Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Godzina wychowawcza - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
29 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Godzina wychowawcza - ebook

Temat nauki i wychowania nigdy nie traci aktualności: przez system edukacji przechodzą kolejne pokolenia i właśnie tam, w szkole, kształtują się przyszli obywatele. A przynajmniej tak powinno być. Tymczasem kolejne reformy i próby udoskonalenia systemu wcale nie sprawiają, że szkoły stają się lepsze. Rodzice, nauczyciele i wreszcie uczniowie mają tylko wrażenie pogłębiającego się chaosu, a niektórzy nie wahają się porównywać współczesnej szkoły do koszar czy więzienia. Aleksandra Szyłło postanowiła zbadać, dlaczego polska edukacja od lat zmaga się z tak poważnymi problemami, oraz zapytać, jaka mogłaby i powinna być nasza szkoła. Jej rozmówcy, specjaliści od edukacji i wychowania, odpowiadają na pytania, „dlaczego jest, jak jest?” i „co zrobić, żeby było inaczej?”, ale przywołują też wspomnienia i dzielą się własnymi doświadczeniami. Mówią o tym, po co nam szkoła, a przede wszystkim – wychowanie.

Bo czy nie wystarczy taka demokracja w szkole, że uczniowie wybiorą, dokąd chcą jechać na wycieczkę i jakie plakaty powieszą sobie w korytarzu? No nie, właśnie nie wystarczy. Demokracji można uczyć tylko poprzez jej głębokie doświadczenie, a nie rozmawianie o niej. I to doświadczenie musi dotyczyć zasadniczych spraw.

Krystyna Starczewska

Szkoły nie znosiłem, ale nawet w bezsensownych instytucjach zdarzają się czasami wspaniali ludzie.

Jacek „Jac” Jakubowski

Szkoła sama też musi się uczyć. Nie tylko wymagać, by dzieci się uczyły.

Łukasz Ługowski

To, co powinniśmy dać dzieciom, to zdolność do podejmowania trudnych prób, szukania różnych możliwości rozwiązywania problemu, zdolność do podejmowania decyzji. Wiarę, że coś znaczą, a w związku z tym mogą coś zrobić dla rodziny, sąsiedztwa i społeczeństwa.

Jacek Strzemieczny

Przede wszystkim powiem banalnie: trzeba lubić tę pracę! Wierzyć w jej sens.

Romuald Sadowski

Dobra szkoła to nie ta, do której chodzą uczniowie wykazujący się największymi osiągnięciami w skali bezwzględnej, tylko ta, w której uczniowie robią największy postęp w stosunku do tego, z czym przyszli. Być lepszym od samego siebie – to jest sukces dostępny dla każdego!

Maria Mach

W swojej pracy zawodowej odkryłam, jak ważne jest mieć rodziców jako sojuszników, jak wiele można się dowiedzieć o swoich uczniach i uniknąć wielu błędów i niepowodzeń.

Elżbieta Piotrowska-Gromniak

Kategoria: Lektury szkolne
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8049-491-6
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Kiedy wyrzucano mnie z prestiżowego liceum imienia Batorego, dwa tygodnie przed końcem trzeciej klasy, siedziałam w gabinecie dyrektorki i czułam, że świat wali mi się na głowę. Po kilku minutach rozmowy pani dyrektor orzekła:

– Ty myślisz. Szkoda cię wyrzucać.

– To może mnie nie wyrzucajcie – uchwyciłam się ostatniej deski ratunku.

– Nie możemy cię nie wyrzucić. Rada pedagogiczna już się odbyła, decyzja zapadła. Nie ma jak jej teraz zmienić.

Czułam, że dzieje się jakiś absurd. Pierwszy raz, od kiedy zdałam do tej prestiżowej szkoły na prestiżowym czołowym miejscu na liście, miałam okazję rozmawiać z panią dyrektor. Pierwszy raz byłam u niej w gabinecie. Poznałam ją, gdy mnie wyrzucała. Niemal od razu oceniła mnie jako istotę myślącą, ale wtedy było już za późno. Szkoda, że przed decyzją rady pedagogicznej nie zapytała, dlaczego się spóźniam, nie przychodzę, nie odrabiam prac domowych, przysypiam na lekcjach, dlaczego uciekłam ze szkolnej wycieczki. Szkoda, prawda? Może wcale nie umiałabym jej wtedy odpowiedzieć na takie pytania, może bym nie chciała, nie wiem. Ale szkoda, że nie zapytała. Żeby było jasne, nie zapytała też podczas tej kilkuminutowej pierwszej i ostatniej rozmowy. Wymieniłyśmy zaledwie kilka lakonicznych zdań.

A może pań dyrektorek i panów dyrektorów nie można obciążać takimi wymaganiami? Przecież taka dyrektorka ma tysiące uczniów na głowie, nie może z każdym rozmawiać o życiu, to chyba jasne? Może więc ktoś inny by mógł?

Nie narzekam. Druga szkoła okazała się naprawdę fajna. Fajnie było w stuosobowej klasie liceum dla pracujących poznać sportowców, muzyków, filozofów, dresiary, złodziei, samotne matki, prostytutki. A także cały zastęp takich zwykłych, przestraszonych dzieciaków, które nie zdały, więc przyszły tu, żeby nadrobić dwa lata w rok. W tej szkole żaden nauczyciel nawet nie próbował ściemniać, że czegoś się nauczymy. Trzeba było mieć obecności, kilka razy przepisać coś z tablicy do zeszytu albo odwrotnie, zakuć, wyklepać i to wystarczyło, żeby ­dobrnąć po papier.

Nie narzekam. Zdaliśmy w kilka osób maturę (ach, jakimi panami świata się czuliśmy, idąc z maturą placem Konstytucji!), ukończyłam wymarzone studia, a wcześniej nawet się na nie dostałam (kilkudziesięciu kandydatów na miejsce). Może więc ze szkołą jest tak, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. Ogarniesz się, to sobie wywalczysz i dojdziesz tam, gdzie chcesz. Albo chociaż tam, gdzie ci się uda?

Przypominam sobie też doświadczenie znacznie wcześniejsze, które mogłoby potwierdzać tezę, że „co cię nie zabije…”. Mam dziesięć lat, w osiedlowej szkole sportowej, jako uczennica klasy 5 j (!), stoję na przerwie w kolejce do sklepiku. Zawsze na końcu. Wszyscy się przede mnie wpychają. Mimo posiadanych złotówek w garści nie jestem w stanie nigdy nic przed dzwonkiem na lekcję kupić. W końcu uczę się, że: A. Mam łokcie, B. Też potrafię powiedzieć „spierdalaj”, choć na razie cicho i piskliwie, C. „Nie jestem żadną cieplarnianą panienką” – słowa mojego Trenera.

Trener mówił też do nas per „cipy” i powtarzał: „Jak powiem, że masz walnąć głową w mur, to masz walnąć, rozumiesz?”.

Nie skarżę się. Wiele Trenerowi zawdzięczam. Zmężniałam. Poznałam własną moc. Gdzieś w siódmej klasie już bez problemu dobijałam się do lady w sklepiku.

No, może tylko jednego mi szkoda. Po trzech latach całkowitego oddania na treningach, dwustuprocentowego oddania oraz regularnych postępów przyszedł kryzys. Fizyczny: kolano, przemęczenie. Dlaczego Trener nie spytał, o co chodzi? Dlaczego nie porozmawialiśmy? Zostałam wywalona z drużyny bez słowa, a informacja ta została mi przekazana przez koleżanki.

„Szkoła nauczy cię życia, a ono przecież nie jest łatwe” – to też często powtarzana „prawda”. Ile dzieci daje się zahartować? Ilu szkoła łamie kręgosłup? Ile wyrzuca na margines, pozbawiając szans, by odkryły, w czym są mocne, czym mogą w przyszłości przysłużyć się społeczeństwu, i by rozwijały te cechy?

Oczywiście każdy ma swoje prywatne szkolne doświadczenia. Przecież – ktoś powie – są empatyczni nauczyciele, przecież są szkoły przyjazne dzieciom, psychologowie. Tak, są. Są takie wyjątki, wyspy, oazy. W większości jednak polska szkoła powszechna wciąż ani nie jest demokratyczna, ani nie traktuje ucznia podmiotowo. PRL upadł prawie trzydzieści lat temu. Od tego czasu nastawały rządy prawicy, lewicy, były PO i PiS. A to się nie zmienia. Rady szkoły, czyli zebrania uczniów, rodziców i nauczycieli, które mają kompetencje, by decydować o wielu ważnych kwestiach, istnieją w kilku procentach polskich szkół. Demokracja rozumiana jako samorządność szkoły jest teoretyczna. Samorząd uczniowski ma takie kompetencje, że może zdecydować o wystroju sali gimnastycznej na zabawę. Główne zadanie Rady Rodziców to zbieranie kasy i łatanie szkolnego budżetu tam, gdzie nie starcza z podatków. Plus pieczenie ciast na szkolne wigilie i dostarczanie kwiatów dla pań (koniec roku, Dzień Nauczyciela…). W praktyce realne decyzje dotyczące szkoły podejmuje Rada Pedagogiczna. Sama. Tak więc w naszym kraju może i sporo szkół obiera za patrona Janusza Korczaka, ale jego podstawowe przesłanie nie przebiło się do systemu. Brzmi ono: dziecko to nie przyszły człowiek, tylko człowiek. Należy go słuchać, rozmawiać z nim. Korczak osiemdziesiąt lat temu wprowadził w swojej placówce sąd, w którym dziecko mogło też oskarżyć dorosłego. Osiemdziesiąt lat temu odbywały się tam walne zebrania, w których uczestniczyli opiekunowie oraz wychowankowie i wspólnie podejmowano najważniejsze decyzje.

Dziś moi rozmówcy przyrównują naszą publiczną szkołę do koszar, więzienia, szpitala (uzdrowimy cię z ignorancji, nalejemy odpowiednią dawkę oliwy do głowy). Uczeń jest potrzebny szkole, gdy dzięki dobrze pisanym testom podnosi jej notowania w rankingach. Gdy szkoła jest potrzebna uczniowi, bo ten na przykład ma kryzys, albo jest chory, albo jego rodzice się kłócą – zaczyna się problem. Szkoła znacznie chętniej bierze, niż daje. Bierze na własne konto chwałę i laury swoich najlepszych uczniów, nawet jeśli zdobyli je ciężką, pozaszkolną pracą, na przykład z rodzicami i korepetytorami.

Niedawno obserwowałam apel w szkole mojego dziecka. Jedna z pań powiedziała: „Kochani uczniowie, hałasujecie, bywa trudno, ale bez was ta szkoła nie byłaby aż taka radosna”. Hm. Nie byłaby „aż taka radosna” czy po prostu nie istniałaby bez uczniów? Oczywiście wypowiedź tej pani można potraktować jako zwyczajnie mało precyzyjną, jako omyłkę, nie chcę się czepiać. Przyszło mi jednak wtedy do głowy, że nasza szkoła toleruje. No bo musi. Często zachowuje się jednak tak, jak gdyby uczniowie jej zawadzali, przeszkadzali w spokojnym, „normalnym” funkcjonowaniu. Wymyślają, pytają, kombinują, robią po swojemu, hałasują, biegają, pocą się. Ach, gdyby mogło ich nie być! Gdyby mogło być tak, jak zaplanuje w ciszy swojego gabinetu pani dyrektor, prawda?

Szkoła abdykowała z wychowywania, bo „szkoła uczy, wychowują rodzice” – to kolejna często powtarzana „prawda”. Wielu tematów szkoła woli nie dotykać. Historia współczesna? Najistotniejsze bieżące wydarzenia społeczne? Miliony uchodźców? Seks? Nie wiadomo, czy można uczyć o tym w szkole, prawda? Bo niby jak? Opierając się na faktach? A czy w tych kwestiach są w ogóle jakieś fakty, czy to tylko „wrażliwe tematy, które lepiej poruszać w domu, zgodnie z poglądami rodziców” – nieraz to słyszałam, od różnych rodziców właśnie.

Uczeń gej, wyszydzany w domu, szkole i na podwórku, też w szkole wsparcia nie znajdzie. Chyba że to wsparcie to będzie indywidualna inicjatywa mądrego pedagoga. Ale procedur żadnych nie ma, szkoła może umyć ręce i nikt jej nie pociągnie do odpowiedzialności.

Co ma zatem zrobić uczeń, żeby zyskać podmiotowość, żeby ktoś spytał go, jak leci, i wysłuchał odpowiedzi? Paradoksalnie – taki uczeń może spróbować ostro narozrabiać. Jeśli przy tym będzie miał kupę szczęścia, może trafi do ośrodka socjoterapii w Aninie, do dyrektora Łukasza Ługowskiego. Tam wpadnie w inny system, z numerka w szeregu stanie się człowiekiem.

Jeśli narozrabia jeszcze ostrzej, może trafi do poprawczaka i tam spotka takiego dyrektora jak Romuald Sadowski z Falenicy. Ten też nigdy nie przekreśli człowieka. Nie odpuści, aż doszuka się w człowieku dobra, motywacji do pozytywnego działania. Dlaczego tyle dzieciaków musi popełnić coś strasznego, żeby ktoś wreszcie potraktował je podmiotowo? „No dobra. Nijak nie dajesz się ustawić do szeregu. To dajemy ci ostatnią szansę. Tym razem potraktujemy cię podmiotowo” – mówi system do takiego dzieciaka. Czy to nie paradoks? Czy nie stoimy na głowie?

Badania pokazują, że od lat rośnie w Polsce liczba samobójstw wśród młodzieży, o czym piszą profesor Agnieszka Gmitrowicz, Marta Makara-Studzińska i Anita Młodożeniec w pracy Ryzyko samobójstwa u młodzieży. Jedną z głównych przyczyn jest samotność. Brak osoby, z którą młody człowiek mógłby (i chciałby) podzielić się swoimi problemami. W szkole uczeń spędza większość dnia, przez resztę często odrabia prace domowe. Czy jesteśmy pewni, że szkoła nie wychowuje?

Moja rozmówczyni Maria Mach twierdzi, że szkole tylko się zdaje, że może umyć ręce od wychowywania: „Bo praca wychowawcza i tak się odbywa, musi, nie da się jej nie wykonywać, gdy się przebywa z dziećmi. Wychowywanie nie polega przecież na tym, że oto teraz ja, nauczyciel, będę przez chwilę wychowywać, na przykład na pogadance w czasie lekcji wychowawczej. Ono idzie przez przykład. A szkole się wydaje, że musi albo może zostawić wychowywanie rodzicom. Jest nawet taki pomysł, że dzieci powinny przychodzić do szkoły już wychowane (czytaj: grzeczne) i w związku z tym bez stwarzania problemów poddać się zabiegowi wlewania oleju do głowy. Priorytetem jest kasa i posada. To wartości, które dziś promuje szkoła. Ustawia uczniów w indywidualnym wyścigu po pozycję, prestiż i pieniądze. Dieta duchowa młodych ludzi to są hamburgery. Dla najlepszych – hamburgery w rozmiarze XXL”.

Jeśli szkoła nie chce rozmawiać o tożsamości ucznia (społecznej, rodzinnej, seksualnej – każdej), nie dotyka historii z czasów jego rodziców i dziadków, nie tłumaczy najważniejszych procesów, które zachodzą obecnie w świecie – to czym chce ucznia zainteresować? Bajką o chrzcie Polski?

Śmiałam się przez lata, gdy opowiadałam kolejnym znajomym, jak mój nauczyciel polskiego w podstawówce rozpoczął lekcje: „Siadajcie. Nie zdążymy przeczytać żadnego sonetu przed klasówką, ale wypiszę wam na tablicy, co musicie umieć. Piszcie. Suchego przestwór oceanu = step…”. Step? A dlaczego akurat step, a nie na przykład pustynia? Nie mogłam tego zrozumieć. Na klasówce napisałam więc z przekory, że to może być step, ale może być też Sahara. Pan przekreślił Saharę czerwonym długopisem.

Teraz już się nie śmieję. Moja ośmioletnia córka dostała do wykucia na test Kartę Wielkiego Polaka. „Juliusz Słowacki urodził się dnia… w… Epokę, w której tworzył, nazywamy epoką… Zmarł… Pochowano go na… Prochy przewieziono do Polski… Pomnik na placu Bankowym odsłonięto…”. Czy w ten sposób Julek ma szansę zachwycić te dzieciaki? Biedny Julek. Na zebraniu dowiedziałam się potem, że nasze dzieci są za małe, by czytać jego wiersze, a w ten sposób zyskają przynajmniej „jakiś basic”.

Na koniec jeszcze tylko jedna uwaga. Im więcej zajmuję się pisaniem o edukacji, czy to jako dziennikarka „Gazety Wyborczej”, czy przygotowując książkę, tym częściej znajomi i przyjaciele proszą mnie o radę: „No to jak to w końcu jest? Jaka jest konkluzja? Dokąd mam posłać dziecko? Do Montessori? A do waldorfskiej będzie dobrze? A elżbietanki, szkoły Opus Dei, artystyczne? A może osiedlówka z klasami sportowymi?”. Uważam, że cała treść tej książki, którą oddaję do Państwa rąk, świadczy o tym, że nie ma dobrej odpowiedzi na takie pytania. Nawet jeśli nie ograniczają nas finanse i mieszkamy w dzielnicy, w której jest dużo prywatnych i publicznych szkół do wyboru, nie dostaniemy gwarancji, że dana szkoła… no właśnie, co? Każdy z nas ma zapewne inne oczekiwania w stosunku do szkoły. Że pomoże uczniowi stać się człowiekiem sukcesu? Tylko czym ma być ten sukces? Koniec końców – że nasze dziecko będzie w życiu szczęśliwe?

Jeśli ktoś mieszka na wsi i ma w promieniu dwudziestu kilometrów tylko jedną szkołę do wyboru i jest to w dodatku szkoła „zwykła”, nie powiemy mu przecież, że jego dziecko ma przechlapaną przyszłość. Bo niby dlaczego?

Może jedyna sensowna rada, jak twierdzi uwielbiana przez młodzież polonistka Marta Ługowska, to być uważnym. Uważnym na to, co dziecko próbuje nam zakomunikować. Uważnym na to, co sami możemy dostrzec. I… nie bać się powiedzieć czasami dziec­ku: „Cokolwiek się zdarzy, kocham cię”. To tytuł wywiadu, który robiłam w „Gazecie” kilka lat temu – z Łukaszem Ługowskim, mężem Marty, dyrektorem „Kąta”.

Jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć, jak mogą funkcjonować inne szkoły, takie, które przede wszystkim chcą służyć dziecku, to nie ma lepszego adresu niż moi rozmówcy. Zapraszam do ich wysłuchania.

Aleksandra SzyłłoKiedy trzeba, rzucam suszką

Karierę pedagoga rozpoczęła pani od tego, że wyrzucono panią z pracy i pozbawiono prawa wykonywania zawodu dożywotnio.

Był sześćdziesiąty siódmy rok. Uczyłam w liceum imienia Słowackiego. Poszło o prace maturalne dwóch moich uczennic. Jedna napisała o chrześcijaństwie, cytowała papieża, oparła się na lekturach nieprzerabianych w szkole, na żywotach świętych. Druga złożyła pracę anarchistyczną, pierwsze zdanie brzmiało: „Słowo ojczyzna, czy to w ataku, czy to w zagrożeniu, zawsze cuchnie mordem”. Wykazała się znajomością literatury anarchistycznej, cytowała na przykład Kropotkina. Obie prace były świetne, pierwszą oceniłam na piątkę, drugą na czwórkę, ale tylko z powodu błędów ortograficznych. A tu wzywa mnie dyrektor i nakazuje oblać obie uczennice. Z powodów ideologicznych. Powiedziałam, że w żadnym wypadku nie mogę tego zrobić. Całe liceum kładłam nacisk na samodzielne myślenie moich uczniów, nie mogę ich teraz za to ukarać. Straciłabym całkowicie wiarygodność. Ostatecznie dyrektor ustalił z komisją, że uczennice dostaną tróje, i kazał mi to podpisać. Odmówiłam, zostałam więc zwolniona. I ukarana dodatkowo dożywotnim zakazem wykonywania zawodu w całej PRL.

Utrzymywała pani z tymi uczennicami potem kontakt?

O, tak. Jedna z nich już nie żyje, druga jest lekarzem.

Skąd pomysł, że w latach sześćdziesiątych będzie pani jako polonistka uczyła samodzielnego myślenia i korzystania z zakazanej literatury? Nie było przesądzone, jak to się skończy?

Było nie było, ja już wtedy wiedziałam, po której stronie mam być. Sama uczyłam się wcześniej w Słowackim i we wczesnych latach pięćdziesiątych miałam nauczycielkę, która mówiła nam na lekcji otwarcie prawdę o Katyniu. To było coś! Pani Michalska, przedwojenna nauczycielka, z bardzo ciężkimi doświadczeniami wojennymi. Jako licealistka należałam do ZMP i harcerstwa, byłam tam bardzo aktywna, przewodniczyłam, organizowałam. Pewnego dnia, to był pięćdziesiąty drugi rok, podeszli do mnie w szkole starsi działacze ZMP, kazali się zgłosić pod taki a taki adres do partii, bo mają do mnie ważną sprawę. Posłusznie przyszłam. A oni, że jestem taką prymuską, świetnie sobie radzę i w szkole, i w harcerstwie, więc chcą mi powierzyć takie ważne zadanie, na pewno doskonale się wywiążę. Mam robić dokładne notatki na lekcjach pani Michalskiej, wszystko co do słowa, co ona mówi. A potem któryś z nich będzie mnie znajdował w szkole i ja będę przekazywała te notatki. Bo słyszeli, że nasza nauczycielka przekazuje nam nieprawdę, wrogą propagandę. „Proszę pana, to donos, nie mogę tego zrobić”, mówię. On na to, że donosem to taką działalność nazywa burżuazja. A my – frontem walki w słusznej sprawie. No, chyba że ja też mam taką mentalność… Strasznie się popłakałam, powiedziałam, że nie mogę. Kazali mi podpisać papier, że nikomu nie powtórzę tej rozmowy. Podpisałam, puścili mnie. Oczywiście natychmiast powtórzyłam całą rozmowę mamie.

Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75

[email protected], [email protected]

[email protected], [email protected]

[email protected]

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

[email protected]

Sekretarz redakcji: [email protected]

Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa

tel./fax +48 22 621 10 48

[email protected], [email protected]

[email protected], [email protected]

[email protected]

Dział marketingu: [email protected]

Dział sprzedaży: [email protected]

[email protected]

[email protected]

Audiobooki i e-booki: [email protected]

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, [email protected]

Wołowiec 2017

Wydanie I
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: