Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Enon - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Enon - ebook

Jedna z najlepszych powieści roku według:

„The Wall Street Journal”, „American Library Association”, „Kirkus Reviews”

Kolejna wspaniała powieść autora uhonorowanego Nagrodą Pulitzera!

Wzruszająca książka o sile ojcowskiej miłości.

Po śmierci ukochanej córki Charles pogrąża się w coraz głębszym mroku. W jednej tragicznej chwili świat nagle traci całe znaczenie. Odurzony lekami i alkoholem mężczyzna kontempluje wspomnienia, żyje w świecie przeszłości. Wędruje po miejscach, których od wieków już nie ma. Spotyka ludzi, którzy zmarli dawno temu. Miraże się materializują, a świat wokół zrozpaczonego ojca coraz bardziej się odrealnia. Najwyższej próby opowieść o stracie, żałobie i szaleństwie.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-2287-4
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Większość mężczyzn z mojej rodziny uczyniła swoje żony wdowami, a dzieci sierotami. Pod tym względem stanowię wyjątek. Moje jedyne dziecko, Kate, zginęło w zeszłym roku potrącone przez samochód, kiedy pewnego wrześniowego popołudnia wracało na rowerze z plaży. Niedługo potem ja i moja żona Susan zamieszkaliśmy osobno.

Gdy Kate umierała, spacerowałem po lesie. Dzień wcześniej zaproponowałem jej, żeby spakowała coś do jedzenia i wybrała się ze mną nad rzekę Enon, aby powłóczyć się po okolicy, nakarmić ptaki i może wypożyczyć kajak. Ptaki nie bały się ludzi, wyjadały ziarno prosto z dłoni. Od kiedy zabrałem tam córkę po raz pierwszy, oczarowywały ją sikory i kowaliki dziobiące nasionka wprost z ręki, a gdy była młodsza, karmienie ptaków traktowała tak poważnie, jak gdyby od tego zależał ich los.

Kate stwierdziła, że wizyta w rezerwacie to, owszem, świetny pomysł, ale akurat z koleżanką, Carrie Lewis, zaplanowała wypad na plażę. Pozwoliłem jej tam jechać, pod warunkiem że będzie na siebie uważać.

– Zwłaszcza w okolicy jeziora i na drodze wzdłuż wybrzeża – powiedziałem.

– Zwłaszcza tam, tato – odparła.

Pamiętam, że w dzieciństwie też jeździłem z kolegami na plażę swoim wiekowym, rozklekotanym rowerem. Mieliśmy na sobie szorty zrobione z przyciętych spodni, a na szyjach stare ręczniki. Nigdy nie wkładaliśmy koszul czy choćby butów. Śmialiśmy się z pomysłu noszenia jakichś kasków rowerowych. Nie przypominam sobie, żebyśmy idąc na plażę, przypinali gdzieś nasze rowery, ale pewnie tak robiliśmy. Powiedziałem więc Kate, że w porządku, może jechać. Odpowiedziała, że mnie kocha, i pocałowała w ucho.

Kate umarła w sobotnie popołudnie. Był pierwszy września, trzy dni później miała zacząć dziewiątą klasę. Cały dzień spędziłem na wałęsaniu się po rezerwacie. Przez Enon od tygodnia przechodziła fala upałów, a poprzedniego wieczora do późna oglądałem mistrzostwa baseballowe Zachodniego Wybrzeża, szedłem więc powoli, kryjąc się w cieniu. Rozmyślałem o Kate, która, jak to zwykle bywa latem, wybrała się na plażę popracować nad swoją opalenizną: nagle zaczęła dbać o wygląd, chociaż nigdy wcześniej tego nie robiła. Biała trojeść zaczynała już żółknąć, astry zaś nabierały srebrzystej barwy. Krawędzie zielonych traw powoli wysychały. Po niebie płynęły burzowe chmury, srebrne i purpurowe, wznosząc się strzelistymi masywami. Delikatny wietrzyk muskał wrzosy, wirował ponad łąkami, unosił ważki nad wysoką trawę. Trzmiele mozoliły się przy więdnących dzikich kwiatach. Miałem nadzieję, że spadnie deszcz i zakończy upał.

Sikory przeciskały się jedna przez drugą, uganiały się tam i z powrotem między krzakami wzdłuż ścieżki. Przypomniałem sobie, jak opowiadałem Kate o swoim pierwszym karmieniu ptaków z ręki – razem z dziadkiem, kiedy jeszcze chodziłem do siódmej klasy. Dziadek zapomniał wtedy wziąć ziarno. Stanęliśmy jednak na ścieżce z wyciągniętymi dłońmi, a ptaki i tak przyleciały. Wszystko działo się tak dawno temu i już tyle razy od czasów jej wczesnego dzieciństwa opowiadałem córce tę historię, że pomyślałem, iż byłoby zabawnie spróbować teraz owej sztuczki tylko po to, by później o wszystkim opowiedzieć, przywołując tamtą historię o dziadku. (Kiedyś Kate powiedziała: „Nigdy nie spotkałam dziadzia, ale tyle mi o nim opowiadasz, że mam wrażenie, jakbym go znała”). Robiło się już późno, a musiałem jeszcze zajrzeć do sklepu i kupić coś na kolację. Pomyślałem, że razem z Kate przyjedzie też Carrie, chyba że za bardzo się zmęczą opalaniem i jazdą na rowerze. Postanowiłem kupić łososia, szparagi, cytrynę oraz sałatkę ziemniaczaną, a do tego jeszcze kukurydzę, o którą prosiła Kate. Uznałem, że jeśli zjawi się zgrzana i znużona, chętnie zje coś lekkiego. Doszedłem do wniosku, że będzie to też smakowało Susan. Do tego karton lemoniady, najlepiej różowej. Kate twierdziła, że taka jest mniej cierpka niż żółta, ale ja nie wyczuwałem żadnej różnicy.

Zbliżałem się już do końca deptaka na granicy mokradeł, miejsca, w którym ścieżka znowu wchodziła między drzewa i prowadziła z powrotem na łąkę, gdzie czasem po niebie fruwały żerujące jaskółki. Choć czułem, że nie mam za dużo czasu – nie chciałem, żeby Kate zbyt długo czekała na posiłek – zatrzymałem się i stanąłem wśród ciszy z wyciągniętą pustą dłonią, tak jak dwadzieścia dwa lata temu, osiem lat przed narodzinami Kate, piętnaście lat przed tym, jak przyprowadziłem ją tutaj po raz pierwszy. Nagle pomyślałem, że miło by było zwabić chociaż jednego ptaka, nawet gdyby zaraz miał odfrunąć. A potem wrócić do domu, przyrządzić kolację i kiedy Kate podejdzie do stołu, świeżo po prysznicu, jeszcze z mokrymi włosami, może nawet słaniając się lekko dla żartu i marudząc „ale jestem zmęczona”, oznajmić jej: „wiesz, próbowałem karmić ptaki, nie mając ziarna, tak jak wtedy pierwszy raz z dziadkiem, i wiesz, udało się!”. W ciągu dwóch, trzech minut oczekiwania, na które sobie pozwoliłem, do mojej ręki podfrunął jeden ptak, zatrzymał się na chwilę, a następnie odleciał z powrotem w krzaki, zorientowawszy się, że nie mam jedzenia. Stwierdziłem, że mniej więcej o to mi chodziło, i ruszyłem w stronę samochodu, ciesząc się perspektywą przyrządzania dla Kate dobrego posiłku, który wzmocni ją po długim dniu.

Wyszedłem z lasu i powędrowałem wiodącą wzdłuż łąki ścieżką. Wisiało przy niej mnóstwo budek dla ptaków, w których co roku zamieszkiwały jaskółki. Słońce jaśniało zza piętrzących się burzowych chmur, wyostrzając ich kontury. Niebo ponad nimi było jasne, żółtobiałe. Budki dla ptaków, astry i trojeść kąpały się w ziarnistym, złotym i przykurzonym świetle, jaskółki zataczały koła, polując na niesione wiatrem owady. Dotarłem do żwirowego parkingu i uśmiechnąłem się do jakiejś kobiety, która popędzała synka, przemierzając wraz z nim ostatnie kilka metrów dzielące ich od samochodu. Chłopiec wyglądał na trzy, cztery lata. Ociągał się i płakał. Wreszcie kobieta przestała prosić i podniosła go. Wyszeptała coś kojącego, przytuliła malca, pocałowała w policzek, a następnie przeniosła. Przeszedłem przez parking do swojego kombi i sięgnąłem do kieszeni po kluczyki. Wtedy zobaczyłem leżącą na fotelu pasażera komórkę.

Głupia sprawa. Dobrze, że nikt jej nie zabrał, pomyślałem w pierwszej chwili, ale zaraz potem roześmiałem się, wyobrażając sobie jakiegoś cherlawego, bladego ornitologa w kapeluszu przeciwsłonecznym i bojówkach, wybijającego szybę laską i zwiewającego z moim telefonem.

Nad łąką rozjarzył się zygzak błyskawicy, nad parkingiem przetoczył się grzmot. Chłopczyk i jego matka krzyknęli. Deszcz lunął z nieba jak z przewróconej cysterny.

Otworzyłem drzwiczki i wślizgnąłem się do auta. Deszcz dudnił niczym całe wiadra gwoździ wysypywanych na dach. Miałem zesztywniałe mięśnie nóg, jak zwykle po spacerze. Wyświetlacz telefonu informował o wiadomości od Susan. Wybrałem numer skrzynki głosowej i wcisnąłem komórkę między ucho a ramię, by wolnymi rękami móc odkręcić pozostawioną w aucie butelkę wody mineralnej. Woda zagrzała się w upale, smakowała nieświeżo, wydawała się trochę stęchła. Telefon zagrał sekwencję dźwięków towarzyszącą odebraniu wiadomości głosowej. Zakręciłem butelkę i rzuciłem ją na fotel pasażera.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: