Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 lipca 2017
Ebook
26,90 zł
Audiobook
25,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dzika - ebook

Do klasy Rafała trafia Alicja. Od razu budzi jego zainteresowanie. Próbuje ją lepiej poznać, jednak dziewczyna jest nieufna. Ma złe doświadczenia i pierwsze dni po przeprowadzce do Warszawy nie nastrajają jej pozytywnie. Wie, że nikt od razu się nie przyzna, że jest rasistą... Zresztą ludzie zwyczajnie nie lubią inności. Jednak Rafał i Alicja powoli zbliżają się do siebie, choć nie akceptuje tego ojciec chłopaka. Życie nastolatków niespodziewanie nabiera tempa, kiedy wchodzą w drogę międzynarodowej szajce, a wszystko za sprawą pewnego Śpiocha…

Ta pełna humoru powieść przygodowo-detektywistyczna opowiada o tolerancji, przyjaźni i pierwszej miłości, a także o dzikiej przyrodzie, która od dawna na całym świecie jest zagrożona.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-10-13275-8
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1:

SPOTKANIE

– Patrz! Dzika! Dzika! – okrzyki wyrostków wyrwały Rafała z zadumy.

Stał w Albercie z siatką i bezmyślnie patrzył na listę zakupów. Niewiele tego było, ale zawsze coś. Głównie produkty na drogę, bo przecież jutro wyjeżdżał na obóz. Babcia zapłaciła za wszystko. Nawet za Zlot Grunwaldzki. I jeszcze mundurek mu kupiła. Dziś pół dnia biegał a to do Tasiemca, a to do Kuby i patrzył, co gdzie powinno być przyszyte. Bo przecież jutro o siódmej rano… jedzie! Nareszcie!

– Dzika! Cha, cha! Co się czaisz?! Nie wiesz, jak się banany prostuje?

Rafał się rozejrzał. Niedaleko niego przy regale z owocami stała wysoka, szczupła, czarnoskóra dziewczyna. Miała usta wykrojone w serduszko, czarne oczy i długie czarne włosy poskręcane w sprężynki. Gdyby schować je pod chustką, wyglądałaby jak Madonna. O! Tego Rafał był pewien. W jednym ręku trzymała dorodnego grejpfruta, a w drugim drobne pieniądze, które najwyraźniej przeliczała w myśli. Rafał ją widział pierwszy raz, a przecież był niemal stałym bywalcem sklepu. Ale może mieszkała przy którejś z ambasad? W końcu nie brak ich na Saskiej Kępie. Może przyjechała tu tylko na wakacje? Ukradkiem przyglądał się dziewczynie. Była mniej więcej w jego wieku. „Bardzo ładna” – pomyślał i dalej obserwował, z jakim spokojem dziewczyna liczy pieniądze. Może nie zna polskiego? Może trzeba jej pomóc? Z angielskiego nie był wprawdzie orłem, ale… Już oczyma wyobraźni widział siebie rozmawiającego po angielsku z tą pięknością. Spyta, czy jej nie pomóc…

– Dzika! Wyprostowałaś banana?! – wyrwało go z zamyślenia.

Dziewczyna z grejpfrutem stanęła w kolejce do kasy. Rafał machinalnie włożył do koszyka pełnego kartonów z sokami i butelek wody mineralnej trzy paczki minirogalików i stanął tuż za nią. Okrzyki zabrzmiały bliżej. Rafał dopiero teraz przyjrzał się zaczepiającym dziewczynę. Znał ich. Zwłaszcza Adasia. Chodzili razem do podstawówki i mieszkali na jednym podwórku.

– Rafek, przybij piątkę. – Adaś wyciągnął w jego kierunku brudną dłoń zwróconą wierzchem do góry.

Rafał dotknął jej z rozmachem.

– Cześć – mruknął.

– Dziką znasz? – spytał Adaś.

Rafał pokręcił głową.

– To poznaj… Właśnie się tu sprowadziła i nie chce powiedzieć, skąd jest.

– Może nie rozumie po polsku… – zaczął Rafał, ale nie dokończył, bo w tym momencie dziewczyna doszła do kasy i dał się słyszeć jej śpiewny, dźwięczny głos:

– Ile płacę?

– Widzisz, że kuma? Wszystko kuma! Tylko panisko rżnie! Ale cóż… nic nie kuma, że Murzyna miejsce jest na asfalcie.

– To zdecyduj się – kuma czy nie kuma.

– Te… o co ci chodzi? – Adaś spojrzał podejrzliwie na Rafała, ale ten nie odpowiedział, bo akurat przyszła jego kolej na płacenie.

Wyszedł ze sklepu. Dziewczyna szła tuż przed nim. Na nierównym chodniku rozlegał się równy stukot pantofelków na malutkim obcasiku.

– Dzika! Banany prostujesz?! – wołał Adaś, biegnąc tuż obok niej.

Był już sam. Reszta gdzieś się ulotniła. Dziewczyna udawała, że nie słyszy tych wrzasków, ale… musiała je słyszeć. Adaś krzyczał tak głośno, że ludzie na ulicy spoglądali na niego z politowaniem. Pokrzykiwanie najwyraźniej mu się znudziło, bo podbiegł do dziewczyny i jednym szybkim ruchem wyrwał jej z rąk grejpfruta. Zrobił to jednak tak nieporadnie, że żółta kula upadła na chodnik i potoczyła się jak piłka wprost pod nogi Rafała.

– Kopnij! – krzyknął Adaś, ale Rafał nie posłuchał. Podniósł owoc i podał dziewczynie.

– Proszę…

– Dzięki – odparła i ruszyła przed siebie.

Rafał odprowadził ją wzrokiem, aż zniknęła za zakrętem.

– Ocipiałeś? – spytał Adaś, patrząc w kierunku, w którym oddaliła się dziewczyna. – Taka fajna zabawa, a ty wszystko psujesz.

– Ale mi zabawa… – prychnął Rafał. – Co ty? Pięć lat masz?

Adaś wzruszył ramionami.

– Co robisz w wakacje? – spytał i wyjął z kieszeni paczkę papierosów.

– Jadę na obóz – odparł Rafał. – Jutro – dodał, chcąc uniknąć dalszych pytań. Z niesmakiem patrzył, jak kolega zapala papierosa.

– Chcesz? – spytał Adaś i podsunął paczkę. Rafał pokręcił głową. – A ten obóz to jaki? Sportowy?

– Nie. Harcerski.

– Beznadzieja. W życiu bym się do harcerstwa nie zapisał. Ale teraz rozumiem, czemu nie chcesz zajarać. Harcerzyk. A nie wiesz, że harcerz pije i pali, byleby go nie złapali? A kto pije i pali, ten nie ma robali!

– Oj, daj spokój, Adaś – mruknął Rafał. Obecność kolegi z podwórka zaczęła go drażnić.

Niestety, szli w tym samym kierunku.

Dopiero za bramą Adaś się oddalił. Okrążył go zresztą spory tłumek chłopaków z podwórka, którzy wcześniej byli z nim pod sklepem. Teraz jeden przez drugiego wołali:

– Miałeś jej pilnować i co?! Wróciła przed chwilą…

Rafał nie słuchał dłużej ich paplaniny, tylko wszedł na klatkę. Domyślił się jednak, że rozmowa dotyczyła czarnoskórej dziewczyny. Jak ma na imię? Ciekawe… Mieszka gdzieś tu? Też ciekawe…

* * *

Upychał właśnie plecak, siadając na nim całym ciężarem ciała. Nie szło mu to zbyt dobrze. Tasiemiec obiecał wpaść i pomóc w pakowaniu. Babcia była w sanatorium – nie mogła więc w tym uczestniczyć. Ojciec dorwał jakąś robotę, a macocha po raz kolejny pojechała do swojej córki na wybrzeże. Rafał, drapiąc się w głowę, przeglądał listę rzeczy, którą dostali od druha Tomka. Trampki są, traperki są, spodnie dwie pary są… krótkie spodenki trzy pary są, ręczniki sztuk dwa… są, piżama… jest, prześcieradło… też jest, śpiwór… jest, sweter… jest, kurtka… też jest, bluza od dresu, dres… skarpetki sześć par… Rafał już po raz kolejny analizował listę. Czy niczego nie zapomniał? Nagle się wzdrygnął. Po całym podwórku rozniósł się piskliwy kobiecy krzyk:

– Alicja!!!

– Jestem tu! – odparł znany mu już śpiewny i dziewczęcy głos.

– Wracaj już z Pimpusiem! To stary pies!

– Dobrze, babciu!

Rafał podszedł do okna. Ciemnoskóra dziewczyna wyprowadzała na spacer Pimpka starej Rudnickiej. I jeszcze mówiła do niej babciu! „A to ci heca!” – pomyślał Rafał i nieoczekiwanie się ucieszył. Już wiedział, jak ma na imię i gdzie mieszka piękność ze sklepu. Alicja. „Ładne imię” – stwierdził i odsunął się od okna. Poszedł do przedpokoju i stanął przed lustrem. Przyjrzał się krytycznie swojemu odbiciu. Chuda postać patrzyła na niego uważnie. Długie ręce, długie nogi, szare oczy, szare piegi, uszy lekko odstające, nos… jak to kiedyś Adaś powiedział? Jak klamka od zakrystii? Ech… Czy taki ktoś jak on mógłby podobać się takiej dziewczynie? Wzruszył ramionami. Postał jeszcze chwilę przed lustrem i wrócił do sprawdzania bagażu.

– Siedem par majtek… – mruczał, upychając plecak i starając się odpędzić wspomnienie odbicia z lustra. Odbicia, które nigdy go nie zadowalało.

* * *

– Witam was na pierwszym obozowym apelu – rozpoczął druh Tomek. Właśnie skończyli śpiewać hymn harcerski, sprawdzili stan liczebny drużyny i wysłuchali rozkazu komendanta hufca. – Tegoroczny obóz to Wyspa Szczęśliwych Narodów. Macie trzy dni na wybranie nazw dla zastępów i zgłoszenie ich oboźnemu. Tydzień na przygotowanie obrzędowości, piosenek, okrzyków i tak dalej. Równo za tydzień czeka nas wielkie święto obozowe, kiedy wszystkie zastępy się zaprezentują. Jest o co walczyć. A teraz baaaczność! Spocznij! Do organizowania obozu rozejść się!

– Co wybierzemy? – spytał Kuba, gdy znaleźli się w namiocie.

Od zeszłego roku bardzo się z Rafałem zaprzyjaźnili. Chociaż nie chodzili do jednej klasy, a ich domy były tak różne. Kuba mieszkał w przedwojennej kamienicy po dziadku, w wielkim mieszkaniu pełnym rodzinnych pamiątek przypominających czasy powstań narodowych. W domu Rafała zamiast obrazów i starych fotografii królowały rozpadające się, bynajmniej nie historyczne meble i stary telewizor. Jedyną rodzinną pamiątką było ślubne zdjęcie rodziców. Macocha Rafała – Krystyna – wzdychała ciężko, ilekroć omiatała je z pajęczyn.

– No… jak narody, to może… wikingowie? – zaproponował Młody.

– Do bani z wikingami – stwierdził Tasiemiec i odrzucił do tyłu długą grzywkę.

Zapuszczał włosy, choć nauczyciele nie patrzyli na to zbyt przychylnie.

– Dlaczego? – spytał Młody i nadął się. Nie lubił, gdy jego pomysły nie spotykały się z aprobatą.

– Bo to będzie trudno zrobić.

– Co?

– No… hełmy i w ogóle… – Tasiemiec zatoczył ręką krąg, który miał w jego mniemaniu wiele znaczyć, ale zdaniem Młodego nie znaczył nic.

– Czepiasz się – powiedział, ale pomysłu z wikingami nie podchwycił nikt.

– Może Chińczycy? – zaproponował Kuba. – Zrobimy sobie pałeczki, z papieru czapki, ryż kupimy w sklepie…

– Ta… a piosenka obrzędowa będzie brzmiała: „Pchamy! Taczki! Towarzysze, pchamy! Pchamy! Pchamy! Gówno z tego mamy!” – Tasiemiec zaintonował piosenkę, którą kiedyś usłyszał w radiu.

– Oj! Widzę, że dziś nic ci się nie podoba… – Kuba pokręcił głową i westchnął ciężko.

– Podoba mi się – odparł Tasiemiec. – Tylko jestem za czymś banalnie prostym.

– To banalnie prości są jaskiniowcy – stwierdził Rafał.

Spojrzeli na niego pytającym wzrokiem.

– No tak… owinąć się trzeba skórą… a za skórę może robić wiele rzeczy. Poza tym okrzyki mogą być nieartykułowane. W końcu ludzie pierwotni nie mówili…

– A skąd ty wiesz? Może po swojemu mówili? – spytał zaczepnie Młody. Był zły, że nikt nie podchwycił pomysłu z wikingami.

– Ale nie znamy tej mowy, więc możemy ją zmyślić… – wyjaśnił Rafał.

Zapadła cisza. Chłopcy spojrzeli po sobie.

– Kto jest za? – spytał Łukasz, który od września pełnił funkcję zastępowego.

Łukasz zawsze drażnił Kubę. Głównie dlatego, że siostra Kuby, Ola, która przyjaźniła się z siostrą Łukasza, Patrycją, bez przerwy trajkotała o wspaniałości brata przyjaciółki. Z Rafałem było inaczej. Od początku lubił Łukasza. Wydawał mu się sprawiedliwy i dojrzały, a właśnie taki pragnął być Rafał.

– No? Kto jest za? – powtórzył pytanie Łukasz. Tym razem wszyscy, nawet Młody, choć niezbyt chętnie, podnieśli ręce. – Okej, idziemy zgłosić to oboźnemu. Może będziemy pierwsi?

– Wszyscy idziemy? – spytał Młody.

– Nie – odparł Łukasz. – Pójdą Kuba i Rafał.

– A gdzie jest jego namiot? – zainteresował się Kuba, kiedy wraz z Rafałem szli świeżo wydeptaną w wysokiej trawie ścieżką.

Jakby w odpowiedzi na to pytanie dobiegł ich głos, który z pewnością należał do oboźnego Witka, druha słynącego z tego, że wrzeszczał, czy miał ku temu powody, czy nie.

– Przestańcie krzyczeć, do jasnej cholery!

Chłopcy zarechotali. Pobiegli pędem w tamtym kierunku i już po chwili wiedzieli, że tym razem jest powód. Przed namiotem stało trzech harcerzy i kłócili się jeden przez drugiego.

– My pierwsi zgłosiliśmy nazwę Murzyni!

– Nieprawda! – oponował drugi. – My byliśmy pierwsi, tylko wy wepchnęliście się przed nas.

– My byliśmy pierwsi – twierdził trzeci. – Tylko nie zdążyliśmy się odezwać, bo wy zaczęliście wrzeszczeć jeden przez drugiego.

– Spokój, czarnuchy! – ryknął oboźny Witek i zrobił przy tym taką minę, że Kuba z Rafałem znów zarechotali. – Będzie losowanie. Zastęp Murzynów może być tylko jeden. Co i tak nie zwolni jego członków od mycia się – zauważył filozoficznie, po czym zniknął w namiocie, by przygotować losy.

Rafał westchnął. No tak. Na obozie każdy chce być Murzynem. W końcu wystarczy na przykład zrobić sobie na biodra opaskę z liści. A w życiu? I przed oczami stanęła mu ta dziewczyna ze sklepu, którą jeszcze długo po wyjściu z niego gonił okrzyk Adasia:

– Dzika! Banany prostuj!Rozdział 2:

WYSPA SZCZĘŚLIWYCH NARODÓW

Tego dnia znów padało. W namiotach unosił się nieprzyjemny zapach wilgoci. Za dwie godziny wszystkie zastępy miały wyruszyć na harcerski zlot na Pola Grunwaldzkie.

– Rany! – jęknął Kuba, zaglądając do plecaka. – Nie mam w czym chodzić. Nic tu nie schnie.

– No wiesz… taka wilgoć! Nie ma się co dziwić – powiedział Rafał.

Obaj sprzątali kombajn. Była to zbudowana z drewnianych belek i wypleciona pośrodku linką konstrukcja, która pełniła funkcję półki. Teoretycznie powinny więc na niej leżeć równo ułożone ubrania. Ale… nie zawsze był tam porządek. Kubę strasznie to denerwowało. Że też na przykład Młody musi robić w namiocie taki okropny bałagan. Ostatnio znalazł jego brudne majtki w swoim śpiworze. A na półce obok brudnych skarpetek leżały jakieś pokruszone chipsy. Normalnie szok! Jak to dobrze, że na Grunwald przyjadą starzy. Mają dowieźć czyste ciuchy.

– Chłopaki! – Tasiemiec wpadł do namiotu jak burza. – Sensacja!

– No?! – Kuba z Rafałem niemal jednocześnie odwrócili się w stronę kumpla.

– Mamy zabrać ze sobą stroje obrzędowe.

– Eeee – odparł Kuba i wrócił do układania na półce swoich rzeczy.

Stroje obrzędowe wychodziły mu bokiem. Nie cierpiał przebierania się w porwane szmaty, które chłopcy wymyślili, a Łukasz zaakceptował jako stroje Jaskiniowców. No i jeszcze ten brak łazienki. Podobno na Grunwaldzie będzie można się doszorować…

– A po co te stroje? – spytał Rafał.

– Bo wieczór obrzędowy będzie pierwszego dnia zlotu.

– Super! – Rafał wrócił do wieszania flanelowej koszuli. Prowizoryczny wieszak, który zrobił z kawałka linki i niedługiego patyka, nie był zbyt wygodny, ale kraciasta koszula już po chwili wisiała na brzegu kombajnu jak w szafie.

– Słyszeliście? – Do namiotu wpadł Maciek z zastępu Kanibali.

– Co? – spytali równocześnie Rafał i Tasiemiec.

– Że bierzemy stroje obrzędowe…

– Tak, słyszeliśmy. – Kuba machnął ręką i odwrócił się plecami do kolegi. Ile można słuchać o strojach obrzędowych?

– To jest bezsens – powiedział Maciek. – Czy pod Grunwaldem walczyli Murzyni?

– Kanibale za to walczyli – zauważył Rafał, a Tasiemiec zachichotał i po chwili dodał swoje ulubione słówko:

– Zarypiście!

* * *

Grunwaldzkie pola przywitały ich słońcem. Szybko rozstawili małe biwakowe namioty i wypakowali wszystko z plecaków podręcznych. Kolacja była o osiemnastej. Nie smakowała tak jak ta z kuchni obozowej, ale… dała się zjeść. Teraz wszyscy siedzieli na środku placu apelowego gromady Mazowsza i patrzyli na prowizoryczną scenę, gdzie prezentowały się zastępy. Każdy przedstawiał swój okrzyk, taniec i piosenkę.

– Jesteśmy Jaskiniowcy – zaczął prezentację Łukasz, a wtedy cała reszta zastępu z dzikim spojrzeniem w oczach zaczęła kiwać się na boki i mruczeć, ściskając w rękach udające maczugi drągi. – A nasz okrzyk to…

– Uaaaaaaaa! – ryknęli Rafał, Kuba, Młody, Kacper, Artur i Tasiemiec.

– A nasza piosenka to…

– Eje-eja-eje-eja-e-je-je-e-je-je! – Dalsze stękanie zastępu Jaskiniowców zagłuszyły salwy śmiechu.

Cóż… piosenka nie była zbyt melodyjna. Na dodatek każdy intonował jęki inaczej.

– A nasze zwyczaje…

W tym momencie na oczach całego obozu odegrana została pantomima, podczas której przedstawiono polowanie na mamuta. Mamutem był „pożyczony” z zastępu Kanibali Paweł. Miał potem niewiele czasu, by odczepić sobie mamucie rogi i stanąć w rzędzie z resztą kolegów, by wydobyć z piersi okrzyk Kanibali:

– Pałką! Pałką! Pałką go w łeb! Tak każdy Kanibal zarabia na chleb!

– Nasza piosenka to… – mówił zastępowy Michał zwany z racji krótkiej fryzury Łysym.

Jedno wspólne imię mamy – Kanibale.

Mięskiem ludzkim nie gardzimy prawie wcale.

Chętnie zjemy każdą świeżą, zdrową lalę.

Od tego jesteśmy przecież Kanibale.

Tylko bardzo chorych ludzi my nie jemy.

Na kilometr padlinę od nich czujemy.

Boimy się, że ich ciałem się strujemy.

No a potem sami się rozchorujemy.

– No! Magda! – Tasiemiec szturchnął w bok zastępową Amazonek.

Ciemnowłosa, krótko ostrzyżona dziewczyna jako pierwsza na obozie wylądowała w izolatce. Trzy dni po przyjeździe dostała temperatury. Podejrzewano, że to jakiś wirus, ale temperatura wróciła do normy równie szybko, jak się pojawiła – bo już następnego dnia. Jednak ksywka „chora” przylgnęła do Magdy jak rzep. Ksywkę wymyślił Tasiemiec, który teraz po raz kolejny puścił do niej oko i zażartował:

– Jest szansa, że cię nie zjedzą! No nie, Rafał?

Rafał wzruszył ramionami. Niewiele go to obchodziło. Za to Magda nie była zbyt zadowolona, że kolejny raz przypomniano jej wizytę w izolatce. I to jeszcze przy Rafale. Taki fajny chłopak, a jak będzie ciągle słyszał, że ona jest „chora”, to w życiu na nią nie spojrzy. Ech…

– Odwal się! – burknęła do Tasiemca i dała znak swoim dziewczynom, że teraz nadszedł czas na ich występ.

Ubrane w krótkie spódniczki Amazonki powitano gwizdami.

– Lipa! – wołali chłopcy z zastępu Kanibali. – Co to za Amazonki bez biustu lub z obydwoma cyckami! Powinny mieć po jednym na głowę i być półnagie!

– Dlaczego? – spytał Kuba, szturchając Rafała.

– Według mitologii Amazonki odcinały sobie jedną pierś, by lepiej strzelać z łuku i władać włócznią – odparł Rafał.

Z historii od zawsze był najlepszy. No a Mitologię, i to zarówno Parandowskiego, jak i Kubiaka, czytał kilka razy.

– Ewka! Nie nadajesz się na Amazonkę! Masz za małe balony!

– Ewka! Do zastępu desek!

Kuba oglądał występ Amazonek. Jagoda wyglądała super. I z pewnością nie kwalifikowała się do zastępu „desek”. Co to, to nie! Kuba spojrzał na inne dziewczyny. Nie. Żadna nie dorównywała urodą Jagodzie. To, że w piosence Amazonek było coś o mordowaniu mężczyzn, nie przeszkadzało mu wcale. W końcu to tylko zabawa. I dobrze, że ich własny występ już dawno się skończył, bo strój jaskiniowca mocno Kubę uwierał.

– Mój ojciec Makumba być królem wioski – zaintonował piosenkę Piotrek z zastępu Murzynów i podrygując w śmiesznym tańcu, wymachiwał patykami służącymi za włócznie. – Ja mieszkać w Afryka, przyjechać do Polski. Ja chcieć się uczyć w waszym pięknym kraju, ale harcerze mi tu żyć nie dają…

„To o tę nazwę była wtedy taka bitwa” – Rafał uśmiechnął się do własnych myśli.

– Bo ty po polsku nie mówić! – dobiegły go krzyki chłopców z innych zastępów.

– Bo ty nam kobiety zabierać!

– Bo ty jeść palcami i nie myć się! Ty wczoraj szukać mydła! – wołali jeden przez drugiego.

– Harcerze rasiści, każdy to powie, i nikt tu nie lubić czarny człowiek! – nucili Murzyni.

– O sobie śpiewasz, gamoniu! Ty też harcerz! I rasista! – krzyknął Tasiemiec i szturchnąwszy w bok Rafała, dodał: – Jakby nie był rasistą, toby nie wybrał nazwy Murzyni, tylko albo Pigmeje, albo…

Ale Rafał nie dowiedział się, co wybrałby zastęp Piotrka, bo rozpoczął się występ Wandali.

Grupa złożona z sześciu harcerzy demolowała prowizoryczną scenę. I choć oboźny Witek wołał, by się uspokoili, to zastępowy Wandali uparcie twierdził, że ta demolka to część obrzędowości.

„Oj, wesoło jest na obozie” – pomyślał Rafał i uśmiechnął się do Kuby. Nie zwrócił uwagi, że Magda przysunęła się do niego i niby mimochodem dotknęła jego ramienia.

* * *

Był ranek tuż po śniadaniu. Dziś miano rozegrać grunwaldzką bitwę. Rafał wiele razy widział fragmenty w telewizji. Teraz miał zobaczyć jej rekonstrukcję na własne oczy. Na pole pod Stębarkiem zjechało rycerstwo z całej Europy. To mógł wyczytać w krążącej po obozowisku lokalnej gazetce.

„Jak to będzie wyglądało, gdy się zacznie?” – myślał, patrząc nerwowo na zegarek.

– Rafał! – usłyszał za plecami znajomy głos.

Odwrócił się.

– Tata!

Rafał podbiegł do ojca i przytulił się do niego. Takiego nie wiedział go od bardzo dawna. Stefan Subocz ostrzyżony, jaśniejszy na twarzy, wysiadł z samochodu rodziców Kuby. Towarzyszyła mu Krystyna. Oboje byli uśmiechnięci. Co też się mogło stać?

– Obóz, baaaaczność! – rozległ się głos drużynowego.

– Zaraz wrócę – powiedział do ojca i poszedł stanąć w szeregu z resztą zastępów.

– Teraz macie pół godziny na rozmowy z rodzicami. Potem zapraszamy wszystkich na bitwę, która rozpocznie się o dwunastej. Dlatego punktualnie jedenasta piętnaście zbieramy się wszyscy tutaj. Bierzecie ze sobą butelki z wodą, koce do siedzenia i czapki! Bez czapek druhna Piguła nie puści na bitwę.

– No! Mówcie! Co tam w domu?! – spytał Rafał, gdy wrócił do ojca i Krystyny, siedzących na środku obozowiska na trawie.

– W domu? – Ojciec wzruszył ramionami. – Normalnie. Jak w domu.

– Nie słuchaj go – odezwała się Krystyna. – Nic ci nie powie. A prawda jest taka, że dostał nową pracę.

Rafał spojrzał na ojca. Rany! Nowa praca! No i w ogóle przyjechał. Kto by pomyślał. Jak nie on. Rafał nie przestawał kręcić głową ze zdumienia, kiedy Krystyna opowiadała szczegóły. Praca to było stanowisko konserwatora w jakiejś firmie produkcyjnej, ale zawsze to etat.

– A na… podwórku co? – spytał Rafał, gdy Krystyna skończyła opowiadać.

– No… nic – odparł ojciec.

– Nic się nie dzieje?

– A co ma się dziać? – Subocz wzruszył ramionami.

– No… co robi Adaś?

– Adaś? – Ojciec spojrzał na Rafała ze zdziwieniem. Ostatni raz kolega z podwórka był u nich w domu, gdy Rafał był w czwartej czy piątej klasie. – Nie wiem…

– Zdaje się, że ma nową zabawę – odezwała się Krystyna. – Z resztą chłopaków gnębią wnuczkę starej Rudnickiej. Nawet ostatnio była spora awantura.

– No, a ty mówisz, że nic! – Rafał spojrzał z wyrzutem na ojca.

– A bo to mało ciekawe. To starej Rudnickiej wina. Nosa zawsze zadzierała, że jej córka to bóg wie kto, a tu proszę! Puściła się z jakimś Murzynem…

– Daj spokój, Stefan. Ta wnuczka to miła dziewczynka…

– Eeee tam – odparł Subocz. – Miła. Co z tego, że miła, kiedy…

Ale nie zdążył dokończyć zdania. Rozległ się ostry gwizd drużynowego, oznaczający zbiórkę. Rafał nie dowiedział się więc, co jego ojciec ma do Alicji. Wiedział jedno. Chłopaki z podwórka nie odpuścili. A on jest tu i w żaden sposób nie może pomóc dziewczynie. Zresztą… czy gdyby był na miejscu, mógłby coś zdziałać? Przecież tak naprawdę to wcale jej nie zna. Choć od początku obozu myśli właściwie tylko o niej.Rozdział 3:

BASEN

– Dzika! Jak tam? Banany wyprostowane?

Była siódma rano, kiedy ten okrzyk wyrwał Rafała ze snu. Wczoraj późnym wieczorem wrócił z obozu po kilkugodzinnej podróży. Nawet kolacji nie jadł. Był tak zmęczony, że po prostu wziął prysznic i padł. Zasypiając, słyszał narzekania Krystyny. Żaliła się ojcu, że niektórych ubrań po obozie nie da się doprać i trzeba je będzie chyba wyrzucić. Nie miał siły protestować. Zasnął. Wyjątkowo wieczorem nie myślał o tej dziewczynie. O jej istnieniu przypomniał mu dopiero okrzyk zza okna. Ale kiedy wyjrzał na podwórko, nie zobaczył ani ciemnoskórej Alicji, ani tego, kto jej dokuczał.

Rafał powlókł się do łazienki. Puścił wodę do wanny i przez chwilę obserwował, jak się napełnia. Po chwili wszedł do środka. O… jak dawno tak nie leżał! Kąpiel to fajna rzecz. Przed oczami przewijały mu się obrazy grunwaldzkiej bitwy. Wprawdzie informowano, że rozegrana prawie sześćset lat temu jedna z największych średniowiecznych bitew była konna, a tu koni było jak na lekarstwo, ale to wystarczyło, by pobudzić wyobraźnię Rafała. Co jakiś czas przez lornetkę siedzących obok rodziców Kuby obserwował to namiot króla Jagiełły, to Wielkiego Mistrza. Potem drobne potyczki poszczególnych rycerzy, wreszcie gęsto ścielące się na grunwaldzkich polach trupy. Leżeli i Polacy, i Krzyżacy. Gdyby nie to, że i inni chcieli skorzystać z lornetki, przez cały czas oglądałby bitwę tak, jakby sam w niej uczestniczył. Ale i to, co zobaczył, wystarczyło, by teraz miał do czego wracać wspomnieniami.

* * *

– Aluniu! – Poczuła dłoń babci na ramieniu. – Ty płaczesz, dziecko?

– Nie… – Potrząsnęła głową, ale jej nie podniosła. Nie chciała, by babcia widziała łzy. – Marzę – odparła, starając się nadać swojemu głosowi zwyczajny ton. Wciąż jednak miała wrażenie, że głos za bardzo jej drży.

– Ho, ho! Marzenia dobra rzecz! – odparła babcia.

Alicja nie wiedziała, czy udało jej się zmylić czujne babcine oko, czy babcia udawała, że nie widzi, co się dzieje. Jedno było pewne. Babcia wyszła z pokoju, a ostatnie jej słowa brzmiały:

– Przyjdź zaraz na śniadanie. A jak zjesz, wyjdź jeszcze z psem i możesz iść na basen.

– Dobrze, babciu.

Drzwi się zamknęły. Alicja podniosła głowę i spojrzała na swoje odbicie w lustrze zawieszonym nad biurkiem. Zapuchnięta twarz mówiła co innego niż ona przed chwilą. Ale czy babcia ją zrozumie? Znowu zadzwoni do mamy i jej nagada. Tak jak wtedy, gdy mama ją tu przywiozła. Alicja dobrze pamięta tamtą rozmowę. Była w łazience, ale przez niedomknięte drzwi słyszała każde słowo z toczącej się w kuchni rozmowy.

– Dokuczają jej? – mówiła babcia. – A czyja to wina? Twoja. Ja nie kazałam ci iść z nim do łóżka.

– Mamo! Po co takie słowa…

– Jakie słowa? Gorszą cię? Trzeba było wtedy myśleć, że żyjemy w niezbyt tolerancyjnym społeczeństwie.

– Właśnie dlatego Oli wyjechał.

– I zostawił cię z dzieckiem. Bardzo wygodne.

– A co? Miałam mu pozwolić ją zabrać? Poza tym… jak znajdzie tam pracę, to nas obie zabierze.

– I ty w to wierzysz?

Zapadła cisza.

– Mamo… a ciebie ojciec zostawił, bo nie urodziłaś mu syna…

– Ale nie cierpiałaś z tego powodu… – przerwała babcia i przez chwilę z kuchni znów nie dochodził żaden głos.

Mama odezwała się dopiero po chwili.

– Jak to nie? Wtedy nie było tylu rozbitych rodzin co teraz… Cierpiałam. Najbardziej w Dzień Ojca. Pamiętasz, jak przyniosłam ze szkoły laurkę i… – Znów zapadła cisza.

Alicja wie, że mama pewnie znów myśli o chwili, kiedy zadzwoniła do ojca z życzeniami, a on odłożył słuchawkę.

– Alicja płacze nie dlatego, że jej ojciec wyjechał, ale dlatego, że jej inne dzieci dokuczają – zakończyła mama nieco innym głosem.

– I będą dokuczać. Tu też będą dokuczać! I podejrzewam, że nie tylko dzieci.

– Więc nie pomożesz? Nie weźmiesz jej do siebie?

– Przecież powiedziałam, że wezmę. Ja tylko ci uświadamiam, że czy tu, czy tam, w Radomiu, ludzie będą jej dokuczać.

Alicja westchnęła. Mama ani babcia nie wiedziały wszystkiego. Mama kiedyś słyszała tylko „won, czarnuchu”. A to naprawdę było nic w porównaniu z innymi tekstami, które pod jej adresem puszczali ludzie na podwórku. Miała wprawdzie kilka koleżanek, ale… po skończeniu podstawówki poszły do innego niż ona gimnazjum. Tu, gdzie się dostała, nie znał jej nikt. Może dlatego dokuczali? Ale z drugiej strony… co to za wytłumaczenie? Że jak się kogoś nie zna, to można o nim mówić: „czarnuch”, „smoluch”, „brudas”, „śmierdziel”? Alicja na pamięć znała gamę epitetów rzucanych pod jej adresem. Teraz jeszcze doszedł okrzyk „dzika”. Dziś znów ten wstrętny chłopak biegł za nią. Co też robił tak rano na dworze?

* * *

Telefon w domu Rafała milczał jak zaklęty. Kuba nie dzwonił. Rafał dopiero po chwili przypomniał sobie, że przyjaciel mówił coś o wyjeździe z rodzicami na działkę. Najwyraźniej pojechał, bo gdy Rafał wybierał jego domowy numer, odzywała się automatyczna sekretarka, mówiąca głosem ojca Kuby: „Tu Stecowie. Po usłyszeniu sygnału zostaw wiadomość”. Co tu robić? Rafał spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła dziewiąta. Ojca i Krystyny nie było już w domu. Tasiemiec? Rafał szybko wybrał numer kolegi z zastępu. Szybko jednak okazało się, że Tasiemiec właśnie też jedzie na działkę, tyle że do ciotki. Do Młodego Rafał dzwonić nie chciał. Coś mu w nim nie pasowało. Może dlatego, że po tym, jak w czerwcu dostał nagrodę od Komendanta Stołecznego Policji za odnalezienie pocztówek Kuby i pomoc w ujęciu przestępców, zaczął jeszcze bardziej zadzierać nosa?

Do Artura i Kacpra dzwonić nie było sensu. Poszli na zajęcia Lata w mieście. Czemu on nie chodzi? Jutro. Jutro pójdzie. Tylko trzeba ojca poprosić o napisanie karteczki. A teraz… a może basen? Zajrzał do łazienki. Kąpielówki i czepek wisiały na sznurku. Krystyna pomyślała o wszystkim. Co jej się ostatnio stało?

* * *

Woda w gocławskim basenie Wodnik była przyjemnie chłodna. Rafał rozgarniał ją płynnymi ruchami. Nie pływał najlepiej, ale… jakoś sobie radził. Tylko w wakacje i ferie zimowe mógł chodzić na basen. Tylko wtedy w dni powszednie do południa wstęp był wolny. W ciągu roku szkolnego godzina kosztowała tyle, że Rafał nie mógł sobie na taki wydatek pozwolić.

Basen składał się właściwie z dwóch części – dużego basenu i mniejszego z brodzikiem. Ale największą atrakcją była zjeżdżalnia. Rafał uwielbiał obserwować zjeżdżających ludzi. Zwłaszcza starsze panie, które tak śmiesznie piszczały, a potem plask! Chichocząc, spadały na tyłek. I, co było najzabawniejsze, znów wspinały się na zjeżdżalnię.

– Hej, Rafał! – usłyszał obok siebie głos Adasia.

Zatrzymał się i podpłynął do brzegu. Płytko to tu nie było.

– Hej – odparł i przetarł twarz.

– Co robisz?

– Pływam, jak widzisz, a ty?

– Szpieguję Dziką – odparł Adaś. – Zaraz zobaczysz, jak wlezie na basen. Nie spodziewa się mnie tutaj.

– Dałbyś spokój – zaczął Rafał, ale nie zdążył.

W tym momencie na progu hali basenowej stanęła ubrana w pomarańczowy kostium Alicja. Rafał poznał ją od razu, choć pomarańczowy czepek skrywał burzę kręconych włosów. Po prostu takich ust nie widuje się codziennie.

– Dzika! – wrzasnął Adaś.

Alicja drgnęła. Przez chwilę wzrokiem szukała napastnika, a potem, jak gdyby nigdy nic, spokojnie kołysząc biodrami, poszła do mniejszego basenu.

Adaś podpłynął do drabinki i szybko wyskoczył na powierzchnię. Rafał widział, jak kilkoma susami dopadł drugiego, mniejszego basenu. Po chwili na całą halę dał się słyszeć jego głos:

– Dzika! Pokaż, jak się pływa po afrykańsku!

– Hej! Co tu robisz? – dobiegło go nagle pytanie. Słyszał je po raz drugi.

Co robi? Wiadomo, co robi. Przecież nie obiera ziemniaków. Miał właśnie tak odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. W końcu pytała go Magda, koleżanka z drużyny. Dopiero co byli razem na obozie. Wiele razy ramię w ramię siedzieli na ogniskach. Magda zawsze zagadywała, ale on nigdy nie wiedział, o czym z nią rozmawiać. Dlatego zawsze odpowiadał półsłówkami. Tak było i tym razem.

– Pływam – odparł i znów odwrócił głowę w kierunku mniejszego basenu.

Adasia nie słyszał, Alicji nie widział, więc wzruszył ramionami i spojrzał na Magdę.

– To widzę – zaśmiała się i poprawiła wysuwające się spod czepka włosy. – Odpocząłeś po podróży?

– Tak. Tak… – Kiwnął głową.

Magda zaczęła trajkotać o tym, że w Warszawie nie ma co robić i że jedzie niedługo do dziadków. Ale Rafał nie słuchał jej paplaniny, tylko ponownie spojrzał w kierunku mniejszego basenu.

– Jesteś tu z kimś? – dopytywała dalej Magda.

– Nie… sam.

– Aha. Bo myślałam, że…

– Że co?

– Nie. Nic. Po prostu cały czas patrzysz w tamtą stronę.

– A… tak… Po prostu… zastanawiam się… czy nie iść na zjeżdżalnię – wydukał Rafał, któremu nic lepszego nie przyszło do głowy.

– To chodźmy!

Ale nie od razu weszli na zjeżdżalnię. W mniejszym basenie rozgrywała się dramatyczna scena. Alicja płakała. Adaś śmiał się i ją popychał. Dopiero interwencja ratownika załagodziła sytuację. Kazał Adasiowi opuścić basen.

– Nie umiesz się zachować, to wyjdź. Wrócisz, jak nauczysz się kultury! – wykrzykiwał ratownik, patrząc groźnie na Adasia.

– Ale…

– Żadne ale. Nie chcę nic słyszeć. – Głos ratownika był ostry i nieprzyjemny. – Kara być musi. Nie podoba ci się moja decyzja, to wróć z opiekunem.

Adaś powlókł się w kierunku wyjścia. Jeszcze w drzwiach posłał Alicji mordercze spojrzenie, ale dziewczyna nie patrzyła w jego kierunku. Powoli wspinała się na zjeżdżalnię. Rafał z Magdą podążyli za nią. Magda znów trajkotała. O obozie, Kubie, Jagodzie. Pytała nawet, czemu on – Rafał – nie chciał brać udziału w obozowych ślubach. Ale cała uwaga Rafała skupiała się na ubranej w pomarańczowy kostium postaci. Zjechali ze zjeżdżalni kilka razy. Alicja wróciła do większego basenu. Rafałowi głupio było pójść za nią. Dlatego zdawkowo odpowiadając „tak”, „nie” lub „yhm” na pytania trajkoczącej Magdy, kątem oka śledził Alicję.

– Rany! Jak późno! – krzyknął, widząc, że dziewczyna wreszcie wychodzi z basenu, i nie czekając na reakcję Magdy, pobiegł do szatni. Wpadł jak bomba pod prysznic i wciągnąwszy ubranie na wilgotne ciało, porwał torbę i zbiegł po schodach na parter. W wielkim hallu stał… Adaś.

– Czy Dzika wychodzi?

– Nie. – Rafał nawet się nie zająknął. Postanowił za wszelką cenę odwrócić uwagę Adasia od schodów, na których za chwilę może pojawić się Alicja. – Raczej nieprędko wyjdzie. Pływa w najlepsze!

W tym momencie na szczycie schodów ukazała się Alicja. Jednak Adaś nie spojrzał w jej kierunku. Może dlatego, że równocześnie w drzwiach hallu basenowego pojawiła się wycieczka. Zrobiło się wielkie zamieszanie, z którego skorzystała Alicja, i niepostrzeżenie dla Adasia, ale nie tak, by nie zauważył tego Rafał, wymknęła się z basenu. Rafał szybko pożegnał się z Adasiem i pobiegł w kierunku przystanku. Chciał ją zawołać, ale… przecież tak naprawdę jej nie znał. Wiedział tylko tyle, ile powiedziała mu na obozie Krystyna. Dlatego tylko przyspieszył kroku. Gdy doszedł na przystanek – zwolnił. Alicja spokojnie chodziła tam i z powrotem po niewielkim skrawku chodnika wyznaczonym przez przystankowe słupki. Rafał obserwował jej spokojny chód i obute w klapki stopy o wąskich palcach. Nagle… stopy zatrzymały się. Alicja stanęła, a Rafał podniósł wzrok. Na horyzoncie pojawił się Adaś. Biegł w kierunku przystanku. Chyba coś wołał, ale jego krzyk zagłuszał szum przejeżdżających samochodów. Niestety, autobus nie nadjeżdżał, a Adaś był coraz bliżej. Rafał rozejrzał się dookoła, po czym, niewiele myśląc, podbiegł do Alicji. Schwycił ją za rękę i krzyknąwszy: „Gazu!”, szarpnął z całej siły.

Spojrzała spłoszona.

– Nie bój się! – powiedział.

Widocznie w jego głosie było coś przekonującego, bo Alicja nie cofnęła ręki. Lawirując między przejeżdżającymi autami, oboje przebiegli szybko na drugą stronę Bora-Komorowskiego. Dopiero tu Rafał puścił jej dłoń. Znał dobrze ten teren. Kilka razy był tu z ojcem. Klucząc między domami, udało im się zgubić Adasia.

– Spieszysz się? – spytał Rafał.

Pokręciła głową.

– To może wrócimy na piechotę?

W milczeniu przytaknęła. Wracali ścieżką rowerową wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego. Rafał próbował zagadywać, ale Alicja milczała, więc i on zamilkł. Aż do domu nie odezwali się do siebie ani słowem.

– No to cześć – powiedział Rafał, kiedy stanęli pod jej klatką.

Wyciągnął rękę, ale Alicja nie podała mu dłoni, tylko skinęła głową i otworzywszy drzwi, weszła do klatki.Rozdział 4:

ŁAWKA

– Aluniu! Wracaj już z Pimpusiem! Spóźnisz się do szkoły!

Ten okrzyk zelektryzował Rafała. Alicja pędzi do szkoły. Jak się pospieszy i wyjdzie teraz z domu, będzie mógł sprawdzić do której. Błyskawicznie włożył koszulkę i spodnie, wciągnął na nogi trampki i nie wiążąc sznurowadeł, wybiegł z domu, w locie chwytając wiszącą w przedpokoju wiatrówkę. Na klatce dotknął górnej kieszeni. Klucze są? Są. Przez szybę w klatce schodowej obserwował drzwi klatki Alicji i nerwowo sznurował obuwie. Wreszcie się zjawiła. Z plecakiem na ramieniu ruszyła w stronę Zwycięzców. Po chwili i za nim zamknęły się drzwi. O tej porze roku na Zwycięzców panował ruch. Rafał dość długo stał w bramie podwórka i czekał, aż Alicja przekroczy Meksykańską.

„Ciekawe… do której szkoły chodzi?” – zastanawiał się, idąc w bezpiecznej odległości za nią.

Możliwości było kilka. Podjął decyzję, że pójdzie za nią na tyle daleko, by się upewnić, która szkoła jest jej. Modlił się tylko w duchu, by po drodze nie spotkać nikogo znajomego.

„Jeszcze by się ktoś spytał, czemu się tak skradam”. Ale o tej porze ulice pełne były samochodów, a nie biegnącej do szkoły młodzieży. Alicja wyszła tak wcześnie i maszerowała tak szybkim krokiem, że Rafał coraz bardziej nabierał przekonania, że gimnazjum sąsiadki znajduje się gdzieś daleko. Na szczęście nie musiał się bardzo ukrywać. Dziewczyna nie oglądała się ani na boki, ani za siebie, a nawet niezbyt dokładnie śledziła drogę przed sobą. Dwa razy mało nie wpadła na latarnię czy uliczny kosz na śmieci. Mógłby iść tuż koło niej i pewnie nawet nie zauważyłaby jego istnienia. O czym myślała? Nagle Alicja się zatrzymała. Zdjęła z ramienia plecak, otworzyła go i zaczęła w nim czegoś szukać. Rafał dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że… zapomniał swojego. Tak zależało mu na dowiedzeniu się, do której szkoły chodzi Alicja, że wybiegł z domu bez książek, zeszytów, piórnika, a przecież dziś jest jego ulubiona lekcja i dla swojej ulubionej nauczycielki przygotował coś ekstra. Ta lekcja to jedyny jasny promyk w szkole. Wczoraj, na rozpoczęciu roku szkolnego, dowiedział się, że będzie siedział sam. Do klasy przyszedł nowy i Karol zaprosił go do swojej ławki. „Wiesz… ty i tak…” – zaczął Karol, kiedy spojrzał pytająco na chłopaka siedzącego na jego zeszłorocznym miejscu.

Powlókł się więc do środkowego rzędu, gdzie na samym końcu stała samotna ławka. Ławka, w której nie siedział nikt. W tej szkole trzymali go tak naprawdę tylko Kuba i harcerstwo. Szkoda, że Kuba był w innej klasie, a zbiórki raz w tygodniu. Tak rozmyślając, z odległości kilku metrów przyglądał się Alicji przeszukującej plecak. Może i ona czegoś zapomniała? Może ona też zawróci? Ale dziewczyna po chwili zasunęła suwak, zarzuciła plecak na ramię i ruszyła w dalszą drogę. Rafał stał przez chwilę skonfundowany, aż wreszcie niechętnie odwrócił się na pięcie i pomaszerował z powrotem do domu. Jutro wyśledzi, dokąd Alicja chodzi do szkoły. W końcu co się odwlecze, to nie uciecze.

* * *

– A ty? – Alicję dobiegł głos nauczycielki.

Podniosła się z krzesła i spojrzała przed siebie nieprzytomnym wzrokiem.

– No? – Historyczka, pani Banel, zwana pieszczotliwie Banelową, spojrzała na nią łagodnie. – Opowiedz, skąd tu przyszłaś…

– Z Radomia – odparła cicho, czekając na reakcję klasy.

Do tej pory nikt jej o nic nie zapytał. Na wczorajsze rozpoczęcie roku nie przyszła, a dziś to historia była pierwszą lekcją. Alicja najwyraźniej nie była jedyną nową osobą w klasie, ale nauczycielka zapytała ją jako ostatnią. Może dlatego, że siedziała na końcu?

– Czemu wybrałaś klasę o profilu humanistycznym?

– Bo lubię historię – niemal szepnęła Alicja i spuściła wzrok.

Nie chciała patrzeć na klasę. Zaśmieją się czy nie?

– Jaka historia najbardziej cię interesuje? – indagowała historyczka, zadowolona, że ktoś jeszcze w klasie lubi jej przedmiot.

Do tej pory tylko jeden uczeń sprawiał jej miłe historyczne niespodzianki, ale dziś nie było go w szkole, choć wczoraj widziała go na rozpoczęciu roku.

– Polski.

– O! To ładnie! A jaki okres?

– Od czasów stanisławowskich do dziś – odparła cicho Alicja, bojąc się, że w klasie rozlegnie się śmiech, ale nic takiego się nie stało.

– A może chcesz nam opowiedzieć coś jeszcze o swoich zainteresowaniach? – spytała historyczka. – To pierwsza luźna lekcja i ciekawa opowieść będzie nagrodzona dobrym stopniem. Jak ci nie wyjdzie, nic ci nie postawię.

Na ciemne policzki Alicji wystąpił rumieniec. Mówić, nie mówić? O królu Stasiu? O jego wielkiej miłości do carycy Katarzyny? Spojrzała na puste miejsce w ławce obok. Gdyby tylko siedział z nią ktoś życzliwy… Ale niestety, jako nowa w klasie usiadła sama. Znikąd pomocy. A zresztą… czy gdyby ktoś z nią siedział, to chciałby jej pomóc?

– Ja… bardzo lubię postać ostatniego polskiego króla – szepnęła. – Staram się czytać wszystko, co na jego temat jest dostępne i…

Nagle drzwi od klasy otworzyły się i ku jej zdumieniu do środka wbiegł mocno zdyszany chłopak. Znała go. Mieszkał na tym samym podwórku i już dwa razy pomógł jej cało wyjść z opresji.

– O! Któż to się pojawił! – zawołała historyczka i szeroko uśmiechnęła się do swojego ulubionego ucznia. – Cóż to się stało…?

– Przepraszam… – zaczął Rafał i urwał zdumiony, spostrzegłszy stojącą Alicję.

– No? Co masz do powiedzenia?

– Zapomniałem plecaka i musiałem wracać do domu.

Klasa zachichotała.

– Widzę, że żyjesz jeszcze wakacjami – odparła Banelowa. – A były chociaż udane?

– Tak… – odparł Rafał. – I nawet mam coś… – Dotknął plecaka, w którym trzymał wszystkie swoje notatki i ulotki o bitwie grunwaldzkiej. W końcu w tym roku po raz pierwszy w życiu nie tylko był na obozie, lecz także zwiedzał muzeum bitwy.

– To za chwilę. Siadaj teraz na miejsce, bo nasza nowa koleżanka opowiada nam o Stanisławie Auguście. Jakie książki czytałaś? – zwróciła się do Alicji.

– Józefa Hena Mój przyjaciel król, Stanisława Cata-Mackiewicza Stanisław August i Krystyny Zienkowskiej Stanisław August Poniatowski. Czytałam też pamiętniki.

– Króla?

– Tak. I króla, i carycy Katarzyny…

– O! – Nauczycielka była najwyraźniej mile zaskoczona, bo zdjęła z nosa okulary i zaczęła wycierać je brzegiem spódnicy.

To zawsze śmieszyło uczniów. Spod spódnicy widać było bowiem staromodną halkę. Dziewczyny zachichotały. Chłopcy, zakrywając usta, szeptali jeden do drugiego. I tylko Rafał stał w drzwiach i się nie ruszał. W końcu jedyne wolne miejsce w klasie było koło Alicji.

– Czemu ta postać tak cię zainteresowała? – spytała profesor Banel, wkładając na nos wyczyszczone spódnicą okulary.

– Bo jest tragiczna. Król przez całe życie kocha kobietę, która nie docenia jego miłości. Jest dla niej jedną z wielu zabawek. Ta kobieta jest piekielnie inteligentna i wyrachowana. Niezbyt obchodzi ją nawet śmierć córki, którą ma ze związku z królem…

Klasa, która do tej pory z obojętnością przysłuchiwała się rozmowie nauczycielki z nową uczennicą, nadstawiła uszu. O takich rzeczach to im nie opowiadano.

– A czy podobnie jak historycy dziewiętnastowieczni winisz króla za upadek Rzeczpospolitej szlacheckiej?

– Pani tak mnie pyta, a ja… ja tylko czytam…

– No ale chyba jakiś swój osąd tego, co czytasz, masz, prawda?

– No… wydaje mi się, że… polityka króla miała tak naprawdę niewielki wpływ na to, co się stało z Rzeczpospolitą. Poza tym… zarzucano mu wiele złego, a przecież to dzięki niemu potem w dziewiętnastym wieku zaistniał w Polsce silny ruch patriotyczny. To za Stanisława Augusta powstała Szkoła Rycerska, która wykształciła polskich patriotów, dowódców wojsk… – Alicja nagle odzyskała pewność siebie. Takie tematy uwielbiała. Szkoda, że w radomskiej szkole nikt nie zadawał jej podobnych pytań. Zrozumiała jedno. Tę nauczycielkę polubi. Zwłaszcza że po jej minie widziała, że to, co mówi, sprawia historyczce przyjemność. Kiedy skończyła, pani Banel sięgnęła po dziennik.

– Jak masz na nazwisko, moje dziecko?

– Mugaba…

Klasa zachichotała.

– Co was tak śmieszy? – spytała historyczka, a nie uzyskawszy odpowiedzi, otworzyła dziennik. – Stawiam ci szóstkę. Siadaj.

Nagle wzrok nauczycielki przykuł Rafał, który od kwadransa stał w drzwiach klasy.

– A czemu ty tu jeszcze stoisz? Już mi na miejsce. Aha… Gdzie ty siedzisz… – zawahała się i rozejrzała po klasie. Spojrzała na ławkę, przy której siedział w zeszłym roku, i ujrzawszy obok Karola nowego chłopaka, mruknęła. – Hm… To twoje miejsce będzie koło… jak ty masz na imię, panno Mu…? Bo zapomniałam?

– Alicja. Alicja Mugaba.

– No! To Rafał siadaj obok Alicji.

Rafał ruszył w stronę ostatniej ławki w środkowym rzędzie. Twarz oblewał mu rumieniec. Całą drogę do szkoły myślał, że nie wie, do którego gimnazjum chodzi tajemnicza Alicja. Teraz nie tylko to wie, lecz także siedzi z nią w ławce. A tego w ogóle się nie spodziewał. Spojrzał w jej stronę. Odwróciła głowę. Ciekawe czemu? Przecież musiała go poznać.Rozdział 10:

I ZNOWU ŁAWKA

– Zadzwoń do tej swojej babki, żeby to ona przychodziła na zebrania do szkoły! – krzyknął Subocz już od progu.

W jego głosie było tyle złości, że Krystyna aż wyszła z kuchni, w której łuskała orzechy. Spojrzała na męża. Od jakiegoś czasu zrobił się dziwny. Niby nie pił jak dawniej, ale miała wrażenie, że powrót do nałogu to tylko kwestia czasu, bo znów coś go gryzie. Spojrzała, jak z impetem rzucił się na wersalkę i znalazłszy pilota, włączył telewizor.

– Stefan! Co ty? – spytała zaniepokojona.

Dopiero teraz dotarło do niej w pełni, co powiedział. Nigdy wcześniej nie chciał, by matka pierwszej żony zajmowała się Rafałem. Dopiero niedawno pozwolił synowi się z nią widywać, a teraz raptem woli, by to ona chodziła na zebrania?! Dlaczego?

– Rafała nie ma – dodała, a nie doczekawszy się odpowiedzi, wróciła do kuchni.

– To jak wróci, też mu powtórz – odparł Stefan Subocz i z tępym wyrazem twarzy zaczął przerzucać pilotem kanały. – Aaaa! – krzyknął po chwili tak głośno, że przerażona Krystyna znowu wpadła z kuchni do pokoju.

– A gdzie on się włóczy?! Znowu tam poszedł?!

– Dokąd? O co ci chodzi?

– No, chciałbym wiedzieć, gdzie on jest?

– Poszedł na zbiórkę… – odparła i wróciła do kuchni.

– No! – odparł uspokojony Subocz i zaczął oglądać mecz koszykówki.

Jednak scena z zebrania zbyt mocno siedziała mu w głowie. Próbował odpędzić wspomnienie, ale bez skutku.

* * *

Pani Bożena Sarankiewicz, która w zeszłym roku była wychowawczynią Rafała, ciężko zachorowała. W tym roku wychowawstwo w jego klasie przejęła wychowawczyni Kuby – Barbara Czajka. Osoba surowa, ale i sprawiedliwa. Pewnie dlatego rada pedagogiczna uznała, że na pewno poradzi sobie z wychowawstwem w dwóch klasach. Pani Czajka nie lubiła, kiedy rodzice spóźniali się na zebrania. To dlatego powitała Stefana Subocza surowym:

– Spóźnił się pan!

Przytaknął. Co zresztą miał zrobić? Była to prawda. Za późno wyszedł z domu. Potem długo szukał klasy, w której odbywało się zebranie drugiej humanistycznej. Ochroniarz powiedział mu, że w sali numer pięćdziesiąt dwa. Zastanawiał się, co to jest ta humanistyczna, i przemierzał piętra w poszukiwaniu sali.

Na co komu jakaś humanistyczna? Może choć po szkole smark zmądrzeje i pójdzie do technikum. Zawód by zdobył, a tak…

Wreszcie znalazł tabliczkę z numerem pięćdziesiąt dwa, a za nią… niezadowoloną wychowawczynię.

– Pan Subocz? – zapytała z wahaniem, jakby chciała się upewnić, że to on, po czym wysłała go do ostatniej ławki w środkowym rzędzie.

A tam… siedziała ona. Córka starej Rudnickiej.

– Tam nie usiądę – zaprotestował oburzony.

– Ale tam właśnie siedzi pana syn – wyjaśniła pani Czajka i wróciła do biurka po dziennik. – Zajmują państwo miejsca swoich dzieci, żebym wiedziała, kto jest kto. Po prostu tak mi łatwiej was zapamiętać. Zwłaszcza że mamy kilkoro nowych uczniów – dodała, oglądając jakieś wyjęte z dziennika kartki. To ja jeszcze raz sprawdzę listę… Antkowiak, Bobrowska…

Subocz stał zdezorientowany obok ławki, w której siedziała mama Alicji. Kobieta odsunęła krzesło i ręką wskazała mu, by usiadł.

– Nie… – zaczął, ale Aldona Mugaba popatrzyła prosząco, więc urwał. Jednak tylko na chwilę. – Przepraszam! – przerwał pani Czajce czytanie listy. – Czy to oznacza, że mój syn siedzi z jej córką?

– O co panu chodzi? – Pani Czajka podniosła wzrok znad dziennika, palcem zaznaczając miejsce, gdzie skończyła czytać.

– Chcę wiedzieć, czy to prawda, że mój syn siedzi w jednej ławce z córką tej… osoby? – Subocz nie wiedział, jak nazwać matkę Alicji.

– Rozumiem, że coś się panu nie podoba?

– Tak – wycedził przez zaciśnięte zęby Subocz. – Nie życzę sobie, by mój syn siedział w ławce z tym czymś.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: