Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Eva, Teva i więcej Tev - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Eva, Teva i więcej Tev - ebook

Dwanaście dziewczyn. Jedna tożsamość.


Życie Tevy pozornie wygląda normalnie: szkoła, przyjaciele, chłopak. Ale w domu dziewczyna kryje niesamowitą tajemnicę. Jedenaście innych Tev…
Raz w roku Teva rozdziela się na dwie osoby. Jej każda młodsza wersja pozostaje uwięziona w pułapce swojego wieku i domu. Kiedy zbliżają się siedemnaste urodziny Tevy, dziewczyna postanawia nigdy więcej nie dopuścić do podziału. Rozpoczynając walkę o swoją przyszłość, musi zmierzyć się sama ze sobą.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-4307-7
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Nabierałam w niej sił i napełniałam jej komórki swoimi. W końcu jednak musiałyśmy się rozdzielić. To nie była moja decyzja – zwykła kolej rzeczy.

Choć już wielokrotnie przez to przechodziłyśmy, wiem, że się boi. Bądź co bądź dzielimy jedno serce. Jej wspomnienia są już moimi, może niekiedy mglistymi, ale jednak moimi. Czuję to, co ona czuła, bo chodziłam tam, gdzie i ona. Byłyśmy nierozłączne. Całowałam się, kiedy i ona się całowała. „Ollie…”. Wzdycham, jednak oddech wciąż należy do niej. Czas, bym sama zaczęła oddychać. Czas, bym zaczęła żyć.

Ona leży pogrążona we śnie, podczas którego ciało nie może się poruszać, a umysł jest zawodny i rozproszony. Rozciągam się i wypełniam wszystkie jej komórki. Czuję, jak rozszerzają się i puchną, by zrobić dla mnie miejsce. Szukam najsłabszego punktu, by się wydostać. I znajduję go: to najmniejszy palec jej prawej dłoni.

Dawne, zatarte wspomnienie podpowiada mi, że zawsze tak było. Pierwsze komórki dzielą się z cichym trzaskiem, a ona tego nawet nie zauważa. Po chwili kontroluję już nasz oddech. Nabieramy powietrza w płuca i naprężamy się. Wciskam łopatki w łóżko i wtedy właśnie dociera do niej, co się dzieje. Zaczyna walczyć.

Nasze umysły wciąż są połączone, więc jej przerażenie udziela się także mnie. Przez chwilę nie mogę nic zrobić, ale proces już się rozpoczął i nie da się go zatrzymać. Ponownie skupiam się na najsłabszym punkcie. Próbuję wyrwać dłonie, odsunąć je na bok, ale to opuszek mojego małego palca uwalnia się jako pierwszy. Próbuję odgiąć rękę do tyłu. Kolejne palce odrywają się niczym od syropu.

Ona już całkowicie się rozbudziła. Przez chwilę walczymy, ale ona nie jest już w stanie mnie zatrzymać. Wykręcam ramię. Uwalniam je. Towarzyszące temu iskierki pojawiają się w każdym włóknie naszego ciała, w każdym ścięgnie – przez chwilę płoniemy. Lecz ja pracuję już nad drugim ramieniem, przedzieram się przez opuszki palców, czuję dzielące się i zasklepiające komórki, oswabadzające mnie z niej.

Spada na mnie poczucie winy. Już tylko mojej. Za chwilę stanę się Tevą, a ona… zostanie gdzieś z tyłu. Jeszcze walczy, jej ramiona chwytają moje, ale przecież nie ma odwrotu. Nie ma już miejsca na nas dwie.

Unoszę palce u nóg i czuję, jak się odklejają. Ocierają się o pościel, uwalniają się. Moja nowa skóra jest bardzo delikatna, nienawykła do dotyku. Z trudem go znoszę. Wykręcam więc nogi i skopuję kołdrę. Jej ręce są teraz przy naszej twarzy.

Nie powstrzyma tego.

Muszę być wolna.

Będę wolna.Pierwszy

Minęło sześć miesięcy. Sześć miesięcy, odkąd wyrwałam się z ciała Piętnastki i przejęłam życie Tevy. Sześć miesięcy, odkąd Piętnastka ugrzęzła w domu, a ja stałam się wolna. Nie trzeba być geniuszem matematycznym, by domyślić się, co to oznacza. Otóż za sześć miesięcy nowa Teva spróbuje wydostać się ze mnie. Tyle że ja nie pozwolę, by to się stało. Nie utknę w tym wariatkowie razem ze wszystkimi moimi poprzednimi wersjami doprowadzającymi mnie nieraz do szaleństwa.

Siedziałam po turecku na łóżku, przepuszczając uszy Peepee przez palce i próbując myśleć. Wszystkie miałyśmy własnego malutkiego, szarego króliczka wypełnionego fasolkami, bezwładnie zwisającego w dłoniach. Związane z nim ciepłe wspomnienie niespodziewanie do mnie powróciło: Mama włożyła mi go do łóżka w dniu, w którym się pojawiłam. Pewnie nawet nie zauważyła, że nowy Peepee nie przypomina poprzedniego. Fakt, że dawała kolejnego króliczka każdej nowej wersji mnie, miał jednak dla nas spore znaczenie. Pamiętam, co wtedy czułam: mieszankę ulgi i odrazy. Wciąż chciałam Peepee Piętnastki, jednak głupio było jej go zabrać, kiedy wzięło się już wszystko inne. Olliego. Mads. Dosłownie wszystko!

A zatem mam sześć miesięcy, by temu zapobiec. I zamierzam coś wymyślić. Nie chcę oddać mojego życia komuś innemu.

Muszę coś z tym zrobić!

Przyznałam sobie dziesięć punktów na dziesięć możliwych za determinację. Zero na dziesięć za plan. Zaczęłam skubać skórkę na palcu, zwyczaj, którego moja Mama nienawidziła, podobnie jak drapania się za kolanami, skrobania w pokrowiec komórki i marzenia o własnej przyszłości – wiecie, takie życiowe drobiazgi.

Mama lubiła udawać, że wszystko jest w porządku. Jej zdaniem nie potrzebowałyśmy lekarza. Pytałam o to. Nawet kilka razy. Zawsze spławiała mnie garścią wymówek, które sprowadzały się do jednej, naczelnej zasady: świat nie może się dowiedzieć o naszym dziwactwie.

Wkrótce po moim rozdzieleniu zwołałam zebranie wszystkich Tev. Chciałam się przekonać, czy wiedzą coś, czego ja nie wiedziałam. Piętnastka nie pojawiła się – i nic dziwnego – ale pozostałe się stawiły, nie licząc małej Evy. Ósemce kazałam nasłuchiwać, czy nie idzie Mama.

– Jak szpieg? – zapytała, klaszcząc w dłonie i zajmując pozycję przy drzwiach sypialni. Jak przez mgłę pamiętałam, że w jej wieku uwielbiałam czytać Słynną Piątkę¹ i kochałam wszystko, co tajemnicze.

Popatrzyłam na każdą z nich po kolei. Czternastka opierała się o moją toaletkę, z rękami splecionymi na piersiach. Siódemka siedziała u jej stóp, zerkając z podziwem w górę. Trzynastka i Dwunastka, chyba najbardziej przypominające bliźniaczki, rozłożyły się na moim łóżku, jakby należało do nich, i śmiały się z tłustego ramienia jakiejś gwiazdy z kolorowego czasopisma Mamy. Dziewiątka i Dziesiątka zajęły miejsce na podłodze. Siedziały po turecku z głowami zanurzonymi w zeszycie. Przygotowywały autobiografię – prawdopodobnie pierwszą na świecie napisaną przez dwie osoby o jednym, wspólnym życiu. Najciekawsze było chyba to, że nie miały już przecież życia. Szóstka zwinęła się w kąciku, starając się być tak niewidoczna, jak to możliwe, a Jedenastka przeglądała moją garderobę w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby ją upodobnić do Hermiony Granger. Misja skazana była na niepowodzenie, gdyż wszystkie byłyśmy krępe i pękate, o jasnych, zupełnie niehermionowych włosach.

I tyle. Czwórki i Piątki nie miałyśmy, sama nie wiem dlaczego.

– Musimy przedyskutować naszą przyszłość – powiedziałam.

– Chciałaś powiedzieć „twoją przyszłość” – wtrąciła Czternastka.

– Nie, wszystkie nasze przyszłości.

– Ale my chyba nie mamy przyszłości? – upierała się. – Nasz czas już minął.

Nie musiałam odpowiadać na to pytanie, więc stwierdziłam jedynie:

– Uważam, że powinnyśmy wybrać się do lekarza.

Szóstka zajęczała w kąciku, potem zerwała się na równe nogi i wybiegła za drzwi.

– Super, po prostu cudownie! – zawołała Trzynastka i popędziła za nią, a w jej ślady ruszyła Dwunastka. Patrzyłam, jak znikają, zaskoczona ich reakcją. Potem spojrzałam na pozostałe.

– Co ugryzło Szóstkę?

Dziesiątka uniosła wzrok znad notatek.

– Pewnie się przestraszyła – stwierdziła.

– Co? Czemu? – Co prawda mogłam sobie wiele przypomnieć z poprzednich wcieleń, ale było to trudne, kiedy nie wiedziałam, czego szukać. To było jak przedzieranie się przez zakurzony sklep ze starociami w poszukiwaniu przedmiotu, którego nigdy się nie widziało. Próbowałam natrafić na jakieś wskazówki we wspomnieniach, które pozostawiła po sobie Szóstka, ale odnalazłam jedynie mroczną niepewność.

– Lekarze chcieliby na nas eksperymentować – oświadczyła Dziewiątka.

– Och, nie bądź śmieszna – zaprotestowałam.

– Ale to przecież prawda – wsparła ją Dziesiątka. – Mama nam powiedziała. Zresztą nie pozwoli ci nigdzie pójść. Sama ją zapytaj! Założę się o milion funtów, że ci nie pozwoli!

– No cóż, tyle akurat wiem – stwierdziłam. – Dlatego poszłabym sama.

– Nie! – zawołała Siódemka i wstała. – Nie chcę, żeby na mnie eksperymentowali!

Czternastka położyła dłoń na jej ramieniu.

– Nie martw się – uspokoiła ją, po czym zwróciła się do mnie: – Spotkanie z lekarzem nie ma sensu. Już próbowałam. Uznano, że wszystko zmyśliłam, by zwrócić na siebie uwagę.

Jej wspomnienia wynurzyły się na powierzchnię mojego umysłu. Poczułam jej dawne skrępowanie i zaczerwieniłam się. Lekarz, którego odwiedziła, miał z dziewięćdziesiąt lat. Westchnął, mruknął coś o „dziewczynkach w tym wieku” i zasugerował wizytę u psychologa. Świetnie!

– Może uwierzyliby nam, gdybyśmy poszły razem. Byłybyście żywym dowodem na to, że nie oszalałam.

Siódemka zacisnęła piąstki.

– Nie! Ja nie zamierzam nigdzie iść i na pewno mnie do tego nie zmusisz!

– Daj sobie z tym spokój – dodała Czternastka. – Mama wściekłaby się, gdyby się dowiedziała, że w ogóle o tym myślisz.

– Ale gdyby udało nam się zorganizować pomoc, nie musiałybyście siedzieć tu przez cały dzień.

– Naprawdę? Ujawniłybyśmy się światu i wszyscy by nas pokochali, co? Taką porąbaną rodzinkę? Szczerze wątpię!

Chwyciła Siódemkę za rękę i wyszła, kręcąc głową. Spojrzałam na Dziewiątkę i Dziesiątkę. Wzruszyły ramionami i zaczęły się pakować. Zebranie dobiegło końca.

Kiedy zeszłam na dół, Szóstka siedziała pod poręczą schodów i zdzierała tapetę ze ściany. Mama czekała już na mnie na dole. Wręcz promieniowała niezadowoleniem. Zza niej wyglądały Dziewiątka i Dziesiątka – z całą pewnością mnie wsypały.

– Tevo, dlaczego? – zapytała Mama. – Jest nam przecież dobrze, nie? Radzimy sobie! Inni ludzie cię nie zrozumieją, kochanie. Nawet lekarze. Pomyślą, że jesteś…

– Wariatką? Dziwolągiem? Tak, wiem. Mówiłaś mi to już wystarczająco wiele razy.

– Nie dziwolą… po prostu… Ludzie potrafią być niemili.

– Jeśli się nas wstydzisz, mogłabym pójść do lekarza tylko z kilkoma innymi. Ty nie musiałabyś iść.

– Wcale się ciebie nie wstydzę! Po prostu wiem, co się stanie. Przeprowadzą na tobie eksperymenty. Koszmarne eksperymenty. Bardzo możliwe, że zamkną cię w szpitalu i nie będę mogła cię widywać. Dlaczego już mi nie ufasz?

Jej dolna warga zadrżała i poczułam się koszmarnie. Jej dolna warga zawsze na mnie tak działała!

– Nie płacz, Mamo. Ufam ci. Oczywiście, że ci ufam.

Obniżyła głos i zaczęła szeptać:

– Musisz mi uwierzyć, Tevo. Lepiej będzie, jeśli nikt się o nas nie dowie. Nie masz pojęcia, jak okrutni potrafią być ludzie.

Być może miała rację. Być może zabrała nas już kiedyś do lekarza i było to tak okropne doświadczenie, że wszystkie pogrzebałyśmy to wspomnienie gdzieś bardzo, bardzo głęboko.

Jeśli o nią chodzi, to na tym zakończyłam, ale się nie poddałam. Spędziłam wiele godzin, przekopując internet i próbując zrozumieć, co nam dolega.

Nie potrafiłam oprzeć się powabowi Google’a. Położyłam sobie laptop na kolanach i znów zaczęłam szperać w sieci.

Nie bardzo wiedziałam, czego tak naprawdę mam szukać. „Podział komórek” doprowadził mnie do porad dotyczących arkuszy kalkulacyjnych. „Ciało wewnątrz innego ciała” podrzuciło opowieści o bliźniętach, z których jedno wchłonęło drugie już na etapie życia płodowego. Nic nie wyjaśniało naszej sytuacji. Zresztą wszystkie medyczne ścieżki w Google’u prowadziły do jednego, przerażającego wniosku: mam raka.

Od samego myślenia o tym poczułam, jak ogarnia mnie panika. Powiedziałam sobie: „To nie rak. Nie ma takiej możliwości. Czuję się zbyt dobrze. Zresztą gdyby tak było, już dawno byłabym w szpitalu. Leczyłabym się. Nawet Mama by nie oponowała, gdybyśmy miały raka”.

Zresztą rak nie zamieniał się w nową wersję tej samej osoby! Pogładziłam uszka Peepee i poczekałam, aż serce przestanie mi łomotać. Znów wyraźnie widziałam laptop, słowa na ekranie nie rozmazywały mi się przed oczyma.

Przejrzałam stronę z wynikami wyszukiwania i zobaczyłam nieznany mi wpis na Wikipedii. Czując przypływ nadziei, kliknęłam w link. Okazało się, że to jakiś żart z pogranicza science fiction. Przecież nie jestem w połowie dziewczyną, a w połowie muchą. Nie mam olbrzymich, wyłupiastych oczu i czarnych pleców, nie wspominając o koszmarnym charakterze. No dobrze, charakter być może taki mam, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy zdołałam go trochę poskromić, więc nie powinien się liczyć. Zastukałam palcami w klawiaturę. Cichutko odpowiedziała mi i wróciłam na stronę z wynikami. Cóż, Google znów do niczego mnie nie doprowadził.

Może nie szukałam w odpowiedni sposób? Przecież w Google’u nie ma służącego pomocą bibliotekarza, prawda? Jest się zupełnie samą – razem z miliardami odpowiedzi. I kiedy tak patrzyłam na listę wyników wyszukiwania, do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Być może na świecie żyli inni ludzie z takimi samymi problemami, w dodatku szukający podobnych informacji. A gdyby tak umieścić coś w sieci i pozwolić się im znaleźć? To chyba niezły patent, co?

Naciągnęłam mankiet swetra na rękę i przetarłam soczewkę kamerki internetowej. Może jeśli opowiem o sobie światu, ktoś gdzieś wpadnie na pomysł, jak mi pomóc? Zawahałam się.

Mój genialny plan miał tylko jedną małą wadę: chodziło o Mamę. Wścieknie się, kiedy się dowie.

Nagram coś na próbę – trudno to nazwać złamaniem reguł – i jeśli wypadnę jak wariatka albo zmienię zdanie, po prostu tego nie opublikuję. Podniosłam się, zwinęłam szlafrok i rzuciłam go pod drzwi sypialni, chcąc w ten sposób spowolnić każdego, kto próbowałby wejść, po czym ponownie położyłam sobie laptop na kolanach i zamachałam do kamerki.

– No dobrze. A więc… Cześć. Jestem Teva Webb. To znaczy jestem swoją najbardziej aktualną wersją. Moja Mama wścieknie się, kiedy się dowie, że mówię do was. Nie ufaj sieci, Tevo. Pedofile są podstępni – analizują odbicia w twoich oczach i na tej podstawie ustalają, gdzie mieszkasz…

Gadanie jak wariatka z pewnością nie pomoże. Spróbowałam od nowa:

– Cześć, jestem Teva Webb, Wybryk Natury. Mam dużą rodzinę. Naprawdę bardzo dużą. Jest nas tu dwanaście plus moja samotna, niewychodząca z domu matka. Na każdy rok mojego życia przypada niemalże jedna z nas. To niesamowite, prawda? Słyszę, że się wzruszyliście… No dobra, nie wzruszyliście się. Problem polega bowiem na czymś innym. Otóż cierpię na pewną przypadłość. Nie dorastam tak jak inni ludzie…

Zamilkłam. Przyszłość, która mnie czekała, na chwilę odebrała mi głos. Sześć miesięcy… to niezbyt długo. Zasłoniłam dłońmi oczy. „No dalej, Teva…”. Wypuściłam z siebie rozedrgane powietrze i znów spojrzałam w kamerę.

– No cóż, wygląda to tak. Mniej więcej w każde moje urodziny nowa wersja mnie wydostaje się ze starej. Nie wiem, jak to właściwie działa. Wiem, że boli. Każda komórka wewnątrz mnie dzieli się na mniejsze części, a potem zasklepia, aż w końcu nowa ja wydostaję się na wolność. Sądzę, że przypomina to sytuację, w której para bliźniąt jednojajowych dzieli się w łonie matki, tylko że my mamy znacznie więcej komórek.

– Kiedy to się zaczyna, rozklejamy się niczym rzepy. Brzmi to banalnie, nie? Ale wcale takie nie jest. Wyobraź sobie, że ugrzęzłaś w kleju, i to całym ciałem. Jeśli się nie wydostaniesz, utoniesz. Klej przytrzymuje cię, ale mimo to próbujesz wyrwać się na wolność. I kiedy wreszcie się wydostajesz, on się zasklepia i twardnieje.

Gruby, srebrzysty naskórek znajdujący się w zgięciu mojego łokcia znów zaczął mnie ćmić. Przeguby kończyn swędziały mnie właściwie bez przerwy – pokryta szramami skóra dawno sflaczała. Miałam teorię, według której po rozdzieleniu nie zasklepiła się prawidłowo i wciąż próbowała się naprawić (dokładnie tak samo jak pod strupem pojawiającym się w miejscu rany). Szczególnie dokuczała mi, kiedy się denerwowałam, a myślenie o przyszłości było wyjątkowo stresujące. Powstrzymałam się od drapania, po czym znów spojrzałam w oko kamery.

– Nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Wiem jedynie, że wkrótce znów tak się stanie. Wciąż tu będę, ale nowa Teva przejmie moje życie. Z powodu paranoi mojej matki tylko nowa wersja może opuszczać dom. Jednak nie to jest najgorsze. Otóż tylko trzy z nas mają własny pokój. Przede wszystkim Piętnastka, bo jest taka… hm… No jaka? Powiedzmy sobie szczerze: okropna. Złośliwa. Wiecznie wściekła, i to głównie na mnie. Do tego Szóstka, bo jest, no cóż, jest dziwna. No i ja. Dostałam ostatni wolny pokój, bo najwyraźniej nie mogę mieszkać z Piętnastką. Kiedy pojawi się nowa Teva, zamieszka ze mną. Tyle że nie będzie to zwykłe mieszkanie. W rzeczywistości będę musiała wszystko jej oddać…

Westchnęłam i sięgnęłam po telefon. Mój cudowny łącznik z dwiema osobami, którym zawdzięczałam zdrowie psychiczne i które przypominały mi, że jest dla mnie na tym świecie jakieś miejsce. Przynajmniej na razie. Cóż, była prawie za piętnaście siódma. Ollie przed kwadransem skończył grać w piłkę. Mój Ollie. Mój! Znów ogarnęła mnie złość i po raz ostatni spojrzałam w kamerkę.

– Potrzebuję pomocy, by to zmienić. Szukam kogoś, kto mógłby mnie uratować. Kiedy nadejdzie mój czas i nowa Teva zacznie się ze mnie wyrywać, muszę być gotowa, by jakoś ją powstrzymać. Nie odbierze mi mojego życia. Nie pozwolę na to!

Mój głos przypominał suchy chrobot.

– Nienawidzę tego. Po prostu nienawidzę! Od kolejnych urodzin dzieli mnie pięć miesięcy i dwadzieścia trzy dni. Muszę znaleźć sposób, by ją powstrzymać. I zrobię to!Trzeci

Następnego ranka Piętnastka wyrwała mnie brutalnie ze snu, trzaskając drzwiami sypialni. Natychmiast usiadłam na łóżku. Serce waliło mi jak oszalałe.

– Nie wstajesz? – zapytała i z hukiem otworzyła na oścież szafę. Spojrzałam na zegarek i szybko zrzuciłam kołdrę.

– Mogłaś mnie obudzić!

– Obudziłam przecież, nie? – stwierdziła i wyciągnęła stary, szkolny sweter. – To moje, nie? Chyba że teraz wszystko już należy do ciebie!

Wybiegła. Boże, jaka ona jest męcząca! Po co jej w ogóle ten przechodzony ciuch?

Kiedy się ubierałam, przypomniałam sobie nasze rozdzielenie. Piętnastka całkiem nieźle walczyła. Wbiła się pazurami w moją twarz, próbując wepchnąć mnie z powrotem do środka. Byłam jednak od niej silniejsza. Nowa, pełna energii. Zupełnie jak ta, która już wkrótce spróbuje wydostać się ze mnie.

Pamiętam, że po wszystkim spojrzałam na jej wyczerpane ciało. Popatrzyłam na dłonie, którymi zasłaniała zapłakaną twarz, różową i drżącą po traumie rozerwania się i błyskawicznego zasklepienia. Wolna od jej myśli, czułam się dziwnie. To, co dzieliłyśmy jako jedność, nawet nasze wspólne wspomnienia, wydawało mi się wtedy – no nie wiem – zimne i zamglone. Zupełnie jakbym zostawiła w niej cały swój ogień i całą złość. Pamiętam, jakim szokiem było dla mnie szukanie punktów odniesienia… Wiedziałam, że jestem Tevą, ale Teva leżała jednocześnie przede mną. Co właściwie się stało?

Spanikowana zatopiłam się w nagłej samotności. Szperałam w pamięci, szukając czegokolwiek, czego dałoby się uchwycić. Znalazłam Maddy, Olliego i Mamę. Kiedy wyobraziłam sobie ich twarze, odprężyłam się. To właśnie ta trójka pomogła mi zachować równowagę.

W krótkim momencie ulgi uśmiechnęłam się do dziewczyny, którą zostawiłam za sobą. Rozłożyła ręce, po czym rzuciła się na mnie. W jej podkrążonych oczach kryła się złość. To właśnie moje pierwsze niezależne wspomnienie. Ręce Piętnastki zaciskające się na moim gardle.

– Nie, nie, nie! Nie dostaniesz go. Tylko nie ty! – krzyczała, uderzając mną o ścianę.

Widziałam już gwiazdki przed oczyma, ale pojawiła się Mama i nas rozdzieliła. Jednak to nie przy mnie usiadła. Kiedy tarłam bolącą szyję, kołysała Piętnastkę.

– Tak mi przykro, kochanie, tak mi przykro. Powinnam przy tobie być – szeptała.

Otrząsnęłam się i odepchnęłam te wspomnienia. Życie toczyło się przecież dalej.

Do czasu.

Wciągnęłam przez głowę moją niebieską szkolną bluzę, zmierzwiłam palcami włosy, odszukałam w kosmetyczce mascarę i zbiegłam po schodach na dół.

Szóstka oddzierała tapetę spod poręczy. W przelocie pogładziłam ją po główce.

– To doprowadza Mamę do szału, małpeczko! – rzuciłam.

Lubiłam jednak tę pustą przestrzeń, jaka wyłaniała się spod papieru, ten satysfakcjonujący dźwięk darcia, który rozlegał się, kiedy odrywało się kolejne kawałeczki. Szóstka przytuliła Peepee do brzucha i dalej darła tapetę, skupiona wyłącznie na sobie.

Dobiegły mnie dźwięki z kuchni: mamrotanie Mamy, stukanie garnków, które wyjmowała ze zmywarki, płacz Evy oraz walka, jaką Dwunastka i Trzynastka toczyły o chrupiące płatki ryżowe.

Śniadanie było najbardziej gniewną i szaloną częścią dnia. Dziś nie zdołałabym go przeżyć.

– Lecę, Mamo! Do zobaczenia później.

– A co ze śniadaniem? Tevo? Zaczekaj!

– Zjem coś w szkole!

Zdjęłam płaszcz z wieszaka i wyszłam, zatrzaskując za sobą ciężkie drzwi wejściowe. Chłodne powietrze od razu wgryzło się w moje policzki, a kiedy zeskakiwałam z wytartych schodków, mróz zamieniał mój oddech w chmurki. Zadygotałam i podeszłam do dużej bramy trzymającej świat na zewnątrz, a nas w środku. Chwasty, które latem przebiły się przez żwir, uschły pokonane przez szron. Szeleściły pod moimi stopami, kiedy szłam i zapinałam płaszcz. Przy bramie rozejrzałam się, po czym wpisałam kod i zaczekałam na sygnał. Mama poinstruowała mnie, że inne dla własnego bezpieczeństwa nie powinny go znać. Całkowicie to rozumiałam. Sama nie chciałam, by Piętnastka wymknęła się za mną.

Ruszyłam w stronę rzędu przytulonych do siebie domów przy Hope Street. Był wczesny poranek i słońce łagodnie głaskało mnie po plecach. Zastukałam do drzwi z numerem 32, pokrytych zieloną, łuszczącą się farbą. Po chwili się otworzyły.

– Znów jesteś wcześniej – stwierdziła Maddy.

– Taa, musiałam się ewakuować.

– Zamknij za sobą drzwi, bo jest mróz.

Wcisnęłam się na ciasny korytarz, stając niechcący na niewielkim, plastikowym autku. Zatrzasnęłam drzwi. Maddy prostowała przed lustrem swoje długie, błyszczące włosy. Podałam jej sprasowaną zabawkę.

– Połóż ją tam. – Ruchem głowy wskazała mi stertę grzebieni i szpilek do włosów, dziwnych rękawiczek oraz kluczyków samochodowych leżących na półce nad kaloryferem. Ostrożnie umieściłam autko na samym wierzchu.

– Znalazłaby się jakaś kanapka? – zapytałam. – Ominęło mnie śniadanie.

– Mama jest w kuchni. Zatrzepocz rzęsami, to dostaniesz.

Położyłam torbę przy schodach i otworzyłam drzwi do dużego pokoju, pełnego pudełek z sari – pani Ranjha prowadziła w domu sklep internetowy. Ruszyłam w stronę jasnej, choć niewielkiej kuchni położonej na tyłach budynku. Czasami czułam się tu bardziej u siebie niż we własnym domu. Wszystko wydawało mi się tak uspokajająco normalne.

– Dzień dobry, Tevo. Znów wcześniej? – zapytała pani Ranjha i wpakowała łyżkę owsianki do buzi małego Jaya. Chłopiec kopał pulchnymi nóżkami w wysokie krzesło, na którym siedział. – On uwielbia takie śniadanka. Prawda, że lubisz, kochanie? – zagdakała.

Uśmiechnęłam się, a chłopiec oczywiście wszystko wypluł. Owsianka strumieniami spływała mu po brodzie.

– Mogę go pokarmić? – zapytałam.

Pani Ranjha podała mi łyżkę. Podekscytowany maluch zaczął wymachiwać nóżkami jak szalony. Był tak słodziutki, że aż policzki rozbolały mnie od uśmiechu.

– Może filiżankę herbaty? – zapytała mama Maddy.

– Nie, dziękuję. A mogłabym dostać kawałek chleba?

– Przy piekarniku leżą świeże czapati⁴ – odpowiedziała i przechwyciła Jaya. – Podejrzewam, że denerwujesz się egzaminami, tak jak ta dama w korytarzu?

– Hmm, w pewnym sensie owszem.

Ściągnęłam placuszek z wierzchu sterty i posmarowałam masłem. Następnie oderwałam usmażony na złoto róg i włożyłam go do ust. Pani R. była mistrzynią kuchni! Kiedy patrzyłam, jak wsuwa ostatnią łyżkę kremowej mazi do buzi swojego synka, poczułam rosnącą w gardle gulę. Ich codzienność zupełnie nie przypominała mojej. Wydawała się taka normalna, taka pełna życia. Ciągłe hałasy, bałagan panujący w moim domu… wydawały mi się martwe.

Nigdy nie miałam młodszego brata. Tata odszedł, a Mama całymi dniami pisała książki. Wymyślała życie innym ludziom, zamiast samej zacząć żyć. Nikogo innego u nas nie było. Tylko ja, druga ja i inne wersje mnie.

Pojawiła się Maddy. Starała się podwinąć swoją szkolną spódniczkę. Pani Ranjha przewróciła oczyma.

– Madeeha, jeśli ta spódniczka zrobi się ciut krótsza, będziesz mogła owinąć nią sobie szyję niczym szalikiem.

– Dziękuję, mamo. Dostrzegam u ciebie kompletny brak rozeznania w świecie mody oraz chęć zignorowania jej. Gotowa, Tee?

Przełknęłam gulę i pokiwałam głową.

– Dziękuję za czapati, pani R.

Maddy pocałowała pierzaste włosy Jaya.

– Do zobaczenia później, owsiankożerco.

Maluch zaśmiał się zachwycony, więc i ja ukradłam mu całusa. Prosto w główkę!

– Chodźmy, Tee! Jeśli będziemy miały trochę czasu, zajrzymy do biblioteki.

Ruszyłam za nią i dopiero po chwili zapytałam:

– Do biblioteki?

– Genialne, co? – Maddy chwyciła mnie pod ramię. – Mama bez przerwy męczy mnie tymi egzaminami. Postanowiłam odgrywać idealną uczennicę, by dała mi spokój. Szkoda, że nie słyszałaś mojej przemowy pod tytułem „o ja nieszczęsna, jaka ta geografia trudna!”. Zasłużyłam na Oscara!

Uśmiechnęłam się do siebie. Maddy była wzorową uczennicą, jednak w szkole inteligentnym nie było łatwo, zwłaszcza takim naprawdę inteligentnym, a do tego pięknym i potrafiącym ciężko pracować. Czasami podejrzewałam, że musiała udawać równie często co ja. Być może dlatego tak się zaprzyjaźniłyśmy!

– Swoją drogą, dlaczego właściwie wybrałam geografię? – zapytała.

Poczułam nagły przypływ paniki, kiedy odwołałam się do wspomnień Piętnastki i nie znalazłam odpowiedzi. Potem jednak sama mi się nasunęła.

– Bo spodobał ci się doktor Walker.

– Ach, tak. A potem dostałam tego koszmarnego Smitta. Pamiętasz dzień, w którym Walker po raz pierwszy do nas przyszedł? I tę jego zabawną muszkę?

Mruknęłam coś w odpowiedzi. Rozmawianie o przeszłości było dla mnie trudne. Niektóre fakty wydawały mi się oczywiste, pozostałe musiałam złożyć sobie z informacji, które zdobyłam od innych ludzi, oraz mgły zasnuwającej odziedziczone wspomnienia. To, jak dobrze je pamiętałam, zależało od tego, na ile ważne były dla moich poprzednich wersji. Wspomnienia Piętnastki o Olliem otrzymałam w idealnym stanie.

– Wszystko w porządku? – zapytała Maddy.

– Tak, zamyśliłam się.

– Śniłaś na jawie o cudownym Olliem, co? – dopytywała.

– W pewnym sensie.

Wiem, że to straszne, ale moja najlepsza przyjaciółka nie ma pojęcia o bałaganie, który panuje w moim życiu. Nie pamiętam dnia, w którym bym się nie zastanawiała, czy jej o tym powiedzieć. Ostatecznie zawsze milczałam. Nieraz miałam ochotę zwierzyć się jej, ale zawsze coś mnie powstrzymywało. Trudno to wyjaśnić. Chciałam móc to zrobić, a nawet chciałam to zrobić… Kto wie, być może zdołałaby mi pomóc. W sumie to nawet zabawne, że myślałam o podzieleniu się moją historią ze wszystkimi w sieci, a jednocześnie nie byłam w stanie wyznać tego najlepszej przyjaciółce.

Spojrzałam na nią, próbując wyobrazić sobie jej reakcję. Wiedziała już niektóre rzeczy – chociażby słyszała o moich problemach skórnych, ale tak jak wszyscy sądziła, że to egzema. Serce zabiło mi mocniej. Czy mogłam jej o tym powiedzieć? Czy nastał już odpowiedni moment? Jak wytłumaczę jej to, co niewytłumaczalne?

– Mads?

– Tak?

– Wiesz, że czasami moja skóra robi się sucha?

– Mmm.

– A jeśli to nie egzema? Jeśli to coś znacznie poważniejszego?

– Ale tak nie jest.

– Ale co by było, gdyby tak było?

– Ale nie jest. Jest?

Nie odpowiedziałam.

Maddy się zatrzymała.

– Tee?

O rety, czy mogę jej zaufać? Czy mogę jej opowiedzieć o wszystkim? Uznałaby pewnie, że zwariowałam. Chyba że… Co by powiedziała, gdybym zabrała ją do siebie i pokazała, jak naprawdę wygląda moje życie? Serce waliło mi jak szalone… Przecież Mama nigdy nie wpuściłaby jej do domu!

„Nikt nie może się dowiedzieć. Ludzie nie zrozumieją. Wywiozą cię. Będą na tobie eksperymentować, traktować jak jakieś dziwadło”. Mama powtarzała nam to bez końca.

– Heeej? Teee, no powiedz coś! – zaśmiała się nerwowo Maddy.

Spojrzałam na nią świadoma, że chmurki mojego oddechu pojawiają się nieco zbyt szybko. Jak ona zareaguje, kiedy się dowie, że nie jestem tą Tevą, którą znała jako piętnastolatka? Albo trzynastolatka? Albo nawet ośmiolatka? Że nie jestem tą kumpelą, z którą niemal udusiła się podwędzonym papierosem? Ani też tą, przy której płakała jak bóbr, kiedy Ben Harrison pojawił się na imprezie w siódmej klasie z jakąś obcą panną?

Przede wszystkim uznałaby, że ją okłamywałam.

Poczułam ucisk w żołądku.

– No wiesz! – kontynuowała. – Chyba nie jest aż tak źle? To świerzb? Ja też go miałam, kiedy chodziłam do St Michael’s.

Co by sobie pomyślała, gdyby dowiedziała się, że ukradłam Piętnastce życie? W mrocznych chwilach szczerości uświadamiałam sobie, że tak właśnie było. Owszem, nie zawiniłam, ale jednak to zrobiłam. I nie mogłam o tym powiedzieć przyjaciółce. Ryzyko wydawało mi się zbyt wielkie.

– Wszy zatem? – drażniła się ze mną. – Masz wszy i boisz się, że przeszły na mnie? Och, już zaczyna mnie swędzieć głowa! – dodała i zaczęła się drapać jak szalona.

Zaśmiałam się i chwila zwierzeń minęła. Dla Maddy wszystko było takie zwyczajne. Gdyby poznała prawdę, mój świat wywróciłby się do góry nogami. Nie byłam jeszcze na to gotowa. Kiedy znajdę jakieś odpowiedzi albo nawet lekarstwo, na pewno o wszystkim jej powiem. Będę miała wówczas nadzieję, a nie jedynie zmartwienie, o którym potrafię zapomnieć tylko w jej lub Olliego towarzystwie.

– Odbiło ci, Madeeha – powiedziałam. – Nic mi nie jest. Chodźmy, może jeszcze zdążymy na kanapki z bekonem – dodałam i chwyciłam ją pod ramię. – Umieram z głodu!

– Ty nigdy nie przestajesz jeść!

Zacisnęłam zęby. Miała rację. Bez przerwy jadłam! Moja ręka powędrowała na wysokość talii.

– Jestem gruba? Czy wyglądam na spaślaka? – zapytałam i poprawiłam rąbek spódniczki. – Czy na moich nogach widać odkładający się tłuszcz?

– Żartowałam przecież. Rany, Tee, nie jesteś gruba! Bez przerwy się tylko martwisz.

Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: