Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Granice zła - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
7 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Granice zła - ebook

Sarah D’Villez jako nastolatka została uprowadzona, lecz udało się jej uciec od porywacza, który więził ją przez jedenaście dni. Wokół zdarzenia zrobiło się głośno, twarz Sarah pojawiała się w telewizji i na pierwszych stronach gazet. Dziś, po siedemnastu latach, nadchodzi wiadomość o zwolnieniu z więzienia sprawcy porwania. W obawie, by znów nie znaleźć się w centrum zainteresowania mediów, Sarah, nie informując o tym nikogo, postanawia wyjechać z Londynu i zaszyć się w małej wiosce w odległym zakątku Walii, zmieniając nazwisko i wygląd. Stara się odzyskać poczucie bezpieczeństwa w swojej idyllicznej kryjówce, nawiązując znajomości z sympatycznymi Walijczykami, wkrótce jednak zdaje sobie sprawę, że ktoś ją obserwuje, ktoś, kto najwyraźniej wie o niej bardzo dużo.

Ponownie przykłada lornetkę do oczu, kieruje ją w stronę spacerującej po wzgórzu dziewczyny i czuje, jak czerwone znamię na policzku pali go z podniecenia. Przeszywa go dreszcz zachwytu. W swojej kryjówce jest na tyle bezpieczny, że może bez pośpiechu chłonąć jej widok…  I zastanawia się, nie po raz pierwszy od kilku dni, co może zrobić, żeby się do niej zbliżyć.

Fragment książki

Znakomicie kreśli obraz tajemniczego piękna wsi i grozy, która czai się za żywopłotami… Zgrabnie napisana, klimatyczna, pełna zaskakujących zwrotów akcji powieść, której atmosfera paranoicznego lęku przywodzi na myśl prozę Daphne du Maurier i nadaje nowy wymiar gatunkowi domestic noir. 

„Daily Mail”

Mrożący krew w żyłach thriller… i doskonale napisana książka. 

„Sun”

Przepyszna, nastrojowa opowieść kryminalna osadzona w wiejskiej scenerii, ze smakowitą woltą na koniec. Były chwile, które przyprawiały mnie o dreszcze. 

Alex Marwood

Wywołuje ciarki na plecach.

„Heat”

Trzymający w napięciu thriller, który odsłania podskórną, mroczną stronę wsi; ukazuje sekrety, kłamstwa i zimne okrucieństwo, kryjące się pod maską idyllicznego życia małej wiejskiej społeczności. Przenikliwa charakterystyka postaci, świetnie skonstruowana intryga i sugestywna proza każą przypuszczać, że Rebecca Griffiths to przyszła gwiazda gatunku domestic noir.

Eva Dolan, autorka serii „Zigic i Ferreira”

Rebecca Griffiths wychowała się w środkowej Walii, studiowała literaturę angielską. Po udanej karierze w biznesie w Londynie, Dublinie i Szkocji wróciła na walijską wieś, gdzie mieszka z mężem, psem i dwiema owcami.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-912-3
Rozmiar pliku: 656 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pięćdziesiąt lat wcześniej

Przez szparę między zasłonami w oknie do jej sypialni wsuwa się biały jęzor światła sierpniowego księżyca. Kiedy słyszy szczęk furtki prowadzącej na podwórko Cwm Glas, jej wyschnięte usta wypełnia lodowaty strach. Ojciec i bracia wracają z The Bear w Bryngwyn, gdzie zdążyli jeszcze zamówić ostatnią kolejkę. Beth otula się szczelniej pościelą, zapina górne guziki koszuli nocnej i czeka. Czeka, aż ich pijackie hałasy jak zwykle rozpłyną się w mroku.

Lada chwila schody zatrzeszczą pod ciężkimi butami i przyjdzie Emyr. Ostatnio to on jest pierwszy w kolejce, nie ojciec, który przestał, gdy zaczęła krwawić. Beth chciałaby się teraz znaleźć w stodole. Tam jest bezpiecznie. Chciałaby się wspiąć po toczonej przez korniki drabinie, z Daiem, który pedałuje przez pola, żeby się z nią zobaczyć. Wcisnąć posiniaczone ciało między bele spleśniałego siana a worki z paszą i słuchać oddechu Tiny’ego, jej pieska wypatrującego zagrożenia między listwami podłogi.

Przy każdym trzasku i łomocie dobiegającym z dołu jej ciało sztywnieje i wiotczeje na przemian. Zdarte od prac w domu palce reagują na agresywne krzyki, wbijając paznokcie w dłoń i żłobiąc w skórze małe półksiężyce, ale nie chce zapalać świat­ła, by je zobaczyć. Czasem wpatruje się w swoje ręce i dziwi się, jak bardzo są podobne do rąk nieżyjącej matki. Czerwone, spierzchnięte i większe niż powinny być przy jej wzroście, bo zawsze jej powtarzano, że jest mała, a to jeszcze jeden powód, żeby ją bić. Jak gdyby była winna, że jest niska jak na swój wiek. Jak gdyby była winna, że oko jej zezuje.

Drzwi pokoju otwierają się na oścież. Na progu zatacza się pijany i milczący Emyr. Zwalista sylwetka, rysująca się na tle światła gołej żarówki na podeście, wypełnia całe drzwi. Przeraża ją bezmyślny wyraz, jaki z pewnością maluje się na świńskiej, różowej twarzy, przeraża pomarańczowy puch porastający potężne przedramiona. Czując jego cielsko kołyszące się u nóg łóżka, Beth podkula bose stopy i słyszy cichy odgłos zsuwanych butów, szelest ubrania i zgrzyt rozpinanego rozporka, kiedy uwalnia się ze spodni, które cuchną od lat spędzonych przy owczych odchodach i łożyskach. Nie broni się ani nie płacze, gdy zrywa z niej lekką zasłonę pościeli i podciąga koszulę, odsłaniając nierozwinięte jeszcze czternastoletnie ciało. Czasy łez i rozpaczliwej walki już minęły. Dawno temu nauczyła się wyłączać umysł, myśli więc o czymś innym.

Tym razem Emyr potrzebuje niewiele czasu, a kiedy znów zostaje w ciemnościach sama, modli się, żeby Rhys, Wynn i Idris byli równie szybcy. Czekając na nich, odwraca głowę na bok i wtula drobną twarz w poduszkę, która zalatuje stęchlizną, szukając pocieszenia, którego tam nie ma, mruga w ciemnościach, czując, jak dziwnie suche są jej oczy.1

Współczesność

Spróbuje. Poświęciła prawie cały dzień, żeby tu dotrzeć. Zobaczy, jak wszystko się ułoży wiosną. To jedyny sposób, by uporać się z przeszłością, źródłem jej kłopotów. Taki przynajmniej jest plan. I zgodnie z nim pierwszej nocy pochyla się nisko nad brzegiem wanny, starając się nie ochlapać nieskazitelnie białych kafelków ciemnobrązową farbą do włosów Nice’n Easy. Czuje się już znacznie bezpieczniej, odkąd występuje pod innym nazwiskiem, i ma nadzieję, że dzięki nowemu kolorowi włosów będzie jeszcze bezpieczniejsza. Mokry i zimny kołnierz bluzki, którą powinna wcześniej zdjąć, lepi się do skóry, ale ona nie przerywa: spłukuje i spłukuje; trzyma prysznic wysoko nad głową, a miękka walijska woda, najwidoczniej nie mając ochoty pozbyć się ciemnej barwy, spływa kaskadą po włosach, które jeszcze dwadzieścia pięć minut temu miały piękny złoty kolor. Przygląda się wirowi wokół odpływu w nadziei, że woda porwie ze sobą jej dawne życie.

Aby powstrzymać myśli przed błądzeniem wokół spraw, o których wolałaby zapomnieć, monotonnie powtarza swoje imię i nazwisko, chcąc się oswoić z ich brzmieniem:

– Rachel Wright… Rachel Wright.

Wyobraża sobie zamaszyste zawijasy podpisu, który zaczęła ćwiczyć. Mówi z takim naciskiem, że głos jej drży, i poczułaby się skrępowana, gdyby ktoś ją usłyszał, ale kto jej słucha? W pobliżu nie ma nikogo, więc jakie to ma znaczenie? Najważniejsze to nie myśleć. Nie o tym. Naturalny kolor naznaczył jej los, snuł intrygi za kulisami, zwiastował kłopoty. Nawet matka, która powinna stać po jej stronie, powiedziała, że jeśli ktoś ma szczęście urodzić się blondynką o miodowej cerze i ciemnoniebieskich oczach tak jak ona, to zasługuje na wszystko, co go w życiu spotyka. Jeżeli wyróżniasz się z tłumu i niezależnie od własnej woli zwracasz na siebie uwagę ludzi, dobrze ci tak i nie możesz się skarżyć, kiedy ściągniesz na siebie nieszczęście.

Przestaje powtarzać nazwisko. To na nic. Obrazy przeszłości są zbyt żywe i wyraziste, a uwiązane do niej nieskończenie długą wstęgą, mogłyby ją pociągnąć z powrotem do miejsca, z którego usiłuje się wyswobodzić. Z dołu dobiega jakiś stukot. Zakręca kran i nasłuchuje. Może krowa otarła się o furtkę, tyle że najbliższe krowy są co najmniej dwa pola dalej, na farmie Cwm Glas. Pewnie wiatr. Wiatr, który tłucze w gęstą, aksamitną czerń za oknem. Czerń, jakiej nigdy nie widziała w Londynie. Kiedy ogarnęła jej stodołę zaadaptowaną na dom, przeżyła największy szok. Dlatego że tu nie ma latarni na ulicach. Nie ma tu nic.

Zamyka oczy i po omacku sięga po buteleczkę z odżywką. Niezdarną dłonią w gratisowej plastikowej osłonce łapie róg pudełka, którego zawartość wpada do wanny. Zaglądając do niej, odczytuje nazwę „Clairol” wydrukowaną rozstrzelonymi literami na wierzchu opakowania.

Claire.

Widzi łagodną twarz nowej żony swojego byłego męża, macochy swojej trzynastoletniej już córki.

Spłukuje z myśli jej widok i odkręca butelkę, która skusiła ją wyzwaniem, by zdobyła się na „nowy odcień odwagi”, kiedy przeglądała półki w sklepie Boots na dworcu Paddington. Wyciska odrobinę odżywki, wmasowuje we włosy i z niecierpliwością czeka na obiecany lśniący połysk za sześć funtów.

Wreszcie kończy, zdejmuje polietylenowe rękawiczki i rozciera sobie dół pleców. To nie był najlepszy pomysł. Na pewno nie po tym, jak dźwigała i taszczyła rzeczy po odjeździe ciężarówki z RiteMove. Przywołuje z pamięci obraz dwóch brzuchatych pięćdziesięciokilkulatków stojących w kuchni, identycznie spoconych, w bliźniaczych błękitnych koszulach z aerteksu i niecierpliwie przestępujących z nogi na nogę. Narzekając, że samochód stoi niepilnowany na środku prawie pustej drogi, zostawili większość ciężkich rzeczy, by sama je przeniosła.

– Nic nie szkodzi – powiedziała, nie mając ochoty oglądać ich skwaszonych min. Odprawiła ich machnięciem ręki. – Jedźcie. Poradzę sobie.

Dla niej to żadna nowość. Zawsze jakoś sobie radziła, ponieważ w trzydziestosześcioletnim życiu spotkała niewiele osób, oprócz ojca, na których mogła polegać. To takie marne wyrażenie „radzić sobie” – jak gdyby robić coś tylko połowicznie. Rozmyślała nad tym, montując łóżko. Osoba, z którą załatwiała rezerwację i która przyjmowała płatność kartą kredytową, zapewniła ją przez telefon, że łóżko po przywiezieniu zostanie złożone. Powinna spróbować uszczknąć część swojego cennego spadku; nie żeby miała czym szastać. Ale tego nie zrobi; przeprowadzka do Walii ma być nowym początkiem, wolnym od negatywów. Z uśmiechem pociesza się myślą, że przynajmniej zmusiła ich, by wnieśli po schodach podwójny materac.2

Idris Tudor mógłby przysiąc, że kiedy pierwszy raz zobaczył tę dziewczynę, miała długie blond włosy. Ale obserwując ją, jak wchodzi stromym szlakiem wydeptanym przez owce na przeciwległym wzgórzu, widzi, że są ciemne i krótsze.

Zmienia pozycję swojego cielska za oknem na piętrze, a jego oddech pokrywa parą szybę, która i tak lepi się od brudu. Uważa, by nie dotknąć lornetką firanek, nie dlatego, że są gęsto upstrzone przez muchy i nikomu nie chciało się ich zmieniać od czasów, kiedy żył ojciec, ale boi się, by jakikolwiek ruch nie zaalarmował dziewczyny, nawet z takiej odległości. Idris niepotrzebnie się jednak obawia, bo to prawie niemożliwe, by ktoś mógł go zobaczyć. Przede wszystkim dziewczyna jest za daleko, a nikomu poza listonoszem Evansem nie przyszłoby do głowy zapuszczać się w głąb tej wąskiej dróżki, która prowadzi donikąd.

Skubie czyrak na szyi, ale nie potrafi go złapać. Oglądając poobgryzane paznokcie, dochodzi do wniosku, że nie poradzą sobie z tym zadaniem. Szkoda, myśli, ponownie skupiając wzrok na zgrabnym, krągłym tyłku w obcisłych dżinsach wspinającym się po ścieżce. Wolał ją jako blondynkę. Blondynki bardziej mu pasują. Mimo to całkiem niezła sztuka. Pierwszorzędna jak na tę okolicę. Nie po raz pierwszy zastanawia się, skąd przyjechała i dlaczego mieszka sama. Zresztą bez względu na powody na pewno bije na głowę babskie typy, które Idris spotyka podczas dwudniowych wyjazdów ciężarówką do Somerset.

Nigdy nie miał szczęścia do kobiet. W szkole nie miał dziewczyny, zresztą spędził tam niewiele czasu; nie cierpiał dyscypliny na lekcjach ani panującej na podwórku hierarchii i trzymał się od dziewczyn z daleka. Oczekiwał, że sytuacja się poprawi, gdy będzie starszy, dlatego razem ze swoim bratem Wynnem zapisali się do biura matrymonialnego w Llandafen. Ale boleśnie się rozczarował, bo nawet i tam wciąż miał do czynienia z paskudnymi starymi wiedźmami. Najwyższy czas, żeby trafiło mu się coś lepszego.

Ponownie przykłada lornetkę do oczu, kieruje ją w stronę dziewczyny, która spaceruje po wzgórzu, i czuje, jak czerwone znamię na policzku pali go z podniecenia. Przeszywa go dreszcz zachwytu. W swojej kryjówce jest na tyle bezpieczny, że może bez pośpiechu chłonąć jej widok. Brrr. Otrząsa się energicznie jak mokry pies, kołysząc podgardlem. Nawet w kaloszach i skafandrze dziewczyna wygląda do rzeczy. A Idris zastanawia się, nie po raz pierwszy od kilku dni, co może zrobić, żeby się do niej zbliżyć.3

Dzwonek u drzwi rozlega się dokładnie w tym momencie, gdy Jennifer D’Villez przykłada słuchawkę do ucha.

– Och, Lynette! Cześć. – Lekko zdyszana przyciska dłoń do czoła gestem sugerującym, że boli ją głowa. – Przepraszam, możesz chwilkę zaczekać? Ktoś stoi za drzwiami. – Z cichutkim stukiem odkłada słuchawkę na lakierowany mahoń stolika pod telefon, który kiedyś należał do jej matki.

Na progu stoi pan Antonelli. Ogrodnik. Oczy w różowych obwódkach obrzucają Jennifer przelotnym spojrzeniem, po czym zaglądają w głąb wykwintnie umeblowanego korytarza numeru siedemdziesiąt siedem.

– Mówiłem panu D’Villez, że wpadnę w tym tygodniu posprzątać przed przymrozkami. – Wciąż mówi z twardym neapolitańskim akcentem, mimo że od dwudziestu lat mieszka w londyńskiej gminie Haringey z widokiem na Canary Wharf.

– Bardzo proszę – odpowiada, nie tłumacząc mu, co się w tym czasie stało z panem D’Villez. – Na pewno pan wie, gdzie wszystko jest. – Wrzuca mu pęk kluczy do małej pulchnej dłoni w nadziei, że któryś z nich pasuje do szopy zmarłego męża. – Przyniosę panu herbaty.

– To bardzo miło, proszę pani.

Człapiąc, rusza za dom, a ona czeka na charakterystyczne skrzypnięcie zamka furtki, by wrócić do środka i kontynuować przerwaną rozmowę.

– Lynette, jesteś jeszcze? Przepraszam cię, to sprawa umówiona przez Donalda. – Jennifer sadowi się wygodnie na aksamitnym obiciu siedziska i zakłada nogę na nogę, by w milczeniu ocenić niezwykle korzystny dla sylwetki krój nowych dżinsów Armaniego.

– Dzwonię, żeby zapytać, jak się czujesz. – Lynette Brown, kobieta, która bardzo się stara wyglądać jak Mariella Frostrup z BBC, zaczęła tak samo okraszać uśmiechem każde zdanie.

Jennifer, ubrana w sweter z wełny merynosa, trochę się uspokaja. Lubi Lynette Brown, która ze swoim handicapem poniżej pięciu jest świetną partnerką do golfa.

– Och, kochana jesteś, że o mnie myślisz. U mnie wszystko w porządku, jestem… stale zajęta. – Jennifer nie opowiada jej w szczegółach, jak zaczęła się pozbywać rzeczy nieżyjącego męża, kipiąc od pomysłów na odzyskanie Pokoju Donalda, bo tak zawsze nazywano tę męską przestrzeń, w której, choć była częścią jej domu, Jennifer nigdy nie czuła się swobodnie. – Jak mówiłam na pogrzebie Dona, to naprawdę była ulga – tyle się biedaczek wycierpiał przez te wszystkie lata.

– Miałaś już jakieś wieści od Sarah? – pyta Lynette.

– Nie odezwała się ani słówkiem – odpowiada głosowi, w którym pobrzmiewa żartobliwa nuta. – Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że zostanie, zwłaszcza po zatwierdzeniu testamentu.

– I co o tym sądzisz? Że Donald wszystko zapisał Sarah?

– To były jego pieniądze – oznajmia chłodno Jennifer, trochę zaskoczona obcesowością przyjaciółki; nigdy nie lubiła rozmawiać o pieniądzach. – Uzgodniliśmy to wiele lat temu. – Tak właśnie wyglądała nasza bliskość i więź między ojcem a córką, której nie miałam szans przeniknąć, myśli, choć nie mówi tego głośno. – Świetnie – ciągnie, wbrew sobie nadając głosowi pogodny ton. – Dzięki temu ma możliwość wyboru. Stała się niezależną kobietą.

– Czyli nie masz pojęcia, dokąd wyjechała?

– Bladego – wzdycha Jennifer. – To dla mnie absolutna tajemnica.

– Może pojechała do znajomych, co? O których nic z Donaldem nie wiedzieliście?

– Jakich znajomych? Kisiła się z nami przez ostatnie dziesięć lat. Odkąd rozstała się ze Spencerem i przyjechała do do nas, naprawdę trudno ją było zmusić do wyjścia z domu. – Jennifer prycha krótkim śmiechem. – Nie, przykro mi to mówić, ale wszyscy znajomi, jakich miała, dawno temu dali sobie spokój.

– Czemu nie spróbujesz jej znaleźć? – sugeruje Lynette.

– Od czego miałabym zacząć?

– Pamiętasz Audrey, Audrey Reardon?

– Audrey? – Jennifer gorączkowo szpera w pamięci.

– Tak, znasz ją: rude włosy, ciężka biżuteria, kiedyś grała z nami w brydża.

– Jak przez mgłę, mogłam ją widzieć raz w życiu.

– No więc przestała przychodzić, kiedy mąż ją zostawił, do tego właśnie zmierzam. Ważny dyrektor, nie pamiętam, w jakiej firmie, w każdym razie uciekł ze swoją sekretarką. Dwa razy młodszą od siebie, szok. – Jennifer słyszy jej głośny wydech. – Sukinsyn wszystko zaplanował. Zniknął z dnia na dzień. Audrey mówiła, że wróciła do domu z zakupów i zobaczyła, że nie ma jego rzeczy. Zostawił ją na lodzie, z rachunkami, kredytem, czesnym dzieci – ale znalazł go, nie pytaj jak, facet, którego wynajęła, prywatny detektyw. Mogłabym zdobyć dla ciebie jego numer.

– Oooch, sama nie wiem – waha się Jennifer. – To brzmi za bardzo dramatycznie, jak jakaś historia z telewizji.

– Zastanów się nad tym, warto spróbować.

– Może. – Jennifer wciąż nie jest przekonana. – Dam ci znać; mam nadzieję, że nie trzeba będzie sięgać aż po takie środki. Chcę najpierw spytać kogoś, kto jest w pobliżu.

– Ach, tak. A kto to taki? – dopytuje się Lynette.

– Raczej mało prawdopodobne, powiem ci, jeżeli coś z tego wyjdzie.

– Szkoda, że ci nie powiedziała, jakie ma plany, oszczędziłaby ci zmartwienia – grucha przyjaciółka. – Zawsze miało się wrażenie, że jesteście sobie bardzo bliskie.

Tak? dziwi się Jennifer. Naprawdę? Na powierzchni wystygłej kawy zrobił się kożuch przypominający jej skórę: pomarszczony, cienki, ściągnięty na brzegach, nie zamierza jednak dać się pogrążyć lękom przed własną śmiertelnością. Przez kilka ostatnich lat za dużo mówiło się o śmierci. Swoją Donald z pewnością za bardzo odwlekał. Jennifer jest już wolna, może przechodzić z dziewczynami osiemnaście dołków bez wyrzutów sumienia, że zostawia go samego z Sarah. Chociaż zawsze wolał być z Sarah, prawda? Czy nie o to przede wszystkim chodziło? Czuła się w domu jak niepożądany gość od chwili, gdy przyniosła wytęsknioną córeczkę ze szpitala położniczego. Jego ukochane dziecko. O prześlicznych złotych włosach, smukłej figurze i uderzająco niebieskich oczach. Jennifer często spoglądała na córkę, zastanawiając się, skąd się wzięła. Nie miała w sobie niczego z niej – kobiety, która musiała się bardzo starać, żeby tak dobrze wyglądać. Gdyby nie urodziła jej trzydzieści sześć lat temu, nigdy by nie uwierzyła, że to jej dziecko.

Lynette wciąż trajkocze, a Jennifer wraca do rozmowy, zmuszając się do skupienia uwagi, która przez chwilę błądziła gdzie indziej, i spogląda na wypielęgnowane paznokcie.

– …no więc powiedziałam, że w tym tygodniu zajmę się kwiatami, ale jeżeli ciągle będzie nam sprawiać taki zawód…

Stukanie w drzwi na taras. Jennifer wychyla się z aksamitnego siedziska przy telefonie, by zobaczyć, czy to znowu kos rzuca się na szybę. Nie. To pan Antonelli. Rozpromienia się w uśmiechu, zaglądając za własne odbicie, i oblepionymi ziemią krótkimi palcami pokazuje gest picia z kubka.

Bezczelny drań, myśli, dziękując Lynette za telefon i żegna ją:

– Do zobaczenia w przyszłym tygodniu w klubie.

– Obiecujesz? – Słowo brzmi jak łagodny uśmiech, który przeciska się przewodem i wypływa przez słuchawkę.

– Obiecuję.

– Spróbuj się nie martwić; Sarah na pewno się odezwie, kiedy się już urządzi, a jeżeli nie, to powiedz, dam ci numer do tego człowieka.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: