Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Egiptologia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 lipca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Egiptologia - ebook

W zbiorze opowiadań poświęconych starożytnej cywilizacji powstałej u kresu epoki lodowcowej na obszarze delty Nilu pierwsze cztery rozdziały wraz z ostatnim prezentują ogólny zarys historii antycznego Egiptu. Ten dziejowy skrót, ukazany przez pryzmat biblijnego świadectwa, które jednoznacznie negatywnie określa państwo faraonów w wymiarze kulturowo-obyczajowym i religijnym, nie wyczerpuje badań nad dawną metropolią. Nie można jednak nie dostrzec, że na wspaniałe osiągnięcia architektoniczne starożytnego Egiptu kładą się cieniem mroczne wierzenia, okultystyczne praktyki i zwyczaje wyczerpujące znamiona demonicznego kultu zmarłych. Spór, czy Egipcjanie wybudowali Sfinksa w Gizie i piramidy, czy tylko zaadoptowali po nieznanych inżynierach dziedzictwo dawnych pokoleń pozostaje obecnie kwestią otwartą, podobnie jak sprawa chronologii rządów poszczególnych dynastii. Opowieści wprowadzają nas w świat pełen sfinksów, intryg dynastycznych, demonicznych osobowości, zagadkowych wynalazków i klątw, jakie dotykały odkrywców z armii Napoleona, zakłócających spoczynek wieczny złożonym w grobowcach mumiom.

Zaprezentowane w tomie mity Atlantydów i legendy biblijne w jakiejś mierze są kontynuacją wcześniejszego tomu „Atlantologia”. Inne nowele o zbliżonej tematyce jak „Pióro Quetzalcoatla”, „Oczy Sfinksa”, „Nilopaci” czy „Cud większy od piramid” odnaleźć można we wcześniejszych publikacjach i zbiorach lub w kompilacji „Egiptologia 2”. Oby podróż do antycznych czasów przyniosła Czytelnikom radość i refleksję nad tajemnicą ziemi, po której stąpali przed wiekami Mojżesz i Chrystus.
Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7564-547-7
Rozmiar pliku: 4,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ostatnia katarakta (fragment opowiadania)

Przez następnych parę dni słyszałem, jak prosił mojego przełożonego, kapitana Armanda Bonneta o pozwolenie na wyruszenie do pewnego „punktu na mapie”, znajdującego się na wyciągnięcie dłoni. Żądał również ochrony i mojej obecności w trakcie kilkudniowej ekspedycji. Bonnet wysłuchawszy argumentów, zgodził się na odnalezienie grobowca. Kapitan jako rodowity paryżanin przywołał mnie do siebie i rzekł:

– Panowie. Tu chodzi o honor Francji. Skoro możemy być pierwsi w odkryciu ważnego stanowiska archeologicznego przed żołnierzami jej królewskiej mości, czas działać. Ganthier! Weźmie pan dwudziestu ludzi i cztery wielbłądy i jako eskorta potowarzyszy panu Blanchard w odkrywczej podróży.

– Ależ panie kapitanie. Wcale nie znamy drogi przez pustynię do tego zapomnianego przez ludzi i Boga miejsca. Poza tym pan Aurelian musi odbyć okres rehabilitacji. Proszę zwrócić uwagę, że to „blisko” widziane na mapie, w rzeczywistości może okazać się dalekie. Poza tym brak nam rozpoznania terenu. Arabowie, nie mówiąc o Beduinach, widząc naszą słabość, przechodzą na stronę Brytyjczyków – rzekłem bez ogródek, lecz przerwano mi w pół zdania.

– To rozkaz, panie Ganthier. Powtarzam raz jeszcze. Weźmie pan sierżanta, kaprala, dwie drużyny po dziesięciu ludzi z trzeciej kompanii. Dotarcie do tej katarakty nie zajmie wam wiele czasu. Popłyniecie Nilem w górę rzeki. Oszczędzicie kilka dni marszu przez pustynię. Zresztą pan, jako przyjaciel papieża, wielki obrońca tradycji i fanatyk rzymskokatolickiej… sekty, powinien przysłużyć się do wzrostu potęgi Republiki, nieprawdaż? Jeżeli natkniecie się na cenne przedmioty, proszę je dostarczyć do obozu. Żegnam i życzę powodzenia.

Zasalutowałem i wyszedłem.

W namiocie zastałem Aureliana. Przepraszał mnie za niedogodności, na jakie mnie naraził, obiecując pokazać mi coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie widziałem. Zapewnił też, że wspomni o moim udziale w almanachu, jaki zamierza wydać po powrocie do kraju. Zresztą w dwunastotomowym dziele pod tytułem „Deseripton de Egypte” znajdują się rzeczywiście szkice przedstawiające obszar, do którego doszliśmy, lecz brak tam wzmianek o świątyni, ruinach, podziemnych tunelach. Przed przybyciem do Afryki Aurelian znał osobiście wytwórcę serii Dominique’a Viviant’a Denona.

Przed świtem następnego dnia wyruszyliśmy w drogę.

Odległość nie była tak daleka, jak się nam początkowo wydawało, ale i tak mieliśmy kroczyć poza głównym traktem, drogą na skróty, szlakiem odludnym, gdzie jak okiem sięgnąć widniało pustkowie. Czułem się źle. Wsiadłem na wielbłąda chory, z dolegliwością biegunki i wysokiej temperatury, upatrując niemocy w zatruciu pokarmowym. Po krótkim czasie dotarliśmy do portu i tam weszliśmy na pokład niskodennej barki, kursującej po wodach Nilu zaopatrującego Egipt od tysięcy lat w wodę pitną. Podróż w górę rzeki była przyjemna. Był z nami przewodnik i nabywca starożytnych dzieł Muhamed Ibin Arim, który przeprosił się z Aurelianem. Podali sobie prawicę wobec świadków i nie chcieli wracać już do kłótni sprzed kilku dni. Wszyscy cieszyliśmy się z jego uzdrowienia, bo był rzeczywiście lubiany.

– Niech ci Allah błogosławi – rzekł muzułmanin i zaczął mówić o starożytnej budowli ze szczegółami, dzieląc się swoją wiedzą na ten temat. Wtedy też zauważyłem pewną zmianę w oczach archeologa, jakiś smutek będący zwiastunem tęsknoty. Nie wytrzymałem i spytałem na osobności o powód zmartwienia.

– Coś cię martwi. Od chwili, kiedy opuściliśmy obóz, wydajesz się być poza sobą, poza miejscem, w którym przebywasz. Myślami jesteś daleko. Początkowy zapał minął. Czy jesteś jeszcze chory?

Nie odpowiedział od razu, tylko zrobił dowcipną uwagę na temat zabawnego mlaskania wielbłąda.

– Ach, ten ból po ukąszeniu jaki był palący, żebyś ty wiedział, przyjacielu. Zupełnie tak, jakbyś włożył rękę do wiadra pełnego żądeł szerszeni. Ale to już przeszłość. Martwię się trochę, bo zostawiłem kogoś w obozie, tę, która jest mi bardzo bliska…

Wiadomość była dla mnie niespodziewana. Kułem więc temat dalej:

– Nigdy mi o tym nie wspominałeś.

– Bo przyszło to tak nagle. Od momentu, gdy wpadł mi ręce szkic podobizny Nefretyty, nie mogę uwierzyć w moje szczęście, mój drogi. Mam nadzieję, że i ciebie to spotka.

Nie powiedział jednak, o co mu chodziło. Zaraz mnie przeprosił i poszedł rozmawiać z przewodnikiem w jego rodzimym języku, a ja siedziałem na wygodnym siedzeniu i podziwiałem bliskie brzegi, zalesione i pełne palm. Płynęliśmy prawie cały dzień. Obserwowałem wylegujące się w słońcu krokodyle i hipopotamy oraz zrujnowane przez czas zarysy starożytnych budowli. Kiedy dobiliśmy do złotej plaży, wyładowaliśmy sprzęt i rozbiliśmy obóz. Patrzyłem na gwiazdozbiory stanowiące zagadkę i podziwiałem ich piękno. Przed spoczynkiem podszedł do mnie jeden z moich ludzi i rzekł z niepokojem w głosie:

– Złe towarzystwo, panie poruczniku. Wracajmy póki jeszcze czas.

Uwaga Amanda Tisert wprawiła mnie w zakłopotanie z uwagi na jego dotychczasową odwagę i niejednokrotnie okazywane bohaterstwo na polu walki. Był to człowiek rozsądny i tak jak ja, katolik.

– Armand, co masz na myśli?

– Ano to, panie poruczniku, że udajemy się po coś, co jest przeklęte. Po co budzić umarłych leżących w grobowcach? Przecież my będziemy profanować miejsca, gdzie złożono szczątki ludzkie, wmawiając sobie, że robimy to w imię nauki, dla potomnych. A to zwykłe bezczeszczenie i naruszanie spokoju wiecznego. Nikt nie wie, co tam odnajdziemy.

– Też nie chcę się tam zapuszczać, ale rozkaz to rozkaz. Choć przyznaj sam, lepsze to od strzelania do Anglików.

Skinął głową i odszedł na pierwszą wartę.

Nad ranem okazało się, że Egipcjanie odpłynęli barkami, nie informując nas o tym fakcie. Zniknęli dosłownie bezszelestnie, co wielce mnie zdziwiło.

– Trzy dni drogi przed nami – oznajmił przewodnik i jako pierwszy wsiadł na swego wielbłąda, wskazując ręką kierunek, w którym mieliśmy podążać. Spalona ziemia świadczyła o mocy słońca, wypalającego każdą roślinę niezakorzenioną w pobliżu zbiornika wody. Weszliśmy na obszar bezludny, cichy, kryjący jednak śmierć. By nie powiedzieć: przeklęty. Stąd było chyba bliżej do równika niż do Francji.

Początkowo pokonaliśmy pięć mil, korygując kierunek marszu pilną obserwacją kompasu. Rozbiliśmy obozowisko, by odpocząć. Rozłożone płachty na drewnianych palach tylko częściowo dawały nam ochronę przed lejącym się z nieba żarem. Wykorzystując moment, spytałem otwarcie Aureliana:

– Zdradź mi, czy jest to któraś z naszych kobiet, czy może jakaś inna partia z tutejszych księżniczek?

Pogodne oblicze archeologa promieniowało szczęściem. Nie musiałem długo czekać na odpowiedź.

– Słowa na nic się nie zdadzą. Zobacz sam. Oto pani mego serca, którą zostawiłem – rzekł i zaraz wyjął z wewnętrznej kieszeni surduta szwajcarski medalion, a wręczając mi, nakazał, abym otworzył wieko skrywające portret najpiękniejszej kobiety świata, przy której Helena trojańska była tylko bladym cieniem.

Tak też zrobiłem. Z niezwykłą ciekawością odchyliłem przykrywkę i natychmiast zadrżałem. Patrzyła tam na mnie służka Allaha, najszkaradniejsze stworzenie na świecie. Jej wizerunek był niezwykle dokładny, szczegółowy, ostry i wyrazisty. Wzrok był ten sam, rysy jednak piękniejsze, jakby odmłodzone. Przypominała egipską księżniczkę nie tylko z uwagi na makijaż i fryzurę. Odniosłem wrażenie, że dwie osoby jakby zlały się w jedną postać. Już miałem na końcu języka, że nie mówi tego poważnie, gdy ubiegł mnie z wypowiedzią:

– Wiem, co sobie myślisz, Francuzie. Lecz uwierz, jest zupełnie inna. Zewnętrzna bowiem powłoka przysłania piękno jej duszy. Zresztą dane wam będzie ją spotkać.

Nie mogłem oderwać wzroku od wizerunku najszkaradniejszej dziewczyny na świecie, przypominającą raczej małpę niż orientalną piękność ukrytą w dalekich oazach. Nie byłem również w stanie uwierzyć, w jaki sposób taka niezdara mogła zawładnąć umysłem, a może i sercem, by nagle odmienić mojego przyjaciela. Dopiero kiedy oddałem mu medalion, po raz pierwszy zauważyłem jego dziwne spojrzenie. Obawiał się czegoś i obserwował całą przestrzeń.

Kiedy minęły najgorętsze godziny dnia i słońce obniżyło wysokość, ruszyliśmy dalej przez pustynię. W czasie marszu nikt nie odzywał się, oszczędzając siły. Z zamyślenia wyrwał mnie głos sierżanta:

– Proszę spojrzeć na lewo. Od rana śledzi nas beduin.

Zatrzymałem wielbłąda i przyłożyłem lunetę do oka. Powoli zacząłem lustrować horyzont.

Początkowo nie widziałem nic, z uwagi na rozgrzane powietrze, zaraz jednak rozpoznałem charakterystyczne rysy mieszkańca pustyni. Mimochodem słyszałem komentarze żołnierzy wymieniających się uwagami.

– Nigdy nie działają w pojedynkę.

– Z tyłu z pewnością musi kroczyć cała grupa tych pustynnych rabusiów.

– Nie znamy ich zamiarów, ale wątpię, czy widzą różnicę między nami a Anglikami. Zresztą z pewnością okradliby nas i zabili, gdybyśmy nie mieli broni. To przecież wiarołomni wyznawcy proroka. Mają podwójną moralność.

Ja tymczasem wykonałem obrót na siodle niemal o sto osiemdziesiąt stopni i po uważnej obserwacji ujrzałem czterech innych, stojących w oddaleniu. Przyznam, że takie spotkania na pustkowiu nie wróżyły nic dobrego. Znani ze swego okrucieństwa i niedotrzymywania umów, często zmieniali sojusze w krytycznym momencie. Ile razy słyszałem o tragediach naszych małych oddziałów, wysuniętych posterunków lub patroli, które oddzieliwszy się od większej grupy, błądziły i ślad po nich ginął, aż do czasu, gdy nie natrafiono na nich. Zazwyczaj mieli poobcinane głowy, a ich zmasakrowane ciała wrzucano do studni, byśmy nie mogli pić wody. Żołnierze Republiki nienawidzili ich bardziej od Anglików. Już miałem wydać rozkaz podejścia do widmowego jeźdźca, gdy Aurelian zwrócił się do mnie, tak by wszyscy słyszeli:

– Chcą nas okraść i zabić. Nefryda ich powstrzyma. Jedźmy dalej, przyjacielu. Nikt z nich nie ocaleje.

– Kto to jest Nefryda? – spytałem nie bez niepokoju. On zaś odrzekł bez zbędnego niedomówienia, zupełnie obojętnie:

– Ta, do której jedziemy. Wkrótce i ty ją poznasz.

I szarpnął wielbłąda. Zwierzę posłusznie zaczęło iść dalej. Archeolog co jakiś czas zaglądał do mapy, wymieniał uwagi z Muhamedem i korygował marsz dzięki kompasowi. Również i ja zaglądałem do przyrządów. Obaj twierdzili, że idziemy na południowy wschód. Ja natomiast wskazywałem zupełnie inny kierunek, południe z nieznacznym odchyleniem na zachód. W którymś momencie nie wytrzymałem i powiedziałem:

– Dziwnie obliczacie współrzędne geograficzne. Wydaje mi się, że…

– O nie, drogi Fabianie. To ty źle interpretujesz igłę kompasu. Zresztą spójrz na słońce. Ono wszystko ci powie – odparł mój towarzysz, a ja nie mogłem spojrzeć na płonące słońce. Inaczej bowiem oślepłbym i stracił wzrok.

W marsz wkradła się monotonia, niechęć do jakichkolwiek rozmów, a nawet wrogość do wszystkiego, co stanowiło przeszkodę w drodze do celu. Żar z nieba intensywniał z każdą upływającą minutą. Wydzielone, skąpe racje wody oraz wysuszone kawałki razowego chleba i kęsy mięsa pozwalały nam utrzymać się przy życiu i były wszystkim, co mieliśmy pod ręką. Pustynia ma różne barwy w zależności od pory dnia. Czasem brązowożółte, niekiedy czerwone, białe, zawsze z odcieniem samotności. Jej obraz zaczął mnie prześladować, straszyć, pobudzać do refleksji nad niebezpieczeństwem przenikania granicy zaświatów. Ciepłe powiewy wiatru niosły ze sobą zapach tak inny od powiewu morza i ochładzającej bryzy. Wdzierający się w usta gorący i suchy pył mikroskopijnych rozmiarów potęgował pragnienie, stając się naszym nieodłącznym towarzyszem. Idąc naprzód, pokonywaliśmy dosłownie góry piasku, wchodziliśmy w głębokie doliny, pozostawiając niekiedy za sobą głębokie szczeliny w popękanej skorupie ziemi. Nasze ślady zasypywał wiatr. Do celu oznaczonego na mapie pozostało nam półtora dnia wędrówki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: