Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Frassati Gawrońscy. Włosko-polski romans - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Frassati Gawrońscy. Włosko-polski romans - ebook

24 stycznia 1925 roku w Turynie miał miejsce ślub Luciany Frassati, córki Alfreda, włoskiego polityka i założyciela dziennika "La Stampa", z polskim arystokratą i dyplomatą Janem Gawrońskim. Niemal 90 lat później, 6 września 2014 roku w rezydencji książąt Salviati w Migliarino koło Pizy odbyły się zbiorowe urodziny sześciorga dzieci Luciany i Jana. Córki - Helena (Nella),  Wanda, Giovanna i Maria Grazia oraz synowie - Alfred (Alf) oraz  Jan (Jaś), obliczyli, że wspólnie liczą sobie 500 lat.

Historia rodziców i dzieci układa się w fascynującą sagę rodzinną, która obejmuje trzy czwarte XX stulecia i sporą już część wieku XXI, a dzieje się w Polsce i we Włoszech, w Turcji i zagrożonej przez hitlerowców Austrii, w okupowanej Warszawie i stolicach powojennego Zachodu, w Moskwie i Wilnie za czasów ZSRR,  w Watykanie - i w wielu innych miejscach. Jej bohaterowie spotykają Einsteina i Toscaniniego, Hitlera i Mussoliniego, koronowane głowy i - wielokrotnie - Jana Pawła II. Autorzy tej zbiorowej biografii wykorzystali liczne dokumenty i wspomnienia, a także relacje rodzeństwa Gawrońskich, z których każde jest na swój sposób postacią ciekawą i wybitną.

Jacek Moskwa polski dziennikarz prasowy i telewizyjny, pisarz, watykanista. W latach 1990-2005 korespondent z Rzymu i Watykanu Autor 5-tomowej publikacji o Janie Pawle II, wydanej przez Świat Książki.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8031-141-1
Rozmiar pliku: 3,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Siostry i bracia

Nella, Wanda, Alf, Giovanna, Maria Grazia i Jaś.

Sześcioro dzieci polsko-włoskiego małżeństwa Jana Gawrońskiego i Luciany Frassati. Na chwilę tylko dołączyło do nich tuż przed drugą wojną światową siódme dziecko: Pier Giorgio. Ten trzeci syn szybko odszedł, zaraz po urodzeniu, pozostawiając bolesny ślad w pamięci rodziny.

Rodzina niezwykła. Jej losy wpisały się w historię Polski i Włoch dwudziestego wieku, w historię Europy.

Jan Gawroński – polityk, od 1919 roku w polskiej służbie dyplomatycznej, pisarz – wywodził się z polskiego ziemiaństwa. Reprezentował jego najlepsze cechy: patriotyzm, wykształcenie, znajomość języków obcych, światły, otwarty umysł, fascynację wszelkimi przejawami kultury i... klasyczną elegancję ducha, manier, formy. Dodajmy do tego nieprzeciętny urok osobisty.

Luciana Frassati, piękna kobieta, pisarka, poetka, przyjaciółka sław muzycznych, takich jak Arturo Toscanini i Wilhelm Furtwängler. To córka założyciela turyńskiego dziennika „La Stampa” Alfreda Frassatiego, przedsiębiorcy i wybitnego męża stanu, siostra Pier Giorgia, którego ogłosił błogosławionym Jan Paweł II. Wielce zasłużona dla polskiego ruchu oporu. Wielokrotnie narażała życie dla ratowania innych.

Dzieci tej polsko-włoskiej pary od wybuchu wojny 1939 roku mieszkają na stałe we Włoszech. Wszyscy mają podwójne obywatelstwo, a troje z nich nieustannie krąży między Rzymem i Warszawą, czując się dobrze i tu, i tam.

* * *

Poznawaliśmy ich stopniowo. My, to znaczy Krystyna i Jacek, dwoje autorów tej opowieści o Rodzinie.

Nasz desant na Rzym nastąpił jesienią 1990 roku.

W pierwszych miesiącach pobytu w Italii telewizję oglądaliśmy na okrągło. Na świecie robiło się gorąco: Saddam Husajn zajął Kuwejt, Gorbaczow próbował hamować ruchy niepodległościowe w Związku Radzieckim, jednoczyły się Niemcy. Papież wykorzystywał każdą okazję, żeby komentować ważne bieżące sprawy.

Ja, świeżo mianowany na stanowisko korespondenta Telewizji Polskiej w Rzymie, musiałem śledzić wydarzenia z powodów zawodowych, Krystyna zawsze pasjonowała się polityką. Dla całej naszej trójki osiadłej czasowo w dzielnicy Salario, przy via di Tor Fiorenza, był to bardzo pożyteczny trening językowy. Zwłaszcza dla pięcioletniej Joanny Cecylii, która poszła do miejscowego przedszkola, nie znając ani jednego włoskiego słowa.

Catherine Spaak prowadziła wówczas w trzecim programie włoskiej telewizji publicznej RAI, stanowiącym niewzruszony bastion tamtejszych komunistów, swoją audycję Harem. Gwiazdą była już w czasach, gdy obydwoje, jako trochę podrośnięte dzieciaki, namiętnie zbieraliśmy fotki aktorek filmowych, wśród których córka belgijskiego polityka wyróżniała się dziewczęcą urodą. W istocie była niewiele od nas starsza, bo zadebiutowała jako nastolatka. W latach dziewięćdziesiątych mieszkała na stałe i pracowała w Rzymie. Mieliśmy okazję poznać ją osobiście – drobną, elegancką, ciągle bardzo seksowną blondynkę z klasą – na dorocznym balu karnawałowym w Klubie Prasy Zagranicznej.

Scenografia Haremu, nadawanego w soboty późnym wieczorem, przedstawiała komnatę dla kobiet w orientalnym seraju. Catherine i zaproszone przez nią znane panie ze świata kultury, z biznesu i polityki, w sumie wielkiego świata, zagłębione w kolorowych poduchach i pogrążone w półmroku, plotkowały o różnych sprawach, a spoza gęstej kraty przysłuchiwał się ich dyskusji un uomo misterioso, tajemniczy mężczyzna. Widziało się tylko zarys jego sylwetki. Na koniec programu odsłaniał swoją tożsamość, wychodził z ukrycia, dołączał do pięknych pań i komentował zasłyszane poprzednio rozmowy.

Tego wieczoru okazał się nim Jaś Gawroński. Z jego nazwiskiem, poprzedzonym polskim zdrobnieniem imienia, spotykaliśmy się już wcześniej. Trudno było nie kojarzyć postaci wybitnego włoskiego dziennikarza i polityka: jego twarz i sportowa, smukła sylwetka pojawiały się często na ekranach telewizorów i łamach kolorowych magazynów, w tych ostatnich czasami w towarzystwie Gianniego Agnellego, właściciela FIAT-a, który dla wielu Włochów przez całe dziesięciolecia był substytutem monarchy.

Ujawniony tego wieczoru gość Catherine Spaak prezentował zresztą podobny styl, stonowanej i niekrzykliwej elegancji. Wysoki, mocno łysiejący, o kształtnej głowie, niewątpliwie przystojny, co w tym kraju mężczyznom zdarza się często, zachowywał się i wyrażał z pewną powściągliwością, a to jednak u Włochów jest rzadkością. Mówił głosem głębokim i miłym, doskonale znanym także z radia. Trochę czarował i lekko prowokował swoje rozmówczynie, odpowiadając na ich pytania z ujmującym uśmiechem, zabarwionym leciutką ironią. Te jednak pozostawały całkowicie pod jego urokiem.

Mówił po włosku bez cienia obcego akcentu, chociaż z powodu tej rezerwy w zachowaniu i całości stylu można by wziąć go za Anglika. Przedstawiał się jednak jako Polak, przynajmniej w połowie, bo po ojcu – ale jaki Polak! Zapomnieliśmy, że takich możemy mieć rodaków, chociaż w przeszłości zdążyliśmy już poznać paru spośród najwybitniejszych przedstawicieli naszej nacji. Nie była to uciśniona ofiara obcej przemocy ani dzielny konspirator, ani zakompleksiony intelektualista, łasy na zagraniczne stypendia. Jaś Gawroński mówił z dumą o tej swojej polskiej „połowie”. Chociaż nie stawiał kropki nad „i”, jasne było, że uważa ją za równą włoskiej. Dlatego że jest poważniejsza i odważniejsza, mniej zainteresowana kobietami i piłką nożną, a bardziej sprawami serio, takimi jak wolność, religia i tradycja. Gloryfikował polskie szarmanckie zachowania wobec dam, opowiadał o wyjątkowym na dzisiejsze czasy zwyczaju całowania kobiety w dłoń i generalnie – o szacunku, jakim otacza się w naszej kulturze białogłowy. Dla nas brzmiało to trochę idealistycznie, ale przyjemnie się słuchało.

Jesienią 1990 roku Polska nie miała we Włoszech zbyt dobrej prasy. Paradoksalnie, spowodował to upadek komunizmu. Do przeszłości odeszło współczucie dla dzielnego kraju, poddanego rygorom stanu wojennego. Uchodźcy polityczni, najczęściej uciekinierzy z pielgrzymek do Watykanu, czekający na azyl w obozach pod Rzymem i Neapolem, nie pozostawili po sobie najlepszych wspomnień. Odpłynęli już zresztą w większości do Kanady i ku innym bogatszym brzegom. Zastąpili ich emigranci z marginesu społecznego, którzy przybywali do Italii bez żadnych kontaktów i znajomości języka, a nawet bez jasnej wizji, co chcieliby robić. Jedynym zajęciem, jakie mogli wykonywać, było przecieranie brudną gąbką z mydlinami szyb w samochodach, zatrzymujących się na skrzyżowaniach rzymskich ulic, i wyciąganie ręki po drobne datki. Określenie il Polacco, lavatore di vetri (Polak, czyściciel szyb) było na tyle popularne, że stało się tytułem powieści i opartego na niej filmu. Ludzie ci koczowali najczęściej pod gołym niebem, nawet w zimie, krzepiąc się najtańszym winem z kartonowych opakowań. Mówiono, że dzielą się na Polaków nadrzecznych – mieszkających pod mostami Tybru, jaskiniowych – gnieżdżących się w jamach skalnych na Monti Parioli, niedaleko zresztą naszej ambasady, i leśnych – koczujących w zagajnikach między Rzymem a Morzem Tyrreńskim. Zostałem kiedyś zaproszony przez karabinierów, aby zrobić materiał telewizyjny o likwidacji jednego z takich obozowisk. Jednak jego mieszkańców dzień wcześniej uprzedzono o planowanej akcji, eksmisja groziła już tylko tym, którzy byli zbyt pijani, aby wstać z barłogów zasłoniętych przed deszczem rozpiętą między drzewami folią.

Był oczywiście nasz wielki rodak w Watykanie, niezmiennie kochany przez większość włoskich parafian, ale i on już dawno przestał być faworytem mediów. Matadorom prasy i telewizji, w większości o lewicowych poglądach, nie podobał się fakt, że przyczynił się do likwidacji w kraju nad Wisłą postępowego ustroju, którego ewolucja zapowiadała się przecież tak obiecująco. Drażniło ich także i to, że papież ośmielał się nawet Włochom mówić, jak powinni żyć. Jednym słowem – nad Tybrem czasem lepiej było nie ujawniać polskiego pochodzenia.

Tymczasem tutaj, w programie pięknej i popularnej Catherine Spaak, ten przystojny i mądry mężczyzna o swojskim imieniu Jaś po prostu szczycił się, ba! – chełpił swoją polskością. Mówił, że zawdzięcza ją ojcu – arystokracie, żołnierzowi i przedwojennemu dyplomacie.

O Janie Gawrońskim, od kilku lat już wówczas nieżyjącym, słyszało się u nas w kraju to i owo, ale niewiele, bo to jego żona, matka Jasia i pozostałego pięciorga rodzeństwa, Luciana Frassati-Gawrońska była prawdziwą legendą, zarówno w ojczyźnie męża, jak w Italii. Szczególnie z powodu przygód wojennych, kiedy między innymi wywiozła z okupowanej Polski żonę generała Władysława Sikorskiego, a także przyczyniła się do uratowania większości z grupy krakowskich profesorów, uwięzionych przez Niemców i zagrożonych eksterminacją w obozach zagłady. Wybitnie piękna i wszechstronnie utalentowana, sama też realizująca się w twórczości artystycznej, przyjaźniła się z wielkimi muzykami i poetami. Prawdziwym dziełem jej życia okazała się jednak beatyfikacja brata Pier Giorgia Frassatiego.

Ten „apostoł najuboższych” w Turynie zmarł w wieku zaledwie dwudziestu czterech lat, w aurze świętości. Jeszcze przed wojną dotarła ona do Polski, gdzie wskazywano go młodym członkom Akcji Katolickiej jako wzór. Jego proces beatyfikacyjny, wszczęty jeszcze przed drugą wojną światową, uległ jednak zahamowaniu. Cóż to bowiem za święty, po którym zostały zdjęcia z górskich wycieczek, przedstawiające go z fajką w zębach i ze szklanką wina w dłoni, w mieszanym towarzystwie nie tylko kolegów, ale i koleżanek – szeptali między sobą spece kompetentnej dykasterii watykańskiej i schowali akta do najgłębszej szuflady, licząc, że sprawa cnót młodzieńca z bożą pomocą wyjaśni się może po pięciuset latach. Luciana, siostra kandydata, nie pogodziła się z tym. Dotarła do swojego dobrego znajomego Giovanniego Battisty Montiniego, który jako były asystent kościelny FUCI (Włoskiej Katolickiej Federacji Uniwersyteckiej) poznał znaczenie postaci Pier Giorgia jako wzoru dla młodzieży. Tymczasem został najpierw arcybiskupem Mediolanu, a później papieżem Pawłem VI. Nakazał wznowienie procesu.

Wielkim zwolennikiem Pier Giorgia stał się też Karol Wojtyła. Metropolita krakowski dostrzegł w postaci młodego człowieka, kochającego góry jak on sam, atrakcyjny wzór dla współczesnych młodzieńców, wchodzących w dorosłe życie. W końcu lat siedemdziesiątych, niedługo przed wyniesieniem na tron papieski, kardynał otworzył w Krakowie wystawę fotograficzną o tym uduchowionym, pobożnym i szlachetnym alpiniście i narciarzu z Turynu. Zorganizowała ją córka Luciany i Jana, Wanda Gawrońska, siostrzenica Pier Giorgia.

Już jako papież Jan Paweł II odwiedził podalpejską miejscowość Pollone, gdzie u grobu Pier Giorgia spotkał się z Lucianą Frassati-Gawrońską i jej dziećmi. Uroczystość beatyfikacyjna odbyła się na placu Świętego Piotra w Rzymie dwudziestego maja 1990 roku, niedługo przed naszym przyjazdem do Włoch.

Wandę Gawrońską poznaliśmy też mniej więcej w tym samym czasie. O niej mieliśmy wiadomości głównie od naszych przyjaciół, opozycyjnych intelektualistów, którzy w trudnych latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dwudziestego wieku korzystali ze stypendiów w kierowanym przez nią Centro Incontri e Studi Europei (Centrum Spotkań i Studiów Europejskich). Wanda wymyśliła i prowadziła Centro wspólnie ze Stanisławem Augustem Morawskim, nieformalnym przywódcą włoskiej Polonii, przyrodnim bratankiem Zofii Morawskiej z Zakładu dla Ociemniałych w Laskach.

Szczegóły pierwszego spotkania z Wandą zatarły się w mojej pamięci. Wysoce prawdopodobne, że podjechała na okropnie warczącym motorino. Namiętność do tych pojazdów, które tylko z dużą dozą kurtuazji i to w nielicznych przypadkach można nazwać skuterkami, właściwa jest – jak się miało okazać – całemu rodzeństwu Gawrońskich, z wyjątkiem filozofa Alfa (Alfreda), preferującego tak w Rzymie, jak i w Warszawie rower. Przyznać trzeba, że w Wiecznym Mieście, którego ulice wieki temu przystosowano do ruchu karet, a nie tysięcy samochodów, taki sposób komunikacji wydaje się całkiem racjonalny. W przypadku damy, która powinna zachowywać się jak dostojna matrona, zrazu dziwił, przynajmniej przybyszów z zimniejszej części Europy. Stał się lekką sensacją i przedmiotem zainteresowania polskich mediów lżejszego autoramentu. Wanda Gawrońska jeździła swoją motorynką na ekranach polskich telewizorów. Jej siostra Helena (Nella) wystąpiła z kolei w fotoreportażu ilustrowanego magazynu, wioząc na tylnym siodełku inną damę – panią ambasador Rzeczypospolitej Polskiej przy Stolicy Apostolskiej Hannę Suchocką.

To zdarzyło się jednak znacznie później. Na początku lat dziewięćdziesiątych Wanda była naszym głównym kontaktem z rodem Gawrońskich. Jak wiele bardzo urodziwych kobiet, które miały być może zbyt wielu adoratorów, nie założyła rodziny. Mieszkała na Zatybrzu przy Piazza Santa Maria in Trastevere, zawsze pełnym turystów koczujących na stopniach fontanny, w wysokiej starej kamienicy, gdzie zajmowała dwa ostatnie piętra. Kwaterowały tam często różne wybitne osoby z Polski i ze świata, między innymi Jerzy Turowicz z żoną. Przy jakiejś okazji i my zaczęliśmy tam bywać.

– Dlaczego, Jacku, nie napiszesz książki o Pier Giorgiu albo nie nakręcisz o nim filmu? – Wanda szybko skracała dystans i przechodziła na ty, co jest naturalnym włoskim zwyczajem.

O nowym błogosławionym napisano już jednak sporo, były między innymi świetne książki jego siostry Luciany, które stały się już klasyką katolickiej hagiografii. Trudno się było z nimi mierzyć. Bardziej interesującym tematem wydawała się sama Wanda.

Powoli odkrywaliśmy, że miała bardzo ciekawą przeszłość zawodową. Była jedną z pierwszych w Europie kobiet fotoreporterek. Jej zdjęcia z wydarzeń w świecie zamieszczały ilustrowane magazyny z obydwu brzegów Atlantyku. Podczas wizyty prezydenta Republiki Włoskiej w Moskwie, Giovanniego Gronchiego, jako jedyna dziennikarka towarzyszyła mu z aparatem na prywatnej daczy ówczesnego przywódcy ZSRR Nikity Chruszczowa.

Spotykaliśmy Wandę przy różnych okazjach w „polskim” Rzymie. Przy tych okazjach ciągle mnie namawiała, abym wziął się wreszcie za realizację przynajmniej programu telewizyjnego o błogosławionym Pier Giorgiu, a ja agitowałem ją, żeby pomogła nakręcić film o Lucianie Frassati-Gawrońskiej i jej dzieciach.

Wiosną 1994 roku koniunktura dla rzymskiego korespondenta Telewizji Polskiej poprawiła się w warszawskiej centrali na tyle, że obydwa scenariusze zostały zatwierdzone. Moją wspólniczką w ich realizacji została doświadczona dziennikarka, specjalizująca się w tematyce międzynarodowej, Agnieszka Matynia-Dąbrowska, prywatnie żona znanego piosenkarza Andrzeja. Przyjechała do Włoch z ekipą, w której znalazł się jeden z najlepszych operatorów TVP Maciej Krogulski. Polecieliśmy z Wandą z Rzymu do Turynu samolotem, a stamtąd udaliśmy się samochodem do Pollone, małego miasteczka u podnóża Alp. Ekipa telewizyjna przybyła tam prosto z Polski i zatrzymała się w pobliskiej stolicy prowincji Biella, w pensjonacie, który sąsiadował z siedzibą pewnej agencji towarzyskiej. Personel stanowiły w większości Polki. Ich okrzyki i przekleństwa niosły się po cichej uliczce przez całą noc. W ciemnościach ktoś usiłował włamać się do samochodu z kolorowymi napisami TVP.

Ja miałem więcej szczęścia. Dostąpiłem zaszczytu gościny w willi rodu Frassatich, jednej z najbardziej okazałych w Pollone, siedzibie zamożnej rodziny mieszczańskiej z drugiej połowy dziewiętnastego wieku. Teraz królowała w niej Donna Luciana. Zajmowała ostatnie piętro, a właściwie rodzaj nadbudówki na dachu. Jakiś czas wcześniej zdarzyło się, że była w niej sama, kiedy niżej grasowali nocą włamywacze.

Nocleg w tym starym domu, w wielkim łożu, pod którym stała szkandela, czyli metalowe naczynie do ogrzewania pościeli rozżarzonymi węglami, miał w sobie coś magicznego. Ciszę zakłócało tylko tajemnicze skrzypienie drewnianych podłóg. Jeden z sąsiednich pokoi należał do Pier Giorgia Frassatiego. Niczego w nim nie zmieniono od jego śmierci przed sześćdziesięciu dziewięciu laty. W kącie stała para nart z drewna hikorowego, z antycznymi metalowymi i skórzanymi wiązaniami. Były tam także czekan i zwój alpinistycznej liny, na szafce przy łóżku leżały jakieś książki o religijnej treści.

Rano przyjechała ekipa, napełniając dom gwarem. Operator szukał najlepszych planów. Wanda zaproponowała, żeby rozmowa z jej mamą toczyła się w salonie, przy płonącym kominku. Ustawiono fotele. Już od pierwszej chwili znalazłem się pod urokiem Donny Luciany. Zdarzały mi się już w przeszłości takie przyjaźnie z ludźmi starszymi o dwa pokolenia: z księdzem Janem Zieją i Zofią Morawską, które zaowocowały długimi rozmowami i napisanymi na ich podstawie książkami. Również tym razem nić porozumienia nawiązała się bardzo szybko. W tej ponaddziewięćdziesięcioletniej damie można się było zakochać; w każdym razie łatwo zrozumieć, dlaczego adorowali ją najwybitniejsi muzycy, pisarze i malarze, politycy i dyplomaci, a nawet jeden dyktator. Opowieść toczyła się wartko i trwała długo, aż żal, że do filmu mogły wejść tylko fragmenty.

Pani Luciana mówiła o swoim spotkaniu z Polską, o przygodach w okupowanych przez Niemców Warszawie i Krakowie, o tym, jak nakłoniła Mussoliniego do interwencji w sprawie krakowskich profesorów, o swoich przyjaźniach z wybitnymi ludźmi. Przede wszystkim jednak o ukochanym bracie Pier Giorgiu. Z jej słów przebijało poczucie winy, że w całym zamieszaniu spowodowanym śmiercią babki zlekceważono chorobę Heinego-Medina, na którą zapadł młody człowiek, zaraziwszy się od podopiecznych z najuboższych dzielnic Turynu.

Filmowano tylko panią Lucianę i mnie. Agnieszka od czasu do czasu dorzucała pytanie spoza kadru. Z Polski przyjechała naładowana lekturami książek Jana Gawrońskiego i zafascynowana jego postacią. Chciała sprowadzić rozmowę na jego temat. Pani Luciana zbywała jednak te pytania z pewnym zniecierpliwieniem. Wypowiadały się także siostry Gawrońskie: poza Wandą obecne były w Pollone Giovanna, najbardziej związana z tym domem, a także Nella i Maria Grazia.

Później wszyscy pojechaliśmy do sanktuarium Czarnej Madonny, zwanej także Królową Gór, w Oropie. Bez znajomości tego miejsca nie można zrozumieć Pier Giorgia – tłumaczono nam. Oropa znajduje się na wysokości tysiąca dwustu osiemdziesięciu metrów nad poziomem morza, Pollone siedemset, osiemset metrów niżej. Z doliny kursuje tam górska kolejka, przypominająca staromodny tramwaj. Błogosławiony alpinista pielgrzymował jednak piechotą, pokonując o świcie znaczną różnicę wysokości.

W sanktuarium ekipę z Polski przyjęto bardzo życzliwie. Mogliśmy sfilmować z bliska łaskami słynącą figurę Madonny z Dzieciątkiem. Drewniana rzeźba, prawie naturalnej wielkości, przedstawia scenę ofiarowania Jezusa w świątyni. Maryja trzyma Go na jednej ręce, w drugiej dzierży złote jabłko, z którego wyrasta krzyż. Jezus przytula do serca gołębicę. Prawą ręką błogosławi. Twarze obojga są ciemne z racji użytego materiału. W Polakach wywołuje to jednak poczucie bliskości, pokrewieństwa z Panią Jasnogórską. Robiliśmy też zdjęcia siedemnastowiecznego kościoła i przyległego konwentu, który jednorazowo może pomieścić nawet trzy tysiące pielgrzymów.

Niespodziewanie zaskoczyła nas mgła. Maciek Krogulski, nasz operator, był niepocieszony. Wspaniałe, jak się mogliśmy tylko domyślać, widoki zasłoniła biała chusta. Gęsta mgła, częsta w tych stronach, utrzymywała się także wtedy, gdy wróciliśmy do Pollone. Nie można było dostrzec nawet czubków palców wyciągniętej ręki, nie mówiąc już o sfilmowaniu domu z zewnątrz. Z nosami zwieszonymi na kwintę żegnaliśmy się z gospodyniami.

– Nie ma rady, pomódlcie się do Pier Giorgia – poradziła Wanda.

W odpowiedzi tylko ciężko westchnęliśmy. Nagle dobiegły do nas dźwięki mosiężnych dzwonków.

– Pędzą bydło na hale – wyjaśnił ktoś.

– Zrobię chociaż takie ujęcie – powiedział zrezygnowany Maciek i wybiegł z ciężką kamerą na ramieniu. My za nim.

Rzeczywiście, całą szerokością ulicy waliło stado krów z dzwonkami na szyjach. I nieoczekiwanie, razem z ich nadejściem, mgła zaczęła ustępować, odsłaniając zapierającą w piersiach panoramę Alp i dom Frassatich na ich tle. Ta scena z dzwonkami i podnoszącą się mgłą otworzyła potem nasz film Pollone i Polska.

Część zdjęć kręciliśmy później w Rzymie. Jaś Gawroński udzielał nam wywiadu w swoim gabinecie parlamentarzysty europejskiego. Maria Grazia Salviati oprowadzała nas po szpitalu Bambino Gesù (Dzieciątka Jezus), który należał do rodziny jej męża, zanim został ofiarowany papieżowi. Od tej pory na mocy statutu zawsze w radzie nadzorczej zasiada para przedstawicieli rodu Salviatich: kobieta i mężczyzna. Stanowiska zajmowali aktualnie właśnie Maria Grazia i jej mąż. W salach tego najlepszego szpitala pediatrycznego we Włoszech spotkaliśmy dzieci z Polski, przyjmowane tu na darmowe, specjalistyczne kuracje.

Wanda Gawrońska oprowadzała naszą kamerę po swoim mieszkaniu nad dachami Zatybrza. Tam właśnie w kilka miesięcy później odbył się dla całej rodziny Gawrońskich, z Donną Lucianą na czele, pokaz z kaset obydwu filmów: Pollone i Polska oraz krótszego o Pier Giorgiu Frassatim, zrealizowanego dla redakcji programów katolickich TVP. Były białe wino i spaghetti con pesto alla genovese.

W ciągu następnych lat spotykaliśmy rodzeństwo – Wandę, jej siostry i braci dosyć często. Jaś został na pewien czas rzecznikiem prasowym premiera Silvia Berlusconiego, a ja miałem do niego uprzywilejowany dostęp. Robiłem z nim zresztą wywiady także przy innych okazjach, bo znany i kompetentny włoski dziennikarz, mówiący po polsku, świetnie się nadawał do komentowania różnych wydarzeń na scenie politycznej Italii. Gościliśmy go razem z Wandą u nas w domu.

Giovannę Gawrońską-Gilardini poznałem już w Pollone, podczas pracy nad filmem. Natomiast jej rzymskie mieszkanie, ciekawie zaplanowane architektonicznie i ze smakiem urządzone na dwóch ostatnich kondygnacjach reprezentacyjnego palazzo, niedaleko via Giulia, w samym sercu rzymskiego Centro Storlico, obejrzeliśmy dopiero w 2001 roku. Uczestniczyliśmy w przyjęciu z okazji koncertu, jaki odbył się w watykańskiej Auli Pawła VI w obecności polskiego papieża. Organizatorką wydarzenia była Ewa Bednarkiewicz, prezeska Towarzystwa Przyjaciół Fundacji Jana Pawła II. Chór i orkiestra warszawskiej Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Kazimierza Korda wykonali monumentalne dzieło Wojciecha Kilara Missa pro pace. Wielki kompozytor usiadł skromnie wśród publiczności podczas koncertu, a po nim mogliśmy mu osobiście pogratulować w czasie przyjęcia u Giovanny, w którym wzięło udział bardzo wiele osób.

Apartament należący do Giovanny i jej męża, Gian Franco Gilardiniego – pomysłodawcy sławnej na świecie tamy w Monte Carlo, która wzbogaciła malutkie księstwo Monako o spore tereny gruntu stałego (dziś centrum przemysłowe Fontvielle) – wielokrotnie bywał miejscem podobnych wydarzeń związanych z polską obecnością w Wiecznym Mieście. Kiedy przeglądamy Księgę Domu, trafiamy na ciekawe wpisy z 1992 roku. Urządzono tu kolację z okazji wizyty w Rzymie i Watykanie premier rządu RP Hanny Suchockiej. Wzięło w niej udział około czterdziestu osób z najwyższego szczebla włoskiej, polskiej, watykańskiej i amerykańskiej elity politycznej. Obecni byli między innymi premier Giulio Andreotti, minister spraw zagranicznych Beniamino Andreatta, kilku wybitnych kardynałów oraz przybysz z Waszyngtonu Zbigniew Brzeziński.

To chyba od tamtego dnia datuje się serdeczna przyjaźń rodzeństwa Gawrońskich z Hanną Suchocką, która w 2001 roku wróciła do Wiecznego Miasta jako ambasador Rzeczypospolitej Polskiej przy Stolicy Apostolskiej. My także na tych związkach skorzystaliśmy. Witaliśmy bowiem Nowy Rok, bodaj 2003 czy 2004, w towarzystwie sporej części rodzeństwa Gawrońskich oraz pani ambasador w jej rezydencji w zabytkowym palazzo przy via dei Delfini, który kilkaset lat wcześniej należał do świętego Ignacego Loyoli i jego towarzyszy, pierwszego zalążka zakonu jezuitów. Widok z tarasu ponad dachami Rzymu na rozświetlone fajerwerkami miasto jest niezapomniany.

Wanda pytała tradycyjnie o książkę na temat Pier Giorgia, a ja ciągle nosiłem w głowie temat całej rodziny. Pieczołowicie przechowywałem taśmę z wywiadem telewizyjnym pani Luciany, tylko częściowo wykorzystanym w filmie Pollone i Polska. Rzecz nie do powtórzenia, bo matka rodu zmarła w 2007 roku w wieku stu pięciu lat.

Impulsem, aby powrócić do sprawy, stał się jednak pewien telefon od księdza Adama Bonieckiego.

– Czy nie znacie kogoś, kto mógłby pomóc w spisaniu wspomnień Alfreda Gawrońskiego?

– No nie! Zaraz ktoś nam ukradnie temat! – zaniepokoiliśmy się.

Alfred, zwany w rodzinie i wśród przyjaciół Alfem, w odróżnieniu od noszącego to samo imię dziadka Frassatiego, jest na tle pozostałego rodzeństwa postacią wyjątkową. Najbardziej z nich ciągnął do Polski. Alf bywał w ojczyźnie ojca regularnie, już od końca lat czterdziestych, parokrotnie próbując osiedlić się w niej na stałe. Tak też uczynił Jan Gawroński, który po rozstaniu z Lucianą Frassati mieszkał w Rzymie; w Warszawie, publikując szereg wspomnieniowych książek z bogatej kariery dyplomaty, a także żołnierza armii brytyjskiej i polskiej, później – podróżnika, zafascynowanego przede wszystkim Grecją.

Alfred Gawroński jest oryginalnym, samorodnym, bo nie akademickim myślicielem, który z pewnym powodzeniem próbował zaszczepić w Polsce brytyjską filozofię analityczną.

Prowadził na Uniwersytetach Warszawskim i Jagiellońskim w Krakowie zajęcia z lingwistyki.

W młodości, uwiedziony ideami tak zwanego postępowego katolicyzmu, nawiązał współpracę z prasą PAX-u. Przy okazji swoje pajęcze sieci bezskutecznie próbowała na niego zarzucić Julia Brystygierowa, towarzyszka Luna, „opiekunka” tej organizacji z ramienia Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Przyjaźnił się blisko z wybitnymi polskimi intelektualistami i opozycjonistami: Zygmuntem Kubiakiem, Januszem Przewłockim, Jackiem Woźniakowskim. Wiele lat był pod stałą obserwacją bezpieki, podobnie jak przyjeżdżający do Polski Wanda i Jaś. W archiwach IPN-u pozostały po tej inwigilacji tomy akt, wymagające przestudiowania i weryfikacji.

Z Alfem wyjątkowo przypadliśmy sobie do gustu. Może połączyła nas miłość do pewnego typu małych łódek żaglowych. Filozof chętnie opowiadał o swoich wojennych przygodach, kiedy we Włoszech przedzierali się z ojcem do aliantów, o swoim powojennym życiu, rozdartym między Polską a Italią.

Saga rodziny Gawrońskich rozrastała się we wszystkich kierunkach. Obfitość różnego rodzaju materiałów coraz bardziej przygniatała mnie, ich potencjalnego biografa. W końcu zwróciłem się o pomoc do żony. Krystyna, która jest z zawodu dziennikarką, miała swój udział w powstaniu także poprzednich moich książek, o czym świadczą moje pełne wdzięczności dedykacje. Teraz jednak podjęliśmy niełatwy eksperyment pisania na cztery ręce.

W pamięci komputera magazynowaliśmy kolejne wywiady: z Alfem, Wandą, Jasiem, Marią Grazią, wreszcie z najstarszą siostrą – Nellą. Na stałe mieszka ona w jednym z najpiękniejszych, zabytkowych miast Toskanii – Cortonie, gdzie pod koniec szesnastego wieku urodził się Pietro Berretini, sławny barokowy malarz i architekt, autor między innymi Porwania Sabinek, zwany Pietro da Cortona.

Pojechaliśmy tam w dniu Wszystkich Świętych – pierwszego listopada 2012 roku. Dzień był słoneczny, chociaż chłodny i przeplatany deszczem. Zaparkowaliśmy, zgodnie z instrukcją pani Nelli, pod potężnymi murami jeszcze z etruskich czasów.

– Już jestem w drodze po was – usłyszeliśmy w telefonie komórkowym.

Cierpliwie czekając, rozglądaliśmy się za jakimś samochodem, nie zwróciwszy uwagi na motorynkę, którą podjechała postać w dżinsach, niebieskim szetlandzie, sportowej kurtce i kosmicznym kasku, osłaniającym szczelnie całą głowę. To była ona, najstarsza z rodzeństwa. Pani – wieku nie wymawiając – osiemdziesięciosześcioletnia. Po przywitaniu ruszyła zaraz ostro pod górę, prowadząc nas krętymi i stromymi uliczkami. A my w rozpaczliwej pogoni za nią naszym średnio sprawnym, długim, szerokim i niezbyt zwrotnym dwudziestodwuletnim audi 80. Krystyna, zamknąwszy oczy, kurczowo trzymała się fotela. Z ulgą dotarliśmy do mety.

Nella ugościła nas w swoim domostwie, który tworzą trzy renesansowe kamieniczki, urządzone ze smakiem i z dużym wyczuciem stylu epoki rozmaitymi antykami. Na naszą cześć włączyła piecyk gazowy, wyjaśniając, że robi to tylko w trosce o gości.

– Zimą utrzymuję temperaturę około pięciu stopni, tak jest zdrowiej! Przyzwyczaiłam się do takiej temperatury w domu. Jeśli wam zimno, to powiedzcie, a przyniosę koce. Moja znajoma z Polski, pozwólcie, że nie wymienię nazwiska, bo to osoba znana, przesiedziała u mnie cały dzień owinięta kołdrą. Ale to kwestia przyzwyczajenia.

Po obiedzie, dosyć jednak wyziębieni, z radością przyjęliśmy propozycję spaceru. Pani Nella przed wyjściem zdjęła kurtkę, w której krzątała się po domu, bo na zalanej jesiennym słońcem ulicy było jednak dużo cieplej. Poprowadziła nas w kierunku placu centralnego Cortony. Jak kozica górska biegała to po wnoszących się, to znów opadających uliczkach. Schylając się z wdziękiem, dwoma paluszkami podnosiła z kamiennego bruku wilgotne papiery, porozrzucane przez turystów, by następnie wcisnąć je do najbliższego pojemnika na śmieci.

– W pośpiechu zapomniałam założyć gumowe rękawiczki – odpowiedziała na nasze zdziwione spojrzenia. – Najwięcej gimnastyki mam w dni świąteczne, bo wtedy nikt nie sprząta. A tu trzeba się nieźle nabiegać, czasem wychylić nad urwisko, czasem wspiąć na pagórek. W soboty i niedziele czuję się zwolniona z basenu i sali ćwiczeń.

– Buona sera, contessa! – powitał ją właściciel baru Pocztowego, gdzie wstąpiliśmy na espresso, a Nella na kawę bez kofeiny. Wskazał nam dumnym, szerokim gestem ścianę za naszymi plecami. Zdobiły ją zdjęcia sławnych ludzi, którzy w przeszłości odwiedzili Cortonę. Największa fotografia przedstawiała Nellę prowadzącą przez centralny plac miasta brytyjską królową matkę – także Elżbietę, jak aktualnie panująca monarchini, jej córka. Seniorka rodzeństwa Gawrońskich u boku seniorki brytyjskiej dynastii, która zawitała do niej w gościnę. Było to następstwo wcześniejszej wizyty królowej w Migliarino, koło Pizy, rodowej siedzibie diuków Salviatich, u młodszej siostry Nelli – Marii Grazii Salviati.

Według Jasia to właśnie Nella jest najciekawszą osobowością wśród rodzeństwa. Poza tym, że jest z wykształcenia matematykiem (dyplom zdobyła w 1949 roku na uniwersytecie w Londynie dzięki pracy z czystej odmiany tej nauki), z zainteresowania historykiem sztuki, a jej hobby to zbieranie antyków. Jednak pasją nie do przebicia jest narciarstwo. Uprawia je często wraz z synem i podobno na stokach jest od niego szybsza.

Na koniec zbierania materiałów do książki doczekaliśmy się zaproszenia do toskańskiego domu Marii Grazii. Pośrednikiem była Wanda. Na telefoniczne pytanie, kiedy autorzy książki mogliby wpaść na jeden dzień do Migliarino, usłyszeliśmy w słuchawce natychmiastową odpowiedź:

– Co znaczy kiedy? Czekam jutro. Po południu.

I tak pewnego czerwcowego dnia 2013 roku wjechaliśmy na rozległą posiadłość Salviatich, położoną na toskańskim wybrzeżu, niedaleko Pizy. Nie bez trudu odnaleźliśmy ozdobną, kutą w żelazie bramę, która leniwie, ale szeroko otworzyła się po naciśnięciu dzwonka, zapraszając do rozległego parku, utrzymanego w stylu angielskim, tajemniczego i romantycznego. Z przyjemnością schroniliśmy się przed wciąż jeszcze ostrym, popołudniowym słońcem.

Znaleźliśmy się w oazie ciszy, jakbyśmy przekroczyli granicę innego świata, równoległego do naszego, albo bardzo oddalonego w czasie.

Wytyczona drzewami po obydwu stronach aleja doprowadziła nas na obszerny podjazd do nieotynkowanego, bo zbudowanego z jasnego trawertynu, rytmicznie dzielonego pasami niegdyś czerwonych, a obecnie spłowiałych, różowych cegieł pałacu. Architektura francuska świetnie wkomponowała się w to miejsce. Podwójne, zakręcające symetrycznie w kierunku centralnego wejścia schody wiodły do głównego holu na piętrze. Lekko zbiegła po nich, by nas powitać, egzotycznej urody pokojówka. Z uśmiechem i ledwo wyczuwalnym latynoskim akcentem usprawiedliwiła nieobecność gospodarzy. Poprowadziła długim, mrocznym korytarzem wzdłuż domu. Echem odbijały się nasze kroki po marmurowych płytach, ułożonych w czarno-białą szachownicę.

Mijaliśmy drzwi do kolejnych komnat, by znaleźć się w ostatniej, w kształcie pięciokąta, umeblowanej stylowymi, wyrafinowanej urody sprzętami. Ściany pokryte były wzorzystą, w drobne różowe kwiaty na kremowym tle tkaniną. Z takiej samej kwiecistej materii zrobione były abażury kinkietów, ciężkie kotary, szczelnie zamykające dostęp światła do komnaty. Ten sam motyw zdobił wezgłowie i narzutę łoża, drobne akcesoria na toaletce, a nawet poduszeczkę, w którą wyposażona była głęboka wanna w przynależnej do komnaty łazience. Jedną ze ścian zajmowało obszerne, z okapem sięgającym sufitu palenisko, bo zdrobnienie „kominek” nie oddaje istoty i powagi tej kamiennej konstrukcji, dekorowanej kolorowym herbem. Głównym jednak meblem komnaty było ogromne, renesansowe łoże, w którego nogach ustawiono lekki szezląg, zapraszający do krótkiego odpoczynku.

Nim zdążyliśmy zwiedzić nasz apartament i odsapnąć, zostaliśmy zaproszeni do salonu bilardowego, gdzie na srebrnej tacy czekała na nas w oszronionych szklankach orzeźwiająca herbata z liśćmi mięty.

Wkrótce powitała nas szerokim gestem i olśniewającym uśmiechem pani domu, znana nam już z czasów kręcenia filmu w Pollone i Rzymie księżna Maria Grazia. Weszła do salonu energicznie, z rozmachem i od razu przystąpiła do prezentacji osób, spoglądających na nas z licznie rozstawionych i rozwieszonych na ścianach portretów. Meandry informacji o koligacjach rodziny Salviatich tak nas pochłonęły, że nie dostrzegliśmy momentu, w którym w drzwiach pojawił się gospodarz tego miejsca, przystojny, postawny mężczyzna w sile wieku – książę Forese Salviati.

Małżonkowie stanowią piękną parę, a ich związek trwa od pięćdziesięciu sześciu lat. Poznali się w okolicznościach niecodziennych i – jak teraz wspomina Forese – była to ta jedna iskra, to jedno spojrzenie i ten jeden moment. Wiedział, że zadecydują o jego życiu.

– Po tylu latach małżeństwa jakie uczucie dominuje?

– Adoracja i nieustanny podziw dla mojej żony.

Historia miłości Marii Grazii Gawrońskiej i Forese Salviatiego, trwającej przez ponad pół wieku i kwitnącej nadal, wydała nam się w pierwszym momencie baśniowym wariantem losów niezwykłej rodziny polskiego arystokraty, żołnierza i dyplomaty oraz pięknej i wszechstronnie uzdolnionej Włoszki, córki przemysłowca, muzy poetów i wielkich dyrygentów, a także sześciorga zrodzonych przez nią dzieci.

Tymczasem prawdziwe życie napisało dla Frassatich Gawrońskich zaskakująco barwny i oryginalny scenariusz.Indeks osób

A

Abrasimow Piotr

Adenauer Konrad

Adrian, pacjent Bambino Gesù

Adżubej Aleksiej

Aga Khan IV

Agnelli Eduardo

Agnelli Gianni

Agnelli Giovanni–76

Agnelli Marella

Agnelli Margherita

Agnelli, rodzina

Albert II Saxe-Cobourg-Gotha

Albertini Vittorio

Alessandrini Federico

Aleksander III

Aleksander VI Borgia, papież

Amanullah Chan, król Afganistanu

Ambrosini Luigi

Ametis Adelaide p. Frassati Adelaide

Ametis Elena

Ametis Linda–64

Anders Władysław

Andreatta Beniamino

Andreotti Giulio

Anna Jagiellonka

Anna Orleańska, księżna

Ansami, minister

Antoniewicz, informator

Arlandi Gino

Askenazy Szymon

Astis Giovanni de

Atatürk Mustafa Kemal–100

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: