Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gra w życie - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
3 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Gra w życie - ebook

 

Czworo ludzi znika bez śladu w dniu swoich urodzin. Samotna matka-żołnierka z syndromem stresu pourazowego po misjach w Afganistanie, czarujący chłopak spodziewający się pierwszego dziecka z narzeczoną, wzorowy student i kochająca matka dwójki małych dzieci. Pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego – jedyne, co ich łączy, to kartka urodzinowa znaleziona w ostatnim znanym miejscu pobytu każdego z nich. Na niej zawsze widnieje taka sama wiadomość:

Twój prezent to gra.

Zagraj – jeśli się odważysz.

Policja nie interesuje się sprawą: przecież to tylko zabawa. Rodziny zaginionych jednak szaleją z niepokoju, więc w poszukiwania zostaje zaangażowana psycholożka i detektywka Augusta Bloom. Gdy kobieta zaczyna zagłębiać się w sprawę, z niepokojem odkrywa, co łączy wszystkie cztery osoby.

To coś, co sprawia, że są bardzo niebezpieczne.

Gdy znikają kolejni ludzie, doktor Bloom rozpoczyna wyścig z czasem, by namierzyć organizatorów tajemniczej gry. Nie wie jednak, czy jej dochodzenie powstrzyma przestępców, czy też im pomoże…

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8053-541-1
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Złote włosy czternastoletniej Seraphine Walker opadały burzą ślicznych loków. Była ubrana w obcisły szkolny sweterek i krótką spódniczkę. Miała w sobie coś ujmującego, co natychmiast przyciągało uwagę. Ale podobnie jak świetliki roztaczające swój hipnotyzujący blask, by przyciągnąć ofiary, Seraphine Walker nie była taka, jak mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka.

Rozległ się dzwonek. Seraphine upuściła ołówek. Drewienko uderzyło o ziemię z cichym stuknięciem, z zaostrzonego rysika spadły kropelki krwi i rozbryznęły się na lśniącym parkiecie. Woźny leżał obok ołówka, przyciskał dłonie do szyi. Szkarłatna plama rozlewała się wokół jego skurczonego ciała. Prawie na pewno umierał.

Piękny widok. Czy wypadało tak myśleć? Prawdopodobnie nie. Ale nie wypadało też stać i patrzeć, jak przy każdym oddechu bąbelki krwi wykwitają mu na wargach i pękają na brodzie.

Seraphine wiedziała, że powinna odwrócić wzrok, ale nie mogła tego zrobić. Była zafascynowana. Wzbierało w niej wszechogarniające pragnienie, by się zbliżyć, przyklęknąć i sprawdzić, czy rana zadana jej ołówkiem jest czysta i gładka, czy może rozdarta i poszarpana. Logika podpowiadała pierwszą opcję. Seraphine dźgnęła go prędko i stanowczo, więc dziura powinna być zgrabna i okrągła, ale chciała wiedzieć na pewno. Podejdzie tylko troszkę bliżej.

– Seraphine? Seraphine?

Pani Brown biegła ku niej przez salę gimnastyczną. Potężny biust nauczycielki plastyki podskakiwał w górę i w dół, w górę i w dół, sztruksowa spódnica plątała się jej wokół kostek. Na twarzy kobiety malowały się panika i przerażenie. Seraphine była zaskoczona. Spodziewała się złości. Popatrzyła na rozdygotaną, szlochającą Claudię siedzącą z nisko spuszczoną głową i kolanami podciągniętymi pod brodę. Pani Brown przebiegła obok, nie zwracając na nią uwagi. Dziewczyna spojrzała na nią i rozpłakała się jeszcze głośniej. Oczy miała czerwone, a policzki umazane łzami, ale w jej twarzy było też coś dziwnego. Nie wyrażała ani śladu ulgi.

Seraphine była dobra w czytaniu ludzi. Bardzo dobra. Nie zawsze jednak potrafiła ich zrozumieć. Czemu ludzie płaczą albo krzyczą? Czemu uciekają?

Dlatego ich obserwowała. Badała ich, uczyła się. Naśladowała. Zwodziła.3

Seraphine siedziała w komendzie w małym pomieszczeniu bez okien. Zastanawiała się, czy jej odpowiedzi brzmią przekonująco, naturalnie. Nie miała pojęcia, jak o czymś takim powinna mówić normalna osoba. Całą swoją wiedzę czerpała z seriali policyjnych, książek i własnej wyobraźni.

– Proszę, opowiedz nam jeszcze raz: co robiłyście dziś rano na sali gimnastycznej? – Posterunkowa Caroline Watkins już dwa razy o to pytała. Miała wysoki, dziewczęcy głos. Ciemne włosy związała w schludny koczek na karku. Na jej twarzy dało się dostrzec grubą, lecz perfekcyjnie nałożoną warstwę makijażu. Za każdym razem, kiedy powtarzała pytanie, drgała jej lewa powieka.

Seraphine wzruszyła ramionami.

– Po prostu się nudziłyśmy – odparła po raz trzeci.

– Mówiłaś, że woźny Darren Shaw poszedł za tobą i Claudią Freeman, tak?

Seraphine skinęła głową. Watkins wskazała brodą na dyktafon.

– Tak.

– A ołówek?

– Miałam go w kieszeni.

Policjantka spojrzała Seraphine prosto w oczy.

– Ach, tak. Byłaś po lekcji plastyki. – Jej wargi rozciągnęły się w ledwie zauważalnym uśmiechu.

– Nie, po rysunku technicznym – poprawiła ją Seraphine.

– Oczywiście. Mój błąd. – Posterunkowa udała, że koryguje coś w notatkach. – A więc pan Shaw podszedł do Claudii na sali gimnastycznej. Powiedziałaś, że miała kłopoty. Co miałaś przez to na myśli? – Znów drgnęła jej powieka.

Seraphine powtórzyła słowo w słowo wcześniejszą odpowiedź:

– Trzymał ją za kark i wkładał rękę pod bluzkę.

– I jesteś pewna, że to nie było konsensualne?

Seraphine zawahała się na chwilę, żeby zastanowić się, czego ta krowa Claudia mogła im nagadać. Były w dobrych stosunkach, ale Seraphine wiedziała, że koleżanka ma do niej pretensje o jej popularność. Jak daleko Claudia mogłaby się posunąć, żeby jej zaszkodzić?

– Jesteś pewna, że zmuszał Claudię do czegoś wbrew jej woli? – dodała policjantka.

– Ona ma piętnaście lat – odparła Seraphine, urażona sugestią, że mogłaby nie rozumieć znaczenia słowa „konsensualny”.

Na policzki posterunkowej wystąpił rumieniec.

Matka Seraphine dotąd milczała, tak jak ją poinstruowano – taka z niej posłuszna gęś – ale teraz nie mogła się powstrzymać.

– Co pani sugeruje? – zapytała ostro, rozplatając ręce. – Jesteśmy porządną rodziną. Moja córka nigdy by nikogo nie skrzywdziła. Ten człowiek ją przeraził, więc zwyczajnie próbowała się bronić.

– Czy tak było, Seraphine? Bałaś się? – zapytała Watkins.

– Tak.

– Woźny puścił Claudię i cię zaatakował?

– Tak.

– A ty rzuciłaś się na niego z ołówkiem, żeby, jak sama powiedziałaś, go zadrapać?

– Tak. – Seraphine nie rozwijała tematu.

Kobieta ani na chwilę nie oderwała od niej oczu.

Nie wierzy mi, pomyślała Seraphine. Opuściła wzrok i skuliła ramiona, zsunęła się nieco na krześle i zaczęła skubać skórki przy paznokciach. Jestem przestraszoną czternastolatką. Nie chciałam zrobić nikomu krzywdy. Próbowałam tylko pomóc koleżance, a teraz jestem przesłuchiwana.

Przez moment obawiała się, że zawaliła sprawę. Może przybrała niewłaściwą postawę albo w jej wyrazie twarzy było coś nie tak. Policjanci są przecież ćwiczeni w wykrywaniu oszustów.

Watkins jednak zebrała papiery.

– Dobrze, na razie to nam wystarczy. Zróbmy sobie przerwę. Posterunkowy Felix zaprowadzi was do stołówki. – Kobieta spojrzała na matkę Seraphine. – Przydałoby się coś zjeść na odreagowanie. – Przeniosła wzrok na dziewczynę i uśmiechnęła się ciepło. – A potem znów porozmawiamy.

Seraphine skinęła głową. Jestem bezbronną nastolatką w ciężkim szoku. Jestem bezbronną nastolatką w ciężkim szoku. Odkryła, że powtarzanie wskazówek w myślach pomaga trzymać się roli.

Policjantka wstała i ruszyła do drzwi. Seraphine się rozluźniła. Już wiedziała, że to będzie bułka z masłem.4

Wskazówka sekundowa na dużym zegarze wiszącym w gabinecie dochodziła do dziewiątki. Doktor Bloom przyglądała się jej uważnie, czując, jak każde tyknięcie odpędza jej lęki i rozpraszające myśli, by przez kolejną godzinę mogła skoncentrować się wyłącznie na drugiej osobie. Po lekturze notatek już wiedziała, że to nie będzie łatwa sesja. Ofiara traumatycznego przeżycia, zmuszona do tłumaczenia się z czegoś, co było pierwotnym instynktem, a nie świadomą decyzją.

Tik.

Tak.

Czternaście lat. W tym wieku powinno się jeszcze stać jedną nogą w świecie dzieciństwa. Niewinność powinna ulatniać się powoli, stopniowo: najpierw święty Mikołaj i Wróżka Zębuszka. Następnie odkrycie, że nasi rodzice mają wady. Później, że ludzie bywają samolubni, i wreszcie, że świat potrafi być niewyobrażalnie okrutny. Jeśli młody człowiek zostanie wyszarpnięty z dzieciństwa jednym brutalnym ruchem, pozostaną mu tylko zaprzeczenie, złość i ostatecznie rozpacz.

Bloom nie była w stanie cofnąć czasu, by wymazać traumę. Mogła jednak spróbować podsycić światło w umyśle dziecka i stłumić jego niepokój.

Seraphine zawahała się w drzwiach pokoiku i przyjrzała uważnie doktor Bloom. Kobieta siedziała w fotelu z wysokim oparciem i drewnianymi podłokietnikami. Miała krótko obcięte włosy barwy owsianki, była ubrana w czarne spodnie i zielony sweter w serek. Do tego dobrała płaskie czarne buty, które matka Seraphine opisałaby jako „rozsądne”. Stopy psycholożki ledwo sięgały ziemi.

Jest niska tak jak ja, pomyślała dziewczyna. To może się przydać.

– Dzień dobry, Seraphine. Proszę, wejdź. – Doktor Bloom trzymała dłonie na kolanach. Ściskała w nich czarną książeczkę. Odczekała, aż Seraphine usiądzie, i dopiero wtedy znów się odezwała. – Jak się dziś czujesz?

Seraphine zamrugała kilka razy.

– W porządku – odparła. Bezpieczna odpowiedź.

– W porządku – powtórzyła doktor Bloom. – Czy wiesz, dlaczego twoja mama poprosiła, żebym z tobą porozmawiała?

– Przez woźnego.

Kobieta skinęła głową.

– Wiesz, że jestem psycholożką? – Bloom poczekała kilka sekund na reakcję. – Pracuję z młodymi ludźmi oskarżonymi o popełnienie przestępstwa.

– Więc pracuje pani dla policji?

– Czasami, ale głównie dla prawników i ich klientów albo dla zespołów do spraw młodocianych przestępców. Zazwyczaj pomagam im w przygotowaniach do procesu. Twoja mama poprosiła, żebym się z tobą spotkała, bo martwi się, jak to niedawne doświadczenie wpłynęło na twój stan. Jestem tu, żeby pomóc ci się z tym uporać. Wszystko będzie przebiegało w twoim tempie. Tu są chusteczki i woda, a jeśli w którymkolwiek momencie będziesz chciała zrobić przerwę, to powiedz.

Seraphine zerknęła na pudełko z chusteczkami. Oczekuje, że będę ich potrzebować, uznała.

– Wiem już, że jesteś zdolną uczennicą, a twoi nauczyciele uważają, że masz duży potencjał. Lubisz szkołę?

Seraphine wzruszyła ramionami.

– Twoja mama powiedziała mi, że odnosisz sukcesy w sporcie. Należysz do drużyny siatkarskiej i reprezentowałaś swoje hrabstwo w turniejach badmintona. Zgadza się?

Kolejne wzruszenie ramion.

– A w zeszłym roku grałaś główną rolę w szkolnym przedstawieniu. Jesteś bardzo wszechstronna.

Seraphine zaczęła wiercić się na krześle. Ogarnij się, pomyślała. Zachowujesz się jak te idiotki ze szkoły. Spojrzała na wyprostowaną terapeutkę siedzącą ze stopami ustawionymi równiutko jedna przy drugiej i dłońmi złożonymi na kolanach. Poprawiła własną postawę.

– Jestem dobra w matematyce i innych przedmiotach ścisłych.

Doktor Bloom skinęła głową.

– I lubię sport. – Seraphine przesunęła prawą stopę tak, by znajdowała się idealnie pod prawym kolanem.

– Jesteś jedynaczką. Masz bliskie relacje z rodzicami?

– Bardzo.

– To dobrze. – Terapeutka uśmiechnęła się, jakby ta odpowiedź szczerze ją ucieszyła. – Mogłabyś mi powiedzieć, co masz na myśli, mówiąc „bardzo”?

Seraphine postawiła lewą stopę tuż przy prawej.

– Lubię też rysunek techniczny, bo pan Richards jest dobrym nauczycielem.

I zawsze bardzo dobrze ostrzy ołówki.

– Rozumiem.

– Jest pani lekarzem? – zapytała Seraphine, kładąc dłonie na udach.

– Nie, ale mam doktorat z psychologii. Wiesz, co to oznacza?

Dziewczyna skinęła głową.

– Którą uczelnię pani skończyła? Nie wiem, czy powinnam sobie zawracać głowę studiami. Mam wrażenie, że to strata czasu. Mogłabym zamiast tego zacząć zarabiać. Jak pani myśli?

– Powiedziałabyś, że jesteś bliżej z matką czy z ojcem?

Ani z jednym, ani z drugim.

– Z obojgiem jestem blisko. Tak samo.

– Wspierają cię po tym zajściu?

Siebie nawzajem wspierają. Jakby to oni byli tu ofiarami. Seraphine zamaskowała irytację uśmiechem.

– Są fenomenalni.

– Fenomenalni?

Nastolatka czuła na sobie spojrzenie brązowych oczu doktor Bloom.

– Masz dużo szczęścia, Seraphine.

W głosie psycholożki pobrzmiewała dziwna nuta, jakby w rzeczywistości miała na myśli coś zupełnie przeciwnego.

– Czy mogłabyś opowiedzieć mi własnymi słowami, co wydarzyło się na sali gimnastycznej?

Seraphine wzięła głęboki wdech. Była na to przygotowana.

– Claudia i ja weszłyśmy do środka, a woźny ruszył za nami. Okazało się, że już od kilku miesięcy widywał się z Claud. Nie żeby ona tego chciała. Gwałcił ją. A kiedy zobaczył, jak tam idziemy, uznał, że zabawi się z nami jednocześnie. Claudia próbowała go powstrzymać, ale on zaczął się do mnie dobierać. Zapędził mnie do kąta i odciął mi drogę ucieczki. Nie wiedziałam, co robić. Więc… – Zamilkła na chwilę. Musiała to dobrze ubrać w słowa. – Miałam w kieszeni ołówek, więc go nim uderzyłam. Pomyślałam, że może go zadrapię albo zranię i będziemy miały szansę uciec. Ale rysik wbił mu się w szyję, dziab, i nagle pojawiło się mnóstwo krwi. Była wszędzie, on się poślizgnął i upadł, a potem już nie wstał. I na tym się skończyło.

Doktor Bloom otworzyła notes i zapisała trzy albo cztery słowa.

– Dziękuję. To bardzo mi pomogło. A kiedy woźny odciął ci drogę… – terapeutka nadal robiła notatki – jeszcze zanim użyłaś ołówka, co wtedy myślałaś?

– Nie chciałam, żeby ten zwyrol mnie zgwałcił.

Psycholożka podniosła wzrok znad notesu.

– A jak się wtedy czułaś?

– Byłam absolutnie przerażona.

Bloom pokiwała głową.

– Nie wątpię. Powiedz mi jeszcze, co widziałaś w tamtej chwili.

– Co widziałam?

– Czy twoja uwaga wyczuliła się na wszystko, co działo się w pomieszczeniu? A może skoncentrowałaś się tylko na jednym, konkretnym szczególe?

Seraphine przypomniała sobie, jak wpatrywała się w pulsującą żyłkę na szyi Obleśnego Darrena.

– Chyba nie… Nie pamiętam.

– Zawołałaś kogoś? A może zaczęłaś krzyczeć?

– Nie.

– A Claudia?

Seraphine pokręciła głową.

– Dlaczego nie?

– Zamknął drzwi na klucz. Nie było sensu krzyczeć.

– Więc nie miałyście szans na ucieczkę ani na nadejście pomocy?

Seraphine przytaknęła.

– Odciął ci drogę i jasno zakomunikował swoje intencje?

– Tak.

– A ty byłaś absolutnie przerażona?

– Tak. – Seraphine powstrzymała uśmiech. Wszystko szło dobrze.

Doktor Bloom zamilkła na chwilę i wzięła głęboki oddech.

– Co masz na myśli, mówiąc, że byłaś przerażona? Czy mogłabyś mi opisać, jakie to było uczucie?

– Eee…

Doktor Bloom nie próbowała wypełnić ciszy.

– Ile będziemy mieć sesji?

– Tyle, ile będziemy potrzebować.

– A normalnie ile ich jest?

Terapeutka się uśmiechnęła.

– Czy uważasz to doświadczenie za normalne, Seraphine?

Szlag. Naprawdę muszę uważać na słowa.

– Nie, przepraszam. Po prostu myślałam, że będzie jakaś konkretna liczba.

– Po kilku spotkaniach będę miała lepszy obraz sytuacji. – Doktor Bloom zamknęła notes. – Wydaje mi się, że byłoby dobrze dla nas obu, gdybyś prowadziła dziennik, w którym zapisywałabyś swoje przemyślenia o tym, co się stało, i o naszych sesjach. Po prostu to, co pamiętasz, jakieś szczegóły, które ci się przypomną, a także jak się czujesz i odnajdujesz w tej sytuacji. – Podniosła z biurka za sobą drugi, identyczny notatnik i podała go Seraphine. – Może ci się przyda.

Dziewczyna wychyliła się, wzięła notes i położyła go sobie na kolanach, a następnie oplotła go dłońmi. Spodziewała się, że terapeutka zareaguje na tę oczywistą mimikrę. Ludzie często unosili brwi albo uśmiechali się przelotnie. Bloom jednak w ogóle nie zwróciła na to uwagi. Nadal wypytywała Seraphine o życie w domu i w szkole, a ona próbowała jak najlepiej odpierać kolejne ataki.

Godzinę później Seraphine wyszła z gabinetu. Była dość dumna ze swoich umiejętności – udało się jej zmanipulować psycholożkę. Dopiero w połowie drogi przez korytarz przypomniała sobie o chusteczkach. Miałam ich potrzebować, pomyślała. Następnym razem nie popełnię tak idiotycznego błędu.5

Zbliżając się do stacji metra Angel, doktor Bloom włożyła dłoń do kieszeni, szukając karty miejskiej. Kiedy jednak dostrzegła tłumy kłębiące się przy bramkach, uznała, że woli pokonać dwuipółkilometrową drogę na Russell Square piechotą. Spotkania z nowymi klientami zawsze wytrącały ją z równowagi, a świeże powietrze pomagało zastanowić się nad przebiegiem sesji.

Skręciła w prawo w Chadwell Street. Zamierzała przemknąć bokiem Myddelton Square, a potem wejść w plątaninę zacisznych bocznych uliczek, kiedy nagle zadzwonił jej telefon.

– Doberek, Sheila. – Marcus Jameson nie miał w żyłach ani kropli australijskiej krwi, a mimo to zawsze tak się z nią witał, dbając nawet o autentycznie brzmiący akcent.

– Doberek, Bruce¹ – odparła Bloom, nawet nie próbując ukryć swojego wyrazistego zaśpiewu z Yorkshire.

– Co się dzieje? – Jameson przerzucił się na walijski.

Bloom zastanawiała się czasami, czy człowiek z tak bogatą przeszłością w tajnych służbach nie powinien być wrażliwszy na poprawność polityczną. Przypuszczała jednak, że ta słabość do akcentów jest trochę jak czarny humor patologa – to mechanizm obronny pomagający zrównoważyć mroczną rzeczywistość. A może to tylko jej nadinterpretacja. Niewykluczone, że Marcus po prostu lubił różne akcenty.

– Już wracam – odparła. – Zobaczymy się za jakieś dziesięć minut.

– Jak poszło z tą małą?

– Nie jestem pewna.

– Trudna sprawa?

– Chyba raczej trudna osoba. Chociaż może to niesprawiedliwe. Przepraszam, nie powinnam była tak mówić.

– Augusto, możesz przecież mieć przeczucia. Nikt nie żyje w idealnie neutralnej próżni. Czasami czujesz coś w trzewiach i już.

– Tak. Tak. Bardzo możliwe, ale próba zachowania obiektywizmu nigdy nie oznacza zmarnowanych wysiłków. Teraz potrzebuję trochę czasu do namysłu. Niedługo przyjdę.

– Wiesz co… Zadzwoniłem, bo potrzebuję przysługi.

Bloom przycisnęła telefon mocniej do ucha, by dosłyszeć głos Jamesona w ulicznym hałasie. To coś nowego. Przez pięć lat współpracy w ich małym biurze detektywistycznym Marcus ani razu nie poprosił jej o przysługę. Był niezależnym typem – jednym z tych, którzy wszystko zawsze robią sami. Właśnie dlatego lubiła z nim pracować. Po całym dniu zajmowania się nastoletnimi przestępcami nie potrzebowała jeszcze namolnego partnera.

– Słucham.

– Mam tu kogoś, kogo chciałbym ci przedstawić. Potrzebuje naszej pomocy. Jej matka zaginęła i… No, to trochę dziwne.

– To płatne zlecenie? – Bloom skręciła w Margery Street.

– Nie. Dlatego nazywa się przysługą. Słuchaj, wszystko ci wyjaśnię, kiedy wrócisz. Chciałem cię tylko uprzedzić, żebyś nie poczuła się napadnięta znienacka.

Zdawała sobie sprawę, że Jameson kłamie. Nie zadzwonił, żeby dać jej czas do namysłu, tylko żeby zasiać w niej ziarno ciekawości. Wiedział, że Bloom nie potrafi oprzeć się zagadce. „Jej matka zaginęła i… No, to trochę dziwne”. Zawsze była jakaś tajemnica. Czasami pracowali dla rodzin pragnących odkryć, co stało się z ich bliskim, kiedy policja traciła wszystkie tropy. Bywali też wzywani przez Koronną Służbę Prokuratorską albo adwokatów, jeśli przestępstwo okazywało się szczególnie zawiłe.

Spotkali się na konferencji. Augusta mówiła o podstawowych motywach napędzających działania przestępców. Jameson podszedł do niej i zażartował, że nie można wyobrazić sobie lepszego zespołu do rozwiązywania przestępstw niż były szpieg i psycholożka sądowa. A sześć miesięcy później zaczęli się tym zajmować.

Stanowili dobraną parę. Różnili się od siebie. Augusta domyślała się, że w szkole Jameson był popularny. Zabawny, towarzyski, pewnie pełnił jakąś funkcję w samorządzie albo był kapitanem drużyny rugby. Wprawdzie Augusta nigdy nie spotkała nikogo bardziej niezorganizowanego, lecz Marcus wyróżniał się też pewnością siebie – miał w sobie coś w rodzaju dyskretnego autorytetu. Ona za to była uporządkowana do bólu.

Ich biuro mieściło się w wynajmowanej piwnicy przy Russell Square, tuż pod elegancką agencją PR-ową. Było ciasne, ciemne i zapewniało odpowiednią dyskrecję.

Kiedy Bloom dotarła na miejsce, Jameson czekał przy biurku. Jego przydługie kręcone włosy opadały mu na oczy. Miał na sobie dżinsy i koszulę, jak zawsze bez krawata. Obok niego siedziała nastolatka z długim, nisko związanym kucykiem, ubrana w spłowiałe, fabrycznie podarte rurki i niepozorną szarą bluzę.

– Jane, to Augusta – oznajmił Jameson.

Bloom odłożyła torebkę na podłogę i usiadła za swoim biurkiem.

– Jane często zostaje z moją siostrą Claire, kiedy jej matka wyjeżdża na misje za granicę. Lana jest wojskową. Znamy tę małą od takiego brzdąca. Nawet nie pamiętam, ile razy robiliśmy razem grilla i oglądaliśmy filmy do późna. To moja nieoficjalna siostrzenica numer trzy. – Słysząc to, dziewczyna posłała mu ciepły uśmiech. – Jane, czy mogłabyś powtórzyć Auguście to, co wcześniej mi powiedziałaś?

– Uznali, że odeszła z własnej woli i nic nie mogą zrobić. Mówiłam, że to wszystko nie tak, ale oni mnie nie słuchali.

Mimo zapuchniętych czerwonych oczu nastolatki jej głos był mocny i wyraźny.

– Policja – doprecyzował Jameson.

– Chodzi o twoją mamę? – upewniła się Bloom.

Jane skinęła głową.

– Powiedzieli, że wróci, kiedy będzie gotowa, ale ona jest chora. – Jane zerknęła na Jamesona, po czym znów przeniosła wzrok na Bloom. – Ma zespół stresu pourazowego. Służyła w Afganistanie. Od kiedy wróciła, zupełnie się posypała. Nieraz przepadała na całą noc, ale zawsze następnego dnia wracała do domu.

– Jak dawno zniknęła? – odezwał się Jameson.

– Ile masz lat? – spytała w tej samej chwili Bloom.

– Szesnaście – odparła Jane.

– A gdzie jest twój ojciec?

– Nie mam ojca.

Psycholożka zerknęła na współpracownika.

– Jak dawno zniknęła? – powtórzył Marcus.

– Ponad tydzień temu. Zabrała wszystkie nasze pieniądze, nie zostawiła mi nic na jedzenie ani na czynsz, i nikt jej nie widział. Wszystkich pytałam.

– Żadnych telefonów? Maili? Nic nie ma w internecie? – naciskał Jameson.

Jane pokręciła głową.

– Nikt nie chce mi pomóc – wyszeptała, nie odrywając wzroku od Marcusa. – Ale Claire powiedziała, że może ty będziesz w stanie.

Mężczyzna pokiwał głową. Na ten widok Bloom poczuła się niezręcznie. Jameson nigdy wcześniej nie prosił jej o przysługę, więc rozumiała, że to ważne – ale dochodzenie w sprawach rodziny i przyjaciół to niebezpieczna sprawa. Wiedziała to aż nazbyt dobrze.

– Wspomniałaś, że twoja mama jest wojskową.

Jane przytaknęła.

– Więc oni ci pomogą… Prędzej czy później. – Bloom wiedziała, że ta machina nie ruszy, dopóki Lana nie będzie musiała wrócić do pracy. – Ale jeśli twoja mama ma w zwyczaju znikać bez uprzedzenia, to pewnie teraz też tak zrobiła.

– Jeszcze nie doszłam do najdziwniejszego. – Dziewczyna podniosła torebkę, położyła ją sobie na kolanach i zaczęła przetrząsać zawartość.

Bloom popatrzyła na Jamesona i uniosła brew. Jane podsunęła jej naręcze papierów.

– Jest ich więcej. Popytałam trochę w internecie, czy komuś jeszcze zniknął ktoś bliski. Cztery osoby mi odpisały.

– Każdego tygodnia znikają setki ludzi. – Bloom starała się powiedzieć to jak najłagodniejszym tonem.

Nastolatka zaczęła machać papierami, aż psycholożka w końcu wyciągnęła po nie rękę. Rozłożyła kartki na biurku. Były to wydruki maili.

– W Leeds jest ciężarna kobieta, której narzeczony zostawił samochód na poboczu, wysiadł i tak po prostu sobie poszedł. Od tamtego czasu nie dał znaku życia. A facet z Bristolu powiedział, że jego żona…

– Gdzie jest wspólny mianownik? – zwróciła się do Jamesona Bloom.

Jane zmarszczyła brwi.

– Auguście chodzi o coś, co pokaże nam, że to nie tylko kilka przypadkowych osób, które zniknęły z różnych powodów – wyjaśnił Jameson.

– Wszyscy zniknęli w swoje urodziny – powiedziała Jane, jakby to wszystko tłumaczyło.

– Okej – odparła przeciągle Bloom. Chciała być miła.

– Pokaż jej kartkę – zachęcił Jameson. Augusta dostrzegła w jego oczach dziwny błysk, ukrytą pewność. Był przekonany, że to zmieni postać rzeczy.

Jane podała psycholożce białą kopertę.

– Wszyscy dostali coś takiego przed zniknięciem. Proszę zobaczyć… – Wskazała palcem, a Bloom odwróciła kopertę i odczytała drobny srebrny napis. – Tu jest jej imię. A w środku każdej koperty była taka sama kartka.

– „Wszystkiego najlepszego z okazji pierwszych urodzin”. – Bloom rozłożyła kartkę. – „Twój prezent to gra. Zagraj – jeśli się odważysz”. – Obejrzała kartonik ze wszystkich stron, ale nie znalazła nic więcej. – Było tu coś jeszcze?

Nastolatka pokręciła głową.

– I wszyscy dostali taką samą kartkę? – Bloom jeszcze raz zaczęła przeglądać wydruki maili.

– Facet z Leeds zostawił swoją w samochodzie. Jego narzeczona powiedziała mi, że policja znalazła ją na siedzeniu pasażera.

– Dziwne, co? – odezwał się Jameson.

– Pokazałaś to policji? – spytała Bloom.

Dziewczyna przytaknęła.

– Powiedzieli, że to tylko dowód na to, że ci ludzie zniknęli z własnej woli, a dorośli mogą tak zrobić, jeśli zechcą.

– Może zlekceważyli sprawę, bo mowa o „grze” – zamyśliła się Bloom.

– Widzieliśmy kiedyś coś podobnego? – wtrącił Jameson.

Augusta nie musiała odpowiadać. Marcus pamiętał najdrobniejszy szczegół każdej sprawy, nad którą kiedykolwiek pracowali. Pod tą rozczochraną czupryną krył się wielki mózg. Bloom nigdy nie spotkała nikogo, kto potrafiłby równie sprawnie analizować informacje i znajdować związki między złożonymi zbiorami danych. Nigdy nawet przez chwilę nie rozważała współpracy z kimś innym.

– Ale dlaczego mowa o pierwszych urodzinach? – zastanawiał się detektyw.

Bloom schowała kartkę z powrotem do koperty.

– Gdybyśmy znali odpowiedź, mielibyśmy już wszystko rozpracowane.

– No, co myślisz? – zagadnął Jameson po tym, jak wysłał Jane do Costy po latte. – Ta Lana zawsze była trochę dziwna. Coś z nią nie grało, nie interesowała się córką. Claire ciągle martwiła się o Jane. Te wyjazdy na wojnę kompletnie zryły Lanie mózg, a dziecko musiało za to zapłacić. Zawsze tak jest.

Nie silił się na subtelność. Bloom zauważyła, jak gładko przeszedł od jednej smutnej dziewczynki do konieczności opieki nad zaniedbanymi dziećmi wojskowych, ale postanowiła tego nie komentować.

– Wiem, co powiesz. Mamy za dużo na głowie. Nie stać nas na pracę za darmo. Ale to przyjaciółka rodziny. Wiesz, dlaczego chciałem się tym z tobą zajmować… Żeby zrobić coś dobrego, może naprawić… No, mniejsza. Jeśli nie mogę pomóc rodzinie i przyjaciołom, to po co w ogóle to wszystko?

Bloom westchnęła. Chciała to przemyśleć, rozważyć za i przeciw, ocenić ryzyko. Ich praca często wymagała wgryzienia się głęboko w czyjeś prywatne życie, analizy ukrytych perspektyw, zachowań i motywacji. Jak to mogłoby wpłynąć na relację Jamesona i Claire z tą całą Laną?

– Co zrobimy z resztą pracy, kiedy będziemy pomagać twojej przyjaciółce?

– Damy sobie radę.

– A co powiedzą nasi klienci, jeśli zawalimy terminy?

– Nie zawalimy. Jakoś to ogarniemy.

– Naprawdę uważasz, że węszenie w życiu bliskiej osoby to dobry pomysł?

– Lana nie jest dla mnie bliską osobą. Pomoglibyśmy bezbronnej nastolatce odnaleźć matkę.

– Nieodpowiedzialną matkę, która równie dobrze może zaraz znów gdzieś zniknąć.

Jameson położył dłonie na kolanach. Przez chwilę przyglądał się Auguście.

– Ale musisz przyznać, że cię to zaintrygowało. Miałaś to wypisane na twarzy. Pięć osób znika po otrzymaniu identycznej kartki z wyzwaniem. To coś więcej niż jedna niedojrzała matka, która poszła w tango. Tu kroi się coś większego.

Detektyw ewidentnie zamierzał wiercić jej dziurę w brzuchu aż do skutku. I miał rację: była zaciekawiona.

– Pogadaj z tymi rodzinami – nakazała. – I upewnij się, że nie mówią tej dziewczynie po prostu tego, co chce usłyszeć. Ja porozmawiam z Jane.

– Powiesz jej, że pomożemy?

– Nie.

– Augusto…

– Nie. Jeszcze nie teraz. Musimy najpierw wiedzieć, że możemy tu coś zrobić. Nie należy składać pustych obietnic.6

Za kogo oni się niby mają? Przestawiają ją z kąta w kąt. Ją! Powinni uważać, co robią. Idioci. Banda kretynów.

Seraphine chodziła tam i z powrotem po zimnych kafelkach w policyjnej toalecie. Owszem, dźgnęła go w szyję ołówkiem. Tak, przebiła mu tętnicę. Ale to przecież tylko jakiś ohydny złamas. Zasłużył sobie.

A teraz ta suka w mundurze chce wiedzieć, czy Seraphine wycelowała bronią w napastnika.

– Czy wiesz, gdzie znajduje się tętnica szyjna? – Seraphine przedrzeźniała piskliwy, dziewczęcy głosik posterunkowej Watkins. – Celowałaś w nią? Czy starałaś się zabić pana Shawa?

– Tak – spróbowała przed lustrem, powoli, śpiewnym tonem. – Wiem, gdzie jest tętnica szyjna. Uczyłam się tego na biologii.

Chcą ją przyłapać. Czy oni sądzą, że jest głupia? Jakby choć przez chwilę zamierzała powiedzieć im prawdę. Co za debile.

Seraphine wycisnęła z kącików oczu kilka łez. Wpatrując się w swoje odbicie, przećwiczyła kolejną odpowiedź.

– Nie, nie chciałam go zabić… Nie, oczywiście, że nie chciałam go zabić. – Przypomniała sobie, jak załamał się głos Claudii, kiedy dopadł je Obleśny Darren. Spróbowała nadać słowu „zabić” podobne brzmienie. – Nie, nie zamierzałam go zabić.

Idealnie, oceniła i wróciła do pokoju przesłuchań, żeby powiedzieć swoją kwestię, zanim zapomni, jak to zrobić.8

Dom Claire był zasypany porzuconymi pluszakami i niedokończonymi układankami. Bloom przyglądała się dwóm dziewczynkom biegającym wokół wyspy kuchennej przy akompaniamencie radosnych pisków. Claire co chwila wołała, żeby się uciszyły. Robiła kawę w fikuśnej maszynie ze spieniaczem do mleka, opowiadając jednocześnie Jamesonowi o nowej pracy swojego męża. Bloom z fascynacją obserwowała tę interakcję. Jako jedyne dziecko dwojga intelektualistów nie miała okazji dorastać w atmosferze wesołego rozgardiaszu, więc sarkastyczne docinki i wspólne chichoty były dla niej równie intrygujące, co obce.

– Wybacz, Augusto. Zaraz zabiorę te małpiszony do parku, żebyście mogli przez chwilę usłyszeć własne myśli – zapewniła Claire. – Poważnie, dziewczyny, uciszcie się na chwilę. Głowa mnie już boli.

Dziewczynki ucichły, ale nadal biegały wokół kuchni.

– Jane od wczoraj niezbyt dobrze się czuje – zwróciła się Claire do brata.

Nastolatka jeszcze się nie pojawiła. Kiedy Bloom i Jameson przyjechali z wizytą, Claire krzyknęła w stronę piętra, ale od tego czasu minęło już dobre piętnaście minut.

Jameson wziął swoje cappuccino i postawił je na stoliku, a następnie przyniósł Auguście kubek z herbatą.

– Co masz na myśli?

Claire zerknęła w stronę schodów i zniżyła głos.

– Siedzi do późna, śpi do południa, nie chce jeść.

– Zupełnie jak ty, kiedy byłaś nastolatką. – Jameson wziął łyk kawy i oblizał mleczny wąs.

– Aha, bo ty byłeś wzorowym dzieckiem – prychnęła Claire, po czym spojrzała z uśmiechem na Bloom. – Jak myślisz, co tu się dzieje? Czy Lana jest w kłopotach, czy może po prostu się trochę pogubiła? Dziewczyny!

– Sorki, mamo – rozbrzmiały dwa cienkie głosiki.

– Dziwna sprawa. – Jameson był już w połowie kawy. Chyba wciągał ją nosem. – Inni ludzie, którzy dostali kartki, zniknęli już jakiś czas temu. Od pierwszego zaginięcia minęły dwa miesiące.

– Jak sądzicie? Czy ta gra to rzeczywiście coś, w co Lana mogłaby się zaangażować bez zastanowienia? – spytała Augusta.

– Lana miała ostatnio trudny okres – powiedziała cicho Claire. – Od powrotu z Afganistanu sobie nie radziła. Wyjeżdżała jeszcze kilka razy, tym razem już nie na tak dalekie misje, ale to nie jest dla niej łatwe. Nie wiem, co tam przeżyła, ale miała problem z powrotem do normalnego życia.

– Sądzisz, że szukała ucieczki? – podsunęła Bloom.

– Nie zostawiłaby Jane. Jest dobrą matką.

– O czym ty gadasz, Claire? – Jameson cmoknął z irytacją. – Zawsze marudzisz, jaka z niej beznadziejna matka.

Kobieta przechyliła głowę w stronę korytarza i uniosła brwi.

– Nie, kiedy ktoś może mnie podsłuchać – wycedziła przez zęby.

– Okej. – Jameson zniżył głos. – Ale w niczym nam nie pomożesz, jeśli będziesz tak uważać na słowa. Musimy wiedzieć, co się tak naprawdę dzieje z Laną.

– W porządku. – Claire zwróciła się do Bloom, nadal mówiąc najciszej, jak się dało. – Lana to fantastyczna osoba do zabawy, ale nie da się na niej polegać. Nie można jej w niczym zaufać. Nie płaci rachunków na czas, nawet zakupów nie potrafi zrobić. I to nie ma nic wspólnego ze stresem pourazowym. Zawsze taka była, odkąd ją znam.

– Czyli jak długo? – chciała wiedzieć Bloom.

– Będzie z dziesięć lat. Wprowadziła się tu z Jane wkrótce po mnie i Danie. Mieszkają pod siedemnastką. Tamten budynek jest podzielony na kilka mieszkań. – Claire znów zerknęła na korytarz. – Strasznie dużo zwala na tę dziewczynę. Ciągle pije albo gdzieś znika. To cud, że Jane wyszła na ludzi.

– Całe szczęście, że miała ciebie i Sue – wtrącił Jameson.

Claire uśmiechnęła się do brata.

– Sue mieszka po drugiej stronie ulicy – wyjaśniła. – Przez kilka lat zajmowałyśmy się Jane na zmianę, ale ostatnio trochę więcej z tego spadło na mnie i Dana. Sue i Mark właśnie się rozwodzą.

– Czy ostatnio wydarzyło się coś, co sugerowałoby, że Lana radzi sobie gorzej niż zazwyczaj?

Siostra Marcusa zmarszczyła brwi i pokręciła głową.

– Szczerze mówiąc, miałam wrażenie, że się jej poprawia.

Bloom wiedziała, że ludzie z depresją często zachowują się, jakby ich stan się polepszył, parę dni lub tygodni przed odebraniem sobie życia.

– Opowiedz Auguście o tych facetach – podsunął Jameson.

W progu pojawiła się Jane.

– Cześć, śpioszku – odezwała się Claire. – Chcesz herbaty?

Jane pokiwała głową. Podjęła pewien wysiłek – była ubrana – ale to wszystko. Włosy zwisały jej w smętnych strąkach wokół twarzy, a legginsy i koszulka z długimi rękawami niewiele różniły się od piżamy.

– Jak leci, młoda? – przywitał ją Jameson.

Odpowiedziała słabym uśmiechem.

– Marcus opowie ci resztę. – Claire wstała i ruszyła, by zagonić dzieci na korytarz. Cała trójka włożyła kurtki i buty, po czym wyszła do parku.

Jameson popatrzył na Jane.

– Opowiedz nam wszystko, co wiesz o mamie. Chcę, żebyś była absolutnie szczera. Musimy usłyszeć wszystko. Okej? – Mówił łagodniejszym tonem niż zazwyczaj. Było oczywiste, że bardzo się troszczy o tę dziewczynę.

Jane podwinęła stopy pod siebie i przytaknęła.

– Od czego mam zacząć? – Jej głos był jeszcze ochrypły od snu.

– Jaka jest twoja mama? – zapytał Jameson.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: