Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Godzina diabła - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Wrzesień 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Godzina diabła - ebook

Godzina, sześćdziesiąt minut, trzy tysiące sekund.
W tym czasie może wydarzyć się niemal wszystko...
Zapraszamy cię na hipnotyzującą podróż w Godzinę Diabła.
Historie zebrane w niniejszej antologii zawładną twoimi zmysłami, wciągną w otchłań mrocznych doznań i niespodzianek, przenosząc do świata, który staje się realny tylko w jednym momencie...
Masz dość odwagi, by nam towarzyszyć?
Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7859-855-8
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Under – Monika Bochenko

Słońce przedzierające się przez toń wody malowało na piasku migotliwe cienie. Dno było gładkie i jasne. To sen – miałem pewność. Nie czułem delikatnego dotyku prądu, nie czułem naporu setek ton cieczy wokół mnie. Szedłem swobodnie pod półprzejrzystą, turkusową kopułą, a stopy nie zostawiały śladów na niemal białym podłożu – moje ciało było gdzieś daleko, uśpione, nieruchome. Tylko ja znajdowałem się tutaj. Ja jako ulotna cząstka świadomości. Istniały dwie opcje: naprawdę spacerowałem lub utkwiłem w czyimś śnie… Obie zdarzały się z równą regularnością. Obu szczerze nienawidziłem.

Spokojnie, spokojnie… Usiłowałem skupić myśli. To znowu gdzieś tu było. To… Szept… Anioły nie mają płci, prawda? Nawet te upadłe? Nazywałem ten byt Szeptem, bo według mnie słowo „anioł” wydawało się nie na miejscu. To był cichy chichot. Bezcielesny. Zawsze przy mnie. Jeśli mam Anioła Stróża, to ten nigdy mi się nie pokazał. Wiem jednak, że posiadam swojego prywatnego Kusiciela, ten zwodniczy Szept. Widziałem go, słuchałem słów, które sączył mi do ucha… A może myślałem tak o tej istocie, bo Ona tak je nazywała? Czy to był Anioł? Może kiedyś tak, ale teraz? Teraz istota ta stała się moim prywatnym koszmarem…

Woda wokół mnie przypominała matowe, płynne szkoło. Słońce nade mną stało w zenicie. Szedłem pośród chropowatych skał, pokrytych setkami stworzeń, co do których na pierwszy rzut oka ciężko było stwierdzić, czy są roślinami, czy też może zwierzętami. Wspaniały, podwodny, skalny ogród. Nad nim wielobarwne ryby, krążyły niczym motyle nad parkową rabatą. Zamknąłem oczy, próbując złowić znajomy Szept, ale słyszałem tylko krzykliwe głosy mew gdzieś nad powierzchnią.

Powoli brnę przez nieskończony błękit, który w oddali ciemniał aż do granatu… Zadrżałem: przeraża mnie ciemność i wam też radzę: zacznijcie się jej bać. Gdzieś tam w mroku siedział Szept. Wiedziałem, byłem pewien…

Ta dziwna obecność przyciągała mnie jak magnes. Wiedziałem, dokąd iść. Spośród skał pokrytych rafą wyrosły bryły o większej regularności – stworzone z kamieni przed wiekami obciosanych ludzką ręką. Strzaskane, porośnięte algami kolumny leżały zagłębione w złotym piasku. Tu było tak cicho i pusto: żadnych ryb, mewy ucichły… Po moich plecach prześlizgnął się dreszcz. Gdzieś w oddali niewyraźnie widziałem omszałe maszty statków, które zaległy niczym na cmentarzysku… Zimno, zimno…

— Piekła nie ma, niebo nie istnieje, sny to tylko zbłąkane impulsy elektryczne w mózgu… — Usłyszałem głos. Kobiecy. — Świat sprowadzony do nieskończonej liczby atomów i bezprzewodowego Internetu… — Śmiech. Pozornie miękki, ale mi przywodził na myśl tłuczone szkło.

Stała pośród zatopionych ruin. W eleganckim beżowym prochowcu, ze staromodnym kapeluszem na głowie i kwiecistą apaszką wokół szyi. Ubranie delikatnie falowało w wodzie, unoszone przez prąd. Włosy miała jasne, kręcone, niczym poszarpana aureola wokół twarzy. Tylko te oczy – czarne jak bezdenne jeziora…

— Czego chcesz? — wycedziłem.

— A czy to ważne? — Wzruszyła niedbale ramionami. — Tego, co zwykle…

— Dlaczego tu jestem?2. To tylko stary zegar – Zuzanna Bukowska

(Praca wygrana w konkursie)

To tylko stary zegar. To tylko stary… zegar. To tylko… zegar. Stary zegar. Zegar. Tylko zegar.

Och! Jak wszyscy potwornie się mylili…

***

Osiemnastego grudnia na dworze wciąż nie można było się doszukać ani jednego płatka śniegu. Biorąc pod uwagę ogólny klimat i wygląd poprzednich zim, nie budziło to niczyjego zdumienia. Dla nastolatki, która dawno przestała wierzyć w świętego Mikołaja, biały puch również nie był priorytetem. A jednak tamtej nocy ciągle o nim myślałam i zajmował mnie do tego stopnia, że nie potrafiłam w żaden sposób zasnąć.

Przewracałam się z boku na bok, poprawiałam prześcieradło i co najmniej pięć razy obracałam poduszkę na różne strony, ale sen nie chciał przyjść. Mimo niemal wiosennej aury na dworze było mi zimno i chociaż coraz wyżej podciągałam kołdrę, mróz ciągle z łatwością kąsał skórę okrytą tylko cienką koszulą. I nie mogłam wypędzić z głowy śniegu.

Wreszcie zaakceptowałam porażkę i postanowiłam podwyższyć temperaturę w pomieszczeniu. Z trudem wyszłam z łóżka, po czym owinięta pierzyną podreptałam do grzejnika, który, jak na złość, znajdował się na drugim końcu pokoju.

— Gdzie leziesz? — Moja bardzo sympatyczna siostra uniosła lekko głowę, wbijając we mnie nieprzytomne spojrzenie. Włosy sterczały jej na wszystkie strony, jakby wsadziła palec do gniazdka i popieścił ją prąd.

— Śpij — syknęłam. Nie miałam ochoty tłumaczyć jej, że komuś może być chłodno, gdy na dworze jest dwanaście stopni.

W drodze przez pokój uderzyłam małym palcem o nogę od stołu i zaklęłam siarczyście. Zaczęłam kicać, próbując zachować równowagę, kiedy balansowałam na jednej stopie. W tym czasie moja siostra całkiem się rozbudziła.

— Co cię znowu opętało, Aśka? — Podrapała palcem nos i usiadła, jednocześnie spuszczając nogi na ziemię.

I w tym momencie coś cicho pisnęło, a moja siostra wrzasnęła tak, że spokojnie mogłaby obudzić umarłego. O ile wcześniej dawałam radę stać, tak teraz przeraziłam się i wyrżnęłam jak długa.

— Szczur! Szczur! Aśka, szczur! — Siostra zaczęła rozpaczliwie machać rękami i na oślep szukać włącznika w lampce nocnej. Strąciła przy tym swoje okulary, zeszyt i jeszcze kilka drobiazgów leżących na szafce, a domniemany gryzoń zapiszczał przeraźliwie.

Coś małego przemknęło mi tuż przed nosem; zauważyłam jedynie parę czerwonych oczek. Przeszedł mnie dreszcz, więc błyskawicznie wstałam z podłogi, zawadzając po drodze głową o blat stołu. Gwiazdki zamigotały mi przed oczami, po czym znowu upadłam. Miałam ogromną ochotę na wydarcie się na cały głos, ale w tym momencie zabłysło światło i zamarłam jak zwierzę, na które padły promienie reflektorów.

— Co tu się dzieje? Co to za wrzaski? — Mama właśnie wtargnęła do pokoju i nie wyglądała na zadowoloną. Stała w progu z rękami zaplecionymi na piersiach, a brązowe loki, będące dumą wszystkich dziewcząt z rodu Chalińskich, latały wokół jej głowy.

Zza ramienia kobiety nieśmiało wyglądał zaspany ojciec, którego również zwabiły hałasy.

— Małgośka widziała szczura i się wydarła. — Nie omieszkałam poinformować rodziców o tym, że te niekontrolowane wrzaski wydawała moja siostrzyczka. — A ja się przewróciłam.

— Szczur? Dziewczyny, już kompletnie zgłupiałyście. Jaki szczur? Gdzie? — Mama rozejrzała się po pokoju, a ja odruchowo też omiotłam spojrzeniem okolicę.

Z poziomu podłogi miałam świetny widok na wszystkie zakamarki, ale nie zdołałam zauważyć tego czegoś, co chwilę wcześniej błyskało na mnie czerwonymi oczkami. Wstałam powoli i poczłapałam do łóżka. W sumie mogłam mieć przywidzenia, bo uległam panice. Rozmasowałam bolącą głowę i padłam na poduszki.

— Trzeba przeszukać pokój. — Gośka wstała z materaca i pochyliła się, żeby zajrzeć pod łóżko. — Słowo daję! Spuściłam nogi i nadepnęłam na szczura. Aśka, słyszałaś przecież pisk!

Zmarszczyłam brwi, po czym oparłam ciało na łokciu. Skrzyżowałam spojrzenie z zaintrygowanym wzrokiem mamy, a w tym czasie Gośka przeczesywała szpary pod meblami. Tata ziewał wyraźnie zmęczony.

— Niby coś słyszałam… Ale, tak na logikę, skąd tu szczur? — spytałam, wzruszając ramionami. Chociaż mieszkaliśmy w domku na wsi, nigdy nie mieliśmy problemów z gryzoniami. Nawet myszy ani razu nie widziałam!

— Poza tym najwyraźniej teleportował się gdzieś, bo jakoś go tu nie ma. — Tata pokręcił głową. — Idę spać.

Zniknął w korytarzu, a mama wzruszyła ramionami.

— Przyśniło wam się. Zalecam mniej horrorów, kochane licealistki, a więcej podręczników. — Zostawiła nam zapalone światło i wyszła, zamykając cicho drzwi.

Małgośka od razu wdrapała się na swoje łóżko i owinęła kołdrą.

— Nic mi się nie przyśniło. Tobie też nie. Słyszałaś pisk!

— No dobra, słyszałam. — Miałam ochotę uwierzyć w wersję z koszmarem, ale przecież ja wtedy nie byłam nawet zaspana! Rąbnięcie w małego palca skutecznie mnie rozbudziło. — I chyba go nawet widziałam. Skubany, miał czerwone oczka i przebiegł mi tuż przed nosem.

— Ha! — Gośka w tryumfalnym geście wycelowała we mnie wskazujący palec. — On gdzieś tu jest. Musimy go znaleźć, bo nie zasnę ze świadomością, że w nocy mogą po mnie łazić jego małe łapki.3. Tessa Brown – D. B. Foryś

Kiedy otworzyłam oczy, w pokoju szalał wiatr. Z niedowierzaniem dostrzegłam niewyraźną postać siadającą na mnie okrakiem. Szybko zaczęłam się szamotać, aby ją z siebie zrzucić. Próbowałam miotać rękoma, wierzgać nogami, wstać. Nie przyniosło to żadnego rezultatu. Moje ciało zostało sparaliżowane, jak gdyby dosłownie zamieniło się w kamienny posąg. Pragnęłam krzyknąć. Uciec. Cokolwiek! Nie mogłam zrobić kompletnie nic!

Źrenice powoli dostosowywały się do wszechogarniającego mroku. Odkryłam, że zjawa w rzeczywistości była kobietą. Nienaturalnie szczupłą i przerażającą, ale kobietą. Gdy starałam się rozchylić usta, by wydać z siebie jakiś dźwięk, obdarzyła mnie smutnym uśmiechem. Przyłożyła palec do warg, jakby chciała poprosić o zachowanie ciszy.

Przestałam. Rozluźniłam nieco stwardniałe mięśnie. Przełknęłam gorzką ślinę. Wpatrywałam się w nią, wyczekując reakcji. Liczyłam na to, że jeśli wykonam jej polecenie, może zniknie.

Nie zniknęła. Mijały kolejne sekundy, a ona wciąż tu była. Obserwowała mnie nieprzeniknionym wzrokiem. Górowała nade mną, raz za razem unosząc się, opadając i nachylając coraz bliżej. Mogłabym wręcz poczuć na sobie jej oddech, gdyby taki posiadała. Zimny pot oblał moją skórę. Cholerny strach przenikał cały organizm. Zagłuszał myśli. Pozbawiał wszystkich racjonalnych pomysłów na to, jak uciec od tego, czego właśnie doświadczałam.

Od dziecka cierpiałam na fasmofobię1, aczkolwiek przez ostatnie kilka lat zdołałam ją w sobie zagłuszać, zważywszy na to, kim jestem oraz z czym wiąże się moje zajęcie. Polowanie na demony i wszelkiego rodzaju kreatury z Podziemi parokrotnie zaprowadziło mnie do miejsc, w których musiałam radzić sobie z duchami. Nigdy jednak w tak bezpośredniej konfrontacji.

Teraz leżałam nieruchomo, badając twarz znajdującą się zaledwie cale od mojej. Grobową, zatrważającą, nieodgadnioną. Odniosłam wrażenie, że serce lada moment zamierzało wyskoczyć mi z piersi. Nie miałam bladego pojęcia, co tu robiła ani czego ode mnie oczekiwała. Buzująca krew niemal rozsadzała czaszkę.

Dlaczego? Dlaczego musiała przybyć akurat tutaj?!

Zamrugałam, chcąc w jakiś sposób dać znać, że zrozumiałam i będę posłuszna, choć tak naprawdę marzyłam wyłącznie o tym, aby wrzeszczeć na całe gardło. Zwiać stąd jak najdalej!

Mara wirowała w powietrzu, lustrując pomieszczenie. Wyglądała, jakby się obawiała, iż w każdej chwili ktoś mógłby nas zauważyć. Panicznie zerkała za siebie – płochliwa, niesamowicie rozproszona, wcale niezainteresowana mną. Kiedy już powoli zaczynałam wierzyć, że odpuści i powędruje dalej, nagle opadła, żeby przycisnąć policzek do mojego.

Poczułam jedynie chłód. Żadnej fizycznej interakcji, jakiej się doznaje, dotykając żyjącego człowieka. Zesztywniałam jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu na to, co miało nastąpić, wtedy niespodziewanie istota zawyła, po czym zniknęła, pozostawiając po sobie raptem mglistą, szarawą pomrokę.

Błyskawicznie zerwałam się do pozycji siedzącej, by zapalić nocną lampkę. Obracałam głowę we wszystkie strony, usiłując dojrzeć cokolwiek nienaturalnego, ale po moim gościu z Zaświatów nie pozostał najmniejszy ślad. Łapałam drobinki powietrza, omalże zachłystując się nimi, i próbowałam uspokoić drżenie rąk. Tyle już w życiu widziałam. Demony, opętania, różnego rodzaju zjawiska paranormalne, mimo to wciąż nie umiałam przywyknąć do istnienia duchów. Było w nich coś, co sprawiało, że traciłam zimną krew. Zawsze towarzyszył im ziąb oraz uczucie przeszywającej pustki, które odbijały się echem w moich wnętrznościach. Pobudzały wszelkie możliwe instynkty samozachowawcze, a te podpowiadały tylko jedno: uciekaj!4. Maska Demona – Agata Głowacz

Na starym, bujanym fotelu siedział przystojny brunet po trzydziestce. Smutnym wzrokiem patrzył na zachodzące słońce, które zanikało gdzieś w czeluściach wielkiego lasu za oknem. Uśmiechnął się, gdyż nadchodziła jego ulubiona pora dnia. Każde ciemne miejsce przybierało mroczny klimat, nikt nie wychodził z domu, a spacerującej młodzieży aż serca podskakiwały, kiedy uliczna latarnia gasiła swój płomień albo czarny kot przebiegł im przed oczami. Sam szelest krzewów potrafił doprowadzić wielu ludzi do przedwczesnego zawału. Mężczyzna wiedział, że wieczorem i w nocy to on rządził, stawiał innym warunki, on straszył i przerażał wyglądem oraz głosem.

Ezekiel po raz kolejny przeciągnął się, spoglądając na coraz ciemniejsze niebo. Spojrzeniem dosięgł również większą część ogrodu, o który dbał jeden z domowników, Gabriel. Staruszek o siwych włosach, wesołym uśmiechu i radości w oczach. Wiecznie ubrany na biało, z ciasteczkami w kieszeniach spodni. Ezekiel mimo rygoru swojego władcy i wyraźnym zasadom nie spoufalania się z aniołami, darzył sympatią starszego pana. Uwielbiał z nim gawędzić, chodzić na spacery po polanach; razem jeździli na zakupy do centrum miasta, balowali na lokalnych świętach, zachowywali się jak wielcy przyjaciele, chociaż oboje ukrywali to przed resztą domowników. W ich kulturze, w ich światach, takie przyjaźnie między jednym gatunkiem a drugim nie powinny mieć prawa bytu. Dlatego właśnie mężczyźni musieli udawać, że mało ze sobą rozmawiali i niezbyt się lubili, ale po cichu, kiedy nikt ich nie śledził, spędzali wspólnie czas. Potem... Potem były tylko pozory. Gabriel ponownie wrócił do swoich obowiązków, w tym opieka nad małą Candidą, która połączyła aniołów i demonów, zmuszając do pomieszkiwania pod jednym dachem. Ezekiel, natomiast, z natury powinien krzywdzić ludzi, tak bardzo uwielbianych przez staruszka. Robił to, żeby istnieć i nie zostać zgładzonym przez istoty silniejsze od niego.

I tak też sprawy miały się dzisiaj. Demon znów musiał spełnić powierzone mu zadanie. Przebywał tu dopiero od siedmiu miesięcy, podczas których uczynił więcej złego niż przez całe panowanie w Piekle, gdy zamknęli Lucyfera w klatce. Teraz nadrabiał zaległości. Oczywiście nie z własnej woli. Dostawał wiele rozkazów, więc i tego wieczoru szykował się na wyjście. Nie za bardzo mu odpowiadało to, co miał zrobić, jednakże to nie była jego decyzja.5. Mandy – Monika Pawliczak (gościnnie)

Lalka to zabawka przeznaczona głównie dla dziewczynek. Przeważnie wykonana jest z plastiku, gumy, materiału lub wszystkim po trochu. Uwielbiane są również przez kolekcjonerów i wykorzystywane do rytuałów.

Jednak Mandy to nie tylko piękna forma zawarta w laleczce.

Mandy to niewytłumaczalny dla mnie byt, który zjawił się pewnego dnia w moim domu i zamienił spokojne życie w pasmo przerażających zdarzeń.

Wróćmy do początku.

Wszystko zaczęło się w momencie otrzymania pisma o śmierci ciotki, która zostawiła mi w spadku mały pensjonat. Budynek należał do rodzaju tych, co mogą służyć za tło do podrzędnego horroru. Zniszczone, skruszałe okiennice, drewniana boazeria, którą obita była fasada domu, i rozpadający frontowy taras przyprawiały mnie o ciarki na całym ciele. Dlatego postanowiliśmy z mężem go sprzedać.

15 czerwca 1987

— Nie tego się spodziewałaś, prawda? — pyta Roger, gdy przemierzamy kolejne pomieszczenia w poszukiwaniu czegokolwiek zdatnego do ponownego użytku.

— Nie. — Wzdycham, jednocześnie próbując ominąć ruszające się lub skrzypiące deski w podłodze. — Inaczej zapamiętałam to miejsce.

Nie rozumiem, jak można zapuścić budynek do takiego stanu, ale żadne racjonalne wytłumaczenie nie przychodzi mi do głowy. Jako mała dziewczynka uwielbiałam tu przyjeżdżać; teraz marzę jedynie o tym, by opuścić to miejsce jak najszybciej.

— Prawdopodobnie dlatego, że byłaś tu ostatni raz, mając... Ile lat?

— Czternaście.

Roger otwiera kolejne ledwo trzymające się na zawiasach drzwi. Wchodzimy do sypialni mojej ciotki. W całym pensjonacie tylko ona wygląda znośnie, choć i tak nie zostałabym tu na noc.

Mój wzrok pada na łóżko i zaplamioną krwią kapę.

Zanim tu przyjechaliśmy, odwiedziliśmy miejscowego szeryfa. Nie potrafił nam wyjaśnić, co tak właściwie miało miejsce. Dostał zgłoszenie od spacerującego mężczyzny, który niedaleko pensjonatu znalazł ciało kobiety. Denatka była opiekunką ciotki, przywożącą jej raz w tygodniu zapas żywności oraz leki. Szeryf postanowił przy okazji sprawdzić co u ciotki i odkrył, że ona również odeszła z tego świata.6. Przegrany – Ammalinne Whites

Dziewczynka nie wyglądała na więcej, niż marne trzynaście lat. Miała krótkie, jasne włosy, nieco zaspany wzrok oraz grymas na drobnej twarzy. Posiadała również towarzyszkę – rudą, rozgadaną oraz dziko wymachującą rękoma. Swoim niekończącym się monologiem nudziła koleżankę, której jedyną odpowiedzią były przytakiwania lub mruknięcia, pozbawione jakiegokolwiek zaangażowania czy energii. Mogłem się założyć, że nawet nie wiedziała, o czym jej ruda znajoma tak namiętnie opowiada.

Knajpka, w której siedzieliśmy, nie należała do najpopularniejszych w mieście, chociaż mieli tam całkiem niezłe jedzenie w odpowiedniej cenie. Brązowe ściany przytłaczały gości, obecność jedynie jednego okna przerażała, a wszechobecna ciemność sprawiała, że najczęściej widywałem w tym miejscu zakochane pary, lgnące jak muchy do mrocznych, tajemniczych lokali. Nigdy jednak nie zauważyłem tam gimnazjalistów, którzy omijali tę restaurację szerokim łukiem, jak gdyby ta emanowała jakąś dziwną, niezdrową energią, której wcześniej nie mieli okazji poznać. Nowość zazwyczaj przyciągała nastolatków, kusiła oraz zwodziła, tym razem jednak było zupełnie inaczej. Dzieciaki najzwyczajniej obawiały się przejść przez próg i usiąść, zniknąć w ciemności, chociaż na chwilę przestać być widocznym.

I bardzo możliwe, że to właśnie dlatego polubiłem to miejsce. Półmrok oznaczał brak wścibskich spojrzeń. Zapewniał również upragniony relaks, chwilę wytchnienia od bycia na widoku. Głównie dlatego za każdym razem, gdy się tam pojawiałem, od razu ruszałem ku ukrytemu w kącie stolikowi.

Dziewczynka podziękowała kelnerowi za doniesienie zamówienia, którym był makaron w sosie serowym, i zaczesała dłuższe kosmyki za ucho, najprawdopodobniej po to, by te jej nie przeszkadzały w jedzeniu. Ruda koleżanka nadal nawijała jak katarynka, co powoli zaczynało mnie irytować, mimo że nie słyszałem jej głosu.

Spojrzałem na pusty talerz przed sobą i westchnąłem ciężko, czując, że czeka mnie jeszcze dobra godzina czekania. Sześćdziesiąt minut bezczynnego siedzenia w miejscu i gapienia się na obcą nastolatkę z rozkazu. Dochodziła północ, lokal był czynny całą dobę, ja natomiast byłem cholernie zmęczony. Kto normalny pozwoliłby na opuszczenie domu o tej godzinie? Po chwili zastanawiania się stwierdziłem, że blondynka najprawdopodobniej po prostu uciekła z domu. Miała na sobie trochę pogniecioną koszulę oraz zdecydowanie potargane włosy. Nie wyglądała również na zadowoloną, raczej nieco przygnębioną, może nawet zagubioną. Sumienie od razu kazało mi zadzwonić na policję, nie ruszyłem się jednak o chociażby milimetr. Miałem konkretne rozkazy.

Czekałem, tak jak mi kazano. Zawsze słuchałem poleceń przełożonych, nawet jeśli nie do końca się z nimi zgadzałem. Popełnianie błędów nie było w mojej naturze od naprawdę długiego czasu, podczas którego nauczyłem się przebiegłości oraz sprytu. Nie opuszczałem posterunku i nie mogłem tego robić, choćby lokal zajął się ogniem. Dopóki jasnowłosa nastolatka tu siedziała, to i ja musiałem tutaj siedzieć. Dopóki oddychała i ja musiałem oddychać.7. Najgorszy – A. M. Juna (gościnnie)

Jego oczy

Miał szeroką klatkę piersiową i wąskie biodra. Czarne, lekko pofalowane włosy kończyły się tuż nad ramionami. Były dłuższe, niż zazwyczaj preferowała u mężczyzn, ale kiedy z jednej strony założył kosmyki za ucho, odsłaniając ostre kości policzkowe, musiała przyznać, że prezentuje się bardzo, ale to bardzo dobrze.

— Chyba zabiorę cię dzisiaj do mieszkania.

To były pierwsze słowa, jakie do niej wypowiedział i Abel zrobiło się nagle gorąco. Żenująco gorąco, jakby miała znowu szesnaście lat, nie dwadzieścia osiem.

— Co? — udało jej się wreszcie wykrztusić. Co za porażka.

Kain chwilę po prostu się jej przyglądał, z tajemniczym zamyśleniem.

Powinien mieć mroczne oczy. Ciemne jak u samego diabła. Jednak były jasnoszare. Mętne. Czerń źrenic rozsadzała je od środka.

— Wyglądasz słodko, kiedy sączysz tego drinka — oznajmił wreszcie. — Nie masz za grosz poczucia rytmu, ale mimo tego dobrze się ruszasz — dodał.

Abel dziękowała w duchu za słabe oświetlenie w lokalu. W półmroku mogła ukryć rumieniec, który pojawił się na jej policzkach.

Facet gapił się na nią, jak tańczyła na parkiecie?

Poczuła się natychmiast trzy razy atrakcyjniejsza, nawet jeśli kpił sobie z jej wątpliwej muzykalności.

— Czego ode mnie chcesz? — wypaliła i dała sobie w myślach po twarzy. Jej poziom flirtowania orbitował niebezpiecznie blisko poziomu flirtowania, który posiada kamień przy drodze.

Mężczyzna – ten wysoki, smukły, ciemnowłosy facet z uśmiechem playboya i spojrzeniem kryminalisty, ociekający seksem tajemniczy nieznajomy – ewidentnie był nią zainteresowany.

Nią – przeciętną szatynką, z przeciętnym wzrostem, przeciętnym biustem, wąskimi ustami i oczami w kolorze kałuży po deszczu, czyli żadnym.

Odezwało się głośne siorbanie i Abel zdała sobie nagle sprawę, że w ciągu minionych kilku sekund wciągnęła przez słomkę całego swojego drinka.

Mojżeszu, czy mogła zrobić z siebie większą idiotkę?

Kain nadal się na nią gapił. Na jego wargach tańczył leniwy uśmiech, a w oczach czaił się dziwny błysk. Brakowało mu tylko skórzanej kurtki oraz motoru i Abel rozpłynęłaby się w miejscu.

— Palisz? — zagadnął, pozostawiając jej pytanie bez odpowiedzi.

Za plecami dziewczyny dudniła muzyka i błyskały światła, a mimo tego słyszała go wyraźnie. Głos miał lekko zachrypnięty, seksownie niski. Zadrżała.

— Jasne — skłamała natychmiast.

Chwilę później stali razem przed lokalem i chłodne powietrze zżerało ją żywcem. Całe szczęście miała we krwi za dużo alkoholu, by to poczuć.

Przed wejściem stało też kilku innych gości. Śmiali się głośno, zebrani w kółko.

Kain zatrzymał się na samym rogu budynku, z dala od nich. Wyciągnął z kieszeni czarnych spodni paczkę papierosów i po chwili dało się słyszeć charakterystyczny zgrzyt zapalniczki. Zaciągnął się z łatwością, jakby wdychał samo powietrze, a potem wypuścił szary dym w chłodną noc, dopełniając ostatecznie swój zblazowany, niegrzeczny wizerunek.

— Więc chcesz? — zapytał po chwili.

Abel cały czas gapiła się na niego jak głupia.

— Jasne — skłamała znowu, wyciągając rękę po papierosa. Błąd.

Mężczyzna zaśmiał się cicho.

W tym śmiechu, w nocy, w czerni jego źrenic, w mroku spojrzenia – we wszystkim tym było coś złowrogiego. Jakaś nieoszlifowana krawędź, dzikość dżungli, drapieżność, która tak cholernie, cholernie podniecała. Ciągnęło ją do wszystkiego, co sobą przedstawiał.

— Nie mówię o papierosie — wyjaśnił, ponownie się zaciągając. — Widzę, że nie palisz.

Nawet nie drgnął, demaskując jej kłamstwo. Uśmiechnął się za to prowokacyjnie.

— Pytam się, czy chcesz ze mną wrócić do mieszkania.

Abel wcisnęła sprzęgło i zmieniła bieg, bo jej mózg wskoczył na wyższe obroty.

— Palę — oznajmiła, ukrywając drżenie głosu.

Oczywiście, że ze wszystkich możliwych odpowiedzi ona wybierze tę, która jest do dupy. Czasem zastanawiała się, dlaczego w szkołach nie uczą flirtować. Jej życie byłoby znacznie prostsze.

Kain cały czas się jej przyglądał. Wypalał w niej dziurę swoim niebezpiecznym spojrzeniem jasnych, szarych oczu i gdyby nie alkohol, pewnie wiłaby się wręcz ze skrępowania.

Kiedy położył rękę na jej talii, zdała sobie sprawę, że to ich pierwszy kontakt fizyczny. Dziwne, bo od kiedy go zobaczyła, miała wrażenie, że wszędzie czuje jego dotyk.

Zagarnął ją w bok i nagle znalazła się między nim a zimną ścianą budynku. Jak w męczonych przez nią w kółko romansach o buntownikach, położył dłoń na murze, tuż obok jej głowy, jakby się bał, że mu ucieknie.8. Prometejski Żar – Agnieszka Zawadzka (gościnnie)

Pewności nikt nigdy nie powinien mieć. Pewność zwodzi, kusi i oślepia. Niczym choroba, na którą zapaść może każdy. Nawet Śmierć w swojej przewidywalności obchodzi się z nią wyjątkowo delikatnie.

Isleen, mimo tej dobrze wpojonej nauki, żarliwie modliła się do matek o naiwną pewność. Chciała, by Śmierć wkroczyła przez bramy Helheimu, zdjęła z jej nadgarstków ciężkie, żelazne okowy męki i złożyła na policzku ostatni, słodki pocałunek.

Ta wizja wżerała się w duszę Isleen bardziej od tortur cielesnych. Bardziej od słów szeptanych w ciemności. Bardziej nawet niż tęsknota za minionym życiem.

— Good morning, Vietnam! — Radosny okrzyk przebił się przez mgłę i otaczające wszystko ciemności. Zupełnie, jakby dobiegał on z gardzieli samego Diabła. — Mamy jedenasty lutego, słońce świeci, ptaszki śpiewają, a ja mam wyjątkową ochotę na trochę tortur. Zaczynamy od cielesnych, czy może preferujesz te duchowe?

Spomiędzy skał wygramoliła się postać wesołego satyra. Niska, człekokształtna istota o kozich kopytach i wyjątkowo ludzkim uśmiechu podrapała się po niewielkich, wystających zza szopy ciemnych loków Różkach, po czym udając, że nikogo nie dostrzega, rozejrzała się dookoła.

— Ach, tu jesteś, moja droga — stwierdził w końcu satyr, podchodząc do Islenn. — Bałem się, że gdzieś sobie poszłaś… — Mówiąc to, parsknął głośnym śmiechem, którego echo zniknęło gdzieś w czeluściach Helu. — Przedni żart, przedni… — podsumował, symulując, że ściera z oka nieistniejącą łzę. — Jak tam łańcuchy? Wciąż stabilne i tak dalej?

Dla żartu lekko szarpnął za okowy pętające Isleen. Dziewczyna jęknęła, czując, jak żelazo wbija się w jej wrażliwą skórę, nadwyrężając stare rany.

— Przybita do wiecznej skały — kontynuował satyr, pozorując, że nie widzi bólu na twarzy swojego więźnia. Najwidoczniej dysponował wyjątkowo dobrym humorem. — Dzisiaj robili zakłady na stołówce. No wiesz… ile jeszcze wytrzymasz. Dopiero ja uświadomiłem tym idiotom, że nie masz właściwie żadnego wyjścia. Powisisz tu sobie do Ragnaroku. Plus jeden dzień. Ostatnio przekonywałem Hel, że to będzie wyśmienity żart. Nie uważasz?

Isleen zacisnęła mocniej szczęki, próbując opanować wzbierający w niej gniew. To była tylko kolejna część tortur. Satyr, jako strażnik Helheimu, musiał dbać o swoich więźniów. Chociaż, jak sądziła dziewczyna, sam sobie to zadanie narzucił.

— Czy sokół wciąż pojawia się co noc? Biedaczek, ostatnio skarżył się, że twoja wątroba mu nie służy. Będziemy musieli znaleźć mu jakieś zastępstwo. Tym razem może Hel da ci nawet wybrać jakiegoś ptaszka. Co myślisz o wronach? To byłaby prawdziwa uczta…

Dziewczyna nie wytrzymała. Przełknęła gromadzącą się w jej gardle żółć, cedząc z trudem:

— Odpieprz się i przejdź do rzeczy.

Satyr zacmokał z dezaprobatą, oddalając się na kilka stóp.

— Cóż za słownictwo, Isleen! — Z fałszywym smutkiem pokręcił głową. — Spójrz, jak bardzo się stoczyłaś… Niegdyś ulubienica bogów, pierwsza posłanniczka Zeusa, faworytka Odyna, oczko w głowie Ra. Nie zapominajmy o twojej przewspaniałej karierze Walkirii. A teraz, co? Przybita do wiecznej skały, cierpiąca. Zapewne to właśnie takie wyrażanie się zaprowadziło cię właśnie tu. Albo to, albo… no nie wiem, kradzież Ognia Piekielnego? — Zachichotał szatańsko i podskoczył z radością. Niczym dziecko, któremu obiecano lizaka.

Isleen czuła w piersi żar prawdziwego rozgoryczenia. Dusił ją dym mąk i cierpienia oraz przygniatał ciężar własnego istnienia. Satyr wcale nie musiał przywoływać wspomnień przeszłości. Helheim dbał, by jego ofiary na nowo przeżywały własny upadek.9. Niewidzialny dotyk – Anna Tuziak

Czasami szaleję jeszcze za Tobą… Czasami budzę się jeszcze nocami i czuję Twój ślad obok siebie.

To wszystko powoli odchodzi, zanika. Ale… nadal gdzieś tam jeszcze jest. A ja… nie wiem, czy tego chcę… czy może powinnam pozwolić Ci już odejść.

Czy dalej pozwalać sobie to czuć… czy może sprawić, aby moje życie było jak znak nieskończoności…

By sunąc po gładkich liniach, wznosiło się i opadało. Niosąc wciąż te samo uczucie. Tę pustkę, którą po sobie zostawiłeś. I smutek w Twych oczach, gdy słyszałeś wszystkie moje brudne słowa.

Tak cię nimi pożegnałam, a przecież byłeś dla mnie wszystkim…

Part 0. Początek

Miała zaledwie dwadzieścia cztery lata, gdy jej życie legło w gruzach. Ludzki banał, typowa opowieść, jakich wiele. Czy to dobre określenie? Tyle historii napisanych podobną czcionką. Tyle nieszczęść opowiedzianych w podobnym stylu. Szablonowe zdania. Zdublowane emocje. Patrząc przez pryzmat tysiącleci, można zaryzykować stwierdzenie, że dobrze znasz tę historię, a być może nawet jesteś jej częścią. Jakieś ziarno tej opowieści jest w głębi ciebie, gdzieś w odmętach chaosu, niczym niewidzialny dotyk, złowieszczy podszept diabła w nocnej godzinie. Ale wróćmy do dziewczyny. Bo przecież właśnie na to czekasz...

Miała na imię Amy. Gdy skończyła dziesięć lat, jej matka zginęła w katastrofie lotniczej, a ojciec nie potrafił otrząsnąć się po tej tragedii i wyjechał, pozostawiając ją z rodzeństwem. Nagła strata była szokująca, szczególnie dla niej, gdyż związana była emocjonalnie ze swą matką jak z nikim innym. Nagle tego zabrakło. Po wyjeździe ojca, nią oraz jej siostrą, zajął się ich starszy o dziewięć lat brat. Nie było to trudne z racji tego, iż pochodzili z bardzo zamożnej rodziny, więc dorastała w dobrobycie. Miała wszystko, jednak cały czas była jakby gdzieś obok. Nieobecna, niekompletna. Po odejściu matki czegoś zabrakło. Kobieta pozostawiła po sobie pustkę, której nie można było niczym zapewnić. Amy lubiła samotność. Izolowała się od otoczenia, uciekając w ciszę. Utrzymując dystans, odczuwała większy komfort. Trwało to do chwili, gdy w jej życiu ktoś się pojawił. Nagle wszystko nabrało rozpędu. Szaleństwo, radość, miłość. Barwny kalejdoskop uczuć, który rozprysł tak niespodziewanie, że dosłownie zachłystywała się szczęściem. Cisza, która do tej pory w niej była, rozbrzmiała w jednym momencie tysiącem dźwięków.

Mieszkała w Nowym Yorku. Któregoś lata poznała Ian’a, a później już wszystko oszalało. Pierwsze spojrzenie w oczy, pierwszy dotyk, pierwszy szept, pierwszy pocałunek… i gdzieś w głębi ta myśl, że właśnie odnalazła coś, czego nigdy nie zgubiła, coś, co zawsze do niej należało, coś, co było jej przeznaczone. Kompatybilność na każdej możliwej płaszczyźnie, porozumienie, jedność dusz. Tym dla niej był. Teraz, z perspektywy czasu, odnosiła wrażenie, że ten nadmiar szczęścia odebrał jej wszystko, co było dla niej najważniejsze. Być może zbyt się na tym skupiła, aby zwracać uwagę na to, co działo się obok. Najpierw zginął jej brat, co było dla niej ogromnym ciosem. Kilka dni później zamordowano w równie tajemniczych okolicznościach najbliższą przyjaciółkę. Te zdarzenia rozjątrzyły w niej stare rany, ponieważ nie była to jedyna strata, jaką poniosła. Nieszczęścia spadały na nią jedno po drugim. Ale złamało ją dopiero to, co wydarzyło się później. Wszystko wskazywało na to, że to Ian dopuścił się tych zbrodni. Jedyny człowiek, któremu tak naprawdę ufała. Jedyny człowiek, któremu powierzyłaby dosłownie wszystko. Dnia, w którym oskarżyła go o popełnienie tych czynów, nie zapomni nigdy, bo takiego dnia nie można zapomnieć.

Być może faktycznie był to wypadek, tak jak twierdził jej ojciec... Jednak nie zmieniało to faktu, że tamtego dnia to on pociągnął za spust, odbierając jej jedyną osobę, która tak naprawdę była dla niej ważna. Zanim wina została udowodniona – wymierzył karę. Jednak Amy czuła, że to ona była powodem, dla którego to zrobił. Zabił chłopka, którego kochała.

Mając na rękach krew Ian’a nie potrafiła opanować ogromu żalu i spustoszenia, jakie ją dotknęło. Tego wrażenia, że to wyłącznie ona była winna jego śmierci. Straciła wszystkich, których kochała, straciła sens życia. Czuła się tak, jakby ktoś brutalnie wyrwał jej serce. A najbardziej raniło ją to, czego dowiedziała się później…

Zostawiła tamto życie za sobą. Wyjechała do San Francisco i została prywatnym detektywem.

Dlaczego? Bez powodu…

Part 1. Bez nadziei

— Gdzie ty się do cholery podziewasz? — Usłyszała zdenerwowany głos wspólnika, gdy odebrała telefon.

— Mi też miło cię słyszeć, Carl — powiedziała, zeskakując z niewielkiego murka przy portowych dokach.

— Gdzie jesteś? — Padło krótkie pytanie, a ona zmarszczyła czoło. Co powinna mu powiedzieć? Prawdę? Zdecydowanie nie.

— W domu — oświadczyła, a w tym momencie rozległ się odgłos wypływającego w morze statku. — Oglądam telewizję — dodała pośpiesznie, nie chcąc, aby kłamstwo wyszło na jaw.

— Na pewno? — zapytał podejrzliwie mężczyzna, a ona wyczuła w jego głosie coś, co jej się nie spodobało.

— Wszystko w porządku, Carl? — zapytała, podchodząc do stojącego nieopodal białego Camaro.

— Tak. To nic takiego — wymamrotał, starając się zabrzmieć pewnie, a ona usłyszała w tle damski płacz.

— Nie sądzę — powiedziała, wsiadając do auta. — Kto z tobą jest?

— Nie byłem pewien, czy będziesz dziś w biurze, dlatego zadzwoniłem — stwierdził cicho i westchnął, a ona wyczuła w jego głosie jakiś nietypowy smutek. Zazwyczaj był człowiekiem pogodnym i wesołym, teraz wyraźnie coś go przygnębiało. To ją zaniepokoiło. — Jeżeli chcesz, to możesz wziąć dziś wolne. Będę czymś zajęty, a…

— Mów co się stało — przerwała mu stanowczo. Teraz była już pewna, że coś się działo.

— Mam klientkę, ale sam sobie z tym poradzę. — Usłyszała i zamarła z ręką na klamce auta. Czuła, że coś było nie tak. — Chciałem w sumie pogadać, ale ta kobieta… Spóźniałaś się, więc pomyślałem… Po prostu chciałem powiedzieć, że nie musisz dziś…

— Jaka kobieta? Co się dzieje? — zapytała zaintrygowana.

— Porwali jej córkę. Zawsze dołują mnie takie beznadziejne sprawy. Szczególnie wtedy, gdy nic nie możemy zrobić — szepnął, a ona westchnęła.

— Ale o co dokładnie chodzi? Dlaczego nie możemy nic zrobić? Nie ma żadnych poszlak? Nie rozumiem. — Z chwili na chwilę była coraz bardziej zaintrygowana tym, co mówił.10. Demon pod skórą – Wiktoria Anna Mikulska

Przyglądał się swoim żyłom od dłuższej chwili. Co kilka sekund przepływała przez nie złota fala, jaśniejąc na moment słabym jak płomyk zapałki światełkiem i synchronizując się z przyspieszoną pracą serca. Wyglądało to pięknie, gdy w jednym momencie cała sieć żył na wewnętrznej stronie ręki rozświetlała się złotym przebłyskiem w zaciemnionym pokoju.

Czuł się jak nawałnica, jak najprawdziwsza burza z piorunami.

Podniósł głowę, starając się rozpoznać kształty przedmiotów w pokoju, których kontury rysowały promienie późnopopołudniowego słońca, przeciskające się między ciemnymi kawałkami kartonów przyklejonych do szyb.

Rozglądał się po pomieszczeniu niepewnym i leniwym spojrzeniem. Gdzieś tu miał przyjaciela. Chciał mu się pochwalić, że został burzową chmurą.

Nieoczekiwanie jego spojrzenie natknęło się na odbicie w pękniętym lustrze, które spadło tak dawno temu, że nikt nie pamiętał, gdzie wisiało.

Przyczołgał się bliżej, by mieć lepszy widok na rozbłyski w swoim ciele, lecz jego ręce nie potrafiły udźwignąć reszty ciała. Mięśnie zadrżały i omal nie padł na twarz tuż przez taflą lustra.

Przeczesał palcami przetłuszczone i pokręcone pasma długich, jasnych włosów. Spojrzał sobie w oczy, odbijające się w tafli lustra. Teraz złote jak płynny miód, niegdyś niebieskie jak niebo, na które mógł tylko popatrzeć. Źrenice mocno zwężone wyglądały niczym ziarnka maku, uwięzione w płynnym złocie.

Jego twarz zmieniła się zupełnie. Wychudła, kości policzkowe się uwydatniły, wargi zsiniały, a powieki opadły. Nie poznawał sam siebie i chwilę mu zajęło nim rozpoznał w nieznanym obliczu własną podobiznę.

Wciąż podpierał się drżącymi rękoma. Obserwował w swoim odbiciu, jak kolejne przebłyski pod skórą zwalniają, a światło traci intensywność.

Pragnął czegoś więcej. To pożądanie lśniło złotem w jego oczach, kipiało ze zwężonych źrenic, płynęło w żyłach. Chciał anielskiej chwały. Jedyny sposób, który mu pozwolił dotknąć na chwilę nieba, wyniszczał go od środka. Ciało jak skorupa, przepełniona się rozrywała, zauważał pierwsze pęknięcia.

Wyprostował się i odrzucił sztywne od brudu włosy na plecy. Jedną ręką dotknął swojej twarzy, by zbadać głębokie cienie pod oczami, widoczne nawet w półmroku. Nie czuł już dotyku. Nacisnął kciukiem każdy palec po kolei, następnie zaczął wbijać w opuszki przydługie paznokcie. Nic, zero czucia. Oczy traciły barwę, stały się na powrót smutne i szare, wypłowiały kolor kogoś, kim był przed pierwszym strzałem.

Nagle drzwi do pokoju się otworzyły, a w strumieniu nowego źródła światła stanęła sylwetka wysokiej i kształtnej kobiety. Szeroko rozstawiła nogi, jakby gotowa przyjąć cios, a ciemne dredy, spełzające niczym kłębowisko węży do połowy pleców, kiwały pod wpływem przeciągu.

— Asmodeuszu! Mam tego dosyć! Zabierajcie dupy w troki i nie chcę was więcej widzieć! — krzyczała Deanel, wskazując diamentowym tipsem na drzwi frontowe, do których prowadził pomalowany na zielono przedpokój.

Nie potrafił się skupić na jej słowach. Nie rozumiał ich znaczenia. Dlaczego to powiedziała? Czy w ogóle coś powiedziała?

Siedział po turecku, cały zgarbiony, a nieprzytomnym spojrzeniem taksował cień, który pojawił się w drzwiach. Tym samym wprowadzając Deanel w dziką furię. Wpadła do pokoju, depcząc granatowymi szpilkami wszystkie śmieci i przedmioty, jakie stanęły jej na drodze.

Paznokciami rozerwała przylepione do szyby prowizoryczne zasłony, zalewając pokój pomarańczowymi promieniami zachodzącego już słońca. Oczyszczone skrzydło okna otworzyła na oścież, wpuszczając świeże powietrze do wnętrza „ciemnicy”.

Wskazała na czarnoskórego mężczyznę leżącego prawie pod łóżkiem.

— Zabieraj go i wynoście się z mojego domu — wycedziła przez zęby.

Asmodeusz nie poruszył się. Ledwo patrzył w jej kierunku. Marszczył brwi i mrużył powieki, nie mogąc odnaleźć postaci Deanel w tym całym chaosie, który nagle osaczył go z każdej strony.

Kobieta doskoczyła do niego szybko i wzięła pod pachy, stawiając na nogi. Był lekki, sporo schudł. Następnie starała się ocucić śpiącego. Zrezygnowana tylko powtórzyła swoje polecenie i zatrzasnęła drzwi.

Demon opierał się chwilę o szafę, badając, czy może zaufać własnym nogom. Wpatrywał się w przyjaciela. Zmarszczył brwi, jakby chciał go zawołać, ale jego mózg nie potrafił wydać odpowiedniego polecenia i pozostał z samą chęcią okrzyku.

Kolana się uginały, a nogi drżały, ledwo zdołał przenieść się na łóżko. Opadł na nie i obrócił na plecy, wlepiając swoje spojrzenie w sufit. Co właściwie miał zrobić?

Obrócił się na bok i zobaczył tylko leżącą bezwiednie rękę Jima. Przeczołgał się na skraj łóżka, by spojrzeć mu w twarz. Potrząsnął nim. Sprawdził tętno — słabe, jednak żył.

Powoli wracali do rzeczywistości. Sny mijały jak miniona noc, choć dopiero zapadał mrok. Najchętniej poszedłby spać, by uniknąć nieprzyjemnych mdłości związanych z „upadkiem” po fazie. Jednak chwilę skromnej ciszy przerwała po raz kolejny Deanel.

Wystarczyło, że otworzyła drzwi, a natychmiast podniósł się z łóżka, nie zważając na zawroty głowy. Upadł na kolana tuż obok Jimmiego. Demonica nie mówiła nic. Stała w progu z zaplecionymi rękami na piersi. Uważnie obserwowała, jak zbierali się z podłogi.

Wsparł Jimmiego na swoim ramieniu i powoli wyprowadził z pokoju. Ledwo stojąc na własnych nogach, uderzając barkiem o zieloną ścianę.

— Powinniście się leczyć — rzuciła Deanel na odchodne i zatrzasnęła za nimi drzwi

Wyszli na nocne powietrze. Na zachodzie dogasały ostatnie różowe refleksy słońca. Jimmy stał już o własnych siłach, lecz niepewnie, co jakiś czas przystawał, by oprzeć się o słup czy mur pobliskiego budynku. Szli wolno, chwiejnie jak lunatycy. Zgodnie, bez zbędnych słów, skierowali się w konkretną stronę — do domu May.11. Josephine – D. B. Foryś

Ostatnie, co czuję, to ból. Później nadchodzi już tylko oślepiające światło, a teraz ponownie tu jestem. Obracam głowę i obserwuję miejsce, w którym się znajduję, próbując ustalić, dlaczego tak właściwie tutaj trafiłam.

To jakiś koszmar. Niczego nie rozpoznaję…

Słyszę chrząknięcie, wtedy mój wzrok automatycznie wędruje na prawo. Marszczę brwi, kiedy dostrzegam obok siebie starszego jegomościa. Wygląda jakby znajomo. Ciemny garnitur, łysina, szeroki nos, spod którego wydobywa się bujne wąsisko. Chyba już go gdzieś widziałam…

Moment. Czy to jest… Nie wierzę własnym oczom!

— Włodzimierz Lenin! — Dygam nerwowo, spoglądając na niego ze zdziwieniem. — Myślałam, że pan nie żyje.

— Że hę? — Mężczyzna lustruje mnie z nietęgą miną, po czym ogląda swoje ręce i wypuszcza głośne syknięcie.

— Lucek! — woła w przestrzeń. — Znowu ktoś ci się z kotła wymknął! Wcale tego Piekła nie pilnujesz!

Patrzę na niego z osłupieniem, gdy tupie nogą, wygrażając powietrzu wokół nas. Sprawia wrażenie rozzłoszczonego, chociaż sposób, w jaki uderza obcasem lakierowanego mokasyna o betonową posadzkę, przypomina bardziej wybryki kapryśnego dziecka niż zachowanie poważnego obywatela.

Obłąkany czy coś?

Zamierzam już odejść, jednak wnet zastygam oniemiała, gdyż, ku mojemu jeszcze większemu niedowierzaniu, Lenin wzdycha przeciągle, klaszcze w dłonie i zamienia się w młodego chłopaka.

Podskakuję zlękniona. Z gardła samoistnie wypływa cichy pisk.

Nagle widzę przed sobą dwudziestoparolatka o ciemnych włosach oraz hipnotyzującym spojrzeniu. Jest dziwacznie ubrany. Ma na sobie coś na kształt męskiej bielizny – górna część z krótkimi rękawami, natomiast galoty wykonane z grubszej dzianiny, ale tak obcisłej, że przylegają do ciała niczym druga skóra – całość w odcieniach czerni, nie zwyczajowej bieli. Z kolei na stopach… Jego stopy wciśnięte są w materiałowe obuwie z gumową podeszwą podobne do tych noszonych przez drużyny koszykarskie, którym kibicuje mój tata.

Nie wiem, co się dzieje. Kim on jest? Jak? Jakim cudem?!

Robię krok w tył, potem jeszcze ze sześć kolejnych, chcąc w miarę szybko zwiększyć dzielącą nas odległość. Przerażona tym, czego właśnie doświadczam, nawet nie zauważam, kiedy ląduję na torach kolejowych. W mig odskakuję do przodu spłoszona przez przejeżdżający obok pociąg.

— Zginęłabym przez ciebie! — fukam z wściekłością na nieznajomego. Oddycham szybko i nierównomiernie, próbując uspokoić przyspieszone tętno, tymczasem mężczyzna jedynie stoi niewzruszony naprzeciwko mnie.

— Tak trochę na to za późno… — ścisza głos.

— Na co?! — Nie słyszę za wiele. Pędząca kolejka zagłusza jego słowa.

— Nie da się zabić kogoś — milknie na moment — kto już nie żyje.

— Nie rozumiem. — Unoszę brwi. — Usiłujesz przez to powiedzieć, że…?

— Chodź. — Pokazuje na lewo i wyciąga do mnie rękę. — Sama zobaczysz.

Śledzę stronę, którą wskazał. Dostrzegam tam drobne zamieszanie. Waham się przez chwilę, lecz ostatecznie ciekawość wygrywa. Ignoruję jego dłoń i nie wystawiam swojej, ale idę za nim.

Przechodzimy kilka jardów dalej, gdzie spora grupa ludzi wrzeszczy coś niezrozumiale. Wszyscy gestykulują, pokrzykują, wychylają głowy oraz wymieniają zaniepokojone spojrzenia.

Przysuwam się bliżej, by również dojrzeć to, co tak bardzo ich emocjonuje. Zerkam przez ramię jednej z kobiet i patrzę w dół. Otwieram szeroko usta ze zdziwienia, a z nich wydobywa się głośny jęk, gdy widzę powód tego zamętu. Mój umysł błyskawicznie zostaje przytłoczony przez gonitwę myśli.

— To jakiś żart?! — krzyczę na swojego towarzysza. — Powiedz mi, że to nieprawda!

— Niestety nie mogę — szepcze ze smutkiem.

Ponownie przenoszę wzrok na tory i z trwogą badam całą sytuację. Na szynach leży nieruchome ciało. Moje ciało. Jest nienaruszone – wygląda bardziej na nieprzytomne niż martwe, mimo to w głębi duszy wiem, że nie żyję.

— Dlaczego? — dukam niewyraźnie. — Nie… Nie… Nie!14. Czarny Anioł – Ewa Pirce (gościnnie)

Archanioł Gabriel to jeden z trzech najwyższych rangą aniołów, książę nieba. Wysłannik Boga, który przekazuje ludziom przesłanie od Niego. Jest aniołem zwiastowania, zmartwychwstania, miłosierdzia, kary, śmierci i objawienia. Jego imię oznacza „Bóg jest moją siłą”. Zarządza tajemnicą wcielenia wszystkich dusz przychodzących na świat. To zwiastun potężnego, działania Boga w sytuacjach po ludzku niemożliwych. Pojawia się zawsze tam, gdzie trzeba chronić to, co naturalne i czyste wewnątrz nas.

W sztuce Archanioł Gabriel zazwyczaj trzyma lilię oznaczającą czystość i prawdę. Często także ma w dłoniach kałamarz i pióro, które symbolizują sprawowaną przez niego funkcję niebiańskiego posłańca.

Archanioł Gabriel pomaga otwarcie oraz szczerze wyjawić prawdę.

Prolog

„Wśród nich jesteście i wy powołani przez Jezusa Chrystusa”.

Rz 1, 6:

Nie ma człowieka, który nie nosiłby maski. Zakładamy je, aby ukryć swoje prawdziwe, schowane przed wszystkimi, często wstydliwe oblicze. Jedni za maską radości i szczęścia kryją ból oraz cierpienie, inni natomiast za maską elokwencji i pozornej mądrości ukrywają głupotę podszytą lekkomyślnością.

Ja już zaczynam się gubić. Nie wiem, czy własną maskę noszę jedynie za dnia, w otoczeniu innych ludzi, czy także nocą, kiedy w ciemności pogrążam się w mrokach samotności. Niemniej jest ona nieodłącznym elementem mojego życia. Ukrywam się za fasadą dobroci i serdeczności, co pomaga mi w obserwowaniu zachowań ludzi, a także zbliża mnie do nich, usypia ich czujność. Dzięki temu dobrowolnie prezentują swoje skrupulatnie utajnione tożsamości – podają mi siebie na tacy.

Balansuję na krawędzi dwóch światów, starając się nie dać pochłonąć ciemności, która tkwi wewnątrz mnie.

Przez wiele lat oglądałem obłudę oraz zakłamanie. Ludzie doskonale opanowali sztukę udawania. Grają swoje nędzne role w teatrze życia. Kobiety udają słabe, by podnieść morale zadufanych, zapatrzonych w siebie mężczyzn. Sztuczna bezsilność i zaniechanie niszczą wszystko to, co niegdyś było dobre. Dzieci straciły swoją niewinność, zastępując je rozwydrzeniem i grzechem próżności. Ciągłe żądania, przepychanki, agresja opanowały wolne niegdyś dusze. Świat postępu to świat ignorancji. Nikt nie widzi nikogo ani nic poza sobą, swoimi potrzebami, zaspokajaniem irracjonalnych zachcianek. Ludzie nie dostrzegają cierpienia, bólu i głodu. Wyzbywają się wrażliwości, która ustępuje miejsca znieczulicy. Tracą człowieczeństwo… Tracą dusze.

Ale jest sposób, by uratować, uwolnić i uzdrowić skażonych nieprawością grzeszników. Wiara to coś, co odrodzi ich na nowo, zagubionych sprowadzi na drogę praworządności. Stoję na straży porządku, oczyszczając świat z brudu i dewiacji. Bóg powierzył mi misję, którą zamierzam solennie wykonać.

Uzdrawiam świat.

Oddzielam plewy od ziarna.

Tak nakazał mi Stwórca.

Podnoszę się z kolan, muskając ustami krzyż wiszący na ścianie mojego pokoju. Podchodzę do komody, odsuwam górną szufladę i wyjmuję z niej srebrny sztylet ukryty w czarnym, atłasowym woreczku. Wsuwam go do pokrowca zakamuflowanego w cholewie buta, poprawiam ubranie i wychodzę w mrok, ruszając po kolejną duszę, która potrzebuje zbawienia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: