Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Francuski klejnot - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
19 lipca 2017
Ebook
35,90 zł
Audiobook
23,86 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Francuski klejnot - ebook

Kontynuacja powieści „Francuskie zlecenie”.

Chrześnica Ewy, Kalina, boryka się z poważnymi problemami. Zawiść rodziny, internetowe oszczerstwa oraz straty finansowe, które przynosi prowadzony przez nią pensjonat to zaledwie czubek góry lodowej. Zatroskana Ewa przeczuwa, że dziewczyna nie poradzi sobie bez wsparcia, dlatego obmyśla sprytny plan i zaprasza do Polski przyjaciela z Francji. Tymczasem sama otrzymuje kłopotliwy spadek, który przyniesie jej więcej zmartwień niż pożytku. Niechcący otworzy drzwi do przeszłości i zbudzi dawno uśpione duchy przodków...

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-10-13274-1
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

A.D. 1800

Półmrok mieszczańskiego salonu rozpraszało światło ognia płonącego w kominku. Jego blask odbijał się w złoconych ramach obrazów, porcelanowych bibelotach, w szklanych kloszach lamp oraz na wypolerowanych krawędziach mebli.

Obok paleniska siedział starszy mężczyzna zapatrzony w trzaskające płomienie. Z zadumy wyrwały go kroki i szelest sukni.

– Mężu, jest list! – W progu stanęła uśmiechnięta niewiasta o pulchnych kształtach.

– Z Francji?

– Tak.

– Enfin!^() Daj!

Mężczyzna niecierpliwym ruchem rozłożył papier. Jego rozradowana twarz szybko jednak spochmurniała.

– Mogłem się tego spodziewać – stwierdził ponuro i zniechęconym ruchem opuścił list na kolana.

– Złe wieści?

– Nie pojedziemy do Francji. Nasz synek nie pozna swojej demi-soeur^().

Wypielęgnowana dłoń kobiety z pewnym onieśmieleniem dotknęła mężowskiego ramienia.

– Nie frasuj się. Jesień idzie, drogi trudne. Może w dogodniejszym czasie twa babka przyjąć cię zechce. A jeśli to z mojego powodu...

– Nie o ciebie tu idzie, jeno o mnie.

– Jakże to?

– Sama zobacz. Tutaj. – Podał jej papier zapisany starannym kaligraficznym pismem.

...Dopiero teraz o wybaczenie mnie prosisz, Wnuku, żeś Córki swojej, którą tak samowolnie oderwałeś od rodziny, ochronić nie zdołał.

Czytała wolno, bez najmniejszego wysiłku tłumacząc sobie w myślach z francuskiego na polski.

Dziw, żeś tyle lat zwlekał ze smutną nowiną o jej chorobie i śmierci. A nadto w obcej ziemi złożyłeś mą nieszczęsną Prawnuczkę, zamiast w rodzinne strony ją przywieźć, by spoczęła na wieki wśród swoich przodków. Jednakże tego, co się stało, ludzka wola cofnąć już nie zdoła. Tedy, choć żałobnym kirem wieść ta spowiła me serce, wybaczenie Ci posyłam, albowiem Bożym wyrokom przeciwstawiać się nie należy. W zapomnienie także oddałam gniew, który trawił mnie po Waszej ucieczce, bo wiem, żeś z miłości do Córki rzecz tę haniebną uczynił, z bezpiecznego klasztoru wbrew mojej woli ją wyrywając. Wszelako zgody mojej na powrót do rodowego gniazda dać Ci nie mogę. Skoro tam, w obcym kraju nową założyłeś rodzinę, żyj szczęśliwie bez nas.

Papier zadrżał w białych dłoniach, ale kobieta czytała dalej:

Dla Twej drugiej Córki wieści te niepotrzebny stanowiłyby ciężar. Dawno już opłakała zarówno Ciebie, jak i Siostrę swą, gdy o losie Waszym żadnych wieści przez tyle lat nie było. Godnie do roli dziedziczki się sposobi, nie stroniąc od obowiązków przez los i rodzinę wyznaczonych. Nie pozwolę Ci zatem przysparzać jej smutku i zachowam w tajemnicy Twoje odnalezienie. Tak będzie lepiej dla wszystkich...

Przez dłuższą chwilę jedynie trzask płonącego drewna przerywał ciszę panującą w salonie.

– Nie dręcz się, mężu – szepnęła wreszcie pocieszająco. – To jeno list. Twa babka na pewno zmieni zdanie. Zatęskni.

Rozdrażniony mężczyzna zerwał się z krzesła i zaczął krążyć po salonie.

– Non!^() Znam ją dobrze. Wybaczenie po chrześcijańsku mi przesyła, ale widzieć mnie nie chce.

– Przecie nie zdoła cię powstrzymać przed spotkaniem z córką, z wnukami.

– Zdoła. Uczyni wszystko, by mi stanąć na zawadzie. Nawet gdyby jej przyszło wywieźć ich na drugi koniec świata.

– Dlaczego?

– To kara dla mnie za to, żem władzy jej nade mną nie uznał. Że ośmieliłem się przeciwstawić woli rodu.

– Jak to: jej władzy nad tobą?

– W tamtej familii zawsze niewiasty prym wiodły. Miały majątek, tedy miały i władzę nad ludzkim losem. Wobec służby i poddanych postępowały jak święte, dla rodziny jednak... Nasze uczucia i potrzeby miały za nic. Liczyło się jeno dobro całego rodu. To zabiło matkę moich córek... Okazała się zbyt delikatna na takie brzemię – stwierdził ponuro.

– Nigdyś mi o tym nie wspominał.

– Chciałem zapomnieć to, co było złe.

– Jednakże twa babka już mocno leciwa, mężu. Długo na przeszkodzie stać ci nie będzie... – urwała przestraszona tym, co chciała powiedzieć.

Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie i pokręcił głową.

– Nasze dziedziczki są nadzwyczaj długowieczne, a ja mam już swoje lata.

– Nie mów tak, proszę, miły mój.

– W jednym wszak babka ma słuszność: tutaj znalazłem nowy dom.

Niespodziewanie ujął ciepłą, białą dłoń żony i musnął wargami końce jej palców.

– Zdobyłem serce najpiękniejszej panny w tym mieście, mam syna i ludzkie poważanie. Pourquoi partirais-je?^() – spytał, nie oczekując odpowiedzi. – Pragnąłem jeno ujrzeć jeszcze raz moją córkę i poznać jej dzieci, nim nadejdzie starość lub śmierć.

– Będę się modlić, by serce twojej babki zmiękło. Zobaczysz, rychło nas do siebie zaprosi.

– Już zaprosiła – odparł kpiącym tonem.

– Jakże to?

– Przeczytaj zakończenie.

Kobieta odszukała wzrokiem ostatni akapit.

...Wiem, że mego zakazu nie przekroczysz. Znasz moc Flory. Wszelako nie turbuj się, Wnuku. Wiem także ponad wszelką wątpliwość, iż pewnego dnia rodzina nasza znów się połączy. Gdy z Twej krwi narodzi się prawdziwa dziedziczka, Twoja wina zostanie odkupiona, a w naszych sercach zagoszczą wreszcie spokój i szczęście...

– Kim jest Flora?

– Wciąż te banialuki! – prychnął ze złością. – Nie pojmujesz? Babka nas przyjmie, ale nie wcześniej niż na świat przyjdzie nasza córka. Dla nich zawsze najważniejsze były dziewczęta! I to nie takie zwyczajne, lecz dziedziczki. Biedne istoty spłodzone po to, by żyć w niewoli obowiązku, bez prawa do odrobiny szczęścia. Moja babka już dawno zapomniała, czego sama musiała się wyrzec, dlatego że wybrał ją ślepy los.

– O czym mówisz?

– O fatum, przez które moje córki tyle wycierpieć musiały. Średniowieczne zabobony, a nie tradycja rodu! Chciałem to pokonać, złamać, a sprowadziłem jeno nieszczęście! – Miotał się po salonie.

– Przerażasz mnie, mężu.

– Wybacz – zmitygował się. – I nie lękaj się, chérie^(). Przysięgam, że ochronię wszystkie dzieci, jakie jeszcze ześle nam Pan Bóg – powiedział z mocą. – Przeszłość nie będzie im ciężarem, lecz nauką. Zamiast kajdan rodowego obowiązku, ofiaruję im to, co kochający ojciec może dać najlepszego: wolność i oświecenie – mówił jak natchniony. – Bo nawet największe dobro uczynione pod przymusem traci swój sens. Dlatego nie pojedziemy do Francji i nasze rodziny nigdy się nie połączą! Wbrew temu, czego chce moja babka. I Flora.

Chwycił list, rozdarł go na pół i wrzucił w ogień. Płomienie, jakby zaskoczone niespodziewaną zdobyczą, przez chwilę ślizgały się po papierze, bawiąc się ze swoją ofiarą, po czym zachłannie połknęły czerniejące litery, słowa i zdania.

Nad paleniskiem zatańczyły płonące skrawki papieru.

------------------------------------------------------------------------

^() Nareszcie! (fr.).

^() Przyrodniej siostry (fr.).

^() Nie! (fr.).

^() Po cóż mi stąd wyjeżdżać? (fr.).

^() Kochana (fr.).Rozdział 1
Jest czas radości i czas smutku

Prowansja, lato 2015

Wieczorne skrzeczenia ptaków wyraźnie zmęczonych upałem oraz radosne dziecięce piski dobiegające z ogrodu wdzierały się do sypialni przez szeroko otwarte okno.

Gdy wśród drzewek owocowych zabrzmiał nakazujący męski głos, dzieci podniosły lament, głośno protestując przed powrotem do domu. Bez sukcesu. Cichnącą gdzieś w pobliżu dyskusję w polsko-francuskiej mieszaninie językowej zakończył stanowczy trzask zamykanych drzwi.

Ogród ucichł, a do pogrążającego się w mroku pokoju zaczęły docierać stłumione głosy rozmów toczących się na parterze. Nie zakłócały spokoju miejsca, które wydawało się opuszczone: zegar stojący na kominku cicho tykał, firanka poruszana wiatrem lekko falowała, ciemność wpływająca przez otwarte okno niepostrzeżenie osiadała na poduszkach, porcelanowych bibelotach i niezapalonych lampach jak kurz, zamazując lekko kontury przedmiotów.

W pewnej chwili z fotela ustawionego tuż przy parapecie dobiegł szelest. Drobna kobieca dłoń wysunęła się zza oparcia i trochę po omacku odnalazła na stoliku pudełko z chusteczkami. Kilka sekund później mokra, zwinięta w kulkę chusteczka potoczyła się po wzorzystym dywanie i zatrzymała obok wielu innych, które, równie niedbale rzucone na blat stolika, spadły cicho na podłogę.

Kobieta zmęczonym ruchem opuściła głowę na miękkie oparcie fotela. Włosy o barwie ciemnego miodu łagodnie otuliły piegowatą twarz, na której widoczne były już pierwsze zmarszczki.

Wpatrzona w szarzejące niebo kobieta nawet nie drgnęła, gdy kolejna łza bezgłośnie spłynęła jej po policzku, kapiąc na dekolt.

Skrzypnęły otwierane drzwi.

– Ewuniu? – męski głos przerwał ciszę. – Tu es là?^()

– Jestem – mruknęła niezadowolona.

Szybkim ruchem otarła twarz i spuściła podkulone nogi. Kolorowa fotografia, która leżała zapomniana na jej kolanach, zsunęła się na podłogę.

– Dlaczego ty siedzisz po ciemku? – Mężczyzna pstryknął włącznikiem nocnej lampki. – Trzeba zejść do nas. Mama uszykowała kolację, a i dzieci czas położyć do snu.

– Zaraz przyjdę – mruknęła, z ociąganiem podnosząc się z fotela.

Mężczyzna pokręcił głową z dezaprobatą.

– Po co zasmucasz się tu w samotności? To nie pomoże.

Chciał dotknąć jej twarzy, ale ominęła go niezgrabnie i stanęła przed lustrem, udając, że poprawia fryzurę.

Westchnął. Bez słowa zaczął zbierać z podłogi zużyte chusteczki.

– Qu’est-ce que c’est que cette photo?!^() To z naszego ślubu – zdziwił się na widok zdjęcia, które znalazł obok fotela. – No tak... madame Constance i inni... wtedy wszyscy zjechali do Polski.

– Zostaw.

Wyjęła mu z rąk fotografię, włożyła ją do otwartej, na wpół rozpakowanej walizki i zatrzasnęła wieko.

– Chodź na dół, chérie – spróbował jeszcze raz, starając się nadać głosowi łagodne brzmienie. – Powinnaś coś zjeść.

– Nie jestem głodna.

– Mama się martwi, bo siedzisz tu od naszego przyjazdu.

– Powiedziałam, że zaraz przyjdę.

– Jak chcesz. Nie będę cię przymuszać.

Zniechęcony ruszył ku wyjściu. Ewa złapała go za rękę.

– Przepraszam, Gérardzie – powiedziała cicho, patrząc mężowi w oczy po raz pierwszy, od kiedy wszedł do sypialni. – Musiałam trochę powspominać. Rozliczyć w sercu pewne sprawy. Sama.

– Jakie sprawy?

– Przecież wiesz. Łączyła mnie z Konstancją szczególna więź – zmieszała się nieco. – Była mi bliska prawie jak rodzona krewna, a jednak widywałyśmy się tak rzadko. Zwłaszcza ostatnio, kiedy chorowała, powinnam była ją odwiedzić.

– Przecież często telefonowałaś. Wiedziała, że o niej pamiętasz.

– Co z tego? Czuję się tak, jakbym ją zawiodła.

– Cóż ty wymyśliłaś, chérie? – zaprotestował.

– A tak. Konstancja tyle razy zapraszała nas do siebie, ale kiedy przyjeżdżamy do Francji, zawsze nocujemy tu, u twojej mamy. Myślę, że nasza odmowa sprawiała jej przykrość.

– Ewuniu, nie myśl o tym. To, co czujesz, jest normalne. Żal minie.

– Ten twój racjonalizm! Ja mówię o uczuciach, mam wyrzuty sumienia.

– Je comprends^(). Ale wiem, że dziś zbyt dobierasz to do serca. Jutro, pojutrze przypomnisz sobie dobre rzeczy.

– Gdybyśmy przyjechali do niej na wakacje, tak jak prosiła, zdążyłabym z nią jeszcze porozmawiać – rozżalona Ewa zignorowała tę próbę pocieszenia. – To zupełnie jak z ciotką Eugenią.

Spojrzała przelotnie na gruby brulion w czerwonej oprawie położony na stoliku nocnym.

– Ją też zawiodłam i to niejeden raz.

– Po co wymyślasz złe rzeczy? Nie chciałaś mieszkać w pałacu madame Constance, i ja to poparłem. Nijakiego braku szacunku w tym nie ma. A nawet inaczej być nie powinno. Znasz moje zdanie.

– Znam – burknęła.

– Tyle razy my już o tym rozmawiali. – Skrzywił się, słysząc jej ton. – Jakże miałem w rezydencji gościnę przyjąć, skoro wiele lat pracownikiem prostym tam byłem? Nie wypadało mnie. A i kwatery u matki własnej odmówić to jak grzech.

– No już dobrze, nie irytuj się – uspokoiła go, słysząc, że zdenerwowany mąż jak zwykle w takich chwilach zaczyna przekręcać polszczyznę według dawnych przyzwyczajeń. – Wiem, że masz rację. Po prostu ciężko mi przed jutrzejszym pogrzebem. W takich chwilach zawsze okazuje się, że są tysiące rzeczy, które chciałoby się tej osobie powiedzieć, a już nie można.

– Wiem. Miałem tak samo z moim ojcem.

– Sam widzisz... Przytul mnie, ale mocno.

Przez chwilę obejmowali się w milczeniu, pogrążeni w niewesołych myślach.

– Gdzie są chłopcy? – spytała wreszcie.

– Posilają się w kuchni.

– Mówiłeś mamie, że zaraz po pogrzebie wracamy do Polski?

Rzucił jej niepewne spojrzenie.

– Nie miałem śmiałości. Tak się ucieszyła z naszego przyjazdu.

– Oj, ty mój odważny mężczyzno. – Pogładziła go po nieogolonym policzku. – Wiesz co? Zostańmy do końca tygodnia, niech mama się nacieszy wnukami. Nie wiadomo, kiedy znowu przyjedziemy.

– A moja firma? Klient czeka.

– Ten Malinowski, który tak ciągle wydzwania?

– Tak. Chce mieć ogród jak najszybciej.

– Udobruchasz go jakoś. Klient nie zając, bliscy są ważniejsi. – Po twarzy Ewy znów przebiegł cień smutku.

W tym momencie na schodach rozległ się tupot małych stóp. Do sypialni wpadł czteroletni chudziutki chłopczyk.

– Mamusiu! Grand-mère^() każe nam iść do łóżek – poskarżył, rzucając się Ewie w ramiona. – A ja nie chcę! Jeszcze nie jest noc!

– O ludzie! – stęknęła kobieta i aż przysiadła na łóżku, z synkiem w objęciach.

– Jaś, tyle razy mówiłem, żeby nie skakać na mamę.

– Pourquoi?^()

– Bo jesteś za ciężki.

– W porządku, kochany, zaraz zejdziemy. – Ewa spojrzała porozumiewawczo na męża. – Może pogadasz od razu z tym Malinowskim?

– Dobrze.

Gdy została z dzieckiem sama, spojrzała ciepło w radosne oczy chłopca.

– To co się właściwie stało?

– Bo ja wymyśliłem nową bajkę i chcę ją komuś opowiedzieć, a grand-mère...

– Jasiu, nie chcę słyszeć żadnych narzekań. Babci trzeba słuchać – przerwała mu łagodnie.

– Ale tylko polskiej.

– Jak to?

– Bo francuska babcia nas rozpiszcza i wyprawiamy harce. – Chłopczyk uśmiechnął się zawadiacko. – Tak mówi tatuś.

– Rozpieszcza. Albo rozpuszcza, bo nie wiem, co tata miał na myśli – poprawiła go łagodnie. – Ale każdej babci trzeba słuchać, ty łobuziaku. Musisz być grzeczny.

– Jestem, jestem! – Chłopczyk wskoczył na łóżko, jakby zaprzeczając swoim słowom.

– Właśnie widzę.

– Jestem grzecznym kangurem. Hop! Hop!

– Zejdź z łóżka, kangurze.

– A pójdziemy jutro do pałacu odwiedzić Aleksa i dzieci?

Ewa pogładziła synka po jasnych włosach.

– Nie tym razem. Jutro tylko ja i tatuś pojedziemy do rezydencji, wy zostaniecie z babcią. Może któraś ciocia was odwiedzi?

– Ale dlaczego? Ja chcę!

– Synuś, dobrze wiesz, że twoje krzyki nie robią na mnie wrażenia. Tak musi być i już.

– A po co jedziecie bez nas? – naburmuszył się.

– Oj, wystarczy już tych pytań.

– A ja wiem! Grzesiek mówi, że na pogrzebienie pani Konstancji jedziecie, bo umrała. A co to jest pogrzebienie, mamo?

– Co ja mam z tymi chłopcami! – westchnęła. – Mówi się: umarła. Pogrzeb to... to taka specjalna uroczystość pożegnania kogoś.

– A gdzie pani Konstancja jedzie? Długo jej nie będzie?

Zmieszana Ewa sięgnęła po swoje okulary leżące na nocnym stoliku. Powolnym ruchem przetarła szkła, próbując dobrać odpowiednie słowa.

– Opowiadałam ci kiedyś, że każdy człowiek musi pewnego dnia pojechać w podróż do nieba, do Pana Boga i aniołków. I to właśnie znaczy, że ten ktoś umarł. Pamiętasz?

– Oui^().

– No i właśnie tak się stało, że pani Konstancja... dostała swój bilet na taką podróż.

– Daleko jedzie?

– Obawiam się, że niezmiernie daleko.

– A kiedy ją znowu zobaczymy?

– Myślę że bardzo, bardzo długo jej nie zobaczymy. Dlatego jedziemy ją pożegnać.

– Ja też chcę!

– Nie, synku, nie tym razem. To smutne sprawy dorosłych. Nie dla takich rozkosznych chłopców jak ty. – Połaskotała go delikatnie.

Zaśmiał się i zeskoczył na podłogę.

– No dobrze, zostanę z babcią. A posłuchasz mojej bajki?

– Opowieści, a nie bajki. Posłucham, ale innym razem, jestem zmęczona. Może Grześ albo tata coś ci poczytają przed snem. Dobrze?

– No dobra. Mamusiu? – chłopiec nagle spoważniał.

– Słucham, kochanie?

– Ale wy nie macie takich biletków do nieba? Ty i tatuś?

Zaskoczona Ewa przygarnęła dziecko do siebie.

– Synku, nie martw się. Nigdzie się na razie nie wybieramy. Będziemy z tobą i z Grzesiem jeszcze bardzo, bardzo długo.

– To dobrze. A powiesz jutro Aleksowi, żeby tu przyjechał? Lubię go.

– Powiem, powiem. On też was lubi, choć to już stary chłop i dawno powinien mieć własnych synków do zabawy – mruknęła bardziej do siebie niż do dziecka.

– To chodź. Babcia kazała. – Chłopiec błyskawicznie odzyskał dobry nastrój i pociągnął ją za rękę. – Jest pycha kolacyjka, a babcia mówi, że uchudłaś. Ce n’est pas bien^().

– No, skoro babcia tak mówi.

* * *

– Czemu wy ciągle nie w łóżkach? Dość już tej swawoli. – Gérard, który właśnie wszedł do domu, stanowczym ruchem zagrodził drogę skaczącym po korytarzu chłopcom.

Dzieci ze śmiechem wpadły na niego.

– Jesteśmy kangury! Tatuś, goń nas!

– Ani myślę. Pora spać, smyki.

– Jeszcze chwilkę! Papa!^()

– Babcia nam pozwoliła urządzić wyścigi.

– Co powiedziałem? Proszę myć zęby i do łóżek.

– A mogę poczytać tę książeczkę od grand-mère? – Starszy chłopiec wyraźnie chciał coś wytargować.

– D’accord^(). Ale tylko chwilę.

– A ja? – Mały Jaś uczepił się ręki ojca. – Chodź. Chcę ci opowiedzieć moją historyjkę.

– Non, pas aujourd’hui^(). Zmykaj na górę.

Mężczyzna zajrzał do salonu, gdzie matka oglądała jakiś program informacyjny, a gdy stwierdził, że Ewy z nią nie ma, poszedł do kuchni.

– Co robisz? Przecież bym posprzątał po kolacji – powiedział do żony, wyjmując jej z rąk talerze. – Tobie już pora odpocząć, Ewuniu. Ciężki dzień przed tobą.

– Wiem – mruknęła. – Dziękuję ci, nie miałam już siły zagnać na górę tych łobuzów. – Usiadła ciężko na stołku. – Zatankowałeś?

– Oui.

– Czyli wszystko gotowe?

– Tak, nie martw się.

– To idę pod prysznic. – Ziewnęła i nawet nie ruszyła się z miejsca.

Gérard w milczeniu załadował zmywarkę naczyniami.

– A, przypomniało mi się – powiedział nagle. – Miałaś jeszcze porozmawiać z Kaliną.

– O matko! – Ewa wyprostowała się, jakby ktoś ukłuł ją szpilką. – Która to godzina?

– Dwudziesta druga już blisko.

– No to jeszcze mogę. Gdzie mój telefon?

Zaaferowana pobiegła na górę do sypialni. W smartfonie zostawionym na stoliku odnalazła numer chrześnicy. Dopiero po dłuższej chwili w słuchawce odezwał się zaniepokojony głos:

– Ciociu? Co się stało?

– Dobry wieczór, Kalinko. Przepraszam, że tak późno się odzywam, ale wiesz, jak to jest po przyjeździe. Zamieszanie.

– Dojechaliście bezpiecznie?

– Tak, wszystko w porządku.

– To dobrze. A czemu dzwonisz o tej porze?

– Chciałam ci złożyć najserdeczniejsze życzenia urodzinowe – powiedziała Ewa, uśmiechając się łagodnie. – Przykro mi, że tym razem nie osobiście, ale nadrobimy to po powrocie.

– Dziękuję. Nie sądziłam, że w tych smutnych okolicznościach będziesz o mnie pamiętać.

– Jak bym mogła zapomnieć? – odparła, myśląc jednocześnie, że jest wstrętną kłamczuchą, bo gdyby nie mąż, na pewno by nie zatelefonowała. – Chłopcy i Gérard też cię mocno ściskają; życzą spełnienia wszystkich marzeń. Żeby się wreszcie skończyły twoje kłopoty i żebyś znów była szczęśliwa... Kalina? Słyszysz mnie? – Odruchowo potrząsnęła smartfonem, słysząc w tle jakieś trzaski.

– Jestem, jestem. Mam nadzieję, że takie piękne życzenia się spełnią. I to szybko.

– Jasiek da ci to na piśmie. Namalował dla ciebie laurkę, ale powiedział, że wręczy ci ją osobiście. Może wyrwałabyś się z tej wsi i przyjechała do nas na kilka tygodni, kiedy wrócimy?

– Noo... raczej nie. Ale zapraszam do siebie, miejsca jest dość.

– Nadal nie ma gości?

– Niestety, ten sezon wypadł fatalnie. Nawet Jadzia mówi, że nie pamięta takich pustek. Jest tylko pan Ryszard.

– Jeszcze nie wyjechał?

– Nie.

– No widzisz! Komuś jednak podoba się twój pensjonat – zażartowała.

– Bardzo śmieszne. Czasem mam wrażenie, że wszystko się sprzysięgło przeciwko mnie. Nawet ten głupi internet.

– Nadal nie masz zasięgu?

– Już trzech specjalistów się poddało. Mówią, że u mnie jest jakiś zasięgowy trójkąt bermudzki czy coś w tym rodzaju. I że nie ma na to siły.

– Nie przejmuj się.

– Mnie to nie przeszkadza, ale turystom z dużych miast trudno to zrozumieć.

– Oj tam, brak internetu też może być zaletą, jeśli ktoś szuka spokoju. W końcu twoja babcia tyle lat przyjmowała gości i jakoś dawali sobie radę.

– Wtedy były inne czasy – westchnęła dziewczyna. – Na razie korzystam z uprzejmości dyrektorki domu kultury.

– Chodzisz do pracowni komputerowej?

– Nie. Udostępnia mi swój laptop z gabinetu, kiedy tylko potrzebuję. No i dzięki niej dostałam zajęcia muzyczne z dzieciakami. A właściwie dzięki Jadzi. Dyrektorka to jej kuzynka.

– Ta twoja Jadzia to skarb. – Ewa uśmiechnęła się na wspomnienie tęgawej kobiety w nieodłącznym kwiecistym fartuchu.

– Owszem, ale na wszystkie kłopoty nawet Jadzia nie pomoże.

– A co się stało?

– Nic nowego. Rachunki trzeba zapłacić, a cały kredyt wydałam na remont tych czterech pokoi dla gości. Myślałam, że to się zwróci w sezonie.

– Nie martw się, jesień ma być pogodna. Turyści jeszcze przyjadą, zobaczysz.

– Mam nadzieję. Na razie odwiedzają nas tylko kontrolerzy z sanepidu, ze straży pożarnej i tak dalej. I zawsze coś kręcą.

– Dlaczego?

– Nie wiem, takie odnoszę wrażenie. Prowadzę zwykłą agroturystykę, a sprawdzają mnie, jakbym była pięciogwiazdkowym hotelem.

– Dziwne.

– No dziwne. W każdym razie wypatruję letników jak kania dżdżu. Ale nie martw się, ciociu – zreflektowała się nagle. – Jakoś sobie poradzę, jak zwykle.

– Hmm... My ostatnio kupiliśmy nowe auto, więc nie mamy chwilowo żadnych oszczędności.

– Przecież nie dlatego o tym mówię.

– Wiem, kochanie, nie denerwuj się. A Marta? Może ona przyśle ci jakieś pieniądze z Ameryki?

– Mama? Dzwoniła z życzeniami. Dostałam od niej przelew w zeszłym miesiącu, więc nawet się nie przyznałam, że prawie nic mi nie zostało. Tylko proszę, nie wygadaj się! Miałam sobie za to kupić ładny prezent na urodziny.

– A co jej powiesz, gdy spyta?

– Już pytała, ale się wykręciłam. Nie chcę jej robić przykrości. Pewnie by nie zrozumiała, że wolałam kupić tonę węgla niż nowy płaszcz na zimę.

„I tym razem miałaby rację” – pomyślała Ewa niewesoło, lecz na głos powiedziała tylko:

– Dziewczyno, załamujesz mnie. Ten dom to same kłopoty. Może powinnaś rzucić to wszystko i wyjechać do matki? W końcu jesteś jej jedynym dzieckiem, pomogłaby ci spłacić długi.

– Ciociu, dzisiaj skończyłam dwadzieścia pięć lat. Nie jestem już dzieckiem, tylko starą babą.

– Ty mi tu nie wyjeżdżaj ze starością – zaprotestowała Ewa żartobliwym tonem. – W twoim wieku powinno się poznawać nowych ludzi, zdobywać doświadczenia, cieszyć się życiem, a nie zamykać w czterech ścianach i to zadłużonych. Za dużo wzięłaś na swoje barki. Po co ci to?

– Ciociu, proszę.

– No wiem, wiem – westchnęła. – Ale minęło już tyle czasu. Myślałam, że po skończonej żałobie wrócisz do normalnego życia, na studia.

– Teraz tutaj jest moje życie – odparła Kalina stanowczo. – Dobrze mi z tym.

– Powiedzmy. Jesteś pewna, że nie chcesz po prostu sprzedać gospodarstwa? Miałaś przecież jakiegoś kupca.

– Tego radnego, który mnie nachodził? Nigdy w życiu! Bardzo nieprzyjemny facet. Zresztą wiesz, co przysięgłam babci przed śmiercią: w obce ręce domu nie oddam.

– No dobrze, to może nie w obce?

– Nie rozumiem.

– Co prawda awantura wokół testamentu Heleny była nieprzyjemna, ale skoro twój stryj był aż tak zainteresowany przejęciem domu, to może...

– Nic z tego! Zresztą po tym, co stryjostwo chcieli zrobić dziadkowi, straciłam do nich resztki zaufania. Jak mogłabym z czystym sumieniem powierzyć im dom, skoro nie umieją uszanować człowieka?

– Mówisz o tej sytuacji z zostawieniem dziadka w szpitalu?

– Nie tylko. Ale to za dużo do opowiadania. Choćbym miała paść trupem, nie oddam nikomu mojej ojcowizny!

Ewa uśmiechnęła się, słysząc w głosie chrześnicy determinację.

– No tak, góralskie geny się odezwały. Uparta jak koza.

– Jak Byk, ciociu, nie jak koza – zaśmiała się Kalina.

– Dziewczyno... Szanuję twoją decyzję, ale tak mi żal twoich zdolności. Jesteś świetną projektantką. Dlaczego to marnujesz?

– Byłam, ciociu, byłam szansą na projektantkę. To już zdecydowanie czas przeszły.

– Nie powinnaś tak łatwo rezygować z marzeń.

– Marzenia są dobre dla dzieci. I proszę, nie rozmawiajmy już o tym. Teraz muszę myśleć o innych.

– Czyli o kim?

– Przede wszystkim o Jadzi, Agnieszce i Kazku. Gdzie pójdą, jeśli zwinę interes?

– Czy ty nie przesadzasz? Przecież to dorośli ludzie.

– Ale mi ufają i ciężko pracują za parę groszy. Martwię się tylko, z czego ja im zapłacę w przyszłym miesiącu.

– Może... może potrzebujesz lepszej reklamy? Trzeba by popracować nad tą stroną internetową, nie jest profesjonalna – rzuciła Ewa, myśląc jednocześnie: „Po co ją zachęcam, do cholery?!”.

– Reklamę to już mi ktoś od dwóch miesięcy robi w internecie – parsknęła z goryczą dziewczyna. – I w miasteczku też.

– Nie rozumiem.

– Ech, szkoda słów. Oczywiście masz rację, ciociu. Ale po pierwsze, na reklamę również trzeba pieniędzy, a po drugie, nie wiem, czy to coś da. Obiecałam, że nie zmarnuję dorobku babci, ale od kiedy jej zabrakło, wszystko idzie nie tak.

Ewa pokiwała smętnie głową. Te słowa potwierdziły jej przypuszczenia: Kalina wplątała się w całą tę sprawę pod wpływem impulsu, a wmawiała sobie, że to był świadomy wybór.

– Ona kochała to miejsce – mówiła dalej dziewczyna. – A ja za późno zrozumiałam, że właśnie babcia była dobrym duchem tego domu. Pewnie dlatego pensjonat opustoszał.

– Każdy na początku ma problemy z nowym biznesem. – Ewa starała się ją pocieszyć. – Kiedy Gérard przed laty zakładał swoje Studio Projektowania Ogrodów, też nie mieliśmy lekko. A przecież teraz nie może się opędzić od klientów.

– Ja nie sięgam myślami tak daleko. Na razie modlę się choć o kilka dobrych rezerwacji przed jesienią. I przydałoby się trochę świętego spokoju.

– Znowu miałaś jakieś nieprzyjemności – domyśliła się, słysząc ton chrześnicy. – Co tym razem?

– Nic wielkiego. Dzisiaj na przykład przyleciała stryjna z kolejną awanturą.

– Znowu? O co?

– Wciąż o to samo. Uważa, że się przymilam do dziadka, bo chcę, żeby i on zapisał mi wszystko w testamencie, tak jak babcia.

– Co za kobieta! Myśli, że skoro ona jest pazerna, to wszyscy tacy są.

– No wiesz, karczma i ziemia dziadka to według niej łakomy kąsek. Darła się na całą okolicę, ale nic jej z tego nie przyszło. Wystraszyła parę wron, bo i tak nie mam gości, którzy mogliby się wyprowadzić od takiej wrednej, chciwej gospodyni jak ja – zakpiła Kalina.

Ewa się skrzywiła.

„Cholera, kiedy oni się wreszcie odczepią od tej biednej dziewczyny. Na co jej był ten spadek? Ma przez to same problemy” – pomyślała niezadowolona.

Na głos spytała:

– Czy ta kobieta nie ma nic innego do roboty? Fatygowała się do ciebie na górę specjalnie po to, żeby ci zepsuć dzień?

– Nie, szukała dziadka. Trzeba przyznać, że nie mają z nim lekko, ciągle im gdzieś ucieka.

– Właściwie to dziwne, że on jest w stanie wspiąć się tam do ciebie.

– Mnie też to zdumiewa, ale może to siła przyzwyczajenia? – zaśmiała się Kalina. – On ma naprawdę niezłą formę jak na swoje dziewięćdziesiąt lat. Nie znam innego staruszka, który wyczyniałby takie rzeczy – mówiła ciepło. – I podobno nawet wątrobę ma w niezłym stanie.

– A to już dość niezwykłe, biorąc pod uwagę jego styl życia. Słuchaj, a może on zna jakieś tajemne skróty przez las?

– Wcale bym się nie zdziwiła. Dziadek to wolny duch, zawsze chodził swoimi drogami. Babcia mówiła, że on ma to po przodkach rozbójnikach – rzuciła Kalina pogodnym tonem. – Jest zwariowany, uparty i choleryczny, ale uroczy. Szczególnie gdy akurat jest trzeźwy. Na przykład dzisiaj zrobił mi niespodziankę.

– Jaką?

– Wręczył mi prezent urodzinowy. Nigdy byś nie zgadła jaki.

– Znowu jakieś domowe naleweczki?

– Nie. Koszyk z kurczętami.

– Co takiego?

– Żywymi – dodała rozbawiona Kalina. – Kura i cztery śliczne pisklaki. Najwyraźniej podwędził je synowej z hodowli tych jej zielononóżek. Powiedział, że te są lepsze, bo moje nioski są do rzyci, a nie do jojek. Cytuję, oczywiście.

– Domyśliłam się. A skąd mu to przyszło do głowy?

– Ostatnio, kiedy mnie odwiedził, skarżyłam się akurat Jadzi na brak jajek w kurniku i pewnie stąd ten pomysł. Niestety, tortu już nie zdążył zjeść, bo przyjechała stryjna i dziadka zabrała. Ale o urodzinowych kurach nic jej nie powiedziałam – dodała buntowniczo.

– Bardzo dobrze. Za te wszystkie przykrości, które ci wyrządziła po pogrzebie Heleny...

– Nie wracajmy do tego, ciociu. A co u was?

– Cóż może być w takiej sytuacji? – mruknęła Ewa. – Chciałabym mieć jutrzejszy dzień za sobą.

– Wiem. Bardzo mi przykro.

– Dziękuję, kochanie.

– Dobrze przynajmniej, że u pani Elizy nie czeka na ciebie żaden spadek. Z takich niespodzianek, jak widzisz, są same kłopoty. Och, przepraszam – zmitygowała się dziewczyna. – To nietaktowne z mojej strony.

– No coś ty, przecież masz rację. Kalinko, muszę już kończyć, ale obiecuję, że po powrocie zastanowię się, jak ci pomóc. Postaraj się nie zamartwiać. Dobrze?

– Spróbuję.

– I pamiętaj, że w razie problemów, masz u mnie, jak dawniej, swój dom. Dobranoc, kochanie.

– Dziękuję, ciociu. Dobranoc.

Połączenie się skończyło. Zatroskana Ewa potarła czoło.

„Co z tym wszystkim zrobić? – zmartwiła się. – Jak sprawić, żeby Kalina zostawiła przeszłość za sobą i ruszyła do przodu?... Cholera! Najpierw trzeba by załatwić pieniądze na spłatę długów, inaczej ona nie odpuści. Kolejna pożyczka nie rozwiąże jednak problemu. Zaraz, zaraz... Porządna strona internetowa to właściwie żaden problem. Wystarczą do tego zdolności informatyczne mojego brata i trochę świetnych zdjęć. Potem mała akcja reklamowa wśród znajomych. Gérard ma tylu klientów. Trzeba to wykorzystać!”.

– Mamo! On zabrał twój zeszyt! Ma go pod kołdrą! – krzyk Grzesia z sąsiedniego pokoju przerwał jej rozmyślania.

– Co tam znowu? – westchnęła.

W progu dziecięcego pokoju zobaczyła, że Jaś z miną niewiniątka siedzi oparty o wezgłowie łóżka i trzyma na kolanach otwarty brulion w czerwonej aksamitnej oprawie.

– Jasiek, co ty robisz?

– Czytam – odparł chłopiec z dumą. – Nikt nie chciał posłuchać mojego opowiadania, więc sobie czytam.

– Ty wcale nie umiesz czytać, głupku!

– Grzesiek, jak ty się zwracasz do brata? Nie chcę nigdy więcej słyszeć takich wyrażeń. Jasne?

– Tak, mamo – burknął starszy chłopiec i mimo gorąca zakopał się po uszy w pościeli.

– A tobie, Jasiu, ile razy mówiłam, że nie wolno dotykać pamiętników ciotki Eugenii? Oddaj mi to.

Dziecko niechętnie zwróciło brulion.

– Ale Grzesiek nie chciał mi dać żadnej książeczki. A ja też chcę czytać, jak wy!

– Bardzo się cieszę, że chcesz czytać, ale to nie jest opowieść dla ciebie.

– A dlaczego?

Zniecierpliwiona Ewa już chciała zbyć synka, gdy nagle coś przyszło jej do głowy.

„Właściwie, dlaczego moi chłopcy nie mogliby kiedyś przeczytać pamiętników ciotki? Skoro nie mam córki... – pomyślała zaskoczona. – Eugenia zachowała się w tej sprawie trochę jak Konstancja. Ona też na początku nie chciała dopuścić Aleksandra do rodowych tajemnic tylko dlatego, że jest mężczyzną. Muszę się nad tym poważnie zastanowić”.

– Mamo! Pourquoi?

– Bo... bo na razie ja muszę to wreszcie przeczytać, a przy was nigdy nie mam na to czasu – odparła. – No, wystarczy już tego gadulstwa. Dobranoc.

Ucałowała synów i zgasiła światło.

------------------------------------------------------------------------

^() Jesteś tu?

^() Co to za fotografia?

^() Rozumiem (fr.).

^() Babcia (fr.).

^() Dlaczego? (fr.).

^() Tak (fr.).

^() To niedobrze (fr.).

^() Tato! (fr.).

^() Zgoda (fr.).

^() Nie dzisiaj (fr.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: