Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Głos - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
27 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Głos - ebook

Zagadka śmierci portiera hotelowego, który przed laty był wybitnym śpiewakiem.

Morderstwo w hotelu tuż przed Bożym Narodzeniem to kłopot dla wszystkich. Dla opasłego dyrektora, drżącego o reputację zarządzanego przez siebie obiektu w sercu Reykjaviku. Dla policjantki Elinborg, martwiącej się, czy zdąży upiec świąteczne ciasteczka. Dla ekscentrycznego Brytyjczyka kolekcjonującego płyty winylowe z nagraniami chórów chłopięcych. Wreszcie dla komisarza Erlendura, choć akurat jego wcale nie ciągnie do pustego mieszkania pełnego książek o zaginięciach i śmierci.

Ofiara to pracujący i mieszkający w hotelu od dwudziestu lat portier, złota rączka, cichy człowiek, który co roku przebierał się za Świętego Mikołaja. W takim też stroju, z opuszczonymi spodniami, prezerwatywą na członku i raną kłutą w sercu znalazła go pokojówka. Komisarz Erlendur, ścigany przez demony przeszłości, kluczy w gąszczu kłamstw i plotek. Poznaje też ponure, mroczne historie. Jedna z nich zaczyna się tak: wiele lat temu pewien chłopiec, mający wyjątkowo piękny i czysty głos, stał u progu wielkiej kariery...

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7585-1
Rozmiar pliku: 4,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Arnaldur Indriðason (ur. 1961)

pisarz islandzki, autor scenariuszy. Z wykształcenia historyk, pracował jako dziennikarz i krytyk filmowy. Mieszka w Reykjaviku z żoną i trojgiem dzieci. Jest autorem kryminałów: Synir duftsins (1997), Daudarósir (1998), Wbagnie (2000, W.A.B. 2009), Grobowa cisza (2001, W.A.B. 2010), Glos (2003), Kleifarvatn (2004), Vetrarborgin (2005), Harðskafi (2007) i Svörtuloft (2009), a także: Napóleonsskjölin (1999), Bettý (2003) i Konungsbók (2006).

Indriðason otrzymał dwukrotnie nagrodę Szklanego Klucza, a także Złoty Sztylet, przyznawany przez Brytyjskie Stowarzyszenie Twórców Literatury Kryminalnej (2005), był też nominowany do Barry Award (2006).

Kryminały „islandzkiego Henninga Mankella” zostały znakomicie przyjęte w Europie, szczególnie w Skandynawii i Wielkiej Brytanii, a także w Ameryce. Książki Indriðasona są tłumaczone m.in… na angielski, francuski, niemiecki, włoski, czeski, duński, szwedzki, norweski i fiński.Wstęp

Wreszcie nadszedł ten moment. Odsłonięto kurtynę. Widownia stała otworem, a on czuł się cudownie, widząc wszystkich tych ludzi patrzących na niego. Trema minęła w mgnieniu oka. Widział niektórych spośród kolegów szkolnych i nauczycieli, widział także dyrektora szkoły. Zdało mu się, że z uznaniem skinął głową w jego stronę. Ale większości zebranych nie kojarzył. Wszyscy ci ludzie przyszli tu posłuchać, jak śpiewa, posłuchać jego pięknego głosu, który już wzbudził zainteresowanie nawet poza granicami kraju. Powoli gwar ucichł i oczy zebranych w milczącym oczekiwaniu skierowały się na niego. Pośrodku pierwszego rzędu siedział jego ojciec w grubych rogowych okularach, z kapeluszem na kolanach. Widział, jak patrzy przez lornetkę i uśmiecha się, dodając mu otuchy. To wielka chwila w ich życiu. Od tej pory już nic nie będzie takie jak wcześniej. Dyrygent uniósł ręce. Na sali zaległa cisza. I zaczął śpiewać swoim jasnym, pięknym głosem, o którym ojciec powiadał, że jest niebiański.1

Elinborg czekała na nich w hotelu.

W holu stała ogromna choinka, wszędzie aż mieniło się od świątecznych ozdób, gałązek świerkowych i lśniących bombek. Przed hotelem zatrzymywały się ogromne autokary, a ich pasażerowie wchodzili do recepcji. To obcokrajowcy chcący spędzić Boże Narodzenie i sylwestra na Islandii, w kraju, który wydawał im się bajkowy i ciekawy. Wprawdzie dopiero wylądowali, ale niektórzy z nich już zdążyli kupić swetry z owczej wełny i teraz ochoczo meldowali się w tej dziwnej krainie zimy. Erlendur otrząsnął wilgoć z płaszcza. Sigurdur Oli zlustrował hol uważnym spojrzeniem i opodal wind dostrzegł Elinborg. Trącił Erlendura i obaj podeszli do niej. Ona widziała miejsce zbrodni. Policjanci, którzy przybyli tam jako pierwsi, dopilnowali, by niczego nie zadeptano.

Dyrektor hotelu poprosił ich o dyskrecję. Takiego słowa użył, gdy po nich zadzwonił. To jest hotel, a hotele funkcjonują dzięki opiniom ludzi, i stąd jego prośba. Dlatego na zewnątrz nie było słychać żadnych syren, a mundurowi nie kręcili się po holu. Dyrektor uczulił ich, by starali się nie wzbudzać żadnych podejrzeń wśród hotelowych gości.

Islandia nie mogła przecież okazać się zbyt ciekawa i bajkowa.

Teraz stał obok Elinborg i uściskiem dłoni przywitał Erlendura i Sigurdura Olego. Był tak gruby, że garnitur ledwo go mieścił. Marynarka zapięta na jeden guzik na brzuchu wyglądała tak, jakby zaraz miała pęknąć. Pasek zniknął pod wylewającym się spod niej bandziochem, a facet pocił się tak obficie, że nie mógł pozwolić sobie na odłożenie choćby na chwilę wielkiej białej chustki, którą regularnie ocierał czoło i kark. Biały kołnierzyk spływał potem. Erlendur chwycił jego wilgotną dłoń.

– Dziękuję wam bardzo – powiedział dyrektor, dysząc niczym wieloryb. Kierował tym hotelem od niemal dwudziestu lat i nigdy z czymś takim się nie spotkał. – I to w samym środku świątecznego szczytu – westchnął. – Nie rozumiem, jak coś takiego mogło się zdarzyć! Jak coś takiego mogło się zdarzyć? – powtórzył. Widać było, że czuje się zupełnie bezradny.

– Na górę czy na dół? – spytał Erlendur.

– Na górę czy na dół? – dysząc, spytał dyrektor hotelu -Chodzi ci o to, czy trafił do nieba?

– Tak – odparł Erlendur. – Koniecznie musimy to wiedzieć.

– Wjeżdżamy windą na górę? – spytał Sigurdur Oli.

– Nie – odparł dyrektor, patrząc ze zdumieniem na Erlendura. – Jest tutaj, w piwnicy. Ma u nas malutki pokój. Nie chcieliśmy go stamtąd wyrzucać. A tu coś takiego.

– A dlaczego nie chcieliście go wyrzucać? – zainteresowała się Elinborg.

Dyrektor hotelu spojrzał na nią, lecz nie odpowiedział.

Wolno szli schodami przy windach. Dyrektor na czele. Schodzenie w dół najwyraźniej stanowiło dla niego duży wysiłek, toteż Erlendur zastanawiał się, jak on da radę wejść z powrotem na górę.

Policjanci zgodzili się zachowywać dyskretnie. Ale Erlendur nie. Podjechali pod hotel, starając się nie rzucać w oczy. Trzy radiowozy i karetkę zaparkowano na tyłach budynku. Policjanci i załoga karetki weszli tylnymi drzwiami. Lekarz okręgowy był w drodze. Miał potwierdzić zgon i zadzwonić po karawan.

Szli długim korytarzem. Tu czekali na nich umundurowani policjanci. Im dalej w głąb korytarza, tym robiło się ciemniej, poprzepalały się żarówki i nikomu nie zależało na tym, by je wymienić. W końcu stanęli w ciemnościach przed otwartymi drzwiami malutkiego pokoju. Bardziej przypominał jakiś schowek niż pomieszczenie mieszkalne, znajdowało się w nim wąskie łóżko i nieduże biurko, a na brudnych kaflach podłogowych leżał wyświechtany dywanik. Pod sufitem było nieduże okno.

Mężczyzna siedział na łóżku oparty o ścianę. Miał na sobie soczystoczerwony kostium świętego Mikołaja, a głowę wciąż wieńczyła czerwona czapka z pomponem, choć zdążyła już osunąć się na twarz. Biały, gęsty zarost zakrywał jego twarz. Rozpięty pas i czerwony kubrak odsłaniały białą podkoszulkę na ramiączkach. Na lewej piersi plama krwi. Wprawdzie ran kłutych było więcej, ale to ten cios w serce okazał się śmiertelny. Ręce miał pocięte, jakby usiłował osłaniać się przed ciosami nożem.

Spodnie spuszczone. Na członku prezerwatywa.

– …dzyń, dzyń, dzyń – zanucił Sigurdur Oli, spoglądając na ciało.

Elinborg go uciszyła.

W pokoju stała nieduża szafa na ubrania. Otwarta. Poskładane spodnie i swetry, wyprasowane koszule, bielizna, skarpetki. Na wieszaku wisiał uniform, granatowy ze złotymi epoletami i błyszczącymi guzikami. Wyglancowane czarne buty ze skóry stały obok szafy.

Na podłodze walały się gazety. Przy łóżku stał nieduży stolik nocny z lampką. Na stoliku książka: A History of the Vienna Boys' Choir.

– On tutaj mieszkał? – spytał Erlendur, rozglądając się wkoło. Oboje z Elinborg weszli do pokoju, Sigurdur Oli i dyrektor hotelu zostali na korytarzu. Dla nich w środku zabrakło miejsca.

– Pozwalaliśmy mu tu mieszkać – odparł dyrektor, ścierając pot z twarzy. – Długo u nas pracował. Jako portier.

– Czy kiedy go znaleziono, drzwi były otwarte? – spytał Sigurdur Oli. Starał się przybrać ton jak najbardziej formalny, jakby wstydząc się tego, że przed chwilą nucił jakąś melodię.

– Poprosiłem ją, żeby na was poczekała – odrzekł dyrektor. – Dziewczynę, która go znalazła. Siedzi w pomieszczeniu socjalnym dla pracowników. Jak się zapewne spodziewacie, jest w szoku, biedaczka. – Dyrektor hotelu nie zdecydował się wejść do pokoju. Wciąż stał w korytarzu.

Erlendur zbliżył się do zwłok i pochylił nad raną w sercu. Nie potrafił wyobrazić sobie jakiego rodzaju nożem zadano śmiertelny cios mężczyźnie. Podniósł wzrok. Nad łóżkiem wisiał stary, pożółkły plakat filmowy z Shirley Temple, przylepiony taśmą klejącą. Erlendur nie kojarzył filmu. Nosił tytuł The Little Princess. Mała księżniczka. Plakat był jedyną ozdobą ścienną w pokoju.

– Kto to taki? – spytał Sigurdur Oli z drzwi, wpatrując się w plakat.

– To akurat jest napisane – odparł Erlendur. – Shirley Temple.

– A kim ona była? Nie żyje już?

– Kim była Shirley Temple? – Elinborg się zadumała nad ignorancją Sigurdura Olego. – Nie wiesz, kim ona była? Przecież chyba studiowałeś w Ameryce?

– To jakaś hollywoodzka gwiazda? – pytał Sigurdur Oli, wciąż wpatrując się w afisz.

– Dziecięca gwiazda – odparł Erlendur z niechęcią. – I nie ma jej już od dawna, niezależnie od tego, czy żyje, czy nie.

– Co? – Sigurdur Oli zupełnie nie zrozumiał odpowiedzi.

– Dziecięca gwiazda – rzekła Elinborg. – Wydaje mi się, że jeszcze żyje. Ale nie pamiętam. Zdaje się, że jest kimś przy ONZ-ecie.

Erlendur zauważył, że w pokoju nie ma żadnych innych osobistych rzeczy. Rozejrzał się dookoła, ale nigdzie nie dostrzegł półki z książkami, płyt cd czy komputera, radia ani telewizora. Jedynie biurko, przed nim krzesło i łóżko z wygniecioną poduszką i brudną pościelą. Pomieszczenie przypominało celę.

Wyszedł na korytarz, wpatrzył się w mrok na jego końcu i poczuł coś w rodzaju słabego swądu, zupełnie jakby ktoś w ciemności bawił się zapałkami. Albo oświetlał sobie nimi drogę.

– Co jest tam dalej? – zapytał dyrektora hotelu.

– Nic – odparł tamten i spojrzał w sufit. – Po prostu koniec korytarza. Brakuje kilku żarówek, ale zajmę się tym.

– Jak długo ten człowiek tu mieszkał? – Erlendur wrócił do pokoju.

– Nie mam pojęcia, chyba jeszcze zanim ja tu zacząłem pracować.

– Mieszkał tu, zanim zostałeś dyrektorem hotelu?

– Tak.

– Chcesz powiedzieć, że mieszkał w tym składziku dwadzieścia lat?

– Tak.

Elinborg przyglądała się prezerwatywie.

– Ale przynajmniej uprawiał bezpieczny seks – wtrąciła.

– Nie do końca bezpieczny – odrzekł Sigurdur Oli.

W tym momencie pojawił się lekarz okręgowy w asyście hotelowego pracownika, który natychmiast zniknął. Lekarz był grubawy, choć nie dorównywał jeszcze dyrektorowi hotelu. Wcisnął się do pokoju, co spowodowało, że niezadowolona Elinborg musiała wyjść na korytarz.

– Cześć, Erlendur – przywitał się lekarz.

– Jak to wygląda? – spytał policjant.

– Zawał, ale będę musiał lepiej się temu przyjrzeć – odparł lekarz, znany z osobliwego poczucia humoru.

Erlendur wyjrzał na korytarz do uśmiechających się szeroko Sigurdura Olego i Elinborg.

– Wiesz, kiedy to się stało? – zapytał Erlendur.

– Niezbyt dawno. Mniej więcej w ciągu ostatnich dwóch godzin. On jeszcze właściwie nie zaczął stygnąć. Znaleźliście jego renifera?

Erlendur westchnął.

Lekarz puścił rękę nieboszczyka.

– Wystawię akt zgonu – powiedział. – Potem wyślecie go na ulicę Baronsstigur i tam go otworzą. Mówi się, że orgazm jest swego rodzaju zgonem – dodał, spoglądając na zwłoki. – On miał podwójny.

– Podwójny? – Erlendur nie bardzo rozumiał.

– Orgazm – rzucił lekarz. – Robicie zdjęcia, prawda?

– Tak – odpowiedział Erlendur.

– Ładnie będą wyglądać w jego albumie rodzinnym.

Lekarz okręgowy skinął głową, opuści! pokój i zniknął w korytarzu.

– Nie powinniśmy zamknąć hotelu? – spytała Elinborg. Dyrektor zbladł. – Niech nikt nie wychodzi z pokoju. Przesłuchać wszystkich, którzy tu przebywają, i wszystkich pracowników. Zamknąć lotniska. Zawiesić rejsy zagraniczne…

– Na Boga żywego – jęknął dyrektor, mnąc chusteczkę i patrząc błagalnie na Erlendura. – Przecież to tylko portier!

Maria i Józef z pewnością nigdy by tu nie dostali pokoju, pomyślał Erlendur.

– Przecież ten… odrażający czyn nie ma nic wspólnego z moimi gośćmi – kontynuował dyrektor hotelu pełen oburzenia. – Większość to obcokrajowcy, także ludzie z prowincji, armatorzy i im podobni. Nikt z nich nie miał nic wspólnego z portierem. Nikt. To drugi co do wielkości hotel w Reykjaviku. W święta mamy nadkomplety. Nie możecie tak po prostu zamknąć hotelu! Po prostu nie możecie!

– Moglibyśmy, ale tego nie zrobimy. – Erlendur starał się uspokoić dyrektora. – Będziemy musieli przesłuchać niektórych gości i większość pracowników, jak się spodziewam.

– Bogu niech będą dzięki – westchnął dyrektor już spokojniejszy.

– Jak mu było na imię?

– Gudlaugur – pospieszył dyrektor z odpowiedzią. – Myślę, że jest koło pięćdziesiątki. A jeśli chodzi o rodzinę, to chyba rzeczywiście nie ma żadnej.

– Ktoś go tu odwiedzał?

– Nie mam pojęcia. – Dyrektor sapnął.

– Czy zdarzyło się w hotelu coś niezwykłego, co miałoby związek z tym człowiekiem?

– Nie.

– Kradzież?

– Nie. Nie było żadnej kradzieży.

– Skargi?

– Nie.

– Nie był w nic zamieszany?

– Nie, nic mi o tym nie wiadomo.

– Miał zatargi z kimś w hotelu?

– Nic o tym nie wiem.

– Poza hotelem?

– Nic mi o czymś takim nie wiadomo, ale nie znam go dobrze. Nie znałem – poprawił się dyrektor.

– Nawet po dwudziestu latach?

– Nie, właściwie nie. On nie bardzo lubił zadawać się z ludźmi. Kiedy tylko mógł, zajmował się sam sobą.

– Uważasz, że hotel to dobre miejsce dla takich ludzi?

– Ja? Nie wiem… Był zawsze bardzo kulturalny i jeśli o to chodzi, nigdy nie słyszałem na niego żadnych skarg.

– Gdzie jest to pomieszczenie socjalne? – spytał Erlendur.

– Zaprowadzę was. – Dyrektor hotelu otarł pot z twarzy, zadowolony, że hotel nie zostanie zamknięty.

– Często przyjmował u siebie gości? – zainteresował się Erlendur.

– Co? – zdziwił się dyrektor.

– Gości – powtórzył Erlendur. – Odwiedzał go ktoś, kogo znał? Nie wiesz?

Dyrektor hotelu spojrzał na zwłoki i jego wzrok zatrzymał się na prezerwatywie.

– Nic nie wiem na temat jego przyjaciółek – odparł. – Kompletnie nic.

– Niewiele wiesz o tym człowieku – wycedził Erlendur.

– On jest tutaj tylko portierem – wybuchnął dyrektor, uważając, że Erlendurowi powinno to wyjaśnienie wystarczyć.

Wyszli na korytarz. Pojawili się technicy ze sprzętem, a za nimi przyszli kolejni policjanci. Dość trudno było im się mijać z dyrektorem hotelu w wąskim korytarzu. Erlendur poprosił, by dokładnie zbadali korytarz i ciemny kąt za pokojem. Sigurdur Oli i Elinborg stali w małej klitce, przyglądając się zwłokom.

– Nie chciałbym, żeby mnie tak znaleźli – zagaił Sigurdur Oli.

– Jemu już wszystko jedno – zauważyła Elinborg.

– Tak, pewno tak – zgodził się Oli.

– Jest coś w środku? – spytała Elinborg i wyjęła niedużą torebkę ze słonymi orzeszkami. Cały czas coś pogryzała. Sigurdur Oli wiedział, że to z nerwów.

– W nim? – spytał Sigurdur Oli.

Skinęła głową w kierunku zwłok. Sigurdur Oli popatrzył na nią przez chwilę, po czym wreszcie dotarło do niego, o co jej chodzi. Zawahał się, lecz w końcu ukląkł obok nieboszczyka i przyjrzał się kondomowi.

– Nie – odparł. – Nic. Jest pusty.

– No to zabiła go, zanim osiągnął orgazm – podsumowała Elinborg. – Lekarz uważał…

– Ona? – syknął Sigurdur Oli.

– No, to chyba jasne. – Odpowiedziała Elinborg, wkładając do ust garść orzeszków. Zaproponowała i jemu, lecz on podziękował. – Nie ma w tym czegoś kurewskiego? Miał tu u siebie kobietę – dodała.

– To najprostsza teoria – rzekł Sigurdur Oli, prostując się.

– A ty uważasz inaczej? – zdziwiła się Elinborg.

– Nie wiem. Nawet nic nie podejrzewam.2

Pomieszczenie socjalne dla pracowników niewiele miało wspólnego z eleganckim holem hotelowym i jego pięknym wystrojem. Żadnych ozdób świątecznych, żadnych kolęd, tylko kilka starych stołów kuchennych i krzeseł, wykładzina pcv na podłodze, przetarta w jednym rogu, a w kącie nieduża wnęka kuchenna z szafkami i ekspresem do kawy oraz lodówką. Wyglądało tak, jakby nikt tu nie sprzątał. Plamy kawy na blatach, tu i ówdzie brudne kubki. Leciwy ekspres pluł wodą.

Kilku pracowników otoczyło półkolem młodą dziewczynę, która wciąż nie mogła dojść do siebie po znalezieniu zwłok. Płakała, a czarny tusz spływał jej z rzęs po policzkach. Kiedy Erlendur wszedł w towarzystwie dyrektora hotelu, podniosła wzrok.

– To ona – wycedził ją dyrektor, dziewczyna jakby była winna zakłócenia świątecznej atmosfery, po czym zaczął wypraszać pracowników z pokoju. Erlendur wypchnął go za nimi, tłumacząc, że chce spokojnie porozmawiać ze świadkiem. Dyrektor spojrzał na niego zaskoczony, lecz nie protestował; w końcu stwierdził, że ma sporo roboty. Erlendur zamknął za nim drzwi.

Dziewczyna starła tusz z policzków i patrzyła na Erlendura, nie wiedząc, czego się spodziewać. On uśmiechnął się, przyciągnął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko niej. Była w wieku jego dwudziestokilkuletniej córki, niepewna i wciąż w szoku wywołanym widokiem zamordowanego. Miała czarne włosy, na szczupłe ciało narzuciła jasnoniebieski fartuch hotelowej pokojówki. Na piersi wisiała plakietka z imieniem. Ösp.

– Długo tu pracujesz? – zagaił Erlendur.

– Zaraz będzie rok – odparła cicho i spojrzała na niego. Nie sprawiał wrażenia, by miał zamiar znęcać się nad nią. Pociągnęła nosem i wyprostowała się. Znalezienie zwłok najwyraźniej fatalnie na nią podziałało. Przeszył ją dreszcz. Imię świetnie do niej pasuje, pomyślał Erlendur. Ösp¹. Trzęsie się jak osika na wietrze.

– Podoba ci się ta praca? – pytał dalej Erlendur.

– Nie – odparła.

– To po co tu pracujesz?

– Człowiek musi pracować.

– A co jest w tej pracy takiego nieprzyjemnego?

Spojrzała na niego, jakby pytanie było niedorzeczne.

– Zmieniam pościel na łóżkach – powiedziała. – Szoruję kible. Odkurzam. Ale to lepsze niż supermarket Bonus.

– A ludzie?

– Dyrektor to palant.

– Przypomina przeciekający wąż przeciwpożarowy – dodał Erlendur.

Ösp uśmiechnęła się.

– A jeszcze niektórym gościom się wydaje, że człowiek pracuje po to, by mogli go obmacywać.

– Dlaczego poszłaś do piwnicy? – spytał Erlendur.

– Po Mikołaja. Dzieciaki na niego czekały.

– Dzieciaki?

– Na zabawie choinkowej. Mamy zabawę dla pracowników. Dla ich dzieci i dla dzieci gości. On był Mikołajem. Nie przyszedł, to wysłali mnie, żebym go przyprowadziła.

– To był niespecjalnie miły widok.

– Nigdy wcześniej nie widziałam trupa. I do tego ten kondom… – Ösp jakby usiłowała uwolnić się od powracającego obrazu.

– Miał jakieś przyjaciółki w hotelu?

– Ja o żadnej nie wiem.

– Znasz kogoś poza hotelem, z kim pozostawał w związku?

– Nic na temat tego człowieka nie wiem i widziałam go o jeden raz więcej, niż bym se życzyła.

– Sobie życzyła – poprawił ją Erlendur.

– Co?

– Mówi się: sobie życzyła, a nie: se życzyła.

Spojrzała na niego, jakby było z nim coś nie tak.

– I uważasz, że to takie ważne?

– Tak – odparł Erlendur.

Potrząsnęła głową; miała nieobecny wzrok.

– I nie wiesz nic o żadnych jego gościach? – drążył dalej Erlendur, by uciec od rozmowy na temat gramatyki. Oczyma duszy ujrzał oddział psychiatryczny, na którym wyrażający się niegramatycznie osobnicy chodzą w szlafrokach i papciach i przedstawiają się: Nazywam się Finnur i mówię: se życzył.

– Nie – oświadczyła Ösp.

– A kiedy tam przyszłaś, drzwi do pokoju były otwarte?

Ösp zastanowiła się.

– Nie, ja je otworzyłam. Zapukałam, nie usłyszałam żadnej odpowiedzi i już chciałam odejść, kiedy nagle przyszło mi do głowy, żeby otworzyć. Myślałam, że drzwi są zamknięte na klucz, ale się otworzyły i on tam siedział na golasa z kondomem na…

– A dlaczego myślałaś, że są zamknięte na klucz? – przerwał jej Erlendur.

– Jakoś tak. Wiedziałam, że to jego pokój.

– Spotkałaś kogoś, kiedy schodziłaś do niego na dół?

– Nie, nikogo.

– Czyli był gotowy na zabawę choinkową, ale ktoś do niego przyszedł i mu przeszkodził. Miał już na sobie kostium Mikołaja.

Ösp wzruszyła ramionami.

– Kto zmieniał u niego pościel?

– O co ci chodzi?

– Pościel kto zmieniał? Bo widać, że dawno nikt tu tego nie robił.

– Nie wiem. Na pewno on sam.

– Musiałaś się przerazić.

– To był straszny widok – potwierdziła Osp.

– Wiem – zgodził się Erlendur. – Powinnaś jak najszybciej spróbować o tym zapomnieć. Jeśli potrafisz. Dobrym był Mikołajem?

Dziewczyna spojrzała na niego.

– No? – ponaglił Erlendur.

– Ja nie wierzę w świętego Mikołaja.

Organizatorka zabawy choinkowej okazała się świetnie ubraną, niewysoką kobietą około trzydziestki. Tak ocenił ją Erlendur. Poinformowała go, że jest szefową marketingu i reklamy w hotelu, ale on nie zainteresował się tym; w ostatnich czasach niemal każdy, kogo spotykał, był kimś tam od marketingu. Jej biuro znajdowało się na parterze hotelu i tam zastał ją Erlendur, gdy rozmawiała przez telefon. Media już zwietrzyły, że coś się dzieje, dlatego komisarz przypuszczał, iż kobieta właśnie okłamuje jakiegoś dziennikarza. Rozmowa skończyła się bardzo szybko. Trzydziestolatka rzuciła słuchawkę, uprzedziwszy swego rozmówcę, iż nie życzy sobie, by powoływać się na jej słowa.

Erlendur przedstawił się, uścisnął jej szczupłą dłoń i spytał, kiedy ostatnio rozmawiała z hm… mężczyzną z piwnicy. Nie wiedział, czy ma powiedzieć „portierem”, czy „Mikołajem”, a imienia zapomniał. Uznał jednak, że Mikołajem raczej nie powinien go nazywać.

– Z Gullim? – odparła, rozwiązując problem. – Dzisiaj rano, żeby przypomnieć mu o zabawie choinkowej. Spotkałam go przy drzwiach wejściowych. Pracował. Jak być może wiesz, był portierem u nas w hotelu. Może nawet czymś więcej niż portierem, takim gospodarzem. Naprawiał wszystko i tak dalej.

– Zdolny? – spytał Erlendur.

– Co?

– Pomocny, zdolny, chętny do roboty?

– Nie wiem. A to ma jakieś znaczenie? Dla mnie nigdy niczego nie robił. Albo raczej nigdy nie potrzebowałam jego pomocy.

– A dlaczego to on był Mikołajem? Lubił dzieci? Wesoły był? Śmieszny?

– Pełnił tę funkcję, jeszcze zanim zaczęłam tu pracować. Jestem tu od trzech lat i to trzecia zabawa choinkowa, którą organizuję. W poprzednich dwóch latach to on był Mikołajem i wcześniej też. Wydawał się całkiem w porządku. Jako Mikołaj. Dzieciaki bardzo go lubiły.

Wyglądało na to, że śmierć Gudlaugura zupełnie nie wywarła wrażenia na kobiecie. On jej nie obchodził. Morderstwo oznaczało jedynie czasowe perturbacje w działaniach marketingowo-reklamowych. Erlendur zastanawiał się, jak ludzie mogą być tak wyzuci z uczuć i pozbawieni empatii.

– Jakim był człowiekiem?

– Nie wiem – odparła. – Nie zdążyłam go poznać. Był u nas portierem. I Mikołajem. W zasadzie tylko wtedy z nim rozmawiałam. Kiedy był Mikołajem.

– A co z zabawą? Po tym jak się okazało, że Mikołaj nie żyje?

– Odwołaliśmy. Nic innego nie można było zrobić. Również z szacunku dla niego – dodała, jakby chcąc w końcu okazać odrobinę uczucia. Ale na próżno. Erlendur świetnie się orientował, że kobietę guzik obchodzą zwłoki z piwnicy.

– A kto najlepiej znał tego człowieka? – zapytał. – Tutaj, w hotelu.

– Nie wiem. Spróbuj porozmawiać z kierownikiem recepcji. To jemu podlegał.

Na biurku zadzwonił telefon. Odebrała. Spojrzała na Erlendura, jakby jej przeszkadzał, więc wstał i wyszedł, mając nadzieję, że nie będzie chyba łgać przez telefon bez końca.

Kierownik recepcji nie miał czasu dla Erlendura. Nowi goście gromadzili się przy kontuarze, a on oraz trzech innych pracowników meldowali ich bez przerwy. Erlendur obserwował, jak wpisują nazwiska do ksiąg, oglądają paszporty, podają klucze, uśmiechają się i przechodzą do następnej osoby. Tłum ciągnął się aż po rozsuwane drzwi. Przez nie Erlendur dostrzegł zatrzymujący się przed hotelem kolejny autokar.

Policjanci, w większości nieumundurowani, rozeszli się po całym budynku i przesłuchiwali pracowników. W piwnicznym pomieszczeniu socjalnym zorganizowano coś na kształt komisariatu i stamtąd kierowano śledztwem.

Erlendur przyjrzał się ozdobom świątecznym w holu. Z głośników rozbrzmiewała amerykańska kolęda. Wszedł do ogromnej sali restauracyjnej znajdującej się obok. Tam pierwsi goście zajmowali miejsca przy świątecznie nakrytych stołach. Przeszedł wzdłuż szwedzkiego stołu, przyglądając się śledziom i wędzonemu udźcowi jagnięcemu, szynce wieprzowej, ozorkom wołowym i innym delikatesom. Nie brakowało też słodkich deserów, lodów, tortów śmietankowych, musu czekoladowego i nie wiadomo czego jeszcze.

Aż mu ślina pociekła. Przez cały dzień właściwie nic nie miał w ustach.

Rozejrzał się dookoła, a potem szybkim, niemal niezauważalnym ruchem włożył do ust smakowity plasterek ozorka. Sądził, że nikt tego nie zauważy, toteż serce aż mu mocniej zabiło, gdy za plecami usłyszał czyjś syk.

– Ty, słuchaj no, tak się nie robi. Nie wolno tak robić!

Erlendur odwrócił się. Podszedł do niego człowiek w czapce kucharskiej.

– Co to ma znaczyć, co to za podkradanie jedzenia? To kompletny brak wychowania!

– Spokojnie – odpowiedział Erlendur i sięgnął po talerz. Zaczął nakładać sobie rozmaite smakołyki zupełnie jakby był gościem na tym przyjęciu. – Znałeś Mikołaja? – zapytał, żeby zakończyć rozmowę na temat ozorka.

– Mikołaja? – zdziwił się kucharz. – Jakiego Mikołaja? Proszę cię, żebyś nie dotykał jedzenia paluchami. Tak nie…

– Gudlaugura – przerwał mu Erlendur. – Znałeś go? Był tu też portierem i takim człowiekiem od wszystkiego, o ile się nie mylę.

– Gullego?

– Tak, Gullego – potwierdził Erlendur, kładąc duży plaster szynki na talerz i polewając go odrobiną sosu jogurtowego. Zastanawiał się, czy nie wezwać Elinborg do pomocy przy szwedzkim stole. Była wielką smakoszką i już od wielu lat pisała książkę kucharską.

– Nie, ja… o co chodzi z tym „znałeś go”? – zapytał kucharz.

– To jeszcze nie słyszałeś?

– Czego? Coś się stało?

– On nie żyje. Został zamordowany. Nie rozeszło się to jeszcze po hotelu?

– Zamordowany? – westchnął kucharz. – Zamordowany! Ale jak, tu, w hotelu? Kim ty jesteś?

– W swojej norze. W piwnicy. Jestem z policji. Erlendur nadal nakładał smakołyki na talerz. Kucharz zdążył zapomnieć o ozorku.

– Jak został zamordowany?

– Lepiej, żebym nie mówił za dużo.

– Tu, w hotelu?

– Tak.

Kucharz rozejrzał się wokół.

– Nie wierzę – powiedział. – To chyba będą straszne jaja?

– Tak – przytaknął Erlendur. – Będą straszne jaja. Miał świadomość, że hotel zawsze będzie kojarzony z morderstwem. Nie będzie w stanie zmyć z siebie tego piętna. To będzie na zawsze ten hotel, w którym znaleziono zamordowanego świętego Mikołaja z prezerwatywą na członku.

– Znałeś go? – spytał ponownie Erlendur. – Gullego?

– Nie bardzo. Był tu portierem i fiksował różne rzeczy.

– Fiksował?

– Naprawiał. Ja go w ogóle nie znałem.

– A wiesz, kto go tu najlepiej znał?

– Nie – odparł kucharz. – Nic nie wiem o tym człowieku. Kto mógł go zabić? Tu? W hotelu? Dobry Boże!

Erlendur odniósł wrażenie, że facet bardziej przejmuje się opinią hotelu niż losem zamordowanego. I chciał go pocieszyć, że liczba gości raczej wzrośnie z powodu morderstwa. Tacy są dziś ludzie. Można by nawet reklamować hotel jako miejsce zbrodni. Rozwinąć turystykę kryminalną. Ale nie wspomniał o tym. Wolał usiąść z talerzem i smakować pyszności. Pobyć przez chwilę w spokoju.

W tym momencie nadciągnął Sigurdur Oli.

– Znaleźliście coś? – spytał Erlendur.

– Nie – odparł Sigurdur Oli i spojrzał za kucharzem, który pospiesznie zniknął w kuchni, żeby ogłosić najświeższe wieści. – To ty teraz żresz? – dodał zgorszony.

– Tylko nie zaczynaj mi prawić morałów. Musiałem tu uporać się z pewnymi kłopotami.

– Ten facet niczego nie miał, a jeżeli coś miał, to nie trzymał tego w swojej kanciapie – rzekł Sigurdur Oli. – Elinborg znalazła stare płyty u niego w szafie. I to wszystko. Zamykamy hotel?

– Zamykamy hotel? Co za bzdura? – zdumiał się Erlendur. – Jak ty sobie wyobrażasz, że zamkniemy hotel? I na jak długo? Wtargniesz do każdego pokoju z ekipą śledczą?

– Nie, ale mordercą może być ktoś spośród hotelowych gości. Nie możemy tego wykluczyć.

– Są dwie możliwości. Albo morderca jest w hotelu, to gość lub pracownik, albo nie ma z hotelem nic wspólnego. Dlatego powinniśmy porozmawiać ze wszystkimi pracownikami i gośćmi, którzy w najbliższych dniach będą się wymeldowywać, zwłaszcza jeśli będą chcieli to zrobić przed deklarowanym wcześniej terminem wyjazdu. Chociaż wątpię, by sprawca chciał w ten sposób zwracać na siebie uwagę.

– No właśnie. Myślałem o prezerwatywie – powiedział Sigurdur Oli.

Erlendur rozejrzał się za wolnym stolikiem i usiadł. Sigurdur Oli zrobił to samo, spojrzał na pełen talerz kolegi i poczuł skurcz żołądka.

– No bo jeśli to była kobieta, to jest wciąż w wieku, w którym może mieć dziecko, prawda? Chodzi o tę gumkę.

– Tak, dwadzieścia lat temu miałbyś rację – odparł Erlendur, rozkoszując się delikatnie wędzoną szynką. – Dzisiaj kondom to coś więcej niż tylko środek antykoncepcyjny. Chroni przed rozmaitymi przypadłościami, chlamydią, AIDS…

– Kondom może nam też sugerować, że on nie znał dobrze tej… tego… kogoś, kto bawił u niego w pokoju. Że to przygodna znajomość. Gdyby go dobrze znał, być może nie stosowałby prezerwatywy.

– I pamiętajmy, że prezerwatywa nie wyklucza, że był z mężczyzną – podsumował Erlendur.

– A jaki to mógł być nóż? Chodzi mi o narzędzie zbrodni.

– Zobaczymy, co wykaże sekcja. W hotelu nie ma najmniejszych problemów ze zdobyciem noża, jeśli oczywiście napadł na niego ktoś z hotelu.

– Smaczne? – spytał Sigurdur Oli. Obserwował, jak Erlendur delektuje się jedzeniem, i już sam chciał sobie coś nałożyć na talerz, ale obawiał się, że wywoła jeszcze większe oburzenie: dwóch policjantów prowadzących śledztwo w sprawie morderstwa w hotelu zasiada do stołu jak gdyby nigdy nic.

– Zapomniałem sprawdzić, czy coś było w środku – rzucił Erlendur między kęsami.

– Uważasz, że powinieneś jeść na miejscu zbrodni?

– To hotel.

– Tak, ale…

– Powiedziałem ci, miałem kłopoty. Inaczej nie mogłem z nich wybrnąć. Było coś w środku? W kondomie?

– Pusty – odparł Sigurdur Oli.

– Lekarz okręgowy twierdził, że facet miał orgazm. A właściwie dwa, o ile dobrze zrozumiałem.

– Nie znam nikogo, kto by go rozumiał.

– Czyli morderstwo zostało popełnione w trakcie roboty.

– Tak. To jest coś, co zdarza się nagle, kiedy wszystko gra.

– Jeśli wszystko grało, to dlaczego pod ręką znalazł się nóż?

– Może był częścią zabawy?

– Jakiej zabawy?

– Seks to dziś coś o wiele bardziej złożonego niż tradycyjna pozycja na misjonarza – wytłumaczył Sigurdur Oli. – Czyli że to może być ktokolwiek?

– Ktokolwiek – potwierdził Erlendur. – A dlaczego się mówi o pozycji na misjonarza? Jakiego wyznania?

– Nie wiem – odparł Sigurdur Oli i westchnął. Erlendur zadawał czasem pytania, które go denerwowały, ponieważ były proste, a jednocześnie skomplikowane i nieprzyjemne.

– Z Afryki?

– Może to katolickie określenie – zasugerował Sigurdur Oli.

– A dlaczego na misjonarza?

– Nie wiem.

– Kondom nie wyklucza żadnej płci – rzekł Erlendur. – Żeby to było jasne. Ta prezerwatywa niczego nie wyklucza. Pytałeś dyrektora hotelu, dlaczego chciał wyrzucić stąd Mikołaja?

– Nie. A chciał go wyrzucić?

– Wspomniał o tym, ale nie wyjaśnił. Musimy się dowiedzieć, co miał na myśli.

– Zanotuję to sobie – powiedział Sigurdur Oli, który zawsze nosił z sobą nieduży notes i ołówek.

– Poza tym jest jedna grupa, która częściej niż inne używa kondomów.

– Tak? – Twarz Sigurdura Olego zmieniła się w znak zapytania.

– Kurwy.

– Kurwy? – powtórzył Sigurdur Oli. – Dziwki? Myślisz, że tu takie są?

Erlendur skinął głową.

– One w hotelach prowadzą swoje misje.

Sigurdur Oli wstał i przestępował z nogi na nogę przed Erlendurem, który już zjadł i ponownie zainteresował się szwedzkim stołem.

– Gdzie spędzasz święta? – spytał Sigurdur Oli zakłopotany.

– Święta? – zastanowił się Erlendur. – Będę… a dlaczego pytasz, gdzie spędzam święta? Gdzie miałbym je spędzać! Co cię to obchodzi?

Sigurdur Oli zawahał się, po czym wyrzucił z siebie:

– Bergthora zastanawiała się, czy nie będziesz sam.

– Eva Lind ma jakieś plany. A o co chodzi Bergthorze? Żebym przyszedł do was?

– Nie wiem – odparł Sigurdur Oli. – Kobiety! Kto je rozumie! – Zostawił Erlendura i pobiegł do piwnicy.

Elinborg stała przed pokojem denata i obserwowała pracę techników, kiedy Sigurdur Oli kroczył ciemnym korytarzem.

– Gdzie jest Erlendur? – spytała, zjadając ostatniego orzeszka.

– W restauracji – warknął Sigurdur Oli.

Szybkie badanie przeprowadzone późnym wieczorem wykazało, że prezerwatywa była pokryta śliną.3

Pracownicy zespołu technicznego skontaktowali się z Erlendurem, gdy tylko znaleźli ślady śliny. Wówczas był jeszcze w hotelu. Przez pewien czas miejsce zbrodni wyglądało jak fotograficzne atelier. Błysk lamp regularnie rozświetlał ciemny korytarz. Zwłoki obfotografowano z tyłu i z przodu, jak również wszystko, co znajdowało się w pokoju Gudlaugura. Następnie przetransportowano nieboszczyka do kostnicy przy Baronsstigur, gdzie miała być przeprowadzona sekcja. Technicy szukali odcisków linii papilarnych w pokoju portiera i znaleźli wiele, które porównano z rejestrem policyjnym. Postanowiono pobrać odciski palców od wszystkich pracowników hotelu, nie mówiąc już o tym, że odkrycie techników spowodowało konieczność pobrania od nich także próbek śliny.

– A goście hotelowi? – spytała Elinborg. – Ich chyba też powinniśmy sprawdzić?

Marzyła o tym, by znaleźć się w domu, i żałowała tego pytania; chciała już skończyć służbę. Elinborg bardzo poważnie podchodziła do świąt i tęskniła za rodziną. Dom przybrała gałązkami świerku i ozdobami. Napiekła słodkich ciasteczek i powkładała do plastikowych pojemników, opisując dokładnie, jaki rodzaj zawierają. Nagotowała smakowitych potraw, z których słynęła nie tylko w kręgu swojej licznej rodziny. Główną potrawą w każde święta była peklowana, szwedzka szynka pozostawiona w słonej marynacie przez dwanaście dni na balkonie. Doglądała jej tak, jakby to było Dzieciątko we własnej osobie.

– Moim zdaniem na początek powinniśmy założyć, że mordercą jest ktoś miejscowy – rzekł Erlendur. – Gości hotelowych zostawimy sobie na później. Przed świętami w hotelu przybywa gości i niewielu jest takich, którzy się wymeldowują. Z tymi porozmawiamy, pobierzemy próbki śliny, a nawet odciski palców. Nie damy rady zakazać im opuszczenia kraju. Chyba, że ktoś okaże się bardzo podejrzany. Musimy także zdobyć listę gości zameldowanych w hotelu wtedy, kiedy popełniono zabójstwo, natomiast tych, którzy przybyli później, zostawimy w spokoju. Działajmy w prosty sposób.

– A jeżeli to nie jest takie proste? – spytała Elinborg.

– Nie sądzę, aby którykolwiek z gości hotelowych wiedział, że popełniono zabójstwo – wtrącił Sigurdur Oli, który także chciał jak najprędzej znaleźć się w domu.

Jego połowica Bergthora zadzwoniła do niego pod wieczór, pytając, kiedy ma zamiar wrócić. Bo teraz jest właśnie odpowiedni czas i ona czeka na niego. Mąż Oli natychmiast pojął aluzję. Starali się o dziecko, lecz im się nie udawało. Sigurdur Oli powiedział nawet kiedyś Erlendurowi, że zastanawiają się nad in vitro.

– To będziesz musiał dostarczać im taki pojemniczek? – spytał Erlendur.

– Pojemniczek? – zdziwił się Sigurdur Oli.

– Probówkę. Co rano.

Sigurdur Oli patrzył na Erlendura, aż wreszcie dotarło do niego, o czym on mówi.

– Nie powinienem ci nigdy o tym mówić – warknął.

Erlendur siorbał niesmaczną kawę. Siedzieli we trójkę w pomieszczeniu socjalnym dla pracowników w piwnicy. Krzątanina dobiegła końca, policjanci i technicy odjechali, pokój opieczętowano. Erlendurowi się nie spieszyło. Nie bardzo miał do czego wracać, bo przecież nie do siebie, ciemnego mieszkania w bloku. Święta go nie obchodziły. Miał z tej okazji kilka dni wolnego i nie wiedział co z nimi zrobić. Być może odwiedzi go córka i przyrządzą wędzoną baraninę. Czasami przyjeżdżała z bratem. Erlendur wtedy tylko siedział i czytał sobie, co zresztą i tak robił codziennie.

– Wracajcie do domu – powiedział. – Ja jeszcze się tu pokręcę. Zobaczę, czy nie da się pogadać z tym całym kierownikiem recepcji, który na nic nie ma czasu.

Elinborg i Sigurdur Oli wstali.

– Dasz sobie radę? – spytała Elinborg. – Może też byś wolał wrócić do domu. Zbliżają się święta i…

– Co się z wami dzieje! Dlaczego nie zostawicie mnie w spokoju?

– Idą święta – Elinborg westchnęła. Zawahała się. – Zapomnij o tym – dodała. Odwróciła się na pięcie, a z nią Sigurdur Oli i razem wyszli z pomieszczenia.

Erlendur siedział przez chwilę zamyślony. Zastanawiał się nad tym, o co spytał go Sigurdur Oli – gdzie ma zamiar spędzić święta. Pomyślał także o troskliwości Elinborg. Wyobraził sobie swoje mieszkanie, fotel, telewizor i książki zasłaniające wszystkie ściany.

Czasem na święta kupował sobie butelką chartreuse, stawiał pod ręką kieliszek i czytał o zamierzchłych ciężkich życiowych doświadczeniach i śmierci ludzi, którzy poruszali się wyłącznie pieszo, a święta były dla nich czasem wyjątkowej próby. Walcząc z siłami natury, starali się dotrzeć do swoich bliskich, błądzili i ginęli, zmieniając narodziny Zbawiciela w swych rodzinnych domach w koszmar. Niektórych znajdowano. Innych nie. Nigdy.

Takie były opowieści wigilijne Erlendura.

Kierownik recepcji już zdjął służbową marynarkę z logo hotelu i kiedy Erlendur odnalazł go w szatni, właśnie wkładał płaszcz. Oznajmił, że jest potwornie zmęczony i podobnie jak inni, chce iść do domu. Słyszał oczywiście o morderstwie, to okropne, ale nie ma pojęcia, w czym mógłby być pomocny.

– O ile wiem, ze wszystkich pracowników hotelu znałeś go najlepiej – powiedział Erlendur.

– Nie, nie sądzę, by to była prawda – odparł szef recepcji, owijając sobie szyję grubym szalem. – Kto ci to powiedział?

– Był twoim podwładnym, prawda? – Erlendur nie odpowiedział na pytanie.

– Był moim podwładnym, tak, to prawda. Był portierem, ja kieruję recepcją, meldunkami, zresztą pewnie wiesz. Wiesz, do której dzisiaj otwarte są sklepy?

Wyglądało na to, że facet ma gdzieś Erlendura i jego pytania, i to komisarza denerwowało. Denerwowało go także to, że nikt nie przejmuje się losem mężczyzny z piwnicy.

– Chyba całą dobę, nie wiem. Kto mógł chcieć zadźgać na śmierć twojego portiera?

– Mojego? On nie był moim portierem. Był portierem hotelowym.

– A dlaczego miał spuszczone spodnie i kondom na ptaku? Kto u niego był? Kto zazwyczaj przychodził go odwiedzać? Z kim przyjaźnił się w hotelu? Kim byli jego wrogowie? Dlaczego mieszkał w hotelu? Co to była za umowa? Coś masz do ukrycia? Dlaczego po ludzku nie możesz odpowiadać na moje pytania?

– Słuchaj, ja, co…? – Kierownik recepcji umilkł. – Ja chcę po prostu iść do domu – powiedział w końcu. – Nie znam odpowiedzi na te wszystkie pytania. Zbliżają się święta. Czy możemy porozmawiać jutro? Przez cały dzień nie miałem czasu odpocząć.

Erlendur popatrzył na kierownika recepcji badawczo.

– Porozmawiamy jutro – zdecydował. Wyszedł z szatni, ale nagle przypomniał sobie pytanie, które nie dawało mu spokoju od czasu, gdy spotkał dyrektora hotelu. Odwrócił się. Szef recepcji był już w drzwiach, kiedy Erlendur go zawołał.

– Dlaczego chcieliście się go pozbyć?

– Co?

– Chcieliście się go pozbyć. Mikołaja. Dlaczego?

Kierownik recepcji zawahał się.

– On już był zwolniony – powiedział w końcu.

Dyrektor hotelu akurat jadł, gdy Erlendur go znalazł. Siedział przy wielkim stole w kuchni, ubrany w fartuch kucharski. Konsumował resztki z tac znoszonych ze szwedzkiego stołu.

– Nie masz pojęcia, jak ja uwielbiam jeść – powiedział, wycierając usta, gdy zauważył, że Erlendur go obserwuje. – W spokoju – dodał.

– Doskonale wiem, co chcesz przez to powiedzieć – zgodził się komisarz.

Znajdowali się sami w lśniącej kuchni. Erlendur mógł dyrektora jedynie podziwiać. Jadł szybko, ale nie gwałtownie, nie zachłannie. W ruchach jego rąk było coś niemal eleganckiego. Pochłaniał kęsy z widoczną rozkoszą.

Po zabraniu zwłok i usunięciu przez policję gapiów sprzed hotelu dyrektor zdecydowanie się uspokoił; policja zakazała wstępu do budynku osobom postronnym, uznając cały hotel za miejsce zbrodni. Mimo to życie w nim wracało do normy. Niewielu spośród zagranicznych gości wiedziało o zwłokach w piwnicy, choć wielu zauważyło jakieś działania policji i pytało o nie. Dyrektor kazał swoim pracownikom utrzymywać wersję o staruszku, który miał zawał.

– Wiem, co sobie myślisz, uważasz, że zachowuję się jak świnia, tak? – odezwał się, przerywając jedzenie, ale tylko po to, by popić czerwonym winem. Wyprostował mały palec wielkości niewielkiej kiełbaski.

– Nie, ale rozumiem, dlaczego chcesz prowadzić hotel – odparł Erlendur. Po chwili jednak już odechciało mu się żartów. – Wiesz, że się zabijasz – dodał obcesowo.

– Ważę sto osiemdziesiąt kilo – zaczął dyrektor. – Lochy rzadko ważą więcej. Zawsze byłem gruby. Nie znam innego uczucia. Nigdy się nie odchudzałem. Nigdy nie wyobrażałem sobie, bym miał zmienić styl życia, jak to się mówi. Czuję się świetnie. Na pewno lepiej, niż ty – dodał.

Erlendur przypomniał sobie, że słyszał, iż ludzie grubi odczuwają częściej radość życia niż chudzielcy. On jednak w to nie wierzył.

– Lepiej niż ja? – spytał Erlendur, uśmiechając się smutno. – Akurat ty nic o tym nie wiesz. Dlaczego zwolniłeś portiera?

Dyrektor hotelu znów zaczął jeść i minęła dobra chwila, nim odłożył sztućce. Komisarz cierpliwie czekał. Wiedział, że dyrektor zastanawia się nad najlepszą odpowiedzią. Skoro już wiadomo o tym zwolnieniu, jakich ma użyć słów?

– Nie wiedzie się nam najlepiej – powiedział w końcu. – Mamy nadkomplety latem i coraz większy ruch w święta i w okolicach Nowego Roku, ale poza tym przez resztę roku trwa martwy sezon i jest naprawdę ciężko. Właściciele kazali nam ciąć etaty. Zmniejszyć zatrudnienie. Uważałem, że niepotrzebny nam portier na pełnej pensji przez cały rok.

– Ale zdaje się, że on był kimś więcej niż tylko portierem. Mikołajem na przykład. Człowiekiem od wszystkiego. Złotą rączką. Naprawiał. Był raczej takim gospodarzem domu.

Dyrektor hotelu znów zaczął jeść, co spowodowało przerwę w rozmowie. Erlendur rozejrzał się. Policja puściła do domu wszystkich pracowników, którzy już skończyli pracę, najpierw spisawszy ich nazwiska i adresy. Do tej pory nie udało się jeszcze ustalić, kto ostatni rozmawiał z denatem ani jak wyglądał ostatni dzień jego życia. Nikt nie zauważył niczego niezwykłego związanego z Mikołajem. Nikt nie widział nikogo schodzącego do piwnicy. Nikt nie widział, by ktokolwiek odwiedzał Mikołaja. Niewiele osób miało świadomość, że on tam mieszka na stałe, że ta nora jest jego mieszkaniem. I wyglądało na to, że ludzie nie chcieli mieć z nim nic wspólnego. Nieliczni twierdzili, że go znali, najwyraźniej nie miał żadnych przyjaciół w hotelu. Pracownicy nie słyszeli także o jego przyjaciołach spoza miejsca pracy.

Prawdziwy człowiek bez właściwości, pomyślał Erlendur.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: