Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gorzka sake - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 listopada 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Gorzka sake - ebook

Mroczna i wielowątkowa powieść, której akcja jest szybka i ostra jak cięcie samurajskiego miecza.

W pogrążonej w kryzysie i wstrząsanej zamachami terrorystycznymi Japonii rozgrywa się bezlitosna i krwawa wojna o przejęcie władzy nad największymi klanami yakuzy. Na czele jednego z nich stoi twarda, niezwykle inteligentna i bezwzględna Suzu Campbell, prezes, a zarazem główna akcjonariuszka korporacji MTM, giganta inżynierii genetycznej. Z pomocą PeeDoga, hakera szukającego zemsty na zabójcach swojego przyjaciela, pani Campbell planuje zniszczenie potężnego klanu Yamanochi. Jednocześnie pracuje nad tajemniczym projektem biotechnologicznym, którego sukces zależy od współpracy z krwawym dyktatorem Korei Północnej.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-2377-2
Rozmiar pliku: 9,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I Kobe, Osaka (Ibaraki-kai)

Zabójca otworzył podłużną czarną walizeczkę. Wyjął z niej lufę, tłumik, zamek i kolbę. Złożył je z wprawą zdradzającą długoletnią praktykę, oparł karabin na podstawce i spojrzał w kierunku świątyni przez celownik optyczny. Wiedział, że ma czas, cel miał pojawić się dopiero za dwie minuty. Skierował lufę na wypełnioną piaskiem, zadaszoną kadzielnicę, która stała na dziedzińcu świątyni. Starannie podregulował optykę – mimo że od świątyni dzieliło go ponad trzysta metrów, mógł dojrzeć resztki wypalonych kadzideł, a nawet malutkie szare płatki popiołu, które spadły na biały piasek. Wprowadził nabój do komory i prawie bezgłośnie zaryglował zamek. Ostrożnie zablokował karabin w pozycji do strzału i zaczął obserwować dziedziniec świątyni przez niewielką lornetkę.

Poczuł, jak po plecach przechodzą mu ciarki. Był jednym z najlepszych fachowców w swojej branży, chłodnym i opanowanym do tego stopnia, że zyskał przydomek Mr. Ice. Jednak zawsze, gdy po raz pierwszy widział swój cel, nie na zdjęciu, lecz na własne oczy, przychodziła właśnie ta reakcja. Ciałem wstrząsał dreszcz, zupełnie jakby coś w jego wnętrzu brzydziło się czynem, którego miał za chwilę dokonać. Trwało to jednak tak krótko, że nawet najbardziej wnikliwy obserwator nie zauważyłby w tym zachowaniu niczego nadzwyczajnego.

Przed kadzielnicą stała młoda, elegancka kobieta. Pochyliła się, usiłując zapalić kadzidełko wetknięte w nieskazitelnie biały piasek wypełniający naczynie. Zabójca odłożył lornetkę i spojrzał na cel przez lunetę karabinu. Chciał dobrze się przyjrzeć, żeby wykluczyć pomyłkę. Krzyż celowniczy przesuwał się przez chwilę po włosach kobiety, aż w końcu znieruchomiał na linii czoła. Wtedy podniosła głowę. Zabójca zobaczył jej twarz. Była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widział.

Zawahał się. Nie dlatego żeby zabicie kobiety, nawet tak pięknej, było dla niego czymś nadzwyczajnym. Klient płacił, a on wykonywał zlecenie niezależnie od tego, kto był celem. Kobieta czy mężczyzna... nie było różnicy. Tym razem jednak poczuł niepokój.

Odsunął twarz od okularu celownika i przetarł oczy. Sięgnął po dostarczone przez zleceniodawcę zdjęcie, chcąc się upewnić, że ma przed sobą właściwą osobę. Co prawda nikt oprócz celu nie odwiedzał świątyni tak wcześnie rano, ale zabójca z doświadczenia wiedział, że wszystko było możliwe. Rzucił okiem na zdjęcie. Może w pierwszej chwili nie dostrzegł podobieństwa, bo kobieta na fotografii wydawała się sporo starsza od tej, która stała przy kadzielnicy. Nie ulegało jednak wątpliwości, że to ta sama osoba – miała nawet identyczny pieprzyk na lewym policzku.

Czas naglił. Zabójca pomyślał, że za chwilę będzie po wszystkim, i ponownie przyłożył oko do lunety karabinu. Spodziewał się zobaczyć cel przy kadzielnicy – rytuał oczyszczenia trwał zazwyczaj kilka chwil. Ujrzał jednak tylko snującą się w powietrzu smużkę dymu i zatknięte w piasek pałeczki kadzidła. Kobieta zniknęła.

Zaklął cicho pod nosem i po odczekaniu dokładnie dwóch minut przystąpił do likwidacji swego stanowiska. Kobieta zapewne była nadal w świątyni – mogła tam jednak spędzić sporo czasu, a on nie powinien ryzykować dłuższego pozostawania w tym miejscu. Trudno, sprawa opóźni się o dzień, może dwa. Był pewien, że już wkrótce wykona zadanie i otrzyma honorarium. W końcu ten konkretny cel w przeciwieństwie do wielu innych nie stanowił dla niego zbyt dużego wyzwania.

Przypomniał sobie najtrudniejsze zlecenie. Szef kartelu narkotykowego. Jeździł pancerną limuzyną i zawsze otaczał go wianuszek wysokich ochroniarzy. Nawet okna w jego wiejskim domu miały szyby pancerne. Nikt nie brał jednak pod uwagę tego, że ceglana ściana nie ochroni celu przed specjalnym pociskiem o tytanowym rdzeniu wystrzelonym z odległości półtora kilometra z ciężkiego karabinu snajperskiego. Zginął w salonie wraz z młodszą o dwadzieścia pięć lat żoną, byłą gwiazdą filmów porno. Jej śmierć była co prawda godna pożałowania, ale nieunikniona.

Zabójca rozłożył broń na cztery części. Schował je do walizeczki, układając w specjalnych wgłębieniach. Gdy zamykał wieko, wyczuł za sobą czyjąś obecność. Pamiętał, że dokładnie zablokował właz – nikt nie mógł tak po prostu wejść na dach niedużego pięciopiętrowego apartamentowca, który wybrał na stanowisko ogniowe. Na wszelki wypadek sięgnął jednak dyskretnie do kieszeni kurtki po nieduży pistolet i wstał, zupełnie jakby skończył już pakowanie. Udając, że schyla się po walizkę, odwrócił się błyskawicznie. Na dachu nie było nikogo.

Uśmiechnął się i obiecał sobie, że po wykonaniu zadania i zainkasowaniu honorarium pójdzie na długi urlop. Tokio już mu zbrzydło – może zrobi wypad do jakiegoś tropikalnego raju? A może pojedzie na...

Nie zdążył odnotować ruchu po lewej stronie. Nie poczuł nawet bólu. Jego odcięta od tułowia głowa potoczyła się po dachu i zatrzymała pod włazem, z otwartymi oczami skierowanymi w niebo. Gasnący mózg zdążył jeszcze dokończyć rozpoczęte zdanie i ostatnia myśl w życiu zabójcy brzmiała: „Malediwy...”.

# # #

Blade światło księżyca oświetlało tradycyjną japońską rezydencję. Jej istnienia trudno było się nawet domyślić w nowoczesnej i ruchliwej, słynącej ze sklepów i nocnego życia dzielnicy Osaki – Shinsaibashi. Kompleks trzech niskich drewnianych budynków ukryty był bowiem w bocznej uliczce, w starannie wypielęgnowanym ogrodzie oddzielonym od reszty świata wysokim murem.

W największym budynku, w głównej sali na podwyższeniu z grubych mat, siedział ubrany w czarne kimono mężczyzna. Przyprószone siwizną skronie i nieco obwisła skóra twarzy zdradzały, że nie był już młody, choć ciało miał szczupłe i wysportowane. Dłonie ułożył swobodnie na kolanach – jego postawa wyrażała spokój i koncentrację. Oczy miał zamknięte i postronny obserwator mógłby przypuszczać, że medytuje. On jednak intensywnie myślał. Niepokoił się – było już późno, a nadal nie otrzymał upragnionej wiadomości. Czyżby, postawiwszy wszystko na jedną kartę, przegrał? Czuł, jak ogarnia go lęk przed porażką.

Za obitymi papierem rozsuwanymi drzwiami pojawił się cień. Służący rozsunął cicho oba skrzydła shoji i klęcząc, złożył głęboki ukłon w kierunku podwyższenia.

– Przyszedł młody Tamazaki-san – oznajmił.

Mężczyzna nieznacznie skinął głową.

Służący skłonił się i zniknął w korytarzu, a w otwartych drzwiach pojawił się przystojny dwudziestokilkuletni chłopak. Podszedł do podwyższenia i klęknął na podłodze, składając głęboki ukłon. Mężczyzna poruszył się niespokojnie, przez chwilę jego twarz zdradzała zniecierpliwienie.

Młody człowiek usiadł poniżej podwyższenia. Tymczasem twarz mężczyzny znów była nieprzenikniona.

– Jakie przynosisz wiadomości, synu? – zapytał.

– Wybacz, ojcze... złe.

– Nie udało się?

– Nie, ojcze. Nie mam pojęcia, jak to zrobiła, ale... uszła z życiem. Natomiast gaijina znaleziono z odciętą głową. Nasz kontakt w policji mówi, że nie miał przy sobie broni ani dokumentów.

Mężczyzna drgnął, a po jego twarzy przebiegł nerwowy skurcz.

– Dziękuję, możesz odejść – powiedział zachrypniętym głosem.

Gdy młody człowiek wyszedł z pomieszczenia, mężczyzna sięgnął do stojącego pod ścianą niewielkiego, pokrytego czarną i złotą laką sekretarzyka, w którym zazwyczaj przechowywano sutry. Jednak zamiast buddyjskich tekstów wyjął z niego dużą żółtą kopertę.

Podszedł do miedzianego pojemnika, w którym żarzyły się równo pocięte kawałki węgla drzewnego. Otworzył kopertę i wyjął z niej plik papierów. Ostrożnie położył pierwszą kartkę na węglach i patrzył, jak papier zajmuje się ogniem, zwija się i czernieje. Następnie chwycił długie żelazne pałeczki i starannie rozdrobnił spopieloną kartkę, na której widać było jeszcze napis „Mr. Ice”. Powtórzył tę czynność z pozostałymi kartkami. Ogień strawił kolejno wyciąg z Sumitomo Bank, potwierdzający przelew sporej sumy na konto w Szwajcarii, kilka artykułów prasowych opisujących zabójstwa różnych ważnych osób na całym świecie, a na końcu dokładną mapę dzielnicy Kumochi w Kobe, na której zaznaczono świątynię.

W kopercie pozostało jeszcze zdjęcie. Wyjął je i długo przyglądał się twarzy pięknej kobiety. W końcu umieścił fotografię w pojemniku. Gdy ogień strawił błyszczący papier, mężczyzna ponownie podszedł do sekretarzyka, otworzył drugą szufladę i wyjął z niej nieduży pistolet.

Chwilę później wychodzący już z budynku chłopak usłyszał huk wystrzału. Kojiro Tamazaki, głowa rodziny Tamazaki, nie żył. Wojna o sukcesję w jednym z dwóch największych klanów yakuzy – Ibaraki-kai z Kobe – była zakończona.Rozdział II Tokio (Noriko)

Woda leniwymi kroplami spływała z ceramicznego pojemniczka do niewielkiego, wyżłobionego na kształt płytkiej prostokątnej kuwetki kamienia. Oznaczony złotym ideogramem kawałek sprasowanego tuszu przesuwał się prawie bezgłośnie po twardej powierzchni i w zetknięciu z wodą tworzył czarną, oleistą ciecz.

Noriko uwielbiała tę chwilę. Przygotowywanie sumi pozwalało się wyciszyć przed przystąpieniem do wykonania kaligrafii.

Sięgnęła po pędzel, zanurzyła go w tuszu i zdecydowanymi ruchami dłoni nakreśliła na dużym arkuszu papieru napis złożony z dwóch ideogramów:

如是 – nyoze.

Wyprostowała się i spojrzała krytycznie na swoje dzieło. Napisana półkursywą gyosho kaligrafia była dobra. Nawet bardzo dobra. Jednak coś wydawało się w niej zgrzytać.

Maksyma zen „jest, jak jest” zachęcała do spokojnej akceptacji stanu rzeczy, lecz była napisana pociągnięciami pędzla tak energicznymi, że można by je było określić prawie jako agresywne.

Noriko długo przyglądała się kaligrafii. Piętnaście pociągnięć pędzla – sześć w pierwszym, dziewięć w drugim kanji. Były jak smagnięcia kijem keisaku – tak mocne, że w wielu miejscach, gdzie zaczynała się kreska, tusz rozprysł się na drobniutkie kropelki.

Kaligrafia powinna schnąć przez kilka dni. Noriko podarła zapisany arkusz na strzępy w ciągu sekundy.

# # #

To, że Noriko będzie studiowała na Uniwersytecie Waseda, było ustalone chyba jeszcze przed jej urodzeniem. Jej ojciec, Masahiro Shizugatake, prezes i główny udziałowiec gigantycznego holdingu, który swą nazwę wziął od jego nazwiska, był absolwentem tej właśnie uczelni, podobnie zresztą jak ośmiu premierów i wielu szefów największych japońskich korporacji.

Noriko chciała studiować historię sztuki, ale z ojcem nie było dyskusji. Musiała i tym razem poddać się jego woli, choć okazywanie posłuszeństwa stawało się dla niej coraz trudniejsze. Nie zmieniało tego nawet to, że gdyby nie ojciec, byłaby skazana na wózek inwalidzki i powolne, nieuchronne umieranie.

Kwietniowy dzień był piękny. W obszernym kampusie uniwersytetu zaczęły właśnie rozkwitać wiśnie i niektóre azalie. Noriko czuła zapach wiosny, którego nie był w stanie zagłuszyć nawet intensywny aromat kawy wydobywający się z pobliskiej kafejki.

Dziewczyna nie cierpiała zapachu kawy – kojarzył się jej z laboratorium, w którym spędziła długie miesiące terapii. Zmarszczyła brwi – to wspomnienie było dla niej przykre. Miała wtedy trzynaście lat, a lekarze mówili, że choroba jest nieuleczalna. Przez pewien czas wydawało się, że mają rację. Oznaki zaczęły się od lekkich zaburzeń chodu i chwilowej utraty czucia w nogach, ale rozwój choroby był błyskawiczny. Gdy postawiono diagnozę – „ataksja Friedreicha, spowodowana dziedziczną wadą genu FXN” – Noriko była już na wózku inwalidzkim i miała przed sobą najwyżej dwadzieścia lat życia wypełnionego postępującym kalectwem.

W laboratorium zawsze parzono kawę. W jej rodzinnym domu ten napój był nieznany – ojciec pił tylko zieloną herbatę. Był upartym tradycjonalistą, jak przystało na potomka starożytnego rodu wojowników. Zapewne dlatego Noriko musiała uczyć się kaligrafii i filozofii zen.

To dzięki ojcu Noriko żyła i była zdrowa. Gdy lekarze stwierdzili, że nic nie da się zrobić, bo jej choroba jest nieuleczalna, on nie pogodził się z wyrokiem. Stworzył laboratorium, ściągnął do niego najlepszych genetyków, którzy w ciągu zaledwie dwóch lat opracowali eksperymentalną terapię. Nie czekał na jej zatwierdzenie przez Ministerstwo Zdrowia – skomplikowana procedura ciągnęłaby się latami. Ojciec złamał prawo – gdyby wyszło to na światło dzienne, musiałby odpowiadać przed sądem. W sumie nic dziwnego, że w zamian za to oczekiwał od córki posłuszeństwa. Noriko zmarszczyła czoło na wspomnienie jego apodyktyczności, ale już chwilę później się rozchmurzyła. W piękny wiosenny dzień nie sposób być ponurym.

Uniwersytet Waseda był dla Noriko miłym zaskoczeniem. Spodziewała się uczelni z tradycjami, bardzo zakurzonej i nudnej. Tymczasem program nauczania okazał się ciekawy, w kampusie można było spotkać studentów z całego świata, a życie towarzyskie kwitło.

Po harówce w szkole średniej, a zwłaszcza po morderczym wkuwaniu do matury uniwersytet wydał się Noriko miejscem, gdzie może wreszcie wypocząć. Zwłaszcza że w przeciwieństwie do szkoły na uczelni nikt jej nie szykanował za to, że była „panienką z dobrego domu”, chociażby dlatego, że ojciec załatwił jej zmianę nazwiska.

Gdzieś daleko, na horyzoncie, majaczyła niemiła perspektywa podjęcia pracy i wejścia w korporacyjny kierat Shizugatake Holdings, ale chwilowo Noriko czuła się tak wolna jak jeszcze nigdy w życiu, może z wyjątkiem okresu wczesnego dzieciństwa.

Wolność była też podstawową zasadą, którą kierował się Uniwersytet Waseda. W przeciwieństwie do wielu innych uczelni można było znaleźć tu wykładowców krytykujących system polityczny i społeczny. Niektórzy cieszyli się dużą popularnością wśród studentów. Jednym z nich był młody doktor, który wykładał na Wydziale Nauk Politycznych. Nazywał się Orochi Makabe.

# # #

– Jest was tutaj, w tej sali, około pięćdziesięciu osób. Z tego, co widzę, panie stanowią około połowy. W związku z tym właśnie do pań mam jedno krótkie, ale bardzo istotne pytanie.

Wszyscy patrzyli z wyczekiwaniem na mężczyznę, który stał na niewysokim podium, przy pulpicie. Doktor Orochi Makabe był znany z ciekawych wykładów i nieortodoksyjnych poglądów, dlatego też frekwencja była wysoka. Wykładowca uśmiechnął się i przetarł jedwabną chusteczką swe eleganckie okulary w cienkiej tytanowej oprawce. Następnie schował je do kieszeni klubowej marynarki.

– Dlaczego wy, kobiety, zdecydowałyście się na coś tak bezsensownego i tak mało dla was przydatnego jak studia uniwersyteckie? – zapytał, a na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmiech.

Wśród zebranych studentów rozległy się szepty, a Makabe patrzył na audytorium z ironicznym uśmiechem, jakby rozkoszując się reakcją na swoje słowa.

– I co, nie macie odwagi powiedzieć mi, że moje pytanie jest skandaliczne, seksistowskie, szowinistyczne? A może zgadzacie się z tym, co powiedziałem?

Szepty tym razem były zdecydowanie głośniejsze, a w sali zapanowało poruszenie.

Wykładowca gestem ręki dał znać, że chce kontynuować.

– No cóż, jeżeli ktoś z was pomyślał, że z mojego pytania implicite wynika teza o intelektualnej niższości kobiet, to rzeczywiście mógł uznać je za skandaliczne. Problem w tym, że o kimś, kto tak pomyślał, musiałbym niestety powiedzieć, i to explicite, że jest osobą leniwą intelektualnie. – Z ironicznym uśmiechem zwrócił się do siedzącej nieco z tyłu pulchnej dziewczyny w okularach: – Proszę się tak nie czerwienić Kurogawa-san. Nigdy nie podejrzewałbym tak dobrej studentki jak pani o intelektualne lenistwo.

W sali ponownie rozległy się szepty, a tu i ówdzie tłumiony śmiech.

– Jak wiadomo, studia uniwersyteckie poszerzają nasze horyzonty i rozwijają intelekt. Są także przygotowaniem do zawodu, inwestycją, po której zarówno sami studenci, jak i całe społeczeństwo spodziewają się określonego zwrotu. Sięgnę do truizmu: jedynym bogactwem naszego kraju, który jest ubogi w surowce naturalne, są ludzie. W globalnej gospodarce o sukcesie danego społeczeństwa czy jeśli wolicie, narodu lub państwa, decydują zasoby ludzkie i ich jakość, czyli poziom wykształcenia. Na światowej arenie wygrywają zatem kraje mające najlepsze systemy edukacji. Japonia niewątpliwie zalicza się pod tym względem do absolutnej czołówki. Jednakże rok w rok rezygnujemy z wykorzystania ogromnej części naszych zasobów. Mówię oczywiście o kobietach. Powiem wam, co mówią dane statystyczne... Na sto japońskich kobiet tylko sześćdziesiąt jest aktywnych zawodowo. Z tych sześćdziesięciu z kolei czterdzieści dwie wypadają z rynku pracy natychmiast po urodzeniu pierwszego dziecka! To aż siedemdziesiąt procent! Dla porównania – w Stanach ta liczba to zaledwie trzydzieści procent. – Makabe przerwał i zaczął uważnie przyglądać się swoim słuchaczom. – Aha! Widzę błysk w waszych oczach. Brawo! Rozumiecie teraz, drogie panie, że moje prowokacyjne pytanie miało podwójne dno. Po co studiować, skoro zgodnie z uświęconą japońską tradycją waszą rolą jest wyjść za mąż, urodzić dzieci i być gospodynią domową. Do tego nie trzeba dyplomu uniwersyteckiego, prawda?

Pięćdziesiąt par oczu patrzyło z uwagą na wykładowcę.

Doktor Makabe stanął przed pierwszym rzędem słuchaczy i spoglądając na nich, podjął swój wykład:

– Skoro znamy już podstawowe fakty dotyczące niskiej aktywności zawodowej kobiet, chciałbym, żebyśmy zastanowili się nad tym, jakie to ma skutki dla gospodarki. Mniej kobiet w pracy oznacza mniejsze dochody, mniejszą konsumpcję i mniejsze podatki. Nie wspomnę już, że w naszej gospodarce brakuje rąk do pracy... Jeden z międzynarodowych banków inwestycyjnych obliczył, że gdyby aktywność zawodowa japońskich kobiet osiągnęła poziom amerykański, to nasza gospodarka pozyskałaby dodatkowo osiem milionów pracowników, a dochód narodowy wzrósłby o piętnaście procent!

– W takim razie co trzeba zrobić, żeby tak się stało? – wyrwało się pulchnej dziewczynie w okularach.

Inni studenci spojrzeli na nią zdziwieni, więc zmieszana zakryła usta dłonią i usiadła.

– Doskonałe pytanie, Kurogawa-san. Szkoda tylko, że zaadresowane do niewłaściwej osoby. Proszę może w tej kwestii napisać do premiera Shimazu. Jestem jedynie wykładowcą socjologii, dlatego też chętniej zajmuję się samym zjawiskiem i jego przyczynami. A skoro już mówimy o przyczynach...

Noriko patrzyła z podziwem na młodego wykładowcę. Doktor Makabe potrafił gładko łączyć różne zagadnienia, wykazując istniejące między nimi związki. Przez kolejne pół godziny omawiał historię dyskryminacji kobiet w Japonii. Opisał skutki, jakie miało przejście z szamańskiego matriarchatu plemiennego do centralistycznego, biurokratycznego modelu chińskiego. Pokazał, jak ideologia konfucjańska i pierwiastek bramański w buddyzmie wpłynęły na pozycję kobiety, narzucając koncepcję „trzech posłuszeństw”.

Noriko się zamyśliła. Norma społeczna, zgodnie z którą kobieta ma być najpierw posłuszna ojcu jako córka, potem mężowi jako żona, a w końcu synowi jako wdowa – jakie to perfidne. Najgorsze, że pod presją oczekiwań rodziny i społeczeństwa kobiety od najmłodszych lat przyjmowały swą podrzędną rolę jako oczywistość. Czy w końcu ona sama nie podporządkowała się ojcu? Zapewne będzie on oczekiwał, że jego córka po ukończeniu studiów przyjmie bez szemrania rolę posłusznej żony. To w końcu tradycja. Noriko zacisnęła zęby. Była na siebie zła. Dlaczego nigdy nie zastanawiała się nad istniejącym porządkiem? Dlaczego nie dostrzegła oczywistej niesprawiedliwości? Może przez to, że podobnie jak wszystkie inne kobiety była od małego wdrażana do swej roli. Nie zmieniały tego nawet typowo męskie treningi kendo i aikido, na które musiała chodzić od dziecka, zgodnie zresztą z wolą ojca, któremu przynajmniej w tej kwestii musiała zastąpić syna.

Wykład tymczasem dobiegł końca. Studenci wstawali, szurając krzesłami, a doktor Makabe stał przy pulpicie i układał papiery, by schować je do teczki. Była to jedna z tych typowych, w gruncie rzeczy krępujących chwil, kiedy wszyscy w sali czują się niezręcznie. Przez ten krótki czas – może minutę, może mniej – wykładowca udaje, że jest zajęty pakowaniem swoich rzeczy, podczas gdy naprawdę czeka na to, żeby ktoś do niego podszedł i zadał pytanie, a studenci są skrępowani, bo choć wyczuwają to oczekiwanie, nie mają ochoty na rozmowę lub też po prostu nie mają niczego do powiedzenia.

Noriko po chwili wahania podeszła do pulpitu. Makabe odłożył papiery i uśmiechnął się do studentki.

– W czym mogę pomóc, Yamada-san? – zapytał, starając się nie dać po sobie poznać, że Noriko zrobiła na nim wrażenie.

– Zastanawiałam się nad trwałością paradygmatu, który spycha kobiety do roli podrzędnej wobec mężczyzn – stwierdziła dziewczyna, zerkając prosto w oczy wykładowcy.

Makabe usiłował ukryć zmieszanie, wrócił więc do pakowania papierów.

– Czy doszła pani do jakichś wniosków? – zapytał lekko zachrypniętym głosem.

– Wydaje mi się, że jest on trwały tylko dopóty, dopóki akceptują go same kobiety – stwierdziła Noriko. – To coś jak syndrom ofiary.

– To prawda. Kobiety są uczone pasywności i przestrzegania konwenansów dotyczących ról społecznych. Nie spotkałem jeszcze kobiety, która zaprosiłaby mężczyznę na kawę.

– Obawiam się, że nie zaproszę pana na kawę – stwierdziła Noriko – ale jeśli ma pan ochotę, zapraszam na zieloną herbatę. Nie cierpię zapachu kawy.

– Nie musi mi pani niczego udowadniać. Mogę zrobić z pani pytania temat kolejnego wykładu...

– Herbata do niczego nie zobowiązuje – rzuciła rzeczowo Noriko i po chwili wahania dodała: – A ponadto już mam chłopaka.

– Oczywiście. – Makabe skinął głową. – Rozumiem...

# # #

Gabinet ojca mieścił się na czterdziestym trzecim piętrze wieżowca Shizugatake Holdings w eleganckiej dzielnicy Chiyoda. Jak na Tokio był to bardzo wysoki budynek i jadąc windą, Noriko pomyślała, że jej ojciec musi być zawsze na szczycie.

Była niespokojna – nie miała pojęcia, po co wezwał ją do siebie. Od czasu gdy rozpoczęła studia, nie widywali się często, ale Noriko doskonale wiedziała, że ojciec jest na bieżąco informowany o wszystkim, co dotyczy jego córki. Próbowała przypomnieć sobie, czym takim mogła mu ostatnio podpaść? W czasie ostatniej imprezy kółka tenisowego trochę się upiła, ale to przecież jeszcze nic takiego. Na Wasedzie impreza goni imprezę i często pije się alkohol.

Dlaczego więc ojciec ją wzywa? Powinien dać jej więcej swobody i przestać ją ograniczać. Poczuła, że ma na policzkach wypieki – jej dłonie zacisnęły się w pięści. Była wściekła na ojca i na cały świat. Towarzyszący jej ochroniarz na szczęście niczego nie zauważył. Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. Złość minęła – Noriko nie obawiała się już niezadowolenia ojca, ale niespodziewana, choć krótka zmiana nastroju wytrąciła ją z równowagi.

Ochroniarz otworzył drzwi i wskazał jej wnętrze, po czym złożył ukłon i wycofał się.

Noriko nie bywała u ojca zbyt często, ale doskonale znała jego gabinet. Wystrój nie zmienił się od lat – był surowy, lecz elegancki. Drewno podłóg, szkło okien i beton ścian, którego szarość została złamana jednym jedynym zwojem kaligrafii. Pod szczytową ścianą, na podwyższeniu, stała pokryta czerwoną laką samurajska zbroja. Poza nią nic nie ożywiało spartańskiego wnętrza.

Shizugatake stał przy oknie, z którego widać było ogrody pałacu cesarskiego.

– Nie będziesz się już spotykać z tym... Amerykaninem. – W głosie ojca Noriko zabrzmiała nuta pogardy.

– Bo jest gaijinem? – spytała Noriko i przygryzła wargę.

– Bo jest narkomanem – stwierdził chłodno Shizugatake. – Nie możesz zadawać się z kimś takim jak on.

– To nieprawda, James nigdy... – Noriko nie dokończyła zdania, bo uświadomiła sobie, że chłopak przyznał się jej do tego, że palił marihuanę.

– Noriko, dostałaś nowe życie i nie pozwolę, żebyś je marnowała dla takiego...

– James jest dobrym chłopakiem. – Głos Noriko był bardzo cichy.

– Jest narkomanem – powtórzył ojciec – i prędzej czy później trafi do więzienia albo zostanie deportowany.

– Tato, nie jestem już dzieckiem, nie możesz o wszystkim decydować za mnie – stwierdziła Noriko drżącym z napięcia głosem. – I będę z Jamesem niezależnie od tego, co o nim myślisz. Jeśli będzie trzeba, pojadę za nim do Stanów.

– Chcesz być samodzielna? Dobrze. Zobaczymy, jak sobie poradzisz bez mojej pomocy.

Na twarzy Shizugatake widać było z trudem tłumiony gniew.

– Tato, zrozum mnie, proszę, nie chcę...

– Rozmowa skończona – uciął Shizugatake. – Masz z nim natychmiast zerwać. Jeśli tego nie zrobisz, poniesiesz konsekwencje.

Noriko wiedziała, że nie pomogą już żadne prośby – ojciec podjął decyzję, od której nie było odwołania. Zacisnęła usta, ukłoniła się i wyszła z gabinetu szybkim krokiem, mimowolnie trzaskając drzwiami. Do środka zajrzała zaniepokojona hałasem sekretarka. Shizugatake odprawił ją gestem dłoni.

Został sam. Przeszedł się po gabinecie, po czym usiadł za biurkiem. Cisza w pomieszczeniu odizolowanym od świata dźwiękoszczelnym szkłem wydała mu się nieznośna. Położył splecione dłonie na blacie i w zamyśleniu kręcił kciukami. Po chwili chwycił za telefon.

Gdy skończył rozmowę, odetchnął z ulgą. Teraz mógł już tylko czekać na rozwój sytuacji. Wiedział, że to, co zrobił, jest właściwe, choć w głębi duszy odczuwał wstyd. Zacisnął usta i skinął głową, jakby chcąc potwierdzić samemu sobie, że usprawiedliwiają go okoliczności. Jego odczucia nie były ważne – dla córki był gotów zrobić wszystko.

# # #

James Gallagher był szczęśliwy. Ten przyjemny stan umysłu widać było w każdym ruchu jego wysportowanego ciała. Szedł sprężystym krokiem przez zieleniący się nieśmiało, kwietniowy kampus Uniwersytetu Waseda. Spoglądał na innych studentów z góry, choć nie dlatego, że uważał się za lepszego od nich, ale z tej prostej przyczyny, że był o wiele wyższy od Japończyków.

Sto osiemdziesiąt pięć centymetrów, które w jego rodzinnym Teksasie na nikim nie robiło większego wrażenia, w Tokio pozwoliło mu między innymi zostać gwiazdą uniwersyteckiej drużyny koszykówki. Ze swoimi jasnymi włosami, nieodłącznym uśmiechem i niebieskimi oczami James był archetypem przystojnego gaijina, podobnego do bohaterów amerykańskich filmów akcji. To oczywiście czyniło go obiektem zainteresowania japońskich dziewcząt, w każdym razie tych, których pociągała u chłopaków „egzotyka”.

Na Noriko zwrócił uwagę już pierwszego dnia. Nie było w tym zresztą nic dziwnego, bo była inna od wszystkich Japonek, bardzo wysoka i szczupła do tego stopnia że można było ją uznać za chudą. Patrząc na jej wzrost, James nie dziwił się, dlaczego nie interesują się nią jego japońscy koledzy – większość z nich była od niej sporo niższa.

Przez pół roku, które minęło, zanim zaczęli się spotykać, James korzystał z każdej okazji, żeby być blisko Noriko. Zapisał się nawet do tych samych klubów i kółek naukowych co ona.

Przed wyjazdem do Japonii czytał, że młodzi Japończycy mają coraz mniejszą skłonność do seksu. Było to podobno spowodowane przenoszeniem relacji międzyludzkich – w tym także tych natury erotycznej – w świat wirtualny. Jeśli nawet rzeczywiście tak było, to Noriko z pewnością stanowiła wyjątek.

Idąc w kierunku głównego audytorium, rozmyślał o ich wspólnej przyszłości. Chciał, żeby po skończeniu studiów wzięli ślub, ale bał się o tym powiedzieć Noriko. W Japonii mężatka ma małe szanse na karierę zawodową, a Noriko była osobą tak niezależną, że nie wyobrażał sobie, żeby mogła zostać zwykłą gospodynią domową.

Gdy mijał posąg przedstawiający zapewne jednego z rektorów uniwersytetu – nigdy nie zadał sobie trudu, żeby dowiedzieć się, kim jest odlana z brązu postać – u jego boków pojawiło się niespodziewanie dwóch ludzi. Jeden z nich, młody mężczyzna ubrany w dżinsy i sportową marynarkę, wyglądał na studenta, drugi natomiast, ubrany w garnitur, przywodził na myśl gangstera. Miał ponurą twarz i był niewysoki, ale masywny.

– Pan James Gallagher? – W ustach Japończyka nazwisko zabrzmiało jak „Garaga”.

– Tak, to ja – odpowiedział osłupiały chłopak.

Mężczyźni pokazali policyjne legitymacje.

Chłopak natychmiast wyciągnął z portfela zezwolenie na pobyt w Japonii, ale policjanci nie spojrzeli nawet na dokument. Starszy z nich oświadczył poważnym głosem:

– Jest pan aresztowany pod zarzutem posiadania nielegalnych substancji odurzających.

James poczuł, że uginają się pod nim kolana. Wykrztusił jedynie:

– Ale... ja nic takiego... na jakiej podstawie...

– Artykuł 242 ustęp 1 Ustawy o kontroli obrotu narkotykami z 10 lipca 1948 roku. W pańskim pokoju w akademiku znaleziono porcję marihuany. A teraz pozwoli pan z nami.

Młodszy policjant wskazał gestem ręki bramę kampusu. Szturchnął lekko chłopaka, dając mu znak, żeby zaczął iść. Sam kroczył za nim, podczas gdy jego starszy kolega pozostał przy klombie azalii, przy którym zatrzymali Amerykanina.

Gdy młodszy policjant i aresztowany byli już wystarczająco daleko, mężczyzna w garniturze wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer.

– Szefie, mówi inspektor Takada. Sprawa załatwiona, zgodnie z pańskim poleceniem. Tak, omówimy wszystko z prokuratorem. Będzie deportowany i dostanie co najmniej dziesięcioletni zakaz wjazdu do Japonii.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: