjmując ton rezygnacji, który można usłyszeć u kogoś, kto zamierzał się obrazić, lecz się rozmyślił, uświadomiwszy sobie, że stan obrażenia wyrządzi mu więcej szkody niż pożytku. Czasem Alicja musiała wstrzymywać oddech, żeby usłyszeć wszystkie słowa dobiegające z głębi Budy.

– Zaczęło się od tego, że zniknęła piaskownica – lamentował Niby-Pies. – Całkiem możliwe, że to zaczęło się jeszcze wcześniej, tylko tego nie zauważyłem. Jednak zniknięcie piaskownicy było oczywistym znakiem i dowodem w sprawie, i teraz już nie mogłem uspokajać się myślą, że tylko mi się wydaje.

– Cóż, nie bawiliśmy się tam od dawna – zauważyła Alicja rzeczowo. – Nawet nie przypominam sobie, kiedy bawiliśmy się tam ostatnim razem, musiałam być wtedy naprawdę mała. Podejrzewam, że w tamtych czasach uważałam jeszcze, że z piasku można ugotować różne potrawy, a ty je jadłeś. Zajadałeś, aż ci się uszy trzęsły.

– Tak – jeszcze smutniej odparł Niby-Pies. – Dania z piasku były przepyszne i to nie dlatego, że piasek jest smaczny sam w sobie, lecz dlatego, że ty potrafiłaś wyczarować z niego kiełbaski, kosteczki, kaszankę, kabanosy, klopsiki… Czy zauważyłaś, że te wszystkie przysmaki zaczynają się na literę „K”? To musi oznaczać, że „K” jest bardzo smaczną literą.

– Nie jestem pewna, lecz wydaje mi się, że litera „K” nie ma tu nic do rzeczy – odpowiedziała z wahaniem Alicja, która umiała już czytać i pisać, dlatego wreszcie mogła zabierać głos w podobnych kwestiach. – A wracając do piaskownicy, nie była już nam potrzebna. Będziemy mieć teraz więcej miejsca do biegania, do skakania, a tam, gdzie się kiedyś znajdowała, można rozłożyć kocyk i zrobić piknik, lubisz pikniki, prawda? – próbowała rozweselić przyjaciela.

– A potem zniknęła huśtawka – ciągnął Niby-Pies tym samym grobowym głosem kogoś, kto ma do przekazania straszne nowiny, a ponieważ długo czekał na tę chwilę i długo ją sobie wyobrażał, delektował się każdym słowem. – Przyszli mężczyźni z narzędziami, narobili tyle hałasu, że jeszcze przez kilka dni huczało mi w uszach. Do tej pory zostały mi szumy: jeśli chwilę pomilczymy, ty też je usłyszysz.

Zgodnie z zaleceniem przez chwilę milczeli i Alicja szybko zrozumiała, o czym mówił Niby-Pies: całe podwórko szumiało, szeleściło, skrzypiało, drgało od minionych uderzeń młotka, od świdrującego pisku piłki do metalu.

– Było mi strasznie przykro na myśl o tym, że kiedy tu przyjedziesz, nie zastaniesz ani huśtawki, ani piaskownicy, lecz jeszcze bardziej zabolały mnie słowa twojej babci, która nie bacząc na moją zbolałą obecność, powiedziała robotnikom: „Ona już nie będzie tego potrzebować. Jest na to za duża!”.

Alicja z przykrością odnotowała, że, zamiast uczestniczyć w smutku przyjaciela, od jakiegoś czasu z trudem wytrzymuje w skulonej pozycji, do jakiej zmusza ją bardzo ograniczona przestrzeń Budy. Żeby przyjąć nieco wygodniejszą pozę, zaczęła kręcić pupą i biodrami, rozprostowała ramiona, wyciągając je w stronę Niby-Psa, napięła mięśnie szyi, wykonując głową kilka skrętów w prawo i w lewo.

– Co ty właściwie robisz? – Nie trzeba było czekać na poirytowaną reakcję właściciela Budy. – I co ty sobie właściwie wyobrażasz? Że mam tutaj salę do ćwiczeń albo siłownię?

– Ogromnie przepraszam, ale cała zdrętwiałam – przyznała Alicja z wyrazem skruchy na twarzy. – Zdaje się, że od ostatniego razu, gdy tu byłam, faktycznie trochę urosłam. Już wcześniej próbowałam ci o tym powiedzieć, ale miałeś tyle ciekawych wiadomości do przekazania. Smutnych wiadomości – poprawiła się. – I tak musisz wiedzieć, że nie mieszczę się już cała w twojej Budzie. Na przykład moje stopy: pozostają poza Budą, aż po kostki, podobnie jak część łydek. W dodatku ta część mnie, która jest w Budzie, nie czuje się tu w pełni komfortowo. Na przykład teraz mam wrażenie, że muszę natychmiast wyjść na zewnątrz i rozprostować kości. Powinnam zrobić to zaraz, żeby mieć pewność, że za parę chwil z moim ciałem wszystko będzie w porządku. Wiesz, co dzieje się z palcem, na który włożysz za ciasny pierścionek?

Niby-Pies oczywiście nie wiedział. Milczał i tylko mrugał oczami, zaniepokojony.

– Palec, na który włożysz za ciasny pierścionek, spuchnie – odpowiedziała Alicja ze znawstwem. – Wiem, bo widziałam u koleżanki. Jej palec zrobił się większy, obolały i bardzo czerwony, więc trzeba było przeciąć pierścionek specjalnymi szczypczykami. Szkoda, bo był ładny, z oczkiem. A teraz obawiam się, że jeśli zostanę tu na dłużej, też zacznę puchnąć.

– W takim razie – odparł Niby-Pies z rezygnacją – powinnaś jak najszybciej opuścić Budę. Nie jestem psychicznie gotów na sytuację, w której mój dom zostanie przecięty szczypczykami – i wtedy Alicja zobaczyła, jak oczy zwierzaka robią się większe i większe, jakby w ciemnościach zapaliły się dwa reflektory. Zaczęły ją oślepiać i gdyby tylko mogła, zasłoniłaby ręką oczy. Niestety Alicja wspierała się na rękach, więc uniesienie ich do twarzy nie wchodziło w rachubę. Dziewczynka zacisnęła tylko powieki i zaczęła wycofywać się z Budy, powoli, szurając kolanami najpierw po deskach, potem po trawie. Gdy cała znalazła się na zewnątrz, odetchnęła z ulgą. Otrzepała ubranie z kurzu i pajęczyn, a potem krytycznie przyjrzała się sobie (w zakresie, w jakim mogła to zrobić bez lustra).

– Może babcia rzeczywiście ma rację – powiedziała na głos, nie zastanawiając się nad tym, czy mówi do siebie, czy do Niby-Psa. – Urosłam i teraz powinnam bawić się nieco inaczej. Piaskownica i huśtawka nadają się dla małych dzieci, nie dla młodych kobiet. Nie wiem, czy słyszałeś, lecz będę kobietą. To nie mój wybór, lecz konieczność – dodała przepraszająco.

Tymczasem z Budy nie dochodził już żaden dźwięk. Zaniepokojona Alicja zanurkowała głową w gęstych ciemnościach w poszukiwaniu przyjaciela. Niby-Pies zasnął albo tylko zamknął oczy. Dziewczynka pomyślała, że w tej sytuacji najrozsądniej byłoby pójść do domu na podwieczorek. Wstała z ziemi, jeszcze raz rozejrzała się po podwórku, żeby sprawdzić, czy to, o czym usłyszała w Budzie, naprawdę się zdarzyło. Tam, gdzie stała kiedyś piaskownica, teraz rosła rzadka trawa, huśtawki, zgodnie z oczekiwaniami, też nie było. Alicję zastanowiło, dlaczego nie dostrzegła tych zmian od razu. Poszła w kierunku schodów, usiadła pod drzwiami, na wycieraczce z siatki. Popatrzyła w głąb ogrodu i zrobiło jej się odrobinę smutno. Nie umiała określić natury tego smutku: na pewno nie było jej żal huśtawki ani piaskownicy, ani nawet Niby-Psa, którego pretensje wydały jej się nagle nie na miejscu. Niewątpliwie jednak Alicja siedziała na schodach zasmucona. W tym stanie ducha zastała ją babcia.

Starsza pani stanęła na progu w niebieskim wypłowiałym fartuszku, zakładanym tylko do mniej eleganckich czynności, takich jak gotowanie obiadu.

– Chodź tu, przytul się do mnie jeszcze raz – zażądała. Wzięła wnuczkę za rękę, przyciągnęła do siebie, pogładziła po jasnych włosach (Alicja nie miała pewności, czy gest ten wyraża pieszczotę, czy może raczej służy uporządkowaniu jej bardzo splątanej po jeździe samochodem fryzurki na pazia). – Chcę zobaczyć, jak bardzo urosłaś. Tak, teraz widzę! Jesteś już dużą panienką, Alicjo, spieszy ci się do dorosłości, zmieniasz się, jeszcze chwila, a będą się za tobą oglądać kawalerowie – dodała swoim zwyczajem, bo – jak widać – ci kawalerowie byli dla niej bardzo ważni.

Jednak tego gorącego popołudnia babcia nie ograniczyła się do tego, co zwykle. Mówiła o sprawach już wiadomych (że zlikwidowała huśtawkę i piaskownicę, bo stały się nieprzydatne) i tych mniej zbadanych (jak to, że teraz Alicji „trzeba znaleźć jakieś zajęcie”, że „to będą długie dwa miesiące” i „w tym wieku można się tutaj nudzić bez towarzystwa”, dlatego „należy koniecznie coś zaplanować”, żeby „nie tracić czasu”. W to lato ma być „ciekawiej”, czyli „inaczej niż zwykle”).

Alicja nerwowo podrapała się po nosie. Nie obraziłaby się wcale, gdyby w to lato było dokładnie tak samo jak zwykle i przez krótką chwilę miała ochotę głośno o tym powiedzieć. Jednak babcia najwyraźniej przygotowała już „kilka pomysłów”, z których nie zamierzała zrezygnować. Przywykła bowiem do tego, że sprawy toczą się zgodnie z jej oczekiwaniami. Alicja z uprzejmości uśmiechała się i potakiwała, przejęta tym, że niewidziana od dawna babcia poświęca jej tyle uwagi. Być może dorosłość oznacza właśnie to: uwagę, zastanawiała się. „To by było jednak coś – myślała. – Przecież jeszcze rok temu nikt nie zajmował się tym, co będę tutaj robić. Wychodziłam na podwórko, żeby się pobawić. Nikt nie pytał, w co się będę bawić ani z kim. Teraz muszę mieć jakieś zajęcie, inaczej będę się nudzić i tracić czas. Czas!”.

***

Siedząc w przytulnej jadalni przy ciężkim drewnianym stole z ceratowym obrusem, Alicja patrzyła na zegar. Wskazówki na złotej tarczy wydawały się nieruchome, choć w rzeczywistości nieustannie wędrowały, krokiem zbyt powolnym, by ludzkie oko mogło zarejestrować ich marsz. „Cyk, cyk, cyk”, mówił zegar, co jakiś czas przechodząc do dźwięcznego „pam, pam, pam”, gdy duża wskazówka dochodziła do dwunastki. Minuty zlewały się w kwadranse, Alicja wędrowała wzrokiem od porcelanowego królika do tancerki, którzy stali tuż obok, na kredensie; w złotej tarczy odbijało się światło lampy, promienie żarówki mieniły się w drewnianym lakierowanym cokole zegara. Spokój tego salonu działał zwykle kojąco na nerwy, dziś jednak „cyk, cyk” i „pam, pam” budziły w Alicji mieszane uczucia. „Powinnaś jak najszybciej opuścić Budę”, mówił Niby-Pies, a babcia dodawała: „Musisz mieć jakieś zajęcie. Nie możesz tracić czasu”. „Biorąc pod uwagę fakt, że właśnie zaczęły się wakacje, tych nakazów i powinności jest już zdecydowanie za dużo”, pomyślała dziewczynka i wtedy, korzystając z okazji, że babcia z mamą poszły na piętro przygotowywać pościel, Alicja powiedziała głośno do zegara:

– Przestań!

– Co masz na myśli? – Pan Zegar popatrzył na nią surowo, nie przerywając marszu wskazówek.

– Przestań cykać. Przeszkadza mi to – odparła dziewczynka, bardzo niegrzecznie, jak na kogoś, kto przyjechał w gości. – To cykanie dziś mnie rozprasza, nie potrafię się skupić, nie ma mowy, żebym w takim hałasie mogła sobie pomarzyć albo odpocząć. W dodatku twoje cykanie jest takie monotonne! Nie wiem, jak to możliwe, że zajmujesz się tym od lat i jeszcze nie umarłeś z nudów. Bicie co godzinę też wydaje mi się nieznośnie powtarzalne, gdybyś chociaż wygrywał od czasu do czasu jakąś melodię albo zakukał jak kukułka…

– Co dzień jestem nakręcany – oświadczył Pan Zegar z godnością. – Dlatego nie mogę przestać cykać, choćbym chciał. Poza tym nie chcę przestać. Co byś powiedziała, gdybym teraz oświadczył, że przeszkadza mi, jak oddychasz? Czy dla mnie wstrzymałabyś oddech, powiedzmy, na parę godzin? A gdybyś nawet się na to zgodziła, a ja wtedy dla kaprysu zatrzymałbym wskazówki, to co by się wtedy stało? Przypuśćmy, że obiecałaś mi nie oddychać do godziny 20, lecz ja zatrzymałem się na 19 i zamierzam tak trwać aż do końca świata. Jak byś się wtedy czuła? Sama widzisz, że nasze losy są ze sobą splecione. Moje cykanie daje ci pewność, że żyjesz.

– Skoro nie możesz się zatrzymać, to poproszę cię jedynie o to, żebyś cykał wolniej – powiedziała Alicja ze smutkiem w głosie. – Od rana mam wrażenie, że zdarzenia toczą się zbyt szybko. Wokół mnie dokonują się zmiany, których w pierwszej chwili nie zauważam, a potem łup: nie ma piaskownicy, nie ma huśtawki, Niby-Pies się obraża, a babcia chce mi koniecznie zorganizować czas. Huśtawkę i piaskownicę już straciłam, prawdopodobnie na zawsze, Niby-Psa udobrucham, lecz nie mam pojęcia, co zrobić z czasem, który niespodziewanie stał się problemem.

– O, jeżeli to czas jest problemem, to być może wiem, jak ci pomóc – odparł Pan Zegar tonem kogoś, kto rzeczywiście zna się na rzeczy. – Badam ten problem od lat, a właściwie od zawsze. I mam na ten temat wyrobione poglądy, jednak na co dzień nie dzielę się nimi z ludźmi, ponieważ nie są zainteresowani. Pytają tylko: „Która godzina?”, bo nie interesuje ich przyczyna, lecz skutek. I tak dla nich będzie piąta albo dziesiąta, rano albo wieczorem. Nie zastanawiają się nad tym, dlaczego już jest piąta ani co się stało, że nadal jest dziesiąta, a nie, powiedzmy, jedenasta, gdy przychodzi pora na wieczorną kąpiel. Ale ja wiem, że to wszystko jest znaczące. Jeśli chcesz, zrobimy teraz mały eksperyment.

Alicja spojrzała ku drzwiom do kuchni, skąd dochodziły teraz dźwięki rozmowy, znak, że mama z babcią uporały się z pościelą i dyskutowały o czymś nad gotującą się w czajniku wodą. Dziewczynka popatrzyła porozumiewawczo na zegar i przyłożyła palec do ust.

– Zupełnie się tym nie przejmuj, już to załatwiłam – mówiła babcia. – Umówiłam się z córką naszej zmarłej sąsiadki, tym wysokim chudym dziewczęciem. Biedaczka, teraz, po śmierci matki, została zupełnie sama w tym wielkim domu, finansowo też z pewnością nie jest jej lekko, dlatego ucieszyła ją moja propozycja. To nauczycielka, daje lekcje fortepianu. Chętnie się zgodziła przyjść parę razy do Alicji, bo przecież w wakacje nie pracuje, a pieniądze z pewnością jej się przydadzą. Nie pamiętasz jej? Niemożliwe. Taka tyczkowata, niezbyt urodziwa, jak też ona ma na nazwisko? Jakoś zabawnie. Wiesz, w moim wieku zapamiętywanie sprawia coraz więcej problemów – rozmowa przeniosła się teraz w inne rejony, zapewne do przedpokoju, bo Alicja słyszała już tylko pojedyncze dźwięki. Wkrótce potem głosy wróciły do kuchni. – A co najważniejsze – ciągnęła babcia – Alicja będzie zajęta, nie będzie tracić czasu. Zajmę się nią, jak należy. Tego lata przeczyta wiele książek, będziemy oglądały programy edukacyjne w telewizji, najlepiej te o zwierzętach. No i jeszcze znalazłam jej odpowiednie towarzystwo. To wnuczka mojej koleżanki, a przy tym córka lekarza z Rzeszowa, naprawdę przemiła dziewczynka, dobrze wychowana i przynosi ze szkoły tylko bardzo dobre stopnie.

– Wiem, mamusiu, że masz jak najlepsze intencje – odparła mama Alicji, wprowadzając pewien zamęt w dziedzinie tytułowania postaci w tej historii. Alicja wie nie od dziś, że babcia jest również mamą, jednak to określenie stosowane wobec babci czasem ją zaskakuje. Podobnie jak sytuacja, w której mama – czyli mama Alicji – traci swą pozycję autorytetu i szefowej, mówi: „Oczywiście, jak sobie życzysz”, a potem chowa się wśród krzaków w ogrodzie na papierosa, żeby babcia nie widziała. – Proszę, pamiętaj tylko, że miała trudny rok. Musi odpocząć, nabrać sił – mama zrobiła pełną zakłopotania pauzę, jakby za chwilę zamierzała powiedzieć coś strasznego. – Ostatnio Alicja wydaje mi się jakby odrobinę nieswoja… Zamyka się w pokoju, mówi sama do siebie…

– Sama do siebie – prychnęła Alicja zdegustowana na samą myśl, że można tak o niej pomyśleć. – Ależ to chyba oczywiste, że zawsze zwracam się do kogoś innego! Jaka ta mama niemądra, i pomyśleć tylko, że jest dorosła!

Po czym odwróciła się w kierunku zegara:

– Znudziło mi się to podsłuchiwanie – oświadczyła. – Rozmowa, w której nie mogę zabrać głosu, ani się bronić, wydaje mi się zupełnie niepotrzebna. Opowiedz mi lepiej o tym eksperymencie.

– Eksperyment jest bardzo prosty i doskonale znam jego wynik, przeprowadzałem go setki razy – poinformował Pan Zegar. – Dlatego być może sama nazwa „eksperyment” jest myląca, lepiej byłoby mówić o dowodzeniu uniwersalnego prawa, które zawsze doprowadza do tej samej konkluzji. Pomińmy jednak tę skomplikowaną terminologię, której z pewnością nie zrozumiesz, i przejdźmy do sedna. Oto warunek wstępny: musisz być teraz ze mną całkowicie szczera i mówić tylko prawdę. Jeśli akceptujesz tę zasadę, to proszę, mam pytanie: co lubisz robić najbardziej na świecie?

– Oglądać telewizję? – zastanawiała się Alicja. W mechanizmie zegara z oburzenia coś niepokojąco trzasnęło. Może należało wezwać babcię na pomoc?

– W tym pokoju nie oglądamy telewizji – usłyszała dziewczynka, zanim zdążyła rozstrzygnąć kwestię ewentualnej akcji ratunkowej. – Nie mamy tu nawet telewizora i nigdy mieć nie będziemy, bo gdzie niby miałby stanąć? Jedyne wolne miejsce na kredensie jest już zajęte. Przeze mnie. No, dalej, musi być jeszcze coś, co sprawia ci przyjemność.

Swoją kolejną odpowiedź Alicja postanowiła dobrze przemyśleć. Wyprostowała się na krześle, ściągnęła brwi w grymasie wysiłku umysłowego, który zaobserwowała u innych. A przy tym, żeby wywiązać się z zadania jak należy, naprawdę się zastanowiła.

– Najbardziej na świecie lubię wyobrażać sobie różne historie – odpowiedziała. – W tych historiach zawsze bardzo dużo się dzieje i wszystkie mają szczęśliwe zakończenia.

– Doskonale – odparł Pan Zegar. – Teraz usiądź sobie wygodnie, zamknij oczy i do dzieła. Wyobraź sobie historię, daję ci na to pięć minut.

Alicja zamknęła oczy i zobaczyła, co następuje:

W pewnym dalekim królestwie mieszkała sobie cud-królewna, która nie dość, że była mądra, uprzejma i pracowita, to jeszcze ładnie śpiewała i haftowała, miała dużą kolekcję znaczków, znała się na geometrii i zdobyła czarny pas w karate. Tę królewnę każdy królewicz z bliższych i dalszych królestw chciał pojąć za żonę, problem w tym, że dziewczyna najwyraźniej nie potrafiła się zdecydować albo raczej nie chciała nikomu odmówić swej ręki, bo oprócz tego, że była mądra, uprzejma i pracowita, miała w sobie wiele współczucia dla tych, którym coś się w życiu nie udało.

Już szeptano w pałacowych korytarzach, że cud-królewna zostanie starą panną, a z braku następcy tronu królestwo przejmie kiedyś jakiś żądny władzy arystokrata, jednak wtedy do akcji wkroczyła czarownica Adelajda, która także mieszkała w królestwie i drażnił ją widok cud-królewny singielki. Zatem pewnego dnia Adelajda zgłosiła się do pałacu z zatrutym jabłkiem w prawej ręce i z dzbanem wody w drugiej, i żeby nie przynudzać, od razu wyjaśniła, o co w tym wszystkim chodzi:

– Możesz zjeść to jabłko i zasnąć na sto lat w oczekiwaniu na pocałunek księcia – powiedziała cud-królewnie. – Ale znacznie lepszym pomysłem jest wypicie z tego oto dzbana wody, która sprawi, że nie będziesz już ani superpiękna, ani aż tak bardzo utalentowana, zapomnisz, jak się śpiewa i haftuje, nie będziesz miała pojęcia, jak brzmi twierdzenie Pitagorasa i do czego to w ogóle jest potrzebne. Innymi słowy, zrobisz się taka, jak większość z nas, normalnych kobiet, które chcą mieć męża, a najlepiej bogatego księcia, i nie użalają się nad kandydatami, którym dają kosza. Kiedy już doświadczysz tego, jak to jest być zwyczajną dziewczyną, otworzą ci się oczy i w twoim sercu zagości wielka miłość do odpowiedniego mężczyzny. Nie będziesz miała wątpliwości, że jest ci przeznaczony. Wtedy, jeżeli zechcesz, możesz rozbić dzban na kawałki i czar wody pryśnie. Znowu będziesz idealną cud-królewną.

Cud-królewna zastanowiła się krótką chwilę, a ponieważ umysł miała sprawny, a do tego wielką odwagę w sercu, i od dawna skrycie marzyła o przygodach, wzięła dzban od wiedźmy i wypiła wodę do dna. Kiedy tak piła, jej ciało zaczęło się zmieniać. Włosy matowiały, cera pokryła się wypryskami, nos urósł do rozmiarów kartofelka, biodra i pupa podwoiły obwody, a nad ustami pojawił się wąsik. Królewna spojrzała w lusterko i aż krzyknęła zaskoczona tym, jak szpetna bywa zwyczajność. Pod wpływem impulsu już miała rozbić dzban i odzyskać urodę – bo teraz, gdy zapomniała geometrię i przestała interesować się filatelistyką, uroda stała się dla niej nagle najważniejszą sprawą na świecie – kiedy gdzieś pod czaszką usłyszała głosik:

– Wytrzymaj jeszcze do północy, przekonaj się, jakie życie mają te zwyczajne kobiety. Zawsze możesz wrócić do swojego idealnego życia, do ładnej buzi i figury, z których zresztą nic nie wynika, bo nie cieszyłaś się nimi, będąc cud-królewną.

Cud-królewna w pierwszej chwili pomyślała, że ta sugestia to jakiś podstęp, lecz ze świeżo nabytego lenistwa postanowiła zostawić na razie sprawy takimi, jakie są. Wyszła z pałacu tylnymi drzwiami, przywdziawszy wcześniej stroje opasłej gospodyni, jedyne, które w tamtej chwili na nią pasowały. Na placu zamkowym ze zdziwieniem odkryła, że nikt już nie zwraca na nią uwagi. Stała się brzydka, normalna i przezroczysta. Dla pewności, że istnieje, spróbowała raz, niby przypadkowo, wejść w ścianę. Zabolało, a na czole wyskoczył guz, który teraz doskonale współgrał z kartofelkowatym noskiem. Przeklinając, na czym świat stoi, cud-królewna poszła teraz w stronę rynku, gdzie akurat tego dnia miał odbyć się turniej rycerski z udziałem młodych i pięknych arystokratów, z których każdy skrycie marzył o tym, że cud-królewna pewnego dnia go dostrzeże i pokocha. Zagrzmiały werble, zatrąbiła trąbka i na arenę wjechał wtedy najprzystojniejszy rycerz, jakiego kiedykolwiek wiedziała. Przystojniak spiął konia, który teatralnie stanął dęba, odgarnął włosy z czoła i oznajmił:

– Jestem Kawaler herbu Białej Orchidei, a swój kwiat pragnę przekazać damie mego serca.

Po czym wyjął z kieszeni papierośnicę, z papierośnicy – chusteczkę, a z chusteczki – ususzony biały kwiat orchidei. Wszystkie obecne tam panie westchnęły z rozrzewnieniem, także cud-królewna wydała z siebie coś w rodzaju sapnięcia, które miało znaczyć: „Zostanę twoją żoną, choćby dzisiaj”. I już miała pobiec do pałacu, by rozbić dzban na drobne kawałki, gdy zauważyła, że w cieniu okazałego jeźdźca z kwiatem w dłoni stoi ktoś jeszcze…

– Stop! – powiedział Pan Zegar. – Twoje pięć minut dawno minęło. Właściwie to doliczyłem ci nawet kilkanaście dodatkowych sekund, żebyś zdążyła opisać to, co rycerz ukrył w papierośnicy. Nie żeby mnie to akurat tak bardzo interesowało, ale lubię dokończone historie.

– Ależ ta historia wcale nie jest dokończona – oburzyła się Alicja. – Właściwie to dopiero ją zaczęłam. Nic jeszcze nie wiadomo: czy piękny rycerz dostrzeże cud-królewnę zamienioną w przeciętną kobietę, czy ją pokocha, czy trzeba będzie rozbić dzban, a może jednak bohaterka zdecyduje się na zatrute jabłko?

– Rozwiązanie tej historii jest dla mnie zupełnie oczywiste – odparł Pan Zegar. – Wszystko zakończy się na „i żyli długo i szczęśliwie”, bo tak kończą się wszystkie niemądre bajki dla dzieci, a w dodatku sama zdradziłaś się z tym, że lubisz happy endy. Naprawdę, nie mam ochoty na przydługie dyskusje z kimś tak bardzo infantylnym jak ty. Wolałbym raczej zwrócić twoją uwagę na pewne interesujące zjawisko. Powiedz, jak sądzisz, czy swoją bajkę opowiadałaś długo czy krótko?

– Krótko – odparła rozgniewana Alicja, upokorzona faktem, że nie do końca rozumie znaczenie słowa „infantylny”. Wobec przemądrzałego Pana Zegara chciała pokazać się od najlepszej strony.

– Więc teraz chciałbym, żebyś zastanowiła się raz jeszcze i powiedziała mi, czego najbardziej nie lubisz.

– Wuefu – wyrzuciła z siebie dziewczynka, a sam dźwięk tego słowa sprawił, że poczuła mdłości dopadające ją czasem w przebieralni. – Nie lubię koszykówki ani skoku w dal. Bieganie mnie męczy, z równoważni spadam, skok przez kozła jest głupi, podobnie jak fikołki. I do tego jeszcze gra w zbijaka! To najbardziej idiotyczna i niegodziwa zabawa, jaką kiedykolwiek wymyślono. Sam pomysł, żeby zdobywać punkty za uderzenie kogoś piłką, często z całej siły…

– W takim razie przez kolejne pięć minut poprowadzisz rozgrzewkę, jak na lekcji wuefu – zawyrokował Pan Zegar. – Zrobisz odliczanie, ćwiczenia rozciągające, przysiady, pompki i pajacyki. Proszę, zaczynaj!

„Dla kogo niby mam poprowadzić tę rozgrzewkę?”, zastanawiała się Alicja. Ale ponieważ słowo „infantylny” wciąż rozbrzmiewało jej w uszach, nie zadała tego pytania głośno. Stanęła na baczność przed zegarem, wyobrażając sobie, że ma na sobie spodnie od dresu, białą bawełnianą koszulkę i tenisówki. „Dlaczego mama nie kupi mi wreszcie adidasów, takich jakie ma Karolina”, humor Alicji wyraźnie się pogarszał.

– Jeden! – zakończyła odliczanie.

Po czym zaczęła biegać w podskokach wokół stołu, wyrzucając ramiona to w górę, to na boki. „Idiotyczne, żenujące, infantylne – powtarzała w myślach. – Infantylne!”.

– Może już wystarczy? – powiedziała głośno do zegara. – Pańskie pięć minut na pewno dawno już minęło.

– Wcale nie, i w tym rzecz – odparł Pan Zegar. – Nie minęła jeszcze nawet minuta! Proszę kontynuować rozgrzewkę.

Alicja zabrała się do przysiadów. Po dziesięciu poczuła się tak bardzo zmęczona, że z tęsknotą popatrzyła na swoje miejsce przy stole. Żeby zająć czymś myśli, zaczęła liczyć, najpierw od jednego do dziesięciu, potem od jednego do dwudziestu. „Cyfry są jak sekundy, każda minuta liczy sobie sześćdziesiąt sekund, a to oznacza, że wystarczy policzyć, powiedzmy, do stu osiemdziesięciu i będzie po sprawie”, próbowała dodać sobie otuchy, lecz liczba sto osiemdziesiąt wydała jej się w tamtej chwili bliska nieskończoności. Położyła się na podłodze, zaczęła robić brzuszki. Po chwili usiadła, zbuntowana, i asertywnie oświadczyła:

– Wystarczy. Skończyłam.

– To oznacza, że wytrzymałaś jedynie cztery minuty i osiem sekund – zawyrokował Pan Zegar.

– Czy to dobry czas? – zastanowiła się Alicja, przypomniawszy sobie, że w przypadku rekordów świata zwykle punktowany jest czas najkrótszy, na przykład dziewięć sekund na 100 metrów.

– Nie umiem odpowiedzieć na twoje pytanie, ponieważ zupełnie nie rozumiem, co masz na myśli, mówiąc „dobry czas” – odparł Pan Zegar znudzonym tonem, jakby znów chciał powiedzieć: infantylna. – W dodatku w tym zadaniu liczyło się coś zupełnie innego. Powiedz mi teraz lepiej, co trwało dłużej: twoja opowieść czy rozgrzewka?

– Oczywiście, że rozgrzewka – bez wahania zdecydowała Alicja. Bo gdyby poświęciła temu zagadnieniu choć krótką chwilę namysłu, nie miałaby żadnych wątpliwości, że pięć minut trwa dłużej od czterech. Słysząc te słowa, Pan Zegar zaśmiał się triumfalnie.

– I na tym właśnie polega tajemnica – oświadczył. – Jeśli dotąd sądziłaś, że czas płynie w takim samym tempie dla każdego z nas o każdej porze dnia i nocy, to po udziale w moim eksperymencie powinnaś zmienić zdanie. Oto moja rada: za każdym razem, gdy wyda ci się, że wszystko wokół dzieje się za szybko, proponuję, żebyś zaczęła robić przysiady. Albo pajacyki. Wtedy skutecznie spowolnisz czas, będziesz cieszyć się nim do woli, bez obaw, że ci ucieknie.

Alicja poczuła, że ma już szczerze dosyć tej pogawędki, dlatego zdobyła się na najbardziej grzeczny ze swoich uśmiechów i tylko podziękowała zegarowi za cenną lekcję. Oczywiście nie miała zamiaru nigdy zastosować się do otrzymanych właśnie wskazówek, lecz była zbyt taktowna i dobrze wychowana, by zegarowi o tym powiedzieć. Tymczasem drzwi do kuchni otworzyły się i stanęła w nich mama, obwieszczając, że pościel czeka na górze. Po szklance mleka i ciepłej kąpieli Alicja, w piżamie i z latarką w ręku, powędrowała po skrzypiących schodach na piętro, weszła do swojego pokoiku na werandzie, usiadła na brzegu łóżka i poczuła się tak jak przed rokiem czy przed dwoma laty: była tylko małą dziewczynką na wakacjach. Troski, które jeszcze chwilę temu zaprzątały jej głowę, przestały się liczyć. Dziewczynka zanurkowała w świeżą pościel i usłyszała znajomy trzask sprężyn. Wszystko wydawało się takie jak dawniej, choć już nic nie miało takim pozostać.

Cud-królewna incognito dygnęła przed tajemniczym mężczyzną. Nie z powodu tego, że tak nakazywała jej grzeczność, którą straciła wraz z innymi przymiotami, lecz dlatego, że postać nieznajomego napełniła ją niezrozumiałym lękiem. Człowiek ten był niewysoki, raczej krępy niż szczupły, ze sterczącymi włosami w kolorze razowego chleba. Stał tuż za Kawalerem Białej Orchidei, cichy i nieruchomy wśród niezliczonego orszaku swego pana, w otoczeniu giermków w barwnych strojach i uzbrojonych po zęby członków gwardii przybocznej. Ubiór miał skromny, wysłużony, jednak z miejsca, jakie zajmował w orszaku Kawalera, można było wywnioskować, że pełni jakąś ważną funkcję. W jego przenikliwym spojrzeniu cud-królewna zobaczyła żar. Przez chwilę te płonące oczy spoczęły właśnie na niej.

– Bądź tak miła i przynieś mi wody do picia – powiedział tonem, który nie był ani nadmiernie dworny, ani też chamski, zwłaszcza że mężczyzna okupił to polecenie czymś w rodzaju proszącego uśmiechu. Uśmiechały się usta, nie oczy.

Dziewczyna pobiegła po wodę, a ponieważ nie mogła ot tak wejść do zamkowej kuchni – brzydka i pospolita, w stroju służki – i poprosić o naczynie, popędziła do swojej komnaty, wyniosła stamtąd zaczarowany dzban i napełniła go przy ogrodowej studzience. Mężczyzna wypił łapczywie wszystko, aż do dna. Cud-królewna zadrżała na myśl, że przez swą lekkomyślność być może właśnie uruchomiła zaklęcia drzemiące w dzbanie, szybko jednak wrócił jej dobry nastrój, bo przecież nic takiego się nie stało, towarzysz Kawalera Białej Orchidei wyglądał jak dawniej: ani nie wypiękniał, ani nie zbrzydł, jego oczy wciąż przewiercały ją na wskroś, nie z zachwytem, raczej z zaciekawieniem.

– Jestem Guido, pogromca smoków. A ty kim jesteś? – zapytał, ocierając kropelki płynu spływające mu po brodzie.

– Jestem Anetta – odpowiedziała cud-królewna, wymyślając to imię na poczekaniu. – Pracuję jako królewska dwórka i przyszłam zobaczyć turniej rycerzy.

Od niezręczności tej rozmowy wybawiły ich dźwięki trąbki i werbli, ponieważ spektakl właśnie się rozpoczynał. Na rynek, który na tę okazję przemienił się w arenę otoczoną gęstym kręgiem ciekawskich, wyjeżdżali kolejno jeźdźcy w błyszczących zbrojach, a każdy z nich dzierżył tarczę ze swoim herbem: lwem, orłem albo smokiem. Kawaler Białej Orchidei miał tarczę pokrytą kwiatami. Potem nastąpiły przemówienia. Każdy z mężczyzn opowiadał o tym, jak bardzo jest nieustraszony i jak bardzo kocha cud-królewnę. Kawaler Białej Orchidei wyrażał się wyjątkowo kwieciście. Cud-królewna słuchała jego słów w zachwycie i coraz mocniej pragnęła zostać jego żoną. U jej boku stał tajemniczy, cichy Guido z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Nie klaskał, kiedy inni klaskali, nie wiwatował, jak inni, tylko stał i patrzył. Po przemówieniach przyszła pora na walkę, która bardziej niż prawdziwe zmagania na śmierć i życie przypominała pokaz mody, ze starannie wyuczoną choreografią. Panowie zadawali sobie ciosy, a potem poprawiali naramienniki, wygładzali kaftany i uśmiechali się do kobiet piszczących na ich widok. Cud-królewna dała się porwać euforii, jej towarzysz przez jakiś czas trwał u jej boku w milczeniu, aż w pewnym momencie odszedł niezauważony przez nikogo. Gdyby ktoś zwrócił wtedy na niego uwagę, powiedziałby, że pogromca smoków ma zdegustowaną minę. Trąbki wkrótce obwieściły, że przedstawienie należy uznać za zakończone, wszyscy spisali się znakomicie, choć nie miało to większego znaczenia, ponieważ cud-królewna nie pojawiła się na balkonie służącym tego dnia za trybunę honorową. Wszyscy zaczęli się głośno zastanawiać nad stanem zdrowia przyszłej monarchini, który musiał być nie najlepszy, skoro darowała sobie tak znakomite widowisko, i to w krainie, gdzie, powiedzmy sobie szczerze, niewiele się działo.

To podsunęło cud-królewnie pewną myśl. I tak niezbyt urodziwa i nie bardzo utalentowana panna, która podawała się za Anettę, pobiegła, ile sił w nogach, do pałacu, do którego dostała się sekretnym wejściem. W swojej komnacie usiadła przy pozłacanym biureczku i na królewskim papierze listowym napisała ogłoszenie następującej treści (z błędami ortograficznymi, które dla dobra młodszych czytelników dopiero uczących się poprawnego pisania usunęliśmy):

„Drodzy Poddani, z powodu zimnych podmuchów wiatru, które przywędrowały znad wrogich Smoczych Gór, moje królewskie gardło doznało pewnych uszkodzeń i teraz leżę w swej komnacie udręczona bólem i gorączką. Liczę, że wasze radosne śpiewy, których z przyjemnością słucham, przyspieszą mój powrót do zdrowia. Dzielni Rycerze, którzy przyjechaliście na turniej konkurować o moją rękę: Wasze wysiłki są miłe memu sercu, a każdy odważny czyn, każdy popis na arenie jest mi znany, ponieważ co dzień na pokazy walk wysyłam swoją przyjaciółkę i powiernicę, która skrupulatnie mi wszystko relacjonuje. Dlatego zachęcam Was do wytrwałości i obiecuję wspaniałą nagrodę: swoją rękę i królestwo. A na razie przyjmijcie ode mnie pozdrowienia i wyrazy uznania dla Waszego rycerskiego kunsztu”.

To napisawszy, cud-królewna odcisnęła na dokumencie swoją pieczęć, włożyła kartkę w ozdobną kopertę, poperfumowała przesyłkę płatkami róży i wsunęła ją w szparę pod drzwiami, skąd list odebrał królewski kamerdyner, nadając sprawie dalszy bieg. Parę kwadransów później wszyscy w królestwie wiedzieli, o co w tym wszystkim chodzi, a raczej sądzili, że wiedzą: królewna zachorowała na gardło, ale turniej rycerski będzie trwał dalej, z udziałem tajemniczej królewskiej wysłanniczki, która ma pośredniczyć w arcyważnej dla poddanych sprawie, jaką jest wybór przyszłego króla. Nic dziwnego, że odtąd wszyscy mieszkańcy królestwa zaczęli się sobie bacznie przyglądać, zainteresowanie budziły zwłaszcza dwórki, bo logicznie rzecz biorąc, to z ich grona powinna była wywodzić się powiernica cud-królewny.

Turniej rycerski toczył się bez zakłóceń. Obyło się bez ofiar, bo upadki z konia, rozcięcia i blizny nie leżały w interesie rycerzy. Powiewały pióropusze, błyszczały codziennie polerowane zbroje, kobiety nagradzały oklaskami każdy piruet, każde wierzgnięcie rumaka, a wśród tłumu najgłośniej brawa biła pewna Anetta, niezbyt mądra ani urodziwa jejmość, której nikt w tłumie nie znał, dlatego najczęściej stawała w towarzystwie Guido, należącego do świty Kawalera herbu Białej Orchidei, tego z błyszczącymi włosami i kwiatami na tarczy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: