Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Farma lalek - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
19 czerwca 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Farma lalek - ebook

Krotowice – miasteczko zagubione gdzieś w Karkonoszach. Jedenastoletnia Marta nie wraca do domu na noc. Policja rozpoczyna poszukiwania i szybko odnajduje pedofila, który przyznaje się do gwałtu i zabójstwa. Ale to tylko początek. Stare uranowe sztolnie kryją bowiem wiele tajemnic. Dla komisarza Jakuba Mortki staż w Krotowicach miał być odpoczynkiem i spokojną chwilą na przemyślenie własnego życia. Zamiast tego będzie zmuszony szukać sprawcy makabrycznej zbrodni, której okrucieństwo przerasta wszystko, z czym do tej pory się spotkał.

"W napisanej z rozmachem „Farmie lalek” Wojciech Chmielarz potwierdza, że ma to, czego potrzebuje rasowy autor kryminałów: ucho do różnych odmian potocznego języka, oko na ciemne strony dzisiejszego świata i głowę do układania zagadek. Ma też jeszcze coś, czego wciąż brakuje większości polskich pisarzy kryminalnych: wierzy mu się, że pracę policjantów zna nie tylko z telewizji". Piotr Bratkowski

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7536-642-6
Rozmiar pliku: 818 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Dżin­so­wa kurt­ka mar­ki jed­nej z nie­miec­kich firm odzie­żo­wych, ide­al­na na ka­pry­śną gór­ską wio­snę, zo­sta­ła wy­pro­du­ko­wa­na w ra­mach out­so­ur­cin­gu w Chi­nach, a do Pol­ski tra­fi­ła w kon­te­ne­rze z uży­wa­ny­mi ubra­nia­mi. Te­raz no­si­ła ją je­de­na­sto­let­nia dziew­czyn­ka z blond wło­sa­mi za­ple­cio­ny­mi w dwa war­ko­cze. Wiel­kie błę­kit­ne oczy upodob­nia­ły dziew­czyn­kę do po­sta­ci z ja­poń­skiej kre­sków­ki. A w szcze­gól­no­ści do bo­ha­ter­ki jed­ne­go z tych nie­grzecz­nych fil­mów ani­me, któ­re męż­czy­zna sie­dzą­cy w te­re­no­wym bmw tak lu­bił oglą­dać, kie­dy wie­dział, że jest sam i nikt mu nie bę­dzie prze­szka­dzać.

Męż­czy­zna wziął łyk red bul­la, prze­łknął i na­tych­miast po­czuł, że gar­dło znów robi mu się su­che z eks­cy­ta­cji, a pe­nis tward­nie­je, na­pie­ra­jąc na roz­po­rek zbyt cia­snych spodni.

Dziew­czyn­ka sie­dzia­ła na skra­ju dro­gi, ba­zgrząc pa­ty­kiem po zie­mi i ocie­ra­jąc nos dżin­so­wym rę­ka­wem. Chy­ba pła­ka­ła, co spra­wia­ło, że cała sy­tu­acja ro­bi­ła się jesz­cze bar­dziej pod­nie­ca­ją­ca.

Czy się zgu­bi­ła? Czy za­raz ktoś po nią przyj­dzie – tata, mama, star­szy brat? Może zo­sta­wi­li ją dla prze­stra­chu, bo była nie­grzecz­na, a te­raz dys­kret­nie pil­nu­ją, ukry­ci za drze­wem?

Męż­czy­zna odło­żył pusz­kę z na­po­jem do spe­cjal­ne­go uchwy­tu za­wie­szo­ne­go przy sa­mo­cho­do­wym oknie, uwa­ża­jąc przy tym, żeby nie wy­lać ani kro­pli na ta­pi­cer­kę. Wy­chy­lił się lek­ko do przo­du, by zba­dać oko­li­cę. Nie za­uwa­żył ni­ko­go do­ro­słe­go. Je­dy­na para tu­ry­stów ze­szła w dół do­bre dzie­sięć mi­nut temu. Było dość wcze­śnie rano, więc tak nie­wiel­ki ruch mimo ład­nej po­go­dy wy­da­wał się zro­zu­mia­ły. Ostat­ni dom w mie­ście stał dwa­dzie­ścia me­trów da­lej, a jego okna za­sła­niał gę­sty ży­wo­płot.

Nikt ich nie wi­dział. Męż­czy­zna po­czuł, że na­pię­cie na­ra­sta. Miał ocho­tę wy­cią­gnąć pe­ni­sa ze spodni i na­tych­miast za­cząć się ma­stur­bo­wać.

Po­wstrzy­mał się z tru­dem. Się­gnął po pusz­kę, wy­pił ostat­ni łyk, po czym zgniótł ją i wy­rzu­cił za pół­otwar­te okno. Wziął dwa głę­bo­kie od­de­chy i z moc­no bi­ją­cym ser­cem uru­cho­mił sil­nik.

Dziew­czyn­ka pod­nio­sła głów­kę do­pie­ro, kie­dy bmw za­trzy­ma­ło się nie­ca­ły metr od niej, a męż­czy­zna otwo­rzył drzwi od stro­ny pa­sa­że­ra. Uśmie­chał się przy­jaź­nie.

– Cześć – rzu­cił we­so­ło.

Nie od­po­wie­dzia­ła. Ścią­gnął oku­la­ry prze­ciw­sło­necz­ne.

– Zgu­bi­łaś się?

Chwy­ci­ła moc­niej pa­tyk i za­czę­ła wbi­jać go szyb­ko w zie­mię, two­rząc nie­re­gu­lar­ny wzór z nie­wiel­kich dziu­rek.

– Dla­cze­go mil­czysz? Mama cię nie na­uczy­ła, że na­le­ży od­po­wia­dać, jak do­ro­śli py­ta­ją?

Bąk­nę­ła coś, cze­go w pierw­szej chwi­li nie zro­zu­miał.

– Słu­cham? Mo­żesz po­wtó­rzyć?

Wes­tchnę­ła ci­chut­ko, a jemu prze­szedł dreszcz po ple­cach. Była taka ma­lut­ka, taka sek­sow­na.

– Mama mó­wi­ła, że nie wol­no mi roz­ma­wiać z nie­zna­jo­my­mi.

Był przy­go­to­wa­ny na ta­kie stwier­dze­nie.

– Two­ja mama ma ab­so­lut­ną ra­cję. Ale ja nie je­stem nie­zna­jo­mym.

Spoj­rza­ła na nie­go i zmarsz­czy­ła brwi.

– To jak się na­zy­wam? – za­py­ta­ła.

Ro­ze­śmiał się, roz­ba­wio­ny jej bez­czel­no­ścią i by­stro­ścią.

– Nie wiem, ko­cha­nie – przy­znał. – Ale znam two­ją mamę. A naj­le­piej to znam wiesz kogo?

– Kogo?

Pa­trzy­ła na nie­go z wy­cze­ki­wa­niem.

– Pa­nią ze skle­pu – za­ry­zy­ko­wał.

– Pa­nią Ma­riol­kę?

– Oczy­wi­ście, że pa­nią Ma­riol­kę. Je­stem jej do­brym przy­ja­cie­lem, wiesz? Bar­dzo czę­sto ro­bię u niej za­ku­py i so­bie roz­ma­wia­my. Cza­sa­mi przy­cho­dzi do nas two­ja mama i dys­ku­tu­je­my wspól­nie, nie­kie­dy to na­wet o to­bie. Wła­ści­wie to… – za­wie­sił na chwi­lę głos, zwięk­sza­jąc jej cie­ka­wość – …po­win­naś mnie pa­mię­tać ze skle­pu.

– Nie pa­mię­tam.

– By­łaś tam nie­daw­no z mamą, ja­dłaś ba­to­na. Przy­po­mi­nasz so­bie?

Za­sta­na­wia­ła się przez chwi­lę. Tym­cza­sem męż­czy­zna drżał we­wnątrz z nie­po­ko­ju. Czy po­łknie przy­nę­tę? Czy jego mała ryb­ka da się schwy­tać? Dała. Po­ki­wa­ła gło­wą ener­gicz­nie, a on uśmiech­nął się lek­ko.

– No wła­śnie. Jak we­szłaś z mamą, to wła­śnie roz­ma­wia­łem z pa­nią Ma­riol­ką, po­tem za­bra­łem swo­je za­ku­py, mia­łem ta­kie dwie wiel­kie czer­wo­ne tor­by, po­że­gna­łem się, po­wie­dzia­łem „dzień do­bry” two­jej ma­mie i wy­sze­dłem. Pa­mię­tasz już?

– Może… – po­wie­dzia­ła z ocią­ga­niem.

– Tak wła­śnie było. Za­py­taj mamę, jak wró­cisz do domu.

Kiw­nę­ła gło­wą. Męż­czy­zna się­gnął do tor­by scho­wa­nej za przed­nim sie­dze­niem i wy­cią­gnął ko­lej­ną pusz­kę z red bul­lem.

– Chcesz na­po­ju?

Spoj­rza­ła na nie­go po­dejrz­li­wie, ale tym ra­zem mniej nie­uf­nie niż wte­dy, kie­dy do niej pod­je­chał. Wie­dział, że musi się po­spie­szyć. Lada mo­ment ktoś może tędy prze­cho­dzić, a wte­dy cały plan, któ­ry tak dłu­go ukła­dał so­bie w gło­wie, tra­fi szlag. Pę­kło­by mu ser­ce.

Trzy­mał pusz­kę non­sza­lanc­ko, jak­by mu nie za­le­ża­ło, żeby ją wzię­ła. Cią­gle się uśmie­chał, pa­trząc bar­dziej na dro­gę niż na dziew­czyn­kę. Ką­tem oka za­uwa­żył, że pod­cho­dzi do sa­mo­cho­du, chwy­ta na­pój, wy­cią­ga go z jego dło­ni, a po­tem cofa się na­tych­miast dwa kro­ki, za­sko­czo­na ła­two­ścią, z jaką prze­pro­wa­dzi­ła tę ope­ra­cję, oraz tym, że nie pró­bo­wał jej zła­pać. Ko­lej­na ba­rie­ra po­dejrz­li­wo­ści w jej gło­wie pa­dła.

Otwo­rzy­ła red bul­la.

– Na­praw­dę zna pan pa­nią Ma­riol­kę? – za­py­ta­ła mię­dzy ły­ka­mi.

– Bar­dzo do­brze. Od lat u niej ku­pu­ję.

Kiw­nę­ła gło­wą.

– Co tu ro­bisz? – za­py­tał.

Wy­ko­na­ła nie­okre­ślo­ny ruch ręką, wska­zu­jąc na po­bli­skie góry.

– Idziesz na wy­ciecz­kę?

– Tak – przy­zna­ła nie­chęt­nie.

– Sama? – za­py­tał i na­tych­miast uj­rzał w jej oczach iskier­ki zło­ści. Wy­stra­szył się, że po­wie­dział coś nie tak i że za­raz ją stra­ci. Pod­niósł dło­nie w ge­ście wy­ra­ża­ją­cym, że wła­ści­wie nic go to nie ob­cho­dzi, czy idzie sama, czy z kimś. Miał na­dzie­ję, że dała się na to na­brać. Była jak małe fu­trza­ne zwie­rząt­ko, któ­re bar­dzo ła­two prze­stra­szyć.

– Zmę­czy­łaś się?

– Tak.

– Bo prze­szłaś ka­wał dro­gi. Nie­zła z cie­bie tu­ryst­ka.

– Aha.

– Idziesz w górę?

– Tak.

– Jadę tam wła­śnie. Pod­wieźć cię?

Mil­cza­ła, nie po­tra­fiąc się zde­cy­do­wać. Wi­dział ma­lu­ją­cą się na jej twa­rzy roz­ter­kę – z jed­nej stro­ny miał prze­cież miłą, przy­ja­zną twarz, znał pa­nią Ma­riol­kę, a pew­nie i mamę, ale z dru­giej stro­ny cią­gle nie po­tra­fi­ła mu za­ufać. Do­strze­ga­jąc to wa­ha­nie, chciał po pro­stu wy­sko­czyć z sa­mo­cho­du, chwy­cić ją w pas i wrzu­cić do ba­gaż­ni­ka. Tak by­ło­by naj­le­piej. Ale wte­dy ktoś mógł­by usły­szeć jej krzy­ki. Nie, mu­siał się kon­tro­lo­wać. Pod po­wie­ka­mi cią­gle wi­dział frag­men­ty ja­poń­skie­go fil­mu ani­mo­wa­ne­go, w któ­rym bo­ha­ter­ka mia­ła ta­kie same oczy jak ta dziew­czyn­ka. I tak słod­ko ję­cza­ła. Naj­pierw się bro­ni­ła, ale po­tem ję­cza­ła. Ta mała też bę­dzie ję­czeć. Kie­dy już prze­sta­nie krzy­czeć.

– No nic. Jak chcesz, to idź na pie­cho­tę – po­wie­dział, po­sta­na­wia­jąc za­grać va ba­nque i się­ga­jąc po klam­kę od drzwi.

Za­trzy­ma­ła go, kie­dy już nie­mal za­mknął.

– Niech pan po­cze­ka.

Sko­czy­ła na rów­ne nogi i wśli­zgnę­ła się do sa­mo­cho­du. Uśmiech­nął się po raz ko­lej­ny i po­mógł jej za­piąć pas, przy oka­zji, niby przy­pad­kiem, mu­ska­jąc jej udo.

– To je­dzie­my – po­wie­dział i wska­zał na pusz­kę red bul­la w jej dło­niach. – Uwa­żaj, żeby nie wy­lać.

Uru­cho­mił sil­nik i ru­szył. Nie za­uwa­żył, jak z lasu wy­szła dziew­czy­na z psem, któ­ra dłu­go przy­glą­da­ła się od­jeż­dża­ją­ce­mu sa­mo­cho­do­wi.Rozdział 2

Boże, jak tu pięk­nie, po­my­śla­ła, kie­dy pa­ko­wa­ła za­ku­py do to­reb­ki, a po­tem za­rzu­ci­ła ją so­bie na ra­mię. Pa­trzy­ła na rów­no uło­żo­ną kost­kę bru­ko­wą, żół­to-czer­wo­ny dys­kont Bie­dron­ka i bu­dy­ne­czek pu­blicz­ne­go sza­le­tu, je­dy­ne­go w ca­łym mie­ście, a i tak nie­po­trzeb­ne­go, bo wszy­scy cho­dzi­li w krza­ki obok, gdzie nie trze­ba było pła­cić zło­ty pięć­dzie­siąt za wej­ście. Tam, skąd po­cho­dzi­ła, wy­glą­da­ło to do­kład­nie tak samo. Tyl­ko że tu­taj w każ­dej ubi­ka­cji znaj­do­wał się por­ce­la­no­wy se­des, a nie dziu­ra w zie­mi obi­ta bla­chą, nad któ­rą czło­wiek mu­siał ku­cać, kie­dy za­ła­twiał swo­je po­trze­by, ba­lan­su­jąc przy tym cia­łem jak sko­czek nar­ciar­ski.

Dwaj chło­pa­cy sie­dzie­li na mur­ku. Przy­glą­da­li się jej po­żą­dli­wie. Je­den mógł mieć oko­ło sie­dem­na­stu lat, a dru­gi pew­nie wię­cej, bo jego twarz była ogo­rza­ła od słoń­ca i wy­pi­te­go al­ko­ho­lu. Ten star­szy rzu­cił ja­kąś uwa­gę. Nie sły­sza­ła do­kład­nie z tej od­le­gło­ści jaką. Młod­szy ro­ze­śmiał się po­słusz­nie. Po­sła­ła im lek­ce­wa­żą­ce spoj­rze­nie i po­szła przed sie­bie, krę­cąc za­lot­nie po­ślad­ka­mi.

Tak jak się spo­dzie­wa­ła, ze­szli z mur­ka i ru­szy­li za nią. Ten star­szy zno­wu się ode­zwał. Miał chro­pa­wy głos. Wy­da­ło jej się, że usły­sza­ła sło­wa „cipa”, „ku­tas”, „wsa­dzić”. Po ple­cach prze­szedł jej dreszcz. Nie żeby się nim przej­mo­wa­ła, zna­ła go prze­cież do­brze. To­wa­rzy­szył jej całe ży­cie, na­wet tam, w domu, za­nim wy­da­rzy­ło się to wszyst­ko, za­nim po­sta­no­wi­ła za­wal­czyć o wła­sną przy­szłość. A jed­nak przy­spie­szy­ła. Oni byli bli­sko. Sły­sza­ła te­raz wy­raź­nie każ­dy ich krok.

Za­wsze po­do­ba­ła się męż­czy­znom, bo była, jak to jej mat­ka uj­mo­wa­ła, ślicz­na. Ślicz­na, a nie ład­na czy pięk­na. Mia­ła lek­ko za­dar­ty no­sek, któ­ry do­da­wał jej ło­bu­zer­skie­go uro­ku, de­li­kat­ne, le­d­wo wi­docz­ne pie­gi, wiel­kie zie­lo­ne oczy i blond wło­sy jak z ob­raz­ka. To było jej prze­kleń­stwem. Bo taką ślicz­ną dziew­czyn­ką musi się za­opie­ko­wać ta­tuś albo brat, ktoś musi ją od­gro­dzić mę­skim ra­mie­niem od złe­go świa­ta. Ta­kiej ślicz­no­ści szko­da, taką ślicz­ność trze­ba wziąć na ręce, otu­lić, po­sa­dzić na ko­la­nach i moc­no trzy­mać. Broń Boże nie pusz­czać. Bo jej miej­sce jest w mę­skich, tro­skli­wych ra­mio­nach.

Tyle razy jej to po­wta­rza­no, że nie­mal w to uwie­rzy­ła.

Te­raz była jed­nak star­sza i mą­drzej­sza. Ślicz­ność za­kry­ła agre­syw­nym ma­ki­ja­żem i war­stwą opa­le­ni­zny z so­la­rium. Na­wet wło­sy chcia­ła za­far­bo­wać na kru­czo, ale fry­zjer­ka w ostat­niej chwi­li za­py­ta­ła raz jesz­cze: „Czy na­praw­dę chce to pani zro­bić?”. Ta­kie wło­sy, ta­kie pięk­ne. Nie chcia­ła. Ka­za­ła je ściąć, na krót­ko, żeby było po chło­pię­ce­mu. Fry­zjer­ka zno­wu pró­bo­wa­ła pro­te­sto­wać, że ta­kie pięk­ne, że ta­kie dłu­gie, że każ­da ko­bie­ta by ta­kie chcia­ła, ale Olga tyl­ko spoj­rza­ła na nią, a ta za­mil­kła prze­stra­szo­na i się­gnę­ła po le­żą­ce nie­da­le­ko no­życz­ki. Kie­dy wy­ko­ny­wa­ła pierw­sze cię­cie, za­mknę­ła oczy, jak­by nie chcia­ła oglą­dać fry­zjer­skie­go aktu bar­ba­rzyń­stwa, któ­ry wła­śnie po­peł­nia­ła.

Olga po­my­śla­ła, że gdy­by te­raz wró­ci­ła do domu, to mat­ka spu­ści­ła­by ze smut­kiem gło­wę, prze­ko­na­na, że jako ro­dzic po­nio­sła wy­cho­waw­czą klę­skę. A po­tem syk­nę­ła­by z wy­rzu­tem, że ta­kie ślicz­ne dziew­czyn­ki nie po­win­ny tak wy­glą­dać.

Za­wsze na­zy­wa­ła ją dziew­czyn­ką. Na­wet kie­dy Olga skoń­czy­ła osiem­na­ście lat.

Ale do domu nie wró­ci, bo nie ma po co. Mat­kę pew­nie wy­żarł już ten sam rak, przed któ­rym Olga pró­bo­wa­ła ją ra­to­wać.

Ci dwaj chłop­cy, młod­szy i star­szy, cią­gle szli za nią. Po­krę­ci­ła tył­kiem, żeby się przy­pad­kiem nie znie­chę­ci­li, i jak na ży­cze­nie na­tych­miast do­le­ciał ją pe­łen pod­nie­ce­nia głos star­sze­go. Skrę­ci­ła na dep­tak przed ra­tu­szem. Było po­po­łu­dnie i do tego week­end, więc krę­ci­ło się tam spo­ro osób. Przed po­bli­ską ka­wiar­nię wy­cią­gnię­to sto­li­ki. Przy jed­nym z nich sie­dzia­ło dwóch star­szych pa­nów w kasz­kie­tach chro­nią­cych przed słoń­cem. Po­pi­ja­jąc w mil­cze­niu her­ba­tę, roz­gry­wa­li par­tię sza­chów. Mat­ki pcha­ły przed sobą wóz­ki lub pró­bo­wa­ły za­pa­no­wać nad cią­gną­cy­mi je do lo­dziar­ni dzieć­mi, pod­czas kie­dy ich mę­żo­wie szli tuż obok, uśmie­cha­jąc się i szu­ka­jąc pie­nię­dzy w port­fe­lu. Od cza­su do cza­su chwy­ta­li roz­bry­ka­ne po­cie­chy, pod­rzu­ca­li je w górę lub żar­to­bli­wie gro­zi­li klap­sem. Tu­tej­si pi­jacz­ko­wie sie­dzie­li na ła­wecz­kach i ra­czy­li się ko­lej­nym pi­wem ukry­tym w fo­lio­wej to­reb­ce, a po­tem wy­sta­wia­li twa­rze do słoń­ca, mru­cząc coś przy tym nie­zro­zu­mia­le, roz­kosz­ni jak małe kot­ki. Byli też Ro­mo­wie. Pil­no­wa­li, żeby nie prze­kro­czyć tej nie­wi­dzial­nej gra­ni­cy, któ­ra dzie­li­ła ich od Po­la­ków i dzię­ki któ­rej obie spo­łecz­no­ści były za­wsze obok, a nig­dy ra­zem. Tyl­ko ich dzie­ci, brud­ne, ha­ła­śli­we i roz­bry­ka­ne, jej nie do­strze­ga­ły.

Znów przy­spie­szy­ła kro­ku, śle­dzą­cy ją chło­pa­cy zro­bi­li to samo. Za­ci­snę­ła zęby, a na jej ple­cach po­ja­wi­ły się kro­ple zim­ne­go potu. I tak jak za­wsze w ta­kich sy­tu­acjach przy­po­mnia­ła so­bie to, co prze­ży­ła, i zro­zu­mia­ła po raz ko­lej­ny, dzie­sią­ty lub set­ny, że wszyst­ko, co naj­gor­sze, jest już za nią. I tak jak za­wsze, kie­dy to do niej do­cie­ra­ło, przez chwi­lę mia­ła ocho­tę po pro­stu usiąść na zie­mi i pła­kać.

Za­miast tego zna­la­zła otwar­tą bra­mę. Wia­ło z niej chło­dem i kwa­śnym za­pa­chem mo­czu. We­szła do środ­ka, skry­ła się we wnę­ce i cze­ka­ła spo­koj­nie, pew­na tego, co się sta­nie, i tego, co chce zro­bić.

Wresz­cie ich zo­ba­czy­ła. Sta­nę­li ską­pa­ni w słoń­cu, tuż-tuż. Wy­da­wa­ło się jej, że są tak bli­sko, że może ich do­tknąć. Młod­szy roz­glą­dał się go­rącz­ko­wo do­oko­ła, a star­szy do­pa­lał pa­pie­ro­sa. Wresz­cie rzu­cił go pod nogi i przy­gniótł czub­kiem buta, żeby za­raz po­tem splu­nąć w bok. Marsz­czył brwi, my­śląc in­ten­syw­nie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: