Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziki łabędź i inne baśnie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
26 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dziki łabędź i inne baśnie - ebook

Jeden z najciekawszych współczesnych pisarzy amerykańskich.

Dlaczego Piękna poprosiła ojca tylko o białą różę? W jaki sposób zostaje się czarownicą? Co się dzieje z królewiczem skazanym na życie z łabędzim skrzydłem zamiast ramienia? Kim są współczesny dzielny ołowiany żołnierzyk i baletnica? Co się stało z obciętymi włosami Roszpunki? Jaki los czeka bohaterów baśni, gdy wybrzmi „I żyli długo i szczęśliwie”? I czy my sami, znając czarodziejskie formułki, nie mielibyśmy ochoty trochę… napsocić?

Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdują się w niniejszym zbiorze „baśni dla dorosłych”, które udowadniają uniwersalność i ponadczasowość starych historii, ale pokazują też, co zmyślne, dowcipne i utalentowane pióro może wyczarować z od dawna osłuchanych, znanych wszystkim bajek.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-775-8
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ.CZAROWANIE

Większość z nas może się czuć bezpieczna. Jeśli nie jesteś delirycznym snem wyśnionym przez bogów, jeśli twoja uroda nie drażni gwiezdnych konstelacji, nikt nie rzuci na ciebie zaklęcia. Nikomu nie będzie się chciało zamieniać cię w bestię ani usypiać na sto lat. Zły duch pod postacią wróżki nie knuje, żeby zaproponować ci spełnienie trzech życzeń z ukrytą w nich jak żyletka w cieście zgubą.

Niezbyt urodziwe panny – te, które najlepiej oglądać przy blasku świec, ściśnięte gorsetami i uróżowane – nie mają się czym martwić. Pulchni i pryszczaci następcy tronu, synowie, którzy dręczą podwładnych i w każdej grze muszą koniecznie być górą, są na klątwy i złe uroki odporni. Dziewice gorszego sortu nie prowokują sił zniszczenia, nieopierzone młokosy nie wzbudzają gniewu w demonach i chochlikach.

Większość z nas niezawodnie ściągnie sobie na głowę kłopoty sama, bez niczyjej pomocy. Mściwe istoty pragną jedynie unicestwić te najrzadsze okazy – tych, co jakimś cudem otrzymali od losu nie tylko bogactwa i fanfary, lecz także urodę zadziwiającą ptaki na drzewach, urodę połączoną z gracją, szczodrością i urokiem, które wydają się u nich tak naturalne, jak gdyby były powszechnymi ludzkimi przymiotami.

Któż by nie chciał takim nabruździć? Kto z nas w głębi duszy, w jej bardziej wstydliwych zakamarkach, nie rozumie duchów i czarnoksiężników czujących się w obowiązku prześladować owe ludzkie mutacje, które bóstwa – z myślą wyłącznie o własnej rozrywce – zesłały najwyraźniej tylko po to, żeby wszyscy inni czuli się jeszcze bardziej samotni, nieatrakcyjni, dziwaczni, chwiejni i winni, niż już są?

Jeśli jeden czy drugi chodzący ideał można zdyskredytować, wykoślawić tudzież skazać na przemierzanie Ziemi w żelaznych butkach, reszta z nas od razu poczuje, że żyje w mniej irytującym świecie, świecie o bardziej racjonalnych oczekiwaniach, świecie, w którym określeniami takimi jak „piękno” lub „moc” można obdarzyć liczniejsze grono kobiet i mężczyzn. Świecie, gdzie komplementom nie będzie towarzyszyła domniemana chęć przymknięcia oka na kilka walorów nie do końca będących walorami, na odrobinę „niezbyt”.

Zapytajcie samych siebie, proszę. Gdybyście mogli rzucić zaklęcie na niedorzecznie przystojnego sportowca i jego ukochaną, modelkę reklamującą bieliznę bądź na małżeństwo gwiazd Hollywoodu, których połączone DNA niechybnie doprowadzi do powstania zupełnie nowego gatunku… nie zrobilibyście tego? Czy nie działa wam na nerwy, choćby troszeczkę, ta aura szczęśliwości i dobrobytu, nieograniczonych szans? Nie wkurza was od czasu do czasu?

Jeśli nie, niech wam Bóg błogosławi.

Ale jeśli tak, istnieją formuły i prastare piosnki, są słowa wypowiadane o północy podczas pewnych faz Księżyca, przy przepastnych jeziorach ukrytych głęboko w lesie lub w sekretnych podziemnych komnatach albo też w każdym miejscu, gdzie schodzą się trzy drogi.

Nauczyć się tych zaklęć jest zadziwiająco łatwo.DZIKI ŁABĘDŹ

Tu w mieście mieszka królewicz, którego lewe ramię wygląda jak ręka każdego innego mężczyzny, prawe zaś jest łabędzim skrzydłem.

On i jego jedenastu braci zostali zaklęci w łabędzie przez nieprzychylną im macochę – ani myślała wychowywać dwunastu synów poprzedniej żony swego męża (której blade, zawstydzone oblicze spoglądało szkliście z licznych portretów i którą niekończące się ciąże posłały do grobu, nim dożyła czterdziestki). Dwunastu chełpliwych rozrabiaków, dwanaście delikatnych i pazernych ego, dwanaście procesów dojrzewania – zrzuconych na barki nowej królowej jako część rutynowych obowiązków wynikających z bycia monarchinią. Czy możemy ją winić? Naprawdę?

Zaczarowała chłopców w łabędzie i kazała im odlecieć.

I po problemie.

Oszczędziła trzynaste dziecko, najmłodsze, było bowiem dziewczynką, chociaż mrzonki macochy o wzajemnych zwierzeniach i całodziennych wyprawach na zakupy dość szybko się rozwiały. No ale czy można się dziwić dziewczynce, że była opryskliwa i gburowata wobec kobiety, która zamieniła jej braci w ptaki? I tak – po okresie cierpliwego pobłażania wobec jej dąsów, po kilku kupionych, ale nigdy niewłożonych balowych sukniach – królowa dała za wygraną. Księżniczka od tej pory mieszkała w zamku niczym uboga krewna, miała wikt i opierunek, była tolerowana, lecz niekochana.

Dwunastka książąt-łabędzi mieszkała na skale daleko na morzu i mogła wrócić do swojego królestwa tylko raz w roku na jeden dzień. Wizyta ta była wyczekiwana z niepokojem i krępująca dla króla i jego małżonki. Trudno się było radować dniem spędzanym w gronie dwunastu dawniej niezłomnych i dzielnych synów, którzy podczas tego dorocznego pojedynczego interludium mogli co najwyżej pokrzykiwać, stroszyć pióra i dziobać okruchy, łopocząc skrzydłami na zamkowym dziedzińcu. Król starał się, jak mógł, udawać radość na ich widok. Królowa zawsze się wymawiała napadem migreny.

Mijały lata. I wtem… Nareszcie…

W trakcie corocznych odwiedzin książąt-łabędzi ich młodsza siostra odczarowała braci, dowiedziawszy się od żebraczki, którą spotkała w lesie podczas zbierania jagód, że jedynym znanym remedium na łabędzi czar jest rycerska koszulka uszyta z pokrzyw.Jedno ale. Dziewczyna była zmuszona wyplatać szaty po kryjomu, jako że pokrzywy na czarodziejską materię (tak przynajmniej twierdziła żebraczka) należało zbierać po zmroku i tylko z cmentarzy. Gdyby przyłapano królewnę po północy na zrywaniu pokrzyw z grobów, jej macocha z pewnością oskarżyłaby ją o czary i kazała spalić na stosie razem z całym jej urobkiem. Dziewczyna nie była głupia i wiedziała, że nie może liczyć na ojca, który wtedy już po cichu pragnął (do czego nie przyznawał się nawet przed samym sobą) uwolnić się od wszystkich swoich dzieci.

Co noc księżniczka wykradała się na pobliski cmentarz zrywać pokrzywy i całe dnie tkała z nich czarodziejską materię. To, że nikt w zamku nie zwracał na nią większej uwagi, okazało się błogosławieństwem.

Skończyła już prawie dwanaście szat, gdy miejscowy arcybiskup (którego jakoś nikt nie pytał, co robi na cmentarzu o tak późnej porze) zauważył księżniczkę, jak zrywa pokrzywy, a potem na nią doniósł. Królowa czuła się utwierdzona w swoich podejrzeniach (ta dziewucha nie podzieliła się z nią ani jednym dziewiczym sekretem, symulowała całkowitą obojętność wobec trzewików tak wyjątkowych, że nadawałyby się do eksponowania w muzeach). Król, jak można się było spodziewać, stanął po stronie małżonki, licząc na to, że będzie postrzegany jako władca silny i pozbawiony sentymentów, król z prawdziwego zdarzenia, monarcha oddany ochronie swego ludu przed mrocznymi siłami, oddany do tego stopnia, że zgodzi się na egzekucję własnej córki, jeśli zapewni to bezpieczeństwo jego poddanym, wolność od klątw i lęków przed demonicznymi przemianami.

I gdy już miano wprowadzić królewnę na stos, z zamglonego nieba sfrunęli jej łabędzi bracia i siostra narzuciła na nich utkane przez siebie szaty. Nagle, przy wtórze głośnych trzasków, w roziskrzonych wirach powietrza na dziedzińcu stanęło dwunastu rosłych młodzieńców, nagich pod pokrzywowymi koszulkami, z zaledwie kilkoma białymi piórami unoszącymi się gdzieniegdzie dookoła.

Ściśle biorąc…

…całkowicie odczarowanych książąt było jedenastu, ten dwunasty bowiem został przywrócony do dawnej postaci oprócz jednego jedynego detalu – prawe ramię nadal było łabędzim skrzydłem, gdyż siostra, nie zdążywszy dokończyć swego dzieła, musiała zostawić jedną koszulkę bez rękawa.

Wydawało się, że to niewielka cena za powrót do ludzkiej postaci.

Wkrótce jedenastu młodzieńców pożeniło się, doczekało się dziatek, wstąpiło do różnych organizacji i wyprawiało przyjęcia, które zachwycały wszystkich, aż po myszy w pałacowych murach. Unieszkodliwiona macocha, tak przytłaczająco zdominowana, tak niematczyna, zamknęła się w klasztorze, co skłoniło króla do sfabrykowania wspomnień o niewzruszonej lojalności wobec zaczarowanych synów i bezradności wobec żony sekutnicy, wersji, w którą chłopcy skwapliwie uwierzyli.

Koniec bajki. „Długo i szczęśliwie” spadło na wszystkich jak ostrze gilotyny.

Prawie na wszystkich.

Dwunasty brat, ten z łabędzim skrzydłem, nie miał łatwego życia. Jego ojciec, wujowie i ciotki, liczni arystokraci i arystokratki nie byli zadowoleni, że im się przypomina o zetknięciu ze złowrogimi żywiołami lub o ich niepodszytej sceptycyzmem chęci stracenia na stosie księżniczki, gdy ta próbowała ratować rodzeństwo.

Po królewskim dworze krążyły żarty o łabędzioskrzydłym księciu, które jego jedenastu nieskazitelnie uformowanych braci chętnie powtarzało, przekonując, że to tylko niewinna zabawa. Dzieci jedenastu braci, mali bratankowie i bratanice, chowały się za każdym razem, gdy dwunasty syn zjawiał się w komnacie, i chichotały zza szezlongów i gobelinów. Bratowe wielokrotnie prosiły, żeby starał się zachować spokój podczas wieczerzy (miał skłonność do wymachiwania skrzydłem, gdy opowiadał dowcip, i raz nawet zmiótł cały sarni udziec, który wylądował na przeciwległej ścianie). Pałacowe koty zwykle prychały i dawały drapaka, gdy tylko się zbliżał.

W końcu spakował kilka rzeczy i wyruszył w świat. Okazało się jednak, że w świecie wcale nie było mu łatwiej niż w pałacu. Mógł się najmować najwyżej do najprostszych prac. Nie miał żadnych poszukiwanych umiejętności (tak to bywa z królewiczami) ani dwóch sprawnych rąk. Od czasu do czasu okazywała nim zainteresowanie jakaś kobieta, ale zawsze wychodziło na jaw, że albo ulegała chwilowo jakiejś fantazji zainspirowanej mitem o Ledzie, albo – co gorsza – miała nadzieję, że jej miłość przywróci mu drugie ramię. Żadna z tych znajomości nie trwała długo. Skrzydło przeszkadzało mu w metrze, nie mieściło się w taksówce. Bez przerwy trzeba było sprawdzać, czy nie zalęgły się w nim wszy. I jeśli nie myło się go codziennie, pióro po piórze, kremowa biel francuskich tulipanów przechodziła w przygnębiającą szarość kłębków kurzu.

Żył ze swoim skrzydłem tak, jak ktoś inny mógłby żyć z psem przygarniętym ze schroniska: kochanym, ale neurotycznym i niewyuczalnym. Kochał swoje skrzydło – nic nie mógł na to poradzić. Uważał je też za coś nieznośnego, uroczego, irytującego, dokuczliwego, wzruszającego. Wstydził się go nie tylko dlatego, że nie potrafił go lepiej wyczyścić i że przechodzenie przez bramki lub drzwi nie stało się z czasem mniej kłopotliwe, lecz także dlatego, że przestał dostrzegać w nim swój atut. A przecież nietrudno było sobie wmówić, że nim jest. Mógł sobie wyobrazić, że się sprzedaje jako intrygującą hybrydę, młodego boga, dumnego aż po seksowną arogancję ze swej anatomicznej niezwykłości: dziewięćdziesiąt procent kwitnącego, muskularnego ciała człowieka i dziesięć procent cudownego, anielskiego skrzydła w oślepiającej bieli.

Kochana, te pióra swym łaskotaniem sprawią, że dolecisz prawie do nieba, a ten tutaj męski narząd pozwoli ci pokonać resztę drogi.

Gdzie, zadawał sobie pytanie, jest ta jego wersja? Jakiż to deficyt śmiałości sprawia, że z roku na rok staje się coraz bardziej brzuchaty, przygarbiony, jakby przepraszał za to, że żyje? Dlaczego nie potrafi zadbać o kondycję, przybrać odpowiedniej pozy, wparadować nonszalancko do klubu w czarnym kombinezonie z jaszczurczej skóry z jednym odciętym rękawem?

Zgadza się, skarbie, to jest skrzydło. Jestem po części aniołem, ale wierz mi, reszta to czysty szatan.

Najwyraźniej tak nie umiał. Równie dobrze mógł spróbować przebiec milę w trzy minuty lub zostać wirtuozem skrzypiec.

Wciąż jest wśród nas. Jakoś zarabia na czynsz. Jeśli znajduje miłość, korzysta z niej. W późnym wieku średnim stał się bardziej ironiczny, ale też emanuje pogodą ducha charakterystyczną dla zahartowanych i doświadczonych przez los. Wyostrzył się w nim dowcip starego wyjadacza. Uzmysłowił sobie, że może albo popaść w rozgoryczenie, albo stać się świętym idiotą, który zmądrzał. Lepiej – mniej żenująco – być tym, który rozumie, że z niego żartują, i wybucha śmiechem pierwszy, gdy milknie puenta.

Większość braci w pałacu ożeniła się po raz drugi lub nawet trzeci. Ich dzieci, rozpieszczane i niańczone od maleńkości, potrafią być nieznośne. Książęta całymi dniami celują złotymi kulami do srebrnych pucharów albo nadziewają na szable ćmy. Wieczorami oglądają występy błaznów, akrobatów i żonglerów.

Dwunastego brata wieczorem zazwyczaj można zastać w jednym z barów na skraju miasta, tych, których klientelą są ludzie jedynie częściowo odczarowani albo w ogóle nieodczarowani. Bywa tam trzystuletnia kobieta, która nie wyraziła się dość jasno podczas rozmowy ze złotą rybką, a potem do pustego nagle morza krzyknęła: „Nie, zaczekaj, miałam na myśli wieczne życie i młodość!”. Bywa i żabi król w koronie, który najwyraźniej nie jest w stanie odczynić zaklęcia, nie mogąc prawdziwie zakochać się w żadnej z kobiet skłonnych go pocałować. Bywa też książę, który całymi latami usiłował odnaleźć miejsce pobytu uśpionej królewny czekającej na jego reanimacyjny pocałunek, choć ostatnio mniej czasu poświęca wędrówkom po górach i dolinach, więcej zaś wizytom w nocnych barach, gdzie snuje opowieści o swej nieuchwytnej pannie.

W takich lokalach mężczyzna z jednym łabędzim skrzydłem uważany jest za szczęściarza.

Jego życie, przekonuje siebie, nie jest wcale takie najgorsze. Może to wystarczy. Może tylko z tym trzeba wiązać nadzieje – żeby po prostu nie było gorzej.

W niektóre noce najpierw dobrze podcięty dowleka się do domu (takich nocy jest wiele), pokonuje pięć kondygnacji schodów do swojego mieszkania, włącza telewizor i zasypia na sofie, a po kilku godzinach budzi się, gdy poranne światło rozjaśnia listewki żaluzji, i mając za jedyne towarzystwo kaca, uzmysławia sobie, że okrył pierś i brzuch skrzydłem – a raczej (co przecież niemożliwe, a jednak…), że skrzydło samo się nad nim rozpostarło, z własnej woli, koc i towarzysz w jednym, oddany imigrant z dalekiego kraju, tak samo budzący litość, kochający i kłopotliwy, jak byłby ów kundelek ze schroniska. Rzecz uciążliwie znajoma. Jego kula u nogi, jego kompan.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: