Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Everest. Na pewną śmierć - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
9 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Everest. Na pewną śmierć - ebook

Dziesiątego maja 1996 roku, wysoko w Strefie Śmierci na Mount Everest, w straszliwej burzy śnieżnej zginęło dziewięć osób. Następnego dnia jedna z nich dostała szansę na drugie życie. Kiedy ratownicy dotarli do Becka Weathersa uznali, że umiera i zostawili go bez pomocy.
Dwanaście godzin później ślepy, bez rękawic, okryty lodem, Weathers dotarł do obozu. Przeżył mimo ciężkich odmrożeń i utraty nosa. Jego książka to wstrząsający pamiętnik ocalałego uczestnika najtragiczniejszej wyprawy na Mount Everest. To także poruszająca opowieść o tym, do czego może być zdolny człowiek, kiedy dostaje od życia drugą szansę.

„Gdybyście wiedzieli, że za godzinę umrzecie, o czym byście myśleli? Co zaprzątałoby was w tych ostatnich chwilach? Nic dziwnego, że widziałem wtedy przed sobą moją żonę, Peach, i dwoje moich dzieci. Oczami wyobraźni widziałem ich tak wyraźnie, jakby naprawdę stali tuż obok mnie. (…) Jakaś siła we mnie w ostatniej chwili odrzuciła śmierć i prowadziła mnie, ślepego i ledwie trzymającego się na nogach, byłem prawdziwym żywym trupem – do obozu i do nowego życia” – fragment książki

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-832-681-757-1
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa i aktualizacja

z 2015 roku

10 maja 1996 roku wysoko w Strefie Śmierci na Mount Evereście w straszliwej burzy śnieżnej zginęło dziewięć osób. Następnego dnia jedna z nich dostała szansę na drugie życie. Słabo pamiętam umieranie z 10 maja, zimno mnie znieczuliło, odchodziłem stopniowo, nie wiedząc, że wkrótce doświadczę mojej pierwszej śmierci. Nazajutrz późnym popołudniem, gdy słońce opadało nad horyzontem, wróciłem ze świata zmarłych i otworzyłem oczy. To tajemnica i cud, którego po tych wszystkich latach wciąż nie rozumiem.

Z najwyższym trudem podniosłem się na równe nogi. Nie wiedziałem, gdzie jestem. Byłem niemal ślepy. Miałem odmrożone obie dłonie. Mróz zniszczył moją twarz. Nie jadłem od dwóch dni i nie piłem od trzech. Prawdopodobieństwo, że o własnych siłach odnajdę obóz IV, było bliskie zera. Pamiętam, jak szedłem pod wiatr, modląc się o ratunek, a jednocześnie powoli docierało do mnie, że nie wyjdę z tego żywy. Podniosłem wzrok. Słońce było jakieś piętnaście stopni nad horyzontem. Zrozumiałem, że za godzinę, gdy znów zapadnie ciemność, po prostu opadnę na kolana i poddam się zimnu po raz ostatni. Gdybyście wiedzieli albo byli pewni, że za godzinę umrzecie, o czym byście myśleli? Co zaprzątałoby wasze głowy w tych ostatnich chwilach? Nic dziwnego, że widziałem wtedy przed sobą moją żonę Peach i dwoje moich dzieci. Oczami wyobraźni widziałem ich tak wyraźnie, jakby naprawdę stali tuż obok mnie. Może wasze ostatnie myśli będą inne, ale mogę was zapewnić, że nie będziecie się skupiać na swoich sukcesach ani na materialnych aspektach życia.

Ludzie pytają często, gdzie się wychowałem. Odpowiadam, że od dnia moich nowych narodzin, czyli od 11 maja 1996 roku, dorastam w Dallas w Teksasie. Oczywiście wszyscy chcą przede wszystkim słuchać opowieści o dramacie, jaki przeżyłem na najwyższej górze świata, ale tak naprawdę to zdecydowanie najłatwiejsza część mojej podróży. Nim dotarłem do Dallas, moje życie było w gruzach. Moje małżeństwo właściwie nie istniało. Moje relacje z dziećmi były napięte i wątpiłem, by kiedykolwiek wróciły do normy. Nie miałem pojęcia, jak utrzymam rodzinę. Depresja, która kierowała moim życiem przez wiele lat, co prawda zniknęła, ale bałem się, że wróci i znów przejmie nade mną kontrolę. Byłem trochę zaskoczony, że Peach mnie nie zostawiła, choć z drugiej strony wiedziałem, że to nie byłoby w jej stylu. Dała mi rok, bym udowodnił, że jestem innym człowiekiem niż ten, który pojechał na Everest. I to był drugi cud – cud, który pozwolił mi pokazać Peach, że ma do czynienia z inną osobą, że potrafię się zmienić. Między innymi o tym jest ta książka. Po powrocie z Góry Gór nie myślałem o pisaniu. Wkrótce po tragedii wydano inne książki, między innymi Wszystko za Everest Jona Krakauera^(), które dokumentowały szczegóły tamtej wspinaczki. Nie interesowało mnie powtarzanie tego rodzaju narracji, choć zapewne z łatwością mógłbym sprzedać Wszystko za Everest w lżejszej wersji. Ponadto zawsze istniało prawdopodobieństwo, że osiągnę sukces komercyjny, wybierając sobie jakąś ofiarę i atakując ją otwarcie, by wywołać kontrowersje. Oczywiście wiele osób namawiało mnie i Peach do napisania książki, ale zależało im raczej na opowieści o ciepłej i kochającej parze, która wraca do siebie, by wspólnie stawić czoła przeciwnościom, i która może stać się wspaniałym przykładem dla innych ludzi.

Niestety, Peach i ja stąpaliśmy wtedy po bardzo cienkim lodzie i nie mieliśmy pewności, czy to w ogóle przetrwamy. Nie byliśmy parą idealną. Ożeniłem się z Peach w dużej mierze dlatego, że była znacznie lepszym człowiekiem niż ja i zawsze troszczyła się o innych. Zachowałem przynajmniej tyle zdrowego rozsądku i samoświadomości, by to rozumieć. Peach wyszła za mnie, bo nie byłem nudny. Oboje dostaliśmy to, czego się spodziewaliśmy, choć przypuszczam, że Peach byłaby zapewne szczęśliwsza, gdybym okazał się mniej nudny niż w rzeczywistości. Pisanie opowieści o Evereście z naszego punktu widzenia nie byłoby więc cudowną bajką o tym, jak grupa wyjątkowych indywidualności pokonuje przeciwności losu i staje na szczycie dachu świata, zwyciężywszy w walce z naturą. Nasza historia to raczej tragedia traktująca o walce o życie w tej ciężkiej próbie. Właśnie to skłoniło mnie do napisania tej książki – chciałem pokazać, jakie są koszty takiego wyczynu, ponoszone oczywiście przez tych, którzy oddali za niego życie, ale w jeszcze większym stopniu przez tych, którzy zostali na dole. Przez rodziców, małżonka, rodzeństwo, przyjaciół – wszystkich, którzy już zawsze będą musieli żyć z tym brakiem.

Aby napisać taką książkę, musiałem się pogodzić z tym, że nie obejdzie się bez sportretowania własnej, głęboko poranionej duszy i że będzie to wymagać brutalnej szczerości, która w najlepszym wypadku pokaże mnie w niekorzystnym świetle i odsłoni te części mojego życia, z których nie jestem szczególnie dumny. Górska wspinaczka zamieniona w obsesję to działalność egoistyczna – w żaden sposób nie da się tego faktu przemilczeć. Gdy czytałem gotową już książkę, byłem zdumiony, jak odmiennie wspominamy z Peach różne wspólne doświadczenia z naszego życia. Każde z nas opowiada o nich tak, jak je zapamiętaliśmy, ale w wielu przypadkach są to całkiem różne światy.

Współautor tej książki Stephen Michaud przeprowadził wywiady z innymi osobami i przedstawił ich opowieści. Wszystkie te części, które opowiadają o mnie, pisałem sam.

Historia przedstawiona w Everest. Na pewną śmierć (ang. Left for the Dead) przenosi nas do roku 2000. Wychodziliśmy już z traumy wywołanej tragedią na Górze i śmiercią brata Peach. Od roku 2000 życie stopniowo wracało do normy. Często całkiem zapominam o tym, że straciłem dłonie, bo przyzwyczaiłem się do nowej rzeczywistości. Tuż po powrocie z Everestu nie przypuszczałem nawet, że kiedykolwiek będę postrzegał to doświadczenie jako coś pozytywnego. Jednak ten właśnie cios zmusił mnie, bym się zatrzymał i ocenił na nowo swoje życie, bo po prostu nie mogłem już żyć tak jak dawniej. Wzorce zachowania, dzięki którym odniosłem sukces jako lekarz, niszczyły moje relacje osobiste. Wiedziałem, że kończyłbym życie jako człowiek zrealizowany zawodowo, ale bardzo samotny. Patologia w znanej mi postaci to w gruncie rzeczy idiotyczna, choć wymagająca dużej wiedzy dziedzina, którą zajmuję się w samotności, w zaciszu własnego gabinetu. Potrafię spojrzeć na wycinek ludzkiej tkanki, wyobrazić sobie człowieka przeciętego w każdej z trzech osi, w jakiejkolwiek części ciała i w jakimkolwiek wieku, i określić, czy to normalna, czy też chora tkanka. Choć może to być element fascynującej kariery i interesujący problem do rozwiązania, trudno nazwać taki zawód prawdziwie ludzkim.

Tragedia na Evereście otworzyła przede mną wspaniałe możliwości, których wcześniej nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić. Odnalazłem się w zawodzie profesjonalnego mówcy wygłaszającego ważne przemówienia. Wystąpienia publiczne przenoszą mnie do światów innych ludzi. Dzięki temu mogę żyć przez chwilę zupełnie innym zawodem, w środowisku zupełnie innym od mojego – to fascynujące doświadczenie. Chyba zawsze byłem gawędziarzem. Peach mówi, że potrafiłbym każdego zagadać na śmierć. Ludzie z Południa zwykle lubią opowiadać historie, a tak się złożyło, że pewnego dnia miałem do opowiedzenia coś naprawdę niezwykłego. Przyznam, że wystąpienia publiczne od lat sprawiają mi niezmienną przyjemność.

Mamy teraz za sobą doświadczenie filmu i opery o Evereście, które niedawno ujrzały światło dzienne. W filmie moją postać odgrywa Josh Brolin, co uznałem za szczególnie dobry wybór, bo Josh jest Teksańczykiem, więc potrafi zrozumieć i oddać charakterystyczne teksaskie zwroty i idiomy, którymi się posługuję. Peach też była bardzo zadowolona, że Robin Wright odgrywa jej rolę. Miałem okazję pojechać do Los Angeles, by spotkać się z aktorami, reżyserem i producentem filmu w hotelu Chateau Marmont. Nie sądzę, by udzieliło im się górskie poczucie humoru, gdy starałem się ciągle przekręcać nazwę hotelu na Chateau Marmot^(), ale nie przestawałem tego robić.

Jedną z rzeczy, które sprawiają mi sporą satysfakcję, są spotkania z ludźmi, którzy doznali obrażeń podobnych do moich, czy to w wyniku choroby, czy za sprawą wypadków w górach. Próbuję ich pocieszać, pomagać im radzić sobie w obliczu zmiany w życiu, która ich czeka. Chcę, by zrozumieli, że taka nagła zmiana jest z pewnością szokująca i trudna do zaakceptowania, ale po dłuższym czasie człowiek dochodzi do stanu, w którym prawie nie zauważa, że został kaleką. Dostosowuje się po prostu do nowych warunków i żyje pełnią życia. Wielką radością ostatnich lat jest dla nas po prostu życie. Nazywam to cudowną zwyczajnością życia. Peach i ja zżyliśmy się ze sobą na nowo, znów czujemy się dobrze w swoim towarzystwie i znów cieszy nas wizja wspólnej starości, spędzania czasu z naszymi dziećmi i zajmowania się wnukami.

Nasze dzieci Beck II i Meg – w czasie tragedii na Evereście były nastolatkami – teraz są dorosłymi ludźmi, którzy odnieśli sukces. Oboje studiowali na uniwersytetach, które pięćdziesiąt lat temu, gdy zaczynałem college, nawet nie chciałyby ze mną rozmawiać. Cieszę się, że tak dobrze im się powodzi.

Gdy dzieciaki opuściły nasze rodzinne gniazdo, wybujały instynkt macierzyński Peach nie mógł znaleźć dla siebie ujścia. Stopniowo weszliśmy w posiadanie pięciu kotów i czterech psów. Bałem się, że jak tak dalej pójdzie, trafimy w końcu do działu ciekawostek w porannych wiadomościach. Wiecie, coś w rodzaju: „A już za chwilę reportaż o szalonej kociej mamie z Dallas”. Jednak ku naszej ogromnej radości 25 marca tego roku urodziła się nasza pierwsza wnuczka Zara. To cudowna istota o wielkich brązowych oczach i zniewalającym uśmiechu.

W miarę upływu lat krok po kroku osiągam stan spokoju, przestałem definiować siebie poprzez sukcesy, wielkie cele, czy w ogóle widoczne z zewnątrz osiągnięcia. Doceniam zwykłość życia codziennego w towarzystwie rodziny i przyjaciół. Mam nadzieję, że moja druga śmierć nadejdzie dopiero za wiele lat, bym jeszcze długo mógł się cieszyć chwilą – a nie uważać, że będę szczęśliwy kiedyś w przyszłości, w przyszłości, która może nigdy nie nadejdzie. Życie jest dobre.E V E R E S T.

N A P E W N Ą

Ś M I E R Ć

Moja podróż do domu z Everestu

Beck Weathers i Stephen G. Michaud

Dla Peach, Becka II i Meg, którzy dali mi siłę, by wstać z martwych. Dla Madana K.C., który pokazał nam moc dzielnego serca. Dla Davida Breashearsa, Eda Viestursa, Roberta Schauera, Pete’a Athansa i Todda Burlesona, którzy dopuścili mnie do braterstwa liny. I pamięci Andy’ego Harrisa, Douga Hansena, Roba Halla, Yasuko Namby, Scotta Fischera, Ngawanga Topche Sherpy, Chen Yu-Nana i Bruce’a Herroda, z wyrazami głębokiego współczucia dla ich rodzin.C Z Ę Ś Ć

P I E R W S Z A

Beck w obozie bazowym

Wieczorem 10 maja 1996 roku w wyższych partiach Mount Everestu rozszalała się zabójcza śnieżyca, która uwięziła mnie i dziesiątki innych wspinaczy w Strefie Śmierci najwyższej góry świata. Burza śnieżna zaczęła się jako odległy, głęboki pomruk, a potem raptownie przybrała formę wyjącej białej mgły przetykanej grudkami lodu. Pomknęła w górę Mount Everestu i pochłonęła nas w ciągu kilku minut. Nie widzieliśmy nawet własnych stóp. Człowiek stojący obok po prostu znikał w rozwścieczonej bieli. Prędkość wiatru przekraczała tej nocy sto trzydzieści kilometrów na godzinę. Temperatura otoczenia spadła do minus sześćdziesięciu stopni. Śnieżyca zaatakowała moją grupę wspinaczy, gdy schodziliśmy ostrożnie po stromiźnie znanej jako Przełęcz Południowa, posępnym skalno-lodowym siodle położonym mniej więcej dziewięćset metrów poniżej wierzchołka Czomolungmy (mierzącej 8848 metrów).

Osiemnaście godzin wcześniej wyruszyliśmy z Przełęczy Południowej na szczyt. Pełni zapału wspinaliśmy się pod spokojnym, bezchmurnym nocnym niebem, które wzywało nas w górę. O świcie ustąpiło miejsca wspaniałemu wschodowi słońca nad dachem świata. Potem spadła na nas katastrofa. Spośród ośmiu uczestników i trzech przewodników mojej grupy pięć osób, w tym ja, nie dotarło na górę. Spośród sześciu, którym udało się wejść na szczyt, cztery zginęły potem w śnieżycy. Był wśród nich trzydziestopięcioletni lider naszej ekspedycji Rob Hall, łagodny i wesoły Nowozelandczyk o legendarnej wręcz sprawności. Nim zamarzł w śnieżnym wykopie pod szczytem Everestu, przekazał przez radiostację wzruszające słowa pożegnania swej ciężarnej żonie Jan Arnold, która czekała na niego w ich domu w Christchurch. Inną ofiarą była drobna czterdziestosiedmioletnia Japonka Yasuko Namba, której w ostatnich chwilach towarzyszyłem właśnie ja. Spędziliśmy tę noc wtuleni w śnieg, smagani śnieżycą na Przełęczy Południowej, zaledwie czterysta metrów od ciepłego i bezpiecznego obozu.

W śnieżycy zginęło również czterech innych wspinaczy i tym samym 10 maja 1996 roku stał się najtragiczniejszym dniem w siedemdziesięciopięcioletniej historii zdobywania Everestu, czyli od kiedy nieustraszony brytyjski nauczyciel George Leigh Mallory jako pierwszy próbował wejść na szczyt tej góry.

Przypisy

Jon Krakauer, Wszystko za Everest (Into Thin Air), przeł. Krystyna Palmowska, Warszawa 1996. Książka jest relacją Jona Krakauera z tragicznych wydarzeń 1996 roku na Evereście (Krakauer był członkiem tej samej wyprawy co Beck Weathers). Publikacja wywołała liczne kontrowersje, przede wszystkim ze względu na ocenę działań i postawy Anatolija Bukriejewa, doświadczonego rosyjskiego himalaisty, który uratował wówczas kilkoro wspinaczy uwięzionych na górze.

„Marmot” to po angielsku świstak.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: