Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Genialne dziewczyny. 15 historii niezwykłych kobiet, które przyczyniły się do rozwoju nauki - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
29 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Genialne dziewczyny. 15 historii niezwykłych kobiet, które przyczyniły się do rozwoju nauki - ebook

Piętnaście historii inspirujących kobiet, których największą pasją była nauka!

Kosmiczne podróże, wielkie odkrycia medyczne, wieloletnie badania – poznaj "Genialne dziewczyny", które potrafiły podążać za swoimi marzeniami i dzięki swoim poczynaniom zapisać się na kartach historii.

Każde z piętnastu ilustrowanych opowiadań jest dowodem na to, że osiągnięcia naukowe nie są zarezerwowane tylko dla mężczyzn. Ta piękna i wypełniona ciekawostkami ze świata nauki książka zainspiruje do odkrywania i realizowania pasji zarówno dorosłych, jak i młodszych czytelników.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66338-56-2
Rozmiar pliku: 12 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WALENTINA TIERIESZKOWA Dziewczyna, która wyruszyła na podbój kosmosu

Przekonała mnie moja przyjaciółka Galina. Powtarzała mi w kółko:

– Skakanie ze spadochronem to najpiękniejsza rzecz na świecie.

Z początku jej nie wierzyłam. A może się bałam. Pierwszy raz pojechałam na lotnisko i uznałam, że spadochroniarstwo nie jest dla mnie. Czułam się przytłoczona, kiedy patrzyłam na te małe ludziki, które żeglowały po niebie, by w końcu opaść na ziemię. Potem pojechałam tam jeszcze raz. Choć się bałam, pociągała mnie wywieszka z napisem „Klub spadochronowy”. Zaintrygowana patrzyłam przede wszystkim na dziewczyny, które śmiały się i żartowały przy składaniu spadochronów, zaraz po tym, jak wylądowały. Skoro one skakały, dlaczego nie miałabym i ja? W końcu podjęłam decyzję. Ciekawość zwyciężyła strach. Zapiszę się na kurs spadochronowy!

Któregoś wieczoru wróciłam do domu później niż zwykle. Coś w moim zachowaniu albo wyglądzie zwróciło uwagę mojej matki.

– Walentina, co się stało? Jakaś dziwna dziś jesteś – powiedziała zaniepokojona.

Zawahałam się, ale na razie postanowiłam nic jej nie mówić o tym, że zamierzam spróbować spadochroniarstwa. Nie chciałam, żeby się martwiła. Miała już dość problemów i przykrości w życiu. Mój ojciec zginął na wojnie z Finlandią, kiedy ja, urodzona w 1937 roku, miałam zaledwie trzy lata. Mama samotnie wychowała mnie, brata i siostrę, ciężko pracując przez całe życie. Byliśmy tak biedni, że w niektóre dni brakowało nam pieniędzy nawet na kawałek chleba. A jednak nigdy nie słyszałam, żeby narzekała. Poprawiło się nam trochę, kiedy matka znalazła pracę w fabryce włókienniczej. Ja także pracowałam w fabryce. Rzuciłam szkołę, kiedy miałam siedemnaście lat, ale zawsze lubiłam się uczyć, więc zapisałam się na kursy korespondencyjne. Wieczorem się uczyłam, w dzień pracowałam.

Z miasta, w którym dorastałam – nazywa się Jarosław i leży w europejskiej części Rosji, niecałe trzysta kilometrów na północny wschód od Moskwy – pamiętam deszcz i okna mojego domu wyglądające w stronę lotniska, tego samego, z którego miałam wyprawić się na moje pierwsze skoki spadochronowe. Kiedy byłam całkiem mała, marzyłam o tym, by zostać maszynistką, prowadzić pociągi i odwiedzać różne miasta. Marzyłam o podróżowaniu, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że będę podróżować w kosmos!

W klubie spadochroniarskim najpierw uczęszczałam na zajęcia teoretyczne. Potem nadszedł wielki dzień. Skoczę ze spadochronem! Pamiętam to tak dobrze, jakby to było wczoraj. Był 21 maja 1959 roku, miałam dwadzieścia dwa lata i wielkie pragnienie, by żyć i doświadczyć jak najwięcej.

Przyjechałam na lotnisko wcześnie rano. Niebo zasnuły chmury, padała lekka mżawka.

– Poczekamy – powiedział instruktor, spoglądając w niebo. – Pogoda nie jest dobra.

Co za rozczarowanie! Może będzie trzeba przełożyć skok. Jednak po jakimś czasie słońce wyjrzało zza chmur. Mogliśmy skakać. Mały samolot, na pokład którego wsiedliśmy, wystartował i parę minut później byliśmy już na odpowiedniej wysokości.

Huk silnika był ogłuszający i bałam się, że nie usłyszę komendy nakazującej skok. Może byłam zdenerwowana, a może niecierpliwa. W końcu wydało mi się, że słyszę głos wydający komendę. Zamknęłam oczy, zrobiłam krok w pustkę i zaczęłam spadać. Wydawało mi się, że lecę zbyt szybko, a potem biała czasza spadochronu się otwarła i poczułam, jak moje ciało spływa w kierunku ziemi. Widziałam pod sobą połyskującą wstęgę Wołgi i wielką połać zieleni. Byłam szczęśliwa! Wykonałam konieczne manewry zgodnie z instrukcjami, których się nauczyłam, i w końcu dotknęłam stopami ziemi. Hura, dałam radę! Jednak euforia trwała krótko. Usłyszałam szorstki męski głos, który tonem napomnienia zapytał mnie:

– Dlaczego skoczyłaś, nie czekając na komendę?

Poczerwieniałam jak burak.

– To nie moja wina – próbowałam się usprawiedliwić. – Silnik pracował bardzo głośno.

Usłyszałam stłumiony śmiech pozostałych skoczków. Byłam wściekła. Ale szybko wrócił mi dobry humor, kiedy instruktor dodał:

– Ale całkiem niezły skok jak na nowicjuszkę. I pamiętaj, że uczymy się na błędach. Wy wszyscy – dodał, patrząc po kolei na każdego i każdą z nas – możecie stać się dobrymi spadochroniarzami.

Do domu wróciłam późnym wieczorem. Otworzył mi brat z wyzywającą miną.

– Gdzie byłaś? Mama się martwi, wyszła cię szukać. Zobaczysz, jaka będzie zła, kiedy wróci!

Nie miałam czasu odpowiedzieć. Matka właśnie wchodziła do mieszkania, wściekła jak osa.

– Gdzie byłaś?

To był najwyższy czas, żeby powiedzieć prawdę.

– Skakałam ze spadochronem – powiedziałam spokojnie.

W pierwszej chwili zażądała, by moja noga więcej nie postała na lotnisku.

– Oszalałaś? To nie jest sport dla dziewcząt!

– A właśnie że tak, jest nas w klubie więcej! Są nawet dziewczęta, które pracują ze mną w fabryce.

Udało mi się ją uspokoić. Jeszcze trochę poburczała, aż w końcu skapitulowała, ale kazała mi obiecać, że będę ostrożna.

– Walentina, rób, jak chcesz. Ale uważaj, nie ufam tym spadochronom. Proszę cię, przynajmniej nie skacz ze zbyt dużej wysokości, bo mnie to przeraża.

Uśmiechnęłam się na te słowa. Ja też z początku się bałam. Zamykałam oczy, by nie widzieć pustki ziejącej pode mną. I to samo robiłam przy kolejnych skokach. Dopiero przy piątym albo szóstym zebrałam się na odwagę, by trzymać oczy otwarte od pierwszej chwili. Strach minął. Później powrócił tylko raz.

Zaraz po moim skoku wiatr nagle zmienił kierunek. Uświadomiłam sobie, że spycha mnie daleko od miejsca, w którym miałam wylądować. Spojrzałam w dół i z przerażeniem zobaczyłam stado zwierząt z ogromnymi rogami. Jeśli nic nie zrobię, wyląduję prosto na nie. Zaczęłam gwałtownie manewrować linkami spadochronu, żeby się stamtąd oddalić. Starałam się zachować zimną krew, ale zupełnie nie potrafiłam. Na szczęście udało mi się wylądować obok stada. Pamiętam, że kiedy zwijałam spadochron, rzuciłam wymowne spojrzenie zwierzakom, które patrzyły na mnie z ciekawością. Nie wiedzieć czemu uważałam, że mogą mnie zrozumieć.

Wkrótce spadochroniarstwo stało się moją pasją. Cały wolny czas poświęcałam skokom, a klub na lotnisku stał się moim drugim domem. Matka w końcu pogodziła się z moimi cotygodniowymi wyprawami na skoki, ale nawet nie próbowała ukryć niepokoju i za każdym razem, gdy wracałam, pytała mnie z wyraźną ulgą w głosie:

– I co, jak ci się dziś lądowało?

Zupełnie jakbym była samolotem.

To było dwa lata po moim pierwszym skoku. Któregoś dnia w pracy ludzi ogarnęło wielkie poruszenie. Ktoś krzyczał:

– Hura! Udało się! Nareszcie! Niech żyje Gagarin!

Z początku nie rozumiałam. Po chwili wszystko się wyjaśniło. Nasz rodak Jurij Gagarin poleciał w kosmos. Byłam podekscytowana i dumna. Mój kraj jako pierwszy przeprowadził udany lot kosmiczny z człowiekiem na pokładzie. Słychać było okrzyki radości i wybuchy śmiechu. Ludzie padali sobie w objęcia. To było 21 maja 1961 roku. Tego pięknego wiosennego dnia zaczęłam marzyć, że i ja zostanę kosmonautką.

Próbowałam sobie wyobrazić siebie jako pierwszą kobietę w kosmosie i powtarzałam przyjaciółkom:

– Jestem pewna, że wkrótce także Rosjanki będą uczestniczyć w lotach kosmicznych.

Nie mogłam wiedzieć, że ludzie odpowiedzialni za program kosmiczny myśleli to samo co ja. Skoro Rosjanin jako pierwszy poleciał w kosmos, to pierwszą kobietą kosmonautką również powinna zostać Rosjanka. Tylko w ten sposób mój kraj mógł zapewnić sobie zwycięstwo nad Stanami Zjednoczonymi w rywalizacji o podbój kosmosu.

Jak tysiące innych Rosjan wysyłałam podania o przyjęcie mnie do zespołu kosmonautów.

Skoro Gagarin też zaczynał jako spadochroniarz, czemu ja nie mogłabym osiągnąć tego samego co on?

Myślę, że wiele moich podań trafiło do kosza. W końcu jednak się udało. W grudniu 1961 roku zostałam wezwana na spotkanie.

– Przygotujcie się, za kilka miesięcy rozpocznie się szkolenie.

Pamiętam tę rozmowę jak coś nierzeczywistego. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

– Spełniacie konieczne wymagania. Umiecie skakać ze spadochronem, nie skończyliście jeszcze trzydziestu lat, ważycie poniżej siedemdziesięciu kilogramów i macie mniej niż metr siedemdziesiąt wzrostu.

Wraz ze mną wybrane zostały cztery inne kobiety: Irina Sołowjowa, Tatiana Kuzniecowa, Żanna Jorkina i Walentina Ponomariowa.

Pewnego wiosennego dnia opuściłam miejsce, w którym się wychowałam, by zamieszkać niedaleko Moskwy, w centrum szkoleniowym kosmonautów zwanym Gwiezdnym Miasteczkiem.

Wszystko otoczono najściślejszą tajemnicą. Nawet mojej rodzinie nie mogłam zdradzić, że zakwalifikowano mnie do grona przyszłych kosmonautów. Niełatwo było wyjechać, nie mówiąc, gdzie się udaję i w jakim celu.

– Mamo, zostałam zakwalifikowana do specjalnej grupy skoczków spadochronowych. Jadę do Moskwy.

Próbowałam powiedzieć to wesoło i lekko, ale matka natychmiast zaczęła coś podejrzewać.

– Do Moskwy? I gdzie będziesz pracować?

– Mam pozwolenie! To oni mnie wysyłają – wymyśliłam naprędce.

Pamiętam dzień, w którym wraz z towarzyszkami po raz pierwszy weszłyśmy do wielkiego budynku, gdzie miało się odbywać nasze szkolenie. Sala była pusta. Stał w niej tylko włączony telewizor. Ściany były obwieszone zdjęciami kosmonautów, pomieszczeń wykładowych, w których miałyśmy uczyć się teorii lotu, jakimiś skomplikowanymi wykresami i wzorami. Serce biło mi mocno i pomyślałam z przerażeniem o czekających mnie sprawdzianach. Bo cóż ja do tej pory osiągnęłam w życiu? Umiałam tylko skakać ze spadochronem. Myślę, że wszystkie byłyśmy przestraszone. Stałyśmy tam w środku i patrzyłyśmy w telewizor, nie wiedząc, co robić, kiedy do sali weszła grupa uśmiechniętych kosmonautów.

– Witajcie! – odezwał się chór powitań i nastąpiła seria uścisków rąk. Wszyscy byli przyjaźni i zaraz zaczęli żartować, starając się nas ośmielić. Ale jestem pewna, że kiedy się tak uśmiechali, to w głębi serca zadawali sobie pytanie, czy damy radę. To była wielka wątpliwość wszystkich w Gwiezdnym Miasteczku, zarówno inżynierów, jak i lekarzy. Czy kobieta będzie miała wystarczająco dużo siły fizycznej i psychicznej, by znieść stres związany z tym przedsięwzięciem? Czy będzie zdolna wytrzymać ogromne przeciążenie, jakiemu podlega ciało podczas startu na orbitę i przy lądowaniu na Ziemi? Czy zniesie totalną samotność i absolutną ciszę przestrzeni kosmicznej? A stan nieważkości? Oczywiście i ja o tym myślałam. Patrzyłam na kolegów wyćwiczonych przez długie godziny treningu fizycznego i nauki.

„Dam radę!”, powtarzałam sobie nieprzerwanie. Musiałam samą siebie przekonać, że jestem na właściwym miejscu.

W ciągu kilku dni nasza mała kobieca grupka znakomicie się odnalazła w wielkiej rodzinie kosmonautów, choć siedzenie w szkolnych ławkach i uczestniczenie w wymagających zajęciach z teorii i matematycznych obliczeń nie było łatwe. Często siadałam koło Gagarina, odznaczonego najwyższym tytułem państwowym Bohatera Związku Radzieckiego.

– Spokojnie – mówił mi. – Zobaczysz, że dasz radę, to nie jest takie trudne, jak się z początku wydaje. – Z uśmiechem dodawał mi odwagi, kiedy widział, że za bardzo się przejmuję.

„A jeśli jednak nie dam rady?”, pytałam samą siebie.

Starałam się robić wszystko co on: odczytywać i interpretować sygnały, rysować tablice astronomiczne. Pod koniec wykładu byłam wyczerpana.

Przygotowanie sprawnościowe również było bardzo wymagające. Długie godziny poświęcałyśmy na różnego rodzaju ćwiczenia, które miały na celu wzmocnienie sił fizycznych i ogólnej sprawności ciała. Pływanie, skoki z trampoliny, spadochroniarstwo, jazda na rowerze. Ponadto były ćwiczenia, na których najbardziej zależało lekarzom, chcącym się dowiedzieć, jak dalece kobiece ciało może się przystosować do warunków podróży kosmicznej. Były tam przyrządy, w których kręcili nami jak w wirówce, aby zobaczyć naszą odporność na przyspieszenia i lot paraboliczny i sprawdzić, czy nadajemy się do przebywania w stanie nieważkości. Długie godziny spędzałyśmy w tak zwanym pokoju ciszy, gdzie byłyśmy całkowicie odizolowane od świata i jakichkolwiek dźwięków. To miało pomóc nam w oswojeniu się z lękiem, którego mogłyśmy doświadczyć tam w górze. Wieczorem wracałam do domu zmęczona, ale szczęśliwa. Byłam z siebie dumna.

Zdawało mi się, że śnię na jawie.

Uczyłam się pilotować samolot i odbywałam częste loty ćwiczebne z moim instruktorem, bardzo doświadczonym i cierpliwym mężczyzną. Nie zawsze szło mi gładko.

– Dlaczego mi się nie udaje? – pytałam z gardłem ściśniętym z rozczarowania i złości, kiedy podczas lotu gubiłam się w obsłudze przyrządów.

– Nie przejmuj się, Walentina, po prostu powtórz czynność – odpowiadał spokojnie. – Uczysz się czegoś nowego, a pilotowanie samolotu nie jest tak łatwe, jak to się wydaje patrzącym z ziemi.

Tygodnie mijały bardzo prędko. Nasz trening stawał się intensywniejszy. Nikt już nie patrzył na to, że jesteśmy dziewczynami. Byłyśmy traktowane na równi z mężczyznami, otaczano nas taką samą troską, ale i stawiano takie same wymagania.

Wielki dzień miał nadejść już niedługo, ale wciąż nie wiedziałyśmy, kto zostanie wybrany do misji kosmicznej. Na początku myślano o wybraniu dwóch kobiet na dwa kolejne loty, potem postanowiono, że poleci tylko jedna z nas. Na drugi lot został wyznaczony mężczyzna.

Do grupy „gotowych do startu” wybrano mnie i Irinę Sołowjową. Ale która z nas poleci? Tego miałyśmy się dowiedzieć dopiero na koniec treningu. Jednym z dwóch mężczyzn w naszej grupie był Walerij Bykowski, sympatyczny i zawsze gotowy do pomocy kolega z naszego kursu.

– Przyczepię ci do prawego rękawa kombinezonu kosmetyczkę. Żebyś mogła sobie zrobić makijaż w kosmosie – żartował.

Ktoś zaczął mnie nazywać „Gagarinem w spódnicy”, może ze względu na takie samo pochodzenie – ze skromnej, robotniczej rodziny. A może z powodu mojego zdecydowanego, ale też pogodnego usposobienia. Byłam dobra z ćwiczeń fizycznych, gorsza z teorii i inżynierii kosmicznej. Zdawałam sobie sprawę, że moje koleżanki z kursu przewyższały mnie w wielu materiach. Ale poprzysięgłam sobie, że dam radę.

Ostateczną decyzję podjął przywódca Związku Radzieckiego, Nikita Chruszczow. Wybrał mnie.

„To prawdziwa Rosjanka, jest dobrze przygotowana i ucieleśnia nasze ideały. Jej nazwisko zapisze się w historii lotów kosmicznych”. Tak brzmiało uzasadnienie.

Byłam najszczęśliwsza na świecie, ale wciąż nic nie mogłam powiedzieć mojej rodzinie. Wiedziałam, że niepokoiła ich moja nieobecność, ale nie miałam wyboru. Musiałam dochować tajemnicy.

W końcu nadszedł ten dzień.

Dwa dni przede mną wystartował Walerij Bykowski na pokładzie statku kosmicznego Wostok 5.

Udało mi się z nim porozmawiać z centrum kontroli lotów. Kiedy jego twarz pojawiła się na monitorze, zaczęłam niemalże krzyczeć:

– Walerij! Uśmiechnij się, jeśli nas widzisz. Mamy już dla ciebie kwiaty na powitanie, kiedy wylądujesz.

– A zasłużyłem sobie na nie? – odparł ze śmiechem.

Pewnie, że sobie zasłużył!

Zanim wszedł na pokład swojego statku, znalazł czas, by podtrzymać mnie na duchu.

– W kosmosie nigdy nie jesteś naprawdę sama. Wciąż są przy tobie konstruktorzy statku, którym lecisz, instruktorzy i nauczyciele, którzy przygotowali cię do lotu, ludzie, którzy cały czas patrzą na ciebie przez monitor, i są jeszcze twoi przyjaciele. Oni też lecą z tobą w kosmos.

Miałam ochotę rzucić się mu na szyję.

Natomiast o dziwo osobą, która nie zrobiła nic, by mnie uspokoić, był Gagarin. Gdy widział, jak jestem zdenerwowana, mówił tylko:

– Rozumiem cię. Niełatwo być pierwszą.

I oto nadeszła wielka chwila.

Stoję blisko stanowiska startowego. Z roztargnieniem witam się z przedstawicielami władz, którzy przybyli, by oglądać start pierwszej kobiety w kosmos. Mam na sobie pomarańczowy skafander, pod którym kryje się drugi, przeciwprzeciążeniowy. Wielki biały kask z napisem ZSRR i przezroczystym przodem sprawia, że czuję się jak ryba w akwarium. Chodzę trochę sztywno z powodu wielkich buciorów, które przydadzą mi się, kiedy opadnę na Ziemię na spadochronie, po katapultowaniu się ze statku. Szef projektu coś do mnie mówi, ale prawie go nie słyszę. Także Gagarin coś mówi. Chcą mnie uspokoić, lecz niepokój już minął. Słyszę tylko głuchy, nieustający hałas, podobny do warkotu werbli. To moje serce tak mocno bije. A potem wszystko dzieje się bardzo szybko.

Jest 16 czerwca 1963 roku, godzina 12.30 czasu moskiewskiego. Silniki zostają włączone. Hałas rośnie, robi się ogłuszający. Mam wrażenie, jakby jakiś olbrzym potrząsał statkiem. Moje ciało, przymocowane pasami do fotela w kabinie, robi się coraz cięższe. Oddycham z trudnością. Czuję się, jakby mnie coś przygniatało, i zaczynam oddalać się od naszej planety.

„Muszę wytrzymać”, mówię sobie.

A potem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko się zmienia. Mój oddech robi się z powrotem regularny, ciało lekkie. Słyszę głos Gagarina, jakby był tuż koło mnie.

– Czajka, Czajka – wywołuje mnie z sali kontroli lotu na Ziemi. To mój kryptonim. – Wszystko idzie jak po maśle – zapewnia mnie.

– Tu Czajka. Widzę horyzont, jest jak błękitna wstążka opasująca Ziemię. Widziana stąd jest po prostu przepiękna! Wszystko w porządku – odpowiadam z entuzjazmem.

Ale nie wszystko poszło jak z płatka.

Po trzydziestym okrążeniu ziemskiej orbity oprzyrządowanie zarejestrowało poważne niebezpieczeństwo. Przy każdym okrążeniu statek coraz bardziej oddalał się od Ziemi i jej grawitacji. Groziło mi, że zagubię się gdzieś w nieskończonej przestrzeni kosmicznej. Nastały chwile wielkiego niepokoju, kiedy inżynierowie na Ziemi szybko przeliczali trajektorię lotu, by uniknąć nieszczęścia. Był to problem najpoważniejszy, ale nie jedyny. Stan nieważkości sprawiał, że bardzo źle się czułam. Zbierało mi się na wymioty. Drugiego dnia lotu rozbolała mnie prawa noga, a hełm silnie uciskał ramiona. Prawdziwa udręka. Ale nic nie mogłam na to poradzić. W zamian za wszystkie te dolegliwości dostawałam wspaniały widok gwiazd i niewiarygodną ciszę kosmosu. Moja podróż wokół Ziemi trwała siedemdziesiąt dwie godziny, aż w końcu nadszedł moment lądowania. Żałowałam, że to już koniec, a jednocześnie czułam się szczęśliwa.

Przy czterdziestym dziewiątym okrążeniu usłyszałam, jak warczą silniki. Wostok 6 zaczynał przygotowywać się do lądowania. Znów poczułam, jak potężna siła wciska mnie w fotel. Przez szybę widziałam czerwony błysk płomieni silnika. Wyglądały jak języki ognia drżące na niebie. Zamknęłam oczy. Jeszcze głośniejszy hałas oznajmił mi, że weszliśmy w przestrzeń ziemskiej atmosfery. Z każdą sekundą hałas narastał, aż stał się ogłuszający. A potem zostałam katapultowana z mojej kosmicznej kajuty.

– Dzień dobry, Rosjo! – krzyknęłam. Wracałam do domu. Jednak pode mną nie było ukochanej, solidnej ziemi, ale wielkie błyszczące jezioro, do którego żeglowałam na spadochronie. Nie chciałam wpaść do wody. Nie miałabym siły pływać. Byłam przerażona. Przeżyć w kosmosie i umrzeć w sadzawce pełnej wody. „Co za wstyd”, pomyślałam. Ale raz jeszcze wiatr okazał się moim przyjacielem i popchnął mnie w stronę stałego lądu. Wylądowałam, uderzając nosem we wnętrze hełmu i nabijając sobie wielki siniec.

Byłam nareszcie w domu. Widziałam uśmiechnięte twarze ludzi, niebo znajdowało się nade mną. Dałam radę. Byłam dwunastą osobą w kosmosie i pierwszą kobietą, która wyruszyła na podbój gwiazd!

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: