Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Eliza i jej potwory - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 października 2017
Ebook
32,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,90

Eliza i jej potwory - ebook

Eliza ma 18 lat i jest prawdziwą ekscentryczką i nerdem, a do tego boryka się z chorobliwą nieśmiałością oraz brakiem jakichkolwiek znajomych. Drwiny, wyzwiska, przemykanie pod ścianami i nieustanne okupowanie swojego pokoju  - tak wygląda jej życie w realu. W internecie za to jest LadyKonstelacją, ekstremalnie popularną na całym świecie autorką komiksu Morze potworne. Ma tam też swoją niewielką, ale wierną grupę wsparcia. Funkcjonuje więc właściwie tylko w sieci, rzeczywistości poświęcając tak mało uwagi, jak tylko się da.
I wtedy do jej szkoły trafia Wallace, były futbolista, a obecnie fan Morza potwornego i twórca fanfików na jego temat, który sprawia, że Eliza zaczyna dopuszczać do siebie myśl o życiu poza siecią. Hm, może związki międzyludzkie mają jakiś sens?

Ona i Wallace stają się sobie coraz bliżsi, dziewczyna nie chce jednak ujawnić mu swojej tajemnicy. Problem w tym, że z sekretów nigdy nie wynika nic dobrego i przez nie cały kruchy świat Elizy może runąć z hukiem… I jak wtedy stawić czoła swoim lękom? Jak pokonać własne potwory? Czy da się być blisko z kimś w realu?

Nowa książka autorki Wymyśliłam cię. 

„Eliza i jej potwory to miłosny hołd złożony fandomowi, przyjaźni i opowieściom, które nas kształtują. Absolutnie magiczna książka.”
(Marieke Nijkamp, autorka bestselleru New York Timesa Chłopak, który nie chciał być sam)

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7229-707-5
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Eliza Mirk¹ to nazwisko z gatunku tych, jakie noszą upiorne laski, które lgną do byłych chłopaków, nie chcąc pogodzić się z faktem, że zostały rzucone, bo ktoś tak strasznie nie mógł z nimi wytrzymać. Eliza Mirk to nazwisko łotrzycy najgorszego sortu, która ukrywa się w miejskich kanałach. Eliza Mirk to nazwisko kogoś wyjętego z komiksu.

Ale Eliza Mirk to ja. Nie sądzę, żebym miała w sobie dość desperacji – czy naiwności – żeby lgnąć do byłego chłopaka po tym, jak mnie rzucił; do miejskiego kanału nie podeszłabym bez kija; i – niestety – nie mieszkam na kartach komiksu. Poniekąd jednak wiodę coś w rodzaju komiksowej egzystencji.

Za dnia chodzę do szkoły, nocą zaś zrzucam kamuflaż swojej fikcyjnej tożsamości i staję się LadyKonstelacją, twórczynią jednego z najpopularniejszych internetowych komiksów, zatytułowanego Morze Potworne, oraz nieustraszoną matką fandomu. Moja supermoc to zdolność do rysowania przez długie godziny przy kompletnym zatraceniu poczucia czasu czy uczucia głodu. Z powodzeniem ukrywam się w swoim przebraniu, za to z upodobaniem objawiam się w swej prawdziwej postaci.

Dlaczego LadyKonstelacja? – ktoś zapyta.

Dlatego – odpowiem – że ulubioną przeze mnie kulturę w Morzu Potwornym stworzyli ludzie, którzy gwiazdy i gwiazdozbiory mają we krwi. Ci ludzie – Nokturnianie – potrafią intuicyjnie sporządzać mapy gwiazd. To ich życiowe powołanie. Czują, że to właśnie muszą robić, tak jak ja czuję, że muszę opowiadać ich historię.

LadyKonstelacja to ktoś, kto kreśli mapę tej historii, wytyczając linie między wątkami, postaciami i miejscami, tak jak Nokturnianie kreślą połączenia między gwiazdami. Jest nieulękła, tak samo jak Nokturnianie; jest tak samo jak oni tajemnicza i powściągliwa; wreszcie, tak samo jak oni, wierzy w to, co mistyczne, nadprzyrodzone i nieznane.

LadyKonstelacja to bohaterka, która raz w tygodniu odnosi zwycięstwo nad Elizą Mirk, po czym świętuje je z rzeszą oddanych fanów. Kochają ją wszyscy, nawet pokonana łotrzyca, bo bez niej łotrzyca by nie istniała.

Jestem LadyKonstelacją.

Jestem także Elizą Mirk.

Jest to paradoks, którego nigdy nie da się rozwikłać.

1. W języku angielskim wyraz „mirk” lub „murk” to poetyckie określenie ponurego mroku, ciemnej wody albo gęstej, nieprzeniknionej mgły (przyp. tłum.).ROZDZIAŁ 1

Tamten post, od którego wszystko się zaczęło, jest otwarty na ekranie mojego komputera, kiedy wlokę się do niego rano. W ciągu nocy pojawiło się ze trzysta nowych komentarzy. Już nawet nie czytam, co ludzie w nich piszą – nie sprawdzałam ich od miesięcy. Wiem, że niektóre pochodzą od fanów. Wiele innych – od trolli. Nie zaglądam do tego postu ze względu na komentarze. Zaglądam, bo to moja codzienna przypominajka, że wszystko to – całe moje życie – naprawdę się dzieje.

Moja geneza jest odciśnięta na kartach historii jak pieczęć datownika.

Wygładzam skołtunione włosy, ziewam i odpędzając sen, przecieram zaspane oczy. Kiedy je znów otwieram, ten sam post nadal jest tam, gdzie był, usadowiony wygodnie w górnych strefach podforum portalu Megamózgi poświęconego webkomiksom. Można by sądzić, że po dwóch latach spadnie gdzieś niżej. Nie chce jednak spaść.

Zamykam przeglądarkę, żeby nie złamać swoich własnych zasad. Nie czytam komentarzy. Komentarze to dynamit, który potrafi rozsadzać mentalne mury, a te akurat teraz potrzebuję, jak co rano, wznieść. Otwieram w Photoshopie plik, nad którym pracowałam poprzedniej nocy; to na wpół ukończona plansza Morza Potwornego. Wszystkie kontury są już gotowe. Zaczęłam wypełniać je kolorem, ale nie dokończyłam, a poza tym muszę jeszcze dodać tekst. I tak jednak idzie mi szybciej, niż planowałam. Zanosi się, że w tym tygodniu narysuję cały rozdział. Moje prywatne minimum na każdy tydzień to jedna plansza; średnio rysuję trzy. Zawsze mam coś do opublikowania.

Prześlizguję się po planszy komiksu, przechodzę z panelu do panelu, po raz kolejny weryfikując postaci i scenerię. W myślach rozkładam pozostałe kolory, a także źródła światła i cienie. Potem tekst. Akcja toczy się jak należy, ale w dolnym panelu nos Amity znowu wyszedł mi za wąski. To zawsze daje się zauważyć w zbliżeniach jej twarzy, i zawsze chodzi o jej nos. Będę musiała poprawić go później. Teraz nie mam czasu.

Budzik odzywa się, zupełnie jakby się ze mną zgadzał, a ja podskakuję. Jak zawsze – nawet kiedy wiem, że zadzwoni, nawet kiedy gapię się wprost na niego. Człapię na drugą stronę sypialni, żeby go wyłączyć, zanim obudzi Churcha i Sully’ego w pokoju obok. Głupia gimbaza, mogą sobie pospać o pół godziny dłużej, też mi wielcy panowie.

Kiedy schodzę na dół, czekają już na mnie naszykowane przez mamę dwa jajka na twardo i szklanka świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego. Pojęcia nie mam, kiedy udało jej się te jajka ugotować. Na pewno nie w nocy, a jest przecież dopiero blady świt. Mama siedzi przy wyspowym blacie w stroju do biegania i z włosami spiętymi w kitkę, czytając na tablecie jakiś artykuł o zdrowiu. Kilka kosmyków wyślizguje się jej niesfornie z kucyka. Spod prysznica z łazienki na końcu przedpokoju dobiegają pluski wody. Mama i tata zdążyli już wrócić z porannej przebieżki. Ohyda.

– Dzień dobry, kotku! – Wiem, że w jakimś wszechświecie natężenie jej głosu uszłoby za normalne, ale na pewno nie w naszym. – Zrobiłam ci śniadanie. Nic ci nie jest? Wyglądasz jakoś szaro.

Kwituję to burknięciem. Ranek to szatańska pora. A mama mówi mi, że wyglądam „szaro”, co najmniej raz na tydzień od jakiegoś roku. Opadam na taboret przed jajkami i sokiem spoczywającymi na wyspowym blacie i zaczynam jeść. Może powinnam napić się kawy. Mogłaby pomóc. Mogłaby też wpędzić mnie w wielopiętrową spiralę depresji.

Pod łokciem mamy widzę świeży numer „Westcliff Star”. Przyciągam gazetę i obracam do siebie. Nagłówek na pierwszej stronie brzmi PAMIĄTKI PRZY ZAKRĘCIE WELLHOUSE. Poniżej widnieje zdjęcie ostrego zakrętu drogi tuż za mostem Wellhouse, gdzie ziemię zdobią wieńce z kwiatów, wstęgi i zabawki. To typowe dla lokalnych wiadomości w stanie Indiana: nic się nie dzieje, więc zapełniają strony przypomnieniami, że zakręt Wellhouse zabija rocznie więcej ludzi niż żarłacze ludojady. Druga rzecz typowa dla wiadomości z Indiany: porównywanie miejsca na drodze do rekina.

Kończę pierwsze jajko. Tata wchodzi z przedpokoju, pachnąc jak paczka miętowej gumy do żucia; ma na sobie strój sportowy nieco inny niż ten, w którym wychodzi na przebieżki z mamą, co znaczy, że to jest dzisiaj jego ubranie do pracy.

– Dzień dobry, Jajeczko! – Przystaje za mną, kładzie mi ręce na ramionach i pochyla się, żeby pocałować mnie w czubek głowy. Burczę coś w odpowiedzi na to przezwisko i wsadzam sobie w usta drugie jajko. Niebo (na twardo) w gębie. – Jak ci się spało?

Wzruszam ramionami. Chcę tylko, żeby nikt się do mnie rano nie odzywał; czy proszę o zbyt wiele? W szczękach mam tylko tyle energii, żeby jeść przepyszne jajka; nie wystarcza jej już na formowanie słów. A nawet nie wspomnę, że za dwadzieścia minut muszę wsiąść do samochodu i pojechać na siedem godzin do szkoły, w której bez wątpienia czeka mnie mnóstwo rozmawiania, czy mi się to podoba, czy nie.

Mama odwraca uwagę taty swoim artykułem o zdrowiu, który zdaje się omawia dobroczynne skutki jazdy na rowerze. Przestaję ich słuchać. Czytam o tym, jak z zakrętu Wellhouse wypadł zeszłego lata kierowca autobusu wracającej z konkursu regionalnego orkiestry z liceum w Westcliff, ponieważ zasnął za kierownicą. Przeżuwam. Przedtem, w zimie, to samo zdarzyło się jakiemuś facetowi jadącemu z synem. Popijam sok. A jeszcze wcześniej – kobiecie wiozącej wczesnym rankiem dwójkę maluchów do przedszkola. Przeżuwam dalej. Grupie pijanych nastolatków. Kończę jajko. Samotnej dziewczynie, która pechowo trafiła na fragment nawierzchni pokryty gołoledzią. Kończę sok. Powinno się postawić jakąś porządniejszą barierę, żeby uniemożliwić ludziom wystrzeliwanie z zakrętu i rozbijanie się na opadającej ku rzece skarpie, ale skąd. Bez zakrętu Wellhouse nie mielibyśmy żadnych wiadomości.

– Pamiętasz, że po południu twoi bracia mają swój pierwszy mecz futsalu? – pyta mama, kiedy ześlizguję się z taboretu i zanoszę talerz ze szklanką do zlewu. – Już się nie mogą doczekać, więc musimy wszyscy pokibicować im z trybun. Dobrze?

Nie cierpię, kiedy rzuca mi to pytanie: „Dobrze?”. Jakby się spodziewała, że rozzłoszczę się na nią, zanim jeszcze skończy mówić. Zawsze szykuje się na jakiś konflikt.

– Aha – bąkam. Na nic więcej nie potrafię się zdobyć.

Wracam na górę do swojego pokoju po plecak, szkicownik i buty. Kilkakrotnie podskakuję – góra, dół, góra, dół – usiłując zwiększyć napływ krwi do mózgu. Jajka zjedzone. Energia odnowiona. Gotowość do walki.

Zwalczam w sobie pokusę powrotu do komputera, otwarcia przeglądarki i sprawdzenia forów Morza Potwornego. Przed wyjściem do szkoły nie czytam komentarzy i nie sprawdzam forów. Internet jest moją krainą czarów; ten komputer – prowadzącą do niej króliczą norą.

Wolno mi w nią wpadać tylko wtedy, kiedy nie ma znaczenia, czy się w niej zgubię.Amity urodziła się dwa razy. Pierwszy raz w taki sam sposób jak wszyscy inni i tego razu nie pamiętała. Nie zawracała sobie głowy rozmyślaniami o tym, że go nie pamięta, bo już wiele lat wcześniej nauczyła się, że z rozmyślań nie wynika nic dobrego. Swoje drugie narodziny – czy też odrodzenie, w zależności od nastroju, w którym akurat o tym myślała – pamiętała niesamowicie wyraźnie i spodziewała się, że tak będzie do końca życia.

Jej drugie narodziny zdarzyły się w dniu, w którym Strażnik osiedlił się w niej jako w swojej żywicielce.ROZDZIAŁ 2

Niektórzy nazywają Morze Potworne fenomenem. W artykułach tu i ówdzie. Garść krytyków. Fani.

Ja nie mogę go tak nazywać, bo ja je stworzyłam. To moja historia – interesuje mnie ona najbardziej na świecie, a tak się składa, że podoba się też wielu innych ludziom – ale nie nazwałabym jej fenomenem, bo to brzmi pretensjonalnie, narcystycznie i szczerze mówiąc, mdli mnie, kiedy myślę o niej w ten sposób.

Czy to dziwne, że uznanie przyprawia człowieka o mdłości?

Przyprawia mnie o nie wiele aspektów Morza Potwornego.

Sama fabuła jest równocześnie bardzo prosta i bardzo trudna do opisania. Nigdy nie próbowałam objaśniać jej komuś twarzą w twarz, ale spodziewam się, że gdybym musiała, skończyłoby się tym, że zwymiotowałabym tej osobie na obuwie. Objaśnianie czegoś online jest proste – wystarczy wkleić gdzieś linka i napisać: „Proszę bardzo, przeczytaj sobie”. Ktoś klika. Czyta pierwszą planszę. Jeśli mu się podoba, czyta dalej. Jeśli nie, no cóż, przynajmniej oszczędziłam sobie gadania.

Gdybym jednak naprawdę musiała objaśnić komuś fabułę komiksu, jakimś cudem nie mając go na podorędziu, spodziewam się, że poszłoby mi mniej więcej tak:

„Na odległej planecie Orkus dziewczyna i chłopak walczą po przeciwnych stronach toczącej się od dawna wojny między tubylcami i kolonistami z Ziemi. Każde z nich jest żywicielem złożonej z energii pasożytniczej istoty, której jedynym słabym punktem jest jej przeciwnik. Jest też duży ocean, a w oceanie żyją potwory. Coś się dzieje. Kolory są ładne”.

To, że jestem rysowniczką, a nie pisarką, ma sens.

Zaczęłam publikować Morze Potworne w necie trzy lata temu, ale stało się popularne, kiedy w portalu Megamózgi pojawił się post, od którego wszystko się zaczęło. Okazało się, że ludzie go nawet zauważyli. Zaczęli czytać.

Zainteresowali się.

To było coś najbardziej pokręconego pod słońcem. Komiks zaczął obchodzić ludzi innych niż ja. Obchodzili ich Amity, Damien i los planety Orkus. Obchodziło ich, czy różne gatunki morskich potworów jakoś się nazywają. Obchodziło ich, czy publikuję plansze komiksu na czas i czy dobrze wyglądają. Obchodziłam ich nawet ja i to, kim jestem, chociaż ich wiedza nigdy nie wykroczyła poza moją nazwę użytkownika. Ani w przypadku fanów, ani trolli, ani krytyków czy autorów artykułów. Może to anonimowość twórczyni sprawiła, że komiks stał się fenomenem. Co do mnie, niewątpliwie pozwoliła mi pracować dalej bez nadmiernych mdłości. Agenci i wydawcy piszą do mnie mejle z propozycjami wydania Morza Potwornego wielkonakładowym drukiem, ale od razu je kasuję; tradycyjna działalność wydawnicza to dla mnie wielkie, przerażające monstrum, od którego co jakiś czas zmuszona jestem oganiać się kijem, żeby nie przytłoczyła mnie myśl o machinie biznesu maltretującej moje dziecko.

Nie stworzyłam Morza Potwornego, żeby stało się fenomenem – stworzyłam je, bo była to historia, której sama pragnęłam. Tworzę ją teraz, bo tkwi we mnie coś, co ściska mi serce i mówi, że muszę to robić. Po to właśnie pojawiłam się na tym świecie, żeby ją tworzyć, dla mnie i dla moich fanów. Tę historię. Jest moja i moim obowiązkiem jest wydobywać ją na światło dzienne.

Czy brzmi to pretensjonalnie?

Wszystko mi jedno.

Taka jest prawda.MORZE POTWORNE – FORA

------------------------------------------------------------------------

PROFIL UŻYTKOWNIKA

LadyKonstelacja **

Administrator

WIEK: oo

LOKALIZACJA: Wyspa Nokturn

ZAINTERESOWANIA: Ujeżdżanie morskich potworów, sporządzanie map gwiazd, eksploracja mechanicznych pałaców.

Obserwujących: 2 340 228 | Obserwuje: 0 | Postów: 5009

------------------------------------------------------------------------

AKTUALNOŚCI

Zobacz wcześniejsze aktualności

14 paź 2016

Pamiętajcie, w tym tygodniu sprzedajemy nowe T-shirty z Morzem Potwornym! Są na nich Amity i Dallas, Damien z kruczydłami oraz krocie morskich potworów. Klikajcie i oglądajcie! morzepotworne.com/sklep

15 paź 2016

Rany, pożarliście te T-shirty w okamgnieniu. Szykujemy następne! (Przy okazji, nie zapominajcie o najbliższym wydaniu kompendium!)

17 paź 2016

Coś mi mówi, że dzisiejsze plansze naprawdę się wam spodobają…

18 paź 2016

Hehehehehe, mówiłam, że się wam spodobają. >:D

19 paź 2016

Tak, tak, wiem, jestem złem wcielonym.

19 paź 2016

Koszulki tak wam przypadły do gustu, że będą w promocji także w tym tygodniu! Świeże, jeszcze ciepłe!

20 paź 2016

Nie mogę się doczekać dzisiejszego odcinka Kanikuły! Do zobaczenia na czacie. Mam nadzieję, że wszyscy wpadniecie.ROZDZIAŁ 3

Dziś bardziej niż kiedykolwiek mam wrażenie, że jestem w tej szkole za karę.

Tak bardzo wszystko mi jedno. Tego uroczego październikowego poranka stoję przy mojej szafce na książki i gapię się na szkolny hol. Całą jego szerokość zdobi transparent, który przypomina wszystkim o zakupie biletów na mecz futbolu zaplanowany z okazji zjazdu absolwentów na piątkowy wieczór. Ktoś tu ten transparent powiesił. Rany, ktoś go wcześniej wykonał. Namalował go i tak dalej. Mijają mnie uczniowie w strojach dobranych odpowiednio do tego akurat dnia tygodnia absolwentów – tak się składa, że to dzień hippisa. Wokół mnie krąży cała masa pacyfek i batikowych wdzianek. Nadmiar szkolnego poczucia wspólnoty.

Ja sama co wieczór ledwo daję radę zmęczyć pracę domową; skąd wszyscy inni biorą siłę woli, żeby ich to obchodziło? Ci, którzy bawią się najlepiej, ubrani w najbardziej absurdalne stroje, to ludzie z ostatnich klas, jak ja. Jakim cudem? Skąd? Chyba mam prawo wiedzieć. Czuję się, jakbym przegapiła puentę czyjegoś dowcipu i teraz śmieją się wszyscy oprócz mnie.

Stoję przy swojej szafce w rozciągniętych dżinsach i workowatej bluzie od dresu, odliczając minuty do momentu, kiedy będę musiała dać za wygraną i pójść do klasy na kwadrans organizacyjny. Przy sąsiedniej szafce tłoczy się grupka chłopaków w pstrokatych opaskach na głowie i różowych okularach; jeden z nich otwiera drzwiczki z takim impetem, że trafia mnie nimi między łopatki. Zaczyna przepraszać, ale kiedy zauważa, że to ja, jego słowa przechodzą w słabo ukrywane parsknięcie. Odwracam się i ignoruję chłopaków aż do chwili, gdy odchodzą, bo wtedy jeden z pozostałych naciąga na głowę kaptur i zaczyna udawać jaskiniowca, garbiąc się i rozczapierzając palce w sękate pazury. Inni pękają ze śmiechu, jakby mnie w ogóle przy tym nie było. Jednym szarpnięciem sama też naciągam kaptur na twarz.

Nie rozumiem tego miejsca, ale muszę je znieść jeszcze tylko przez siedem miesięcy – siedem miesięcy do ukończenia szkoły i pójścia do college’u. A w college’u, sądząc po tym, co słyszałam od kilku godnych zaufania źródeł informacji z fandomu Morza Potwornego, jest o tyle lepiej, że liceum staje się śmiechu warte.

Chcę już tam być. Chcę być gdzieś, gdzie z liceum można kpić i gdzie, jeśli nie będę chciała, nie będę musiała mieć kontaktu z nikim, i gdzie wszystkim będzie wisiało, w co się ubieram, jak wyglądam i co robię.

Kiedy chłopaki znikają za rogiem i przestaję czuć, że ktokolwiek zwraca na mnie uwagę, odwracam się z powrotem do swojej szafki. W pierwszej licealnej wymalowałam ją całą w grafiki i fan art związane z Dziećmi Hypnosa, moim ulubionym cyklem książkowym. Po kątach chowałam wtedy kilka wczesnych szkiców do Morza Potwornego, ale to było jeszcze przed jego powstaniem. Teraz moja szafka świeci pustkami, nie licząc rzeczy potrzebnych mi w szkole. Pakuję do plecaka podręczniki do matmy i historii. Wciskam szkicownik pod pachę. Plecak zarzucam na ramię, a swoją godność chowam w bezpieczne miejsce.

A teraz – do klasy.

* * *

– Elizo, muszę na chwilę cię porwać.

Profesor Grier ma przykry nawyk: kiedy czegoś potrzebuje, chwyta pierwszego ucznia, który przestąpi próg klasy, a dziś to właśnie ja mam pecha wpaść w ręce wesołej nauczycielki. Pani profesor obrzuca mnie promiennym uśmiechem. W swojej żółtej letniej sukience na ramiączkach i z kolczykami w kształcie bananów wygląda jak uosobienie radości.

Wysuwam ramię z jej uścisku na tyle powoli, by nie sprawiać wrażenia, że brzydzę się jej dotyku. Nie mam nic przeciwko profesor Grier. Przeważnie ją lubię. Nawet żałuję, że jest tylko naszą wychowawczynią, a nie uczy mnie jakiegoś konkretnego przedmiotu, bo nie każe mi się odzywać, kiedy nie chcę mówić, a za całą ocenę aktywności wystarcza jej moje pojawienie się na zajęciach.

– Mamy tu dzisiaj nowego ucznia, który przeniósł się do nas z innej szkoły – mówi z uśmiechem i odsuwa się na bok.

Za nią stoi chłopak trochę wyższy ode mnie, postury futbolisty, w dżinsach i T-shircie liceum Westcliff. Jest tu niespełna dzień, a już się wpasował w szkolną atmosferę. Przeciąga dłonią po krótkich ciemnych włosach i prześlizguje się po mnie wzrokiem z obojętnym wyrazem twarzy, jakby nie do końca mnie widział. Ściska mnie w dołku. To ktoś z dokładnie takiego gatunku, jakiego staram się unikać – lubię być niewidzialna, ale nie kiedy ktoś na mnie patrzy, jakbym powinna być.

– To jest Wallace – mówi profesor Grier. – Pomyślałam sobie, że przed końcem lekcji może mogłabyś mu powiedzieć parę słów o szkole i pomóc z rozkładem zajęć.

Wzruszam ramionami. Nie mam zamiaru jej odmawiać. Odmawianie zazwyczaj więcej problemów tworzy niż rozwiązuje. Profesor Grier uśmiecha się więc.

– Świetnie! Wallace, poznaj Elizę. Nie krępuj się, usiądź obok niej.

Wallace idzie za mną do mojego miejsca na końcu sali. Porusza się powoli, siada powoli i rozgląda się tak, jakby jeszcze spał. Ponownie rzuca na mnie okiem, a kiedy się nie odzywam, wyciąga z kieszeni komórkę i zaczyna przeglądać esemesy.

Nie żebym planowała cokolwiek mu mówić. Szkoła nie jest aż tak skomplikowana – na pewno jest dość inteligentny, żeby zorientować się w niej samodzielnie.

Podwijam nogi na swoim krześle z pulpitem, opieram o nie szkicownik tak, żeby nikt nie mógł zajrzeć do środka, i zaczynam pracę nad następną planszą Morza Potwornego. Zapominam o Wallasie. Zapominam o profesor Grier. Zapominam o całej tej szkole.

Nie ma mnie.

Udaje mi się przetrwać dzień w ten sam sposób, co zawsze: dzięki znikaniu tak umiejętnemu, że nauczyciele nawet mnie nie dostrzegają, i dzięki opieraniu się pokusie sprawdzenia forów Morza Potwornego na komórce. Podobno dużo łatwiej jest wytrzymać szkołę, kiedy ma się jakichś przyjaciół, z którymi można rozmawiać, ale wszyscy moi są online. Kiedyś miałam przyjaciół poza internetem. A przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy dorastałam, miałam znajomych w szkole i w sąsiedztwie, ale nigdy prawdziwych przyjaciół. Nigdy takich, którzy zapraszaliby mnie do domu na imprezkę z nocowaniem albo na filmy. Parę razy ktoś zaprosił mnie na urodziny, ale myślę sobie czasem, że to dlatego, że moja mama wierciła o to dziurę w brzuchu innym mamom. Byłam wtedy cudakiem, zresztą teraz też nim jestem. Tyle że teraz ani ja, ani nikt z moich kolegów czy koleżanek z klasy nie ma złudzeń, że musimy wchodzić ze sobą w interakcje w sposób jakkolwiek wykraczający poza powierzchowny.

Tata lubi powtarzać, że uważanie się za cudaka jest czymś normalnym. „No cóż, Jajeczko, musisz mi uwierzyć, że to jest coś, co myśli sobie mnóstwo młodzieży w twoim wieku”. Może ma rację. Wiem tylko tyle, że w zeszłym roku Casey Miller zobaczyła, że idę za nią szkolnym korytarzem, i najpierw autentycznie zapiszczała ze strachu, a potem odskoczyła. Oczywiście chwilę później jakby mnie przeprosiła – bez przekonania – ale to była duża przerwa, wokół pełno ludzi. Kto w takiej sytuacji przestrasza się innego idącego za nim ucznia? Wiem też, że tydzień wcześniej weszłam na salę gimnastyczną spóźniona z powodu wyjątkowo paskudnych skurczów miesiączkowych i zarobiłam dla całej klasy dziesięć minut biegania po schodach, przez co po dziś dzień spotykają mnie spojrzenia, jakie powinny być zarezerwowane dla morderców. I wiem, że kilka miesięcy wcześniej Manny Rodriguez próbował namówić paru kumpli z drużyny pływackiej, żeby wepchnęli się przede mną w kolejkę na stołówce, ale mu odmówili, bo bali się, że naślę na nich jakiegoś demona.

Czy takie właśnie wrażenie sprawiam? Członkini sekty? Fanatyczki religijnej? Czy jestem aż takim cudakiem, że mogłabym grać rolę przestępcy tygodnia w serialu kryminalnym nadawanym w najlepszym czasie antenowym?

Rodzice zachodzą w głowę, dlaczego nie mam więcej przyjaciół, a powód jest prosty: bo t a k i c h przyjaciół nie chcę. Nawet sympatyczne osoby myślą, że jestem pokręcona; mają to wypisane na twarzy, kiedy któraś z nich trafia ze mną do jednej pary podczas zajęć. Jestem kimś, kogo nikt nie życzy sobie widzieć dołączonego do własnej grupy przez nauczyciela. Nie dlatego, że się beznadziejnie uczę albo że inni muszą odwalać za mnie całą robotę, tylko dlatego, że ubieram się jak bezdomna i nigdy się nie odzywam. Kiedy byłam mała, wyglądało to uroczo. Teraz – dziwacznie.

Powinnam była z tego wyrosnąć.

Powinnam chcieć mieć jakieś towarzystwo.

Powinnam pragnąć przyjaciół, których będę mogła zobaczyć na własne oczy i dotknąć własnymi rękami.

Ale ja nie chcę przyjaźnić się z ludźmi, którzy z góry decydują, że nie zasługuję na życie, bo jestem zbyt cudaczna. Może gdyby wiedzieli, kim jestem i co stworzyłam… może wtedy nie myśleliby, że jestem dziwna. Może wtedy uznaliby, że jestem tylko ekscentryczna. Ale jedyną osobą, którą mogę w tej szkole być, jest Eliza Mirk, a Eliza Mirk jest niewiele więcej niż przypisem do cudzego życia. Nawet mojego własnego.

* * *

Przed dzwonkiem na koniec siódmej lekcji mam już całą nową planszę Morza Potwornego gotową do pociągnięcia tuszem, choć nadal zaprząta mi myśli ta, która czeka na dokończenie w domu. Nowe plansze pojawiają się online w piątkowe wieczory, jak w zegarku, niczym seriale telewizyjne albo mecze. Moi czytelnicy cenią sobie regularność. Ja lubię im ją zapewniać.

Niepotrzebne mi podręczniki wrzucam z powrotem do swojej szafki i przemykam pod ścianami na parking, kurcząc się przy tym tak, aż sama czuję, że prawie mnie nie ma. Ludzie w większości siedzą już w samochodach i korkują wyjazd. Wychodzę przez frontowe drzwi szkoły, gmerając w plecaku w poszukiwaniu kluczyków.

Na ławce przy chodniku przed budynkiem siedzi tamten chłopak, Wallace; w jednej ręce ma lekko uniesioną komórkę, jakby czekał na jakiś esemes, w drugiej – długopis, gotów do pisania na jednej z pliku kartek spoczywających na segregatorze na jego kolanach. Wciąż wygląda, jakby miał zaraz zasnąć. Może potrzebuje, żeby ktoś podwiózł go do domu. A może tylko jest sprytny i wie, że z wyjeżdżaniem lepiej poczekać, aż na parkingu trochę się przerzedzi. Przystaję przed drzwiami i obserwuję go chwilę. Mogłabym zaproponować mu podwózkę, ale byłoby to niecodzienne. Eliza Mirk nie proponuje nikomu podwózek i nikt jej o to nie prosi.

Kiedy Wallace zaczyna podnosić wzrok, odwracam się i ruszam szybkim krokiem do samochodu.ROZDZIAŁ 4

Zraz_Apokalipsy: pracujesz teraz nad kolejna plansza?

MirkerLurker¹: Nie - już wcześniej jedną skończyłam. Teraz siedzę w aucie i jadę na mecz futsalu moich braci. Wzięłam tylko szkicownik.

emmiterliter: Slabo

emmiterliter: Ej a dostalas moja paczke z darami

MirkerLurker: Nie! Wysłałaś jeszcze jedną? Nie trzeba było, Em!

emmiterliter::DDD Uwielbiam wysylac wam rozne rzeczy!! Poza tym w tej jest cos naprawde fajowego

Zraz_Apokalipsy: a czy kiedykolwiek wlozylas do nich cos niefajowego?

Zraz_Apokalipsy: ze juz nawet nie wspomne, A GDZIE PACZKA DLA MNIE???

emmiterliter: Och wez wyluzuj ty tez taka dostaniesz glupku

emmiterliter: E bedziesz pozniej na wspolnym ogladaniu Kanikuly no nie

MirkerLurker: No ba. Prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie niż kiedykolwiek przegapię odcinek Kanikuły.

Zraz_Apokalipsy: *robi zrzut ekranu*

Zraz_Apokalipsy: obwieszcza sie wszem i wobec, ze jesli eliza kiedykolwiek przegapi kanikule, wyhoduje sobie na dloni kaktusa.

emmiterliter: Admini Megamozgow byliby zachwyceni

emmiterliter: Autorce Morza Potwornego wyrasta na dloni kaktus z powodu soap opery dla nastolatkow

Zraz_Apokalipsy: tandetnej soap opery dla nastolatkow.

MirkerLurker: Tandetnej soap opery dla nastolatków? A jakże. Szalenie zajmującej? Również a jakże.

emmiterliter: Swieta racja

– Znowu esemesujesz ze swoim chłopakiem? – Sully przysuwa się do mojego boku i opiera mi brodę na ramieniu.

Słysząc to, Church siedzący po mojej drugiej stronie odlepia się od okna samochodu i też nachyla się nade mną. Trzaskam komórką – ekranem w dół – w leżący mi na kolanach szkicownik.

– Przestańcie czytać mi przez ramię – warczę. – Poza tym to nie mój chłopak. Tylko Max i Emmy.

– Aha, „tylko” Max i Emmy – odpowiada Sully, zaznaczając palcami w powietrzu cudzysłów. – No jasne.

Church chichocze i chwilę później małpuje napowietrzny cudzysłów po bracie.

– Bez kłótni tam z tyłu – szczebiocze mama z przedniego fotela. Tata za kierownicą wydaje pomruk oznaczający, że popiera mamę.

Zatrzymujemy się na parkingu hali sportowej, w której Sully i Church grają w futsal. Pół godziny jazdy minęło mi szybko dzięki Maxowi i Emmy, ale nie wracam wzrokiem do ekranu komórki, dopóki oba moje braciszkowe koszmary nie wygramolą się z samochodu. Potem wysiadam i idę do hali za mamą i tatą, nie wyściubiając nosa z telefonu.

Zraz_Apokalipsy: ale powaznie mowie, kanikula to dno.

emmiterliter: Teraz i tak sa lepsze watki niz w drugim sezonie, kiedy Chris zaczal chodzic z Benem

Zraz_Apokalipsy: w drugim sezonie chris zaczal chodzic nie z benem, tylko z jasonem.

emmiterliter: Mowi ten, co nie oglada Kanikuly

Zraz_Apokalipsy: …

emmiterliter: Ach jakze nisko upadaja wielcy tego swiata

Wyrywa mi się chichot. Tata ogląda się na mnie przez ramię.

– Co cię tak bawi, Jajeczko?

Wyłączam komórkę i znów przyciskam ją do szkicownika. Mój dobry humor przyćmiewa irytacja, jak małe ciemne plamy pojawiające się na jasnym tle.

– Nic takiego.

Dopóki się nie upewnię, że ani mama, ani tata nie będą już zwracać na mnie uwagi, nie zaglądam do telefonu, a oczy kieruję przed siebie. To miejsce wygląda jak jakiś olbrzymi magazyn. Wielka pusta hala z ruchomymi przegrodami, które oddzielają od siebie rozmaite parkiety: do siatkówki, koszykówki, tenisa. Gigantyczna przestrzeń. W samym środku widać otoczony ściankami parkiet do futsalu ze składanymi trybunami i całą resztą. Strzelam fotkę i wysyłam ją na nasz czat.

MirkerLurker: Jestem w piekle.

emmiterliter: Moja siostra tez chodzi do takich hal

emmiterliter: Na ich widok od razu mam ochote na prysznic

Zraz_Apokalipsy: coz za nadmierna konkretnosc, ems. przykro mi z powodu twojego pecha, e.

MirkerLurker: Kiedy tu umrę, pogrzebcie mnie razem z moim komiksem.

Zraz_Apokalipsy: bedzie spiewanie piesni. oplakiwanie zmarnowanego potencjalu. oczywiscie ktos bedzie musial zawiadomic fanow. jako naczelny admin ds. bezpieczenstwa biore to na siebie.

emmiterliter: Od kiedy to nazywasz sie naczelnym adminem ds. bezpieczenstwa

emmiterliter: Nic nie robisz tylko banujesz trolle

– Och, Elizo, patrz. – Mama muska mnie dłonią w ramię. Podnoszę wzrok i widzę, że przygląda się plakatowi wiszącemu na tablicy za wejściem do hali. Tata z chłopakami pognał już w kierunku parkietu do futsalu, gdzie zaczyna się rozgrzewka drużyn. – Niedługo zaczynają lekcje tenisa. Myślę sobie, że tenis naprawdę by ci się spodobał… gra się w pojedynkę i to dobrze robi na kondycję.

– Nie – odpowiadam i wracam do telefonu. Mama poddaje się od razu.

Wypracowywaliśmy ten mechanizm z rodzicami wspólnie i stopniowo przez wiele lat. Kiedy byłam mała i nie miałam nic do powiedzenia, zapisywali mnie na wszystkie zajęcia sportowe pod słońcem. Młodzieżowy bejsbol. Piłkę nożną. Koszykówkę. Siatkówkę. Wszystkich ich nienawidziłam, bo nie miałam – nadal nie mam – żadnej koordynacji ruchowej, a przy tym nie lubiłam – nadal nie lubię – się odzywać, więc nie grałam dobrze, wskutek czego koleżanki z drużyn nie chciały mnie w nich widzieć. Za pierwszym razem, kiedy powiedziałam tacie, że chcę odejść z drużyny softballu, wściekł się i przez tydzień do mnie nie odzywał. Mama próbowała przekonać mnie do powrotu argumentami.

Że to kształtuje charakter. Że pomaga nawiązywać znajomości. Że dobrze robi na kondycję.

Odmówiłam. A potem zrezygnowałam także ze wszystkich innych sportów. Odrzucając je, czułam się, jakbym zrzucała z siebie starą, ciężką zbroję. Church i Sully przepadali za sportem, więc mama z tatą nie mieli już na mnie takiego parcia, ale mimo wszystko podejmowali próby. Nawet jeśli odmawiałam, nie przestawali próbować. Ja nie przestawałam odmawiać.

Teraz jest już taki układ, że kiedy coś proponują, a ja mówię nie, to na tym temat się kończy.

Idę za mamą na parkiet do futsalu i przysiadam obok niej na samym dole trybun. Tata stoi na linii bocznej, trzymając w ręce trenerską podkładkę z klipsem, i mówi coś do grupy tyczkowatych czternasto-i-mniej-latków w błękitnych koszulkach i spodenkach. Wyjmuję z kieszeni ołówki oraz gumkę i rozchylam szkicownik.

– Że też musisz wszędzie go ze sobą brać – komentuje mama. – Nie możesz popatrzeć, jak bracia grają?

Podnoszę wzrok na nią, przenoszę spojrzenie na parkiet, a potem opuszczam oczy z powrotem na szkicownik. Wśród odpowiedzi, jakich mogę jej udzielić, nie ma tej, którą chciałaby usłyszeć, więc wolę milczeć.

Wracamy do domu w samą porę na Kanikułę. Przeciskam się obok spoconego Churcha, wypadam z samochodu, pędzę do swojego pokoju, łapiąc po drodze z lodówki butelkę z wodą, włączam telewizorek stojący na biurku obok komputera i przerzucam kanały, aż znajduję ten, o który mi chodzi. Zaczynają się napisy początkowe. Wybudzam komputer z uśpienia i w pośpiechu otwieram witrynę.

MorzePotworne.com to nie tylko centralny portal, w którym można znaleźć wszystkie narysowane przeze mnie dotąd plansze Morza Potwornego; to także link do największych fanowskich forów poświęconych komiksowi i do czatu, na którym raz w tygodniu pojawiam się pod swoim artystycznym pseudonimem, by wspólnie z fanami oglądać Kanikułę. To jedyna pora, kiedy LadyKonstelacja odzywa się w czasie rzeczywistym.

LadyKonstelacja: JESTEM! Bez paniki, jestem!

moby66: Hurra!

GirlWho: hura hura hura

houstonmamyproblem: A juz myslelismy, ze sie nie pokazesz!

Po tych komentarzach następuje zalew innych. Zwykle na czacie jest masa ludzi naraz, więc nie ma szans, żebym dała radę komukolwiek odpowiedzieć. Wyskakuję z jakąś uwagą na temat serialu i pozwalam im reagować. Prowadzą rozmowy między sobą. Chodzi zasadniczo o to, że jestem na miejscu, oglądamy w telewizji to samo i choć raz dla odmiany nikt nawet słowem nie piśnie o Morzu Potwornym.

Uwielbiam Morze Potworne nie mniej – a pewnie jeszcze bardziej – niż oni, ale nawet ja potrzebuję raz na jakiś czas pogadać o czymś nieskomplikowanym.

Na mojej komórce, gdzie wciąż jeszcze jestem zalogowana na koncie MirkerLurker, wyskakuje okienko prywatnego czatu.

Zraz_Apokalipsy: ciekawe, co tym razem! czy spencer odkryje, ze jane to lesbijka, a w dodatku chodzi z jego byla dziewczyna??

Max nigdy nie przyzna się do tego na forum publicznym, ale uwielbia oglądać Kanikułę tak samo jak my wszyscy. Wiemy o tym tylko ja i Emmy, ale w tej chwili Emmy jest zbyt zajęta wygłupami z resztą fanów na głównym czacie.

Wysyłam Maxowi serię bezsensownych emoji, a w oknie głównego czatu zaczynam komentować początkowe sceny Kanikuły, podczas których Spencer faktycznie odkrywa, że Jane dokonała coming outu jako lesbijka, a teraz randkuje z jego byłą dziewczyną Jennifer. Nie mogę się zdecydować, czy to bezmyślne żonglowanie zwrotami akcji, czy też twórcy serialu naprawdę starają się wyrazić jakiś pogląd na temat praw gejów i lesbijek. Wyrażam swoją wątpliwość na czacie. Wszyscy są nią zachwyceni.

Podczas pierwszej przerwy na reklamy skanuję nową planszę Morza Potwornego, którą naszkicowałam tego dnia w szkole, po czym otwieram ją w Photoshopie, żeby zacząć porządne rysowanie konturów. Mój tablet graficzny czeka na mnie jak rasowy koń wyścigowy, rwący się do galopu w bramce startowej; na jego wyświetlaczu widać kopię ekranu monitora. Na prawą rękę nakładam sobie osłonę antymazową – starą rękawiczkę z odciętymi trzema palcami: kciukiem, wskazującym i środkowym – żeby tablet się nie paskudził i żeby dłoń gładko się po nim przesuwała. Nic nie psuje roboty szybciej niż kiepska ruchomość ręki.

Line art to moja ulubiona część pracy nad każdą planszą. Na drugim miejscu są kolory, ale to kontury wymagają misterności, z którą nic nie może się mierzyć. To one mogą obraz stworzyć albo zniszczyć. Co więcej, na tej akurat planszy pojawią się naprawdę fajne linie: Amity i Damien biorą właśnie udział w Bitwie Piasków, podczas której siły Orkusjan i Ziemian walczą o kontrolę nad stolicą pustyni.

W Morzu Potwornym występuje dużo mocy bazujących na żywiołach, bardzo w stylu anime, więc w większości walk pełno jest świetnych linii. Zwłaszcza kiedy na miejscu są Amity i Damien, bo podczas starć posługują się kryształami i mgłą. Ostre kąty i krzywizny. Miodzio.

Zanim zdążę cokolwiek tak naprawdę zrobić, kończą się reklamy. Odkładam piórko i wracam do czatu; w gronie fanów zauważam paru istotnych nowo przybyłych.

LadyKonstelacja: Mam nadzieję, że podczas przerwy na reklamy nikt tu za bardzo nie bruździł.

zaklinacz_deszczu: Zależy, co rozumiesz przez ″bruździł″.

Ogien_na_zimno: Definicja ″bruździć″: czasownik, ″robić to, co mój przedmówca″.

zaklinacz_deszczu: Auć! Nieźle.

Ogien_na_zimno: Staram się jak mogę.

Po tej szybkiej wymianie zdań pojawia się lawina ożywionych okrzyków: „zaklinacz!!” i kilka radosnych: „Są Anioły!”.

Wspomniane Anioły to grupa pięciorga fanów, którzy obrali sobie nicki, wzorując je luźno na Aniołach z Morza Potwornego, opiekunach planety Orkus. Nigdy dotąd tak naprawdę nie kontaktowałam się z zaklinaczem_deszczu ani innymi Aniołami z fandomu, ale widywałam ich na forach i czatach. Nie bardzo się da ich tam nie widywać. Są prawie równie popularni jak ja.

Muzyka w telewizji narasta gwałtownym crescendo. Oglądam się w samą porę, by zobaczyć, jak Jane dowiaduje się, że jest w ciąży ze Spencerem, po czym następuje kolejna przerwa na reklamy. Naprawdę próbują w tym odcinku pobić rekord zagęszczenia problemów. Wracam do głównego czatu.

LadyKonstelacja: Jeszcze jedna ciąża?! W tym serialu mieliśmy już oddanie dziecka do adopcji, zatrzymanie dziecka w rodzinie i aborcję! Jak im się uda uporać z tą kwestią, żeby przy okazji nie stracić kontaktu z życiowymi problemami PRAWDZIWYCH NASTOLATKÓW?

zaklinacz_deszczu: Hahahahaha

Jego odpowiedź pojawia się od razu, a w moim sercu trzepocze dziwne, ciepłe uczucie. Inni też się śmieją, ale tylko odpowiedź zaklinacza_deszczu robi na mnie wrażenie. To najchętniej czytany autor fanfików do Morza Potwornego. Widziałam część z tego, co pisze. Jest naprawdę dowcipny. Dowcipny jak jasna cholera. Moje Morze Potworne nigdy nie byłoby tak dowcipne, nawet gdybym się postarała.

Jeśli więc on śmieje się z czegoś, co powiedziałam, jest to jak wygrana w totka.

A potem odpisuje:

zaklinacz_deszczu: ZWROT AKCJI! Tak naprawdę chodzi o dziecko Jennifer. Jane zdradzała Spencera już od dawna. Kiedy dziecko się urodzi, nadadzą mu imię Janifer, będą żyły sobie w szczęśliwym lesbijskim stadle na przedmieściach i już nigdy nawet nie pomyślą o Spencerze.

Przy „Janifer” omal nie parskam pitą właśnie wodą na ekran monitora. Pozostałe wątki przeplatające się na czacie, głosy wszystkich innych osób rozpływają się gdzieś w tle; wyłapuję wzrokiem tylko zaklinacza_deszczu, kiedy się pojawia.

Ogien_na_zimno: Zaraz, jakim cudem dwie lesbijki mają wspólne biologiczne dziecko?

zaklinacz_deszczu: Sorry Gregory, nikt nie twierdzi, że dziecko jest biologicznie dzieckiem Jennifer. Krew=/=rodzina. Mam rację? Ktoś mnie poprze?

LadyKonstelacja: Sorry, zafiksowałam się na ″Janifer″.

zaklinacz_deszczu: Spodobało się, co? ;)

O Boże, uśmieszek z mrugnięciem. Najbardziej prowokacyjny ze wszystkich emotikonów. Na twarz wypełza mi rumieniec i rozcieram sobie policzki, żeby go ukryć, choć przecież nikt go tu nie widzi. Co za pewny siebie, chojracki sukinkot. Chłopaki w szkole nigdy się tak wobec mnie nie zachowują – sama nie wiem, czy dlatego, że widzę ich twarze, czy dlatego, że oni widzą moją, czy co. Tego rodzaju uczucia miewam tylko w stosunku do osób, które spotykam online, a szczerze mówiąc, zaklinacz_deszczu wyciąga je na światło dzienne jako pierwszy od bardzo, bardzo dawna. Jest tak, jakby na tym całym czacie rozmawiał tylko ze mną. Jakbyśmy byli dwojgiem ludzi siedzących obok siebie na kanapie podczas zatłoczonej imprezy.

Teraz więc nowy problem:

Czy cokolwiek odpowiedzieć?

Moje palce zamierają nad klawiaturą. W telewizji miga reklama preparatu na trądzik, potem zwiastun serialu, który będzie na antenie po Kanikule. Piszę.

LadyKonstelacja: Ech, dobrze wiesz. ;)

Co za nieudolny wykręt. Przynajmniej udało mi się wcisnąć uśmieszek z mrugnięciem. Może to dość wstydliwe, by pokryło kompletny brak inwencji. Bez sensu, bo to, co podoba mi się w internecie, to fakt, że daje człowiekowi czas do namysłu nad tym, co się chce powiedzieć, zanim się to powie. Ale mój mózg nie działa teraz prawidłowo; sama nie wiem, czy to rozsądne, że flirtuję z kimś publicznie jako LadyKonstelacja; przecież nawet nie wiem, kim zaklinacz_deszczu jest. Może to jakiś czterdziestolatek, który nadal mieszka u swoich rodziców w suterenie, ma palce uwalane żółtym pyłem z chrupków Cheetos Cheese i kolekcję wiekowych T-shirtów z Gwiezdnymi wojnami, pękających mu w szwach na rozlanym brzuszysku.

Wracam do swojego line artu. Moje drżące ręce nad tabletem graficznym nabierają niewzruszonej pewności, a linie wychodzą mi śmiało i gładko. Dzięki rysowaniu mogę się czymś zająć, kiedy myślę o tamtym uśmieszku i tym drugim, którym odpowiedziałam.

Amity, z burzą białych włosów i przenikliwymi pomarańczowymi oczami, linia po linii materializuje się na nieistniejącym jeszcze tle. Co prawda nie ma w niej na razie kolorów, ale widzę je za każdym razem, kiedy ją rysuję. Od zawsze zastanawiam się, jak by to było być kimś tak kolorowym, że widać to nawet w nieruchomej postaci. Kimś tak intensywnie jaskrawym, że nie może przejść niezauważony. W przypadku Amity nie odpowiadają za to jej oczy, włosy czy nawet skóra. To po prostu coś w niej całej.

Masę przypominających noże pomarańczowych kryształów, które wyrastają wzdłuż prawej ręki Amity – cofniętej, gotowej do uderzenia we wrogów – zostawiam sobie na później. W telewizji skończyły się reklamy.

Zaklinacz_deszczu nie odzywa się już na czacie. Co pewien czas wrzucam jakiś komentarz na temat serialu, ale przeważnie siedzę sobie z założonymi rękami, wyłączam myślenie i cieszę się z przygód grupy udających nastolatki dwudziestoparolatków, którzy podejmują tragicznie nietrafione decyzje i uczą się na własnych błędach. Niekiedy jakiś troll przejmuje okienko czatu, wrzeszcząc wielkimi literami albo wydalając z siebie ciągi emotikonów, a wtedy pojawia się na chwilę użytkownik Kuznie_Risztu, żeby go zablokować.

Na komórce wyświetla mi się wiadomość od Maxa.

Zraz_Apokalipsy: kuznie melduja sie na rozkaz z rozgrzanym banomlotem.

MirkerLurker: Dobra robota, żołnierzu.

Zraz_Apokalipsy: sama widzisz, nie wynajelas mnie do tej pracy bez powodu.

MirkerLurker: Mhm, wynajęłam cię, żeby Emmy nie musiała tego ogarniać, bo zajmuje się już całą resztą witryny.

Zraz_Apokalipsy: ha ha, jakie smieszne.

MirkerLurker: Ale serio, świetna robota. Nikt tak ładnie nie wywija banomłotem jak ty.

Max przysyła mi kolejne emoji. Panienka tańcząca salsę. Malowanie paznokci. Błyskawica. Max bez przerwy wierci Emmy dziurę w brzuchu, żeby dodała emoji także do zestawu możliwości graficznych czatu na forach Morza Potwornego, ale ona regularnie mu odmawia – tylko dlatego, że ją to bawi.

Emmy mówi właśnie na czacie widzom Kanikuły coś, co wyzwala całą lawinę reakcji, tak szybką, że nie jestem w stanie przewinąć okna w górę i sprawdzić, jak brzmiał jej komentarz.

Max i Emmy to co prawda nie jedyne osoby, które pomagają mi w prowadzeniu forów, ale tych dwoje jest najlepszych. I tylko oni znają mnie nie jako LadyKonstelację, a jako Elizę. Zanim Max został moim osobistym bramkarzem od forów MP, a nawet zanim jeszcze udostępnił w portalu Megamózgi tamten link do Morza Potwornego, który przyciągnął fanów, był do przesady pedantycznym analizatorem fabuł na forach Dzieci Hypnosa. Zaś Emmy, zanim stworzyła stronę MorzePotworne.com, fora MP i sklep, w którym sprzedaję swoje produkty, na forach Dzieci Hypnosa była duszą towarzystwa; ta wówczas jedenastolatka miała w sobie tyle fanowskiej energii, że można by nią zasilać jakieś małe miasteczko.

Gdyby nie to, że ta dwójka odnalazła moje fanartowe produkcje, nic z tych rzeczy by się nie wydarzyło. Każde z nich z osobna odgrzebało mój zapomniany już wątek z rysunkami na forach Dzieci Hypnosa i to w nim wykroiliśmy sobie trochę przestrzeni tylko dla naszej trójki.

Więc jednak mam przyjaciół. Może i mieszkają o setki mil ode mnie i faktycznie mogę z nimi rozmawiać tylko za pośrednictwem ekranu, ale to nadal moi przyjaciele. Nie tylko Morze Potworne trzyma się dzięki nim. Ja trzymam się dzięki nim.

Max i Emmy to powód, dla którego to wszystko istnieje.

------------------------------------------------------------------------

1. lurker (ang.) – ktoś, kto się czai lub czyha; w slangu internetowym: bierny uczestnik społeczności internetowej, ktoś, kto na forach społecznościowych tylko przygląda się konwersacjom innych, nie włączając się w nie aktywnie (przyp. tłum.).Po drugich narodzinach Amity poczuła, że Strażnik osiadł w jej umyśle, że obserwują ją jego oczy. Zamieszkawszy w niej, nie miał, rzecz jasna, oczu innych niż jej własne, a jednak tak to odczuwała. Był bryłą węgla żarzącą się u podstawy jej czaszki. Czasami przywierał do jej ramion, choć kiedy zerkała na swoje odbicie, nic tam nie dostrzegała. Nie wiedziała teraz, czy wówczas były to halucynacje wywołane poodrodzeniowym szokiem, czy też po prostu przyzwyczaiła się do tego wrażenia. W każdym razie nie czuła już Strażnika. On zaś nie odezwał się do niej ani razu od owego pierwszego dnia, kiedy to zawarł z nią układ.

Jego moc za jej ciało.ROZDZIAŁ 5

W ciągu kilku kolejnych dni kończę jeszcze dwie plansze. Mogłabym pracować szybciej – potrafię zrobić planszę dziennie, jeśli się postaram – ale wtedy jakość zacznie się pogarszać, a na tym etapie bardzo bym tego nie chciała. Komiks powstaje już od tak dawna, że powinien odtąd tylko się poprawiać, a nie tracić na jakości. Plansze szkicuję w szkole, wykonując przy tym tyle podstawowej pracy nad konturami, ile tylko mogę, jeszcze zanim rysunki trafią do komputera. Robię to podczas lekcji, kiedy nikt nie patrzy, albo w przerwie obiadowej, siedząc sama na wietrznym dziedzińcu przed stołówką. Wkrótce będzie za zimno, żeby przesiadywać na dworze i będę musiała znaleźć sobie jakiś stolik w środku, co pewnie okaże się megazabawne, bo codziennie po wejściu na stołówkę widzę, że wszystkie są zajęte.

W piątek, czyli dzień meczu, wszyscy chodzą ubrani charakterystycznie dla Westcliff, w futbolowych bluzach ze złotymi akcentami, z twarzami pomalowanymi złotą farbą albo ze złotymi wstążkami w kucykach. W głównym holu wisi już pięć różnych transparentów, które zachęcają naszą drużynę futbolu amerykańskiego: DO BOJU – WALCZCIE – ZWYCIĘŻAJCIE. Kiedy idę na czwartą tego dnia lekcję, transparent numer trzy odrywa się od ściany, akurat gdy pod nim przechodzę. Świat ogarnia ciemność. Uderzam dłońmi w płachtę, żeby ze mnie spadła, i w holu za moimi plecami wybuchają chichoty. Transparent opada na podłogę.

Oparci o szafki nieopodal stoją Travis Stone i Deshawn Johnson – jedyni dwaj uczniowie w tej szkole, których boję się, nawet kiedy mają dobry humor – i patrzą, jak się szamoczę. Travis Stone w opadających dżinsach i z krótko przystrzyżonymi włosami przypomina sępa; Deshawn Johnson zwykle albo wygląda na takiego, który jest zbyt cool, żeby trzymać z Travisem, albo w ogóle nie jest cool. Dziesięć lat temu byli to dwaj uroczy chłopcy z podstawówki, którzy bawili się ze mną w berka na podwórku i którzy pomogliby mi z tym transparentem, zamiast się tylko gapić.

– Fajne włosy – odzywa się Travis.

Przesuwam dłonią po głowie i odkrywam, że zostały mi na niej nieludzkie ilości brokatu. Robię minę, od której Travis i Deshawn zaczynają na nowo zwijać się ze śmiechu.

W łazience wszelkie próby usunięcia brokatu spełzają na niczym. Udaje mi się tylko wypełnić całą umywalkę złotym łupieżem i zasłużyć sobie na dziwne spojrzenia kilku dziewczyn, jakbym zrobiła to swoim włosom celowo. Wszelkie nadzieje na szczęście i świetlaną przyszłość idą się gonić.

Po skończonych zajęciach wychodzę przed budynek szkoły, gdzie witają mnie posępne niebo, ostry wiatr i kolejki samochodów próbujących wyjechać z parkingu. Za kilka godzin wszyscy wrócą tu na mecz futbolu i zasiądą z przyjaciółmi, zbici w ciasne grupki, na trybunach stadionu za szkołą, żeby wykrzykiwać zagrzewające do boju hasła w chłodnym wieczornym powietrzu. Wokół boiska do futbolu odbędzie się parada ruchomych platform klasowych. Nastąpi chwila ciszy i krótka ceremonia poświęcona pamięci członków orkiestry, którzy ostatniego lata wypadli z zakrętu Wellhouse. Będą sportowe bluzy, imprezowanie i hulanki do późnej nocy.

Poprawiam plecak na ramionach, trzymając oburącz szkicownik. Za dużo tu tych samochodów. Założę się, że w college’u nie ma takich problemów z parkowaniem, jak tutaj. Założę się, że w college’u wszystko jest super.

Obracam się i widzę, że Wallace znowu siedzi na tej samej ławce. Siedział na niej codziennie przez cały tydzień. Wczoraj odkryłam, że na nazwisko ma Warland¹, co wydaje się szczególnie trafne w przypadku kogoś o jego posturze. Jakby miał zdolność siania zniszczeń wszędzie, gdzie się ruszy.

Dziś jednak Wallace Warland nie jest sam. Po jednej stronie ma Travisa Stone’a, a po drugiej Deshawna Johnsona, dwie wieczne zmory mojej egzystencji. Wpaść na byłych przyjaciół raz dziennie to już i tak dużo – dwa razy dziennie oznacza, że szuka się kłopotów. Deshawn stoi przy ławce z założonymi rękami, a Travis siedzi obok Wallace’a, jakby od dawna byli kumplami. Wallace trzyma się sztywno, zakrywając dłońmi papiery, na których zawsze coś pisze, ze wzrokiem utkwionym w chodniku gdzieś na lewo od butów Deshawna.

Wallace nie sprawiał na mnie wrażenia kogoś, kto będzie chciał zaprzyjaźniać się z osobami pokroju Travisa Stone’a, w każdym razie nie Licealnej Mendy Travisa Stone’a. Z ciekawości nogi same prowadzą mnie kroczek po kroczku odrobinę bliżej pod pozorem tego, że zastanawiam się, czy nie iść już do samochodu. Wyciągam komórkę i wgapiam się w czarny wyświetlacz.

– …musiał napisać to na maszynie. Nikt nie pisze ręcznie aż tak czytelnie. Mówiłeś, że co to jest?

Travis próbuje wyciągnąć jedną z kartek. Wallace przyciska ją dłonią.

1. Warland – w jęz. angielskim dosłownie „kraina wojny” (przyp. tłum.).

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: