Follow me, like me - ebook
Follow me, like me - ebook
Kiedy 16-letnia Chloe – królowa Instagrama i selfie - odpowiada na wiadomość od przystojnego nieznajomego, nie ma pojęcia, kogo zaprasza do swojego życia. Gdy jej internetowy fan staje się coraz bardziej natarczywy, jej prawdziwe życie zaczyna się rozpadać i Chloe zdaje sobie sprawę, że musi znaleźć sposób, aby go zatrzymać, zanim sprawy wymkną się spod kontroli.
Amber nie jest królową Instagrama i nikt nie ma na jej punkcie obsesji. Jej wielka miłość właśnie wyrzuciła ją ze znajomych na FB, ale to nie przeszkadza dziewczynie w śledzeniu jego Facebooka i Instagrama.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8240-128-8 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Amber
Lustra na ścianach siłowni sięgają od podłogi do sufitu i doskonale widać w nich każdą niedoskonałość na mojej twarzy. Mam ciemnofioletowe cienie pod oczami, tłuste czoło i wielki biały zaskórnik na czubku nosa. Wdrapuję się na rower stacjonarny, trochę trzęsą mi się przy tym ręce.
Krzywię się do swojego odbicia. Rany! Trzeba się było położyć i wyspać, zamiast do drugiej w nocy obsesyjnie wyobrażać sobie ten moment: poranek w przyszkolnej siłowni, gdzie być może znowu go zobaczę.
A co, jeśli wszystko zepsuję?
Może palnę coś głupiego? Albo w nerwach głos zacznie mi się głupkowato łamać? Albo jeszcze gorzej: ja się do niego odezwę, a on mnie totalnie zignoruje?
I już cała się trzęsę. Czuję, jak gęsia skórka z ramion pełznie coraz wyżej. I to łaskoczące, elektryczne mrowienie. Zaciskam usta z obawy, że zaraz zacznę szczękać zębami.
Wyluzuj. Przecież jego jeszcze tu nie ma. Weź się w garść.
Chowam palce w rękawach bluzy i zaczynam stukać w przyciski. Rower włącza się z przenikliwym piskiem, aż podskakuję na siodełku.
Czy ktoś to widział? Ukradkiem rozglądam się po sali, ale nikt na mnie nie patrzy. Facet najbliżej mnie ma w uszach słuchawki, kobieta na wolnych ciężarach w rogu patrzy w lustro.
Zaczynam spokojnie pedałować.
Koło kręci się coraz szybciej i szybciej. Krew nabiega mi do twarzy. Zaraz może wejść Ren. W każdej chwili.
Nagle słyszę cichy odgłos prującego się materiału i czuję, że coś ciągnie mnie za nogawkę.
Co jest...?
Nitka wystająca z dołu nogawki moich legginsów do biegania wkręciła się w pedał. Podnoszę nogi, ale pedały kręcą się jeszcze przez kilka dobrych sekund, coraz mocniej naciągając materiał.
Rower zaczyna ściągać mi legginsy z tyłka. Rozglądam się, potem szarpię za nogawkę, ale rower znów ją napręża.
Próbuję wymanewrować nogę z pedałów, ale nitka jest mocna i tak ciasno nawinięta wokół ośki, że zaraz albo polecę z roweru i spadnę na twarz, albo rozerwę sobie legginsy na tyłku.
Policzki zaczynają mnie szczypać.
Boże. Utknęłam na amen.
Kątem oka widzę wysokiego gościa z grzywą czarnych włosów, w granatowej bluzie – uniformie tutejszych trenerów. Proszę, błagam, niech to nie będzie Ren. A jeśli to on, to niech się nie waży podchodzić!
Próbuję się schylić i rozplątać wkręconą nitkę, ale bez skutku. Nie jestem specjalnie rozciągnięta i jeśli zegnę się jeszcze choćby odrobinę głębiej, to legginsy już na pewno zjadą mi na kolana.
Do oczu zaczynają mi napływać łzy upokorzenia.
To był żałosny pomysł, żeby tu przychodzić. Jak mogłam się łudzić, że Ren będzie w ogóle chciał ze mną gadać? A ten pokaz slajdów z jego zdjęć? Żenada! Bajki bajkami, a wszystko skończy się tak: cały ranek spędzę uwięziona na tej cholernej maszynie i w końcu będę musiała podrzeć na sobie te piekielne spodnie, żeby się uwolnić i pójść do szkoły.
O Boże! Przypomniałam sobie, jaką mam pod spodem bieliznę...
Białe, workowate galoty. Pierwsze, które wpadły mi w ręce, gdy się ubierałam, jeszcze na wpół śpiąc.
Mrugam kilka razy i pociągam nosem, żeby się pozbyć łez.
Nagle wyrasta obok mnie jakaś wysoka dziewczyna. Jest szczupła, ma gęste kręcone rude włosy związane wysoko na głowie w koński ogon i taką samą bluzę trenera jak Ren.
– Jestem Iulia, stażystka. Potrzebujesz pomocy? – Zerka w dół na moją nogawkę w potrzasku, potem ścisza głos. – Widziałam, jak walczysz z rowerem. Spokojnie, pomogę ci.
Klęka i w kilka sekund zręcznie uwalnia moje spodnie z maszyny. W pewnej chwili nachyla się prawie do ziemi, odgryza nitkę wiszącą u dołu nogawki i wybawia mnie z opresji.
Ostrożnie zdejmuję nogę z pedału. Nie ciągnie. Dolne obszycie legginsów odrobinę się rozpruło, ale to jednak wielka ulga, że nie spędzę całego poranka przysznurowana do roweru.
– Jeśli będziesz jeszcze potrzebować pomocy, pytaj bez wahania! – mówi Iulia, uśmiechając się szeroko, a ja zdaję sobie sprawę, że w tym tygodniu jest pierwszą osobą ze szkoły, która się do mnie uśmiechnęła.
Otwieram usta. Chcę coś powiedzieć, jakoś jej podziękować za uratowanie z opałów, ale zanim udaje mi się cokolwiek wykrztusić, ona odchodzi sportowym krokiem i zaczyna objaśniać jakiemuś facetowi, jak się prawidłowo robi przysiady.
Wiem, że jestem już wolna, ale wolę nie ryzykować. Zeskakuję z maszyny, łapię butelkę z wodą i daję nogę do przebieralni.
Rena nigdzie nie widać.
Jak mogłam odstawić taką żałosną akcję? Zrywać się o świcie i przyłazić tu, bo być może on dziś pracuje? Wszyscy studenci z kursu trenerskiego są teraz na zajęciach, a praktyki w siłowni mają tylko co jakiś czas, i to wcale nie codziennie. Dam sobie głowę uciąć, że Ren skończył szkołę w zeszłym roku i jest tylko o rok starszy ode mnie, ale i tak może mnie wziąć za jakiegoś głupiego podlotka ze szkoły obok, zwłaszcza jeśli zobaczy, jak się przebieram w łachy od wuefu.
A zresztą może to i lepiej, że ma dziś zajęcia na studiach. Bo co by się stało, gdyby Iulia mnie nie uwolniła? Niewykluczone, że musiałabym świecić gołym tyłkiem przed całą siłownią.
Gdy naciągam szkolny sweter na sportową bluzę, znów zbiera mi się na płacz. Idiotka ze mnie, prawda? Ten jego uśmiech nic nie znaczył. Uśmiecha się tak do wszystkich. Nie powinnam była znów tu przyłazić. To była totalna głupota.
Dwie recepcjonistki przy głównym wejściu do centrum sportowego omawiają coś szeptem, nachylone do siebie. Nie zwracam na nie specjalnej uwagi, bo głowę mam zapętloną wokół okropnych myśli. Zastanawiam się, co Ren sądzi na mój temat. Przyczepiły się do mnie te myśli jak rzep i nie mogę się od nich uwolnić, choć z całych sił próbuję.
– No nie do wiary z tym Renem! – dobiega mnie syk jednej z recepcjonistek.
Stopy wrastają mi w ziemię. Udaję, że szukam czegoś w mojej sportowej torbie.
– Menedżerka od początku była na niego cięta.
Upuszczam torbę. Recepcjonistki patrzą teraz na mnie. Usłyszały mnie?
– Pomóc ci w czymś, słonko? – pyta jedna z nich, pochylając się nad blatem recepcji.
Błyskawicznie podnoszę torbę.
– Nie, nie. Nie trzeba – bąkam i czym prędzej ruszam w stronę podwójnych drzwi wyjściowych.
Podmuch chłodnego wiatru uderza mnie w policzki, ale nie zwracam na to uwagi.
Czyżby Ren coś przeskrobał?
Przypominam sobie ten uśmiech. Jego dobre oczy. To, jak mi pomógł z maszyną do wiosłowania, kiedy pierwszy raz przyszłam do siłowni. Rany, jaka ja byłam niewiarygodnie głupia!
Przygryzam policzek w kąciku ust.
Nie było go dziś w siłowni. Zaraz... Przecież zawsze, gdy przychodzę ćwiczyć w środy rano, on też jest.
Czyli zdecydowanie coś jest nie tak.
Ale co?
Automatycznie wchodzę na profil Rena i odświeżam go kilka razy. Po chwili chowam telefon. Nie ma nowych postów.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------