Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Francuskie zlecenie - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
20 lipca 2016
Ebook
35,90 zł
Audiobook
23,86 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Francuskie zlecenie - ebook

Ewa, niedoceniana przez szefa fotograficzka, dostaje atrakcyjne zlecenie, które może wykonać tylko kobieta. Wiąże się ono z wyjazdem do malowniczej Prowansji oraz przygotowaniem zdjęć reklamowych ekskluzywnej kwiaciarni. Na miejscu bohaterka poznaje wyjątkową rodzinę, dla której tradycja była od wieków ostoją porządku i życiowym drogowskazem. Nestorce rodu, Konstancji, nie podobają się nowatorskie pomysły młodszego pokolenia. Kobieta chce pozostać wierna zasadom, którymi kierowały się wszystkie jej przodkinie, a jednocześnie próbuje zrozumieć siłę młodości. Jednak bolesna tajemnica odbiera jej trzeźwość osądu. Stare mury rodowej rezydencji skrywają zresztą znacznie więcej sekretów… Niespodziewanie dla samej siebie Ewa znajdzie się w centrum niezwykłych wydarzeń, których korzenie tkwią w odległej przeszłości.

Ta debiutancka powieść Anny J. Szepielak ukazała się kilka lat temu pod tytułem „Zamówienie z Francji”. W aktualnym wydaniu autorka dokonała licznych zmian, decydując się także na nowy tytuł. Jak sama mówi: „Historia napisana piętnaście lat temu spotkała się z tak ciepłym przyjęciem czytelników, że zasługiwała na nową odsłonę”.

Anna J. Szepielak – Małopolanka z urodzenia, Kobieta Zaściankowa z wyboru.

Uważa, że codzienność w szeroko pojętym stylu slow life, z dala od wielkiego świata, to najlepszy sposób na smakowanie życia. Lubi prawdziwą gorzką czekoladę, słodką kawę i literaturę, przy której "dusza się śmieje". Z zawodu jest nauczycielką i bibliotekarką, choć kiedyś marzyła, by studiować w Wyższej Szkole Teatralnej. Przed debiutem literackim (w 2010 roku) publikowała głównie teksty z zakresu oświaty, a następnie artykuły na jednym z portali internetowych; współpracowała także z regionalnym tygodnikiem, w którym ukazywały się jej artykuły i recenzje nowości wydawniczych. Prowadzi blog autorski „Zaściankowe pisanie” oraz blog „Zaściankowe slow life, czyli o tym i owym”.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-10-13098-3
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

– Dziedziczka! – krzyknęła radośnie stara akuszerka. – Jaśnie pani powiła dziewczynkę!

W uścisku doświadczonych dłoni trzymała pulchne różowe ciałko.

– Dziedziczka? Bogu Najwyższemu niech będą dzięki – szepnęła z ulgą położnica.

Córka! Taka córka to prawdziwy dar Niebios! Poród był bardzo ciężki, ale młoda matka myślała już tylko o tym, że wypełniła swój obowiązek i przeżyła. Miesiące niepokoju oraz długich nocnych modlitw wreszcie się skończyły. Teraz zyska szacunek nestorki rodu i będzie mogła żyć spokojnie w tej dziwnej rodzinie, w której z utęsknieniem wyczekiwano narodzin córek, a nie synów.

Drżąc ze zmęczenia, młodziutka kobieta uniosła się na łokciach, by zobaczyć dziecko, ale natychmiast opadła bez sił z powrotem na haftowane poduszki. Jej drobna twarz o łagodnych rysach zniknęła w półmroku rozpraszanym przez migotliwe światło świec i ognia buzującego na kominku.

W niewielkiej komnacie panował nieznośny zaduch. Kobieta powolnym gestem odgarnęła ze spoconego czoła kosmyki czarnych włosów i zwilżyła koniuszkiem języka wysuszone wargi.

– Pokażcie mi córeczkę – słaby głos ledwie przebijał się przez płacz noworodka i świst zimowego wiatru za oknami. – Chcę ją zobaczyć – prosiła, lecz służące ją ignorowały.

Długo wyczekiwane narodziny kolejnej dziedziczki starego francuskiego rodu dla nich także były świętem. Oznaczały nie tylko uczty, zabawy i podarki od jaśnie państwa, były również gwarancją spokoju i stabilizacji w ich małym świecie. Od siedemdziesięciu lat w rezydencji nie narodziła się sukcesorka, dlatego moment ten wart był zapamiętania.

Uwaga wszystkich kobiet skupiła się na dziecku, które obmywała akuszerka. Gdy skończyła, ostrożnie zawinęła noworodka w jedwabny pled i bardzo z siebie zadowolona podeszła do siedzącej przy kominku sędziwej damy.

Delikatnie i z szacunkiem złożyła wrzeszczący tobołek na jej kolanach.

Służące, zachowując pełen szacunku dystans, ciekawie wyciągały w jej stronę głowy, aby przez koronki i jedwabie dojrzeć słynne rude włoski na główce nowo narodzonej dziewczynki.

– Moja prawnuczka – stwierdziła z dumą matrona. – Spadkobierczyni! Urodzona w Roku Pańskim tysiąc siedemset siedemdziesiątym trzecim. – Ostrożnie pogładziła różowe czółko.

Dziecko momentalnie się uspokoiło. Otworzyło zapłakane oczy.

– A toż co?! – niespodziewany okrzyk zdumienia wzbudził dreszcz wśród zgromadzonych w pomieszczeniu kobiet.

Światło ognia krwawym błyskiem prześlizgnęło się po kosztownym rubinowym pierścieniu damy, gdy jej pomarszczona, koścista dłoń zawisła w bezruchu tuż nad główką noworodka. W tej samej chwili od strony łoża rozległ się głośny jęk.

Leżąca wśród zmiętej pościeli matka dziecka skręciła się spazmatycznie, a jej białe dłonie zacisnęły się z bólu na koronkach poduszek.

Akuszerka, odtrącając pokojówki, natychmiast rzuciła się w kierunku łoża. Wystarczył jej rzut oka, by pojąć, co się dzieje. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, rozpaczliwy skowyt bólu zagłuszył jej słowa.

– Jaśnie pani...!

Przerażająco czerwona plama na prześcieradle powiększała się z każdym ułamkiem sekundy. W komnacie zapanował chaos.Rozdział 1

Sobota

– Słuchasz mnie? – Korpulentna blondynka z irytacją rzuciła plik papierów na biurko Ewy. – W ogóle nie myślisz o swojej karierze. Chcesz do końca życia ślęczeć przed komputerem, poprawiając to, co inni spartolili?

– Jola, o co ci chodzi?

– Dlaczego obrabiasz zdjęcia za Tomka?

– Bo mnie poprosił. Klientce zależy na czasie.

– A jemu co? Rączki odebrało?

– Pojechał do parku na sesję z psami.

– To mogłaś wziąć tę sesję zamiast niego. Masz talent, dziewczyno, a dostajesz zlecenia głównie na gazetki do supermarketów. I to jest wyłącznie twoja wina!

– Przecież fotografia produktowa to moja działka – westchnęła zniechęcona.

– Owszem, ale kiedy się trafiła oferta na zdjęcia biżuterii i damskiej bielizny, to szef chapnął ją dla siebie i nic nie powiedziałaś.

– Jola, proszę cię. Przecież wiesz, jak jest. – Ewa oderwała zmęczony wzrok od monitora. – Nie mam wpływu na przydział zadań.

– Bo w ogóle nie walczysz o swoje! Przez ciebie trudniej mi panować nad tymi męskimi szowinistami. – Jola zmysłowym gestem odgarnęła z ramienia długie platynowe loki. – Ja ich przyciskam, a ty odpuszczasz. I kołowacieją od tego.

Nieznaczny uśmiech rozjaśnił drobną, piegowatą twarz Ewy.

– Ty masz z nimi jakieś trudności? Nie wierzę – stwierdziła kpiąco.

Oficjalnie Jola była tylko sekretarką, lecz dzięki umiejętności łączenia feministycznych poglądów z kobiecym urokiem i zmysłowością stała się kimś w rodzaju szarej eminencji, której wpływom potulnie ulegał nawet roztargniony szef.

Introwertyczna Ewa zazdrościła koleżance przebojowości, ale jak wszyscy pracownicy doceniała, że właśnie dzięki niej firma miała tak dobrą pozycję na rynku. Wygadana, emanująca seksapilem blondynka potrafiła nie tylko owinąć sobie wokół palca każdego nowego klienta. Umiała także dopieszczać stałych zleceniodawców, żeby przez myśl im nie przeszło zrezygnowanie z usług firmy. Jola znała się na księgowości, kadrach, ubezpieczeniach, prawie pracy i wielu innych sprawach, z którymi niefrasobliwy przełożony zupełnie sobie nie radził. Jeśli pojawiał się jakiś problem, wszyscy biegli po ratunek właśnie do niej, a ona zawsze znajdowała rozwiązanie.

Krążące po firmie plotki o prywatnych relacjach Joli z szefem nie tylko jej nie szkodziły, ale dodatkowo podnosiły jej status. W czasach pogłębiającego się bezrobocia każdy pracownik traktował ją jak narzeczoną monarchy, która w odpowiednim momencie sama włoży koronę na głowę.

Tylko Ewa, jako jedyna poza nią kobieta w firmie, pozostawała z Jolą w typowo koleżeńskich relacjach. Mogła sobie pozwolić na zupełną szczerość, a nawet na marudzenie, co w ostatnich miesiącach zdarzało się jej coraz częściej.

– Nie zmieniaj tematu – odparła niczym niezrażona sekretarka, w której filigranowa Ewa zawsze budziła opiekuńcze instynkty. – Ile razy ci tłumaczyłam, że powinnaś im pokazać, co potrafisz? A ty co? Nic.

– Co mogę zrobić, skoro nie dają mi się wykazać?

– Nie denerwuj mnie! Osobiście trułam głowę szefowi, żeby ci dał tę robotę na weselu burmistrzówny. A dzisiaj się okazało, że zlecenie dostał Jacek. Taki dureń, a sprzątnął ci sprzed nosa niezłą fuchę.

– E tam! – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Nie zależało mi. Samej i tak by mnie szef nie puścił, bo nie ma do mnie zaufania.

– Nawet jako asystentka mogłabyś się wreszcie wykazać.

– Akurat! Skończyłoby się na tym, że dźwigałabym sprzęt i oganiała się od wątpliwych uroków burmistrza i jego VIP-ów po paru głębszych. Niech ich Jacek zabawia. Jest świetnym wazeliniarzem.

– Gadane to on ma, ale na tym kończą się niestety jego kwalifikacje – przyznała Jola kwaśno. – Fotograf z niego jak z koziej dupy trąba. Ciągle coś zawala i muszę świecić za niego oczyma. Gdyby nie był siostrzeńcem Władka... to znaczy szefa. – Odchrząknęła. – Już dawno bym go stąd wygryzła. Pasożyt cholerny!

– Joluś, daj spokój. Nie mam dziś nastroju na twoje wymówki, padam ze zmęczenia. – Ewa sięgnęła po filiżankę stojącą obok klawiatury i upiła łyk zimnej kawy, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.

Była to już czwarta kawa w tym dniu i być może dlatego smakowała jak czarna trucizna, wywołując tylko skurcz żołądka.

– No właśnie o tym mówię. Marnujesz zdrowie przy tych pierdołach. – Jola machnęła w kierunku komputera dłonią ozdobioną długimi tipsami i mnóstwem złotych pierścionków. – Dlaczego, do diabła, orzesz tu sama jak chłop pańszczyźniany?

Ewa znów wzruszyła ramionami. Pracownia już dawno opustoszała, bo wszyscy jak zwykle skorzystali z nieobecności szefa i wymknęli się po angielsku, chcąc przedłużyć sobie weekend choć o parę godzin. Ją zatrzymało poczucie obowiązku i nie miała ochoty tłumaczyć się z tego przed koleżanką.

Jola stała jednak przy biurku niewzruszona niczym starożytny obelisk egipski albo gotycka katedra i doskonale wiedziała, kto pierwszy straci cierpliwość.

Po minucie bezproduktywnego gapienia się w ekran komputera Ewa skapitulowała.

– Błagam cię, zostaw mnie samą – poprosiła. – Muszę to skończyć.

– Inni też mieli robotę, a już dawno wyszli.

– Urwali się, bo pewnie mieli więcej drobniaków niż ja. – Ewa uśmiechnęła się blado. – Mnie do pierwszego została stówa, więc nie mogę wesprzeć dzisiaj twojej puszeczki.

Jola krytycznie pokręciła głową. Nie rozbawił jej ten żart.

Pełna życiowej energii kobieta w wolnym czasie oddawała się wolontariatowi, ponieważ była znakomita w wyciskaniu pieniędzy nawet z najbardziej opornych obywateli. Podczas jednej z akcji na rzecz chorych dzieci poznała Ewę, która wtedy pracowała jeszcze w szkole. To właśnie ona nieświadomie podsunęła Joli myśl o zbiórce w miejscu pracy. Od tej pory każda uprzejmość czy przysługa ze strony sekretarki kosztowały współpracowników dziesięć złotych, które z uśmiechem na ustach wrzucali do specjalnej puszki, traktując to jak dobrą inwestycję.

Szef początkowo patrzył na te poczynania krzywym okiem, ale szybko uległ perswazji Joli, która w sobie tylko znany sposób przekonała go do uczestniczenia w działalności charytatywnej. Musiała na tę okoliczność przyodziać się w zapach nowych, kosztownych perfum i czerwoną garsonkę, która zawsze robiła na mężczyźnie piorunujące wrażenie, ale potraktowała to jak element wojennej taktyki. Bitwa została wygrana: Jola postawiła na swoim, a puszeczka regularnie zapełniała się datkami od pracowników, szczególnie w soboty, gdy każdy chciał wyjść z pracy wcześniej niż zwykle.

– Przestań mi tu pieprzyć, moja droga – burknęła do Ewy. – Czy kiedykolwiek musiałaś kupować moją lojalność?

Kobieta spojrzała na nią skruszona.

– Przepraszam. Nie wiem, co gadam. To z głodu.

Już od dawna czuła, że pusty żołądek skręca się jej w pętelkę, ale poczucie obowiązku gniotło bardziej niż hipotetyczne wrzody.

– No właśnie. Kończ to i idź wreszcie coś zjeść. Tylko najpierw podpisz mi szybciutko te papiery.

– Co to jest?

– Rozwiązanie wszystkich twoich problemów.

– Doprawdy? Moje trzy życzenia do złotej rybki?

– Prawie. Zamiast siedzieć godzinami w Photoshopie, pojedziesz na przyjemną delegację z dobrym jedzeniem i ładnymi widokami. Takimi jak lubisz.

– Jaką delegację?

– Co za różnica? Jest ciekawa robota do wykonania, a przy okazji zarobisz kupę kasy.

– A możemy o tych fantazjach pogadać później? Nie mam teraz do tego głowy.

– Żadne później! Już osiemnasta, a ja muszę oddzwonić do klientki, że wszystko załatwiłam. Inaczej pójdzie do konkurencji. No już, podpisuj.

– Ale...

– Żadne: ale! To cud, że klientka przyszła, kiedy szefa nie było, i sama się nią zajęłam. Muszę jeszcze dzisiaj zawieźć mu tę umowę do zatwierdzenia – paplała z energią. – I załatwić mnóstwo innych spraw.

– I tak nic z tego nie będzie – westchnęła Ewa.

Doceniała starania Joli, ale była przekonana, że koledzy wygryzą ją z interesu natychmiast, gdy dowiedzą się o tym zleceniu. Łatwiej było więc odpuścić już na starcie, niż znosić tygodniami wymówki, że usiłowała sobie załatwić robotę za ich plecami. Nie miała złudzeń, że jej zgoda jest bez znaczenia.

Ostatnią rzeczą, jakiej by się spodziewała, był fakt, że kiedyś zrazi się do tego zawodu, tak samo jak rozczarowała się pracą w szkole.

Fotografia była jej pasją od dzieciństwa. Dom rodzinny obwieszony był portretami rodziców, braci, wujków, kuzynek tudzież innych atrakcyjnych fotograficznie krewnych, którzy pozwolili uwieczniać się na kliszy.

Ewa była fotograficznym samoukiem, ale bardzo gorliwie uzupełniała wiedzę, czytając wszystko, co tylko wydano w Polsce na ten temat, i eksperymentując z każdym nowym aparatem, jaki udało się jej zdobyć.

Rodzina, w której nie brakowało indywidualistów, długo wykazywała daleko posuniętą tolerancję dla artystycznego hobby dziewczynki. Dlatego nikt nie poczuł się urażony, gdy na pewnych imieninach ojca dwunastoletnia Ewa z dumą zaprezentowała wystawę zdjęć pod wspólnym tytułem Rodzina od kuchni. Czarno-białe fotografie przedstawiały między innymi niepokojąco uśmiechniętą szczękę dziadka leżącą na nocnym stoliku, nieprzyzwoicie wielki biust ciotki schylającej się do zadymionego piekarnika, obrzydliwą krostę na czole brata, zajmującą niemal cały kadr, oraz przepastne czarne dziury w nosie śpiącego wuja, zarośnięte jak gęsta dżungla.

Jej wysiłki zostały nagrodzone umiarkowanie przychylnymi komentarzami, bo wszyscy wiedzieli, że ta nieco dziwacznie ukierunkowana makrofotografia pochłaniała ją wtedy bez reszty.

Niestety, ostatnie zdjęcie, które pokazała, zebrani przyjęli potępiającym milczeniem. Zbliżenie damskiej dłoni wyciągającej z torebki paczkę prezerwatyw, było jednym z mniej udanych kadrów, lecz nie to wzbudziło największe emocje. Wszyscy zorientowali się, że smukłe palce z osobliwym czarnym manikiurem i pierścionkiem z trupią czaszką należały do szesnastoletniej kuzynki Ewy – Marty. Odkrycie to w dość nieprzyjemny sposób zakończyło rodzinne spotkanie.

Wskutek awantury, jaka wybuchła, Ewa roztropnie, choć niechętnie zgodziła się z sugestią rodziców, że „elementy ludzkie” nie są tak interesujące, jak się jej pierwotnie wydawało. Zdenerwowanej matce solennie obiecała, że od tej pory zajmie się wyłącznie fotografią przyrodniczą.

Na szczęście nowy temat ją wciągnął. Nawet po latach całymi miesiącami oszczędzała pieniądze z pensji, którą dostawała w szkole, by w wakacje zaszyć się gdzieś w malowniczej głuszy z plecakiem pełnym sprzętu fotograficznego. Impresjonizm grał jej w duszy na całego. Czuła się wolna i szczęśliwa, gdy mogła biegać w mokrych od rosy butach po łąkach, wąwozach, lasach czy połoninach i łapać w obiektyw dzieła natury, przeradzające się później na jej fotografiach w coś zaskakująco oryginalnego w swej prostocie i szczerości.

W tych wyprawach towarzyszył jej początkowo nowy chłopak, Jurek, zanim nie odkrył, że komary i brak łazienki zdecydowanie źle wpływają na natchnienie, którego szukał w przyrodzie. Na co dzień pracował jako nauczyciel muzyki, lecz w wolnych chwilach zawzięcie komponował utwory dla swojego zespołu. Ewa szybko zaakceptowała fakt, że każdy artysta potrzebuje innych warunków do tworzenia, dlatego nie miała do Jurka żalu, gdy zrezygnował ze wspólnych wyjazdów.

Ta znajomość, początkowo fascynująca, nie układała się jednak najlepiej. Ewa sądziła, że głównym powodem spadku temperatury ich uczuć był ciągły brak czasu. Choć pracowali w tym samym gimnazjum, mijali się całymi tygodniami, obciążeni obowiązkami zawodowymi.

Męczyło ją również to, że w pracy musieli ukrywać swój związek. Trafili do małej wiejskiej szkółki, która nie była zbyt przyjaznym miejscem dla „obcych z miasta”. Prostszym rozwiązaniem wydawało się zatem unikanie wszelkich plotek, które naraziłyby ich na nieprzyjemności ze strony apodyktycznej dyrekcji i lokalnego środowiska. Tak przynajmniej twierdził Jurek.

To wszystko sprawiało, że czasem w głowie Ewy rozlegał się dzwonek alarmowy: jakieś niesprecyzowane przeczucie żądało od niej zastanowienia się nad własnym życiem, zarówno prywatnym, jak i zawodowym.

Ewa lubiła uczyć, ale miała powyżej uszu bałaganu panującego w oświacie, który według niej z edukacją młodzieży nie miał nic wspólnego. Odsuwała jednak od siebie te wątpliwości, choć uważała, że coś powinna zmienić, bo każdy dzień przynosił nowe rozczarowania.

Gdy po kolejnym w jej karierze uroczystym zakończeniu roku szkolnego musiała tradycyjnie zostać na obowiązkowych imieninach dyrektora, nie spodziewała się, że właśnie nadszedł czas na te zmiany.

Przez przypadek uwieczniła na fotografii „elementy ludzkie”, które w ferworze burzliwej dyskusji chlusnęły w twarz wysokoprocentowym drinkiem innym zacietrzewionym „elementom ludzkim”. Zniesmaczona Ewa z trudem patrzyła na to, co się później działo przy stole w szkolnej stołówce, i zazdrościła choremu na grypę Jurkowi, że nie musi brać udziału w tej awanturze. Najgorsze wydarzyło się jednak dopiero, kiedy wrzaski ucichły. Ktoś przypomniał sobie niespodziewany błysk flesza i kilka par oczu podejrzliwie spojrzało na aparat, którym Ewa na akademii robiła zdjęcia do szkolnej kroniki. Ku swojemu zdumieniu usłyszała nagle kategoryczne żądanie oddania szpiegowskiego sprzętu. Zdenerwowana kobieta zaprotestowała, przypominając, że to jej prywatna lustrzanka, a wtedy polecono jej publicznie wyczyścić kartę pamięci, bo „jak nie, to bardzo tego pożałuje”.

– Chyba chce pani zdać ten egzamin na kolejny stopień awansu, a może nie? – usłyszała.

Zatrzęsło nią. Ta jedna dramatyczna chwila, kiedy nieco zamglone spojrzenia kilkunastu osób wpatrywały się w nią ze złośliwą ciekawością i czekały na reakcję, wystarczyła jej do podjęcia decyzji o zmianie zawodu.

– Wiecie co? Mam już dość tego całego cyrku! – warknęła. – Żegnam!

Trzaśnięcie drzwiami nie przyniosło jej ulgi. Była zbyt wzburzona, by pomyśleć, że mogłaby po prostu zatrudnić się w innej szkole. Czuła potrzebę radykalnych zmian.

O dziwo, poszło łatwiej, niż sądziła. Dzięki informacji od Joli dostała pracę w prywatnej pracowni fotograficznej, która właśnie szturmem zdobywała lokalny rynek. W ofercie firmy były zarówno tradycyjne sesje indywidualne, jak i fotografia modowa, produktowa, kulinarna, zdjęcia wnętrz i architektury, fotoreportaże, sesje rodzinne, narzeczeńskie i inne.

Ewa była wniebowzięta. Ukończyła kolejny kurs fotografii cyfrowej i miała nadzieję zdobyć solidne doświadczenie. Wierzyła, że przy takiej rozpiętości usług nawet dla początkującej pracownicy znajdzie się wiele ciekawych zleceń, które pozwolą jej doskonalić umiejętności. Wydawało się jej, że od tej chwili będzie widzieć wokół siebie tylko uśmiechnięte twarze ludzi; że będzie im sprawiać przyjemność, uwieczniając ważne w ich życiu momenty.

Kiedy zdołała sprzedać lokalnemu wydawnictwu dwa zdjęcia do kalendarza botanicznego, była zachwycona i zaczęła skrycie marzyć o własnym albumie oraz prawdziwej wystawie.

Dopiero po roku zorientowała się, że konkurencja w branży jest olbrzymia, a codzienna praca polega głównie na podlizywaniu się klientom i retuszowaniu ich zdjęć. Była zdumiona tym, jak wielu spotykała zakompleksionych, a jednocześnie roszczeniowych ludzi. Musiała nawet niechętnie zgodzić się w duchu ze swoim pyszałkowatym kolegą Jackiem, który oznajmił kiedyś na firmowym bankiecie, że technika cyfrowa to operacje plastyczne dla ubogich.

– Teraz kiedy ze zdjęciem można zrobić niemal wszystko, nie ma sensu katować się na siłowni – stwierdził rozbawiony, machając kanapką z łososiem przed nosem zdegustowanej Ewy. – Jesteśmy właściwie lepsi od psychoterapeutów. Sprawiamy, że ludzie od samego patrzenia na swoje poprawione zdjęcia mają wyższe poczucie własnej wartości. Wrzucają to potem do netu i mogą szpanować przed znajomymi. Brakuje ci zębów? Dorobimy w Photoshopie! Masz pryszcze? Usuniemy bez skalpela! Ważysz sto pięćdziesiąt kilo? Odchudzimy cię w minutę! – wykrzykiwał rozbawiony. – Jesteśmy cudotwórcami!

– Szkoda tylko, że rozumu nie przybywa od takiego gapienia się na swoje zdjęcia. A to przydałoby się niektórym baranom – odparła znacząco Jola, która była najmniej zakompleksioną osobą, jaką kiedykolwiek Ewa poznała.

– Hej! Ziemia do Ewki. Jesteś tu jeszcze? – Jola wyrwała ją z zamyślenia.

– Co? No jestem, ale usiłuję pracować.

– A ja chciałabym już pozamykać. Mam plany na wieczór.

– To zostaw mi klucze i idź – odparła łagodnie. – Pogadamy w poniedziałek.

– Oszaleję przez ciebie, dziewczyno! Dostaniesz klucze, jeśli weźmiesz tę sesję. Podpisuj.

– Ależ ty jesteś uparta! Co to właściwie za zlecenie?

– Coś ekstra. Dostaniemy niezłą sumkę, jeśli klientka będzie zadowolona. Potrzebuje zdjęć do katalogu reklamowego i na stronę internetową swojej kwiaciarni. To robota idealna dla ciebie: wnętrza, kwiaty i przyroda. Klientka mówiła, że chce fotografii z kobiecą duszą.

– Naprawdę? – Oczy Ewy rozbłysły zachwytem, ale zaraz potem przygasły. – Jolka, jesteś szalona, jeśli sądzisz, że szef zgodzi się dać mi to zlecenie. Sam będzie chciał je wziąć.

Ewa lubiła właściciela firmy, bo nikogo się nie czepiał, a nawet od czasu do czasu dawał premię. Często jednak zagarniał dla siebie najciekawsze projekty, bo mimo całej swojej poczciwości ślepo wierzył w to, że jako dyplomowany mistrz fotografiki jest we wszystkim najlepszy.

Jola uśmiechnęła się, słysząc zwątpienie w głosie koleżanki.

– Będzie chciał, ale nie weźmie – stwierdziła. – Po pierwsze, mam swoje sposoby na załatwianie z nim takich drobiazgów. A po drugie, klientka wyraźnie pytała o ciebie.

– Naprawdę? Jak to?

– Nie wiem. Ona chce kobietę fotografa, a sama wiesz, że to się często nie zdarza. Postawiła właśnie taki warunek i szef nie może tego zignorować. W jego imieniu zapewniłam ją, że nie musi już szukać innego zleceniobiorcy, bo zapewnimy jej usługę na najwyższym poziomie i dokładnie według życzeń. To zlecenie możesz wziąć ty albo nikt.

– Dziwne to jakieś. – Ewa się zawahała. – Nie uważasz?

– E tam! Może sądzi, że do kwiatów bardziej pasuje kobieca wrażliwość? A może już się wcześniej naużerała z jakimiś fotografami i ma dość. Patrząc na naszego Jacusia, wcale bym się temu nie dziwiła.

– No nie wiem. – Ewa była tak zmęczona, że w tej chwili marzyła tylko o kolacji i spaniu, a nie o jakimś wyjeździe. – Kiedy się chłopcy dowiedzą, nie dadzą mi żyć.

– Czy ty słyszysz sama siebie, do cholery! Masz, podpisuj to, bo już mi nogi w dupę wchodzą od tego czekania. – Zniecierpliwiona kobieta wcisnęła Ewie do ręki długopis. – Z tobą jest gorzej niż z dzieckiem!

– No już dobrze, nie wściekaj się. To i tak nie ma znaczenia.

– Nareszcie! – Jola przez moment uważnie śledziła ruch długopisu, po czym wyciągnęła z kieszeni telefon komórkowy. – Szefie, będę za pół godziny – powiedziała do słuchawki, ponętnie modelując głos. – Trafiła się ważna umowa do podpisania... Szczegóły to już osobiście ci naświetlę, ale chyba nie wątpisz w moje starania. Wszystko już zorganizowałam... Będę niedługo. Pa – rzuciła ciepło, rozłączyła się i spojrzała na rozbawioną Ewę. – Czemu się śmiejesz? Załatwione. Reszta to czysta formalność.

– Naprawdę sądzisz, że się zgodzi?

– Ja nie sądzę, ja mam pewność. Jest mi coś winny za to wesele burmistrzówny.

– Ale...

– No co znowu?

– Myślisz, że... dam radę sama? Że was nie zawiodę? – spytała Ewa cicho, a Jola wreszcie pojęła jej wcześniejsze opory.

– Kobieto, stanowczo brak ci wiary w siebie. Pewnie, że dasz radę. Po tym zleceniu zmieni się całe twoje życie, zobaczysz.

Tanecznym krokiem odwróciła się na różowych szpilkach i ruszyła do drzwi, kołysząc szerokimi biodrami.

– Jedź do domu się pakować – dodała jeszcze od niechcenia. – Zatwierdzoną umowę i delegację podrzucę ci jutro na lotnisko. Klucze zostawiam w sekretariacie.

– Jutro? Chwileczkę! Jakie lotnisko? Gdzie jest ta kwiaciarnia?

Jola zatrzymała się w progu.

– A nie mówiłam ci? Musiało mi wylecieć z pamięci. Już późno, a mam jeszcze tyle spraw do załatwienia.

– Jola!

– Czekają cię upojne dwa tygodnie we Francji, kochana. Gdzieś na prowincji. – Stukot szpilek zabrzmiał w korytarzu.

– We Francji? WE FRANCJI?! – wrzasnęła za nią Ewa, ale usłyszała tylko chichot zwariowanej koleżanki.Rozdział 2

Niedziela

– Kobieta w zawodzie fotografa to chyba wciąż rzadkość. Czy mogę spytać, dlaczego zdecydowała się pani na tę profesję? – melodyjny głos z wyraźnym francuskim akcentem wyrwał Ewę z zamyślenia.

Przez małe okienko wpatrywała się właśnie w morze obłoków płynące pod samolotem i zachwycała się różnorodnością ich barw. Słysząc głos towarzyszki, odwróciła się.

– Ludzie często mnie o to pytają, a ja właściwie nie wiem, co powiedzieć – odparła. – To dość skomplikowane. Musiałabym za każdym razem opowiadać historię mojego życia.

– Przepraszam, że byłam tak mało oryginalna. Chciałam się tylko czegoś o pani dowiedzieć. W końcu spędzimy razem trochę czasu.

Ewa się zmieszała. Uświadomiła sobie, jak mało uwagi poświęciła niezwykłej klientce, która na własny koszt zabierała ją do swojego domu do Francji.

Niecodzienna sytuacja peszyła Ewę, bo nie wiedziała, czego się może spodziewać. Jeszcze wczoraj siedziała bezpiecznie w pracowni i mozolnie poprawiała cudze zdjęcia, a dzisiaj leciała w nieznane z bogatą, obcą kobietą, dźwigając na swoich barkach odpowiedzialność za prestiż całej firmy.

To zlecenie kompletnie ją zaskoczyło. Gorączkowe pakowanie i poszukiwania zagubionego w szufladach paszportu zabrały jej pół nocy. Niewyspana i oszołomiona stojącym przed nią zadaniem na lotnisku ograniczyła się jedynie do zdawkowego powitania. Z ulgą pozwoliła Joli przejąć dowodzenie. To właśnie Jola roztoczyła wokół klientki aurę profesjonalnej opieki. To Jola w oczekiwaniu na odprawę prowadziła wytworną konwersację na temat Polski i wrażeń, jakie kraj przodków zrobił na młodej Francuzce. To ona wreszcie na pożegnanie dała Ewie jasno do zrozumienia, że właśnie tak powinna się zajmować ich zleceniodawczynią.

– Dasz sobie radę, tylko się nie zamyślaj jak zwykle – szepnęła Ewie do ucha na odchodnym. – Staraj się chociaż udawać profesjonalistkę i nie rozpieprz naszej reputacji w drzazgi. Poręczyłam za ciebie szefowi. To nasze pierwsze zagraniczne zlecenie, pamiętaj.

Widząc przerażoną minę koleżanki, dodała cicho dla rozluźnienia:

– Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Szkoda, że nie słyszałaś rano Jacka. Był wściekły, kiedy się dowiedział, jaka okazja ci się trafiła. Krzyczał, że w tej pracy nie liczy się parytet, tylko talent. – Złośliwy uśmiech przemknął po jej twarzy. – Dureń. Miotał się po pracowni i opowiadał, że ta Francuzka to pewnie jakaś stara, despotyczna, gruba baba, która myśli, że w Polsce znalazła tanią siłę roboczą. – Równocześnie spojrzały na młodą klientkę i z trudem powstrzymały śmiech.

Dwudziestoparoletniej, zgrabnej, wysokiej kobiety w eleganckim szafirowym kostiumie w żaden sposób nie można było określić mianem baby.

Podając jej na powitanie rękę, Ewa zwróciła uwagę na przenikliwe błękitne oczy i delikatną twarz, którą otaczały niewiarygodnie gęste, długie, kasztanowe loki lśniące w słońcu ognistymi refleksami rudości.

Z trudem powstrzymała westchnięcie, bo tak według niej wyglądały kiedyś muzy artystów. I było pewne, że Ewa też wolałaby tak wyglądać, niż być niewysoką, piegowatą osóbką o nieokreślonym kolorze jasnych włosów. Pomyślała, że Jacek potknąłby się o własny pożądliwie wywieszony jęzor, gdyby zobaczył tę niepokojąco prerafaelicką kobietę, jakby żywcem wyjętą z ram obrazów Rossettiego.

– Jutro prześlę wam jej zdjęcie do biura – mruknęła ze złośliwą satysfakcją.

– Dobrze kombinujesz. Będą z ciebie ludzie – szepnęła Jola i odwróciła się do klientki. – Zostawiam panią w bardzo dobrych rękach. Ewa to nie tylko nasz najlepszy pracownik, to prawdziwa artystka. Będzie pani zachwycona efektem końcowym. Życzę bezpiecznego lotu.

Podróżniczki sprawnie przebrnęły przez wszystkie formalności przy odprawie, choć Ewa z lekkim niepokojem rozstała się z torbą pełną cennego sprzętu fotograficznego, który powierzył jej szef. Kiedy usiadły wreszcie w wygodnych fotelach samolotu lecącego do Paryża, Ewa poczuła, jak mocno bije jej serce.

Zgodnie z zaleceniem Joli starała się ukryć fakt, że taka sytuacja jest dla niej nowością. Chciała zachowywać się naturalnie i swobodnie jak ktoś bardzo doświadczony, kto już obleciał pół świata, wykonując swoją pracę. Nie mogła się jednak powstrzymać i już w czasie startu zapomniała o wszystkim, ekscytując się każdą chwilą.

Nigdy wcześniej nie leciała samolotem. Zamiast się tego obawiać, jak każdy normalny człowiek na jej miejscu, Ewa była podekscytowana. Wszystko wokół wydawało się jej szalenie interesujące, niczym dziecku, które po raz pierwszy zabrano do wesołego miasteczka. Swoim zwyczajem dała się porwać widokom i chłonęła je całą sobą. Dopiero uwaga klientki przywróciła ją do rzeczywistości.

– Nie, to ja przepraszam. Ma pani rację – powiedziała skruszona. – W takich sytuacjach ludzie chcą się jak najszybciej poznać. Proszę mi wybaczyć.

– Nic się nie stało.

– Fotografowanie zawsze było moją pasją, ale karierę zawodową mam nieco pogmatwaną – wyznała. – To dość trudno wyjaśnić.

Towarzyszka najwyraźniej doceniła szczerość.

– Mam propozycję: jesteśmy w podobnym wieku i będziemy ze sobą sporo przebywać w najbliższym czasie. Myślę, że byłoby nam znacznie wygodniej zwracać się do siebie po imieniu. Co pani na to?

– Bardzo chętnie.

– Eliza.

– Ewa. – Odwzajemniła uścisk dłoni.

Z przyjemnością stwierdziła, że czuje się teraz dużo swobodniej, więc zaczęła wypytywać klientkę o jej wycieczkę do Polski.

– W mojej rodzinie dużo podróżujemy, szczególnie w młodości. Lubimy zwiedzać świat, najchętniej tak bez planu, gdzie nas instynkt zawiedzie. To taka tradycja – wyjaśniła Eliza.

– Instynkt przywiódł cię do Polski?

– W pewnym sensie tak. To moja ostatnia wyprawa przed... – zawahała się. – Niedługo będę mieć sporo obowiązków i dlatego pragnęłam jeszcze raz zobaczyć kraj moich przodków. Nie wiem, kiedy następnym razem będę mogła znów tu przylecieć.

– No właśnie, na lotnisku zaskoczyłaś mnie świetną polszczyzną. Na szczęście dla mnie, bo ja z francuskiego jestem kompletna noga – wyznała Ewa z rozbrajającą szczerością.

– Noga?

– To znaczy, że po francusku potrafię się tylko przywitać i powiedzieć, że nic nie rozumiem – zaśmiała się.

– Nie martw się, w moim domu z każdym się jakoś porozumiesz. – W głosie Elizy zabrzmiała uspokajająca pewność.

– Dawno zamieszkaliście we Francji?

– Co masz na myśli?

– Powiedziałaś, że Polska to kraj twoich przodków. Kiedy twoja rodzina wyemigrowała?

Pobłażliwy, choć nadal uroczy uśmiech znów rozjaśnił twarz kobiety.

– To nie tak – odparła. – Moi przodkowie mieszkają w Prowansji od wieków. Jestem rodowitą Francuzką.

– Teraz ja nie rozumiem.

– Nasze związki z Polską są... jakby to ująć... dość świeże i emocjonalne. Jeden z moich dziadków był Polakiem.

– Emocjonalne?

– To zbyt dużo do opowiadania. Na miejscu powoli się zorientujesz w tym, co trzeba, choć moja rodzina na pewno ci tego nie ułatwi. – Tajemnicza mina rozmówczyni zaniepokoiła Ewę.

– No tak, hmm... – odchrząknęła. – A jak ci się podobał mój kraj?

– Jest piękny, zwłaszcza poza wielkimi miastami. Ostatnio byłam nad morzem, teraz w górach. Najbardziej zachwyciła mnie Małopolska. Widoki, prostota i tradycjonalizm małych miejscowości. I ludzie tacy otwarci. Tylko drogi są zaskakująco archaiczne – stwierdziła, a rozbawiona Ewa doceniła jej takt. – W tym przypadku to raczej nie jest zaleta.

– Widzę, że lubisz zwiedzać to, co na uboczu. Jak trafiłaś do naszego miasteczka?

– Przypadkiem. Gdy podróżuję, nigdy nie mam konkretnego planu, ale nie lubię tłumów i ośrodków turystycznych. Małe hoteliki, przyroda, zwykli ludzie, z którymi można porozmawiać, to zawsze mnie interesowało. Często korzystam z podpowiedzi znajomych, którzy też dużo podróżują.

– A skąd pomysł, żeby zatrudnić fotografa z Polski? – Ewa wreszcie nie wytrzymała i zadała pytanie, które nurtowało ją od wczoraj. – Czy u was takie usługi są zbyt kosztowne?

– Kosztowne? Owszem, ale to nie ma wielkiego znaczenia. – Eliza wydawała się nieco rozbawiona. – Dobra jakość zawsze kosztuje. A właśnie o tę jakość mi chodzi.

– To znaczy?

– Miesiąc temu zatrudniłam pewną firmę z Paryża, ale moja babcia nie była z niej zadowolona. Powiedziała, że mowę kwiatów może odczytać tylko artysta o wrażliwej duszy i otwartym umyśle. Oni zdecydowanie tacy nie byli, dlatego zrezygnowałam z ich usług.

– No dobrze, ale to nie wyjaśnia sprawy.

– Cóż... twój kraj jest taki staroświecki, tradycyjny, inny. Pomyślałam, że to może być dobry pomysł: artystka z Polski.

Ta odpowiedź wyraźnie speszyła Ewę.

– Ale właściwie to też był przypadek – mówiła dalej Eliza, jakby czuła potrzebę wytłumaczenia się z niecodziennej decyzji. – W wypożyczalni samochodów wisiał kalendarz z pięknymi zdjęciami przyrodniczymi. Kiedy czekałam na kluczyki, moją uwagę przyciągnął niezwykły motyl.

– Motyl?

– Fotografia takiego srebrzystobiałego motyla, trochę nierzeczywista. Wspaniała.

– Moje zdjęcie niepylaka apollo na omszałym pniu? – Przyjemnie zaskoczona Ewa aż się wyprostowała na fotelu. – Widziałaś to?

– Owszem.

– Ten motyl jest pod ochroną i trudno go spotkać, ale dla mnie zapozował jak rasowy model – cieszyła się.

– Bardzo mi się spodobała ta fotografia. Sprawdziłam nazwisko w podpisie, a potem przez internet trafiłam na waszą firmę. To wszystko.

Serce Ewy zabiło radosnym rytmem zwycięstwa.

„Niech teraz Jacek spróbuje powiedzieć coś o parytecie i braku talentu!” – pomyślała zadowolona.

– Nie ukrywam, iż liczę na całkowicie świeże spojrzenie podczas realizacji zdjęć i na odrobinę dyplomacji – usłyszała. – Musisz się spodobać.

„Komu?” – zdziwiła się Ewa w duchu.

– Ten folder i katalog będą początkiem trudnych zmian.

– Mam nadzieję, że nie zawiodę twojego zaufania – bąknęła, w jednej chwili tracąc pewność siebie. – Dla dobrych zdjęć mogę wiele poświęcić, więc dam z siebie wszystko.

– Poświęcić?

– Miałam kilka przygód w pracy – odparła szczerze, bo uznała, że bezpieczniej będzie wrócić do bardziej neutralnych opowieści.

– Jakich?

– Na przykład raz niemal zamarzłam podczas zdjęć, co oczywiście nie jest powodem do dumy, ale każde doświadczenie jest cenne.

– Brzmi groźnie.

– To nic takiego. Dwa lata temu była w Polsce piękna zima. Zdarzył się akurat tak słoneczny weekend, że nie mogłam przepuścić okazji. Pożyczyłam samochód od rodziców i pojechałam na Roztocze. To region na wschodzie Polski. Bez trudu można tam znaleźć cudne odludzia i widoki zapierające dech! – emocjonowała się jak zwykle, gdy opowiadała o fotografowaniu. – I rzeczywiście trafiłam na dobre miejsce, tylko auto musiałam zostawić przy drodze. Spróbuj sobie wyobrazić taki widok: wielkie, bielusieńkie poduchy śniegu iskrzące się w słońcu jak obsypane brylantami, drzewa pokryte srebrnym szronem, światłocień wśród zasp i niebo tak dziwnie błękitne jak w tropikalnym kraju. – Snuła przed Elizą wizję baśniowej krainy. – Wyszły mi fantastyczne zdjęcia!

– To wspaniale. Ale co to ma wspólnego z zamarzaniem? Był aż taki mróz?

– Był, ale nie o to chodzi. Na moje nieszczęście płynęła tam rzeczka, która fantastycznie się komponowała w kadrze. To znaczy, ja sądziłam, że to była rzeczka, niemal strumień, tak wyglądała. Podeszłam więc bliżej brzegu i... no cóż, nagle się okazało, że brzeg wcale nie był brzegiem.

– Nie rozumiem.

– To był już lód na skraju tej rzeki, przykryty grubaśną warstwą śniegu. Nie wytrzymał mojego ciężaru.

– Załamał się pod tobą lód? – Przejęta Eliza aż drgnęła.

– Niestety. Wpadłam do wody aż po szyję, bo jak widzisz, nie jestem zbyt wysoka.

– Oh, mon Dieu! Et après?^()

– To się stało tak szybko, że nie zdążyłam się nawet przestraszyć. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że właśnie się topię w lodowatej wodzie. I wiesz, co było w tym wszystkim najdziwniejsze? Kiedy lód się załamał, instynktownie uniosłam prawą rękę, bo w głowie miałam tylko jedną myśl: nie zamoczyć sprzętu! Dopiero gdy jakimś cudem wygramoliłam się na brzeg, uświadomiłam sobie, że aparat przymocowany do statywu tym razem wyjątkowo trzymałam w lewej ręce. Rozumiesz?

Zapadła cisza. Eliza w milczeniu przyglądała się zabawnej minie Ewy i dopiero po chwili zachichotała.

– Przepraszam, nie powinnam się śmiać – zmitygowała się. – To musiało być okropne.

– Nie przepraszaj. Dziś i mnie to się wydaje komiczne, ale wtedy, zanim cała mokra i zamarzająca dotarłam do samochodu, nie było mi do śmiechu. Wokół jak okiem sięgnąć prawdziwe odludzie, nikt by mi nie pomógł. Ubranie zesztywniało na mnie w jednej chwili, tak że nawet dojście do auta było problemem. Nie czułam zimna, tylko nogi nie chciały mnie słuchać. – Rozbawiony ton opowieści wyraźnie kontrastował z treścią. – Na szczęście adrenalina to dobra rzecz!

– I co dalej?

– Auto miało porządne ogrzewanie. Zawinęłam się w suchy koc i wyobraź sobie, że nawet się nie przeziębiłam. Tylko sprzęt musiałam kupić nowy.

– Niezwykła przygoda. A zdjęcia?

– Kartę pamięci uratowałam. Ale co z tego? Nigdy nie wykorzystałam tych zdjęć. Świat fotografii jest dość hermetyczny. W tym zawodzie jeden na tysiąc może się przebić.

– Dlaczego?

– Wydawnictwa nie chcą artystów, tylko wyrobników dostarczających schematyczne obrazki pod publiczkę. Nawet to rozumiem, choć szlag mnie jasny trafia, że dla pieniędzy zabija się sztukę! O, przepraszam – zreflektowała się.

– Nie szkodzi, rozumiem twoje emocje.

– Naprawdę? Taka wytworna osoba? Mówisz po polsku ładniej niż ja.

Eliza uśmiechnęła się ciepło, a na jej policzkach pojawiły się zabawne dołeczki.

– Nie ma z czego żartować. Rozumiem cię, bo jestem psychologiem – odparła. – Nie takie wyznania ludzi rozczarowanych swoją pracą już słyszałam, tyle że po francusku.

– Psychologiem? Myślałam, że pracujesz w kwiaciarni swojej babci.

– Niezupełnie. To trochę bardziej skomplikowane. Na razie rodzinny biznes znajduje się w rękach grand-mère^(), ale...

– Ale?

– Wszystko się zmienia – odparła Eliza z filozoficznym spokojem.

– To znaczy?

– Mam pewne obowiązki rodzinne, przed którymi nie mogę się uchylać, lecz chciałabym również spełnić swoje marzenia.

Ewa pomyślała, że brzmi to nieco tajemniczo, ale na głos spytała tylko:

– A konkretnie o czym marzysz?

– O czym? Żeby uratować naszą firmę dla przyszłych pokoleń, bo ostatnio mamy poważne straty. Chcę też zrobić coś pożytecznego jako psycholog, bo lubię ten zawód. I muszę jakoś uspokoić duchy moich przodków – wymieniała wolno, z namysłem. – Ale przede wszystkim chcę się spokojnie zestarzeć u boku mojego Pierre’a.

– Niezły plan. Ja chyba wciąż nie bardzo wiem, czego konkretnie chcę od życia. Poza banalnym znalezieniem szczęścia, oczywiście.

– To wcale nie jest banalne – zaprzeczyła Eliza. – Kto jest szczęśliwy, potrafi uszczęśliwiać innych, a o to przecież w życiu chodzi.

– Piękna teoria. Ale w praktyce codzienność wygląda zupełnie inaczej – stwierdziła Ewa pesymistycznie. – Na przykład moje decyzje życiowe wciąż okazują się błędne. Może lepiej niczego nie zmieniać?

– Nikt nie twierdzi, że to jest łatwe. Ja uważam jednak, że trzeba się ciągle starać, szukać. Nie chodzi przecież o to, by złowić króliczka...

– Ale by gonić go – Ewa dokończyła słowa piosenki. – No tak.

Temat rozmowy stał się nagle tak osobliwie poważny, że kobiety zamilkły, jakby nieco spłoszone swoimi wyznaniami.

Krępująca cisza przedłużała się, więc Ewa w końcu nie wytrzymała:

– A kim jest Pierre? – spytała, choć miała ochotę wrócić do zupełnie innego wątku i zapytać: „O co właściwie chodzi z tymi duchami przodków?”.

***

– Jesteś pewna, że nie zrobię wam kłopotu? – dopytywała Ewa. – Przecież mogłabym wynająć pokój w jakimś hotelu. Na pewno w okolicy jest jakiś hotel. – Zerknęła przez okno taksówki, za którym migały jedynie słoneczne krajobrazy z gajami oliwnymi i winnicami.

– Ależ skąd! Babcia nigdy by mi nie wybaczyła, gdybym gościa z Polski ulokowała w hotelu. Zresztą, uwierz mi, że tak będzie lepiej.

– Nie będzie jej krępowała obca osoba?

Rozbawiony uśmiech błąkał się przez chwilę po ustach Elizy, a Ewa pomyślała, że już nie pierwszy raz swoim zachowaniem rozśmiesza klientkę.

„O co w tym wszystkim chodzi?” – martwiła się.

– Zapewniam cię, że nikt nie będzie się czuł skrępowany. Dom jest naprawdę obszerny. Mieszkamy tam wszyscy razem i nikt nikomu nie chodzi w paradę.

– Nie wchodzi w paradę – Ewa poprawiła ją odruchowo, mocno zaniepokojona określeniem „mieszkamy wszyscy razem”.

Gdy samochód zatrzymał się na chwilę przed wielką bramą, Ewa z ciekawością przysunęła się do szyby. Gdyby nie klimatyzacja, chętnie otworzyłaby okno i wystawiła głowę na zewnątrz, by szybciej obejrzeć miejsce, do którego się zbliżały. To, co zobaczyła, na dłuższą chwilę odebrało jej mowę.

Dom Elizy był rzeczywiście duży. Gdy taksówka wyjechała z długiej zacienionej alei i zatrzymała się na dziedzińcu, Ewa aż sapnęła.

– Przecież to prawdziwa rezydencja!

– Nie, to tylko pozostałość po dawnym pałacyku myśliwskim – sprostowała Eliza. – Moje przodkinie przeniosły się tu przed wiekami z dawnego château^(). Nasze dzieje były dość burzliwe.

– Ach tak. No jasne – bąknęła Ewa, powtarzając sobie w duchu, że miała się niczemu nie dziwić.

Natychmiast jednak zapomniała o tym postanowieniu. Gdy taksówkarz wyciągał walizki z bagażnika, ona stała przy otwartych drzwiach samochodu i wpatrywała się z zachwytem w światłocienie malujące się na fasadzie kamiennego budynku.

Dom trochę przypominał skomplikowaną w konstrukcji, dwupiętrową kamienicę z poddaszem. Ciepły kolor ścian budynku stojącego wśród zieleni starych drzew przybierał właśnie bursztynowy, niemal złoty odcień, jaki ze względu na światło rzadko można było spotkać w Polsce. Leniwie zachodzące słońce odbijało się ogniście w szklanych taflach okien o kamiennych obramowaniach i niebieskich okiennicach na piętrze. Ozdobny portal otaczał wielkie, zaokrąglone u góry drzwi. Dziedziniec schludnie wysypano białymi kamyczkami, które przyjemnie chrzęściły przy każdym poruszeniu. Pod oknami parteru czerwieniły się kwiaty, a ciepły wiatr przynosił z oddali bogaty zapach ziół.

Niespodziewany widok dziwnie podziałał na Ewę. Poczuła się nagle jak w innym świecie i jedyne, co jej przyszło do głowy, to konieczność uwiecznienia tych ulotnych wrażeń. Trochę nieprzytomnie rzuciła się do torby ze sprzętem. Zanim jednak zdążyła wyłowić ją ze stosu bagaży, usłyszała za swoimi plecami radosne okrzyki, szczekanie psa i chrzęst kamieni pod stopami kilku zbliżających się osób.

– Venez, c’est Eliza!^() Czemu nie zadzwoniłaś po szofera?

– Nareszcie wróciłaś, córeczko.

– Comment ça c’est passé en Pologne?^()

– Przywiozłaś nam prezenty?

Uściskom i pocałunkom nie było końca.

Pochylona nad walizkami Ewa zastygła w bezruchu, podświadomie nie chcąc ściągać na siebie uwagi hałaśliwej gromadki, która tak niespodziewane wkroczyła jej w kadr nastrojowego, słonecznego obrazu tego niezwykłego miejsca. Patrzyła więc tylko zaskoczona liczebnością rodziny.

Elizę otaczali przystojni mężczyźni w różnym wieku, wysokie i smukłe kobiety, groteskowo niekształtne nastolatki płci obojga, dwie małe dziewczynki biegające wokół taksówki z radosnym piskiem oraz szalejący ze szczęścia pies – czarny, kudłaty i bardzo duży, co Ewa zauważyła z lekkim popłochem.

„No tak, teraz rozumiem wreszcie, czemu Elizę tak śmieszyły niektóre moje uwagi – pomyślała. – Dla niej mieszkanie z rodziną i dom oznaczają coś innego niż dla zwykłego Polaka. Tutaj na pewno nikt się nie awanturuje o zajmowanie łazienki albo podbieranie jedzenia ze wspólnej lodówki”.

Eliza witała się ze wszystkimi, nie tracąc przy tym spokoju i elegancji. Cierpliwie odpowiadała na pytania o podróż, głaskała dzieciaki po głowach, oganiała się z uśmiechem od psa, tłumaczyła się z przyjazdu taksówką i ściskała wszystkich po kolei z tą samą szczerą radością.

Raptem pełna entuzjazmu i energii gromada, przekrzykująca się w polsko-francuskiej mieszaninie językowej, wyraźnie przycichła. Ewa pomyślała najpierw, że to z jej powodu, bo niektórzy z zaciekawieniem na nią zerkali. Gdy jednak rodzina zaczęła się rozstępować, Ewa zobaczyła, kto wzbudza wśród tych hałaśliwych Francuzów taki respekt. Bez trudu domyśliła się, iż starsza pani, która właśnie ucałowała Elizę na powitanie, jest jej babką.

Rysy twarzy, dystyngowany sposób poruszania się i ogniście rude pasemka, które można było dostrzec wśród siwych już włosów spiętych w schludny kok nad karkiem, nie pozostawiały żadnych wątpliwości, co do łączącego je pokrewieństwa.

„To musi być ta ważna babcia, o której Eliza ciągle wspominała – pomyślała onieśmielona. – Tylko co ona powie na mój widok?”.

– Elizo, przedstaw nam, proszę, swoją towarzyszkę – poleciła dama mocnym, spokojnym głosem, w którym jednak dało się wyczuć karcący ton.

– Och, przepraszam. – Spłoszona Eliza odwróciła się do nowej znajomej, jakby dopiero teraz przypomniała sobie o jej obecności. – To jest Ewa, z Polski. Zaprosiłam ją na dwa tygodnie, żeby wykonała dla nas profesjonalną sesję zdjęciową. – Zerknęła ukradkiem na babkę, po czym dokończyła odważnie: – Wykorzystamy jej fotografie do reklamy naszych kwiaciarni. Ewo, to moja babcia Konstancja, głowa naszego rodu.

Ewa uśmiechnęła się niepewnie, bo zauważyła, że w trakcie tej spokojnej przemowy brwi starszej pani uniosły się z pewną dezaprobatą, a reszta rodziny wymieniła się dziwnymi spojrzeniami. Wszyscy patrzyli teraz wyczekująco na seniorkę.

Jeżeli nawet cokolwiek było nie po myśli Konstancji, szybko i sprawnie zamaskowała swoje prawdziwe odczucia. Życzliwie wyciągnęła dłoń do Ewy.

– Witaj, moje dziecko. Drzwi tego domu zawsze są otwarte dla gości z Polski. Mam nadzieję, że spędzisz u nas miłe chwile.

– Dziękuję – bąknęła Ewa, odwzajemniając uścisk silnej, ciepłej dłoni.

– Bon^(), Michał, Aleksander, proszę się zająć bagażami panny Ewy. Teodorze, zapłać za taksówkę. Trzeba pozwolić wreszcie odjechać temu biednemu człowiekowi – zarządziła. – Isobelle, poproś o przygotowanie pokoju gościnnego. Za pół godziny spotykamy się przy stole, jak co dzień. – Spojrzała znacząco na wnuczkę. – Niektóre zwyczaje tego domu jeszcze się nie zmieniły – oznajmiła stanowczo i pomaszerowała z godnością do drzwi, opierając się na eleganckiej srebrnej lasce.

Zadowolona z rozwoju sytuacji Eliza pomogła gościowi podnieść ciężką torbę ze sprzętem, której ze zrozumiałych względów wolała nie powierzać szalonym nastolatkom.

– Myślisz, że zrobiłam dobre wrażenie? – spytała cicho Ewa.

– Tak. Nie martw się, problemy tej rodziny nie dotyczą ciebie. Będziesz przyjmowana jak królowa.

– Nie chciałabym popełnić jakieś gafy.

– O wszystko możesz pytać mnie albo kogoś ze służby. Tylko nie zapomnij, proszę, o swoim zadaniu – podkreśliła Eliza. – Odpoczniesz kilka dni, a później do pracy. I cokolwiek byś usłyszała od grand-mère na temat niemądrych pomysłów młodego pokolenia, rób swoje. Przejmowanie władzy w tej rodzinie zawsze wywoływało perturbacje, ale to już mój kłopot. – Ostatnie zdanie powiedziała raczej do siebie niż do gościa.

– Władzy?

– W naszym domu od wieków panuje matriarchat, a niedługo głową tej rodziny zostanę ja. Nie wszystkim się to podoba.

Ewa spojrzała na nią z uśmiechem. Była przekonana, że Eliza żartuje, ale odkryła, iż dziewczyna jest śmiertelnie poważna.

„A więc to tak! Rozumiem. Moje zdjęcia będą zapewne częścią tych niechcianych zmian... W co ty mnie wpakowałaś, Jolka?” – westchnęła w duchu, z niepokojem wkraczając w progi olbrzymiego domostwa.

* * *

Ciąg dalszy w wersji pełnej

------------------------------------------------------------------------

^() O mój Boże! I co? (fr.).

^() Babcia (fr.).

^() Pałac, zamek (fr.).

^() Chodźcie, to Eliza (fr.).

^() Jak było w Polsce? (fr.).

^() Dobrze (fr.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: