Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ember in the Ashes. Żniwiarz u bram - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 marca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ember in the Ashes. Żniwiarz u bram - ebook

Terror, strach, dyskryminacja i metaliczny posmak krwi. Przygoda, miłość i lojalność. Świat, w którym okrutne Imperium bezwzględnie tłumi wszelkie oznaki buntu, a przetrwać mogą tylko najsilniejsi.

Helena Aquilla, Kruk Krwi, za wszelką cenę stara się ocalić życie nie tylko swojej siostry, lecz także wszystkich mieszkańców Imperium. Zadanie nie jest proste, bo niebezpieczeństwo czai się ze wszystkich stron: rządy imperatora Marcusa stają się coraz bardziej brutalne a bezwzględna Keris Veturia chytrze wykorzystuje jego słabostki, poszerzając zakres swoich wpływów. Tymczasem daleko na wschodzie Laia z Serry walczy ze Zwiastunem Nocy – niestety ci, od których oczekiwała wsparcia, w chwili próby odwracają się od niej, pozostawiając ją samą na polu bitwy…

Trzecia, długo oczekiwana odsłona sagi, która zyskała gorących zwolenników na całym świecie.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-1039-9
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I: Zwiastun Nocy

Kochasz zbyt mocno, mój królu.

Królowa często wypowiadała te słowa w ciągu spędzonych razem stuleci. Dawniej z uśmiechem, później ze zmarszczonym czołem. Wpatrywała się przy tym w nasze dzieci biegające po pałacu, przemykające niczym błyskawice, cudownie urocze małe cyklony.

– Boję się o ciebie, Meheryo. – Jej głos drżał. – Boję się, co poczniesz, jeśli stanie się krzywda tym, których kochasz.

– Przysięgam, nic złego wam się nie stanie.

Mówiłem z młodzieńczą swadą i brawurą, choć przecież nie byłem młodzieniaszkiem. Nawet wtedy. Tamtego dnia podmuch wiatru od rzeki szarpał jej kruczoczarne włosy, a przez niemal przezroczyste zasłony w oknach sączyło się, niczym płynne złoto, światło słońca.

Była wystraszona. Wyciągnąłem do niej ręce.

– Zniszczę każdego, kto ośmieliłby się wyrządzić ci krzywdę – zapewniłem ją.

– Nie, Meheryo. – Od tamtej pory zastanawiam się, czy naprawdę bała się tego, kim się stanę. – Przysięgnij, że nigdy tego nie zrobisz. Jesteś nasz, Meheryo. Twoje serce jest czystą miłością. Masz dawać. Nie brać. Dlatego jesteś królem dżinnów. Daj słowo.

Złożyłem tamtego dnia dwie przysięgi. Zawsze miałem chronić. Zawsze miałem kochać.

Nie minął rok, a złamałem obie.

***

Gwiazda wisi na ścianie jaskini z dala od ludzkich spojrzeń. Romb z wąskim ubytkiem na jednym wierzchołku. Niczym pajęcza sieć rozchodzą się od niego drobne pęknięcia, pamiątka po dniu, kiedy Scholarzy rozbili ją, uwięziwszy wcześniej mój lud. Metal połyskuje niecierpliwie, nabiera mocy. To potężna broń, zdolna zniszczyć starożytne miasto, starożytny lud. Zdolna uwięzić dżinny na tysiąc lat.

I zdolna je oswobodzić.

Jakby wyczuwając obecność bransoletki na moim nadgarstku, Gwiazda drży z tęsknoty za utraconym fragmentem. Czuję szarpnięcie, kiedy unoszę ramię, a bransoletka niczym srebrny węgorz ścieka z mojego nadgarstka i łączy się z Gwiazdą. Ubytek zasklepia się i znika.

Cztery ramiona Gwiazdy jarzą się, rozświetlając najdalsze zakątki granitowej pieczary, wywołując falę gniewnych syków otaczających mnie stworów. Po chwili blask przygasa i pozostaje tylko blade światło księżyca. Wokół moich stóp śmigają ghule.

Panie. Panie.

Za nimi czeka na moje rozkazy Pan Zjaw oraz władcy ifrytów – królowie i królowe wiatru i morza, piasku i jaskiń, powietrza i śniegu.

Wpatrują się we mnie milczący i nieufni, a ja spoglądam na pergamin, który trzymam w dłoniach. Jest niepozorny jak piasek. Ale spisane na nim słowa mają wielką wagę.

Na mój znak podchodzi do mnie Pan Zjaw. Skłania się niechętnie, wystraszony mocą mojej magii. Zawsze chciał się ode mnie uwolnić. Na razie jest mi jednak potrzebny. Zjawy są zlepkiem fragmentów różnych zagubionych dusz i są niewidzialne, kiedy tylko zechcą. Nawet dla słynnych Masek Imperium.

Wręczam mu pergamin i wtedy słyszę jej głos. Głos mojej królowej jest ledwie szeptem, płomykiem świecy w mroźną noc. Jeśli to zrobisz, nie będziesz mógł wrócić. Nie będzie dla ciebie żadnej nadziei, Meheryo. Zastanów się.

Robię to, o co prosi. Rozważam.

I wtedy przypominam sobie, że przecież ona od tysiąca lat jest martwa. Jej obecność jest złudzeniem. Jej głos jest oznaką mojej słabości. Wręczam zwój Panu Zjaw.

– Dopilnuj, żeby to trafiło do Kruka Krwi, Heleny Aquilli – polecam. – Do nikogo innego.

Pan Zjaw skłania się nisko, a ifryty szykują się do drogi. Każę pozostać ifrytom powietrza, dla nich mam inne zadanie. Pozostali przyklękają.

– Dawno temu przekazaliście Scholarom wiedzę, która doprowadziła do zguby mój lud i świat nadprzyrodzony. – Na wspomnienie tych słów zgromadzeni wydają z siebie cichy pomruk. – Daję wam szansę odkupienia win. Udacie się do naszych nowych sprzymierzeńców na południu. Nauczcie ich, jak wywoływać duchy z mroku. A wy – ghule pchają się jeden przez drugiego, żeby znaleźć się jak najbliżej – obżerajcie się. I nie zawiedźcie mnie.

Kiedy wszyscy już znikają, wpatruję się w Gwiazdę i myślę o zdradzieckiej dżinnicy. Dla ludzi ta broń może wydawać się obietnicą.

Ja odczuwam tylko nienawiść.

W wyobraźni pojawia się przede mną twarz. Laia z Serry. Przypominam sobie ciepło jej skóry na swoich dłoniach, dotyk nadgarstków splecionych na moim karku. Widok jej przymkniętych oczu.

Kochałeś ją, mówi moja królowa. A potem ją zraniłeś.

Nie powinienem się przejmować zdradzeniem scholarskiej dziewczyny. Przed nią oszukałem setki innych.

Mimo to czuję się nieswojo. Stało się coś niewytłumaczalnego, kiedy Laia z Serry podarowała mi bransoletkę… i kiedy zdała sobie sprawę, że chłopak, którego nazywała Keenanem, jest tylko zmyślony. Jak wszyscy ludzie, ujrzała w moich oczach najmroczniejsze chwile swojego życia. Ale kiedy zajrzałem do jej duszy, coś… ktoś stamtąd na mnie spojrzał. To była moja królowa. Patrzyła na mnie z głębiny stuleci.

Widziałem jej przerażenie. Widziałem zasmucenie tym, kim się stałem. Widziałem cierpienie z powodu tego, co spotkało nasze dzieci i nasz lud z rąk Scholarów.

Myślę o mojej królowej przy okazji każdej zdrady. Każdej istoty ludzkiej, którą na przestrzeni tysiąca lat zmanipulowałem i rozkochałem, aż oddała mi swój fragment Gwiazdy.

Ale nigdy nie widziałem królowej w spojrzeniu człowieka. Nigdy nie czułem tak wyraźnie jej niezadowolenia i rozczarowania.

Jeszcze tylko raz. Jeden jedyny raz.

Nie rób tego. Proszę, mówi moja królowa.

Zagłuszam w sobie jej głos. Wyrzucam wspomnienie po niej. Pewnie już jej nie usłyszę.II: Laia

Wszystko w tej akcji wydaje się iść nie tak, jak trzeba. Oboje z Darinem to wiemy, nawet jeśli żadne z nas nie chce tego przyznać głośno.

Chociaż mój brat w ogóle rzadko się odzywa w tych dniach.

Duchowozy, które śledzimy, zatrzymują się wreszcie w pobliżu jakiejś wojańskiej wioski. Wychylam się zza przygniecionego ciężkim śniegiem krzaka, który posłużył nam za kryjówkę, i kiwam głową do Darina. On chwyta moją dłoń i mocno ją ściska. Bądź ostrożna.

Sięgam po swoją niewidzialność, moc nabytą niedawno, z którą wciąż jeszcze się nie oswoiłam. Mój oddech kłębi się w białych obłokach, jak wąż tańczący w rytm jakiejś niesłyszalnej pieśni. W pozostałych częściach Imperium wiosna już była w pełnym rozkwicie. Ale tu, niedaleko stolicy Antium, zima wciąż jeszcze smaga po twarzach swoimi lodowatymi palcami.

Mija północ i kilka palących się w wiosce lamp migocze w przybierającym na sile wietrze. Kiedy docieram w pobliże karawany z więźniami, cicho pohukuję, naśladując popularną w tych stronach sowę śnieżną.

Zbliżam się do duchowozów i czuję, jak cierpnie mi skóra. Wiedziona instynktem obracam się gwałtownie. Na pobliskim grzbiecie nikogo nie ma, a pełniący wartę wojańscy posiłkowi nawet nie drgnęli. Wszystko wydaje się w jak najlepszym porządku.

Jesteś przewrażliwiona, Laio. Jak zwykle. Przebywając w naszym obozie na obrzeżach Poczekalni, jakieś dwadzieścia mil stąd, zaplanowaliśmy z Darinem i przeprowadziliśmy sześć udanych napadów na karawany wiozące więźniów Imperium. Mój brat nie wykuł nawet najmniejszego kawałka serrańskiej stali. Ja nie odpowiadałam na listy Araja, przywódcy Scholarów, który uciekł z nami z więzienia Kauf. Za to razem z Afyą Arą-Nur i jej ludźmi zdołaliśmy w ciągu ostatnich dwóch miesięcy uwolnić ponad czterystu Scholarów i Plemieńców.

To nie gwarantuje nam jednak, że i tym razem osiągniemy sukces. Ta karawana jest inna.

Widzę w oddali ubrane na czarno znajome postacie zbliżające się do obozu. To Afya i jej ludzie, odpowiadając na mój sygnał, szykują się do ataku. Ich obecność dodaje mi otuchy. O duchowozach i wiozących ich więźniach wiemy tylko dzięki tej Plemience, która pomogła mi uwolnić Darina z Kauf.

Za wytrych służy mi lodowy sopel. Sześć duchowozów stoi w półkolu, a pomiędzy nimi dwa wozy z zaopatrzeniem. Większość żołnierzy jest zajęta oporządzaniem koni i rozpalaniem ognisk. Drobiny śniegu siekają mi twarz. Docieram do pierwszego wozu, zaczynam majstrować przy zamku. Zapadki znajdujące się wewnątrz są zagadką dla moich zgrabiałych, nieporadnych palców. Szybciej, Laio.

W wozie panuje cisza, jakby był pusty. Ale ja wiem swoje. Po chwili ciszę przerywa kwilenie niemowlęcia. Ktoś szybko ucisza dziecko. Więźniowie wiedzą, że cisza jest jedynym sposobem na uniknięcie dodatkowych cierpień.

– Gdzie, na ognie piekielne, podziali się wszyscy?! – Słyszę wrzask tuż przy swoim uchu i o mało nie wypuszczam z rąk wytrycha. Mija mnie jakiś legionista, a we mnie wzbiera panika. Nie ośmielam się oddychać. A jeśli on mnie widzi? Jeśli moja niewidzialność zawiodła? To już mi się zdarzało, kiedy byłam atakowana albo znalaz­łam się w tłumie ludzi.

– Obudź karczmarza. – Legionista zwraca się do podbiegającego do niego pośpiesznie posiłkowego. – Każ mu wytoczyć antałek i przygotować izby.

– Karczma jest pusta, panie. Wioska sprawia wrażenie opuszczonej.

Wojanie nie opuszczają swoich wiosek nawet w najsroższe zimy. Chyba że przejdzie zaraza. Ale gdyby tak było, Afya wiedziałaby o tym.

Powód, dla którego opuścili wioskę, to nie twój problem, Laio. Otwórz lepiej zamek.

Posiłkowy z legionistą ruszają w stronę gospody. Kiedy tylko znikają mi z oczu, wsuwam wytrych do zamka. Oszroniony metal zgrzyta.

No, dalej! Bez Eliasa Veturiusa, który otwierał połowę zamków, muszę działać ze zdwojoną prędkością. Nie mam teraz czasu na myślenie o swoim przyjacielu, a mimo to nie potrafię pozbyć się uczucia niepokoju. Dzięki jego obecności podczas wcześniejszych ataków na konwoje nie zostaliśmy schwytani. Mówił, że tu też będzie.

Co, na bogów, mogło się stać z Eliasem? Nigdy mnie nie zawiódł. W każdym razie kiedy chodziło o ataki na konwoje. Czyżby Shaeva zorientowała się, że przemycił Darina i mnie przez Poczekalnię w drodze powrotnej z chaty w Wolnym Kraju, i chce go teraz ukarać?

Niewiele wiem o Łowczyni Dusz. Jest nieśmiała i chyba mnie nie lubi. Czasem, kiedy Elias wymyka się z Poczekalni, żeby odwiedzić mnie i Darina, czuję, jak Shaeva nas obserwuje, ale nie mam o to pretensji. Ogarnia mnie tylko smutek. Choć bogowie wiedzą, że nie jestem dobra w rozpoznawaniu u innych złych intencji.

Gdyby chodziło o inną karawanę, innego więźnia, nie ryzykowałabym życia Darina, Plemieńców i swojego.

Ale Mamie Rila i członkowie plemienia Saif zasłużyli na to, by próbować ich uwolnić. Przybrana matka Eliasa poświęciła swoje ciało, wolność i całe plemię, żebym mogła oswobodzić Darina. Nie mogę jej zawieść.

Eliasa tu nie ma. Jesteś sama. Pospiesz się!

Zamek w końcu ustępuje, a ja biegnę do następnego wozu. Ukryta w pobliskim zagajniku Afya pewnie klnie, widząc takie opóźnienie. Im dłużej będę się guzdrać, tym większe prawdopodobieństwo, że zostaniemy schwytani przez Wojan.

Po pokonaniu ostatniego zamka nucę umówiony sygnał. Po chwili strzały ze świstem przecinają powietrze. Wojanie padają bezgłośnie na ziemię pozbawieni czucia przez wyjątkową truciznę pochodzącą z południa. Pół tuzina Plemieńców podbiega do żołnierzy i podrzyna im gardła.

Odwracam wzrok, ale i tak słyszę dźwięk rozcinanego ciała i chrapliwe ostatnie oddechy. Wiem, że to konieczne. Bez serrańskiej stali ludzie Afyi nie mogą stanąć do walki z Wojanami. Mimo to skuteczność, z jaką Plemieńcy zadają śmierć, mrozi mi krew w żyłach. Nie wiem, czy kiedykolwiek do tego przywyknę.

Z cienia wyłania się drobna postać z połyskującą bronią. Misterne tatuaże Zaldary, wodza plemienia, przesłaniają długie, ciemne rękawy. Wydaję z siebie cichy syk, żeby wiedziała, gdzie jestem.

– Trochę ci to zajęło czasu. – Rozgląda się wokół, jej czarno-czerwone warkocze kołyszą się. – A gdzie, do stu piorunów, jest Elias? On też nauczył się znikać?

Elias w końcu opowiedział Afyi o Poczekalni, o swojej śmierci w więzieniu Kauf, o wskrzeszeniu i umowie zawartej z Shaevą. Tamtego dnia Plemienka sklęła go straszliwie. „Zapomnij o nim, Laio – powiedziała mi potem. – To bezdenna głupota zakochać się w dawno zmarłej istocie kontaktującej się z duchami, niezależnie od tego, jak jest urodziwa”.

– Elias się nie pojawił.

Afya rzuca przekleństwo w języku sadhese i rusza w stronę duchowozów. Tłumaczy spokojnie więźniom, że mają pójść za jej ludźmi i zachowywać się cicho.

Z odległej o pięćdziesiąt metrów wioski dobiegają nas krzyki i świst napinanych cięciw łuków. Zostawiam Afyę i rzucam się biegiem w kierunku domów, gdzie w ciemnej alei przed karczmą bojownicy Afyi odpierają atak pół tuzina żołnierzy Imperium z legionistą na czele. Na śmiertelnie groźną stal wojańskich mieczy Plemieńcy odpowiadają gradem strzał. Wpadam w sam środek zawieruchy i uderzam rękojeścią sztyletu jakiegoś posiłkowego w skroń. Niepotrzebnie się martwiłam. Żołnierze padają jeden po drugim na ziemię.

Za szybko.

Gdzieś w pobliżu musi być więcej ludzi, jakieś dodatkowe ukryte siły. Albo czai się Maska.

– Laio. – Podskakuję wystraszona, słysząc swoje imię. Złocista skóra Darina jest teraz ciemna od błota, którym chciał zamaskować swoją obecność. Kaptur zasłania niesforne pszeniczne włosy, które mu w końcu odrosły. Patrząc na niego, nikt by nie podejrzewał, że spędził sześć miesięcy w więzieniu Kauf. Ale gdzieś tam w czeluściach umysłu mój brat wciąż jeszcze walczy z demonami. Z demonami, które nie pozwalają mu wykuć serrańskiej stali.

Jest tu ze mną, napominam się surowo. Walczy. Pomaga. Na broń też przyjdzie pora.

– Mamie tu nie ma – odzywa się słabym od nieużywania głosem, kiedy klepię go w ramię. – Znalazłem jej przybranego syna, Shana. Powiedział, że żołnierze wywlekli ją z wozu, kiedy karawana zatrzymała się na nocny postój.

– W takim razie Mamie musi być w wiosce – zgaduję. – Zabierzcie stąd więźniów. Znajdę ją.

– Ta wioska nie powinna być opuszczona – stwierdza Darin. – Coś tu nie gra. Ty idź. Ja poszukam Mamie.

– Jedno z was musi ją znaleźć. – Za naszymi plecami pojawia się Afya. – Ponieważ ja nie zamierzam tego robić. Musimy ukryć więźniów.

– Jeśli coś pójdzie nie tak – tłumaczę – wykorzystam swoją niewidzialność i wymknę się. Spotkamy się w obozie.

Mój brat unosi brwi i spokojnie jak zawsze zastanawia się nad tym, co powiedziałam. A kiedy w końcu podejmuje decyzję, jest niewzruszony jak skała – zupełnie jak nasza matka.

– Idę z tobą, siostrzyczko. Elias by się zgodził. On wie…

– Skoro tak się kumplujesz z Eliasem – syczę ze złością – to powiedz mu, że kiedy następnym razem zobowiąże się pomóc nam w ataku na duchowozy, powinien dotrzymać słowa.

Usta Darina wykrzywiają się w przelotnym uśmiechu. To uśmiech matki.

– Laio, wiem, że jesteś na niego wściekła, ale…

– Niech mnie niebiosa strzegą przed mężczyznami i tym wszystkim, co wydaje im się, że wiedzą. Idź stąd. Afya cię potrzebuje. Potrzebują cię więźniowie. Idź.

Zanim zdąży zaprotestować, ruszam pędem do wios­ki. Jest tam nie więcej niż sto chat krytych strzechą i kilka wąskich, mrocznych uliczek. Dachy domów uginają się pod zwałami śniegu. Wiatr zawodzi w starannie utrzymanych ogrodach, a ja potykam się o pozostawioną na ścieżce miotłę. Mieszkańcy musieli opuścić wioskę całkiem niedawno i w pośpiechu.

Stąpam ostrożnie, wypatruję czegoś, co mogłoby się wyłonić z mroku. Przypominam sobie historie opowiadane w tawernach i przy ogniskach Plemieńców o zjawach rozrywających gardła morzańskich żeglarzy. O scholarskich rodzinach znajdowanych w spalonych obozowiskach w Wolnym Kraju. O vattarach – niewielkich skrzydlatych stworzeniach – niszczących wozy i dręczących bydło.

A wszystko to jest wytworem bestii, która przybrała imię Keenan.

Zwiastuna Nocy.

Przystaję, żeby zajrzeć przez okno do wnętrza pogrążonej w ciemnościach chaty. Nie jestem w stanie niczego dostrzec. Kiedy podchodzę do kolejnej chaty, budzi się we mnie poczucie winy i własnej słabości. Oddałaś Zwiastunowi Nocy swoją bransoletkę, szepcze mi do ucha. Czujesz, że stałaś się ofiarą jego manipulacji. Teraz Zwiastun Nocy jest o krok bliżej zniszczenia Scholarów. Kiedy odnajdzie pozostałe elementy Gwiazdy, uwolni dżinny. I co wtedy, Laio?

Ale odnalezienie kolejnego kawałka Gwiazdy może mu zabrać lata, pocieszam się. Może brakuje więcej elementów. Może dziesiątków.

Gdzieś w oddali migocze światło. Odrywam swoje myśli od Zwiastuna Nocy i ruszam w stronę chaty położonej na północnym skraju wioski. Jej drzwi są otwarte na oścież. W środku pali się lampa. Wślizguję się bezszelestnie do wnętrza. Jeśli ktoś się tam czai, nie powinien niczego zauważyć.

Mija chwila, nim mój wzrok przyzwyczaja się do ciemności. A kiedy już odzyskuję zdolność widzenia, tłumię krzyk. Mamie Rila siedzi przywiązana do krzesła, a właściwie mizerny cień dawnej Mamie. Ciemna skóra wisi na niej, po gęstych, kręconych włosach nie ma śladu, zostały ścięte.

Chcę do niej podejść, ale powstrzymuje mnie jakiś pierwotny instynkt.

Za plecami słyszę odgłos ciężkiego buciora. Obracam się, podłoga trzeszczy pod moimi stopami. Dostrzegam charakterystyczny blask płynnego srebra – to Maska! Czyjaś dłoń zasłania mi usta, ktoś wykręca mi ręce do tyłu.III: Elias

Choć wymykam się z Poczekalni nie po raz pierwszy, wcale nie jest łatwiej. Kiedy zbliżam się do linii drzew na zachodzie, dostrzegam ledwie widoczny blask bieli. To duch. Połykam cisnące mi się na usta przekleństwo i zamieram w bezruchu. Jeśli dostrzeże mnie tak daleko od miejsca, w którym powinienem się znajdować, to cały Las Zmierzchu dowie się, co zamierzam. Duchy, jak się okazuje, uwielbiają plotki.

Jakie to irytujące. Już jestem spóźniony. Laia czeka na mnie już ponad godzinę, a wiem, że nie zrezygnuje z ataku na karawanę tylko dlatego, że mnie nie będzie.

Już niedaleko. Sadzę susami przez warstwę świeżego śniegu do widocznej przede mną granicy Poczekalni. Dla osoby niewtajemniczonej jest ona niewidoczna. Ale dla mnie i Shaevy świetlisty mur jest tak rzeczywisty, jakby został wzniesiony z kamienia. I choć ja mogę przez niego przeniknąć bez problemu, to stanowi on zaporę nie do pokonania dla duchów z jednej strony i ciekawskich istot ludzkich z drugiej. Shaeva długie miesiące tłumaczyła mi, jak ważne jest jego istnienie.

Shaeva będzie na mnie zła. To nie pierwszy raz, kiedy znikam jej z oczu, choć powinienem się szkolić do roli Łowcy Duchów. I choć jest dżinnem, to kiepsko sobie radzi z niesfornymi uczniami. Z drugiej strony, ja przez czternaście lat obmyślałem sposoby na wykiwanie centurionów w Czarnym Klifie. A dać się złapać oznaczało karę chłosty od komendantki. Shaeva zwykle tylko patrzy na mnie wilkiem.

– Chyba też muszę wprowadzić karę chłosty. – Głos Shaevy tnie powietrze niczym ostrze szabli, a ja mało nie wyskakuję ze swojej skóry. – Może wtedy będziesz tam, gdzie powinieneś być, Eliasie, zamiast wymigiwać się od swoich obowiązków i zgrywać bohatera?

– Shaevo! Ja tylko… Czy ty… buchasz parą… – Nad Shaevą unosi się gęsty obłok pary.

– Ktoś – spogląda na mnie gniewnie – zapomniał rozwiesić pranie. Zabrakło mi koszul.

A ponieważ Shaeva jest dżinnem, jej nienaturalnie wysoka temperatura ciała wysuszy mokre ubrania w godzinę, najwyżej dwie. Noszenie mokrych rzeczy nie jest przyjemne i nic dziwnego, że wygląda, jakby miała ochotę mnie kopnąć.

Shaeva szarpie mnie za ramię, wieczne ciepło jej ciała rozgrzewa moje kości. Chwilę później jesteśmy wiele mil od granicy. Kręci mi się w głowie od magii, której używa do przeniesienia nas tak błyskawicznie przez Las Zmierzchu.

Na widok błyszczącego czerwienią gaju dżinnów wydaję z siebie jęk. Nienawidzę tego miejsca. Dżinny są uwięzione w drzewach, ale zachowały dość mocy, by wdzierać się do mojej głowy, ilekroć się tu pojawię.

Shaeva przewraca oczami, jakby miała do czynienia z wyjątkowo irytującym młodszym bratem. Potrząsa dłonią, a kiedy uwalniam się z jej uścisku, zdaję sobie sprawę, że mogę zrobić tylko kilka kroków. Musiała w końcu stracić do mnie cierpliwość i ograniczyła przestrzeń, w której mogę się poruszać.

Staram się powściągnąć emocje, ale nie wytrzymuję.

– To wredna sztuczka.

– Z którą sobie poradzisz, jeśli ustoisz w miejscu na tyle długo, żebym zdążyła cię tego nauczyć. – Wskazuje głową gaj dżinnów, gdzie duchy śmigają między drzewami. – Dusza dziecka potrzebuje ukojenia, Eliasie. Idź. Pokaż, czego się nauczyłeś w ostatnich tygodniach.

– Nie powinno mnie tu być. – Gwałtownie, acz nieskutecznie próbuję pokonać niewidzialną barierę. – Laia, Darin i Mamie mnie potrzebują.

Shaeva zadziera głowę i spogląda przez nagie gałęzie na rozgwieżdżone niebo.

– Za godzinę północ – mówi. – Atak już się rozpoczął. Laia będzie w niebezpieczeństwie. Darin i Afya również. Idź do gaju i pomóż tej duszyczce. Jeśli to zrobisz, usunę barierę i będziesz mógł pójść do przyjaciół.

– Jesteś bardziej zrzędliwa niż zwykle – dogryzam jej. – Nie jadłaś śniadania?

– Nie graj na zwłokę.

Przeklinam cicho i uzbrajam się mentalnie przeciwko dżinnom, wyobrażając sobie barierę otaczającą mój umysł, której nie są w stanie przeniknąć ich złośliwe podszepty. Zbliżając się do gaju, z każdym krokiem coraz wyraźniej czuję, jak mnie obserwują.

Chwilę później w mojej głowie rozbrzmiewa śmiech. Całe warstwy śmiechu, głos za głosem, szyderstwo za szyderstwem. To dżinny.

Nie możesz pomóc duszom, żałosny śmiertelniku. I nie możesz pomóc Lai z Serry. Będzie umierać powoli i w cierpieniu.

Złośliwe groty strzał dżinnów przedzierają się przez moje starannie utworzone linie obronne. Wredne kreatury zgłębiają moje najbardziej mroczne myśli, konstruują wyobrażenia nieżywej Lai i sam już nie wiem, gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczynają okropne wizje.

Zamykam oczy. To nie jest prawda. Otwieram je i widzę pod najbliższym drzewem martwą Helenę. Obok niej leży Darin. A za nim Mamie Rila. I Shan, mój przybrany brat. Dżinny przypominają mi o śmiertelnym żniwie podczas Pierwszej Próby. A myślałem, że wszystko to mam już za sobą.

Przypominam sobie ostrzeżenia Shaevy. „W gaju dżinny mają moc panowania nad twoim umysłem. Wykorzystywania twoich słabości”. Próbuję pozbyć się ich ze swojej głowy, ale one nie poddają się, ich szepty wdzierają się w mój umysł. Stojąca obok mnie Shaeva sztywnieje.

Witaj, zdrajczyni. Do Łowczyni Dusz dżinny zwracają się bardziej formalnie. Nadszedł dla ciebie koniec.

Shaeva zaciska zęby, a ja marzę o broni, która zmusiłaby je do milczenia. Shaeva ma dość na głowie bez ich szyderstw i złośliwości.

Tymczasem Łowczyni Dusz unosi dłoń w kierunku najbliższego drzewa. I choć nie widzę, jaką magię zastosowała, to dżinn milknie.

– Musisz się bardziej postarać – zwraca się do mnie. – Dżinny chcą, żebyś zajął się błahostkami.

– Los Lai, Darina i Mamie to nie błahostka.

– Ich życie jest niczym w obliczu upływającego czasu – mówi Shaeva. – Nie będę tu wiecznie, Eliasie. Musisz nauczyć się przeprowadzać dusze szybciej. Jest ich tak wiele. – Widząc moją zaciętą minę, wzdycha. – Powiedz, co zrobisz, jeśli jakaś dusza odmówi opuszczenia Poczekalni, dopóki nie umrze najbliższa jej osoba?

– No… cóż…

Shaeva wydaje z siebie jęk, a minę ma taką samą jak Helena, kiedy spóźniałem się na lekcje.

– A kiedy setki dusz będą jednocześnie wrzeszczeć? – pyta Shaeva. – Co zrobisz z duszą, która za życia robiła straszne rzeczy, a mimo to nie czuje żadnych wyrzutów sumienia? Wiesz, dlaczego jest tu tak mało dusz Plemieńców? Wiesz, co się stanie, jeśli nie przeprowadzisz dusz dostatecznie szybko?

– Skoro już o tym mowa – odzywam się zaciekawiony – co się stanie, jeśli…

– Jeśli nie przeniesiesz dusz, będzie to oznaczać, że zawiodłeś w roli Łowcy Dusz. I będzie to także koniec takiego świata ludzi, jaki znasz. Mam nadzieję, że taki dzień nigdy nie nadejdzie.

Siada ciężko i chowa twarz w dłoniach. Po chwili przysiadam obok niej. Czuję nieprzyjemne kołatanie serca, widząc jej niepokój. To nie to samo jak wtedy, kiedy wściekali się na mnie centurionowie. Nic mnie nie obchodziło, co sobie myślą. Ale zależy mi na dobru Shaevy. Spędziliśmy razem wiele miesięcy, dzieliliśmy się obowiązkami Łowcy Dusz, ale rozmawialiśmy też o historii Wojan, dobrotliwie spieraliśmy się o to, kto ma zajmować się codziennymi obowiązkami, wymienialiśmy się poglądami na temat polowania i walki. Traktuję ją jak mądrzejszą, dużo starszą siostrę. I nie chcę jej zawieść.

– Zapomnij o świecie ludzi, Eliasie. Póki tego nie zrobisz, nie nauczysz się korzystać z magii Poczekalni.

– Cały czas pływam z wiatrem.

Shaeva nauczyła mnie tej sztuczki, ale i tak przemieszcza się szybciej ode mnie.

– Płynięcie z wiatrem to magia fizyczna, łatwo ją opanować. – Shaeva wzdycha. – W chwili gdy złożyłeś przysięgę, magia Poczekalni wniknęła do twojego krwiobiegu. W twoją krew wniknął Mauth.

Mauth. Powstrzymuję się przed wzruszeniem ramion. To imię wciąż dziwnie brzmi w moich ustach. Nie wiedziałem, że magia ma własne imię, kiedy po raz pierwszy przemówiła do mnie za pośrednictwem Shaevy, domagając się złożenia przysięgi Łowcy Dusz.

– Mauth jest źródłem mocy całego magicznego świata, Eliasie. Mocy dżinnów, ifrytów i ghuli. To on uzdrowił twoją przyjaciółkę Helenę. Jest także źródłem twojej mocy jako Łowcy Dusz.

On. Jakby magia była żywym stworzeniem.

– On pomoże ci przeprowadzić dusze, jeśli mu na to pozwolisz. Prawdziwa moc Mauth jest tutaj – Łowczyni Dusz delikatnie poklepuje moje serce, a potem skroń – i tutaj. Ale nie będziesz prawdziwym Łowcą Dusz, póki nie połączy cię z magią silna więź.

– Łatwo ci mówić. Jesteś dżinnem. Magia jest częścią ciebie. U mnie to nie jest takie proste. Szarpie mną, kiedy zbytnio oddalę się od Lasu, jakbym był niesfornym psem. A gdybym dotknął Lai, na bogów… – Ból jest tak nieznośny, że krzywię się na samą myśl o nim.

Widzisz, zdrajczyni, jak głupim pomysłem było powierzenie dusz umarłych temu śmiertelnikowi?

Na to wtrącenie jej krewnych, dżinnów, Shaeva posyła w kierunku ich gaju falę uderzeniową magii tak silną, że nawet ja ją czuję.

– Setki dusz czekają na przejście i z każdym dniem ich przybywa. – Strużka potu płynie po skroni Shaevy, jakby ta toczyła jakąś niewidoczną dla mnie walkę. – Jestem bardzo zaniepokojona. – Mówi łagodnym tonem i wpatruje się w drzewa. – Boję się, że Zwiastun Nocy działa przeciwko nam, podstępnie i złośliwie. Nie potrafię jednak przejrzeć jego planu i to mnie bardzo martwi.

– Oczywiście, że działa przeciwko nam. Chce uwolnić uwięzione dżinny.

– Nie. Wyczuwam jakieś mroczne intencje. Jeśli coś mi się stanie, zanim skończę cię szkolić… – Robi głęboki wdech i bierze się w garść.

– Dam radę, Shaevo – staram się ją uspokoić. – Przysięgam. Ale obiecałem Lai, że jej dzisiaj pomogę. Mamie może już być martwa. Laia może już być martwa. Nie wiem tego, bo mnie tam nie ma.

O bogowie, jak mam jej to wytłumaczyć? Od tak dawna żyje z dala od ludzi, że pewnie mnie nie zrozumie. Czy ona pojmuje, czym jest miłość? Kiedy drażni się ze mną, twierdząc, że mówię przez sen, albo kiedy opowiada dziwne, zabawne historie, wiedząc, że tęsknię za Laią, mogłoby się wydawać, że pojmuje. Tymczasem teraz…

– Mamie Rila oddała swoje życie za mnie, ale jakimś cudem wciąż żyje – tłumaczę jej. – Nie chcę jej tutaj witać. Ani Lai.

– Kochając je, narażasz się na cierpienie – odpowiada Shaeva. – W końcu i tak przeminą. A ty przetrwasz. Za każdym razem, kiedy będziesz się żegnał z kolejną częścią swojego dawnego życia, umierać będzie cząstka ciebie.

– Myślisz, że o tym nie wiem? – Każda wykradziona chwila z Laią jest na to dowodem. Tych kilka naszych pocałunków przerywanych przez Mauth. Uświadamiając sobie wagę swojej przysięgi, czuję, jak pogłębia się dzieląca nas przepaść. Za każdym razem, kiedy ją widzę, wydaje się bardziej odległa, jakbym patrzył na nią przez lornetkę.

– Głuptas. – W głosie Shaevy pobrzmiewa empatia. Jej czarne oczy tracą wyrazistość i czuję, jak znika ustanowiona przez nią bariera. – Sama znajdę duszę i przeprowadzę ją. Idź. Ale uważaj na siebie. Prawdziwego dżinna praktycznie nic nie może zabić, chyba że inny dżinn. Kiedy połączysz się z Mauth, też staniesz się odporny na ataki i nie będziesz podlegał upływowi czasu. Ale na razie uważaj. Jeśli umrzesz ponownie, nie zdołam przywrócić cię do życia. Poza tym… – grzebie nogą w ziemi z nieśmiało spuszczoną głową – przyzwyczaiłam się do twojej obecności.

– Nie umrę. – Chwytam ją za ramię. – I obiecuję przez cały miesiąc zmywać naczynia.

Shaeva prycha z niedowierzaniem, ale ja już płynę z wiatrem pomiędzy drzewami z taką prędkością, że gałęzie boleśnie smagają mi twarz. Pół godziny później przelatuję nad naszą chatą, mijam granice Poczekalni i znajduję się na terytorium Imperium. Las się kończy, a mój lot zwalnia, bo słabnie moc magii.

Czuję, jak jakaś siła ciągnie mnie wstecz. To Mauth domaga się mojego powrotu. To boli, ale zaciskam zęby i posuwam się dalej. „Ból jest wyborem. Ulegnij mu, a przegrasz. Przeciwstaw się, a odniesiesz triumf”. Lekcja Keris Veturii, którą dobrze zapamiętałem.

Kiedy docieram w pobliże wioski, gdzie miałem się spotkać z Laią, jest już dawno po północy i światło księżyca nieśmiało przedziera się przez śnieżne chmury. Błagam, niech okaże się, że atak przebiegł pomyślnie. Błagam, niech Mamie będzie cała i zdrowa.

Ale kiedy wchodzę do wioski, wiem już, że coś poszło nie tak. Drzwi opustoszałych wozów skrzypią w porywach wiatru. Na martwych ciałach żołnierzy ochraniających karawanę zalega cienka warstwa śniegu. Nie widzę jednak wśród nich Maski. Nie ma też żadnych Plemieńców. W wiosce panuje cisza, choć powinien być zgiełk.

To pułapka.

Dociera to do mnie w jednej chwili. Czy to robota Keris? Czy Keris dowiedziała się o atakach Lai?

Naciągam kaptur na głowę, przykucam i wpatruję się w ślady na śniegu. Są niewyraźne, zatarte, ale dostrzegam jeden znajomy odcisk buta Lai.

Te ślady są tutaj nieprzypadkowo. Mam wiedzieć, że Laia weszła do wioski. I że z niej nie wyszła. To znaczy, że to nie na nią zastawiono pułapkę, tylko na mnie.IV: Kruk Krwi

– Niech cię szlag. – Trzymam Laię z Serry w żelaz­nym uścisku, ale ona stawia mi opór ze wszystkich swoich sił. Nie chce pozbyć się swojej niewidzialności, a ja czuję, jakbym szamotała się z wielką, dobrze zamaskowaną rybą. Przeklinam się w duchu za to, że nie ogłuszyłam jej w chwili, kiedy udało mi się ją pochwycić.

Kopie mnie wrednie w kostkę, a potem trafia łokciem w brzuch. Mój chwyt słabnie, a jej udaje się uwolnić. Rzucam się tam, skąd dochodzi odgłos butów szorujących o podłogę, dziko zadowolona z głośnego westchnięcia, jakie wydobywa się z jej ust, gdy ponownie ją chwytam. Nareszcie pojawia się jej postać i zanim zdąży ponownie zastosować sztuczkę ze znikaniem, wykręcam jej ręce do tyłu, a potem związuję mocniej niż ofiarną kozę. Wciąż jeszcze ciężko dysząc z wysiłku, popycham ją na krzesło.

Laia patrzy na drugą osobę znajdującą się w chacie – na Mamie Rila, związaną i ledwie przytomną – i warczy coś przez knebel w ustach. Wierzga nogami jak muł i trafia mnie butem poniżej kolana. Krzywię się z bólu. Nie odpłacaj jej tym samym, Kruku.

Kiedy tak zaciekle walczy, magiczna strona mojej natury jest pełna podziwu dla jej żywotności. Ozdrowiała. Jest silna. Powinno mnie to drażnić.

Ale magia, której użyłam, połączyła nas bardziej, niż mogłam sobie tego życzyć. Czuję ulgę, widząc, z jakim wigorem stawia mi opór. To tak, jakbym dowiedziała się, że moja siostrzyczka Liwia jest cała i zdrowa.

Ale nie będzie, jeśli ten plan się nie powiedzie. Przeszywa mnie strach i powracają straszne wspomnienia. Sala tronowa. Imperator Marcus. Podcięte gardło matki. Podcięte gardło siostry, Hannah. Podcięte gardło ojca. Wszystko przeze mnie.

Nie zamierzam być świadkiem śmierci Liwii. Muszę wypełnić rozkazy Marcusa i doprowadzić do upadku komendantki Keris Veturii. Jeśli nie wrócę do Antium z tej misji z czymś, co dałoby się wykorzystać przeciwko niej, Marcus wyładuje swoją złość na Liwii. Przecież już tak postępował.

Tymczasem komendantka wydaje się niepokonana. Może liczyć na wsparcie najniższych warstw Plebejuszy i Merkatorów, ponieważ stłumiła rewolucję scholarską. Najpotężniejsze rody Imperium, ilustrianie, boją się jej i całego rodu Veturia. Keris jest zbyt przebiegła, by dopuścić do siebie zamachowców, a gdyby nawet udało mi się ją zabić, to jej zwolennicy wznieciliby rewoltę.

To oznacza, że najpierw muszę osłabić jej pozycję w kręgu znamienitych rodów. Muszę im udowodnić, że komendantka jest tylko człowiekiem.

Do tego potrzebuję Eliasa Veturiusa. Jej syna, który miał być martwy, którego śmierć Keris ogłosiła, a który, jak się ostatnio dowiedziałam, żyje. Pokazanie Eliasa jako dowodu na nieskuteczność Keris będzie pierwszym krokiem do przekonania jej sojuszników, że komendantka wcale nie jest taka potężna, za jaką chciałaby uchodzić.

– Im bardzie, będziesz się bronić – zwracam się do Lai – tym ciaśniej cię zwiążę. – Zaciskam mocniej węzeł. Laia krzywi się, a ja czuję gdzieś w głębi siebie nieprzyjemne ukłucie. Czyżby to był efekt uboczny tego, że ją uzdrowiłam?

„To cię zniszczy, jeśli nie będziesz ostrożna”. W uszach dzwonią mi słowa na temat mojej mocy uzdrawiania wypowiedziane przez Zwiastuna Nocy. Czy to właśnie miał na myśli? To, że więzi z osobą, którą uzdrowiłam, są nierozerwalne?

Nie mam czasu teraz tego roztrząsać. Do zarekwirowanej przez nas chaty wchodzą kapitanowie Avitas Harper i Dex Atrius. Harper wita mnie skinieniem głowy, natomiast Dex skupia uwagę na Mamie i zaciska zęby.

– Dex – zwracam się do niego. – Już czas.

Dex nie może oderwać wzroku od Mamie. Nic dziwnego. Kilka miesięcy temu, kiedy ścigaliśmy Eliasa, to on z mojego rozkazu przesłuchiwał Mamie i pozostałych członków plemienia Saif. Od tamtej pory dręczy go poczucie winy.

– Atriusie! – warczę. Dex nerwowo porusza głową. – Zajmij pozycję.

Kiwa głową i znika. Harper czeka cierpliwie na rozkazy, nieporuszony stłumionymi przekleństwami Lai i jękami bólu wydawanymi przez Mamie.

– Sprawdź okolicę – rzucam polecenie. – Upewnij się, czy żaden z wieśniaków nie wrócił. – Nie po to tygodniami przygotowywałam tę zasadzkę, żeby mi teraz jakiś ciekawski plebejusz pomieszał szyki.

Laia odprowadza wzrokiem Harpera do drzwi, a ja sięgam po sztylet i przycinam nim swoje paznokcie. Ciemne ubranie szczelnie opina irytujące krągłości dziewczyny, przypominając mi o własnych sterczących kościach. Biorę do ręki jej torbę, w której jest sztylet. Rozpoznaję go od razu. Należał do Eliasa. Jego dziadek Quinn podarował mu go na szesnaste urodziny.

A Elias najwyraźniej dał go Lai.

Mimo knebla Laia z wściekłością coś syczy, przenosząc wzrok z Mamie na mnie. Jest równie krnąbrna jak Hannah. Rodzi się we mnie pytanie, czy w innym życiu, w innych okolicznościach mogłabym się zaprzyjaźnić z tą Scholarką.

– Obiecaj, że nie będziesz krzyczeć – zwracam się do niej – to wyjmę ci knebel.

Laia się namyśla, w końcu kiwa głową. W chwili kiedy wyjmuję jej knebel, zaczyna wrzeszczeć.

– Co jej zrobiłaś? – Podskakuje razem z krzesłem, wpatrując się w nieprzytomną w tej chwili Mamie Rilę. – Ona potrzebuje lekarstwa. Co za potwór z ciebie…

Wymierzam jej policzek, a głuche plaśnięcie odbija się echem w chacie. Czuję nagłe nudności i zginam się wpół. Co się dzieje, na bogów? Wspieram się ciężko o blat stołu i prostuję z wysiłkiem, nim Laia zdąża coś zauważyć.

Laia unosi wysoko brodę. Z nosa cieknie jej krew. W złocistych, kocich oczach widzę zaskoczenie, ale także solidną dawkę strachu. Najwyższy czas.

– Waż słowa. – Staram się mówić spokojnie, beznamiętnie. – Bo znów cię zaknebluję.

– Czego ode mnie chcesz?

– Wyłącznie twojego towarzystwa.

Mruży oczy, w końcu dostrzega kajdany przymocowane do krzesła w kącie.

– Działam sama – odzywa się. – Rób ze mną, co chcesz.

– Znaczysz tyle, co komar. – Wracam do przycinania paznokci, tłumiąc wesołość na widok tego, jak moje słowa ją denerwują. – Nie ośmielaj się mówić mi, co mam robić. Imperium nie rozgniotło cię jak robaka tylko dlatego, że na to nie pozwoliłam.

To oczywiście kłamstwo. W ciągu dwóch miesięcy napadła na sześć karawan, uwalniając setki więźniów. Bogowie tylko wiedzą, jak długo trwałby jeszcze ten proceder, gdybym nie otrzymała listu.

Dotarł do mnie dwa tygodnie temu. Nie rozpoznałam charakteru pisma, a ten, kto go napisał, dostarczył list, niezauważony przez cały cholerny garnizon Masek.

NAPADY. DOKONUJE ICH DZIEWCZYNA.

Wyciszałam sprawę napadów. Dość już mieliśmy kłopotów z Plemieńcami rozwścieczonymi obecnością wojańskich legionów na ich pustyni. Na zachodzie Barbaryjczycy z Karkaun podbili klany dzikusów i teraz zagrażają naszym posterunkom w pobliżu Tiborum. Tymczasem czarownik Grimarr z Karkaun zgromadził swoich ludzi i poprowadził na południe, gdzie najechał nasze miasta portowe.

Marcus dopiero co zapewnił sobie lojalność rodów ilustrian. Gdyby dowiedziały się, że na prowincji trwa rebelia Scholarów, mogłyby zacząć się buntować. A gdyby wiedziały, że to ta sama dziewczyna, którą Marcus rzekomo zabił podczas Czwartej Próby, poczułyby krew.

Kolejny zamach stanu ilustrian jest ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebuję. Zwłaszcza że los Liwii spoczywa w rękach Marcusa.

Po przeczytaniu listu nietrudno było mi zgadnąć, że tą dziewczyną jest Laia. Raporty z więzienia Kauf pasowały do raportów z napadów na karawany. Dziewczyna pojawia się nagle i równie niespodziewanie znika. To wskrzeszona z martwych Scholarka, która mści się na Imperium.

To nie był duch, tylko dziewczyna. Dziewczyna z jednym wyjątkowo uzdolnionym współtowarzyszem.

Patrzymy sobie prosto w oczy, ona i ja. Laia z Serry jest wściekła. Targają nią silne uczucia. Na twarzy ma wypisane to wszystko, o czym w tej chwili myśli.

– Skoro jestem tylko komarem – odzywa się – to dlaczego… – Z jej miny widzę, że nareszcie zrozumiała. – Nie przyszłaś tu po mnie. Ale jeśli chcesz mnie użyć jako przynęty…

– To na pewno mi się uda. Dobrze znam swoją ofiarę, Laio z Serry. Pojawi się tu najdalej za kwadrans. Jeśli się mylę… – Obracam ostrze sztyletu na palcu. Laia blednie.

– On umarł. – Laia sprawia wrażenie, jakby wierzyła we własne kłamstwo. – W więzieniu Kauf. I nie przyjdzie.

– Przyjdzie, przyjdzie. – O bogowie, jak ja jej nienawidzę, kiedy to mówię. Bo przyjdzie tu dla niej. Nie dla mnie.

Odrzucam tę myśl. To oznaka słabości, Kruku. Przyklękam przed nią i ostrzem wodzę wzdłuż litery K wyciętej niegdyś na jej skórze przez komendantkę. Blizna jest stara. Mogłaby być skazą na jej połyskującej skórze. Tymczasem sprawia, że Laia wygląda na silniejszą. Bardziej wytrzymałą. Nienawidzę jej za to.

Ale to nie potrwa już długo. Nie pozwolę Lai z Serry wolno odejść. Przynosząc jej głowę, zapewnię sobie względy Marcusa i przedłużę życie swojej siostrzyczki.

Na krótką chwilę przychodzi mi na myśl Kucharka. Dawna niewolnica komendantki będzie wściekła, kiedy dowie się o śmierci dziewczyny. Z drugiej strony starucha znikła już dawno temu. Może sama nie żyje.

Laia musiała dostrzec w moich oczach żądzę mordu, bo skóra na jej twarzy staje się popielata i dziewczyna odwraca wzrok. A mnie znowu ogarnia fala mdłości. Przed oczami wirują mi białe plamki, opieram się o drewnianą poręcz krzesła ze sztyletem zwróconym ku sercu Lai.

– Wystarczy, Heleno.

Jego głos jest ostry, tnie niczym bicz komendantki. Tak jak podejrzewałam, wszedł tylnymi drzwiami. Heleno. Oczywiście musiał się do mnie zwrócić po imieniu.

Myślę o ojcu. Tylko ty jesteś w stanie powstrzymać nadciągający mrok. Myślę o Liwii, ukrywającej siniaki na szyi pod warstwą pudru, żeby dwór nie uznał jej za słabą. Obracam się.

– Elias Veturius. – Krew w żyłach mrozi mi myśl, że zdołał mnie zaskoczyć, choć zastawiłam na niego pułapkę. I nie przyszedł sam, wziął Dexa na zakładnika, związał mu ręce i trzyma teraz ostrze noża przy jego gardle. Zasłonięta maską twarz Dexa zastygła w grymasie wściek­łości. Dex, ty idioto. Obrzucam go groźnym spojrzeniem. I zastanawiam się, czy chociaż spróbował walczyć.

– Zabij Dexa, jeśli chcesz – odzywam się. – Skoro jest taki głupi, że dał się złapać, to nie będę za nim tęsknić.

W świetle pochodni widzę przez chwilę twarz Eliasa. Patrzy na Mamie, na jej wymizerowane ciało, a w jego spojrzeniu narasta gniew. Zasycha mi w gardle z wrażenia, tymczasem Elias przenosi wzrok na mnie. W jego zaciśniętych szczękach, w ramionach, w sposobie, w jaki trzyma broń, widzę wypisane setki pytań. Znam mowę jego ciała, poznałam ją już w wieku sześciu lat. Trzymaj się, Kruku Krwi.

– Dex jest twoim sojusznikiem – zauważa Elias – a tych, jak słyszałem, ostatnio ci brakuje. Myślę, że brakowałoby ci go. Uwolnij Laię.

Przypominam sobie Trzecią Próbę. Śmierć Demetriusa z jego ręki. I Leandra. Elias się zmienił. Jest w nim jakiś mrok, którego wcześniej nie było.

Jesteśmy tacy sami, stary przyjacielu.

Podnoszę Laię z krzesła, rzucam na ścianę i przykładam jej ostrze sztyletu do gardła. Tym razem jestem przygotowana na falę mdłości i tylko zaciskam zęby, kiedy nadchodzi.

– Różni nas to, Veturiusie – mówię – że nie dbam o śmierć swoich sojuszników. Rzuć broń. Tam w kącie są kajdany. Załóż je i usiądź. Milcz. Jeśli zrobisz, co każę, Mamie będzie żyła, a ja nie ruszę w pościg za twoją bandą kryminalistów i uwolnionymi więźniami. Jeśli odmówisz, wyłapię ich i pozabijam co do jednego.

– Myślałam, że jest w tobie choć odrobina przyzwoitości – szepcze Laia. – Może nie dobroć, ale… – Spogląda na mój sztylet, a potem na Mamie.

Bo jesteś głupia. Elias waha się, a ja dociskam ostrze.

Za moimi plecami otwierają się drzwi. Harper z nożem w ręku wpuszcza falę zimnego powietrza. Elias ignoruje jego obecność, koncentruje swoją uwagę na mnie.

– Uwolnij też Laię – mówi. – Zawrzyjmy umowę.

– Eliasie… – Laia z trudem chwyta powietrze. – Nie! Poczekalnia…

Uciszam ją sykiem i Laia milknie. Nie mam na to czasu. Im dłużej będę się wahać, tym większe ryzyko, że Elias obmyśli sposób ucieczki. Postarałam się, żeby wiedział, że Laia jest we wsi. Powinnam była przewidzieć, że pojmie Dexa. Jesteś idiotką, Kruku. Nie doceniłaś go.

Laia próbuje coś powiedzieć, ale ja dociskam ostrze, nacinając skórę na jej szyi. Laia drży, jej oddech jest płytki. Huczy mi w głowie. Ból podsyca moją złość, z krwi moich martwych rodziców rodzi się we mnie ktoś nowy.

– Znam jej śpiewkę, Veturiusie.

Dex i Avitas nie rozumieją, co mam na myśli. Ale Elias wie.

– Mogę tu zostać całą noc. I cały dzień. Tyle, ile trzeba. Mogę jej zrobić krzywdę.

A potem uzdrowić. Nie mówię tego głośno, ale on przejrzał moje nikczemne zamiary. I znów ją skrzywdzić, i znów uzdrowić. Aż doprowadzę cię w ten sposób do szaleństwa.

– Heleno… – Złość Eliasa gaśnie, zastępuje ją zaskoczenie. Rozczarowanie. Ale on nie ma prawa czuć rozczarowania. – Nie zabijesz nas.

W jego głosie brakuje pewności. Znałeś mnie kiedyś dobrze, myślę sobie. Ale już mnie nie znasz. Sama siebie nie znam.

– Istnieją rzeczy gorsze od śmierci – mówię. – Chcesz poznać je ze mną?

Elias traci cierpliwość. Postępuj ostrożnie, Kruku Krwi. Choć stał się kimś innym, gdzieś w głębi pozostał Maską. Nie mogę posunąć się za daleko.

– Uwolnię Mamie. – Daję mu marchewkę, zanim zacznę wymachiwać kijem. – Jako gest dobrej woli. Avitas zostawi ją gdzieś, gdzie zdołają ją znaleźć twoi przyjaciele Plemieńcy.

Elias spogląda na Avitasa Harpera, a ja przypominam sobie, że nie wie, iż ten jest jego przyrodnim bratem. Zastanawiam się, czy mogę wykorzystać tę wiedzę przeciwko Eliasowi, ale postanawiam zachować ją dla siebie. To sekret Harpera, nie mój. Kiwam głową i mój człowiek wynosi Mamie z chaty.

– Uwolnij też Laię – odzywa się Elias – a zrobię, co zechcesz.

– Ona idzie z nami – odpowiadam. – Znam twoje sztuczki, Veturiusie. Ale nic z tego. Nic nie ugrasz, jeśli chcesz, żeby żyła. Rzuć broń. Załóż kajdany. Drugi raz nie poproszę.

Elias odpycha od siebie Dexa, któremu przeciął więzy na nadgarstkach, a następnie wymierza mu cios, który powala kapitana na kolana. Dex nie oddaje ciosu. Głupiec!

– To za przesłuchiwanie mojej rodziny – wyjaśnia Elias. – Nie myśl, że o tym nie wiedziałem.

– Przyprowadź konie – rozkazuję. Dex podnosi się z godnością z ziemi, prostuje się dumnie, jakby to nie jego broń była unurzana we krwi. Wychodzi z chaty, a Elias rzuca na ziemię sztylet.

– Puścisz teraz Laię – mówi Elias. – Nie zakneblujesz mnie. I będziesz się trzymać na dystans, Kruku Krwi.

To nie powinno boleć, że zwraca się do mnie, używając mojego tytułu. W końcu nie jestem już Heleną Aquillą.

Chociaż kiedy go ostatnio widziałam, byłam jeszcze Heleną. I kilka minut temu, kiedy mnie ujrzał, wypowiedział moje imię.

Puszczam gardło Lai. Dziewczyna łapczywie chwyta powietrze i po chwili jej twarz odzyskuje kolory. Mam mokrą dłoń, to krople krwi z jej szyi. Zaledwie kilka kropel. Trudno porównywać to ze strugami, jakie wyciekły z moich umierających rodziców i siostry.

Tylko ty zdołasz powstrzymać nadciągający mrok.

Powtarzam sobie te słowa w myślach. Przypominam samej sobie, dlaczego się tu znalazłam. I z tych resztek uczuć, które we mnie pozostały, krzeszę ogień.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: