Fejk. Kłamstwa, w które wierzymy - ebook
Fejk. Kłamstwa, w które wierzymy - ebook
Fake news uświadamiają nam, że coraz trudniej jest odróżnić prawdę od fałszu. I o tym właśnie jest książka: o relacji pomiędzy prawdą a kłamstwem. Przeczytacie w niej o najsławniejszych kłamstwach w historii i dowiecie się, co sprawiło, że tak wielu ludzi uznało je za prawdę.
Autorem publikacji jest Daniele Aristarco, uwielbiany przez młodzież pedagog i pisarz, zebrał ich historie, by inspirowały kolejne pokolenia.
Spis treści
W godzinie przed zmierzchem
Quesalid. Czarownik, który nie wierzył w czary
Kilka prawd o kłamstwach. Mity, legendy i fake news
The Medicine Show. Narodziny reklamy
Prowokacja gliwicka. Fake news, który dał pretekst Hitlerowi
Fałsz czy prawda. Budowanie wizji świata
Każdy dzień ma własny kolor. Bujda o Blue Monday
Wyspa wiecznej muzyki. Kiedy fake news tworzą legendę
Nessie. Największa z fałszywych legend
Długa podróż. Kłamstwa o imigrantach
Incydent w Roswell. Fake news w służbie państwa
Sprawię, że zobaczysz gwiazdy. Nigdy nie byliśmy na Księżycu
Nie jesteśmy sami we wszechświecie! Oświadczenie o oświadczeniu NASA
Emeryci kontra kosmici. Kręgi w zbożu
Mordercze roboty. Kiedy fejk rozpowszechnia się jako fejk
Zainstaluj aplikację, ocal świat. Chemtrails, czyli smugi chemiczne
Taniec Vottary’ego. Łańcuszki świętego Antoniego na WhatsApp
Wycieczka niespodzianka. Reklama behawioralna
Wariograf. Jak zdemaskować kłamcę?
W godzinie przed świtem
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8151-394-4 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zależy nam, żeby wiedzieć, co się dzieje w ogromnym i nieustannie zmieniającym się świecie. I chcemy to wiedzieć od razu.
Jeszcze kilka lat temu, aby zdobyć informacje, musieliśmy wyjść z domu na ulicę, pójść do kiosku i kupić naszą ulubioną gazetę. Ewentualnie mogliśmy zostać w domu i poczekać na najbliższą emisję programu informacyjnego w telewizji. Albo pokręcić gałką radioodbiornika, żeby złapać jakąś stację nadającą serwis wiadomości. W każdym razie, jeszcze jakiś czas temu to my musieliśmy w taki czy inny sposób wyruszyć na poszukiwanie.
To samo możemy zrobić i dziś, ale jest bardziej prawdopodobne, że wiadomości będą nas szukać same. Dzięki urządzeniom, które nosimy w kieszeniach, informacje mogą dotrzeć do nas wszędzie, gdzie jesteśmy. Najważniejsze wydarzenia dnia, a także te znacznie mniej ważne, poznajemy niemal bezwiednie. A w tym przytłaczającym nieraz zalewie informacji możemy napotkać pewien szczególny rodzaj wiadomości i to jemu jest poświęcona ta książka. Chodzi o tak zwane fake news, fałszywe wiadomości, które mogą się okazać bardzo niebezpieczne, ponieważ zmieniają nasze zachowania, wpływają na nasze decyzje i mogą sprawić, że znajdziemy się w ryzykownej sytuacji. Zastanowimy się, skąd się biorą, co sprawia, że są tak podstępne, i postaramy się odkryć, czy istnieją sposoby na bronienie się przed nimi, zwłaszcza kiedy surfujemy w internecie.
Są tacy, którzy twierdzą, że sieć jest w naszych czasach główną przyczyną zepsucia, które zaczyna się od brutalizacji języka. Uważają oni, że trzeba koniecznie zorganizować masową ucieczkę z internetu, a zwłaszcza z mediów społecznościowych. Inni zaś utrzymują, że sieć stanowi wirtualną przestrzeń, w której ludzie mogą się spotykać, wymieniać idee, uczyć się od siebie nawzajem i dobrze się bawić.
Aby się uczyć i dobrze bawić, musimy poruszać się w środowisku, które ma jedną istotną cechę: daje możliwość popełnienia błędu. Tyle tylko, że przy aktualnym kształcie sieci internetowej błąd popełniony podczas surfowania wiąże się ze zbyt dużym ryzykiem. Wystarczy lekkomyślnie podać swoje dane osobowe, aby wpakować się w kłopoty.
Żyjemy w momencie przejściowym. Technologia nieustannie ewoluuje, a my za jej pomocą rewolucjonizujemy nasz sposób myślenia i wyrażania siebie. Na przykład coraz bardziej ulotna staje się idea granicy państwowej, a wyzwania stojące przed ludzkością są coraz bardziej złożone. I wiele z tych wyzwań napotykamy właśnie w internecie.
Wierzę, że żyjemy w okresie schyłkowym pewnej epoki. I że najprawdopodobniej także sieć internetową w tym kształcie, jaki obecnie znamy, czeka głęboka przemiana. My, ludzie, działamy w świecie, zmieniamy go, nadajemy mu inny kształt i być może właśnie dotarliśmy do punktu, w którym będziemy budować go na nowo.
Chociaż fałszywe informacje są zjawiskiem tak starym jak ludzkość, dzisiejsze fake news uświadamiają nam, że świat jest w kryzysie i coraz trudniej odróżnić prawdę od fałszu. O tym właśnie jest książka, którą trzymacie w dłoniach: o relacji pomiędzy prawdą a kłamstwem. Ale zanim do tego przejdziemy, pozwólcie, że opowiem wam pewną historię. Pozwoli nam ona rozgrzać silniki przed wyruszeniem w długą i ekscytującą podróż. I pomoże zanurzyć się w atmosferze, którą przeniknięta jest ta tajemnicza kraina, oswoić się z krajobrazem zawieszonym pomiędzy rzeczywistością a wymysłem, z dżunglą, w której może wszystko jest prawdą, a może nic nią nie jest. Historia, którą chcę wam opowiedzieć, rozgrywa się w odległej epoce na wyspie Vancouver w Kanadzie. Jak każda porządna historia, ta również ma swojego protagonistę, którego nie zawaham się nazwać bohaterem z prawdziwego zdarzenia. Jego imię brzmi Quesalid.Quesalid
Czarownik, który nie wierzył w czary
Szaman Quitano tańczył przy szalonym biciu bębnów. Wszyscy mieszkańcy wioski zgromadzili się wokół niego, kołysząc się w rytm muzyki. W środku utworzonego przez nich kręgu, na rozciągniętej na ziemi macie leżała Quensasha, staruszka, która od kilku dni uskarżała się na silne bóle brzucha.
Tylko jedna osoba w pierwszym rzędzie stała nieruchomo z założonymi rękami i pytała samą siebie: „Czy to, co się tu teraz dzieje, to prawda czy fałsz? Czy ten przystrojony w pióra człowiek z pomalowaną twarzą potrafi uleczyć moją matkę przy pomocy tańca?”.
Te pytania zadawał sobie Quesalid, syn Quensashy. Miał zaledwie dziesięć lat i był bardzo bystrym i inteligentnym chłopakiem. Należał do Kwakiutlów, plemienia silnych i twardych ludzi, którzy od niepamiętnych czasów mieszkali w długich drewnianych domach na wyspie Vancouver na Oceanie Spokojnym, tuż przy północno-zachodnim brzegu Ameryki. Prowadzili spokojne życie, a kiedy ktoś z nich chorował, dobrze wiedzieli, co robić. Posyłali po Quitana, szamana mieszkającego na stałym lądzie. Kwakiutlowie wezwali go i poprosili o uzdrowienie Quensashy. Kilka dni później mężczyzna przypłynął na wyspę, na pokładzie swojej łodzi i został bardzo uroczyście przywitany. Najpierw zażądał darów. Potem przygotował się do rytuału. Tamtej nocy, gdy go odprawiał, Quesalid nawet na chwilę nie odrywał od niego wzroku, przekonany, że w każdym geście i słowie czarownika kryje się jakaś sztuczka.
W pewnym momencie uzdrowiciel przerwał taniec. Szeroko gestykulując, z natchnieniem na twarzy, przyklęknął obok chorej kobiety. Zakrzyknął coś w stronę nieba, a potem pochylił głowę nad jej brzuchem. Potem zerwał się na nogi, szeroko otworzył usta, wyciągnął język i pokazał coś małego i zakrwawionego. Chwycił przedmiot palcami i pokazał zgromadzonym.
– To jest choroba Quensashy, którą właśnie wyssałem z jej ciała! – krzyknął i w podskokach pobiegł do ognia, by spalić tę dziwną rzecz.
Patrząc na to przedstawienie, Quesalid poczuł niewymowne oburzenie. Czy to możliwe, żeby nikt z obecnych nie zdawał sobie sprawy, że to absurdalna inscenizacja i nic więcej? Jednak w tej samej chwili Quensasha podniosła się z ziemi. Uśmiechała się. Została uzdrowiona. Natychmiast zebrało się całe plemię, aby to uczcić. Tańce trwały przez całą noc. Quitano był traktowany prawie jak bóg. O brzasku wiekowy szaman wsiadł do wypełnionej drogocennymi darami łodzi i powoli zniknął za horyzontem.
Quesalid był szczęśliwy z powodu nagłego wyzdrowienia matki, ale coś mu mówiło, że nie miało ono nic wspólnego z tańcem czarodzieja. Wątpliwości gryzły go jak kornik drzewo, żłobiły w jego umyśle długie korytarze. Jak członkowie jego plemienia mogli wierzyć w te głupie przesądy? Ale czy to naprawdę były tylko przesądy?
Zaczął całymi dniami włóczyć się samotnie i bez konkretnego celu, pogrążony w rozmyślaniach. Każdemu zdarzają się takie stany. Wielu ludzi wybiera się wtedy na spacer i nierzadko zatrzymują się dopiero nad brzegiem rzeki, jeziora lub – znacznie częściej – na portowym nabrzeżu albo na molo. Chcą być jak najbliżej morza, nie zanurzając w nim stóp. Niepojęta jest siła wody, że potrafi tak przyciągać i wyciszać ludzi. Tak właśnie było z Quesalidem: jedynie patrząc na ocean, potrafił uporządkować swoje myśli. Aż pewnego dnia, kiedy znów stanął twarzą w twarz z ogromem oceanu, postanowił wypłynąć. Wsiadł do kanoe, po raz ostatni spojrzał na wioskę i chwycił za wiosło. Już miał odbić od brzegu, gdy zobaczył, że zanurzone w wodzie do połowy pióro wiosła wygląda tak, jakby było złamane. Mało brakowało, a dałby się zwieść pozorom. Zanurzył wiosło raz jeszcze, odepchnął się mocno i wypłynął. Chciał się udać na poszukiwanie szamanów, wypytać każdego z nich po kolei i dowiedzieć się, kim są: uzdrowicielami czy sprawnymi oszustami. W tym ostatnim przypadku gotów był ich zdemaskować.
Kiedy dopłynął do stałego lądu, natrafił na małą wioskę. Poprosił o przyjęcie przez miejscowego szamana i gdy przed nim stanął, zasypał go pytaniami.
– Na czym polegają twoje czary? – pytał. – Jak się ich nauczyłeś? A przede wszystkim, czy to prawda, czy po prostu sztuczka?
Szaman był olbrzymim, dziko wyglądającym mężczyzną o ciemnej skórze. Całe ciało i twarz miał pokryte tatuażami i był prawie całkiem łysy, nie licząc jednego kosmyka włosów splecionych z tyłu głowy. Natychmiast poczuł sympatię do Quesalida.
– Jeśli chcesz, możesz ze mną zostać – powiedział do niego głębokim głosem. – Nauczę cię wszystkiego, co wiem, pod warunkiem, że dochowasz tajemnicy.
Quesalid się zgodził. Został z szamanem przez cztery lata. W tym czasie poznał arkana magii mającej moc uwalniania chorych od cierpienia. Większość rytuałów stanowiły iluzjonistyczne sztuczki. Należało wiedzieć, jak się ubierać i malować, znać pieśni i umieć tańczyć, odgrywać stan natchnienia i przekonująco udawać omdlenie. Quesalid nauczył się również kilku bardziej pożytecznych umiejętności. Na przykład, jak asystować przy porodzie lub jak osłuchiwać klatkę piersiową chorego. W końcu poznał najbardziej skrywaną tajemnicę: przed uzdrawianiem pacjenta szaman ukrywał w kąciku ust małą kulkę z pierza. W kulminacyjnym momencie rytuału robił sobie małą ranę w jamie ustnej, na przykład lekko przygryzając język. Następnie pochylał się nad pacjentem i udawał, że wysysa z jego ciała dręczące go „zło”. Potem pozostawało już tylko w odpowiednim czasie wypluć zakrwawioną kulkę i uroczyście ogłosić poszkodowanemu i zgromadzonym, że choroba została pokonana.
„Ta cała magia to zwyczajna kuglarska sztuczka”, pomyślał Quesalid, „to wielkie kłamstwo, większe nawet, niż mi się wydawało”.
Pożegnał się z szamanem, podziękował za ujawnienie tajemnic jego profesji i udał się na brzeg oceanu. Nie wolno mu było wyjawić ludziom tego, co odkrył, ale przynajmniej zdołał dowiedzieć się, jak się rzeczy mają. Wróci do domu i będzie żył wolny od swojej obsesji i świadomy prawdy, postanowił.
Jednak nie był już wolny. Kiedy Kwakiutlowie zobaczyli, jak podpływa do wioski w swoim kanoe, wybiegli mu radośnie naprzeciw. Jego lud zdążył się już dowiedzieć, że ten młody i przedsiębiorczy chłopak został szamanem. Kilka dni później do jego chaty zapukała kobieta, błagając, by uzdrowił jej córkę. Przez wiele dni dziewczyna cierpiała na straszliwe bóle głowy i rzucała się na swoim posłaniu, wykrzykując imię Quesalida. Powiedziała, że widziała go we śnie i że tylko on może ją uzdrowić. Quesalid odmówił przyjęcia darów, które kobieta chciała mu ofiarować, ale zgodził się przyjść do jej córki.
„Zrobię to, czego się nauczyłem, nawet jeśli w to nie wierzę” – powiedział sobie. „Może gdy ludzie zobaczą moją porażkę, zrozumieją, że ta cała magia to tylko zwykłe szalbierstwo”.
Wykonał nad dziewczyną wszystkie poznane gusła, włącznie ze sztuczką zakrwawionej kulki. Był najzupełniej świadomy, że jest aktorem w trywialnej farsie. Jednak na zakończenie rytuału dziewczyna wstała i zaczęła tańczyć. Chora została uzdrowiona. Quesalid pomyślał: „Ta dziewczyna odzyskała zdrowie, ponieważ mocno wierzyła w to, co się jej przyśniło. Nie ma w tym żadnej mojej zasługi”.
Wieść o Quesalidzie, uzdrowicielu, rozeszła się po całej wyspie. Przed jego drewnianą chatą wystawały długie kolejki kobiet i mężczyzn dotkniętych przeróżnymi dolegliwościami. I wszyscy oferowali mu dary w zamian za odprawienie nad nimi rytuału. Jednak Quesalid, nie chcąc czerpać zysków z tej farsy, wsiadł ponownie do swojego kanoe i odpłynął z rodzinnej wsi.
Kiedy dotarł na stały ląd, ukrył kanoe wśród przybrzeżnej roślinności i ruszył prosto przed siebie w las, tam gdzie go oczy poniosły. Po zmierzchu dotarł na skraj wielkiej polany pełnej ludzi, oświetlonej mnóstwem pochodni. Pośrodku polany kilku szamanów tańczyło wokół chorych leżących na ziemi. Jednak nie pochylali się nad ciałami ani nie wyciągali niczego z ust. Ograniczali się do wyplucia odrobiny śliny na dłoń i pokazania jej tłumowi. Ale po zakończeniu tańca chorzy dalej leżeli na ziemi, tak samo obolali i bezsilni.
„To jest jeszcze bardziej fałszywe i nieuczciwe uzdrawianie, niż to, którego ja się nauczyłem. Ci szamani nawet nie udają, że wysysają przyczynę choroby”.
Rozpoznał go ktoś z tłumu.
– Ty jesteś Quesalid, potężny szaman. Błagam, ty uzdrów naszych chorych!
Słysząc tę rozpaczliwą prośbę, Quesalid nie wycofał się.
„Zrobię to, czego się nauczyłem, nawet jeśli w to nie wierzę. Może w obliczu mojej porażki inni również zrozumieją, że to tylko sztuczki”, powiedział sobie, wchodząc do środka kręgu, aby wykonać swoje zwykłe tańce zakończone obowiązkowym finałem z zakrwawioną kulką.
Także i tym razem uzdrowieni chorzy podnieśli się z ziemi o własnych siłach. Na ten widok ludzie zwymyślali i przepędzili pozostałych szamanów, którzy schronili się w lesie. Quesalid pomyślał: „Ich metody były takim samym oszustwem jak moje. A jednak moje kłamstwo działa lepiej”.
Pokonani szamani udali się do starego i szanowanego Quitana, tego samego, który wiele lat wcześniej uzdrowił Quensashę. Dowiedziawszy się, co się stało, Quitano postanowił rzucić wyzwanie aroganckiemu młodzieńcowi, któremu zaczęto już oddawać niemal bałwochwalczą cześć.
Przyszedł do wioski i w obecności wszystkich zawołał:
– Tej nocy przynieście do lasu swoich nieuleczalnie chorych i umierających!
Następnie zwrócił się do Quesalida:
– Przyjdź i ty. Zobaczymy, kto z nas jest prawdziwym szamanem!
Quesalid z radością przyjął wyzwanie: w końcu obaj zostaną zdemaskowani. Quitano stosował przecież te same sztuczki co on, włącznie z zakrwawioną kulką. Ludzie w końcu zdadzą sobie sprawę, że obaj są tylko oszustami. A on, nie zdradzając obietnicy złożonej swojemu nauczycielowi, pomoże im poznać prawdę.
Tamtej nocy w lesie położono na ziemi obok siebie dziesiątki cierpiących osób. Quitano jako pierwszy rozpoczął swój taniec, pełen małych kroków i wielkich teatralnych gestów. Następnie pochylił się nad każdym z chorych i jak zwykle wyjął z ust krwawą kulkę.
– Oto zło, które wyssałem z waszych ciał! – zawołał i uroczystym krokiem podszedł do ognia, by ją spalić.
Ale żaden z chorych nie powstał. Kiedy nadeszła kolej Quesalida, młody szaman z wielką uwagą odtworzył identyczny taniec i tak samo wyciągnął z ust zakrwawioną kulkę. Jednak tym razem chorzy podnieśli się z ziemi. Wszyscy zostali uzdrowieni. Stary Quitano ze spuszczoną głową zniknął w lesie.
Tej samej nocy Quesalid usłyszał, jak ktoś puka do jego drzwi. Stary Quitano wrócił i błagał go:
– Proszę, wyjaw mi swoje sekrety!
– Nie wiem nic ponad to, co wiesz i ty – odpowiedział Quesalid – i przyczyna, dla której moja magia działa, a twoja nie, również dla mnie stanowi tajemnicę.
Starzec usiadł na ziemi ze skrzyżowanymi nogami. Schował głowę w dłoniach i zagłębił się w rozmyślaniu.
– Wszyscy z całej mocy pragniemy w coś wierzyć – odezwał się po dłuższej chwili. – Potrzebuje tego nasza dusza, która rządzi ciałem. A kiedy już nie wierzymy w coś, to ograniczamy się do wierzenia w kogoś.
Quesalid uważnie wysłuchał opinii Quitana. Czuł jednak, że do pełnego zrozumienia tych słów czegoś mu jeszcze brakuje. Aż w końcu stary szaman dodał:
– Oni nie wierzą w twoją magię. Oni wierzą w ciebie.
Powiedziawszy te słowa, Quitano zniknął w lesie i nikt go już więcej nie zobaczył. A Quesalid w końcu zaczął rozumieć. Wszystkie te uzdrowienia były możliwe dzięki ślepemu zaufaniu, jakim obdarzyli go chorzy. Życzliwość wobec młodego człowieka, który nie przyjmował darów w zamian za swoje szamańskie działania, otaczająca go dobra energia – to one leczyły rany i oddalały choroby.
Quesalid wyszedł z chaty, by się przespacerować, jak zawsze wtedy, kiedy musiał pomyśleć. Zrozumienie prawdy zajęło mu wiele lat, teraz musiał zadecydować, co dalej: czy nadal posługiwać się fałszem w służbie ludziom i ich rozpaczliwej potrzeby wiary w baśnie, czy też wyruszyć ponownie w podróż bez jasno wyznaczonego celu. Podróż bez wątpienia wyczerpującą, ale dającą nadzieję, że pewnego dnia doprowadzi go bliżej prawdy.
Po raz kolejny Quesalid stanął nad brzegiem oceanu. Podszedł tak blisko, jak to było możliwe bez wchodzenia do wody. Jego kanoe czekało ukryte w zaroślach. Zepchnął je do wody. Tego wieczoru morze nie było spokojne. Ale postanowił, że czas odejść. Wiosło zanurzone w wodzie wyglądało, jakby było złamane. Zanurzył je głębiej i pokonał złudzenie. Po raz ostatni spojrzał na wieś i wyruszył przed siebie, aby szukać prawdy.