Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ghost Fleet - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
9 listopada 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ghost Fleet - ebook

Nie mogłem się oderwać. Czyta się jak najlepszą klasykę Toma Clancy’ego osadzoną w realiach XXI stulecia, przekonującą w szczegółach, pasjonującą i przerażającą zarazem. 

PHILIP MEYER, autor powieści Syn 

Globalny konflikt pomiędzy Chinami a Stanami Zjednoczonymi – coś niewyobrażalnego? Wcale nie. W Ghost Fleet Peter Singer i August Cole przedstawili wiarygodną, zatrważającą i doskonałą wizję takiej wojny w bliskiej przyszłości. 

ADMIRAŁ JAMES STAVRIDIS, były naczelny dowódca NATO, dziekan Szkoły Prawa i Dyplomacji Fletchera 

Arcyciekawa podróż przez zatrważająco prawdopodobne jutro. To nie tylko wspaniała książka, to wspaniała książka napisana przez ludzi, którzy wiedzą, o czym mówią. Przygotujcie się na kilka nieprzespanych nocy. 

D.B. WEISS, scenarzysta i producent serialu HBO "Gra o tron" 

***

Media codziennie bombardują nas słowem „wojna”. Jesteś ciekaw, jak będzie wyglądać zbrojny konflikt mocarstw w nieodległej przyszłości, wojna XXI wieku? Jeśli tak, koniecznie sięgnij po tę książkę! Chiny rządzone przez grupę bezwzględnych wojskowych i biznesmenów sprzymierzają się z Rosją przeciwko Stanom Zjednoczonym. Łupem Chińczyków pada baza amerykańskiej Floty Pacy?ku w Pearl Harbor na Hawajach. Amerykanie stają do walki na śmierć i życie, która toczy się na lądzie, na wodzie i pod wodą, w powietrzu, kosmosie i cyberprzestrzeni. Wspiera ich polski kontyngent sojuszniczy przerzucony na Pacy?k – okręt podwodny ORP „Orzeł” oraz żołnierze morskiej jednostki specjalnej Formoza. Strony wykorzystują najnowocześniejszą broń: działa odpalane ładunkiem elektromagnetycznym, samoloty najnowszej generacji, pociski samonaprowadzające, drony niewykrywalne dla radarów, satelity, a nawet kosmiczne stacje orbitalne. Główne starcie rozegra się jednak na morzu. Czy amerykańska Ghost Fleet, złożona z okrętów rezerwowych świeżo przywróconych do służby, stawi czoło ?ocie chińsko-rosyjskiej? 

***

P.W. SINGER, specjalista od strategii wojskowej i problematyki bezpieczeństwa, w tym zwłaszcza cyber-wojny, konsultant Departamentu Obrony USA. Autor kilku książek, w tym bestsellerowej Wired for War, poświęconej robotycznej rewolucji i jej wpływowi na przyszłe konflikty zbrojne. 

AUGUST COLE, pisarz, publicysta, były dziennikarz „The Wall Street Journal” piszacy o przemyśle obronnym, tworzy i analizuje scenariusze wojen przyszłości. 

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-15290-8
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

391 kilometrów nad powierzchnią Ziemi

Tak mi przykro.

Co Witalij chciał przez to powiedzieć? Jedyny amerykański astronauta na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, pułkownik Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych Rick Farmer, przywykł do tego, że jest przedmiotem żartów rosyjskiej załogi. Ostatni polegał na tym, że zaszyli go w śpiworze i sfilmowali jego reakcję, aby mogli ją zobaczyć wszyscy użytkownicy Internetu.

To było nawet zabawne. Ale teraz przebywał na zewnątrz. Kiedy człowiek unosi się w przestrzeni przytwierdzony do stacji tylko cienką liną, obowiązują zupełnie inne reguły.

Co dziwne, głosowi kosmonauty Witalija Simakowa nie towarzyszył zwykły grzmiący śmiech.

Farmer ponownie sprawdził linę, bardziej po to, aby się uspokoić niż z prawdziwej potrzeby. Minęły dwadzieścia cztery minuty, odkąd uzyskał odpowiedź od Witalija czy kogokolwiek innego na stacji przez radio w swoim kombinezonie. Ostatni komunikat usłyszał od dowódcy misji zaraz po tym, jak wyszedł ze stacji, aby naprawić kapryśny panel słoneczny numer cztery. Nawet Houston milczało. Farmer przypisywał tę ciszę raczej kolejnemu z problemów technicznych jakże utrudniających codzienne życie w przestrzeni kosmicznej niż romantyce, o której NASA wciąż rozprawiała na użytek mediów.

Z doktoratem z Caltech w dziedzinie systemów mechanicznych i ponad czterema tysiącami godzin wylatanych na wszystkim, od samolotów szkolnych T-38 po niewykrywalne myśliwce odrzutowe F-22, Farmer wiedział, że wielkie, skomplikowane urządzenia czasem nie działają, tak jak powinny. Pamiętał, jak jego dwaj chłopcy-bliźniacy bawili się jego ekwipunkiem lotniczym w przeddzień jego pierwszego przydziału do Afganistanu, pół życia temu. „Tata potrzebuje hełmu, bo czasami ma naprawdę trudną pracę”. Nie powiedział im, że w jego pracy najtrudniejsze są rzeczy przyziemne.

Farmer zbliżył się do luku, aby ponownie wejść do stacji kosmicznej.

– Farmer, weryfikacja poprawna. Otworzyć luk – wydał polecenie systemowi.

Nic.

Powiedział to jeszcze raz, tym razem kładąc nacisk na każde słowo, tak aby program rozpoznawania głosu zadziałał.

– Farmer. Weryfikacja. Poprawna. Otworzyć. Luk.

Zupełnie jakby system go nie słyszał. Sięgnął do systemu ręcznego i uniósł pokrywę, która chroniła przycisk awaryjnego otwierania włazu. No cóż, pomyślał, kiedy go wciskał, sytuacja naprawdę robi się awaryjna.

Nic.

Nacisnął jeszcze raz, mocniej, siła nacisku jego palców na jaskrawoczerwony przycisk odepchnęła go do tyłu w nieważkim środowisku przestrzeni kosmicznej. Gdyby nie był uwiązany do stacji, poszybowałby z prędkością trzech metrów na sekundę po trajektorii w kierunku Jowisza.

Nic. Co, u diabła?

Od zewnątrz szyba jego hełmu stanowiła pokryte złotem, najdroższe na świecie okulary przeciwsłoneczne. W środku był układ komputerowych wyświetlaczy ukazujących wszystko, od jego położenia po temperaturę wewnątrz kombinezonu.

Farmer nie mógł nie zauważyć czerwonego światełka rozbłyskującego w rogu, jakby potrzebował komputera, aby go poinformował, że serce bije mu w przyspieszonym rytmie. Znieruchomiał, żeby się skoncentrować, wziął głęboki oddech, patrząc w dół, na szeroki pas błękitu pod sobą. Starał się ignorować czarną próżnię otaczającą Ziemię, która zdawała się groźnie rozszerzać. Po półminucie miarowego oddychania przeponą, tak jak go nauczył instruktor jogi w Houston, popatrzył twardo na luk, jakby chciał go otworzyć siłą woli.

Wcisnął przycisk jeszcze raz, a potem jeszcze raz. Nic.

Sięgnął po HEXPANDO. Sześciokątny klucz z przedłużoną końcówką został zaprojektowany przez inżynierów NASA do usuwania lub przytwierdzania śrub walcowych w trudno dostępnych miejscach. Było to wspaniałe narzędzie.

Instrukcja wyraźnie mówiła, że HEXPANDO „nie powinno być stosowane jako klucz dynamometryczny”.

Chrzanić to!

Farmer zastukał HEXPANDO w luk. W próżni nie słyszał żadnego dźwięku, ale łomotanie musiało rozbrzmiewać donośnie w sztucznej atmosferze stacji do drugiej stronie luku.

Nagle rozległ się szum zakłóceń i radio Farmera ożyło.

– Witalij, słyszysz mnie? Zaczynam się już denerwować. Łączność znowu siada, a ten przeklęty system komend głosowych przy luku nie działa – odezwał się Farmer. – Powiedz Giennadijowi, że wyślę go z powrotem do szkoły na Syberii. Kiedy to wczoraj naprawiał, tak naprawdę wszystko zepsuł. Jesteś mi potrzebny, żeby otworzyć ręcznie od wewnątrz.

– Nie mogę. To już nie jest moja decyzja – powiedział Witalij poważnym głosem.

– Możesz powtórzyć? – poprosił Farmer. Czerwone światełko na skraju jego pola widzenia pulsowało, jakby Mars zaczął nagle migotać ponad jego ramieniem.

– Nie jestem upoważniony do otwarcia luku – powiedział Witalij.

– Upoważniony? Co to znaczy? Połącz się z Houston, wyjaśnimy to – odparł Farmer.

– Żegnaj, przyjacielu. Naprawdę mi przykro. Takie mam rozkazy – powiedział Witalij.

– Ja wydaję ci rozkaz. Otwórz ten pieprzony luk! – krzyknął Farmer.

Łagodny szmer zakłóceń, który potem nastąpił, był ostatnim dźwiękiem, jaki Farmer usłyszał.

Po pięciu minutach walenia w luk Farmer odwrócił się od stacji, aby popatrzeć w dół na Ziemię pod swoimi stopami. Zdołał rozróżnić azjatycki masyw lądowy otulony białym całunem, chmurę smogu ciągnącą się od Pekinu na południe, w kierunku Szanghaju.

Ile miał czasu? Czerwone światełko rozbłyskiwało nagląco, sygnalizując przyspieszony oddech. Próbował się uspokoić, obliczając w pamięci szybkość obrotu Ziemi, prędkość stacji i zapas tlenu, który mu pozostał. Czy wystarczy czasu, żeby ukazało się Wschodnie Wybrzeże? Jego żona i dorośli już chłopcy spędzali wakacje na Cape Cod, a on chciał popatrzeć na nich po raz ostatni.CZĘŚĆ 1

Można albo prowadzić wojnę przez długi czas,
albo umacniać państwo.
Nie można robić jednego i drugiego.

Sun Tzu, Sztuka wojny

10 590 metrów pod poziomem morza, Rów Mariański, Pacyfik

Czasem historia tworzy się w ciemnościach.

Wpatrując się w czerń, Zhu Jin myślał o tym, co teraz robi jego żona. Nie mógł jej zobaczyć, ale wiedział, że dziesięć kilometrów wyżej Liu Fang pochyla się nad klawiaturą, machinalnie ściskając swój koński ogon, aby stłumić napięcie. Wyobrażał sobie jej głośne kichnięcie, wiedząc, że irytuje ją dym z papierosów pozostałych geologów.

Ekrany wewnątrz batyskafu Jiaolong-3 Flood Dragon były jedynymi iluminatorami, jakie współczesna nauka mogła zaoferować głównemu geologowi misji. W tym przypadku jego tytuł naprawdę miał znaczenie. Lo Wei, oficer Dyrektoriatu, przysłany, aby ich nadzorować, dowodził, ale w ostatecznym rozrachunku odpowiedzialność za sukces lub fiasko misji spoczywała na barkach Zhu.

W tym momencie jest zatem nader stosowne, pomyślał, że on sam steruje należącym do COMRA (Chińskiego Towarzystwa Badań i Eksploatacji Oceanicznych Zasobów Mineralnych) głębinowym pojazdem badawczym „Xiang Yang Hong 18”. Ten konkretny skrawek Rowu Mariańskiego należał tylko do niego.

Zhu ustalał podwodny kurs łagodnymi ruchami pobłyskujących blado rękawic kontrolnych, które miał na sobie. Poruszał się zbyt blisko stromych ścian rowu, żeby myśleć o użyciu autopilota. Wypuścił powietrze, aby oczyścić umysł. Panowało tu ogromne ciśnienie, gotowe zmiażdżyć jego pojazd i marzenia wszystkich w jednej chwili.

Poprawił ramieniem słuchawki. Jest, tak jak przypuszczał. Mrużąc oczy, pochylił się, jakby bliskość świecących ekranów wideo i przytłaczającej ciemności poza kadłubem batyskafu mogła przydać tej chwili więcej realizmu.

Miało to być ostatnie zanurzenie; musiało.

Ruch jego rąk i pojazd oddalił się od ściany, po czym znieruchomiał, zawieszony w wodzie. Zhu wyłączył zewnętrzne światła. Następnie zgasił czerwone oświetlenie wewnętrzne. Napawał się próżnią.

Chwila nadeszła. Było to zwieńczenie dosłownie dziesiątków lat badań i inwestycji. Żaden inny kraj nawet nie próbował sondować morskich głębin tak jak Zhu i jego koledzy, właśnie dlatego dziewięćdziesiąt sześć procent dna oceanu wciąż pozostawało niezbadane i niewykorzystane. Jeśli chodzi o ścisłość, samo szkolenie przed wyprawą na dno morza zajęło cztery lata, odkąd zespół z Uniwersytetu Tianjin zbudował batyskaf. W porównaniu z tym pięć dni poszukiwań w ramach obecnej misji było niczym.

To zanurzenie, z siedzącym przy sterach Zhu, było ostatnią próbą. Niebawem, o czym zespół doskonale wiedział, Amerykanie złożą im „przyjacielską” wizytę albo zwrócą się do Australijczyków, żeby zrobili to za nich. Chińczycy znajdowali się zbyt blisko amerykańskiej bazy na wyspie Guam; to cud, że jeszcze nikt się nie zjawił, aby sprawdzić, co tutaj robią. Tak czy inaczej, denerwował się Zhu, czas uciekał, zarówno dla statku COMRA, jak i jego załogi.

Zhu wyobraził sobie, jak komandor porucznik Lo Wei stoi nad głową jego żonie, coraz bardziej zniecierpliwiony, paląc jednego papierosa za drugim, podczas gdy ona kicha przez dym. Zhu niemal czuł, jak cała załoga wpatruje się w jej twarz tak samo wnikliwie jak w swoje monitory. Myśleli, chociaż nie mówili tego głośno: Jak on mógł nas zawieść, skoro wie, jakie to będzie miało konsekwencje dla nas wszystkich?

Zhu nie zawiódł.

Samo odkrycie nie było spektakularne. Ekran w pobliżu prawej ręki Zhu wyświetlił krótką wiadomość na niebiesko, a potem przeszedł na tryb pomiarów geodezyjnych. Były oznaki, że są tam złoża gazu, ale teraz, kiedy napływał strumień danych, Zhu wiedział, dlaczego instynkt zaprowadził go do tego miejsca. Poruszył batyskafem, przystępując do rozmieszczania dostępnych autonomicznych urządzeń podwodnych, które umożliwią zespołowi ocenę pełnych rozmiarów odkrycia. Każdy pojazd był w istocie miniaturową torpedą, a ich eksplozje dostarczały czujnikom batyskafu informacji niezbędnych do oszacowania bogactw spoczywających pod morskim dnem. Fale akustyczne pozwalały komputerowi „zobaczyć” całe złoże zagrzebane kilka kilometrów pod skorupą. Technologia minitorped została zapożyczona z najnowszych systemów tropienia okrętów podwodnych amerykańskiej marynarki wojennej; program dokonywania pomiarów złóż pochodził z pracy doktorskiej złożonej na Uniwersytecie Bostońskim. Autorzy nigdy się nie dowiedzieli, jaką odegrali rolę w tworzeniu historii.

Po trzydziestu pięciu minutach sondowania było po wszystkim.

Dosyć przebywania w ciemnościach, pomyślał Zhu. Najgorsze, jak wyznał kiedyś Liu, było wychodzenie z głębiny na powierzchnię. To byłoby jego piekło, gdyby tam umarł, uwięziony w próżni pomiędzy światłem dnia a cudami otchłani. Ale tym razem była to jego radość; próżnię wypełniło oczekiwanie, żeby podzielić się odkryciem.

Kiedy otworzył luk batyskafu, zobaczył, że cała załoga stoi przechylona przez reling lewej burty, patrząc na niego. Nawet kucharz, z bliznami na przedramionach i bez palca wskazującego u lewej dłoni, wyszedł popatrzeć, jak Jiaolong-3 podskakuje na powierzchni.

Zmrużył oczy w blasku jasnego słońca Pacyfiku, starając się zachować beznamiętny wyraz twarzy. Poszukał Liu wśród zgromadzonego przy relingu tłumu. Na skraju tłumu stał komandor porucznik Lo, spoglądając na niego surowo, z niewypowiedzianym pytaniem w oczach. Zhu popatrzył w oczy żonie i dopiero kiedy nie mógł się już powstrzymać, uśmiechnął się. Wydała spontaniczny okrzyk, podskakując z rękami w górze.

Reszta załogi odwróciła się, żeby na nią spojrzeć, i zaczęła wiwatować. Tuż za nimi słaby podmuch morskiej bryzy uniósł wiszącą na rufie statku flagę Dyrektoriatu; żółta bandera z czerwonymi gwiazdami lekko załopotała. Zhu wydało się to doskonałym dopełnieniem tej chwili. Kiedy znowu popatrzył na reling, zauważył, że komandor porucznik Lo zniknął, wszedł już do wnętrza statku, aby zameldować o wynikach misji do Hajnanu.

Samolot rozpoznawczy P-8 Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych, nad Rowem Mariańskim, Pacyfik

Nawet z wysokości dwóch i pół tysiąca metrów mogli dostrzec, że ludzie na pokładzie coś świętują.

– Może kapitan zapowiedział przyjęcie w basenie – odezwał się znad sterów komandor Bill „Sweetie” Darling.

Darling i jego załoga znajdowali się w drodze powrotnej z lotu, którego celem było sprawdzenie ostatnich ulepszeń silnika P-8. Samolot P-8 Poseidon został zaprojektowany do tropienia okrętów wojennych, ale w tym kwadrancie nie było żadnych, więc się nudzili. Statek badawczy Dyrektoriatu zapewniał jakieś emocje, przynajmniej na tyle, na ile to możliwe w tym zakątku Pacyfiku.

Drugi pilot, Dave „Fang” Treehorn, przesłał obraz pokładu „Xiang Yang Hong 18” z kamer zainstalowanych pod kadłubem P-8. Kadłub Poseidona, pasażerskiego boeinga 737 zmodyfikowanego według zaleceń marynarki do polowania na okręty podwodne, mógł uchodzić za przestronny, jak na kryteria wojskowe. Ale wojskowi lotnicy zawsze chcieli uzyskać więcej informacji i Darling co chwila sprawdzał dostępne dane na ekranach kokpitu, aby zaspokoić to pragnienie.

– Czas zejść i przyjrzeć się bliżej? – spytał Treehorn.

– To niesprawiedliwe, żeby tylko oni mieli dzisiaj zabawę. Jeśli to przyjęcie, powinniśmy zostać zaproszeni – odparł Darling. – Postaraj się zrobić zbliżenia tego batyskafu; niech wywiad ma jakieś zajęcie.

– Z rejestru wynika, że to ekspedycja badawcza – powiedział Treehorn.

P-8 zanurkował płynnie na sto pięćdziesiąt metrów, Darling przechylił samolot w ostrym zwrocie, aby mieć statek z prawej strony. Samolot taki wielki, taki szybki, i przelatując tak nisko nad głowami, zwracał uwagę każdego obserwatora. Załoga „Xiang Yang Hong 18” musiała się zaniepokoić.

– X-Ray Yankee Hotel 18, tu Papa-8 amerykańskiej marynarki wojennej z pytaniem, czy potrzebujecie pomocy – powiedział Darling. – Zauważyliśmy, że zatrzymaliście się nad dosyć głęboką dziurą w oceanie, to nie najlepsze miejsce do nurkowania.

Treehorn się roześmiał, podobnie jak reszta załogi P-8 słuchająca przez interkom.

Darling wprowadził samolot z powrotem na trzysta metrów.

– Tak jest dobrze; teraz może naprawdę usłyszą swoje radio – powiedział Treehorn.

– Ale zwróciliśmy ich uwagę – odparł Darling.

– Przypuszczam. Spójrz na ekran. Wciągają batyskaf i jednocześnie próbują go przykryć brezentem – powiedział Treehorn. – Jeden facet właśnie wypadł za burtę.

Potem przez radio zabrzmiał głos. Darling natychmiast rozpoznał rozkazujący ton kolegi z branży wojskowej.

– P-8 amerykańskiej marynarki wojennej, tu Zhu Jin, kierownik naukowy oficjalnej ekspedycji Chińskiego Towarzystwa Badań i Eksploatacji Oceanicznych Zasobów Mineralnych. Jesteśmy na wodach międzynarodowych, działamy na podstawie karty naukowej. Słyszycie mnie?

– Słyszymy, XYH 18 – odparł Darling. – Nie chcę się wdawać w subtelności prawne, ale te wody są chronione jako Wyłączna Strefa Gospodarcza Stanów Zjednoczonych wyznaczona przez Morski Park Narodowy Rowu Mariańskiego. Pozostańcie na miejscu. Przyślemy jednostkę Straży Przybrzeżnej Stanów Zjednoczonych, aby się upewnić, czy nie prowadzicie nielegalnego połowu ryb.

– Nie. To misja naukowa. Nie potrzebujemy pozwolenia. Wszelkie dalsze utrudnianie tej pokojowej misji zostanie potraktowane przez rząd Dyrektoriatu jako akt wrogi – zabrzmiał głos. – Czy mnie słyszycie?

– No cóż, szybko zrobiło się nieprzyjemnie – zwrócił się Treeehorn do swojego pilota.

– Gra wstępna dla matołów – powiedział Darling.

– Naprawdę wzywamy Straż Przybrzeżną? – spytał Treehorn.

– Nieee… Jestem pewien, że nie łowią ryb, ale nie ma potrzeby rozpoczynać z tego powodu wojny – odparł Darling.

– Słyszymy, XYH 18 – powiedział przez radio. – Papa-8 opuszcza rejon. Macie człowieka za burtą, nie zapomnijcie.

Darling poderwał P-8 na tysiąc metrów i zmniejszył obroty silników, niemal wprowadzając wielki odrzutowiec w stan nieważkości. Potem wykonał zwrot i skierował nos ku rufie chińskiego statku, jeszcze bardziej zmniejszając obroty dwóch silników, toteż lot nurkowy prawie dziewięćdziesięciotonowego odrzutowca był niemal bezgłośny.

– Jeszcze nie skończyliśmy. Zejdę niżej, a kiedy schylą głowy, zrzucimy Remorę dwa tysiące metrów za rufą – powiedział Darling.

– Aye, sir – odparł członek załogi odpowiedzialny za uzbrojenie. – Jestem gotowy.

Chiński statek „Xiang Yang Hong 18”, Rów Mariański, Pacyfik

Komandor porucznik Lo oddał mikrofon radia kapitanowi.

– To trwa za długo – powiedział Lo. – Musimy się stąd wynieść, zanim zjawi się okręt ich straży granicznej. Doktorze Zhu, ma pan wszystko, czego potrzebuje pański zespół?

– Tak, moglibyśmy zrobić więcej pomiarów, ale to...

Ryk wstrząsnął statkiem. Zhu upadł na pokład, zasłaniając uszy dłońmi. Dostrzegł błysk szarości, kiedy P-8 przemknął z pełną prędkością niecałe trzydzieści metrów od prawej burty.

Lo wbrew sobie poczuł podziw dla tego manewru. Złośliwy, ale śmiały. Naukowiec miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje.

Kiedy ryk odrzutowca cichł, jeden z członków załogi krzyknął:

– Coś jest w wodzie, torpeda za rufą!

– Spokojnie – powiedział Lo, stojąc z rękami na biodrach. – Gdyby to była torpeda, już byśmy nie żyli. To boja akustyczna, pewnie jeden z tych podwodnych dronów typu Remora.

– Wiedzą? – spytał Zhu.

– Nie, tu nie ma nic ciekawego. To, co ma znaczenie dla nas, jest głęboko pod powierzchnią – odparł Lo zakłopotany, patrząc, jak dron podąża ich śladem.

Odwrócił się do naukowca.

– I Zhu? – powiedział. – Kierownictwo jest świadome pańskiego sukcesu. Niech pan cieszy się tą chwilą razem z żoną. I proszę sprawdzić, czy batyskaf jest zabezpieczony.

Były to pierwsze uprzejme słowa, jakie wypowiedział pod adresem Zhu.

Flota Rezerwowa Obrony Narodowej, Suisun Bay, Kalifornia

Słońce wschodzące nad East Bay nadało mgle poświatę papierowego lampionu.

– Torres, czy w ogóle spałeś ostatniej nocy? – spytał Mike Simmons. Cywilny pracownik kontraktowy cierpliwie wpatrywał się w wodę przed dziobem wysłużonej aluminiowej motorówki, zdając się nie dostrzegać dziewiętnastoletniego chłopaka, z którym ją dzielił. Jego pięść obejmowała przepustnicę zewnętrznego silnika, którą trzymał w luźnym uścisku, łagodnie mimo zrogowaciałych dłoni i gruzłowatych kłykci. Siedział z jednym kolanem pod brodą, drugą nogę wyciągnąwszy niedbale w kierunku dziobu, odprężony, ale gotów wykopać dzieciaka za burtę w każdym momencie.

– Nie, ale to wyrównałem – odparł marynarz Gabriel Torres. – Wziąłem środek pobudzający, zanim przyszedłem.

Mike upił łyk z poszczerbionego, stalowego, marynarskiego kubka. Jego prawy palec wskazujący był permanentnie zakrzywiony na skutek dziesięcioleci trzymania kawy przez osiemnaście godzin na dobę. Lekko przesunął ciężar ciała i motorówka osiadła głębiej na prawej burcie, aż Torres musiał się złapać swojego siedzenia na dziobie. Starszy podoficer w stanie spoczynku ważył dobre trzydzieści kilogramów więcej od Torresa, a ta różnica była rozpoznawalna w ich głosach, jak również w sposobie, w jaki reagowała na nich motorówka.

– W Cow Palace znowu zbiera się duża paczka – powiedział Torres. – Brazylijskie żarcie. Wieczór retro. Karnawał w Rio na początku stulecia.

– Wiesz – odparł Mike. – Raz byłem wtedy w Rio. Ale nie podczas karnawału. Nie do uwierzenia. Więcej dup niż... nadal nie wiem, jak udało mi zapędzić swoich chłopaków z powrotem na okręt.

– Hm… – mruknął Torres. Skinął głową z roztargnioną uprzejmością, jego uwaga była skupiona na okularach przestrzeni wirtualnej. Wszystkie te dzieciaki są takie same, kiedy założą te cholerne szkła. Jeśli przegapią coś ważnego, wiedzą, że mogą to po prostu zobaczyć jeszcze raz. Mogą odtwarzać wszystko, co się do nich mówi, a mimo to niczego nie zapamiętają.

Okulary Samsung w złotej oprawce, które nosił Torres, z pewnością nie należały do wyposażenia marynarki wojennej. Mike dostrzegł błysk logo Palo Alto A @ na odwrocie soczewek. Zatem Torres oglądał powtórkę meczu Palo Alto z Jankesami z poprzedniego wieczoru. Pod obrazem meczu pasek informacyjny przekazywał widzom najnowsze wiadomości o starciach granicznych pomiędzy wojskami chińskimi a rosyjskimi na Syberii.

– Mecz był świetny, ale dobra passa Parsonsa skończyła się pod koniec ósmej rundy – powiedział Mike. – Na nieszczęście dla Alto.

Torres, zirytowany, zdjął okulary i popatrzył na Mike’a, który nadal wpatrywał się w stalową wodę.

Młody marynarz wiedział, że lepiej nie mówić nic więcej. Gdyby zaczął krzyczeć na kontraktowego pracownika, ten odpłaciłby mu kolejną rewelacją. A co ważniejsze, w postawie starszego mężczyzny było coś, co świadczyło jasno, że chociaż przeszedł w stan spoczynku, nic nie sprawiłoby mu większej przyjemności niż wyrzucenie Torresa za burtę, i zrobiłby to, nie rozlewając ani kropli kawy.

– Marynarzu, jesteś na służbie. Może przeszedłem do cywila i nie jestem twoim przełożonym – powiedział Mike – ale pracujesz dla marynarki. Nie okazuj lekceważenia marynarce, znikając w tych cholernych okularach.

– Tak jest, sir – odparł Torres.

– „Szefie” – powiedział Mike. – „Sir” jest dla oficerów. Ja naprawdę zarabiam na życie.

Uśmiechnął się na ten stary wojskowy dowcip i mrugnął, aby dać Torresowi do zrozumienia, że jeśli chodzi o niego, sprawa jest zamknięta. To jest to, właśnie tam. Podstępny czar, który działał na niego do tej pory, a jednocześnie powstrzymywał. Gdyby na pokładzie nie było Torresa, szef przeciąłby zatokę z leniwą prędkością siedmiu węzłów i zatrzymał się, gdyby miał odpowiedni pływ, przy Jachtklubie Świętego Franciszka. Zająć miejsce przy barze i wymieniać się starymi morskimi opowieściami. Po chwili jeden z rozwodników, którzy tam przesiadywali, postawiłby kolejkę, wygłosił komentarz w rodzaju, że wygląda jak tamten stary hollywoodzki aktor, ten, co to ma adoptowane dzieci z całego świata. Wtedy Mike rzuciłby stary tekst, że on też ma dzieci na całym świecie, tylko ich nie zna, i tak by się zaczęło.

Wschodzące słońce zaczęło ukazywać kontury okrętów wojennych zacumowanych wokół nich. Krzyki stada mew ponad głowami sprawiały, że ciche, rdzewiejące kadłuby wydawały się jeszcze bardziej pozbawione życia.

– Zwykle w Widmowej Flocie była po prostu kupa złomu – powiedział Mike, wygłaszając obiegowy komentarz, kiedy przepływali pomiędzy starym tankowcem z lat osiemdziesiątych a krążownikiem klasy Aegis wycofanym ze służby po pierwszym kryzysie finansowym. – Ale mnóstwo okrętów trafiło tu przed czasem. Tak samo odeszły na emeryturę.

– Nie rozumiem, po co tu w ogóle jesteśmy, szefie. Te stare okręty są skończone. Nie potrzebują nas – powiedział Torres. – A my nie potrzebujemy ich.

– Tu właśnie się mylisz – odparł Mike. – Może to wyglądać jak nakładanie szminki na stare kurwy w domu rencisty, ale patrzysz na polisę ubezpieczeniową marynarki, chociaż skromną. Podczas zimnej wojny w Widmowej Flocie trzymano z pięćset okrętów, po prostu na wszelki wypadek.

– Pływak, z lewej burty – powiedział Torres.

– Dzięki – odparł Mike, sterując motorówką wokół wyblakłej niebieskiej plastikowej beczki podskakującej na wodzie.

– A to jest nasz najnowszy nabytek, „Zumwalt” – obwieścił Mike, wskazując na następny zakotwiczony okręt. – Nie pasował do floty, kiedy rozbijali szampana o ten brzydki dziób, i nie pasuje tu teraz. Nie ma żadnej historii, żadnej wiarygodności. Powinni zrobić z niego rafę, ale ten kompozytowy kadłub zabiłby wszystkie ryby.

– O co chodzi z tym dziobem? – spytał Torres. – Jest skierowany w złą stronę.

– Termin techniczny to zawał burtowy – odparł Mike. – Widzisz, jak burty pochylają się do środka kadłuba jak ostrze noża introligatorskiego? To właśnie się dzieje, kiedy próbujesz dogonić przyszłość, wciąż wlokąc się dwa kroki za teraźniejszością. Początkowo nazywali je DD(X), jakby to X miało oznaczać coś specjalnego. Marynarka zamierzała zbudować flotę nowoczesnych niewykrywalnych niszczycieli z elektrycznymi działami i całym tym gównem. Planowano budowę trzydziestu dwóch. Ale jeden okręt kosztował majątek, skonstruowane dla nich działa były felerne i dlatego marynarka kupiła tylko trzy. A potem, kiedy po kryzysie az-zahrańskim przyszły cięcia budżetowe, admirałowie nie mogli się doczekać, żeby wysłać „Z” prosto do Widmowej Floty.

– Co się stało z dwoma pozostałymi okrętami? – spytał Torres.

– Okręt może spotkać gorszy los niż pobyt tutaj – powiedział Mike, myśląc o wybudowanych w połowie siostrzanych jednostkach sprzedanych na złom podczas ostatniego kryzysu budżetowego.

– No to, co zrobimy, kiedy już wejdziemy na pokład tego czegoś? – spytał Torres.

– Na jej pokład – poprawił Mike. – Nie tego czegoś.

– Szefie, nie musi pan tego powtarzać – powiedział Torres. – Jej.

– Jezu, Torres, możesz mówić o okręcie „on”, jeśli chcesz – powiedział Mike. – Ale nigdy, nigdy nie mów o tych brzydactwach „to”. Niezależnie od tego, co mówi regulamin.

– No dobrze, ona, on – wszystko jedno – wygląda jak LCS – powiedział Torres. Choć oficjalnie były oznaczone FF jako fregaty, wszyscy w marynarce wciąż nazywali LCS ich pierwotnym mianem, Littoral Combat Ships (okręty walki przybrzeżnej). – Na takim chciałbym służyć.

– LCS, co? Marzy ci się, żeby pływać u wybrzeży Bali na „małym gównianym okręcie”, kiedy wiatr owiewa ci włosy z prędkością pięćdziesięciu węzłów, i strzelać fajerwerkami w piratów? – powiedział Mike. – Przygotuj cumę.

– Czy nie obiło mi się o uszy, że pana syn służył na LCS? – spytał Torres. – Jak mu się podobało?

– Nie wiem – odparł Mike. – Nie utrzymujemy kontaktów.

– Przykro mi, szefie.

– Wiesz, Torres, musiałeś naprawdę kogoś wkurzyć, skoro trafiłeś do mnie i do Widmowej Floty. – Starszy mężczyzna wyraźnie zmieniał temat.

Torres dobił motorówką od małej barki na rufie. Nie patrząc, zawiązał węzeł ratowniczy, na którego widok stary szef stłumił uśmiech.

– Ładny węzeł – powiedział Mike. – Ćwiczyłeś tak, jak ci pokazałem?

– Nie było potrzeby – odparł Torres, wskazując na okulary. – Wystarczy raz mi pokazać i zapamiętuję na zawsze.

Okręt walki przybrzeżnej USS „Coronado”, cieśnina Malakka

Każde z ciemnoniebieskich skórzanych siedzeń w pokoju odpraw USS „Coronado” miało kinowy zestaw sensoryczny dopełniony bateriami do okularów przestrzeni wirtualnej, wałkiem lędźwiowym i ogrzewanymi poduszkami, które wydawały się niemal zbyt komfortowe jak na wojskowe życie – chyba że siedziało się drugą godzinę na odprawie.

Prelegentka, oficer odpowiedzialny za pododdział lotniczy okrętu składający się z trzech zdalnie pilotowanych śmigłowców MQ-8 Fire Scout, podziękowała słuchaczom i wróciła na swoje miejsce. Dobiegające z kilku stron rozmowy natychmiast ucichły, kiedy wstał oficer wykonawczy, aby dalej poprowadzić odprawę.

Kiedy oficer wykonawczy, zastępca dowódcy okrętu, stanął w końcu sali, zapanowała atmosfera trochę jak w szkole podstawowej, gdy nauczyciel wychowania fizycznego patrzy z góry na uczniów. Marynarka wojenna dwudziestego pierwszego stulecia miała się rzekomo opierać wyłącznie na intelekcie. Ale prezencja fizyczna nadal się liczyła, a oficer wykonawczy, komandor James „Jamie” Simmons, ją miał. Mierzył sto dziewięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu i wciąż wyglądał jak wioślarz wagi ciężkiej w reprezentacji Uniwersytetu Waszyngtońskiego, którym niegdyś był, emanując sprawnością fizyczną stanowiącą rzadkość w coraz bardziej technokratycznym korpusie oficerskim.

– Dzień dobry. Dzisiaj zrobimy to moim sposobem – powiedział Simmons. – Bez wirtualnych sztuczek.

Załoga jęknęła na myśl o tym, że będzie musiała znieść całą odprawę, nie mogąc zająć się czymś innym ani nagrać jej przebiegu w okularach przestrzeni wirtualnej.

Młoda pani porucznik z tyłu kaszlnęła w stuloną dłoń:

– Stara szkoła.

Kapitan „Coronado”, komandor Tom Riley, stał z boku, trzymając połyskujący czarny ceramiczny wzmocniony tytanową siatką kubek do kawy, ozdobiony godłem stoczni. Nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się na tę impertynencką uwagę.

Ekran wyświetlacza załadował pierwszy obraz i rzucił go na salę w trójwymiarowej projekcji: mocno wytatuowany mężczyzna na matowoczarnym elektrycznym rowerze wodnym ostrzeliwujący z trzymanego jedną ręką karabinu szturmowego mostek kontenerowca. Simmons zapożyczył tę metodę od pewnego starego admirała, który wykładał w Akademii Marynarki Wojennej: zamiast typowego zestawu slajdów z porywającą animacją posługiwał się pojedynczym obrazem do każdego punktu, który chciał omówić.

– A teraz, skoro przyciągnąłem już waszą uwagę – powiedział Simmons, zmieniając obraz na mapę z ich pozycją u wejścia do cieśniny Malakka. Widniało tam mrowie czerwonych pulsujących kropek, z których każda oznaczała miejsce, gdzie w zeszłym roku nastąpił piracki atak. – Ponad połowa światowej żeglugi odbywa się przez ten kanał, co oznacza, że te czerwone kropki są problemem globalnym.

Długi na niespełna sześćset mil kanał pomiędzy dawną Republiką Indonezji a Malezją miał w najwęższym miejscu mniej niż dwie mile szerokości, ledwo oddzielając autorytarne społeczeństwo Malezji od anarchii, w której pogrążyła się Indonezja po drugiej wojnie timorskiej. Dla większości świata piraci byli odległym wspomnieniem, ale czerwone kropki świadczyły, że ta część Pacyfiku to terytorium gangsterów. Napastnicy posługiwali się łodziami i latającymi dronami własnej roboty, aby przechwytywać i sprzedawać wszystko, co wpadło im w ręce, głównie po to, żeby finansować setki bojówek na obszarze archipelagu.

Odkąd chińskie siły specjalne, na żądanie największego w kraju koncernu żeglugowego, w ciągu jednej nocy wyrżnęły całą ludność trzech wysp, żaden z gangów nie zawracał sobie głowy zakładnikami. Ta pacyfikacja nie położyła kresu napadom. Pozostało sześć tysięcy zamieszkanych wysp. Teraz po opanowaniu statku piraci po prostu zabijali wszystkich.

– Na tym skoncentruje się „Coronado” w ciągu następnych trzech dni – powiedział Simmons. – To zwykła służba patrolowa. Ale nakłada się na szerszy obraz, który polecił mi przekazać wam kapitan: o osiemnastej połączymy się z siłami eskortowymi Dyrektoriatu, będzie to więc prawdziwy konwój międzynarodowy.

Następnie oficer wykonawczy zmienił obraz, przechodząc od obecnej pozycji „Coronado” na południowo-wschodnim krańcu do większej mapy, ukazującej strategiczny krajobraz całego Pacyfiku.

– I tu docieramy do głównego tematu dzisiejszej odprawy. Będzie długi. Ale oto premia: jeśli nie uśniecie, postaram się podwoić wasze punkty akademickie PACE.

To wywołało uśmiechy na kilku twarzach; PACE, Program Pokładowych Studiów Wyższych, szybki sposób, żeby zdobyć punkty akademickie na koszt marynarki, cieszył się popularnością wśród młodej załogi.

– Tym międzynarodowym przedsięwzięciem dokonujemy swego rodzaju przełomu. To pierwsza wspólna misja z siłami morskimi Dyrektoriatu, odkąd Waszyngton zaczął grozić embargiem – powiedział Simmons. – Co oznacza, że nasi przyjaciele z Hajnanu traktują sprawę poważnie. Jak widzicie na ekranie, Dyrektoriat będzie miał jeden ze swoich nowych tankowców do uzupełniania paliwa, chociaż naprawdę nie ma takiej potrzeby. Chcą, żebyśmy zobaczyli, że poza największą na świecie gospodarką posiadają również siły morskie, które mogą działać na obszarze całej kuli ziemskiej.

– Aby zrozumieć, dlaczego posiadanie statku takiego jak ten tankowiec to poważna sprawa, musimy cofnąć się o krok. Zacznijmy od Az-Zahranu trzy lata temu. Kiedy wybuchła bomba atomowa – no cóż, ściślej rzecz biorąc, brudna bomba radiologiczna – rozsypał się saudyjski domek z kart. W następstwie radioaktywnej łuny nad Az-Zahranem i walk o to, kto nastanie po dynastii Saudów, ośrodek światowego przemysłu naftowego praktycznie przestał funkcjonować, a światowa gospodarka wciąż nie może się podźwignąć po tym ciosie – powiedział.

Jego następny slajd przedstawiał wykres zwyżkujących cen energii.

– Ropa wreszcie spada z dwustudziewięćdziesięciodolarowego maksimum po ataku, ale wolelibyście nie wiedzieć, ile ta wycieczka będzie kosztowała podatników. Ujmijmy to w ten sposób: cieszcie się całym tym słońcem, ponieważ wasze wnuki wciąż będą płaciły rachunek.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: