Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Entropia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Entropia - ebook

„Entropii” Maroša Krajňaka nie da się opisać, to nie proces fizyczny, a powieść. Ale czy na pewno powieść? Czy nie oniryczna podróż, w której brzmienie frazy jest równie ważne, jak jej znaczenie? Osobliwa peregrynacja Buka i Forela to najbardziej niesamowita rzecz, jaką od dawna trzymaliście w rękach. Odbija się w niej i nasza Europa Środkowa z jej zapomnianymi historiami z łemkowskiego pogranicza, i surrealistyczna wyobraźnia Krajňaka, która potrafi połączyć – rzadka to sztuka! – filmowość pisarskiego kadru z muzycznością słowa.
Trudno uwierzyć, że Krajňak zawodowo zajmuje się marketingiem, chyba że przypomnimy sobie, iż T.S. Eliot pracował w banku. Egzotyczna, wyjątkowa proza zza naszej południowej granicy – jedna z najoryginalniejszych w Europie.
Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64887-65-9
Rozmiar pliku: 460 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od Tłumacza

Zaznaczam, że dołożyłem starań, by zachować wszelkie osobliwości oryginału: powtórzenia zaimków, długie szeregi przymiotników, wewnętrzne rymy oraz redundancję informacji. Przekład, którego dokonałem przy nadzwyczajnym zaangażowaniu Autora i zgodnie z jego uwagami, możliwie najwierniej oddaje formę i treść tekstu słowackiego.

Dziękuję gospodarzom Domu Pisarzy Słowackich (Domov slovenských spisovateľov) w Hornym Smokovcu za udzieloną mi gościnę i stworzenie komfortowych warunków do pracy nad przekładem Entropii.

Miłosz Waligórski1

Buko i Forel biegną przez zbitą, gorącą mgłę do domu towarowego, gdzie przed wejściem, trzymając w rękach dużo pogniecionych, brudnych gazet, siedzi Wychudły Schizofrenik. Siedzi, wykrzykuje po swojemu najświeższe wieści i przypadkowym przechodniom wciska stare popołudniówki. Nikt na niego nie zwraca uwagi, bo go tu nie ma. Buko i Forel wchodzą do podziemnego sklepu spożywczego, który z sufitu rozświetla kilka neonowych światełek zapakowanych w biały plastik. Widzą nieogolonego Pepa, jak w długiej ptasiej pelisie kupuje swoje krakersy. Sięga po wzorowy portfel i płaci. Sprzedawczyni bierze pieniądze i jasno uszminkowanymi ustami śle drwiące zdanie. Spłoszony Pepo zgarnia resztę spoconych monet, wszystko razem z krakersami wrzuca do torby o długich uchach i zygzakiem wytacza się na zewnątrz. Sprzedawczyni coś jeszcze za nim krzyczy, wtórują jej koleżanki, kuszą śmiechem jak z potańcówek w okolicznych wsiach, rechoczą: „Tu jesteśmy, możecie z nami robić, co chcecie. Chodźmy na cmentarz między groby. Tam oddamy się wam ozięble, przed zmarłymi odegramy rozkosz. Potem spalcie nasze ciała pokrzywą, wyzwólcie nas od nich i dajcie nowe o najczystszej cnocie, ponieważ właśnie nadeszła niedziela”. Buko i Forel niczego nie chcą, wzrokiem szukają Pepa, który już kilka sekwencji opuszcza podziemie i z niesamowitą prędkością zjawia się na ulicy. Stawia szybkie, krótkie kroki, a Forel mówi, że Pepo to szpieg, najemny obserwator miasta i nieśmiertelny, cyniczny kat z sądu Caraffy*. Zamaskowany kręci się po ulicach, kikuje wokół i zbiera wszystko na wszystkich. Forel i Buko zamierzają odważnie go śledzić aż do jego kryjówki, gdzie odkryją więcej. Pepo zauważa ich, więc rzuca się do ucieczki. W pobliżu stoją uczniowie zawodówki. Teraz, kiedy go widzą, rechoczą i ryczą gardłowo: „Pepo, żresz krakersy, żresz, żresz?”. On odwraca się w biegu, po brodzie sypią mu się kruszynki, i jeszcze z zakłopotaniem cicho się uśmiecha. Forel i Buko lecą za nim sprintem, lecz po chwili trafiają na pole nierozłupanych kasztanów, które wbijają im się w podeszwy. To bezwzględnie ich hamuje, przerywa bieg. Mknący Pepo niknie, zmienia się w ognisty punkt, a potem całkiem ginie im z oczu w bezdźwięcznym wybuchu światłości.

Forel i Buko patrzą teraz na kamienną rzeźbę Świętej Trójcy. Całe miasto, poza Neptunem**, wykuto z jednej bryły: posągi świętych, bruk, chodniki, drogę, domy, kościoły, ulice, nagrobki, koryto rzeki i ławki. Prawie wszystko jest z jednego bloku, z jednej wielkiej skały, którą kiedyś zaczęły ciosać duże czarne kruki. Wydziobały to, co teraz jest pustką, zostawiły tylko trwałe kształty miasta, a potem odleciały z powrotem do Gizy. Forel chce wejść do pobliskiego kościoła, pcha go tam gęstniejąca, wciąż gorąca mgła. Buko nie potrafi stłumić śmiechu, ani czegokolwiek, więc czeka przed drzwiami, po czym twarzą do ziemi kładzie się na bruku. Pod spodem widzi miliony szczurów w biegu, harmonijnie rojące się stópki ich małych łapek. Miliony, miliardy różowych fosforyzujących punkcików. Forel wchodzi w kontrastowy chłód i siada na drewnianej ławce. Po chwili osuwa się na kolana i ręce, raczkuje do największego krzyża. Tam jego ogromne żółte ciało pada na posadzkę i zaczyna wykonywać wahadłowe ruchy. Jest tu zakonnica, zbliża się do niego, pochyla się i coś szepcze, na co on parska śmiechem i wykrzykuje jej prosto w twarz: „Żresz krakersy, żresz?”. Potem pokornie staje na czworakach i oddala się jak nagle obłaskawiony pies, otwartymi ustami chłonie chłód z zapachem parafiny, starego tynku, farb i wielu innych przedmiotów, których nie umie teraz rozpoznać. Wychodzi za drzwi, gdzie dźwiga się na nogi, głowę wsadza do kamiennego naczynia z gąbką i wodą. Ta w try miga próbuje go sklonować, zostawić tu dziesiątki Forlów, przyszłych dzwonników, ministrantów i wiecznych członków chóru. On jednak wyrywa się, pokonuje siłę wody – w tak krótkim czasie nic nie zdążyła mu zrobić – i ucieka. Podnosi Buka i obaj biegną nad rzekę. Przechodzą po dużych kamieniach i docierają do miejsca, gdzie pieni się tafla. Tam za dwadzieścia lat znajdą topielca P., który teraz jest tutaj, wynurza się z wierzbiny, obok niego pysznie śmieje się Włochata. „Was, debile, nie, was nie. Tylko jego. Najulubieńszego ze wszystkich. Was nie. Tylko ostatecznego zwycięzcę”, mówią bez ruchu jej drobne, przezroczyste oczy, ale Forel i Buko są już na drugim brzegu i gnają do hali, gdzie odbędzie się koncert rockowy. Wtem za torami zawala się wysoki dom. Buko szybko wyprostowuje go ruchem ręki i dalej zasuwa nasypem. Z naprzeciwka idzie młoda, pachnąca Cyganka z wysokiej, najwyższej kasty. Wszystko widziała. Patrzy na Buka, wciąga go w usta i nie wypuszcza, póki ich języki nie splączą i nie rozplączą magicznej liczby węzłów. Jest z rodziny muzykantów, dlatego tak rozkosznie śpiewa, wysyła do Buka swoje wibracje, trafia w jego struny, w żyły i ścięgna, a one zaczynają w nim grać. Muzyka środka rozczula go, miękną mu kolana, już ma upaść, pociągnąć za sobą na ziemię młode ciało Cyganki i tam z nią tańczyć, lecz ona odsuwa go i mówi, żeby biegł. Forel dotychczas siedział obok nich w trawie i obserwował niebo, które nareszcie wyssało całą mgłę. Teraz wstaje i mkną z Bukiem dalej, zatrzymują się przy stercie kolorowych butelek i wszystkimi po kolei ciskają o kamienny płot. Na słuch nagrywają dźwięki bitego szkła i biegną dalej na plac, duży asfaltowy plac, gdzie stoi hala. Śmierdzi. Plac śmierdzi asfaltem, moczem, rozlaną śliwowicą, bo ktoś tak chciał. Forel proponuje obiec to dookoła, wspiąć się na halę, za którą teraz rypią się uczniowie, a potem zeskoczyć i wejść do środka. Już tam są, już połyka ich wrząca mieszanina własnego i cudzego potu, rozpuszczająca tani dżins i barwiąca białe koszule. Na skraju tłumu ubrany w płaszcz stoi Pepo, w prawej ręce trzyma torbę. Jest wyprostowany, ramiona ma opuszczone, podryguje w rytm muzyki, równo wymachując nogami i kiwa na boki głową. Nagle nieruchomieje i przez moment z uśmiechem przygląda się ludziom. Obok niego znów pojawiają się uczniowie, znów rechoczą i wyją: „Żresz krakersy, Pepo, żresz, żresz?”. On wraca do tańca, macha głową, która naraz otwiera się niczym wielka dziura. Wyfruwają z niej czarne kruki. Całe stada spłoszonych ptaków najpierw wzlatują ponad tłuszczę, a potem pikują, by ją drapać. Pepo wyciąga z torby coraz to nowe krakersy, rozpakowuje je i kruszy na podłogę. Kruki szybko wszystko zdziobują, po czym przez dziuplę w głowie wracają do jego ciała, a on znika. Koncert dobiega końca, tłum kotłuje się przy wyjściu, mrok wysysa ludzi z hali. W górze jest jasno, więc podźwięki w uszach spotykają się i zderzają, a następnie, zmienione w fale świetlne, spływają na ziemię, kreśląc niezrozumiałe dla Forla i Buka szkice.

Chwilę stoją i przychodzi Wychudły Schizofrenik, który mówi im o ich misji. Czyta. Wszelkie stworzenie czyta i mówi, by wybiegli na górkę za miastem i do świtu nadzorowali jego oddech. Mają tam stać aż do wschodu słońca, które tuż nad horyzontem potrójną rotacją poprosi ich o pozwolenie, by mogło iść dalej. Ciągle mają z góry obserwować Pepa, śledzić go i wszystko rejestrować. A rano niech pędzą dalej w dyrdy, śledząc każdy jego ruch. Dlatego teraz pną się już po regularnych serpentynach na wskazaną górkę aż do stalowej wieży o czerwono jaśniejącym szczycie.

Skaczą przez płot i wdrapują się po drabince, żeby dotknąć światła. Są już na górze, są tam, ich tętna wreszcie zwalniają, a oni zapadają w otwartą samośpiączkę, której nie można przezwyciężyć siłą woli. Budzą się dopiero pod porannym podmuchem ostatniej ciemności, ten podmuch przyciska do nich słońce. Teraz wsączają sobie do oczu miasto, absorbują blask i zgiełk, a wrażenia przenoszą do tej czerwonej lampy nad nimi, która w niepojęty sposób wysyła je dalej. Forel i Buko słyszą wszystkie słowa ze snów wszystkich ludzi, wzrokiem wyciągają z nich całe majaki i przekazują je dalej jako niezbędną część swojej misji. Obaj szukają Pepa, muszą uchwycić i rozszyfrować również jego sen, dzięki czemu będą mogli przejąć nad nim władzę. Już prawie go mają, są blisko jego ciała, kiedy spod wieży dolatuje ich krzyk: „Skaczcie, skaczcie, przez kilka sekund będzie wam dobrze, a ja zmienię to na wieczność!”. Głos wydobywa się z dołu i jest głosem Diabła, który właśnie rozwarł Ziemię. Z jej ognistych wątpi bije gorąc, lecz tu, na tej wysokości, czuć go inaczej – nie parzy, a przyjemnie gładzi oczy. Forel widzi, jak Buko uwalnia ręce, zagadkowo rozkłada ramiona, rozczapierza palce i na mgnienie prawie niezauważalnie się pochyla. Jego twarz spada, a on zostaje pusty.

Wreszcie dnieje, tu jest jego słońce, rozedrgane powietrze oswobadza stojące ciała. Buko mówi, że nie zgadza się na ruch gwiazdy, bo potrzebuje jej promieni, żeby wskrzesić swoją twarz. Dlatego stoi i płaską głowę bez oczu, nosa, ust, brody i czoła mimowolnie opiera o jej niskie światło. Obaj czekają jeszcze kilka godzin, ale na czas nie mają już wpływu. A on płynie, ludzie wstają, wychodzą na ulice, patrzą na niebo ze słońcem zakotwiczonym tuż nad horyzontem. Ich zwyczajność każe im żyć.

W końcu wszystkie części twarzy Buka odrastają i obaj mogą zejść z wieży. Wcześniej puszczają słońce, kula ognia rwie w górę, łukiem przelatuje nad miastem i w kilka chwil znów zapada noc. Ale Forel i Buko nie będą już spać, tak naprawdę nigdy nie zasną, będą biec przez kraj, ponieważ tak głosi ich wróżba. Będą pędzić i tropić Pepa. A teraz są gdzieś na przedmieściach i oglądają obraz w dwóch kolorach. Białym i niebieskim. Z oparów na próżno wyłaniają się to drzewa, to słupy elektryczne. Obok prują samochody, chociaż nic nie widać, bo wszystko przykrywa coś na kształt pajęczyny. Tory aut tworzą podwójną, grubą linię, która szybko posuwa się w przeciwnych kierunkach.

* Antonio Caraffa (1642–1693) – cesarski generał, z którego poduszczenia w 1687 roku oskarżono o udział w spisku antyhabsburskim i skazano na śmierć 24 mieszczan i ziemian z Preszowa i okolic .

** Jedną z atrakcji Preszowa jest fontanna Neptuna, którą na początku XIX wieku ufundował żydowski kupiec Mark Holländer w podziękowaniu za możliwość osiedlenia się w mieście na stałe.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: