Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Erekcja wzrostu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 lutego 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
23,90

Erekcja wzrostu - ebook

„Erekcja wzrostu” Miki Sonnty to książka, która wbrew pozorom jest poważnym głosem na temat polskiej edukacji i życia politycznego, zwłaszcza w kontekstach małomiasteczkowych. W humorystyczny sposób przedstawione zostały w niej absurdy polskiego systemu edukacji ściśle związane ze światopoglądowymi i moralnymi przemianami. W groteskowej konwencji ukazana została postawa lokalnej społeczności wobec procesów demokratyzacji, ale przede wszystkim ludzkie typy, które nadają zdarzeniom niepowtarzalnego kolorytu.

Powieść bawi, czasami do łez, ale też zmusza do refleksji, zweryfikowania poglądów i uważnego rozglądania się wokół. Książka powstała, by wyrazić podziw dla przemian, jakie zachodzą wokół nas, systemowi edukacji, która odgrywa kluczową rolę w tych przemianach oraz mediom, które tym procesom przewodzą.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7900-436-2
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Kochane dzieci, szanowni rodzice, drodzy nauczyciele, wielebny księże proboszczu! Już po raz drugi, odkąd zostałam dyrektorem Zespołu Szkół w Gaciach Halnych, mam zaszczyt powitać was w tak uroczystym dniu, jakim jest Rozpoczęcie Roku Szkolnego. Prosimy bardzo, panie wójcie. Tu z przodu, obok księdza proboszcza jest wolne miejsce. Powitajcie brawami, kochane dzieci, szanowni rodzice, drodzy nauczyciele, wielebny księże proboszczu, pana wójta!

Powiedzcie mi teraz, moi kochani, jaka jest najważniejsza data w życiu każdego człowieka? Ktoś mówi Chrztu Świętego. Oczywiście. A jaka jeszcze? Wyborów do samorządu, śmierci też. Zgadza się – pierwszego! Brawo dzieci! A dlaczego pierwszego? Bo tata dostaje zasiłek? No, to też. A może panie nauczycielki wam podpowiedzą? Tak jest! Pierwszego września! Tę datę zna każdy Polak. Ktoś mówi, że Niemcy nas zaatakowali. Owszem, tylko nie mówi się Niemcy, a faszyści. To może ja podpowiem. Pierwszy września to Dzień Rozpoczęcia Roku Szkolnego. Któreś z was powiedziało „śmierci”, ale musicie wiedzieć, kochane dzieci, że nie każdy na świecie umiera tak światły jak wy. A to zapewnia nam nasze kochane państwo i Ministerstwo Edukacji Narodowej! A wy jesteście dumą naszego narodu, solą naszej ziemi! Podziękujcie brawami, kochane dzieci, szanowni rodzice, drodzy nauczyciele, wielebny księże proboszczu, kochany panie wójcie, głośno, żeby nas usłyszano aż tam w stolicy! Brawooooo!

Dzięki rewolucyjnym zmianom dokonanym przez nową panią minister, my pedagodzy pomożemy wam rozwijać wasze uzdolnienia – tu pani dyrektor Zespołu Szkół w Gaciach Halnych, zajrzała do ściągi – poznacie:

• zasady racjonalnego odżywiania się

• przyczyny i skutki uzależnienia.

Otworzymy was na poglądy innych ludzi i nauczymy racjonalnie planować swoje działania, a co najważniejsze: przygotujemy was do życia w społeczności lokalnej i w państwie w duchu dziedzictwa kulturowego i kształtowania postaw patriotycznych. Osobiście zadbam o to, że będziecie się uczyć w szkole PRZYJEMNEJ, BEZPIECZNEJ, SKUTECZNEJ i NOWOCZESNEJ! Obiecuję wam to ja – wasz dyrektor! Dzięki działaniom podnoszącym efektywność nauczania z łatwością pokończycie różne szkoły, zdobędziecie wspaniałe zawody: fryzjera, ochroniarza, przedstawiciela handlowego, specjalisty od nakładania tipsów, aby w końcu – niechcąco wzrok pani dyrektor padł na księdza proboszcza – wstąpić do bram niebieskich. Niektórzy nawet z tytułem magistra! I nikt was nie będzie pytał, kochane dzieci, szanowni rodzice, drodzy nauczyciele, wielebny księże proboszczu, kochany wójcie, czy wiecie, ile to jest pięć razy pięć lub jak się pisze kukułka, czy studiowaliście zaocznie, czy dziennie. Ważne jest, że uczycie się w nowej, zreformowanej szkole, w szkole z wizją, misją, priorytetami, modelem absolwenta, programem wychowawczym, planem rozwoju i nadzorem pedagogicznym, a co najważniejsze – z NOWĄ PODSTAWĄ PROGRAMOWĄ, kochane dzieci, szanowni rodzice, drodzy nauczyciele, wielebny księże proboszczu, kochany panie wójcie.

Sukcesy już są widoczne, co pokazuje, że idziemy właściwą drogą. Na międzynarodowych sprawdzianach, chociaż jeszcze powoli, ale już przesuwamy się do przodu. Niektórzy zarzucają nam, że ściągamy. I co w tym złego? Wszyscy ściągają! Pokazuje to jedynie, że rozwinęliśmy umiejętności kluczowe i że w naszej polskiej szkole nie istnieje system policyjny. Niech inni też nauczą się ściągać, jak nam tak zazdroszczą. Ściągajcie kochane dzieci, szanowni rodzice, drodzy nauczyciele, wielebny księże proboszczu, kochany panie wójcie, ile wlezie, byle tylko wyniki były coraz lepsze!

Czeka nas bardzo trudny rok. Nauczyciele już od dwóch tygodni piszą dla was programy, plany, wymagania edukacyjne, ewaluują i modyfikują. Szkoła nasza wybrana została do badania przez niezależny zespół ekspertów, mówiąc prościej, będzie poddana EWALUACJI ZEWNĘTRZNEJ, aby ocenić, w jakim stopniu spełnia wymagania naszego państwa. Na specjalnej uroczystości w Warszawie pani minister będzie wręczała raporty z tej ewaluacji i nie będę ukrywała, że marzeniem moim jest otrzymanie certyfikatu z literą A, kochane dzieci, drodzy rodzice, wielebny księże proboszczu, kochany panie wójcie.

Cieszę się, że widzę radość na waszych twarzach, że spotykamy się znowu po długich wakacjach. Mam nadzieję, że wypoczęliście i spędziliście miło czas. Ja byłam nad naszym pięknym, polskim morzem, w Świnoujściu.

Na twarzach matek pojawił się złośliwy uśmiech ewidentnie wywołany zazdrością. Nielicznym ojcom natomiast podniosło się do góry jabłko Adama, co spowodowane było nagłym przełknięciem śliny, gdyż najprawdopodobniej wyobrazili sobie panią dyrektor Krystynę Flądrę, będącą dość pokaźnych rozmiarów, w stroju kąpielowym, wylegującą się na kocyku w kratkę. A dzieci aż pootwierały buzie, próbując sobie przypomnieć, jak to takie morze wygląda.

– Mogłam jechać za granicę, ale po co? – kontynuowała pani dyrektor.– U nas też jest pięknie. Codziennie jadłam flądrę i dopiero na końcu mi zaszkodziła, nie wiadomo czemu…

„Sama siebie chciała zeżreć” – pomyślały złośliwie panie nauczycielki o swojej szefowej magister Krystynie Flądrze.

Może była smażona na starym oleju silnikowym, ale to się wszędzie może zdarzyć. Pojawił się przy tym problem braku toalet, ale nie po to się jedzie na wakacje, żeby w toalecie siedzieć. Szkoda tylko, że nie można się było pokąpać z powodu bakterii coli. Ta bakteria na pewno przyszła z jakiegoś państwa zachodniego, bo oni tyle tej coli piją. Mówię wam o swoich wakacjach nie po to, żeby się chwalić, ale żeby wam powiedzieć, że jestem bardzo szczęśliwa, że was znowu widzę w tak uroczystym momencie, kochane dzieci, szanowni rodzice, drodzy nauczyciele, wielebny księże proboszczu, kochany panie wójcie.

Zauważyliście na pewno, że szkoła jest całkowicie odnowiona. Dzięki naszemu panu wójtowi (brawa)zakupiliśmy nową wycieraczkę przed szkołą (brawa)i przymocowaliśmy klamkę (brawa)w toalecie dziewczynek, tak, że już będzie można zamknąć drzwi od środka i nie będziecie musiały chodzić parami. A pan wójt nam jeszcze obiecał, że na następnym posiedzeniu radnych będzie głosował, żeby to dla naszej szkoły wygospodarować fundusze na doczepienie łańcucha do spłuczki w toalecie dla nauczycieli, a nie dla Narujek, na zakup haka do przyczepienia tablicy w gabinecie biologicznym. Dla Narujek na pewno znajdą się fundusze z Unii Europejskiej, bo już mi doniesiono, że się starają o jakiś program. Chyba „Jak ukraść bociana z Gaci Halnych”. Nikt w to nie wierzy, że nasz bocian sam do nich poleciał. Nawet ksiądz proboszcz mówił, że słyszał sołtysa z Narujek, jak siedział w krzakach i kumkał. Uwiedli nam bociana, kochane dzieci, drodzy rodzice, szanowni nauczyciele, wielebny księże proboszczu, kochany wójcie. Ale my im jeszcze tak pokumkamy, że aż w Brukseli będą słyszeć. Tablica w Narujkach nie zagraża bezpieczeństwu uczniów, a to my realizujemy program Bezpieczna Szkoła. U nas kochane dzieci, szanowni rodzice, drogie koleżanki, wielebny księże proboszczu i nasz drogi wójcie, osobiście pani wizytator skręciła nogę w kostce podczas ostatniej kontroli art.123, gdy musiała niespodziewanie skorzystać z toalety, chociaż informowałam, żeby lepiej wzięła kubełek. A łańcuch, który był doczepiony do spłuczki, podkreślam jeszcze raz, zginął za czasów poprzedniej dyrekcji, nie mojej. Pani woźna, która już nie wróci na swoją posadę, bo po zabiegu dentystycznym do niczego się nie nadaje, może to potwierdzić kochane dzieci, drodzy rodzice, szanowni nauczyciele, wielebny księże proboszczu, kochany panie wójcie.

Osłowski! Przestań się wiercić i rozpraszać kolegów – przerwała nagle pani dyrektor. – Panie nauczycielki, może czas się wziąć do roboty, zamiast opowiadać sobie dyrdymały. Wakacje się skończyły, drogie koleżanki! To już nie są żarty! Nowa pani minister wprowadziła siedemdziesiąt trzy nowe poprawki do poprawek, a ja jestem odpowiedzialna za ich realizację! Ja za was oczami świecić nie będę! Do zawodu, który zdecydowałyście się wykonywać, trzeba mieć powołanie. Nie wystarczy skończyć studia. Każdy idiota teraz może skończyć studia. Ja mam tutaj dwadzieścia podań na jedno wasze miejsce.

Pani dyrektor groźnie spojrzała na panie nauczycielki. Obleciał je taki strach, jak dziecko, które usłyszało od swojej mamy: „Jak nie będziesz grzeczne, to cię oddam do domu dziecka”. Dotarło do nich od razu, że to nie są żarty.

– Uczymy się tutaj w atmosferze miłości, życzliwości i tolerancji. Jesteśmy jedną wspólną, szkolną rodziną w Gaciach. A teraz głos zabierze pan wójt. Powitajmy go brawami. Oddaję panu głos.

Brawa zagłuszyły rozmowy zniecierpliwionych słuchaczy, a pani dyrektor zadowolona pomyślała: „No, nieźle mi poszło. Żywe, nie za długie, wszystkie najważniejsze aspekty ujęte. Nawet jakby siedział ktoś z kuratorium, to nie mam się, czego wstydzić. Słuchali z rozdziawionymi gębami. Tylko poczet sztandarowy nie wyszedł na początku. Będą się znowu tłumaczyć, że sztandar gdzieś szlag trafił! Wyciągnę konsekwencje!”.

Drogi wójcie, chciałem powiedzieć, kochana pani dyrektor – sprostował natychmiastprzejęzyczenie pan wójt– drogie dzieci, szanowni rodzice, drogie ciało, to znaczy grono pedagogiczne! Czymamy sponsorów? Nie? No to, wielebny księże proboszczu!

Miałem dziś zaproszenie do wielu szkół w naszej gminie, ale wybrałem waszą, bo… A, co tam będę dużo gadał. Mój oponent Tadeusz Nicień, jak wygra następne wybory, to wam zabierze tę klamkę, o której wspominała moja szanowna poprzedniczka. Głosujcie na mnie na nową kadencję, a nie pożałujecie! Rok szkolny… uważam za otwarty!

– A teraz prosimy naszego wielebnego księdza proboszcza o zabranie głosu –zapowiedziała pani dyrektor, mimo że normalnie robi to Przewodnicząca Szkoły, ale nie została jeszcze wybrana.

– No, skoro mnie tak prosicie, to coś powiem – nieśmiało wyszedł na środek ksiądzSebastian Kropidłowski. – Pamiętajcie dzieci zawsze, co jest najważniejsze: czy promocja do następnej klasy, klasówka, czy nieszpory w kościele. Waszym nauczycielami powinnibyć przede wszystkim pan Bóg, Jezus i Duch Święty, którzy przemawiają moimi ustami. A do kogo mają moje usta przemawiać? Do starej Pindowskiej, która jest głucha jak pień? Już ja tam widzę, kto przychodzi na mszę, a kto nie! I kto ile daje na tacę. Pamiętajcie – jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Potrzeby nasza parafia ma duże. W tym roku dostaniecie znowu puzzle z postacią Matki Boskiej za każdą obecność na mszy świętej. Już widzę po tych, co mi zostały z zeszłego roku, jaka była frekwencja. Woleliście oglądać mecz Polska–Niemcy niż przyjść na mszę. Tylko nie kłamcie, bo zostało mi sto czterdzieści pięć lewych ok Matki Boskiej! Żebyście się nie zdziwili, jak będziecie w piekle w piłkę nożną grać. Może na Sąd Ostateczny też wam się nie będzie chciało przyjść, jak jakiś mecz będzie? I co? Nie przyszliście i Polska przegrała. Tylko stary Wala się przywlókł i to przypadkiem, bo Małpi Gaj był zamknięty. A jak się z kazania mojego dowiedział, że jest mecz, to wyleciał przed błogosławieństwem. I co? Nieszczęście go od razu spotkało, bo okazało się, że Walowa bawi się w bramkę, a sąsiad Stanisław Chrobry gole strzela. Przyleciał zaraz, żeby mu rozwód dać kościelny. Jakby za takie rzeczy Kościół rozwody dawał, to by po ziemi sami rozwodnicy chodzili, a nie porządni ludzie. Ale Pan Bóg miłosierny, dał wam szansę – jałmużną możecie swoje grzechy zmazać. Rok katechetyczny uważam za otwarty – tu ksiądz Sebastian dał sygnał stojącemu obok ministrantowi Czesławowi Czartoryskiemu, że może już zacząć chodzić między krzesłami z koszykiem.–Dzisiejszą tacę przeznaczam na…

W tym momencie mikrofon zapiszczał i nie można było zrozumieć, na co. Duchowny skłonił głowę i patrząc na swoje buty, dosiadł się w pierwszym rzędzie, na samym środku, do pani dyrektor i pana wójta.

Po krótkiej przerwie zrobił się nerwowy szmer. Pani magister Beata Pazdowska, blada ze zdenerwowania, wprowadziła na środek jeszcze bledsze dziewczynki, biedulki ubrane w białe, lekko przyżółkłe bluzeczki i granatowe spódniczki, oraz Fabianka, też w stroju galowym. Dzieci stanęły na środku w jednej linii naprzeciw pani dyrektor, pana wójta, księdza proboszcza i zaczęły poruszać ustami jak ryby. Od czasu do czasu dochodził do niektórych rzędów wyraz lub dwa.

Publiczność słuchała, natężając uszu, żeby wychwycić jakieś słowo. Nie miało to zresztą większego znaczenia, bo przecież z góry wiadomo, że program dotyczy rozpoczęcia roku szkolnego, a treści są bardzo podniosłe, bo edukacja to poważna sprawa i nie można z niej sobie żartów stroić.

Nagle zrobiło się zamieszanie. Jeden z aktorów stał jak skamieniały, od czasu do czasu próbując coś powiedzieć, ale bezskutecznie. Robił się tylko coraz bardziej czerwony, aż w końcu zablokował się całkowicie. Dziewczynki wpadły w panikę i mamrotały w myślach: „Co teraz będzie? Co teraz będzie?”. Przerażone próbowały podpowiedzieć Fabiankowi. Napięcie trwało już trochę za długo, pani dyrektor popatrzyła z wyrzutem na panią Beatę, która pomieszała ze zdenerwowania kartki, aż w końcu, ku rozczarowaniu publiczności, podrzuciła kwestię i dalej wszystko poszło jak po maśle.

Brawa zaczęła bić pierwsza pani dyrektor, po niej pan wójt, a później ksiądz proboszcz. Aplauz kolejnych rzędów był taki, jakby koncert zakończył sam Franek Sinatra. Hałas nagle się uciszył, bo jeszcze raz podniosła się z dumą pani dyrektor. Dziękując młodym artystom, zakończyła uroczystość. Wszyscy raptem wstali i ruszyli w kierunku drzwi, silniejsza część widowni śmiejąc się i przepychając, a słabsza w letargu, jakby gdzieś życie im odpłynęło.

‒ Obiady będą od czwartku! – krzyknęła pani dyrektor za wychodzącym tłumem.

‒ A, to nie opłaca się przychodzić! – powiedział głośno Konrad to, co pomyślała reszta.

„Dopiero od czwartku?! – oburzyli się rodzice. – Nie będę na dziada głosować!”.

Że co?! Że wakat?!

Od kogo zacząć? Od czego? Jaki dzień wybrać? Jaką sytuację i okoliczność?

A właściwie to wszystko jedno…

Zajrzyjmy może do domu Terezy. Wyobraźcie sobie ciepły, wczesny poranek, zapowiedź słonecznego, wrześniowego dnia. Ptaki zaczęły histerycznie ćwierkać już jakiś czas temu, wprowadzone w błąd nie przez doświadczenie i inteligencję, które im mówiły, że zima się zbliża i nie ma się co wygłupiać, lecz naturę, która kusiła, żeby sobie jeszcze poużywać, budząc przy tym koguty, które z kolei jakby od niechcenia zabrały się do roboty, nerwowo spoglądając na swój głupi harem grzebiący pazurami w grządkach. Ich brak zaangażowania słychać było nawet w porannym pianiu. Co najwyżej raz zapieją, a i to urywają w połowie. Jakby na odczepnego, na wszelki wypadek.

Obudziły się też pierwsze podwórkowe zazdrości, konflikty, porównywania:

„Taki głupi kundel – pomyślał kogut Terezy – jeszcze śpi. Pewnie zaraz dostanie michę, potem szczeknie dwa razy, merdnie ogonem, powyciąga się, poziewa i znowu dostanie michę! Właściwie nie wiadomo, po co go Pan Bóg stworzył? Chyba, że przez pomyłkę.”

Zaniepokoił się kogut Terezy, że taka grzeszna myśl mu przyszła do głowy i pokornie wskoczył na pierwszą lepszą kurę. Tylko się taki drób na chwilę zamyśli nad porządkiem świata i sensem życia, a już jego baby, z łebkami jak szpileczki, coś kombinują. W tych pustych oczkach widać, że głupoty im przychodzą do główek! Zaczynają się porozumiewawcze spojrzenia, dąsania, awantury, a nawet i bójki. Wtedy potrzebuje dużo więcej czasu, aby je doprowadzić do ładu, a już nie ma tego zdrowia, co kiedyś. Najgorzej jest z tymi młódkami: hałasują, kokietują, wyśmiewają się ze starszych, ułożonych koleżanek. Wszystko robią, z wyjątkiem tego, do czego są stworzone. Niejeden kogut powykręcał sobie kolana od tego wskakiwania i zeskakiwania, dziób stępił, zadyszki dostał nieodwracalnej, zanim takie zrozumiały, że są po to, żeby grzebać. Z wiekiem coraz mniej, kurza dupa, lubił tę robotę!

„O kurka wodna! Ta łajza wraca do domu, a ja nie pamiętam, czy już dzisiaj piałem, czy nie! Świat stoi teraz do góry nogami. Kiedyś tak nie było!”– pomyślał i wrzasnął:

‒ Ku…!

‒ Zamknij mordę kundlu – mruknął kot, wracając po ciężkiej nocy – czego szczekasz, leniu, ty wstydzie natury?

Dopiero po chwili zorientował się, że to kogut, a nie pies, który zawsze rozdziawia dziób na gospodarstwie jako pierwszy. Jest szansa, żeby sprawdzić, czy psiemu próżniakowi coś jeszcze z wieczora w misce nie zostało, flei jednej. Zanim się obudzi!

Tak to natura kombinuje od rana na gospodarstwie Terezy. Pies zależny od Terezy, kot pasie się na misce psa, a Tereza na mieszkańcach Halnych Gaci w barze, popularnie nazywanym Małpim Gajem, w którym to od trzydziestu lat sprawuje funkcję barmanki. Klienci są zależni od skromnej pomocy finansowej wypłacanej przez państwo, a państwo żeruje na podatkach obywateli niezaradnych życiowo, którzy nie posiadają ciekawszego pomysłu na życie niż praca za czterech. A gdy ktoś w tym łańcuchu pokarmowym zacznie filozofować jak dzisiaj kogut, to i cały odwieczny ład może się zawalić.

Ale wróćmy do ludzi.

Niektórzy nerwowo przewracają się z boku na bok, ich oddech jest coraz bardziej niespokojny, a sny kończą swoje panowanie i pokornie opuszczając właścicieli, udają się na spoczynek przed kolejnym powrotem. Na łóżkach, kanapach, wersalkach leżą Adamowie z otwartymi szeroko gębami, przez które wydobywają się świszczące odgłosy. Dźwięki coraz częściej urywają się i powoli następuje powrót do rzeczywistości. Pierwszym objawem jest naprężający się ptaszek, który budzi swego pana, aby ten leciał z nim szybko do toalety. Jeśli tego nie robi, to znaczy, że Adam ma problemy z prostatą, żoną, ewentualnie nie żyje.

Na jednym z łóżek, w domu w samym sercu wioski, niedaleko Zespołu Szkół w Gaciach Halnych, oddalonym o jakieś dwadzieścia pięć kilometrów od najbliższego miasteczka, to znaczy miejsca, gdzie można sobie założyć lokatę z bardzo korzystnym oprocentowaniem, a do endokrynologa trzeba jechać jeszcze sto dwadzieścia pięć kilometrów dalej, kładzie się z wieczora i wstaje z rana Czesław. Wstaje niechętnie, bo trudno mu się pożegnać z piękną Dolores, która go odwiedza co noc i kusi jak w reklamie telewizyjnej proszku do prania lub tabletek na wzdęcia. I kiedy Czesław już ma jeden z jej produktów kupić, słyszy koguta, który pieje na podwórzu, kota, który wraca z łajdactwa i potrąca miskę psa, psa, który szczeka na kota i Terezę…

‒ Posuń się, Czesiek, znowu wlazłeś za moją granicę!

W pierwszym momencie Czesław jest przerażony, że piękna Dolores mówi głosem jego małżonki. Na szczęście szybko orientuje się, że sen się skończył i nastąpił powrót do rzeczywistości. Jest szansa, że marzenie senne powróci do niego następnej nocy.

‒ Paszport ci mogę pokazać, ale twojej wizy i tak nie chcę – powiedział bez cienia wątpliwości Czesław, patrząc na leżącą obok niego mortadelkę. Odbiegała od europejskich standardów, a zdjęte na noc okulary wcale nie czyniły jej ładniejszą.

‒ Aj, przestań Czesiuniu, przecież to nie II wojna światowa, strzelać do ciebie nie będę – zachichotała złośliwie.

Gdy Tereza chciała skrótami dojść do celu, to znaczy jednym uderzeniem wyprowadzić Czesława z równowagi, wskazywała na dość duże podobieństwo jej małżonka do pewnej, ogólnie znanej i niezbyt lubianej postaci historycznej, na szczęście niepolskiej.

– Znowu zaczynasz z tą wojną?! Ile razy ci mówiłem, że moja matka w czterdziestym drugim zabłądziła w lesie pod Kartuzami, jak zbierała opieńki, a nie pod Wilczym Szańcem!

‒ Może i on zbierał opieńki pod Kartuzami, bo przyznasz, Czesieczku, że podobny jesteś do niego jak dwie krople wody. Ten wąs ci tak dziwnie wyrasta nad górną wargą, a włosy, jakbyś nie czesał i ustawiał, to przy wilgotnej pogodzie i tak ci się w przedziałek na boku zrobią.

‒ Boże, czym ja tak zgrzeszyłem? I czy nie dość już tej pokuty?

– syknął, zrywając się z łóżka.

Bunt się w nim zbudził jakiś, aż się sam siebie przeraził. Przeleciał szybko przez kuchnię, otworzył lodówkę i znowu usłyszał…

‒ Co się tam tłuczesz, jak diabeł po piekle? Zaraz ci zrobię, nie ruszaj niczego!

Obcowanie z Czesławem, kiedyś kulturalnym, spokojnym, nie wpłynęło na usposobienie Terezy, na co miał nadzieję trzydzieści lat temu Czesław. Wręcz odwrotnie – to obcowanie z nią spowodowało, że niedoszły stomatolog zaczął używać języka, który w ogóle do niego nie pasował. Nie ma co, gorzej trafić nie mógł! Tereza nie umiała zrozumieć tych rozterek męża, bo według jej wiedzy i doświadczenia stanowili małżeństwo wzorcowe jak wiele innych, które znała, uświęcone jak należy przez księdza sakramentem małżeństwa, z wyjątkiem tego, że zamiast przynajmniej trójki dzieci, nie mieli żadnego. Naprzód wstyd jej było trochę z tego powodu przed wsią, ale jak gacianie poznali bliżej Czesława, to temu się najmniej dziwili. Miał inne poważniejsze mankamenty: wypić nie potrafił, pośpiewać, a i w mordę dać jak trzeba. Do niczego się nie nadawał – obcy był i koniec! To jak on miał dzieci zrobić? A Tereza była gacianka z krwi i kości. Baba, że ho, ho!

‒ Ile razy ci mówię! Nie ruszaj tam niczego! Już wstaję, barania głowo!

‒ Wbiłem jajka na patelnię. Głodny dzisiaj jestem jakiś – odpowiedział spokojnie, sam sobie się dziwiąc.

‒ Patelnie mi poskrobiesz, czekaj! I więcej mi tych zbuków do domu nie przynoś! Zresztą, z tych jaj Mariolki ten kogut niedorobiony, co to teraz lata po podwórku, wyszedł. Jeszcze takiego niedorajdy w żadnym roku nie mieliśmy. Kury na niego wskakują jak na pierdołę jakąś. Kiedyś sam jajko zniesie. A od tej raszpli trzymaj się z daleka, ty koguciku zakukurykany. Już niejeden we wsi piał cienkim głosem, jak go proboszcz na ambonie wyczytał. Swoich jaj nie masz, że musisz po cudze latać do tej ladacznicy?

‒ Job twoja mać, już mi się jeść odechciało! – poddał się szybko Czesław.

‒ Jak się do mnie odzywasz niewdzięczniku, za to, że latami wokół ciebie skaczę, jedzenie ci codziennie robię? Ty nawet jajecznicy usmażyć nie umiesz! Jakbym ci pozwoliła, zaraz byś mi patelnię poskrobał, jak kiedyś, co pojechałam raz w życiu do sanatorium do Ciechocinka. Za dobrze ze mną masz! Beze mnie byś dawno zginął. I powtarzam ostatni raz – albo ja, albo jaja od tej salmonelli zakichanej. Jeszcze byś mi tutaj jakąś zarazę do porządnego domu przyniósł. Z ilu jajek chcesz tej jajecznicy?! Wszystkie trzynaście wbijam, to i ja zjem. I zapamiętaj, co gadałam! – mówiąc te słowa, spojrzała na wszelki wypadek groźnie w kierunku Czesława.

Czesiu obrywał za Adama, którego Pan Bóg wypędził z raju za jego głupotę, za to, że poleciał na jabłka, no i za niesprawiedliwość dziejową, czyli że Ewa z jego żebra, a nie on z Ewy. I że ta niesprawiedliwość ciągnęła się przez wieki, aż została nadszarpnięta przez jej matkę – Zofię Obróbkę i ostatecznie zerwana przez Terezę.

Zastanawiał się przez chwilę, czy tą patelnią, na której miał pomysł jajka smażyć, nie walnąć w ten kudłaty, szympansi łeb, ale powstrzymał się na wszelki wypadek, bo gdyby chciał rzeczywiście ten plan wcielić w życie, to musi go na spokojnie przemyśleć i niczego nie dać po sobie poznać. Dyplomatycznie powiedział:

‒ Nie denerwuj się, ty moja ślicznotko, nie bądź zazdrosna. Te jajka to od Pampuchowej, zapłata za ten ząb, co jej wiosną wyrwałem przy twojej pomocy.

‒ Co jej potem twarz aż do łokcia spuchła?! Ile razy ci mówiłam, że ty jeszcze nieszczęście na nas tym felczerstwem ściągniesz? Pół roku już w śpiączce leży! A nie daj Boże się obudzi i sobie przypomni, kto jej tego zęba rwał, to będziesz miał za swoje. Ludzie i tak we wsi szemrają, żeś ty jej w tej szczęce dłubał, bo za co miałaby pojechać do normalnego dentysty i jeszcze za autobus do Niemyjów Ząbków zapłacić?

‒ Sami za mną latają. Ale to ty moje narzędzia dentystyczne przewalasz i psu kleszcze wyciągasz.

‒ A ty?! W tych durnych zębowych książkach siedzisz i do biblioteki do Bryńska jeździsz jak ułomek jakiś! Odkąd nasz weterynarz pojechał w kieleckie, jak u nas we wsi ostatnia krowa padła, nie licząc sołtysowych, to z tego pomocnika mogłeś się jakoś przekwalifikować, przyszłościowego zawodu wyuczyć, na kierowcę tira albo ochroniarza pójść. A tyś się uparł, że dentystą zostaniesz. Kto teraz zęby leczy? I to u idioty? Chyba jakiś idiota! Widzisz, że u nas ludzie bez zębów chodzą i to za twoją przyczyną! I co ty z tego masz? To nie Ameryka. Ja ci mówię, że ty źle skończysz! Zresztą, za stary jesteś na studenta, pierdzielu jeden, ty ćmoku arabski, wypierdku orangutana! Masz, jedz! Jajecznica gotowa!

„Już gorzej skończyć nie mogłem” – pomyślał Czesław. Pomyślał też o bracie, który w Chicago od dwudziestu lat wykłada socjologię. Zmienił trzeci raz żonę, za każdym razem na ładniejszą i młodszą. Miał wybór – studentki. Do Europy przyjeżdżać mu się nie chce nawet na wakacje, do pracy pruje furą, która spala czternaście litrów benzyny, a obiad mu przywożą do domu z restauracji azjatyckiej. Gotuje dla zabawy, od czasu do czasu dla przyjaciół w weekendy, jeżeli nie jedzie do kotidżu. Ambicje, zdolności obaj bracia mieli podobne, z tym, że Czesiu większe. Jak zawsze – resztą zajął się przypadek. Przypadkiem się okazało, że dziewczyna, którą Stefan spotkał w pociągu i potem poślubił, miała wujka w Stanach. Resztę zdobył ciężką pracą i trochę pomogła mu druga żona, dla której się rozwiódł z pierwszą.

Przypadek też zadecydował, że Czesia losy potoczyły się inaczej. Zabrakło mu jednego punktu, aby studiować, na wymarzonej od pierwszej wizyty u dentysty, stomatologii. A że pochodził z katolickiej, ale porządnej rodziny, to zamiast załatwić jakoś sprawę, poszedł na pielgrzymkę w tej intencji do Częstochowy, a skończył jak Szwedzi czterysta lat temu. Albo jeszcze gorzej! Nawet do Częstochowy nie doszedł – jednego dnia mu zabrakło.

Kiedy się zdawało, że nic już się w życiu państwa Czartoryskich nie zmieni, tego właśnie dnia, kiedy Czesław chciał sam sobie usmażyć jajecznicę, której to mu się nie udało usmażyć, w kwiecie kryzysu męskiego, w wieku pięćdziesięciu trzech lat, mniej więcej o godzinie dziewiątej trzydzieści, pół godziny przed tym, jak Tereza od trzydziestu lat wychodziła, aby bar popularnie nazywany Małpim Gajem otworzyć, oboje usłyszeli łomotanie do drzwi. Zdziwili się bardzo, i jednocześnie, chociaż każde z osobna, zaczęli układać w myślach listę osób, które to mogły być lub raczej nie mogły – dziadek nie, bo zmarł pół roku po zamieszkaniu z towarzyszką z ruchu oporu. Nawet pamiętają jego ostatnie słowa: „Pierwsza wojna światowa mnie nie zabiła, druga wojna światowa mnie nie zabiła, grypa hiszpanka mnie nie zabiła, a ta zaraza jedna…”. Teść też nie, bo nie żył, odkąd go piorun skutecznie trzasnął. Mogła to być sąsiadka Grażyna Pampuch, leżąca od kilku miesięcy w śpiączce, której, nie daj Panie Boże, się poprawiło. Może sobie przypomniała, kto jej zęby rwał. Albo, co gorsza, Zofia Obróbka wróciła – matka Terezy, marudząc od trzydziestu lat, kiedy to się ona wnuka doczeka i że już ludziom we wsi w oczy spojrzeć nie może. Potem będzie się czepiać Terezy, przypominając, że na tym nieudaczniku, czyli Czesławie, świat się nie kończy.

‒ Co za cholerę niesie skoro świt? Idź zobacz, bo jestem w negliżu. Żeby z tego tylko jakiego nieszczęścia nie było! – burknęła Tereza, odrywając się od jajecznicy.

‒ Może twoja mamusia z robót w Niemczech wróciła? Gdzie to ona ostatnio starszych panów obsługiwała?

‒ W Domu Szczęśliwej Starości koło Berlina. Nie wiesz, że im rąk do pracy brakuje?

‒ A od kiedy to ona rękoma pracuje?

‒ Odkąd skończyła siedemdziesiąt lat.

Czesław z niepokojem podszedł do drzwi, otworzył i od razu rozpoznał sołtysa Waldka Piekiełko z jakąś babą, którą gdzieś już kiedyś widział i co to niedużo była ładniejsza niż jego własna żona, a jeszcze na dodatek okulary nosiła z takimi grubymi szkłami, że wyglądała jak ropucha. Czesław, który zdawał się nie zwracać uwagi na kobiety, cofnął się z niechęcią.

‒ Kto to? – krzyknęła Tereza.

‒ Sołtys Piekiełko, chyba z twoją siostrą!

‒ Powiedz mu, że pieniędzy nie mam, niech idzie do kogo innego pożyczać. A siostry też nie mam!

‒ Z Terezą chcemy mówić – powiedział sołtys, blokując drzwi nogą z obawy, że wizyta może się przedwcześnie zakończyć przed wyłożeniem tego, z czym przyszli.

Do przodu wysunęła się towarzyszka sołtysa.

‒ Dzień dobry. Słyszę, że zastaliśmy szanowną małżonkę. Bo my tutaj oficjalnie z pewną propozycją i prośbą, której pani Tereza na pewno nie pożałuje. Pozwoli pan, że usiądziemy i zaczekamy.

‒ Już idę, idę! – przyszła z pomocą Czesławowi Tereza. – A co tu wielmożną panią dyrektor ze szkoły sprowadza?! – zdziwiła się. – Tylko mi tu długo głowy nie zawracajcie, bo idę do roboty.

‒ Jestem tu dzisiaj z panią dyrektor z naszej szkoły z pewną ofertą. Jak wiecie, woźna nasza, Grażyna Pampuch… – zaczął wyjaśniać Waldemar.

‒ Nie mówcie sołtysie, że się obudziła?! – zaniepokoiła się Tereza.

‒ Wzbudzali ją wczoraj po południu. Całkowicie od rzeczy gada. Chodzić na szczęście nie chodzi, bo by dopiero narozrabiała, ale siedzi i co jakiś czas robi takie koła głową i wybałusza dziwnie, jak to się mówi, gały i przy tym ręce do kraula ustawia. Wykonuje ruchy, jakby naprawdę pływała. A jak się zmęczy, to mówi, że przechodzi na grzbietowy i wali się do tylu. Psychiatra i neurolog ją badali. Nic nie znaleźli. Dopiero psycholog powiedziała, że tak pływa, bo wróciła do życia płodowego. Ale kiedyś musi się urodzić – wyjaśnił sołtys.

‒ Z sensem nic nie mówi? – dopytywała Tereza.

‒ Nic. Ani słowa – rozwiał jej obawy sołtys. – Wcześniej też nigdy z sensem nie mówiła. Ciągle powtarza, że ksiądz jej w gębie grzebał i przez to kraulem pływa. No, więc, sami widzicie, Terezo, że do pracy w szkolnictwie się nie nadaje. Lekarze mówią, że bezpowrotnie, chyba, że się minister edukacji zmieni. Nie da rady indywidualizować, a teraz trzeba w szkole wszystko indywidualizować. Tak jak ty w Małpim pytasz na przykład: na Bryńsk czy na Myszęciny, Tyskie czy Żywiec, w mordę czy w dupę kopnąć? A taka woźna w szkole to musi jeszcze bardziej indywidualizować – wymądrzał się sołtys.

‒ W łeb tam dać hołocie, a nie …ować. Co się tam cackać z tą dziczą! – burknęła gospodyni.

‒ Nie możemy pani Terezo, bo to przyszli wyborcy – zabrała głos pani dyrektor – a wyborca musi być usatysfakcjonowany. My mamy obowiązek wypełniać założenia państwa i dlatego musimy …ować, …ować i jeszcze raz …ować. Tylko wtedy jest nadzieja, że obywatel dokona właściwego wyboru – wytłumaczyła fachowo. – A młodzież teraz mamy trudną, pani Terezo.

‒ Dobra, idę do roboty albo się streszczajcie. Stary Bigos już pewnie w Małpim stoi i ze złości pety do kubła wrzuca, jeśli kubeł jeszcze jest, bo metalowy łańcuch, co był nim przywiązany, już dawno poszedł. Tydzień temu prawie topolę zajął ogniem.

‒ No, to może pani dyrektor powie, o co się rozchodzi? – ponaglał zaniepokojony sołtys.

‒ No, więc droga pani Terezo, zwolniło się u nas stanowisko woźnej, znaczy się mamy W A K A T – wycedziła Krystyna Flądra, dyrektorka Zespołu Szkół w Gaciach Halnych.

‒ Co macie, za przeproszeniem? – zainteresowała się Tereza.

‒ Wolne stanowisko. Wiecie, że to bardzo ważna i odpowiedzialna funkcja. Od niej zależą wyniki nauczania, poziom dydaktyczny i stopień realizacji programów wychowawczych. Poprosiłam o pomoc pana sołtysa, bo, jak wiecie, jestem dyrektorem drugi rok, stąd pochodzę, ale długo byłam nieobecna i niezorientowana jestem w materiale ludzkim w Gaciach. A pan sołtys bez zastanowienia od razu wskazał mi panią, pani Terezo.

‒ A nie zawracajcie mi gitary! I od kiedy Kryśka ty mi tak paniujesz? Co, już nie pamiętasz, jak chodziłyśmy razem na plebanię gruszki kraść? Czym ta wasza szkoła różni się od Małpiego Gaju? Chyba drzewami! U mnie topole, a u was kasztany! Dwie sroki mam trzymać za ogon?!

‒ Na początek, moją matkę bym namówił na zastępstwo – wtrącił się sołtys. – Nie zawracałaby mi od rana do wieczora, no muszę się brzydko pani dyrektor wyrazić, bo słów mi brakuje – dupy. A miałaby też stały kontakt z moimi wyborcami i może to by ich w końcu przekonało, żeby mnie nie wybierali. A pani dyrektor obiecała, że mi załatwi jakąś fuchę w edukacji w powiecie, to nie muszę do matuli chodzić i o piwo żebrać – spojrzał cielakowato na panią dyrektor – podobno się nadaję, prezencję mam i lakierki też. Ileż można w tych gumowcach chodzić? Nogi mi się pocą! No i w końcu zamienię kraciastą, flanelową koszulę na garnitur. Ostatni raz byłem w garniturze chyba na swojej komunii. Może i na weselu swoim, ale tego nie pamiętam. Musiałbym Mariolkę spytać, bo ona do końca trzeźwa była. A właściwie to jej spytać też nie mogę, bo jak tylko ślub wspomina, to zaczyna płakać ze szczęścia i nie mogę zrozumieć, co ona tam bełkoce. Zresztą, jest między nami taka przepaść intelektualna, że my się już w ogóle nie rozumiemy. Nie to, co z panią dyrektor. My to jednakowym językiem mówimy.

Spojrzał wymownie na Krystynę Flądrę i nie mogąc się powstrzymać, szczypnął ją w tyłek.

‒ No nie, Krycha?

‒ Panie sołtysie, za dużo pan sobie pozwala! Przy ludziach! – ofuknęła sołtysa pani dyrektor i dodała. – Niech się pani zastanowi. Piastowałaby pani bardzo odpowiedzialne, zaszczytne stanowisko, zdobyłaby pani zupełnie nowe doświadczenie, otworzyłaby się przed panią droga awansu zawodowego. A zresztą Tereza, będę szczera – jesteś naszą jedyną deską ratunku! Pampuchowa była już zastępowana przez trzy różne osoby po tym, jak pod koniec zeszłego roku szkolnego zaniemogła. Żadna się nie sprawdziła. Pani Wiesia Wędlina, owszem, radziła sobie z dyscypliną, ale miała problemy z hamulcami. Jak coś zaczęła, to nie mogła skończyć. Po tym, jak nasza pani psycholog nad nią popracowała, to było jeszcze gorzej. Jak na przykład latała z miotłą za gimnazjalistami, to czasem się tak zapędziła, że na czas zadzwonić na przerwę nie zdążyła, co wywoływało złość ciała pedagogicznego i uczniów. Raz zadzwoniła czterdzieści osiem minut później i wszyscy siedzieli w klasie, bo mają zakaz opuszczania sali przed dzwonkiem po tym, jak udzieliłam kilku nauczycielom nagan i sporządziłam notatki służbowe. Uczniowie na autobus się spóźnili i autobus pusty pojechał. Kierowca dopiero przy ostatniej wiosce zorientował się, że sam jeździ i nie ma żadnych uczniów. A na dodatkowe kursy nie mamy funduszy. Najgorzej było z tą, co nam przysłali z województwa. Nie można jej było do domu wygonić. Siedziała do późna w nocy i bez przerwy pisała. A wyglądała lepiej niż nasza minister edukacji. Ciągle z taką teczką chodziła. Mówiła, że ma w niej laptopa. Nawet się kurier kiedyś pomylił i jak stałyśmy obie w korytarzu, to myślał, że ja jestem woźną, a ona panią dyrektor! Tego już było za wiele! Rachunków za prąd do tej pory nie możemy spłacić. Co ja miałam z nią za robotę?! Papierami mnie zarzucała, a nie mogłam się wykręcić, bo by na mnie doniosła. Do każdego słowa musiałam się ustosunkować. Naprzód napisała swoją wizję i misję pracy, priorytety chciała porównać ze starymi, których nie było. Musieliśmy uzupełniać dokumenty piętnaście lat do tyłu! – wyjaśniła pani dyrektor.

Sołtys z podziwem patrzył na Kryśkę, Czesław natomiast miał powoli dość tej wizyty, bo pewnie nic z niej nie będzie, a chciał iść do swoich dentystycznych książek i poczytać coś więcej o wysuniętej dolnej szczęce. Takiej, jaką miał sołtys, i wysuniętej górnej szczęce, takiej, jaką miała pani dyrektor. A Terezie spieszyło się do Małpiego, bo im później zacznie klienta poić, tym później klient będzie usatysfakcjonowany. Sama też chce skasować i iść do domu.

‒ Z tymi waszymi paniusiami, co wyglądają jakby tydzień siedziały w sadzawce w zimnej wodzie, miałabym pracować? Wielkie panie nauczycielki! A jak idą na przystanek, to nawet się boją spojrzeć w stronę Małpiego. Raptem byłych uczniów nie poznają. Pół godziny już jestem spóźniona. Koniec świata, co ja tam teraz mogę mieć w robocie – zakończyła temat Tereza. – A ty Czesiek nie zapomnij nakarmić psa, bo się znowu obrazi.

I patelni nie ruszaj!

Sołtys i dyrektorka przypomnieli sobie nagle o istnieniu Czesława, który jak zawsze milczał. Znany był z tego we wsi, ale również go pamiętają, jak weterynarzowi pomagał, a właściwie to weterynarz pomagał jemu; Czesiu na medycynie znał się lepiej niż doktor, co dwa razy w tygodniu przyjeżdżał. Ludzie szli do lekarza tylko po to, żeby im recepty wypisał i dawki skontrolował, bo Czesiu z tym miał kłopot. Stosował trzy: dla drobiu, świni, krowy i czasem lekarstwo nie skutkowało albo skutkowało za mocno.

‒ Panie Czesławie, a może pan byłby zainteresowany? Kto wie, może by pan się sprawdził? Dysponuje pan czasem, jest pan wykształcony. Posługuje się pan narzędziami, które wzbudzają ogólny respekt, także my, pedagodzy, mielibyśmy jeszcze jeden argument w ręce. Oprócz darmowych obiadów moglibyśmy leczenie i wyrywanie zębów zaproponować podczas rozwiązywania konfliktów z trudnymi uczniami. Nadałby pan zupełnie nowy charakter tej funkcji. Może okazałby się pan nawet bardziej skuteczny?

Tereza pomyślała, że już i tak jest spóźniona i lepiej będzie, jak przyjdzie Czesławowi na ratunek, bo jeszcze go zbałamucą. Popatrzyła znowu na sołtysa i dyrektorkę i zobaczyła to coś, co w jej życiu nigdy nie istniało, ale nie ręczyłaby za Czesia. „Chłop to jest chłop!” – pomyślała. Wyobraziła sobie, jak tam pracuje z tymi wymokłymi babami. On jeden i ich tyle. Od razu przypomniała sobie koguta na podwórzu i stado kur, i to, czym się on cały dzień zajmuje, i pomyślała, że z Czesiem mogłoby się skończyć na tym samym. Co czterdzieści pięć minut kukurykałby tym dzwonkiem, w międzyczasie pilnował porządku, pogdakiwał, a może jeszcze przyszłoby mu do głowy na którąś kurę wskoczyć!

‒ Nie zawracajcie mu gitary! On się do niczego nie nadaje! Ja chyba wiem najlepiej. Chłopa chcecie mi zmarnować. Sama się zastanowię. Jak mi się zechce – dodała. – A wy mi kogoś na moje miejsce znajdźcie, żeby buntu nie było. Co, mam Małpi zamknąć?

‒ No, pani Terezo, tak się cieszę, że możemy mieć nadzieję, bo osoby z lepszymi referencjami jak Małpi Gaj znaleźć do szkoły nie możemy. O Małpim też myśleliśmy podczas naszych licznych spotkań z panem sołtysem. Trzeba iść za nowoczesnością, bo nawet Narujki się z nas śmieją. Tym bardziej, że naciska na nas gmina, a na gminę powiat, a na powiat województwo, a na województwo Warszawa, a na Warszawę Europa, a na Europę banki, bo są na to fundusze. Nasz Jasiu Szczekaczka spod lasu, co nic nie robi, wymyśla różne rzeczy i w szopie ma taką maszynkę, co już ją dawno wymyślił. Może niech pan Waldemar powie, bo on ją widział – przekazała głos dyrekcja.

‒ Wygląda, Tereza, jak gwiazda filmowa. Cyc ma na wierzchu, spódnicę kusą, nie mówi: „Płać, job twoja mać” jak ty, tylko pięknie mruga okami. Tyle tylko, że to taki robot. Trzeba wyliczone pieniądze w otwór gębowy wrzucić i nacisnąć lewy cyc, wtedy światełka się zapalają na czerwony pulsujący kolor i musisz się tylko spieszyć, żeby kufel w odpowiednie miejsce podstawić. Otwiera się klapka i piwo się leje. Konstruktor nie może się tylko zdecydować, czy światełka mają się zapalać na czerwono czy na zielono. Ale i tak w ostateczności nie ma na to wpływu, bo przeprowadzone będą przez niezależnych ekspertów badania opinii publicznej, na które też są fundusze. Jasiu Szczekaczka zebrał już prawie wszystkie zgody potrzebne do wypuszczenia robota, czy raczej robotnicy, na rynek, tylko partie prawicowe stawiają warunki, że ma zbyt wulgarny makijaż, cycki mają być przykryte i piwo ma lecieć z innego miejsca. Ale jak Jasiu spełnił ich warunki i eksperymentalnie dwie wersje wystawił, to wersja bez makijażu miała dużo mniejszy popyt i klienci się gubili. Nie wiedzieli, gdzie wkładać pieniądze i skąd piwo leci. Duże były straty, klienci niezadowoleni, a jeden powiedział podobno: „A kij jej w dupę!” i przestał całkiem piwo pić – zdenerwował się sołtys.

‒ A co, wódkę zaczął czy denaturat? – zaśmiała się Tereza.

‒ Herbatę bez cukru i sok jabłkowy. Żona go przez to rzuciła. Powiedziała, że ta maszyna małżeństwo jej zrujnowała i że poda Jaśka Szczekaczkę o alimenty. A on mówi, że tę partię konserwatywną poda i niech oni alimenty płacą. Podobno kiedyś…

‒ Matko! Muszę lecieć! – krzyknęła pani dyrektor. – Zaraz obiady przywiozą! A dzisiaj są parówki budżetowe. Sponsorów nam szkoła z Narujek ukradła i jedna parówka przypada na dwóch uczniów, a jeszcze kadra chciałaby coś skorzystać. Już nie mam pomysłów na konkurencje, żeby ciągle nie ci sami wygrywali i obiady żarli. Dziś muszą wybierać, kto jest kot, kto jest pies. Wygrywa kiełbasę kot, bo hasło dnia jest: „Nie dla psa kiełbasa!”.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: