Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Forget Me Always - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 sierpnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Forget Me Always - ebook

Ciąg dalszy bestsellera Love me Never


Bestseller „New York Timesa”


Minęło czternaście tygodni, odkąd Isis Blake przeniosła się do nowej szkoły (i trzy lata, dwadzieścia pięć tygodni i pięć dni, odkąd nie była zakochana, i jeśli uda jej się zrealizować plan, ten licznik będzie bił w nieskończoność). Podczas tych czternastu tygodni poznała Jacka Huntera – wroga, który stał się być może kimś więcej – dzięki jego odwadze przeżyła brutalną napaść agresywnego byłego swojej matki, a zaraz potem całkiem o Jacku zapomniała.
Jedynym jasnym punktem jest w jej życiu Sophia, tajemnicza dziewczyna, z którą Isis dzieli pobyt w szpitalu i zamgloną znajomość z Jackiem.
Gdy wspomnienia wracają, jest jej coraz trudniej oprzeć się uczuciom.
A Jack nie jest w stanie trzymać się z daleka od jedynej dziewczyny, która stopiła lód jego serca.
Gdy wychodzą na jaw mroczne sekrety otaczające Sophię, Isis uświadamia sobie, że Jack nie jest tym, za kogo go miała. Zaczyna dostawać przerażające anonimowe maile, które paradoksalnie mogą ocalić ją przed czymś jeszcze gorszym: przed jej przeszłością.


SARA WOLF ma dwadzieścia kilka lat. Popularność zdobyła serią rozpoczętą powieścią Love Me Never. Książka trafiła do Top 5 iBooków powieści młodzieżowej magazynu „Publishers Weekly”. Forget Me Always to bestseller „New York Timesa”.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-7692-2
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 2

3 lata, 25 tygodni, 5 dni

Kompletnie nie wiem, co myśleć. Znałam Jacka. Znam Jacka. Ten wyszczekany koleś z twarzą jak z reklamy bielizny mnie zna.

Jeszcze niedawno, przed tą irytującą konstatacją, był po prostu chłopakiem, któremu wiele zawdzięczałam. Ale teraz stał się chłopakiem, którego znam! Znam jakichś chłopaków! Którzy nie są pociesznymi Wrenami! Czemu nikt mi nie powiedział? Przecież nie znienawidziłabym nikogo za kilka słów prawdy. Przeciwnie, jestem wielką zwolenniczką mówienia prawdy przez wszystkich mieszkańców planety! To by znacząco poprawiło komunikację międzyludzką i sprawiło, że ogólnie będzie mniej kijowo!

Sophię zastaję w świetlicy, czyta romans. Czyjeś wezbrane piersi na okładce wytrącają mnie z misji na jakieś dwie dziesiąte sekundy, ale potem przypominam sobie, że mam lepsze cycki, więc walę obiema pięściami w blat stolika.

– Sophie! Sofko! Sofoklesie!

Spokojnie podnosi na mnie wzrok i wkłada zakładkę między stronice.

– Słucham panią?

– Nie chcę być niegrzeczna ani wchodzić w zbyt gwałtowne konfrontacje, ale czemu, do jasnej cholery, nie powiedziałaś mi, że mam amnezję?!

Aż ją zatyka.

– Ty masz amnezję?

– Sopelku, no! – łkam.

Sophia wstaje, wkłada książkę pod pachę, a mnie oferuje drugie ramię.

– Oj przestań. Żartowałam. Chodź, przejdziemy się.

Rozważam, na ile skuteczny byłby nieprzerwany wrzask, aż zrobi to, o co proszę, ale stwierdzam, że jednak niespecjalnie, więc biorę ją pod rękę. Prowadzi mnie białymi, aż zbyt sterylnymi korytarzami. Lawirujemy wśród lekarzy i noszy. Z wózka inwalidzkiego macha do nas starsza kobieta, a Sophia odwzajemnia powitanie.

– Dzień dobry! Jak się pani czuje?

– Dobrze, kochanie. A ty? Słyszałam, że wkrótce będziesz miała operację? Doktor Fenwall jest jak najlepszej myśli!

– Och, wie pani, jaki on jest. – Sophia uśmiecha się szerzej. – On zawsze jest dobrej myśli. Ja się na nic nie nastawiam.

– Nie mów tak, skarbie! Jestem przekonana, że wszystko się uda, wkrótce wyjdziesz ze szpitala i zaczniesz chodzić na randki z tym twoim czarującym chłopcem.

Sophia się śmieje, ale gdy znikamy za rogiem, uśmiech natychmiast znika jej z twarzy. Wygląda jak kwiat ścięty pierwszym przymrozkiem.

– No co, wydawała się miła – próbuję ją rozchmurzyć. – Umierająca, ale miła.

– Wszyscy umieramy – stwierdza Sophia. – Po prostu niektórzy trochę szybciej.

Czuję się zdyscyplinowana i rozglądam się wokół, byle na nią nie patrzeć.

– Powinni to miejsce jakoś odświeżyć. Nie wiem, może namalować serduszka na ścianach. Albo szczeniaki. Wszędzie szczeniaczki. Szczeniaczkowy raj. W skrócie „szczaj”.

Nie odpowiada, tylko wiedzie mnie na schody. Może to już koniec. Przestanie być moją przyjaciółką. Może nienawidzi szczeniaczków. I serduszek na ścianach! Może moja niewyparzona gęba w końcu mnie wpakowała w kłopoty. Nie mam jak stąd uciec, chyba że zeskoczyłabym z poręczy, na sam dół…

– Isis, co ty gadasz!

Patrzę na nią.

– Znów głośno myślałam? _Mea culpa_.

Sophia otwiera drzwi na szczycie schodów i oślepia mnie słońce. Wskazuje, że mam przez nie przejść. Wypadam na dach, a cierpkie zimowe powietrze szczypie mnie w twarz. Widać stąd prawie całe Northplains, umoszczone w skalistej dolinie poniżej. W koronach drzew szaleją drozdy, a spore ich stadko siedzi na dachu i dziobie coś bez sensu. Są takie spokojne. Takie małe. Takie radosne.

– Łaaaaa! – wrzeszczę i szarżuję na nie. Zrywają się z wściekłym piskiem i na ułamek sekundy ogłusza mnie ich krzyk. – To kara za to, że jesteście tak cholernie rozkoszne!

Obok staje Sophia, a wiatr się zabawia jej platynowymi włosami.

– Tutaj przychodzę, kiedy jestem smutna albo czuję się samotna.

– Super! – wrzeszczę trochę za blisko jej ucha, więc zaraz się poprawiam i szeptem powtarzam: – Super.

– Cieszę się, że ci się podoba. Nigdy tu nikogo nie przyprowadziłam. No, z wyjątkiem Jacka. Jemu pokazałam. I Naomi wie, że tu bywam.

– Bo jest wścibska jest skurczybyk.

– Tak, bo jest wścibska jak skurczybyk – zgadza się Sophia. Siada na krawędzi dachu. Ostrożnie spoglądam w dół – jest wysoko, bardzo. Konkretnie tak wysoko, że jakby co, to śmierć na miejscu. Ale Sophia zupełnie się tym nie przejmuje. Spokojnie kopie piętami w mur.

Nie chcę, żeby się czuła wystawiona, więc siadam obok niej i niepewnie spuszczam nogi. Ona coś nuci. Słońce chyba będzie się zbierać. Wciąż jest jasne i okrągłe, ale wygląda na zmęczone i zaczyna się chylić ku zachodowi. Świat jest spokojny. Albo nie zawraca na nas uwagi. Chorzy żyją w innym świecie. Zwykły świat skupiony jest na życiu, a my na tym, żeby nie umrzeć. A siedzenie tutaj, dosłownie centymetry od śmierci? To trzeci wymiar. Granica, strefa przejściowa. Wszystko jest kruche i może się zmienić pod wpływem najlżejszego wiatru, pojedynczego, lekkiego pchnięcia.

– O czym myślisz? – pyta Sophia.

– To głębokie i intymne myśli. Bardzo głębokie. Jak co najmniej dwie piosenki indie razem wzięte.

Śmieje się i nuci dalej, trochę wyższym głosem. Drozdy ćwierkają do wtóru. A może się z niej śmieją.

– Co masz na ręce? – pyta, a ja odruchowo naciągam rękaw na dłoń.

– Nic.

– Gdyby to było nic, nie nosiłabyś wiecznie długich rękawów.

– Nic, naprawdę.

– Próbowałaś się zabić?

Zapada cisza. Nawet drozdy nie ćwierkają.

– Nie – odpowiadam w końcu. – Jestem stuknięta, nie głupia.

Cisza powraca, chce się zemścić. Na tym dachu spoczywa ciężar wszystkich możliwych światów, wystarczy, że siedzimy tu my.

– Uprawiałaś kiedyś seks? – pyta. Bez specjalnego powodu zaczynam się wiercić. Łapie mnie za rękę, a ja prawie krzyczę.

– Chcesz mnie zabić?!

– To tylko pytanie.

– Właśnie. A nie odpowiedź na moje palące wątpliwości na temat mojej amnezji i Jacka!

– A ja uprawiałam seks. – Skubie sukienkę. – Z Jackiem.

– Super! – Czuję, że ściska mnie w gardle, a gdzieś w głębi brzucha coś zaczyna gulgotać. Jestem zdumiona reakcją mojego ciała na jej słowa, więc zachowuję się przebiegle i udaję, że w ogóle mnie nie poruszyły. – To znaczy, dobrze dla ciebie, naprawdę! O to mi chodziło. Mam nadzieję, że było dobrze! W ogóle oboje jesteście dobrzy! Razem!

– Zazdrość do ciebie nie pasuje. – Sophia się śmieje.

– Zazdrość? Przegapiłaś odcinek, w którym się okazuje, że Jack jest jedną wielką czarną dziurą w moim mózgu, a nie żywym człowiekiem? – A potem pewna myśl uderza mnie z takim łomotem, jakby tuzin Godzilli tańczył break-dance na ruinach Tokio. – Czy ja… Czy…?

– Nie! Nie, nie! – zaprzecza Sophia. – Przepraszam, nie chciałam cię tak wkręcić. Nie sądzę. To znaczy, hm. Nie wiem na pewno, co się między wami wydarzyło, ale z tego, co słyszałam ostatnio, oddawaliście się brutalnej i egoistycznej przepychance. Bez seksu.

– Brzmi prawdopodobnie.

– Mówił, że nazywałaś to wojną. A czasem krucjatą.

– Musiał zrobić coś naprawdę paskudnego, skoro odwołałam się do terminologii średniowiecznej.

– Nie wątpię, że były między wami nieporozumienia – przyznaje. – On potrafi być chłodny. A nawet okrutny. A ty jesteś dokładnym przeciwieństwem jednego i drugiego. Ale nie robi tego specjalnie. Po prostu ignoruje uczucia innych na rzecz logiki i racjonalności.

– Ach. – Wywalam z obrzydzeniem język. – To jeden z tych.

– Szantażował cię.

– To typowe narzędzie wojenne.

– A ty włożyłaś lipną maryśkę do jego szafki i prawie go wyrzucili.

– Ależ mi się udało!

– Pocałował cię.

Krew odpływa mi z twarzy i zbiera się gdzieś w okolicach stóp.

– Ach, nie, raczej nie…

– Ach, tak, raczej tak – poprawia. – Wiem od Avery. Właśnie, zapomniałam ci podziękować. Co prawda, odkąd tu jesteś, Jack nie przychodzi, ale za to Wren i Avery zaczęli mnie odwiedzać. Strasznie miło znów ich widywać. Minęło tyle lat! Mają wielkie poczucie winy.

– Czekaj, czekaj, zatrzymaj się na moment! – Podrywam się z krawędzi dachu. – Twierdzisz, że twój chłopak mnie pocałował?

– No nie wiem. A pocałował cię? – Przekrzywia głowę. – Ufam słowu Avery, nawet jeśli nigdy jej nie wybaczę. Ale twojej pamięci ufam bardziej. Powinnaś spróbować ją odzyskać. Wtedy obydwie poznałybyśmy prawdę.

– Jeśli mnie pocałował, powinnaś… Powinnaś z nim zerwać! To dupek! I nie rozmawiaj ze mną więcej! Ja jestem jeszcze większym dupkiem.

Sophia się śmieje, a potem też wstaje i kładzie mi rękę na ramieniu.

– Nie szkodzi. Skąd miałaś wiedzieć, że on mnie ma? Byłaś nowa, a on o mnie nie mówi.

Nagle zaczyna mi pękać głowa, czuję eksplozję bólu w okolicy czoła. Stękam i masuję skronie, a wspomnienia zaczynają wracać: twarz Jacka łagodnieje, gdy mówi o Sophii. Pudełko po cygarach. List z jej podpisem. Wściekłość, że myszkowałam w jego rzeczach i chciałam dowiedzieć się czegoś o Sophii. Furia tak namacalna i lodowata, że czułam, jak wymraża mi płuca. Coś, co się stało, gdy byli w gimnazjum. Kij do baseballu. Pocałunek. Ktoś mnie całował (Jack?). Przez cały czas dzwoniąca mi w głowie wiedza, że on ma Sophię.

– Wszystko w porządku? – pyta Sophia cicho. Biorę ją za rękę i zaciskam jej kruche palce w dłoni.

– On mówił o tobie – oznajmiam. – Teraz pamiętam. Boże drogi, nie mówił dużo, ale jak już… Był strasznie nadopiekuńczy. Drażliwy. Musiał mieć pewność, że nikt ci nie zrobi krzywdy. Chciał… Koniecznie chciał zadbać o twoje bezpieczeństwo. Raz próbowałam przeczytać list od ciebie. Włamałam się do jego domu, żeby to zrobić, ale miałam dobre intencje, przysięgam. Trzyma te listy w komodzie, w pudełku po cygarach swojego ojca. Równiutko poskładane, widać, że są dla niego ważniejsze niż własne życie. Gdy mnie znalazł, jak jeden czytałam, wściekł się tak strasznie, że autentycznie myślałam, że mnie zabije. Zaatakował mnie pytaniem. A pytanie brzmiało, czy chcę zginąć szybko czy powoli. – Sophia się rumieni i wpatruje się w ziemię. – On cię kocha – stwierdzam powoli. – Nie wątp w to nigdy. Prawie go nie pamiętam, ale jest ułamek, który teraz sobie przypomniałam. I czuję w kościach, że cię kocha, nie mam cienia wątpliwości. Zwłaszcza że moje kości się nie mylą. Chyba że mam grypę, wtedy są zajęte cierpieniem.

Sophia podnosi wzrok, a w jej ciemnoniebieskich oczach wzbierają łzy. To szlocha, to się śmieje.

– Przepraszam. Nie chciałam cię oskarżać. Ani nikogo. Po prostu… Jestem z nim od tak dawna, że już sama nie wiem. A odkąd się przeniosłaś do jego szkoły, te listy… – Przygląda się badawczo mojej twarzy, jakby czegoś w niej szukała. Potem kręci głową. – Wybacz. Już nieważne. Dziękuję.

I zanim udaje mi się dodać coś jeszcze głupszego, podchodzi do drzwi, zalicza po dwa schodki naraz i zostawia mnie samą z wiatrem i ptakami.

Spoglądam na swoje dłonie. Wspomnienia są bardzo wyraźne. Zapach jedzenia, które przygotował Jack. Twarz jego mamy, jej obrazy. Ich pies, Darth Vader. Pokój Jacka, zapach snu, chłopaka, miodu i mięty, tak dobrze znany, że od razu mnie uspokaja.

Uspokaja?

Krzywię się i wyrzucam tę śmieciową myśl do mentalnego kosza. Ten koleś jest złamasem! Całował mnie, mając dziewczynę! Mnie! Ja się przecież nie nadaję do całowania! A na pewno w porównaniu z kimś takim jak Sophia. Ma Sophię, a całował mnie, więc do tego, że jest złamasem, musi być jeszcze ślepym debilem. Dwa minusy, trzeci będzie dyskwalifikujący. Jeśli czegoś naprawdę nie lubię, to kolesi, którzy wykorzystują zaufanie swoich dziewczyn, żeby robić brzydkie rzeczy z innymi.

Ja też schodzę po dwa schodki. Nigdzie nie widzę Sophii, więc ruszam z powrotem do mojego pokoju, a po drodze usiłuję się jakoś uporać z niegodziwością, o której się właśnie dowiedziałam. Ale tuż za rogiem bez żadnego powodu wraca do mnie zapach Jacka. Jestem wściekła i kręcę głową. O nie! Cokolwiek mnie z nim łączyło, już po wszystkim. Jak tylko poznam wszystkie szczegóły, przeszłość trafi do zamkniętej skrytki, z której jej nigdy nie wyjmę. Sophia jest zbyt kochana. To moja przyjaciółka.

Ma już tylko Jacka.

– A poza tym ja go nawet nie lubię. I nie znam! Jak można lubić taką jednokomórkową mechaniczną pchłę?

– Jednokomórkowego kogo?

Podnoszę wzrok i widzę przy łóżku Wrena z jakimiś papierami w objęciach. Zielone oczy lśnią za okularami w rogowych oprawkach, a przyklapnięte zwykle włosy zwisają jeszcze smętniej. Zauważam go i rozkładam ręce, żeby do niego podbiec, ale okazuje się, że te papiery to zadania z matematyki, więc cofam się pod ścianę.

– Co to ma być?! – szepczę oskarżycielsko.

Mruga.

– Brakujące zadania na algebrę.

Syczę i wyginam plecy jak kot. Wren wzdycha i kładzie stos na stoliku nocnym, obok wazonu z przywiędłymi już słonecznikami, które dostałam od mamy.

– Musisz to zrobić, jeśli chcesz skończyć szkołę z nami.

– Hm, cóż, nie wiem, czy zauważyłeś, ale nie jestem typem ślepo idącym za konwencjonalnym tłumem. Poza tym w naszym roczniku jest ze czterysta osób, a ja lubię trzy. Jesteś jedną z nich. Drugą jest Kayla. – Wren z ciekawością czeka, kto będzie trzeci. – No i Nożownik.

Wzdycha.

– Czyli nie doszłaś w pełni do siebie.

– A żebyś wiedział, że doszłam! I teraz mogę cię spytać: czemuś mi nie powiedział o Jacku?

Przez sekundę jego twarz wyraża tylko szok.

– Byłaś w ciężkim stanie. Jak mogłem ci powiedzieć, kiedy leżałaś w łóżku z wielkim, zakrwawionym bandażem na głowie? Cieszyłem się, że żyjesz. Wszyscy się cieszyliśmy.

– Tak, doceniam, że żyję i że mam się dobrze, ale przegapiłeś tę część, w której kocham swój mózg i chcę wiedzieć, co zawierał!

– Słuchaj, przepraszam. – Wren zdejmuje okulary i pociera oczy. – To moja wina. Stresują mnie dziewczyny w stanach psychicznych odbiegających od normy. Nie wiem, jak im pomóc, nigdy nie wiedziałem. Zawsze tylko pogarszam sytuację. A ponieważ w tym szpitalu jest też Sophia, byłem w lekkiej panice. Wybacz. Za bardzo zająłem się sobą i twoje sprawy wyleciały mi głowy. – Uśmiecha się przepraszająco i nie mogę się na niego gniewać. – Ty naprawdę… Nie powiedziałem ci, jak bardzo mi pomogłaś – kontynuuje. – Taka jest prawda. Zanim się tu przeniosłaś, przyjaźniłem się z ludźmi powierzchownie. Czułem się niezręcznie, gdy zaczynałem docierać do ich prawdziwej natury. I pasowało mi, że oni mnie też lubią powierzchownie. Ale ty… Przepraszam. Nie chciałem cię ranić. Więc ci nie powiedziałem. A powinienem był. Przepraszam.

Milknie, a potem lekko ode mnie obrywa. W ucho.

– Chodź tu, gówniarzu! – Łapię go za szyję i pięścią czochram mu włosy. – Myślisz, że jesteś taki super, bo się martwisz o wszystkich wkoło jak jakaś parchata matka kwoka, co? Zaraz ci pokażę…

– Uhm.

Zerkam w stronę drzwi. Stoi tam Sophia. Wren robi się blady jak ściana i wyszarpuje się z mojego uścisku.

– S-Sophia – jąka się.

– Wren! – Uśmiecha się Sophia. – Miło cię widzieć. Tallie za tobą tęskni. I ja też. Ale Tallie bardziej.

Jego biała twarz nabiera zielonkawego odcienia.

– Byłem… zajęty.

– Zbyt zajęty, żeby zajrzeć do mnie i Tallie? – Sophia przekrzywia głowę. – Zbyt zajęty przez cztery długie lata? Jack i Avery ją odwiedzają, ale ty jakoś nie.

Napięcie sięga zenitu i nikt nie zwraca na mnie uwagi, więc muszę wkroczyć do akcji i zadać kilka koniecznych pytań.

– Kto to jest Tallie?

Wren nie patrzy ani na mnie, ani na Sophię, wbił wzrok w podłogę. Sophia nadal się uśmiecha.

– Nasza przyjaciółka. Ale nie przejmuj się. Przepraszam za najście. Zajrzę później.

Po jej wyjściu Wren wypuszcza powietrze, które przez cały ten czas trzymał w płucach.

– Myślałam, że gadaliście, skoro tu przychodzisz – stwierdzam. – Co cię tak przeraziło?

– Raczej nie można tego nazwać gadaniem – szepcze Wren. – Ona tylko patrzy na mnie z drugiego końca korytarza i się uśmiecha. Ale nie rozmawialiśmy. To był pierwszy raz… od lat.

– Ta Tallie to ktoś ważny?

Wren zaciska usta, a ja wiem, że nic z niego nie wycisnę.

– Dobra, nieważne. Spoko. Ty masz swoje tajemnice, ja swoje. Nasze tajemnice powinny wziąć ślub i mieć dzieci.

Jest trochę zszokowany.

– Platonicznie – dodaję. – Całkowicie platoniczne rozmnażanie.

– Tak się nie da

– Wszystko się da!

Odwracam się, wskakuję do lóżka i wygładzam pościel, jak zrobiłaby dama, którą nieudolnie zgrywam. Wren wygląda, jakby toczyła się w nim wewnętrzna bitwa. Usta ma skrzywione, a ramiona mu się trzęsą.

– Hej! Co z tobą?

– Mówiłem ci już, że miałem kamerę – wypala.

– Kamerę?

– Avery dała mi kamerę, tamtego wieczoru, w gimnazjum. Chciała mieć tę akcję nagraną.

Akcja. Pamiętam jak przez mgłę, ale gdy wypowiada to słowo, powraca fala obrazów: Jack z kijem baseballowym. Gimnazjum. Avery. Wren i Sophia tam byli. Dwóch facetów? Trzech? Avery powiedziała, że zatrudniła ich, żeby się odegrać na Sophii, bo była zazdrosna.

– Avery mnie zastraszyła. Nie. Ja się dałem zastraszyć – cedzi. – Schowaliśmy się w krzakach. To było nad jeziorem, nad Galonagah. W rezerwacie przyrody. Jej rodzice mają tam domek. Zaprosiła nas na imprezę, a potem zwabiła Jacka i Sophię do lasu, gdzie ci faceci czekali. – Serce dudni mi w uszach, a Wren zaciska dłoń. – Nagrałem wszystko. To było potworne. Powinienem był przestać. Odłożyć kamerę i ratować Sophię. Ale tego nie zrobiłem. Stchórzyłem. Zamurowało mnie. Mogłem się tylko wpatrywać w wyświetlacz i udawać, że to się nie dzieje naprawdę, że to film, a nie prawdziwe życie. – Cały dygocze. Wyskakuję z łóżka i obejmuję go.

– Hej, no już. Wszystko jest dobrze.

– Nie – odpala zdławionym głosem. – Nie jest dobrze. Jack ją uratował. Ja nie mogłem nic zrobić, ale on ją ocalił.

Masuję go po plecach.

– A co z tymi facetami? Co się z nimi stało?

Patrzy zaczerwienionymi oczami. Strach znów przejmuje kontrolę. Wraca do siebie, widzę to w jego rysach. Zmienia wyraz twarzy i pozycję, staje prosto, znów jest pewny siebie.

– Przepraszam – mówi stanowczo. – Miałem ciężki dzień. Muszę wracać do domu. Spróbuj zajrzeć do tej matmy, dobra? Napisz, jakbyś miała pytania.

– Wren, ja…

– Isis, nie. Ja wciąż… Ty dochodzisz do siebie. I ja też. Nie… Po prostu nie. Nie teraz.

Cofam się.

– Dobrze. Jedź do domu, żebyś dotarł przed zmrokiem. I pamiętaj o kolacji!

Uśmiecha się.

– Będę pamiętał.

Patrzę przez okno, jak odjeżdża ze szpitalnego parkingu. Po półgodzinie wysyłam mu esemesa: „Zjedz coś, ty durnoto”. W odpowiedzi przesyła emotikonka z grzanką z serem. To za mało, ale musi wystarczyć.

Po kolacji przychodzi mama. Grzebię właśnie w nasączonym krokodylim mięsie czy też potrawce z zadu Frankensteina zwanym kurczakiem, więc kiedy wkracza z torbą fast foodu, padam jej w ramiona i wyobrażam sobie, jak wokół nas opadają płatki róż.

– Kocham cię – mówię. – Naprawdę moja miłość do ciebie nigdy nie była tak wielka, jak w tej chwili. Nie licząc oczywiście tamtej, kiedy wypchnęłaś mnie na świat, rozdartą i pokrytą mazią.

Mama się śmieje. Płaszcz ma zimny od wieczornego powietrza, ręce też. Rozcieram je, żeby ją rozgrzać. Siada przy łóżku i w milczeniu jemy frytki i burgery, ciesząc się swoim milczeniem. O poważnych sprawach mówimy, gdy się dobrze pośmiejemy. W przestrzeń między nami a mrokiem trzeba upchnąć trochę normalności. W ten sposób zdobywa się moc, żeby mu stawić czoło. Na tym etapie jesteśmy już ekspertkami od żebrania o siłę, żeby jakoś iść naprzód.

Macham świstkiem od doktor Mernich. Mama szeroko otwiera oczy i ociera usta serwetką.

– Jak ci się to udało?

– Zaszantażowałam kilku kongresmenów. Przekupiłam paru mafiosów. No wiesz, to, co zwykle.

– Isis!

– Dostałam od Mernich, jak inaczej? – Śmieję się. – Musisz to podpisać i zostawić pielęgniarkom. Będą mi pewnie musieli zrobić jakąś ostatnią tomografię i zdjąć bandaże.

– Bez tego nie wpuściłabym cię do domu – mówi mama stanowczo. – Dam im, jak będę wychodzić. Ale mnie zaskoczyłaś! Mernich mówiła, że będziesz gotowa dopiero w przyszłym tygodniu.

– Podbiłam jej serce urokiem osobistym oraz pałacami pełnymi pieniędzy i młodych chłopców. Głównie tymi chłopcami.

Ale mama prawie mnie nie słucha, skupia się na żółtej karteczce. Potem podnosi wzrok i z uśmiechem pyta:

– Jesteś gotowa na powrót do domu?

Widzę na jej twarzy ulgę. Kiedy tu przychodzi, rachunki za leczenie sterczą jej z torebki. Raz zajrzałam, kiedy poszła do toalety. Kwota jest absurdalna. Teraz przestanie się już tak martwić. Alleluja.

– Żartujesz? Jestem gotowa wpaść na podjazd ślizgiem brzusznym! Rozsmarować moją żałosną egzystencję po dachu! Zlać się ze ścianami! Przeszczepić sobie okna na pośladek!

Mama taktownie ignoruje moje teatralne występy i skubie pikle. Ale znam ten wyraz jej oczu. Martwi się.

– Coś nie tak? – pytam.

– Proces. – Przełyka ślinę. – W ten piątek rozprawa Leo.

– Mówiłaś. – Kiwam głową. – Będę z tobą, tak? Gdybym mogła zeznawać, gdyby twoja prawniczka mi pozwoliła…

– Pamiętasz, co powiedziała. – Mama kręci głową. – Jego obrońca by twierdził, że z powodu urazu głowy twoje zeznania są niedopuszczalne.

Prycham pogardliwie i zaczynam popijać napój.

– A co z Jackiem?

Mama wygląda na zdziwioną.

– Z Jackiem? Jak to co z nim?

– Będzie zeznawał?

– Nie jestem pewna. Wcześniej o nim nie mówiłaś. Czemu nagle zaczęłaś?

– Pamiętam go. Przypomniałam sobie na sesji.

– Wspaniale! – Mama się uśmiecha.

– Czemu mi nie powiedziałaś, że o nim zapomniałam?

– Chciałam, ale doktor Mernich poradziła, żebym tego nie robiła. Chciała, żebyś sobie sama przypomniała. Powiedziała, że tak będzie zdrowiej.

– Wcale nie! Nie wiedziałam, co myśleć!

– Chciałam ci powiedzieć, naprawdę – przekonuje mama. – Ale bardzo się o ciebie bałam. Robiłam wszystko, co mówili lekarze, żeby nic nie zepsuć. Nie chciałam ryzykować. – Milczę, a mam wzdycha. – To bardzo miły chłopiec, wiesz?

– Nie, nie wiem, mamo.

Mówię to ostrzej niż zamierzałam. Mama się wzdryga. Pożeram frytkę i wzdycham.

– Przepraszam. Ale to był strasznie dziwny dzień.

Wstaje i całuje mnie w głowę.

– Wiem, skarbie. Spróbuj trochę odpocząć. Na stole kładę twoje ubrania…

– Prawdziwe ciuchy! – krzyczę na widok torby. Wystają z niej sznurówki moich trampek i czuję, że nigdy nie byłam tak szczęśliwa na widok sznurowadła.

– Pamiętaj: jutro wracasz, będziesz w domu i zajmę się tobą. Boże, Isis, tak się cieszę, że wracasz.

– Ja też.

Mama wychodzi, za kilka godzin po raz ostatni przed nocą zagląda Naomi. Skubię ostatnią frytkę i włączam jakieś głupie kreskówki, żeby mnie ukołysały do snu.

– Podobno wychodzisz – rzuca Naomi.

– No.

Unosi brew.

– I co, żadnych salt? Żadnych okrzyków radości? – Podchodzi do łóżka i dotyka mojego czoła. – Dobrze się czujesz?

– Wszyscy mnie okłamali.

– Tak? A niby po co?

– Ty też kłamałaś.

– Co to, to nie! – Jest wyraźnie urażona.

– Mogłaś mi powiedzieć, że mam amnezję.

– To jest psychologiczna działka doktora Fenwalla i doktor Mernich. Uprzedzili mnie, ale zabronili mówić tobie. To moi szefowie. Mogliby mnie wyrzucić z pracy, gdybym ci powiedziała.

– Aha. – Marszczę czoło. – Przepraszam.

Przysiada się do mnie na łóżku i zgarnia okruchy hamburgera.

– Jak myślisz, czemu inni to przed tobą ukrywali?

– Bo lubili patrzeć, jak się miotam.

– Bzdura! Chcieli cię chronić. I zależało im, żebyś doszła do siebie.

– Nawet Sophia wiedziała.

– A to nic dziwnego, ta dziewczyna wie wszystko. Czasem mi się wydaje, że umie czytać w duszach. – Naomi przeszywa dreszcz, chociaż w pokoju nie jest zimno. – Obiecaj mi, że nie zakradniesz się dzisiaj na oddział dziecięcy.

– Ale… Muszę się pożegnać.

– Zaprowadzę cię rano. Daj słowo.

– Słowo.

– Konkretniej.

Prycham.

– Daję słowo, że nie będę się dziś wspinać po ścianie i przełazić przez chwiejny parapet, żeby się dostać na oddział dziecięcy.

– Grzeczna dziewczyna!

Poprawia mój wenflon i klika coś na monitorze. Zagląda do mojej karty, a potem zasłania żaluzje i gasi światło.

– Dobranoc, Isis.

– Dobranoc.

Szpitalne łóżko jest dość wygodne, ale na dłuższą metę wygoda robi się upierdliwa. Człowiek czuje się bezużyteczny i rozleniwiony. Ale wychodzę stąd. Jutro mój ostatni dzień. Prawdziwy świat już czeka. I moje wspomnienia też.ROZDZIAŁ 3

Ganek przed domem Isis jest ciągle zdezelowany.

Wietrzne dzwonki nucą coś żałośnie. W środku jest jasno, kwadraty ciepłego światła odcinają się na tle mroku. Wyciągam kluczyki ze stacyjki i sięgam na tylne siedzenie po jeszcze ciepłe lasagne. Pani Blake przystroiła drzwi wejściowe wieńcem bożonarodzeniowym i zawiesiła sznurek białych światełek. Przygładzam włosy i dwa razy pukam. Szybki po obu stronach drzwi, które ten złamas potłukł, zostały już wymienione, ale na ich widok znów ściska mnie w gardle.

Otwiera pani Blake, ubrana w sweter i legginsy. Wygląda na znacznie szczęśliwszą niż w czasie moich poprzednich wizyt i ma przytomniejsze oczy.

– Jack! – Otwiera drzwi. – Chodź szybko, bo zamarzniesz.

Wchodzę do ciepłego wnętrza, a ona odwiesza moją kurtkę i zachwyca się moim podarunkiem.

– Sam ją zrobiłeś? Pachnie pysznie! Musiało ci to zająć strasznie dużo czasu!

– To nie takie skomplikowane. Trochę mięsa i sosu.

– A tam! Nigdy w życiu nie zrobiłam dobrego lasagne. Bardzo ci dziękuję.

– Proszę jeść, póki ciepłe.

Śmieje się.

– Pewnie! Chodź do kuchni. Chcesz kawałek?

Ignoruję burczenie w brzuchu.

– Już jadłem.

– No to napij się przynajmniej soku. A może coś gazowanego? Wiem, mogę cię zrobić ajerkoniak na ciepło!

– Wystarczy woda.

Cmoka, a ja dobrze znam ten dźwięk. Isis robi to samo, kiedy jest czymś rozczarowana. Pani Blake nalewa wody do szklanki i podsuwa mi, a sama zabiera się do jedzenia. Siedzimy przy stole, więc patrzę, jak zajada. Nadgarstki ma jeszcze chudsze niż ostatnio.

– Czy pani w ogóle coś je? – pytam cicho.

Wzrusza ramionami.

– Ach, wiesz, jak jest. Ostatnio w muzeum jest mnóstwo pracy. Nie gotuję tak często, jak powinnam.

– Zapomina pani.

Uśmiecha się potulnie.

– No tak. Isis jest w tym świetna, zawsze robi mi lunch i wkłada do samochodu, żebym rano nie zapomniała wziąć.

Wkłada do ust kolejny kęs, a oczy jej się rozpromieniają.

– Jesteś naprawdę świetnym kucharzem. Pyszne! Dziękuję.

– Przynajmniej tyle mogę zrobić.

– O nie, nie. W ogóle nie musisz tego robić. Odwiedziny, jedzenie, wszystko. Jestem… Nawet nie wiesz, jaka ci jestem wdzięczna. Tak bardzo nam pomogłeś.

Pod stołem zaciskam pięści.

– W ogóle nie pomogłem.

– Gdyby nie ty… – Milknie i głęboko wciąga powietrze, jakby to, co zaraz powie, wymagało więcej tlenu, więcej siły. – Bez ciebie Leo by…

– Nic nie zrobiłem. Nie zdążyłem pomóc Isis – rzucam. – Została ranna, bo przyjechałem za późno. Zawaliłem.

Ostatnie słowo odbija się echem w prawie pustej kuchni z przyćmionym światłem.

– Ona nie… Jack, nie! To w ogóle nie tak.

Tak. Właśnie tak. To moja kara. A ja ją przyjmę. Od dawna wiedziałem, że przyjdzie czas pokuty.

Wstaję i idę do sieni po kurtkę. Matka Isis nerwowo rusza za mną

– Nie chciałam… Przepraszam. Nie musisz wychodzisz.

– Idę do pracy.

Nie mówiłem jej, gdzie pracuję. Wie tylko tyle, że muszę wyjść. Oraz, równie dobrze, jak ja, że to tylko wymówka.

– No dobrze. Jedź ostrożnie.

Milczę. Unosi ręce i mnie przytula. Zwalczam odruch odepchnięcia jej. Ma takie delikatne ręce. Przez chwilę wydaje mi się, że to moja mama. Pierwszy się odsuwam. Jak zawsze.

– Muszę iść – powtarzam, a ona kiwa głową.

– Przyjdziesz? Na rozprawę?

– Postaram się. Ale nie wiem, czy będę mógł wejść na salę. Spytam prawnika mamy.

Odprowadza mnie wzrokiem. W jej oczach nie ma strachu, już nie. W każdym razie nie tego, który widziałem. Nie próbowała mnie powstrzymać. Dała mi wolną rękę. Może czuje się winna, że pozwoliła mi prawie zabić Leo. Nie ma po co jej mówić, że i tak by nic nie zdziałała. To coś we mnie, żądne krwi, bólu i sprawiedliwości, co noszę w sobie od tamtej nocy, nie dałoby się zatrzymać. Od dawna było wygłodniałe, a pręty lodowej klatki, która je hamowała, prawie stopniały przez jakąś głupią, wkurzającą dziewczynę.

To się już nie powtórzy.

Wsiadam do samochodu, zapalam silnik i odjeżdżam.

Potwór więcej nade mną nie zapanuje. Następnym razem go okiełznam. Tak sobie mówiłem tamtej nocy. Obiecałem, że to ostatni raz. Ale nie. Straciłem kontrolę. Z tego powodu prawie zabiłem człowieka.

Kręcę głową i wjeżdżam na autostradę. Potwór będzie musiał poczekać. Strach też.

Ale Blanche Morailles nie może.

_Koniec wersji demonstracyjnej._
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: