Fatalna czarownica. Pechowe zaklęcie - ebook
Fatalna czarownica. Pechowe zaklęcie - ebook
Mildred Hubble, to zwykła dziewczyna, której marzenie się spełniło – została uczennicą w Akademii Czarów Panny Cackle. Niestety Mildred należy do osób, które bez przerwy pakują się w kłopoty. W tym roku Mildred jest naprawdę zdeterminowana, żeby poprawić swoją reputację najgorszej czarownicy, jaka kiedykolwiek przekroczyła próg Akademii Panny Cackle. Niestety i tym razem i nie udało jej się uniknąć kłopotów – zostaje zamieniona w żabę przez swoją największą rywalkę – Ethel Hallow. Co więcej, w tej postaci trafia do kieszeni surowej panny Hardbroom.
Fatalna czarownica to powieść, która pokochały miliony młodych czytelników i widzów na całym świecie. Teraz z przygodami Midred mogą zapoznać się również ci z polskich fanów, którzy znali je dotąd tylko z Netflixa.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8151-073-8 |
Rozmiar pliku: | 5,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jill Murphy zaczęła tworzyć opowieści w wieku sześciu lat. Zapisane kartki łączyła zszywaczem i tak powstały jej „debiutanckie” książki. Pierwsza część z serii o pechowej czarownicy została opublikowana w 1974 roku i cieszyła się ogromnym powodzeniem wśród czytelników. Opisane w Fatalnej czarownicy przygody zainspirowane zostały własnymi doświadczeniami autorki: „Chciałam opisać szkołę dokładnie taką jak moja, dodając do niej trochę magii. Prace nad tytułem zaczęłam w wieku 15 lat, a wszystkie postaci mają cechy moich szkolnych przyjaciół, wrogów i nauczycieli”. Zdaniem Jill Murphy to właśnie autentyczna podbudowa zapewniła Fatalnej czarownicy światowy sukces.Rozdział pierwszy
Mijał pierwszy dzień nowego roku szkolnego, już drugiego, jaki Mil dred Hubble miała spędzić w Akademii Czarów Panny Cackle. Rok szkolny dzielił się na dwa długie semestry, z których pierwszy rozpoczynał się we wrześniu i trwał aż do końca stycznia. Znany był jako semestr zimowy i kończył go miesiąc długo oczekiwanych wakacji. Drugi semestr rozpoczynał się w marcu i kończył pod koniec lipca, a nazwany był semestrem letnim. I to pomimo tego, że kiedy się zaczynał, na zewnątrz wciąż było koszmarnie zimno, wręcz lodowato. Po tym semestrze następował kolejny wspaniały miesiąc wakacji. Trwał aż do początku września, kiedy ruszał kolejny rok szkolny.
Ten pierwszy był dla Mildred prawdziwą katastrofą i należało uznać za cud, że w ogóle pozwolono jej wrócić do szkoły. Dziewczynka należała do tych nieszczęśniczek, które niemal na każdym kroku pakowały się w kłopoty. Choć starała się być uczynna i wzorowo się zachowywać, najwyraźniej posiadała niezwykły talent – okazywała się bowiem przyczyną wszystkich afer, jakie miały miejsce w akademii. I trzeba przyznać, że w niektórych sytuacjach (zwłaszcza kiedy ponosiła ją fantazja) potrafiła zamienić zwyczajne z pozoru wydarzenie w prawdziwe święto chaosu.
Teraz jednak Mildred była już nieco starsza i mądrzejsza (i miała dużo większą motywację), w dodatku zależało jej na utracie reputacji najgorszej czarownicy w szkole.
Kiedy przyleciała na miotle pod bramę akademii, przypominającą nieco te więzienne, tuż za nią zobaczyła zamglony dziedziniec. Tym razem udało jej się nie spóźnić i dlatego stała tam tylko niewielka grupka dziewcząt. Wszystkie przestępowały z nogi na nogę i poprawiały peleryny, żeby nie przemarznąć do szpiku kości. W szkole zawsze było chłodno, ponieważ – niczym warowny zamek – wybudowano ją z kamienia, ponadto mieściła się na szczycie wysokiej góry otoczonej tak gęstym lasem sosnowym, że aż ponurym i wilgotnym. Uczennice niemal nieustannie przeziębiały się lub łapały katar, zwłaszcza gdy zajęcia odbywały się na dworze.
– Zdrowe świeże powietrze – wołała panna Drill, nauczycielka gimnastyki, gdy słyszała kaszlące i kichające uczennice. – Na dobre wam to wyjdzie. Pięćset linijek do przepisania za karę dla każdej, która schowa się do środka przed dzwonkiem!
Mildred przeleciała nad bramą i wylądowała elegancko po drugiej stronie.
– No proszę, to całkiem niezły początek – pomyślała, rozglądając się z nadzieją, że ktoś widział jej udane lądowanie. Oczywiście nikt jej nie zauważył. Ludzie dostrzegali ją dopiero wtedy, kiedy zrobiła coś okropnego. Nigdy w momentach triumfu.
Miotła grzecznie unosiła się w powietrzu, najwyraźniej czekając na kolejne dyspozycje. Dziewczynka wyciągnęła zza siebie walizkę i spojrzała na pręgowanego kota Tabby’ego wciąż rozpłaszczonego na miotle. Ślepka miał przymknięte, pazury zaś wyciągnięte i wbite w witki, jakby przed chwilą walczył o życie. Biedny futrzak nadal nie przyzwyczaił się do unoszenia się w powietrzu i po wylądowaniu Mildred zawsze musiała odrywać go od miotły.
– Że też akurat dostałam takiego kota jak ty – powiedziała, po czym pogłaskała go jedną ręką. Drugą próbowała odczepić jego pazury. – No dalej, głuptasie, jesteśmy na miejscu. Spójrz tylko! Już po wszystkim! Możesz zeskoczyć na ziemię!
Tabby ostrożnie otworzył jedno oko. Kiedy zobaczył, że Mildred mówi prawdę, wskoczył jej na ramię i z wdzięcznością zaczął ocierać się o jej włosy. Dziewczynka poczuła przypływ ciepłych uczuć wobec tego wątłego stworzonka.
– Mildred! Millie! To ja! – Gdzieś z góry rozległ się znajomy głos. Spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła Maud. Jej przyjaciółka przeleciała właśnie nad bramą, machając kapeluszem w powietrzu, co niemalże spowodowało jej upadek. Ostatecznie udało jej się niezbyt pewnie wylądować obok Mildred.
– Och, Maud – zaśmiała się dziewczynka. Cieszyła się, że po długich letnich wakacjach znów widzi swoją najlepszą kumpelę. – Rany, wydajesz się o wiele szczuplejsza. I masz dłuższe włosy!
– Wiem – odpowiedziała Maud i dotknęła dwóch grubych warkoczy, które zaplotła w miejsce swoich tradycyjnych kitek. – Mama skazała mnie na koszmarną dietę. Nie mogłam nic jeść, nie licząc sałaty, selera i tego typu paskudztw. Na szczęście wyrwałam się właśnie z domu, więc czas wrócić do starych dobrych obiadów szkolnych. Trzy razy hip, hip, hurra na cześć puddingu daktylowego i budyniu!
Obie się zaśmiały.
– Nie wiem, po co im w tej szkole brama – zauważyła Mildred, kiedy trzy kolejne uczennice przeleciały na miotłach nad murami okalającymi dziedziniec.
– Może na wypadek odwiedzin zwyczajnych gości – stwierdziła Maud. – No wiesz, ludzi, którzy nie korzystają z mioteł. Panna Cackle nie może przecież oczekiwać, że przyjdą tu z drabinami, prawda? A swoją drogą, kto już jest? Ktoś, kogo znamy?
– Tylko Ethel – odpowiedziała dziewczynka. – Udawała, że mnie nie widzi. Choć oczywiście mnie to nie rusza.
Ethel Hallow była klasowym kujonem i lizusem, więc nie było w tym nic dziwnego, że Mildred za nią nie przepadała. Zwłaszcza po tych wszystkich okropnych akcjach, w które Ethel ją wmanewrowała podczas pierwszych dwóch semestrów. Dziewczynka dwukrotnie niemal wyleciała przez nią ze szkoły!
– Och, spójrz, Maud! – zawołała, wskazując dwie niewysokie uczennice w za dużych kapeluszach i obszernych pelerynach, które niemalże sięgały do ziemi. – To muszą być pierwszoroczniaki. Czy nie wydają ci się małe?
– Pomyśleć, że i my takie byłyśmy – dodała Maud matczynym głosem. – Czuję się przy nich staro.
Dwie pierwszoklasistki stały tuż obok siebie. Wyglądały na nieśmiałe i zagubione. Jedna z nich nerwowo rozglądała się dookoła, druga wyglądała, jakby za chwile miała się rozpłakać. Tworzyły naprawdę żałosną parę. Obie były chude, pochlipująca dziewczynka miała pociągłą bladą twarz i mysie włosy, a druga kręcące się rude kucyki. Z jakichś powodów ta pierwsza kogoś Mildred przypominała, choć dziewczynka nie była w stanie skojarzyć kogo.
– Może spróbujemy podnieść je na duchu? – zasugerowała. – To nie ich wina, że są nowe, biedactwa. Pamiętasz, jak my paskudnie się czułyśmy?
Przyjaciółki – czując się mądre i dorosłe – niezobowiązująco ruszyły w stronę dwóch smutnych szkolnych debiutantek.
– Cześć, musicie być tu nowe! – powiedziała Mildred.
– Tak – odpowiedziały chórem dziewczynki.
Mildred niezdarnie poklepała chlipiącą dziewczynkę po plecach.
– Nie płacz – poprosiła niepewnym głosem. – Tu wcale nie jest aż tak źle.
Niestety jej przyjazny gest tylko pogorszył sprawę, a dziewczynka, zamiast poczuć się lepiej, zaczęła głośniej łkać i objęła ją w pasie.
Mildred była przerażona. Wszystkie uczennice na dziedzińcu spojrzały w jej stronę. W dodatku w każdej chwili mogła pojawić się panna Hardbroom (niesympatyczna wychowawczyni z pierwszej klasy) i oskarżyć ją o znęcanie się nad biedną nową uczennicą.
Maud jednym ruchem oderwała dziewczynkę od kumpeli i potrząsnęła nią.
– Przestań wydawać te głupie dźwięki! – domagała się złośliwym tonem. – Przez ciebie Mildred będzie miała kłopoty, i to zanim rozlegnie się pierwszy dzwonek!
Mildred poprawiła pelerynę dziewczynki.
– Jak się nazywasz? – zapytała.
– Sybil – odpowiedziała nieznajoma.
– A ja Clarice – dodała ochoczo ta druga.
– Czy nauczyciele są tu bardzo surowi? – zapytała Sybil i wytarła oczy skrawkiem swojej długaśnej peleryny.
– Niezupełnie – odpowiedziała Maud.
– Nie licząc panny Hardbroom – dodała Mildred. – Ona jest najgorsza ze wszystkich, w dodatku będzie waszą wychowawczynią. Nam się poszczęściło i w tym roku dostaniemy pannę Gimlett, która jest całkiem miła. Ale panna Hardbroom to jakiś koszmar. Pojawia się znikąd… – W tym momencie Mildred umilkła i rozejrzała się na wypadek, gdyby nauczycielka właśnie się zmaterializowała. Na szczęście nic takiego się nie stało.
– W dodatku potrafi mówić o uczennicach paskudne rzeczy. I to przy całej klasie. Będziecie się czuć naprawdę głupio – wyjaśniła Maud.
– To prawda – dodała Mildred. – Słyszałam też, że kiedyś zamieniła uczennicę w żabę, bo ta spóźniła się dwie sekundy na lekcję. Nie wiem, czy to prawda, ale czasami widuję pewną żabę w pobliżu stawu mieszczącego się na podwórku za szkołą. Słyszałam, że tak naprawdę to biedna pierwszoroczniaczka, która…
– Nigdy o tym nie słyszałam! – jęknęła Maud. – Czy to prawda?
– Tak sądzę – stwierdziła Mildred, choć tak naprawdę wymyśliła tę historię dosłownie przed chwilą i… opowieść trochę wymknęła się jej spod kontroli. Szczerze mówiąc, opowieści często wymykały się Mildred spod kontroli. Potem odkrywała ku swojemu niezadowoleniu, że cała klasa jej słucha i wierzy w każde jej słowo. Wtedy już było za późno, żeby się przyznać, że to wszystko bujda.
Biedna Sybil także jej uwierzyła w historię o żabie i znów zaczęła łkać. Robiła to coraz głośniej, więc przyjaciółki uznały, że najlepiej zwiać, powierzając opiekę na dziewczynką Clarice.
– Mildred! Maudie! Juhuuu! To ja!
Enid Nightshade, uczennica, która pojawiła się w szkole w zeszłym semestrze i wkrótce się z nimi zaprzyjaźniła, przeleciała nad wierzchołkami drzewi zatrzymała się z piskiem miotły na dziedzińcu tuż obok kumpelek. Zrobiła to tak gwałtownie, że jej kot spadł razem z walizką z miotły, a Mildred i Maud musiały odskoczyć, żeby ich nie poprzewracała.
W tym samym momencie rozległ się pierwszy dzwonek i trzy czarownice sięgnęły po swoje rzeczy, aby wejść do szkoły.
– Strasznie się cieszę, że nie mamy już HB – szepnęła Enid (bo panna Hardbroom nosiła ksywkę HB).
– O tak – zgodziła się z nią Mildred. – Ten semestr będzie jak bułka z masłem. Nie będzie już dyszeć za naszymi plecami.