Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dziewczynka z parku - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
15 grudnia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziewczynka z parku - ebook

POWIEŚĆ od 7 lat

Ta zima jest dla Andzi zupełnie inna niż wszystkie poprzednie. Pół roku temu zdarzyło się coś strasznego - umarł jej tata. Dziewczynka tęskni za wszystkim, co dawniej składało się na życie rodziny: za grą w chińczyka, rozmowami przy stole i za brzoskwiniowym sernikiem leczącym smutek. Przede wszystkim jednak brakuje jej wypraw do parku, w którym tata, zapalony ornitolog, uczył ją dostrzegać piękno przyrody.

Nie jest łatwo poradzić sobie z cierpieniem, ale Andzi pomaga pamięć o pewnej tajemnicy powierzonej przez tatę. Może również liczyć na kolegę, Jeremiasza, który przywraca uśmiech na jej twarzy. Czy dziewczynka zdradzi chłopcu swój sekret?

Opowieść o wspomnieniach, które bolą, ale też są tym, co posiadamy najcenniejszego. Autorka mówi o śmierci i stracie w sposób prosty, a jednocześnie pełen szacunku dla swoich bohaterów i czytelników.

Powieść ta udowadnia, że tradycja pisania mądrych i wartościowych książek dla młodzieży ma swoich kontynuatorów.

Damian Gajda, „Bluszcz", o Samotnych.pl

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-004-9
Rozmiar pliku: 5,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

roz­dział 1

Dru­ga stro­na uli­cy

– Czy to praw­da, że twój tata umarł? − za­py­tał Je­re­miasz, kie­dy sta­ła przy pło­cie i pa­trzy­ła na dwie kłó­cą­ce się si­kor­ki.

– Mhm − przy­tak­nę­ła i moc­niej na­cią­gnę­ła czer­wo­ną czap­kę.

Był sil­ny mróz.

Je­re­miasz też moc­niej wci­snął na uszy swo­ją czap­kę i po­pra­wił ple­cak.

Si­kor­ki od­le­cia­ły z pi­skiem. Roz­sia­dły się na po­bli­skim drze­wie ni­czym na wiel­kiej bia­łej ka­na­pie.

– Jak chcesz, to pój­dę ka­wa­łek z tobą. − Je­re­miasz moc­no tarł czer­wo­ne z zim­na ręce.

– Będą się z cie­bie śmiać − pod­nio­sła na nie­go oczy.

– E tam − wzru­szył ra­mio­na­mi, jak­by mu nie za­le­ża­ło. − A ju­tro wy­bie­ram się na łyż­wy. Masz łyż­wy?

– Mam. Chy­ba są już za małe.

Szli da­lej w mil­cze­niu, aż do bud­ki z pra­są i sło­dy­cza­mi. Jak za­wsze wiła się wo­kół niej ko­lo­ro­wa ko­lej­ka dzie­ci.

– Ku­pi­my so­bie po ba­to­nie? − Je­re­miasz wy­sy­pał na dłoń drob­ne i skwa­pli­wie je prze­li­czył.

– Nie.

– Ja też nie chcę − uznał po dłuż­szej chwi­li.

Ru­szy­li w stro­nę gwar­ne­go skrzy­żo­wa­nia.

– Jak będę duży, to spra­wię so­bie taki wóz.

Wzrok Je­re­mia­sza za­trzy­mał się na smu­kłej li­nii spor­to­we­go auta. Prze­mknę­ło z ry­kiem sil­ni­ka, zo­sta­wia­jąc smu­gę bia­łe­go dymu.

– Lu­bisz sa­mo­cho­dy?

Po­krę­ci­ła prze­czą­co gło­wą.

Tata lu­bił − po­my­śla­ła. − Jego uko­cha­ne auto stoi te­raz w ga­ra­żu i cze­ka na na­byw­cę. Mama mówi, że zo­sta­ło za dużo wspo­mnień. I nie da się ich ani od­ku­rzyć, ani wy­trze­pać.

Po śmier­ci taty mama bez prze­rwy ro­bi­ła po­rząd­ki. Mia­ła za­ci­śnię­te usta, gdy krę­ci­ła się po domu w po­szu­ki­wa­niu nie­po­trzeb­nych rze­czy. Chcia­ła je za wszel­ką cenę wy­ło­wić z szu­flad i szaf. Cza­sa­mi uda­wa­ło jej się za­peł­nić fo­lio­wy wo­rek ja­ki­miś zdo­by­cza­mi. Wy­da­wa­ła się wte­dy za­do­wo­lo­na i spo­koj­na. Ale gdy tra­fia­ła na przed­miot, któ­ry bro­nił się przed wy­rzu­ce­niem, dzia­ło się z nią coś złe­go. Trzy­ma­ła go dłu­go w dło­niach i była taka bez­rad­na. Jak­by za­po­mnia­ła, że już jest do­ro­sła.

An­dzia po­my­śla­ła, że do­ro­śli po­win­ni wie­dzieć, co moż­na za­trzy­mać na dłu­żej, a z czym trze­ba się roz­stać.

Od cza­su gdy zo­sta­ły same, mama czę­sto za­po­mi­na­ła, że jest do­ro­sła. Na przy­kład zda­rzy­ło jej się parę razy za­snąć w po­rze ko­la­cji. Do­pie­ro gdy An­dzia spa­li­ła nie­chcą­cy czaj­nik i całą kuch­nię spo­wi­ła ciem­na mgła kop­cą­ce­go dymu, mama przy­bie­gła do kuch­ni, żeby otwo­rzyć okna na oścież.

I czę­sto le­ża­ła w sy­pial­ni pod ko­cem w kra­tę. Na­wet po po­łu­dniu.

Tata le­żał tyl­ko wte­dy, kie­dy cho­ro­wał. A wcze­śniej nie mógł usie­dzieć w domu. Brał An­dzię, pa­ko­wał do fu­te­ra­łu wy­słu­żo­ną lor­net­kę, a do ple­ca­ka atlas ssa­ków. I ru­sza­li na wy­ciecz­kę. Wy­star­czy­ło przejść na dru­gą stro­nę uli­cy, do par­ku, aby zna­leźć się w in­nym świe­cie.

Mama nie lu­bi­ła tych wy­praw. Jej wy­so­kie ob­ca­sy za­wsze za­pa­da­ły się w grzą­skiej tra­wie i na pod­mo­kłych, wy­dep­ta­nych ścież­kach. W do­dat­ku nie mia­ła orien­ta­cji i bała się zbo­czyć z głów­nej dróż­ki.

An­dzia zna­ła park na pa­mięć. Moż­na w nim było kar­mić dzi­kie kacz­ki, któ­re upodo­ba­ły so­bie za­ro­śnię­ty staw. Albo zjeż­dżać na san­kach z nie­wy­so­kiej gór­ki pro­sto pod nogi po­ety, któ­ry stał na po­mni­ku i pa­trzył w nie­bo.

A wio­sną do par­ku przy­la­ty­wa­ły pta­ki. Mia­ły na drze­wach swo­je bud­ki i dziu­ple, do któ­rych pra­co­wi­cie zno­si­ły róż­ne skar­by. Źdźbła traw, wiór­ki kory, a cza­sa­mi na­wet spo­re pa­tycz­ki. Wów­czas sia­da­ła na ław­ce i przy­glą­da­ła się tym pta­sim wę­drów­kom i sta­ra­niom. Albo li­czy­ła wie­wiór­ki, ba­wią­ce się w cho­wa­ne­go. Rude za­lot­ni­ce.

– Idziesz już do domu? − za­py­tał Je­re­miasz, gdy zza za­krę­tu wy­ło­nił się nie­wiel­ki bu­dy­nek z oka­za­łym ta­ra­sem.

An­dzia przy­sta­nę­ła i spoj­rza­ła w stro­nę przy­do­mo­we­go ogro­du, ukry­te­go pod śnie­go­wą cza­pą.

– Chy­ba jesz­cze nie. Mam śnia­da­nie dla ka­czek. Jak chcesz, mo­że­my je ra­zem na­kar­mić.

– Kacz­ki? − Je­re­miasz spoj­rzał na roz­le­gły park, pró­bu­ją­cy skryć się za drze­wa­mi. − Ja­sne, że mo­że­my − po­wie­dział, od­pro­wa­dza­jąc wzro­kiem ko­lej­ny spor­to­wy sa­mo­chód, zbyt szyb­ko mkną­cy po ru­chli­wej uli­cy.roz­dział 2

Sło­wa od­la­tu­ją jak pta­ki

Mama nie za­py­ta­ła, dla­cze­go An­dzia tak póź­no wró­ci­ła ze szko­ły. Pew­nie nie wie­dzia­ła, że jest póź­no, bo zno­wu le­ża­ła pod ko­cem w kra­tę. Wsta­ła do­pie­ro wte­dy, kie­dy na dole za­skrzy­pia­ły drzwi.

– Je­steś głod­na? − za­py­ta­ła, sta­wia­jąc na ga­zie mały gar­nek z zupą.

To nie było py­ta­nie do An­dzi, tyl­ko do za­słon­ki w maki. I do garn­ka, a tak­że do ba­zy­lii, któ­ra zie­le­ni­ła się na ku­chen­nym pa­ra­pe­cie.

An­dzia nie lubi od­po­wia­dać na ta­kie py­ta­nia.

– Co w szko­le?

Tym ra­zem wzrok mamy za­trzy­mał się na niej. Jej oczy były lek­ko za­czer­wie­nio­ne i spuch­nię­te.

– Do­brze − od­rze­kła An­dzia.

Nig­dy nie wie­dzia­ła, co na­le­ży od­po­wie­dzieć.

Od cza­su jak zo­sta­ły same, wszyst­ko się zmie­ni­ło. Sło­wo „do­brze” też się zmie­ni­ło. Nie ozna­cza­ło już tego, co daw­niej. Było tro­chę jak prze­ciw­bó­lo­wa ta­blet­ka, a tro­chę jak cze­ko­lad­ka.

Mama za­wsze lu­bi­ła cze­ko­lad­ki.

– Do­sta­łaś ja­kąś oce­nę? − Przed An­dzią sta­nął ta­lerz zupy.

– Czwór­kę z pol­skie­go − od­po­wie­dzia­ła, za­nim za­czę­ła jeść.

Ostat­nio czę­sto my­śla­ła o tym, że tata, gdy umie­rał, mu­siał za­brać ze sobą więk­szość słów. Kie­dyś tak ła­two roz­ma­wia­ło się o róż­nych spra­wach. A te­raz mama wciąż mil­czy i szu­ka po­trzeb­ne­go wy­ra­zu.

Coś rów­nie złe­go sta­ło się z ich wspól­nym śmie­chem. Też umarł ra­zem z tatą.

– Jak chcesz, za­gra­my w chiń­czy­ka.

Mama spoj­rza­ła na An­dzię z ma­łym prze­stra­chem, że ze­chce grać.

– Może in­nym ra­zem − od­po­wie­dzia­ła po­waż­nie. − Mu­szę od­ro­bić lek­cje na ju­tro.

– Ju­tro jest so­bo­ta.

– To na po­nie­dzia­łek − od­par­ła An­dzia. A mama, choć tyl­ko po­ki­wa­ła gło­wą, na­tych­miast się uspo­ko­iła, jak­by wła­śnie po­zby­ła się ja­kie­goś kło­po­tu.

W po­ko­ju An­dzi był po­rzą­dek. Po­rzą­dek miał cie­szyć mamę, ale nie cie­szył. Mar­twił i ją, i An­dzię, bo kie­dy wszyst­ko leży rów­no na swo­im miej­scu, to bar­dziej się sprzą­ta w swo­im po­ko­ju, niż się w nim miesz­ka.

Po po­grze­bie taty bab­cia po­wie­dzia­ła, że trze­ba cier­pli­wie po­cze­kać, a wszyst­ko wró­ci do nor­my. An­dzia nie ro­zu­mia­ła zbyt do­brze, co to zna­czy, więc spraw­dzi­ła w słow­ni­ku. Ta nor­ma, na któ­rą mia­ły z mamą po­cze­kać, była ja­kąś usta­lo­ną, ogól­nie przy­ję­tą za­sa­dą.

Wi­docz­nie bab­cia się po­my­li­ła − po­my­śla­ła wte­dy An­dzia. − Ani jej, ani ma­mie nie była po­trzeb­na żad­na za­sa­da, tyl­ko tata. Nie mu­siał­by wsta­wać z łóż­ka czy cho­dzić do pra­cy. Prze­cież obie z mamą do­brze so­bie ra­dzi­ły, gdy cho­ro­wał.

An­dzia pa­trzy na zdję­cie z tatą i ma do nie­go żal, że się do niej uśmie­cha tyl­ko ze ścia­ny.

– Po­wi­nie­neś tu być i zro­bić coś ta­kie­go, żeby mama też za­czę­ła się uśmie­chać − wy­szep­ta­ła An­dzia. A po­tem roz­ło­ży­ła książ­ki i usia­dła do lek­cji.

Póź­nym wie­czo­rem zaj­rza­ła do niej mama.

– Czy­tasz książ­kę, An­dziu? − za­py­ta­ła, sto­jąc w pro­gu.

– Tak. We­so­łą. − An­dzia szyb­ko zna­la­zła ja­kiś przy­pad­ko­wy uśmiech.

– Je­śli chcesz, mo­że­my spać ra­zem.

Mama czę­sto przy­cho­dzi­ła do An­dzi z taką pro­po­zy­cją. A ona co­dzien­nie na nią cze­ka­ła. Cza­sa­mi uda­wa­ła, że czy­ta, a cza­sa­mi, że za­sy­pia. Ale tak na­praw­dę za­wsze na­słu­chi­wa­ła kro­ków mamy.

Le­ża­ły na sze­ro­kim łóż­ku. Mama trzy­ma­ła w rę­kach książ­kę, ale jej wzrok błą­dził po ja­snych ścia­nach i z tru­dem wra­cał do po­wie­ścio­wych wy­da­rzeń. Spoj­rze­nie An­dzi, choć też le­ża­ła z otwar­tą książ­ką, naj­czę­ściej za­trzy­my­wa­ło się na twa­rzy mamy. Oczom An­dzi za­le­ża­ło naj­bar­dziej na tym, aby mamę prze­czy­tać jak opo­wia­da­nie, któ­re do­brze się koń­czy. Nie było to jed­nak ła­twe. Zwłasz­cza od kil­ku ty­go­dni.

– Kie­dy już prze­sta­niesz być smut­na, mo­gły­by­śmy pójść do par­ku − po­wie­dzia­ła ci­cho.

– Mo­że­my się tam wy­brać na­wet ju­tro − od­rze­kła mama.

– To za szyb­ko − An­dzia po­krę­ci­ła prze­czą­co gło­wą.

– My­ślisz, że je­stem smut­na? − głos mamy nie­bez­piecz­nie za­drżał. − Bar­dzo się sta­ram, żeby było… jak daw­niej − do­koń­czy­ła.

– Wiem − szep­nę­ła An­dzia i po­ca­ło­wa­ła mamę w po­li­czek.

I zno­wu po­czu­ła się do­ro­sła. Jak mama swo­jej mamy. Za­wsze mia­ła ta­kie od­czu­cie, gdy ro­bi­ła jed­ną z tych rze­czy, któ­ry­mi wcze­śniej zaj­mo­wa­ła się mama. A to po­pra­wia­ła krzy­wo za­wią­za­ną ko­kard­kę przy jej ku­chen­nym far­tusz­ku, a to przy­no­si­ła nowe raj­sto­py, gdy do­strze­ga­ła oczko wę­dru­ją­ce po ma­mi­nej no­dze. A naj­czę­ściej czu­ła się bar­dzo do­ro­sła, gdy sa­dza­ła mamę na krze­śle i sta­ran­nie cze­sa­ła jej nie­sfor­ne wło­sy, zmierz­wio­ne i tro­chę zmę­czo­ne wiecz­nym le­że­niem pod ko­cem.

– Mu­szę ci coś po­wie­dzieć. Mam bar­dzo dziel­ną có­recz­kę. − Mama prze­cią­gnę­ła An­dzię na swo­ją po­ło­wę łóż­ka i kil­ka­krot­nie ją po­ca­ło­wa­ła.

An­dzia za­mknę­ła oczy. Wszyst­ko się zmie­ni­ło, ale mamy po­ca­łun­ki nie. Po­zo­sta­ły ta­kie same. Trze­ba tyl­ko było dłu­go i cier­pli­wie na nie cze­kać.roz­dział 3

Se­kret

Je­re­miasz zwol­nił, kie­dy wy­cho­dzi­ła ze szko­ły, a po­tem przy­sta­nął. I stał tak dłu­go, aż An­dzia zna­la­zła się obok nie­go.

– Dzi­siaj wzią­łem spe­cjal­ne śnia­da­nie dla two­ich ka­czek − po­wie­dział, le­piąc wiel­ką śnież­ną kulę. − A Zoś­ki nie słu­chaj. Ona się nie zna na­wet na sa­mo­cho­dach.

– Ja też nie za bar­dzo − za­czer­wie­ni­ła się tro­chę.

– Ale ty umiesz roz­ma­wiać z kacz­ka­mi. – Śnież­na kula wy­lą­do­wa­ła na po­bli­skim drze­wie.

Szli przez chwi­lę w mil­cze­niu.

– Jak bę­dziesz chciał, to po­ka­żę ci w par­ku wszyst­kie pta­sie gniaz­da. I miesz­ka­nie kre­ta.

– Skąd się na tym znasz? Na gniaz­dach i w ogó­le? − Sza­lik Je­re­mia­sza tań­czył na wie­trze.

– Mój tata był fau­ni­stą.

– Kim?

– Ba­da­czem pta­ków i ssa­ków.

– O rany! Le­czył zwie­rzę­ta?

– Nie. Ob­ser­wo­wał je i opi­sy­wał.

– Faj­nie masz − wes­tchnął Je­re­miasz, ale na­gle za­milkł i spoj­rzał z uko­sa na An­dzię.

– Nic nie szko­dzi − od­po­wie­dzia­ła dziel­nie i pró­bo­wa­ła się uśmiech­nąć. − Sama cza­sa­mi za­po­mi­nam. Że go nie ma.

– Mo­je­go też czę­sto nie ma. − Je­re­miasz miał czer­wo­ne od mro­zu ręce. Pró­bo­wał ulo­ko­wać je w płyt­kich kie­sze­niach. − A kie­dy wra­ca z pra­cy, to za­wsze jest zmę­czo­ny.

– Ale wra­ca − szep­nę­ła An­dzia.

Je­re­miasz po­my­ślał, że jest tro­chę po­dob­na do ma­łe­go głod­ne­go ptasz­ka. Nie znał żad­nej dziew­czy­ny, któ­ra by­ła­by taka jak An­dzia. Wszyst­kie dużo pa­pla­ły i zbi­ja­ły się w ką­cie kla­sy w ko­lo­ro­wą grup­kę. A po­tem szep­ta­ły, spo­glą­da­jąc na in­nych, żeby wresz­cie wy­buch­nąć przy­krym śmie­chem. A już naj­bar­dziej nie lu­bił Zoś­ki, gło­śnej jak woj­sko­wa or­kie­stra i bar­dzo za­ro­zu­mia­łej.

Nad sta­wem ba­wi­ły się dzie­ci. Wodę skuł lód. Ma­lu­chy pod czuj­nym okiem ro­dzi­ców sta­wia­ły na srebr­nej ta­fli nie­pew­ne kro­ki.

Gdy An­dzia sy­pa­ła kacz­kom okru­chy chle­ba, pod­bie­ga­ły do niej na krzy­wych łap­kach i wsz­czy­na­ły mię­dzy sobą awan­tu­ry. Kacz­ki − krzy­kli­we prze­kup­ki.

– One chy­ba cię zna­ją. − Je­re­miasz pa­trzył z za­zdro­ścią, jak uf­nie ma­sze­ro­wa­ły w stro­nę An­dzi.

– Może. Na­wet nie wiem, czy ja je znam, choć czę­sto tu przy­cho­dzę. Wła­ści­wie to przy­cho­dzi­łam. Z tatą. Mama też cza­sa­mi dała się na­mó­wić. Ale te­raz nie lubi spa­ce­rów.

Je­re­miasz wy­pró­bo­wał po­de­szwy swych no­wych bu­tów na lo­dzie. Świet­nie nada­wa­ły się do śli­zga­nia. Gdy zda­rza­ło mu się upaść, An­dzia wy­bu­cha­ła szcze­rym śmie­chem. Więc bez prze­rwy upa­dał.

A po­tem dłu­go przy­glą­da­li się gniaz­dom. An­dzia wie­dzia­ła, któ­ry ptak w nich miesz­ka, a któ­ry już na za­wsze je opu­ścił.

Za­dzie­ra­li wy­so­ko gło­wy i śmia­li się, gdy wiatr strą­cał z wy­so­ka syp­ki śnieg na ich twa­rze.

– Mu­szę już iść. − An­dzia otrze­pa­ła reszt­ki bia­łe­go pu­chu z kurt­ki.

– A kre­cia nora? Obie­ca­łaś − przy­po­mniał Je­re­miasz.

– Przyjdź w nie­dzie­lę, to ją znaj­dzie­my − po­wie­dzia­ła, za­nim z ża­lem opu­ści­li park.

Wła­ści­wie mo­gła­by po­wie­rzyć Je­re­mia­szo­wi swo­ją ta­jem­ni­cę. Po­wtó­rzyć sło­wa taty, któ­re czę­sto do niej wra­ca­ją. Ale jed­nak zna go tro­chę za mało. I nie jest pew­na, czy by ją do­brze zro­zu­miał.

Gdy­by nie ta ostat­nia roz­mo­wa, gdy tata był już w szpi­ta­lu i miał na so­bie obcą pi­ża­mę, An­dzi by­ło­by dzi­siaj bar­dzo cięż­ko. Wy­star­czy­ło spoj­rzeć na mamę, któ­ra nie zna­ła se­kre­tu, żeby wie­dzieć, jak mo­gło być źle.

Szko­da, że mama wciąż tak bar­dzo cier­pi. Bo gdy­by wie­dzia­ła…

Mama sie­dzia­ła z bab­cią przy ku­chen­nym sto­le. Piły her­ba­tę.

– Gdzie by­łaś, An­dziu? − za­py­ta­ła, pa­trząc na cór­kę czuj­nym wzro­kiem.

– W szko­le.

– Lek­cje daw­no się skoń­czy­ły. Dzwo­ni­ła two­ja wy­cho­waw­czy­ni.

An­dzia zsu­nę­ła prze­mo­czo­ne buty i ru­szy­ła z nimi na ko­ry­tarz.

– An­dziu, za­py­ta­łam cię o waż­ną rzecz. − Mama cier­pli­wie cze­ka­ła na od­po­wiedź.

– Cho­dzi­łam po par­ku. Z Je­re­mia­szem.

– Tym dru­go­rocz­nym?

– Tak.

Mama spoj­rza­ła na bab­cię ta­kim wzro­kiem, jak­by An­dzia zro­bi­ła coś bar­dzo nie­wła­ści­we­go.

– Lu­bię go, bo mi nie do­ku­cza − do­da­ła, choć mo­gła mil­czeć.

– Two­ja pani jest zmar­twio­na. Mówi, że czę­sto spóź­niasz się do szko­ły.

– Tyl­ko wte­dy, gdy idę przez park − spro­sto­wa­ła An­dzia.

– I nie zgła­szasz się na lek­cjach.

– Nie lu­bię, jak na mnie pa­trzą.

– A ostat­nio nie mia­łaś za­da­nia do­mo­we­go.

– Nie mia­łam.

– Za­smu­casz mnie − po­wie­dzia­ła mama i An­dzia po­czu­ła moc­ny skurcz w gar­dle. Jak­by coś w nim chcia­ło za­pła­kać, ale po­wstrzy­ma­ło się w ostat­niej chwi­li.

Bab­cia po­chy­li­ła gło­wę nad pa­ru­ją­cą fi­li­żan­ką.

– A ty za­smu­casz mnie – bab­cia spoj­rza­ła zna­czą­co na za­sko­czo­ną mamę.

Mama i An­dzia jed­no­cze­śnie za­to­pi­ły wzrok w star­szej pani.

– Obu wam jest te­raz trud­no i źle. − Bab­cia de­li­kat­nie wy­gła­dzi­ła fał­dę weł­nia­nej spód­ni­cy. − I mnie też nie­ła­two, jak to mat­ce… Mu­si­my być dziel­ne i pró­bo­wać żyć jak kie­dyś...

– Ja się bar­dzo sta­ram. − Mama spoj­rza­ła na An­dzię. Jak­by sama nie do­wie­rza­ła swo­im sło­wom.

– Ale i tak wi­dać. Ten twój smu­tek − wes­tchnę­ła An­dzia. − Na­wet jak się przy­kry­wasz ko­cem w krat­kę.

– Szcze­gól­nie wte­dy − do­da­ła bab­cia, a bia­ła fi­li­żan­ka lek­ko za­trzę­sła się w jej dło­ni.

– No tak. Je­stem wszyst­kie­mu win­na − za­brzmiał ro­ze­dr­ga­ny głos mamy − że An­dzia się spóź­nia, że cho­dzi do szko­ły bez śnia­da­nia i bez prac do­mo­wych. Że nie by­ły­śmy już mie­siąc na spa­ce­rze… − za­łka­ła, cho­wa­jąc gło­wę w ra­mio­nach.

Zno­wu wy­glą­da jak mała dziew­czyn­ka − po­my­śla­ła An­dzia.

Bab­cia mu­sia­ła po­my­śleć tak samo, bo po­chy­li­ła się nad mamą i moc­no ją przy­tu­li­ła.

– Żad­na z was nie jest ni­cze­mu win­na − wy­szep­ta­ła, po­da­jąc ma­mie chu­s­tecz­kę. − Cza­sa­mi są ta­kie trud­ne dni.

Tata, gdy tyl­ko po­ja­wiał się smu­tek, za­wsze ku­po­wał cia­sto. To był zwy­kle ser­nik z brzo­skwi­nia­mi. A gdy An­dzia z mamą pa­rzy­ły her­ba­tę, sku­bał cia­sto, aby wy­ło­wić ka­wał­ki owo­ców. Moż­na było pod­czas ta­kiej uczty smacz­nie za­po­mnieć o smut­ku.

– Mamo, ku­pi­łaś ser­nik? − za­py­ta­ła An­dzia.

Mama pod­nio­sła na nią zdzi­wio­ne oczy.

– Ser­nik? − po­wtó­rzy­ła jak au­to­mat.

– Pój­dę ku­pić. To nie­da­le­ko.

– Uwa­żaj na sa­mo­cho­dy! − za­wo­ła­ła za nią mama, ale An­dzia pę­dzi­ła już do cu­kier­ni i głos mamy po­zo­stał za szyb­ko za­mknię­ty­mi drzwia­mi.Bar­ba­ra Ko­smow­ska

Po­et­ka, pi­sar­ka, li­te­ra­tu­ro­znaw­ca. Au­tor­ka roz­chwy­ty­wa­ne­go cy­klu o Bu­bie (na­gro­da głów­na w kon­kur­sie „Uwierz w siłę wy­obraź­ni”), My­ślin­ków (2005), dwu­krot­nie na­gra­dza­nej Po­zła­ca­nej ryb­ki (2007), po­pu­lar­nej Pusz­ki (2009) i Sa­mot­nych.pl (W.A.B. 2011). Opu­bli­ko­wa­ła rów­nież książ­ki dla do­ro­słych: Głod­na kot­ka (2000), Te­ren pry­wat­ny (2002), Nie­bie­ski au­to­bus (2004, W.A.B. 2011), Her­mań­ce (W.A.B. 2008). Miesz­ka w By­to­wie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: