Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Europa nie potrzebuje euro - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Europa nie potrzebuje euro - ebook

Trzy lata temu Thilo Sarrazin, wybitny niemiecki ekonomista i polityk, znany ze swych niekonwencjonalnych poglądów i wypowiedzi, wywołał w swoim kraju burzę publikując książkę pt. „Niemcy likwidują się same”. Postawił w niej kilka bardzo kontrowersyjnych tez a to, że imigranci przysparzają państwu więcej kosztów niż wynosi ich wkład w rozwój gospodarki, w innym miejscu, że są kultury mądre, oświecone, otwarte na świat i kultury głupie, ksenofobiczne, nasiąknięte nacjonalizmami. W swojej najnowszej książce Europa nie potrzebuje euro, stosując wypróbowaną metodę krytyczną, Sarrazin kreśli historię euro. Opisuje dewastujące skutki politycznego myślenia życzeniowego, stawiając debatę wokół euro i kryzysu europejskiego zaufania z powrotem na głowie.

Fragment ze wstępu Autora:

Oto przygnębiające wrażenie, jakie przynosi wiosna 2012: projekt Europejska Unia Walutowa rozwija się w zgodzie z własnymi prawami, których nawet sternicy naw państwowych i ich doradcy nie są w stanie przeniknąć. Nie wyznaczają oni kursu, lecz w najlepszym razie reagują na wydarzenia, a Angela Merkel, której głos przypomina mi damski głos w nawigatorze mojego samochodu, wydaje się pełnić dokładnie taką samą rolę. Kiedy mianowicie źle jadę, słyszę przez jakiś czas ostrzeżenie: „Jeśli to możliwe, zawróć”, a potem, kiedy mój błąd rośnie,pada polecenie: „Skręć w lewo”. A kiedy samochód opuści teren objęty kontrolą GPS, słyszę miły głos: „Cel leży w podanym kierunku”. Jeśli chodzi o samochód, którym jadę, to wiem, że ten miły głos nie ma wpływu na kierunek jazdy, jedynie komunikuje mi stan faktyczny. Obawiam się, że podobnie ma się rzecz z kierunkiem rozwoju unii walutowej. W znamiennej rozmowie z Güntherem Jauchem Angela Merkel powiedziała całkiem jasno, że w swoich decyzjach co do euro niejako jedzie na oślep, kierując się wymogami chwili. Strategia tego kursu jest jednak zrozumiała co najwyżej na poziomie abstrakcyjnym. Strategice nawarstwia się tu wiele pytań, z których każde z osobna nie znajduje już jednoznacznej odpowiedzi lub opuszcza różne odpowiedzi w zależności od preferencji i skali  wartości odpowiadającego. (...) Kiedy w roku 1996 wydałem wspomnianą wcześniej książkę na temat euro, była to książka, którą rozpocząłem pisać jako sceptyk, a ukończyłem – jako zwolennik euro. Byłem pod wrażeniem ogromnych wysiłków fiskalnych podjętych przez Włochów, Francuzów i inne kraje. Stawiałem na to, że wyłączenie zasady odpowiedzialności za długi innych krajów członkowskich wprowadzi dostateczną dyscyplinę fiskalną, gdyż „grzesznicy” będą karani wyższą stopą procentową. Niestety dziś obudziliśmy się już z tego liberalnego snu o euro. Ja sam nie spieszyłem się jednak z przewartościowaniem moich poprzednich sądów.

Książka z pewnością da do myślenia zarówno ekonomistom, jak i zwykłym „zjadaczom chleba”. Zatem: czy Polska potrzebuje nowej waluty? Rozpocznijmy debatę.


 

Thilo Sarrazin jest jednym z najwybitniejszych polityków Republiki Federalnej Niemiec. Dzięki kompetencjom zawodowym w dziedzinie finansów oraz odwadze mówienia niewygodnych prawd zyskał opinię profesjonalisty, człowieka stanowczego, obdarzonego szczególnym autorytetem. Sprawował wiele ważnych funkcji. Jako ekonomista z zawodu i polityk był odpowiedzialny za koncepcję i realizację niemieckiej unii walutowej. Nadzorował Urząd Powierniczy. Po zjednoczeniu Niemiec został powołany do zarządu niemieckich kolei Deutsche Bahn Netz AG. Od 2002 do 2009 zasiadał w Senacie Berlińskim. Był też członkiem zarządu Deutsche Bundesbank.

Kategoria: Ekonomia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64437-40-3
Rozmiar pliku: 4,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

W po­dej­ściu do pro­ble­mów spo­łecz­nych war­to sto­so­wać ame­ry­kań­ską za­sa­dę If it ain’t bro­ke, don’t fix it (nie na­pra­wiaj tego, co się nie ze­psu­ło). Zgod­nie z tą za­sa­dą ostat­nią rze­czą, jaką Niem­cy na po­cząt­ku lat dzie­więć­dzie­sią­tych po­win­ni byli zre­for­mo­wać, była ich wa­lu­ta. Na­wet bo­wiem naj­za­go­rzal­szy zwo­len­nik euro nie może po­wie­dzieć, że mar­ka się nie spraw­dzi­ła.

My­śle­nie ma­gicz­ne

W oczach tych Eu­ro­pej­czy­ków, któ­rych los ska­zał na za­ra­bia­nie, pła­ce­nie i gro­ma­dze­nie ma­jąt­ku w drach­mach, li­rach czy escu­dach, spra­wy wy­glą­da­ły oczy­wi­ście zu­peł­nie in­a­czej. Mie­li oni bo­wiem skłon­ność do my­le­nia świet­no­ści nie­miec­kich pro­duk­tów tech­nicz­nych, nie­miec­kie­go stan­dar­du ży­cia, do­bre­go sta­nu in­fra­struk­tu­ry, sto­sun­ko­wo wy­so­kiej sta­bil­no­ści ce­no­wej w Niem­czech i wie­lu in­nych rze­czy, któ­rych Niem­com za­zdrosz­czo­no – z oko­licz­no­ścią, że w Niem­czech pła­ci się w mar­kach.

Temu ma­gicz­ne­mu my­śle­niu ule­ga­li jed­nak nie tyl­ko zwy­kli lu­dzie, ale tak­że po­li­ty­cy, lu­dzie me­diów i rzą­dy w ca­łej Eu­ro­pie: wspól­na wa­lu­ta na­zna­czo­na siłą i pre­sti­żem wchło­nię­tej mar­ki nie­miec­kiej mia­ła być cza­ro­dziej­skim na­po­jem, elik­si­rem ży­cia wpro­wa­dza­ją­cym wresz­cie rów­ność go­spo­dar­czą i usu­wa­ją­cym że­nu­ją­cą i trak­to­wa­ną jako wy­rzut prze­paść dzie­lą­cą stre­fę mar­ki od resz­ty Eu­ro­py.

Przy­po­mi­na to ko­miks o Aste­rik­sie. Przed wpro­wa­dze­niem wspól­nej wa­lu­ty tyl­ko Niem­cy (a w mniej­szym stop­niu tak­że Ho­len­drzy, Au­stria­cy i Duń­czy­cy, któ­rzy jed­nak tak bar­dzo się nie li­czy­li) byli tak sil­ni jak Obe­liks. Kie­dy jed­nak Mi­ra­ku­liks spo­rzą­dzi cza­ro­dziej­ski na­pój pod na­zwą „wspól­na wa­lu­ta” – my­śla­no – i wszy­scy go wy­pi­ją, wte­dy wszy­scy będą tak sil­ni jak Obe­liks. Zwłasz­cza że nie­miec­ki Obe­liks miał nie­czy­ste su­mie­nie z po­wo­du swo­jej siły i chęt­nie by się nią po­dzie­lił, aby raz na za­wsze po­zbyć się po­czu­cia winy, któ­re tra­pi­ło go od cza­sów dru­giej woj­ny świa­to­wej i nie po­zwa­la­ło spo­koj­nie cie­szyć się z wła­sne­go suk­ce­su.

Gdy­by ktoś jesz­cze szu­kał po­twier­dze­nia cu­dów, ja­kich do­ko­na wspól­na wa­lu­ta, to nie­zbi­tym do­wo­dem na to wy­da­wa­ła się nie­miec­ko-nie­miec­ka unia wa­lu­to­wa z roku 1990 i po­stę­pu­ją­ce w ślad za nią zjed­no­cze­nie Nie­miec. Ale fakt, że Niem­cy za­chod­nie za­pła­ci­ły za „suk­ces” tej unii z kra­jem o czte­ro­krot­nie niż­szej licz­bie miesz­kań­ców oko­ło 1500 mld euro, nie do­tarł do po­wszech­nej świa­do­mo­ści.

Wio­sną 1990 roku kanc­lerz Nie­miec sto­ją­cych u pro­gu zjed­no­cze­nia, Hel­mut Kohl, od­rzu­cił tra­dy­cyj­ne nie­miec­kie sta­no­wi­sko, że wspól­na wa­lu­ta moż­li­wa jest tyl­ko w eu­ro­pej­skim pań­stwie fe­de­ra­cyj­nym. W in­te­re­sie zjed­no­cze­nia Nie­miec nie chciał draż­nić Fran­cji, wiel­kie­go przy­ja­cie­la i part­ne­ra, i da­wać po­żyw­ki do zwąt­pie­nia w pro­eu­ro­pej­ski kurs Nie­miec. Po­cząt­ko­wo Hel­mut Kohl pró­bo­wał jesz­cze tu­szo­wać ustęp­stwo w tej pod­sta­wo­wej spra­wie, by nie da­wać po­wo­du do ata­ków nie­miec­kim scep­ty­kom unii wa­lu­to­wej. 6 li­sto­pa­da 1991 oświad­czył w Bun­de­sta­gu:

„Mu­si­my to w kół­ko po­wta­rzać: unia po­li­tycz­na to ko­niecz­ność wo­bec unii go­spo­dar­czej i wa­lu­to­wej. Naj­now­sza hi­sto­ria, i to nie tyl­ko Nie­miec, prze­ko­na­ła nas o fał­szy­wo­ści wy­obra­że­nia, ja­ko­by moż­li­we było utrzy­ma­nie na dłuż­szą metę unii go­spo­dar­czej i wa­lu­to­wej bez unii po­li­tycz­nej”¹.

Je­śli tak się rze­czy mia­ły i Hel­mut Kohl na­praw­dę w to wie­rzył, to od­po­wie­dzial­ność za Niem­cy po­win­na była skło­nić go do przed­ło­że­nia eu­ro­pej­skim part­ne­rom ja­snej opcji: wspól­na wa­lu­ta zo­sta­nie wpro­wa­dzo­na wów­czas, kie­dy na­stą­pi po­ro­zu­mie­nie co do jed­no­znacz­ne­go trak­ta­tu na rzecz unii po­li­tycz­nej i trak­tat taki zo­sta­nie pod­pi­sa­ny. Czy i kie­dy to na­stą­pi, za­le­ża­ło­by wów­czas od woli part­ne­rów: za rok, za dzie­sięć lat, za pięć­dzie­siąt – czy nig­dy.

War­to­ści po­li­tycz­ne

Za­miast tego stro­na nie­miec­ka, kosz­tem in­te­re­sów nie­miec­kich, przy­ję­ła nie­ja­sne w tre­ści i nio­są­ce nie­okre­ślo­ne ry­zy­ko za­ło­że­nie: wła­śnie z tej przy­czy­ny, że unia wa­lu­to­wa nie może na dłuż­szą metę prze­trwać bez unii po­li­tycz­nej, ist­nie­nie unii wa­lu­to­wej nie­ja­ko au­to­ma­tycz­nie wy­mu­si przy­ję­cie unii po­li­tycz­nej. Ta­kie sta­no­wi­sko jesz­cze i dziś moż­na wy­czy­tać z wy­po­wie­dzi mi­ni­stra fi­nan­sów Wol­fgan­ga Schäu­ble­go.

Nie­któ­rzy zaś są­dzą, że po­li­ty­cy nie mają wca­le tyle siły. I w grun­cie rze­czy to praw­da. Ale mają przy­najm­niej tyle siły – i do­wo­dzą tego na każ­dym kro­ku – że w kon­kret­nym przy­pad­ku po­tra­fią zi­gno­ro­wać wie­dzę eks­per­tów, po­dej­mu­jąc błęd­ne de­cy­zje, któ­rych dra­ma­tycz­nych skut­ków nie po­tra­fią prze­wi­dzieć, a kie­dy one na­stą­pią, zbyt dłu­go je ba­ga­te­li­zu­ją i ukry­wa­ją.

Kie­dy wresz­cie za­pa­dła de­cy­zja o wpro­wa­dze­niu unii wa­lu­to­wej bez unii po­li­tycz­nej, nie­miec­kiej dy­plo­ma­cji uda­ło się za po­śred­nic­twem trak­ta­tu z Ma­astricht zna­leźć dro­gę, któ­ra mo­gła­by oka­zać się efek­tyw­na, gdy­by wszy­scy part­ne­rzy, kie­ru­jąc się du­chem i li­te­rą trak­ta­tu, zre­for­mo­wa­li od­po­wied­nio swo­je go­spo­dar­ki. Z dru­giej jed­nak stro­ny gdy­by wszy­scy part­ne­rzy mie­li od­po­wied­nią struk­tu­rę go­spo­dar­czą, to unia wa­lu­to­wa by­ła­by nie­po­trzeb­na lub też wy­two­rzy­ła­by się w spo­sób or­ga­nicz­ny jako pro­dukt koń­co­wy unii po­li­tycz­nej.

Ja sam kie­ru­nek zmian za­po­cząt­ko­wa­ny w koń­cu lat dzie­więć­dzie­sią­tych uwa­ża­łem za ry­zy­kow­ny, ale też kry­ją­cy w so­bie pew­ne szan­se, pod wa­run­kiem, że wszy­scy za­in­te­re­so­wa­ni we­zmą pod uwa­gę ist­nie­ją­ce ro­dza­je ry­zy­ka i wy­ko­rzy­sta­ją po­ja­wia­ją­ce się moż­li­wo­ści. W roku 1966 w na­stę­pu­ją­cy spo­sób zde­fi­nio­wa­łem dwa głów­ne ob­sza­ry ry­zy­ka:

„Zwłasz­cza bied­niej­sze re­gio­ny nie będą już mo­gły li­czyć na to, że oka­zjo­nal­na de­pre­cja­cja ich na­ro­do­wej wa­lu­ty po­pra­wi au­to­ma­tycz­nie kon­ku­ren­cyj­ność ich go­spo­da­rek i w ten spo­sób po­mo­że wy­rów­nać do­tych­cza­so­we błę­dy po­li­ty­ki pła­co­wej. W sy­tu­acji prze­ciw­nej szan­se jed­no­li­tej wa­lu­ty zo­sta­ną naj­le­piej wy­ko­rzy­sta­ne dla wzro­stu go­spo­dar­cze­go i wzro­stu za­trud­nie­nia, je­śli w za­kre­sie bez­po­śred­nich i po­śred­nich kosz­tów pra­cy bę­dzie ist­nia­ła mak­sy­mal­na re­gio­nal­na i sek­to­ral­na ela­stycz­ność, aż po płasz­czy­znę po­je­dyn­czych za­kła­dów pra­cy”².

„Po­li­ty­ka pie­nięż­na może jed­nak tyl­ko wte­dy wy­wie­rać dys­cy­pli­nu­ją­cy wpływ na po­li­ty­kę fi­nan­so­wą, je­śli pań­stwa nie­sta­bil­ne fi­nan­so­wo nie będą mo­gły li­czyć na »ba­iling out« ze wspól­nej kasy lub za po­śred­nic­twem me­cha­ni­zmów wy­rów­ny­wa­nia po­zio­mów fi­nan­so­wych”³.

Nie­ste­ty oba wska­za­ne typy ry­zy­ka wy­stą­pi­ły, jak o tym świad­czy z jed­nej stro­ny wzra­sta­ją­ce zróż­ni­co­wa­nie kon­ku­ren­cyj­no­ści kra­jów stre­fy euro, z dru­giej zaś stro­ny kry­zys fi­nan­sów pań­stwo­wych w ob­rę­bie stre­fy euro. Więk­szość spe­cja­li­stów była wów­czas do tego pla­nu na­sta­wio­na scep­tycz­nie, wy­su­wa­li roz­sąd­ne, prze­ko­ny­wa­ją­ce ar­gu­men­ty. Dla­cze­go więc ich nie po­słu­cha­no? Praw­da jest taka, że lu­dzie nie kie­ru­ją się ar­gu­men­ta­mi. Tyl­ko eks­per­ci my­ślą w tych ka­te­go­riach, kie­dy roz­ma­wia­ją mię­dzy sobą. Zwy­kli lu­dzie my­ślą ob­ra­za­mi, i to tym bar­dziej, im mniej ro­zu­mie­ją z ca­łej spra­wy. Wie­dzą o tym do­sko­na­le sku­tecz­ne dyk­ta­tu­ry, po­dob­nie jak sku­tecz­ni spe­ce od re­kla­my.

Wi­zjo­ner­stwo

Ob­ra­za­mi my­ślą tak­że wio­dą­cy po­li­ty­cy, nie tyl­ko ci, któ­rym prze­wo­dzą, i u nich tak­że od­po­wied­ni ob­raz może po­ko­nać na­wet naj­lep­szy ar­gu­ment. Ame­ry­kań­ski pre­zy­dent Ro­nald Re­agan na po­cząt­ku swo­jej pre­zy­den­tu­ry miał dy­rek­to­ra do spraw bu­dże­tu, nie­ja­kie­go Da­vi­da Stock­ma­na. Po­li­tyk ten to­czył bo­ha­ter­ską wal­kę w obro­nie pra­wi­dło­wej po­li­ty­ki bu­dże­to­wej i po­dat­ko­wej, w szcze­gól­no­ści z mi­ni­strem obro­ny Ca­spa­rem We­in­ber­ge­rem. I po­legł na polu chwa­ły. Jako szczy­to­wy mo­ment swo­jej po­raż­ki opi­su­je jed­no z po­sie­dzeń u pre­zy­den­ta Re­aga­na po­świę­co­ne bu­dże­to­wi re­sor­tu obro­ny. Stock­man przed­sta­wił pre­zy­den­to­wi su­che licz­by. Wró­ży­ły one bar­dzo źle, gdy­by mi­ni­ster obro­ny prze­for­so­wał swo­je żą­da­nia, ale cy­fry te nie wy­war­ły na pre­zy­den­cie spe­cjal­ne­go wra­że­nia. Na­stęp­nie Ca­spar We­in­ber­ger wy­świe­tlił fo­lię z ry­sun­kiem: z le­wej stro­ny na­szki­co­wa­ny był wy­chu­dzo­ny, ob­dar­ty pie­chur, z pra­wej ro­sły, sil­ny żoł­nierz pie­cho­ty mor­skiej w peł­nym uzbro­je­niu. Pod ry­sun­kiem po le­wej stro­nie był pod­pis „Ich ar­mia”, a pod pra­wym – „Na­sza ar­mia”. Pre­zy­dent wska­zał na pra­wy ob­ra­zek, mó­wiąc: „Chcę tego”. Dys­ku­sja była skoń­czo­na, naj­więk­szy po­wo­jen­ny pro­gram zbro­je­nio­wy za­twier­dzo­ny, a fi­nan­so­wa­no go, za­dłu­ża­jąc bu­dżet. Da­vid Stock­man nie­dłu­go już za­ba­wił na stoł­ku mi­ni­stra, ustą­pił w sierp­niu 1985 r. Ale jego książ­ka o la­tach mi­ni­stro­wa­nia u Ro­nal­da Re­aga­na jest god­na po­le­ce­nia każ­de­mu mi­ni­stro­wi fi­nan­sów⁴.

Po­dob­nie jak Ro­nald Re­agan rów­nież Hel­mut Kohl nie miał gło­wy do szcze­gó­łów, był ra­czej wi­zjo­ne­rem. Był przy tym bar­dzo emo­cjo­nal­ny. Naj­wi­docz­niej na fo­lii, któ­rą po­ka­za­no Hel­mu­to­wi Koh­lo­wi w 1991 r., prze­ciw­sta­wio­no „Ich Eu­ro­pę” „Na­szej Eu­ro­pie”.

„Ich Eu­ro­pa” to była li­sta ma­ło­dusz­nych za­strze­żeń nie­lu­bia­nych tech­no­kra­tów i po­li­tycz­nych fa­na­ty­ków po­rząd­ku, któ­rzy mo­gli­by po­wstrzy­mać wiel­ką eu­ro­pej­ską ideę lub zmie­nić ją nie do po­zna­nia.

„Na­sza Eu­ro­pa” to były ta­bli­ce Moj­że­szo­we z na­pi­sem „Eu­ro­pej­ska Unia Wa­lu­to­wa”, wska­zu­ją­ce dro­gę do Zie­mi Obie­ca­nej pod na­zwą „unia po­li­tycz­na”. W tym ob­ra­zie Hel­mut Kohl od­gry­wał rolę Moj­że­sza na­ro­du nie­miec­kie­go na dro­dze do eu­ro­pej­skiej oj­czy­zny.

Na­kre­ślo­ny prze­ze mnie ob­raz nie jest kpi­ną ani cy­ni­zmem. Je­stem prze­ko­na­ny, że wła­śnie tak się to od­by­ło. Jak wie­lu lu­dzi w star­szym wie­ku, Hel­mut Kohl kie­ro­wał się emo­cjo­nal­ną po­trze­bą osta­tecz­ne­go ure­gu­lo­wa­nia jesz­cze za wła­sne­go ży­cia waż­nych dłu­go­fa­lo­wych za­gad­nień, dla któ­rych za­ła­twie­nia mo­gło­by przy­szłym po­ko­le­niom za­brak­nąć mą­dro­ści lub siły. Bio­rąc pod uwa­gę po­wyż­sze, kwe­stia paru nie­ja­snych punk­tów tech­nicz­nych nie mia­ła więk­sze­go zna­cze­nia. Taką oto dro­gą Niem­cy do­ro­bi­ły się euro. Eks­per­ci tacy jak Hans Tiet­mey­er, Horst Koh­ler, Jür­gen Stark i wie­lu in­nych po­moc­ni­ków na wy­so­kich sta­no­wi­skach zgrzy­ta­ło zę­ba­mi, for­mu­ło­wa­ło za­strze­że­nia, w koń­cu jed­nak przy­ło­ży­ło rękę do po­wo­ła­nia do ży­cia wy­ma­rzo­nej „Eu­ro­pej­skiej Unii Wa­lu­to­wej”. Eks­per­ci ci wy­my­śli­li na­wet spe­cjal­ny in­ku­ba­tor o na­zwie „pakt sta­bi­li­za­cyj­ny”.

Wszyst­ko na nic! Ide­ał, sko­ro tyl­ko przy­szedł na świat, oka­zał się nie­sfor­ny i roz­wi­jał się – zwłasz­cza w ostat­nich la­tach – we­dług wła­snych praw, wy­my­ka­jąc się spod kon­tro­li swych twór­ców.

By­ło­by nie­spra­wie­dli­we i bez­ce­lo­we pra­wić mo­ra­ły obec­nym przy­wód­com i ob­wi­niać ich o prze­szłość. Mer­kel, Sar­ko­zy i wszy­scy inni ster­ni­cy naw pań­stwo­wych nie są od­po­wie­dzial­ni za prze­szłość, ale mu­szą się bo­ry­kać z jej skut­ka­mi. Jed­nak zwy­kły oby­wa­tel nie ma po­wo­du, by w spra­wie wspól­nej wa­lu­ty ufać po­li­ty­kom bar­dziej niż w roku 1992. Wie­lu lu­dzi kar­mio­nych sce­na­riu­sza­mi kry­zy­su, prze­po­wied­nia­mi ka­ta­strof, ape­la­mi o so­li­dar­ność i wza­jem­ny­mi za­rzu­ta­mi nie wie już, co o tym wszyst­kim są­dzić, do­zna­je wręcz po­ra­że­nia my­śli, a do tego wszyst­kie­go do­cho­dzi jesz­cze sze­ro­kie spo­łecz­ne nie­za­do­wo­le­nie. W tym kon­tek­ście Jür­gen Kau­be za­cy­to­wał zda­nie sta­ro­żyt­ne­go hi­sto­ry­ka Tu­cy­dy­de­sa, że w cza­sie woj­ny sło­wa prze­sta­ją być jed­no­znacz­ne, gdyż wszy­scy uży­wa­ją ich wy­łącz­nie tak­tycz­nie, i za­uwa­żył, że zda­nie to od­no­si się naj­wy­raź­niej tak­że do kry­zy­sów go­spo­dar­czych⁵. Za­ufa­nie do euro dra­stycz­nie spa­dło, szcze­gól­nie alar­mu­ją­ca jest zaś oko­licz­ność, że młod­si wie­rzą w euro jesz­cze mniej niż star­si⁶.

Zwłasz­cza An­ge­la Mer­kel nie po­no­si­ła żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści za cały ten bi­gos, któ­ry do­stał jej się w spad­ku. Przej­mu­jąc jed­nak dzie­dzic­two Koh­la i wy­po­wie­dzia­ną la­tem 2011 r. for­mu­łę: „Je­śli upad­nie euro, upad­nie tak­że Eu­ro­pa”, oka­za­ła się jego god­ną po­li­tycz­ną cór­ką. Tym sa­mym za­ma­ni­fe­sto­wa­ła bo­wiem ja­sno swo­ją po­sta­wę, że te­raz nie czas na ego­izmy na­ro­do­we i ma­łost­ko­we roz­wa­ża­nia fi­skal­ne. Za­gro­żo­na zda­wa­ła się bo­wiem ca­łość wiel­kie­go przed­się­wzię­cia, po­li­tycz­ne­go te­sta­men­tu Ro­ber­ta Schu­ma­na i Kon­ra­da Ade­nau­era. Do tego po­dej­ścia do­sko­na­le pa­so­wa­ły po­glą­dy fe­de­ral­ne­go mi­ni­stra fi­nan­sów Wol­fgan­ga Schäu­ble­go, bar­dziej trosz­czą­ce­go się o przy­szłość Eu­ro­py niż o fi­nan­se pań­stwa nie­miec­kie­go.

Rów­nież Hel­mut Schmidt, z ca­łym swo­im au­to­ry­te­tem by­łe­go kanc­le­rza fe­de­ral­ne­go i eko­no­mi­sty go­spo­dar­ki glo­bal­nej, pod­kre­ślił tę samą li­nię, kie­dy 4 grud­nia 2011 r. prze­ma­wia­jąc na zjeź­dzie SPD, po­łą­czył ze sobą fak­ty, po­czy­na­jąc od nie­miec­kiej winy za Ho­lo­caust, po­przez po­li­tycz­ne dzie­dzic­two

Ro­ber­ta Schu­ma­na i Kon­ra­da Ade­nau­era, aż po wspól­ną wa­lu­tę eu­ro­pej­ską i ko­niecz­ność po­no­sze­nia współ­od­po­wie­dzial­no­ści za dłu­gi kra­jów part­ner­skich stre­fy euro⁷. Prze­mó­wie­nie to jak w so­czew­ce sku­pi­ło dy­le­mat Nie­miec – trwa­łe za­fik­so­wa­nie w wi­nie wy­ni­ka­ją­cej z II woj­ny świa­to­wej. Hel­mut Schmidt uka­zał mo­ral­ną siłę, jaką Niem­cy czer­pa­ły i nadal czer­pią z fak­tu uzna­nia tej winy. Mimo woli wska­zał on jed­nak rów­nież na nie­bez­pie­czeń­stwo, ja­kie po­ja­wia się wów­czas, gdy nie­miec­kie po­czu­cie winy wpły­wa na de­cy­zje, któ­re po­win­ny być po­dej­mo­wa­ne na pod­sta­wie zdro­wych prze­sła­nek eko­no­micz­nych i sta­ran­ne­go uwzględ­nie­nia in­te­re­sów stron. Taka już jest bo­wiem tak­ty­ka Hel­mu­ta Schmid­ta, że na­wet kie­dy nie ma ra­cji, za­cho­wu­je dar prze­ko­ny­wa­nia dzię­ki kla­row­no­ści i pięk­nu sfor­mu­ło­wań okra­szo­nych prze­ma­wia­ją­cy­mi do wy­obraź­ni ob­ra­za­mi.

Ja oso­bi­ście – czym róż­nię się od Hel­mu­ta Schmid­ta i wie­lu pro­ta­go­ni­stów euro – uwa­żam, że na­le­ży sta­ran­nie od­dzie­lać od sie­bie płasz­czy­zny ar­gu­men­ta­cji. Tak też mam za­miar po­stę­po­wać w ni­niej­szej książ­ce, roz­pa­tru­jąc osob­no na­stę­pu­ją­ce aspek­ty:

– Eko­no­micz­na ko­rzyść (lub szko­da) wspól­nej wa­lu­ty dla do­bro­by­tu, wzro­stu go­spo­dar­cze­go i za­trud­nie­nia w kra­jach człon­kow­skich unii wa­lu­to­wej musi być roz­pa­try­wa­na i oce­nia­na sama w so­bie we­dług we­wnętrz­nych kry­te­riów.

– Jako osob­ne za­gad­nie­nie na­le­ży po­trak­to­wać rolę, jaką wspól­na wa­lu­ta może ode­grać w pro­ce­sie dal­sze­go za­cie­śnia­nia jed­no­ści eu­ro­pej­skiej aż po unię po­li­tycz­ną. Je­śli pro­po­nu­je się w tym celu kro­ki, któ­re nie są opty­mal­ne z eko­no­micz­ne­go punk­tu wi­dze­nia, to na­le­ży tę kwe­stię pod­dać otwar­tej de­ba­cie. Nie wol­no prze­mil­czać eko­no­micz­nej ceny, jaką przyj­dzie za­pła­cić za osią­gnię­cie ce­lów po­li­tycz­nych.

– Je­śli po­li­ty­ka nie­miec­ka stoi na sta­no­wi­sku, że z po­wo­dów po­li­tycz­nych w związ­ku z winą za II woj­nę świa­to­wą i Ho­lo­caust Niem­cy win­ny po­no­sić szcze­gól­ne ofia­ry w imię „so­li­dar­no­ści eu­ro­pej­skiej”, to ten punkt rów­nież na­le­ży otwar­cie prze­dys­ku­to­wać i przed­sta­wić ar­gu­men­ty „za”.

W trud­nych za­gad­nie­niach zwią­za­nych z unią wa­lu­to­wą nad­miar sen­ty­men­tów eu­ro­pej­skich nie słu­ży kla­row­no­ści my­śli. Ha­sło „Je­śli upad­nie euro, upad­nie Eu­ro­pa” ma cha­rak­ter emo­cjo­nal­ny i fun­da­men­tal­ny, o co zresz­tą cho­dzi­ło. Sfor­mu­ło­wa­nie to jest jed­nak skraj­nie nie­ostre. Co bo­wiem w tym kon­tek­ście ozna­cza „Eu­ro­pa” i ja­ki­mi kry­te­ria­mi mamy mie­rzyć jej „upa­dek”? Czy Bry­tyj­czy­cy, Szwe­dzi, Po­la­cy, Cze­si nie są Eu­ro­pej­czy­ka­mi albo żyją w upa­dłych pań­stwach tyl­ko dla­te­go, że nie pła­cą w euro? Czy na po­łu­dniu Włoch lub na Pe­lo­po­ne­zie mamy kwit­ną­ce rol­nic­two tyl­ko dla­te­go, że tam wa­lu­tą jest euro? Tej szep­ta­nej pro­pa­gan­dzie o klę­sce i koń­cu świa­ta prze­ciw­sta­wiam prag­ma­tycz­ną tezę: „Eu­ro­pa nie po­trze­bu­je euro”.

Jak to moż­li­we, że od­bu­do­wa Eu­ro­py po 1945 r., naj­więk­szy wzrost do­bro­by­tu w hi­sto­rii ludz­ko­ści i je­den z naj­dłuż­szych okre­sów po­ko­ju w Eu­ro­pie przez sześć­dzie­siąt lat oby­wa­ły się bez wspól­nej wa­lu­ty i bez ko­niecz­no­ści pła­ce­nia dłu­gów jed­nych państw przez dru­gie? I na­gle dzi­siaj oka­zu­je się, że do­bro­byt i po­kój w Eu­ro­pie będą tyl­ko wów­czas moż­li­we, kie­dy bę­dzie ist­nia­ła nie tyl­ko wspól­na wa­lu­ta, ale po­nad­to wspól­na kasa pań­stwo­wa, dzię­ki któ­rej osta­tecz­nie każ­dy kraj bę­dzie mu­siał pła­cić ra­chun­ki wszyst­kich in­nych?

Na­su­wa się po­dej­rze­nie, że po­li­ty­cy wy­ma­chu­ją gru­by­mi bank­no­ta­mi, gdyż w po­li­tycz­nym dia­lo­gu i rze­czo­wej ar­gu­men­ta­cji za­bra­kło war­to­ścio­wej drob­nej mo­ne­ty. Ale z dru­giej stro­ny nie cho­dzi też o to, żeby go­ło­słow­nie wy­no­sić się po­nad tych, któ­rzy z bra­ku ar­gu­men­tów się­ga­ją po wiel­kie sło­wa.

Jaz­da bez kie­row­cy

Oto przy­gnę­bia­ją­ce wra­że­nie, ja­kie przy­no­si wio­sna 2012: pro­jekt „Eu­ro­pej­ska Unia Wa­lu­to­wa” roz­wi­ja się w zgo­dzie z wła­sny­mi pra­wa­mi, któ­rych na­wet ster­ni­cy naw pań­stwo­wych i ich do­rad­cy nie są w sta­nie prze­nik­nąć. Nie wy­zna­cza­ją oni kur­su, lecz w naj­lep­szym ra­zie re­agu­ją na wy­da­rze­nia, a An­ge­la Mer­kel, któ­rej głos przy­po­mi­na mi dam­ski głos w na­wi­ga­to­rze mo­je­go sa­mo­cho­du, wy­da­je się od­gry­wać do­kład­nie taką samą rolę. Kie­dy mia­no­wi­cie źle jadę, sły­szę przez ja­kiś czas ostrze­że­nie: „Je­śli to moż­li­we, za­wróć”, a po­tem, kie­dy błą­dzę co­raz bar­dziej, pada po­le­ce­nie: „Skręć w lewo”. A kie­dy sa­mo­chód opu­ści te­ren ob­ję­ty kon­tro­lą GPS, sły­szę miły głos: „Cel leży w po­da­nym kie­run­ku”. Je­śli cho­dzi o sa­mo­chód, któ­rym jadę, to wiem, że ten miły głos nie ma wpły­wu na kie­ru­nek jaz­dy, je­dy­nie ko­mu­ni­ku­je mi stan fak­tycz­ny. Oba­wiam się, że po­dob­nie ma się rzecz z kie­run­kiem roz­wo­ju unii wa­lu­to­wej. W zna­mien­nej roz­mo­wie z Gün­the­rem Jau­chem An­ge­la Mer­kel po­wie­dzia­ła cał­kiem ja­sno, że w swo­ich de­cy­zjach co do euro nie­ja­ko je­dzie na oślep, kie­ru­jąc się wy­mo­ga­mi chwi­li⁸. Stra­te­gia tego kur­su jest jed­nak zro­zu­mia­ła co naj­wy­żej na po­zio­mie abs­trak­cyj­nym. Na­war­stwia się tu wie­le py­tań, z któ­rych każ­de z osob­na nie znaj­du­je już jed­no­znacz­nej od­po­wie­dzi lub do­pusz­cza róż­ne od­po­wie­dzi w za­leż­no­ści od pre­fe­ren­cji i ska­li war­to­ści od­po­wia­da­ją­ce­go. A oto ka­ta­log py­tań:

– Jaki kształt pań­stwo­wy ma osta­tecz­nie przy­brać wspól­na Eu­ro­pa: czy ma to być Eu­ro­pa Oj­czyzn z jed­nym wspól­nym ryn­kiem i znie­sie­niem we­wnętrz­nych gra­nic pań­stwo­wych, czy też scen­tra­li­zo­wa­ne eu­ro­pej­skie pań­stwo ze ści­słą kon­tro­lą fi­skal­ną jego czę­ści skła­do­wych?

– Ja­kie za­le­ty ma Zjed­no­czo­na Eu­ro­pa w co­raz gę­ściej za­lud­nio­nym świe­cie? A może roz­wią­za­nie to ma rów­nież wady?

– Czy może Eu­ro­pej­ska Unia Wa­lu­to­wa opie­ra się na błęd­nych za­ło­że­niach i ja­kie są te ewen­tu­al­nie błę­dy? Czy też jest to kon­struk­cja so­lid­na, a je­dy­nie nie­wła­ści­wie ob­słu­gi­wa­na?

– Czy może glo­ba­li­za­cja i in­te­gra­cja świa­to­wych ryn­ków to­wa­ro­wych i fi­nan­so­wych za­szła już tak da­le­ko, że glo­bal­ne de­cy­zje sta­ły się zbyt skom­pli­ko­wa­ne, a tym sa­mym kurs go­spo­dar­ki świa­to­wej stał się nie­prze­wi­dy­wal­ny?

– A może bra­ku­je tyl­ko wła­ści­wej re­gu­la­cji mię­dzy­na­ro­do­wych ryn­ków fi­nan­so­wych, i jak wo­bec tego taka re­gu­la­cja po­win­na wy­glą­dać?

– Ja­kie pod­sta­wo­we błę­dy do­pro­wa­dzi­ły do kry­zy­su fi­nan­so­we­go lat 2007-2009 i cze­go się z tego na­uczo­no, albo cze­go się moż­na na­uczyć?

– Dla­cze­go nie­któ­re pań­stwa stre­fy euro uwa­ża­ne są za za­gro­żo­ne nie­wy­pła­cal­no­ścią, pod­czas gdy kra­je ta­kie, jak Wiel­ka Bry­ta­nia czy Tur­cja, któ­re w po­rów­na­niu ze swo­imi go­spo­dar­ka­mi za­cią­ga­ją o wie­le więk­sze dłu­gi, za ta­ko­we uwa­ża­ne nie są?

– Skąd bie­rze się opty­mi­stycz­ne prze­ko­na­nie, że na płasz­czyź­nie eu­ro­pej­skiej moż­na za po­mo­cą me­to­dy kija i mar­chew­ki za­pa­no­wać nad po­li­ty­ką fi­nan­so­wą Gre­cji czy Włoch, sko­ro tego ro­dza­ju pró­by dys­cy­pli­no­wa­nia nie uda­ją się na­wet w ob­rę­bie po­szcze­gól­nych kra­jów, jak o tym świad­czą na przy­kład wy­pad­ki w re­gio­nach po­łu­dnio­wych Włoch czy w nie­któ­rych kra­jach związ­ko­wych Nie­miec?

– Czy bu­dże­ty państw ge­ne­ral­nie za moc­no się za­dłu­ża­ją i czy może się w tym oka­zać po­moc­ny usta­wo­wy ha­mu­lec za­dłu­ża­nia się?

– Czy wspól­ny rząd go­spo­dar­czy i fi­nan­so­wy może przy­czy­nić się do sta­bi­li­za­cji Eu­ro­pej­skiej Unii Wa­lu­to­wej i co to wła­ści­wie zna­czy?

– Jaka jest na­sza wi­zja państw na­ro­do­wych i ca­łej Eu­ro­py: czy mają one przede wszyst­kim stwa­rzać ogól­ne ramy dla spo­łecz­nej go­spo­dar­ki ryn­ko­wej, a resz­tę za­ła­twi swo­bod­na kon­kurn­cja, czy my­śli­my ra­czej o pań­stwie opie­kuń­czym?

– Cze­go uczą nas przy­kła­dy tra­dy­cyj­nych, sta­bil­nych państw fe­de­ral­nych, ta­kich jak USA czy Szwaj­ca­ria?

Ka­ta­log jest nie­kom­plet­ny, po­szcze­gól­ne py­ta­nia na­kła­da­ją się na sie­bie. Po­nie­waż cho­dzi tu czę­ścio­wo o sądy war­to­ściu­ją­ce, a czę­ścio­wo na­wet o trud­ne do udo­wod­nie­nia oce­ny ist­nie­ją­cych związ­ków przy­czy­no­wych, od­po­wie­dzi na po­sta­wio­ne py­ta­nia nie da się po pro­stu oce­nić jako „praw­dzi­we” lub „fał­szy­we”. Rów­nież pro­po­no­wa­ne prze­ze mnie od­po­wie­dzi nie są wol­ne od ocen i są­dów war­to­ściu­ją­cych.

Kie­dy w roku 1996 wy­da­łem wspo­mnia­ną wcze­śniej książ­kę na te­mat euro, była to książ­ka, któ­rą za­czą­łem pi­sać jako scep­tyk, a ukoń­czy­łem – jako zwo­len­nik euro. By­łem pod wra­że­niem ogrom­nych wy­sił­ków fi­skal­nych pod­ję­tych przez Wło­chów, Fran­cu­zów i inne kra­je. Sta­wia­łem na to, że wy­łą­cze­nie za­sa­dy od­po­wie­dzial­no­ści za dłu­gi in­nych kra­jów człon­kow­skich wpro­wa­dzi do­sta­tecz­ną dys­cy­pli­nę fi­skal­ną, gdyż „grzesz­ni­cy” będą ka­ra­ni wyż­szą sto­pą pro­cen­to­wą.

Nie­ste­ty dziś obu­dzi­li­śmy się już z tego li­be­ral­ne­go snu o euro. Ja sam nie spie­szy­łem się jed­nak z prze­war­to­ścio­wa­niem mo­ich po­przed­nich są­dów.

Jako czło­nek za­rzą­du Bun­des­ban­ku by­łem wpraw­dzie prze­ciw­ny po­mo­cy dla Gre­cji, pierw­sze­mu pa­ra­so­lo­wi ochron­ne­mu w po­sta­ci wy­ku­pu dłu­gów przez EBC, sta­no­wi­ło to bo­wiem do­kład­ne prze­ci­wień­stwo mo­je­go li­be­ral­ne­go snu o euro. Z po­glą­dem tym nie wy­cho­dzi­łem jed­nak na ze­wnątrz. Nie­co póź­niej uzna­łem, że nie po­wi­nie­nem da­wać po­żyw­ki do dal­szych nie­rze­czo­wych dys­ku­sji na te­mat mo­jej książ­ki Niem­cy li­kwi­du­ją wła­sne pań­stwo, po­zo­sta­jąc przy paru sztyw­nych te­zach na te­mat euro.

Z sym­pa­tią śle­dzi­łem kry­tycz­ne re­cen­zje wie­lu wy­bit­nych eko­no­mi­stów, ta­kich jak choć­by Otmar Is­sing, Hans-Wer­ner Sinn czy Ste­fan Hom­burg, skar­gę do Try­bu­na­łu Kon­sty­tu­cyj­ne­go Pe­te­ra Gau­we­ile­ra czy moc­no za­an­ga­żo­wa­ną kry­ty­kę Han­sa-Ola­fa Hen­ke­la. Nie wszyst­kie za­strze­że­nia po­dzie­la­łem, ale z isto­tą wie­lu z nich się zga­dza­łem.

Po­rząd­ko­wa­nie cha­osu

Cza­sem trze­ba zro­bić coś, co z za­wo­do­we­go punk­tu wi­dze­nia jest błęd­ne, je­śli w grę wcho­dzą wyż­sze cele. Przed­mio­tem mo­ich wąt­pli­wo­ści, zaj­mu­ją­cym mnie przez ostat­ni rok, była przy­szłość Eu­ro­py i jej sto­su­nek do wspól­nej wa­lu­ty. Czy to moż­li­we – za­sta­na­wia­łem się – aby to, co błęd­ne z go­spo­dar­cze­go punk­tu wi­dze­nia, było po­li­tycz­nie wła­ści­we, gdy cho­dzi o cele wy­kra­cza­ją­ce poza sfe­rę go­spo­dar­ki? O tym tak­że jest mowa w ni­niej­szej książ­ce.

U pod­staw trak­ta­tów rzym­skich, któ­re w roku 1958 po­wo­ły­wa­ły do ży­cia Eu­ro­pej­ską Wspól­no­tę Go­spo­dar­czą (EWG), le­gła kon­cep­cja Wspól­ne­go Ryn­ku.

Kon­cep­cja ta, wła­ści­wie po­ję­ta i kon­se­kwent­nie prze­pro­wa­dzo­na, ozna­cza, że wszę­dzie za­pa­nu­je swo­bo­da osie­dla­nia i po­rów­ny­wal­ne szan­se we współ­za­wod­nic­twie go­spo­dar­czym. Pań­stwa człon­kow­skie mogą wpły­wać na owo współ­za­wod­nic­two po­przez do­bre wy­kształ­ce­nie ogól­ne i za­wo­do­we, efek­tyw­ną na­ukę, do­brą in­fra­struk­tu­rę, nie­za­wod­ne usłu­gi pań­stwo­we, po­przez ta­nią, ela­stycz­ną i nie­prze­kup­ną ad­mi­ni­stra­cję pu­blicz­ną.

W po­rząd­ku Wspól­ne­go Ryn­ku wszyst­kie dzia­ła­ją­ce pod­mio­ty za­cho­wa­ją jed­nak do­tych­cza­so­wą od­po­wie­dzial­ność, i tyl­ko one, nikt inny poza nimi, od­po­wia­da­ją za swo­je dłu­gi. Do tych pod­mio­tów dzia­ła­ją­cych w ra­mach Wspól­ne­go Ryn­ku na­le­żą oczy­wi­ście rów­nież pań­stwa człon­kow­skie.

W ra­mach tego po­rząd­ku wspól­na wa­lu­ta za­sad­ni­czo też ni­cze­go nie zmie­nia i jest z nim kom­pa­ty­bil­na w wa­run­kach ist­nie­nia nie­za­leż­ne­go ban­ku emi­syj­ne­go, któ­re­go ce­lem jest w pierw­szej ko­lej­no­ści sta­bil­ność war­to­ści pie­nią­dza.

Oczy­wi­ście wszyst­kie pań­stwa mają w ra­mach tego po­rząd­ku pra­wo do po­peł­nia­nia błę­dów, na przy­kład za­cią­ga­nia dłu­gów wyż­szych niż to jest do­bre dla da­nej spo­łecz­no­ści pań­stwo­wej. Szko­dę po­no­szą wów­czas oby­wa­te­le, któ­rzy mogą po pro­stu wy­brać inny rząd. Szko­dę po­no­szą tak­że wie­rzy­cie­le, kie­dy dane pań­stwo na­po­ty­ka trud­no­ści przy ob­słu­dze za­dłu­że­nia. Wie­rzy­cie­le państw dłuż­ni­ków, tak jak w przy­pad­ku firm i pry­wat­nych dłuż­ni­ków, mu­szą się po pro­stu za­sta­no­wić, komu i na ja­kich wa­run­kach po­ży­cza­ją.

Jed­ne­go tyl­ko nie da się zro­bić – taka jest w każ­dym ra­zie moja teza wyj­ścio­wa: nie da się nie­ja­ko cen­tral­nie wy­mu­sić roz­sąd­ne­go za­cho­wa­nia dłuż­ni­ków pań­stwo­wych. Po pierw­sze, nie da się jed­no­znacz­nie usta­lić, co w da­nym wy­pad­ku zna­czy roz­sąd­ne za­cho­wa­nie. Róż­ne świa­to­po­glą­dy i cele po­li­tycz­ne mogą po­wo­do­wać róż­ni­ce w po­li­ty­ce za­dłu­że­nio­wej, któ­rych nie da się w pro­sty spo­sób umie­ścić na ska­li: „do­bre – złe”. Po dru­gie, sku­tecz­na kon­tro­la za­cho­wań dłuż­ni­czych w ta­kim wy­pad­ku spo­wo­du­je albo po­zba­wie­nie da­ne­go pań­stwa su­we­ren­no­ści, albo też bę­dzie nie­sku­tecz­na.

Ale po ko­lei. Nie chcę Czy­tel­ni­ka z góry krę­po­wać okre­ślo­ny­mi opi­nia­mi, zwłasz­cza że na koń­cu książ­ki oka­że się, że ja rów­nież nie od­kry­łem ab­so­lut­nej praw­dy. W trak­cie lek­tu­ry Czy­tel­nik zo­sta­nie skon­fron­to­wa­ny z fak­ta­mi i pew­ny­mi sche­ma­ta­mi ar­gu­men­ta­cyj­ny­mi, któ­re po­zwo­lą mu wy­ro­bić so­bie wła­sne zda­nie.

– Za­cznę od re­ka­pi­tu­la­cji hi­sto­rii go­spo­dar­czej i wa­lu­to­wej, po­cząw­szy od re­for­my wa­lu­to­wej aż po za­war­cie Eu­ro­pej­skiej Unii Wa­lu­to­wej. Wszyst­kie te­ma­ty, któ­re obec­nie pod­le­ga­ją dys­ku­sji, już wów­czas wy­wo­ły­wa­ły kon­tro­wer­sje. I pra­wie wszyst­kie błę­dy, nad któ­ry­mi dziś się za­sta­na­wia­my, były już wów­czas roz­wa­ża­ne.

– Na­stęp­nie zaj­mę się ge­ne­zą i prze­słan­ka­mi kon­cep­cyj­ny­mi trak­ta­tu z Ma­astricht. Wszyst­ko, co póź­niej po­szło na opak, już na po­cząt­ku lat dzie­więć­dzie­sią­tych było roz­po­zna­wal­ne jako po­ten­cjal­ne ry­zy­ko. Oma­wia­jąc na­stęp­nie re­ali­za­cję unii wa­lu­to­wej w la­tach 1999-2010, po­ka­żę, co po­szło na opak i dla­cze­go.

– Na tym tle zre­ka­pi­tu­lu­ję prze­bieg i efek­ty trzy­let­niej po­li­ty­ki ra­tun­ko­wej, a na­stęp­nie spró­bu­ję od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, czy wspól­nej wa­lu­cie moż­na w ogó­le przy­pi­sać ja­kieś za­sad­ni­cze za­le­ty.

– Eu­ro­pej­ski dra­mat wa­lu­to­wy prze­bie­ga w zglo­ba­li­zo­wa­nym świe­cie. Na jego kształt i dal­szy roz­wój wpły­wa­ją rów­nież skut­ki świa­to­we­go kry­zy­su fi­nan­so­we­go prze­ło­mu lat 2008/2009, a za­gad­nie­nia tego nie da się też od­dzie­lić od wiel­kich kwe­stii sys­te­mo­wych, któ­re ak­tu­al­nie są dys­ku­to­wa­ne.

– W cen­trum kry­zy­su unii wa­lu­to­wej znaj­du­je się kry­zys za­dłu­że­nia pań­stwo­we­go wie­lu kra­jów. Dla­te­go zaj­mę się rolą bu­dże­tów pań­stwo­wych i moż­li­wo­ścią ich sa­na­cji.

– Każ­dy, kto ma ja­kieś zda­nie na te­mat euro, ma też tym sa­mym – świa­do­mie lub nie – ja­kieś zda­nie na te­mat Eu­ro­py. Trze­ba tu wziąć przede wszyst­kim ofi­cjal­ną po­li­ty­kę nie­miec­ką, któ­ra po­świę­ci­ła mar­kę, aby zbu­do­wać eu­ro­pej­skie pań­stwo fe­de­ra­cyj­ne. A sfor­mu­ło­wa­nie An­ge­li Mer­kel: „Je­śli upad­nie euro, upad­nie tak­że Eu­ro­pa”, po­ka­zu­je, że mia­ro­daj­nym po­li­ty­kom nie cho­dzi wca­le o wa­lu­tę, tyl­ko o wie­le da­lej idą­cy cel. A tu na­su­wa się py­ta­nie: ja­kie­go ro­dza­ju wa­lu­ty i ustro­ju fi­nan­so­we­go po­trze­bu­je Eu­ro­pa, ja­kiej by­śmy so­bie ży­czy­li? A może wią­że się tu dwie spra­wy, któ­re nie mają ze sobą nic wspól­ne­go?

– Na ko­niec na­szki­cu­ję ele­men­ty pew­nej mapy dro­go­wej: z jed­nej stro­ny na nic się nie zda la­ment nad błęd­ny­mi de­cy­zja­mi, któ­rych od 1999 r. aż do dziś pod­ję­to wie­le. Z dru­giej jed­nak stro­ny jest rze­czą nie­bez­piecz­ną i na­gan­ną kon­ty­nu­ować błęd­ne rze­czy tyl­ko dla­te­go, że się już za­czę­ło.

Kil­ka słów dla uspo­ko­je­nia Czy­tel­ni­ka. Pod­ję­ty przez mnie te­mat jest nie­wąt­pli­wie skom­pli­ko­wa­ny, ale nie aż tak jak utrzy­mu­ją nie­któ­rzy! To nie zło­żo­ność ma­te­rii, tyl­ko my­śle­nie ży­cze­nio­we po­li­ty­ków pchnę­ło nas w śle­pą ulicz­kę albo na skraj prze­pa­ści nie­sły­cha­ne­go ry­zy­ka. Wie­lu „eks­per­tów” do­po­mo­gło w tym po­li­ty­kom, dla­te­go rów­nież do eks­per­tów po­win­no się mieć tyl­ko ogra­ni­czo­ne za­ufa­nie.

Eu­ro­pa nie po­trze­bu­je euro

Książ­ka ni­niej­sza krok po kro­ku daje Czy­tel­ni­ko­wi pod­sta­wy do wy­ro­bie­nia so­bie wła­sne­go zda­nia, co nie zna­czy, że sta­nie się on eks­per­tem od spraw wa­lu­to­wych. Nie każ­dy musi po­dzie­lać wnio­ski koń­co­we, ja­kie for­mu­łu­ję. My­ślę jed­nak, że nie moż­na ich też tak ła­two oba­lić.

Roz­po­czy­nam od przed­sta­wie­nia roz­wo­ju sy­tu­acji w Niem­czech, po­cząw­szy od re­for­my wa­lu­to­wej aż po utwo­rze­nie Eu­ro­pej­skie­go Sys­te­mu Wa­lu­to­we­go (ESW), po­przed­ni­ka Eu­ro­pej­skiej Unii Wa­lu­to­wej. Do­pie­ro bo­wiem fia­sko świa­to­we­go sys­te­mu sta­łych kur­sów wa­lu­to­wych pod ko­niec lat sześć­dzie­sią­tych oraz licz­ne, acz­kol­wiek nie­uda­ne pró­by utrzy­ma­nia sta­łych kur­sów wa­lut, przy­najm­niej w ob­rę­bie Eu­ro­pej­skiej Wspól­no­ty Go­spo­dar­czej – stwo­rzy­ły po­li­tycz­ną mo­ty­wa­cję i me­ry­to­rycz­ny punkt wyj­ścia do utwo­rze­nia Eu­ro­pej­skiej Wspól­no­ty Wa­lu­to­wej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: