Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Grimm. Dziedzictwo światła - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Grimm. Dziedzictwo światła - ebook

Od czasu, gdy Mia i Grim pokonali potężnego Serafina minął już rok. Nieoczekiwanie świat znów staje na krawędzi zagłady. Paryżem wstrząsa seria brutalnych morderstw. Również Mia, którą dręczy wizja zmarłego brata, staje się celem ataku. Wspólnie z Grimem dziewczyna stara się odkryć, kto stoi za zabójstwami. Szybko okazuje się, że makabryczne zbrodnie są tylko preludium do czegoś o wiele bardziej przerażającego...

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-338-2
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Śnieg opa­dał z ciem­ne­go nie­ba ni­czym mąka z nie­wi­dzial­ne­go sita. Grim za­ci­skał szpo­ny na pa­ra­pe­cie wieży kościoła Świętego Ja­ku­ba i spoglądał na uli­ce Paryża. Śnieżne płatki kłuły mu twarz jak maleńkie okru­chy lodu. Wiatr szar­pał płaszcz, lo­do­wa­ty­mi pal­ca­mi prze­su­wał się po skrzydłach. Ciem­na po­stać Gri­ma nie­mal sta­piała się z czer­nią nocy. Stał nie­ru­cho­mo jak je­den z posągów zdo­biących wieżę. Był jed­nak czymś więcej. Chłód prze­ni­kał przez płaszcz do jego ka­mien­nej skóry, wyciągał z kończyn żar kosz­ma­ru, który, jak każdej przeklętej nocy ostat­nich ty­go­dni, zno­wu wy­rwał go ze snu i wypędził na dwór.

W mieście pa­no­wał ci­chy, nie­mal przy­ja­zny spokój, na­wet odgłosy ru­chu ulicz­ne­go, nie­prze­rwa­nie pul­sującego białymi oraz czer­wo­ny­mi światłami, wy­da­wały się Gri­mo­wi ja­kieś przytłumio­ne. Każdy dźwięk głuszyła śnieżna pie­rzy­na za­le­gająca na da­chach i od ty­go­dni wpra­wiająca lu­dzi w za­chwyt, jak gdy­by zwia­sto­wała jakąś cu­downą ta­jem­nicę, która już wkrótce zo­sta­nie ob­wiesz­czo­na. Grim par­sknął ze wzgardą. Lu­dzie!

To słowo za­brzmiało w jego myślach obco, spra­wiając, że uniósł dłoń do ka­mien­nej pier­si. Po­czuł w niej de­li­kat­ne ude­rze­nia swo­je­go ludz­kie­go ser­ca i zno­wu ogarnęło go to samo uczu­cie, co pew­nej daw­no mi­nio­nej nocy, po­nad dwieście lat temu, kie­dy sa­mot­nie błądził po Ita­lii, obcy, po­zba­wio­ny oj­czy­zny i w pełni świa­dom, że jest naj­bar­dziej sa­motną istotą na zie­mi. Pod jego czołem za­gnieździło się wówczas pa­ra­liżujące zim­no, tępe, nie­po­wstrzy­ma­ne zwątpie­nie i nie­pokój. Sądził wówczas, że wie, czym jest sa­motność. A jed­nak się mylił. Te­raz już od mniej więcej roku żył ze świa­domością, że jest Hy­bry­dem i wciąż czuł roz­pa­dlinę w swo­im wnętrzu, prze­paść mie­dzy ludz­kim je­ste­stwem oraz by­ciem In­no­stotą, szcze­linę ziejącą ni­czym mrocz­na otchłań. Wciąż żył między świa­ta­mi, roz­dar­ty nie­na­zwaną tęsknotą za każdym z nich. Początko­wo wie­rzył, że ów kon­flikt skończy się wraz z wyjaśnie­niem jego po­cho­dze­nia. Jed­nak mi­nio­ne mie­siące na­uczyły Gri­ma cze­goś in­ne­go. Różnił się od zwy­czaj­nych Hy­brydów, bo nie zro­dził się w na­tu­ral­ny sposób, tyl­ko zo­stał stwo­rzo­ny siłą ma­gii, z ka­mie­nia i ciała. Nie był również In­no­stotą, przy­na­leżną cie­niom Paryża, nie był człowie­kiem, który mógłby po­czuć się jak u sie­bie w którymś z ciepłych miesz­kań śmier­tel­ników. Był Gar­gul­cem o ludz­kim ser­cu.

Wziął głęboki od­dech i uspo­koił wzbu­rzo­ne myśli chłod­nym ciężarem swo­jej ka­mien­nej krwi. Śnieg na da­chach błysz­czał ni­czym jakaś obiet­ni­ca. Grim chętnie oddałby się, cho­ciażby na chwilę, ludz­kim tęskno­tom, ma­rze­niom o ma­gii i nie­sa­mo­wi­tości zaklętych w białych płat­kach. Wi­rujące dro­bin­ki dawały złudze­nie, że świat jest do­bry. Grim jed­nak do­brze wie­dział, że ów piękny blask to kłam­stwo. Śnieg wca­le nie był de­li­kat­nym cza­ro­dzie­jem, do­brym du­chem z in­ne­go cza­su, który przy­był, aby uczy­nić świat człowie­ka cich­szym oraz spo­koj­nym. Śnieg zwia­sto­wał nieszczęście. To wraz z nim wszyst­ko się zaczęło. Dokład­nie pięć ty­go­dni temu wśród lu­dzi po­ja­wiło się Zło, bezgłośne i chłodne ni­czym śnieg wraz z którym przy­było i któremu tak chętnie da­wa­li się ocza­ro­wać śmier­tel­ni­cy. Głupcy, wszy­scy, co do jed­ne­go.

Zaułkami Paryża prześli­zgi­wała się bez­i­mien­na gro­za, która jed­nak nie po­zo­sta­wiała żad­nych śladów – oprócz swo­ich ofiar. Zna­le­zio­no już trzy­dzieści pięć ciał, każdej nocy jed­no, a żaden za­bi­ty nie zginął w sposób ty­po­wy dla lu­dzi. Z pew­nością stała za tym jakaś In­no­sto­ta. Cie­nio­skrzy­dli z NGP dokłada­li wszel­kich sta­rań, by usunąć zwłoki, nim od­najdą je śmier­tel­ni­cy, ale nie za­wsze im się to uda­wało i te­raz w pra­sie bul­wa­ro­wej mnożyły się spe­ku­la­cje na te­mat se­rii za­gad­ko­wych mor­derstw. Bra­no pod uwagę również przy­czy­ny nad­na­tu­ral­ne, ta­kie jak nie­zwykłe for­my wam­pi­ry­zmu. Grim wie­dział jed­nak, że z tymi mor­derstwa­mi nie ma nic wspólne­go żaden pa­ry­ski krwio­pij­ca. Tego ro­dza­ju po­dej­rze­nia w sposób nie­unik­nio­ny kie­ro­wały ludzką uwagę na skry­ty Innoświat. Było już tyl­ko kwe­stią cza­su, jak lu­dzie za­czną sta­wiać właściwe py­ta­nia i wpadną na trop ukry­tej kra­iny, na straży której Grim miał obo­wiązek stać jako Cie­nio­skrzydły oraz ko­men­dant Naj­wyższej Po­li­cji Gar­gul­co­wej. Mu­siał za­tem być szyb­szy od lu­dzi. Mu­siał się do­wie­dzieć, co kry­je się za mor­derstwa­mi, i uczy­nić to nie tyl­ko w in­te­re­sie Innoświa­ta. Jego opie­ki wy­ma­ga­li także lu­dzie – do których świa­ta, jako Hy­bryd, należał przy­najm­niej w połowie. Od da­wien daw­na strzegł ich przed nie­bez­pie­czeństwa­mi czającymi się w mro­kach Innoświa­ta. Kie­dy zaś w jego życiu po­ja­wiła się pew­na młoda dziew­czy­na, a było to mniej więcej rok temu, ów wewnętrzny na­kaz stał się wręcz prze­możny. Kie­dy pomyślał o Mii, ciało prze­szedł mu ciepły dreszcz, za­raz jed­nak, wraz z pa­ra­liżującym zim­nem, powróciło napięcie.

Grim puścił ba­lu­stradę i wyciągnął z kie­sze­ni pa­ger. Nie miał żad­nych wia­do­mości od Cie­nio­skrzydłych, czuj­nie prze­mie­rzających noc i cze­kających tyl­ko na okazję, aby po­chwy­cić mor­dercę. Mor­dercę, który może właśnie w tej chwi­li znaj­do­wał so­bie nową ofiarę. Grim zaczął nie­spo­koj­nie prze­cha­dzać się tam i z po­wro­tem. W pamięci przy­wołał twa­rze zmarłych, które, za­stygłe na zdjęciach, po­kry­wały kor­kową ta­blicę w jego biu­rze i prześla­do­wały go w snach. Lu­dzi tych znaj­do­wano całko­wi­cie po­zba­wio­nych krwi. A na do­da­tek, jak gdy­by samo to nie było wy­star­czająco okrop­ne, mor­derca wyłupy­wał im oczy. Jesz­cze nig­dy w życiu Grim nie spoglądał w tak mroczną otchłań, jak ta ziejąca z pu­stych oczo­dołów zmarłych. Wśród ofiar byli mężczyźni, ko­bie­ty i dzie­ci – bra­ko­wało jed­nak ja­kie­goś wzo­ru, ja­kiej­kol­wiek ukry­tej wskazówki co do oso­by mor­dercy. Wie­dzia­no tyl­ko, że ofia­ry wciąż żyły, kie­dy po­zba­wia­no je krwi. Umie­rały do­pie­ro wte­dy, gdy spraw­ca wy­ssał je już do cna. Na ich ciałach nie zna­le­zio­no żad­ne­go zra­nie­nia, którym mogłaby ujść krew. Mor­derca mu­siał więc do jej wy­sy­sa­nia używać ja­kie­goś szczególne­go ro­dza­ju ma­gii. Jed­nak ani Szy­pułko­ocy z wy­działu za­bez­pie­cza­nia śladów, ani gar­gul­co­wi na­ukow­cy oraz al­che­mi­cy nie zdołali do tej pory zna­leźć w zwłokach ja­kich­kol­wiek po­zo­stałości tej ma­gii. Zupełnie, jak­by tro­pio­no wid­mo.

Ostry dźwięk pa­ge­ra wy­rwał Gri­ma z za­du­my. Prze­mknął wzro­kiem po wia­do­mości, po czym roz­po­starł skrzydła i uniósł się w po­wie­trze. Płatki śnie­gu oto­czyły go ni­czym roje świe­tlików, gdy płynął nad Île de la Cité w stronę celu. Z za­wrotną prędkością sunął po­nad rzędami domów Qu­ar­tier Nec­ker i bezgłośnie wylądował na wąskiej, bocz­nej ulicz­ce nie­opo­dal Gare Mont­par­nas­se. Wie­lo­piętro­we ka­mie­ni­ce wzno­siły się po obu stro­nach śle­pej ulicz­ki, na końcu której wid­niało za­pusz­czo­ne podwórze. Domy wyglądały w mro­ku nocy ni­czym od­la­ne z ołowiu. Zmrożony śnieg trzesz­czał pod sto­pa­mi Gri­ma zbliżającego się do dwóch Cie­nio­skrzydłych, którzy wy­szli mu na­prze­ciw z ciem­ności zaułka. Mie­li po­stać płasko­no­sych czartów o maleńkich skrzydłach na ple­cach. Byli dosyć młodzi. Grim roz­po­znał w nich re­krutów, prze­chodzących właśnie szko­le­nie, a kie­dy się za­trzy­ma­li, do­strzegł w oczach Gar­gulców, jak bar­dzo są przejęci.

– Gdy­byście sta­wa­li tak jak ołowia­ne żołnie­rzy­ki przed wa­szym królem, to inna spra­wa – ci­cho za­dud­nił Grim – ale ja je­stem Cie­nio­skrzydłym, dokład­nie ta­kim jak wy. Nie mu­si­cie prężyć się przede mną, jak­byście połknęli kije, tyl­ko dla­te­go, że od roku przed moim imie­niem znaj­dują się słowa „ko­men­dant po­li­cji”. Stańcie swo­bod­nie i opo­wiedz­cie, co się stało.

Po tych słowach odwrócił się od re­krutów i ru­szył uliczką. Aż nad­to wyraźnie po­czuł słod­ka­wy, nie­sio­ny wia­trem za­pach śmier­ci. Uznał więc, że musi się po­spie­szyć, cho­ciaż wie­dział, że i tak ni­cze­go już nie zmie­ni. Zja­wił się za późno.

Re­kru­ci szli za nim, zdając ra­port.

– Pa­tro­lo­wa­liśmy oko­li­ce Rue d’Ar­so­nval, kie­dy po­czu­liśmy ziąb. Gdy zja­wi­liśmy się tu­taj, wszyst­ko wyglądało już tak jak te­raz.

Grim uniósł szpo­ny. Do­tarł do krańca ulicz­ki, gdzie obok trzech prze­pełnio­nych kubłów na śmie­ci wznie­sio­no schro­nie­nie z kar­tonów i ga­zet. Po­mi­mo zim­na po­twor­nie cuchnęło od­pad­ka­mi i szczu­ra­mi. Na zie­mi, na wpół po­kry­ty zaśnieżony­mi ga­zetami, leżał człowiek.

Grim zo­rien­to­wał się, że to ko­bie­ta. Leżała na brzu­chu, ubra­na w jakiś bez­kształtny, brud­ny strój. Gar­gu­lec do­tknął jej ra­mie­nia i usłyszał sze­lest ga­zet, które po­wpy­chała so­bie pod ubra­nie dla ochro­ny przed zim­nem. Nie mu­siał zbyt­nio się wy­si­lać, by odwrócić ko­bietę na ple­cy. Ciało miała tak wątłe; ważyła nie­wie­le więcej niż dziec­ko. Długie brązowe włosy opa­dały jej na twarz, całkiem zasłaniając rysy. Grim wy­czuł napięcie u stojących obok re­krutów. Przez chwilę się wahał, po czym wyciągnął szpo­ny i od­garnął włosy ko­biety na bok.

Re­kru­ci od­sunęli się z wes­tchnie­niem. Je­den, z odgłosem krztu­sze­nia się, przy­tknął dłoń do ust. Grim także wy­czuł w so­bie potężny przy­mus, aby się odwrócić – nie zro­bił tego jed­nak. Te­raz wyraźnie już wi­dział ko­bietę, tak na­prawdę to jesz­cze dziew­czynkę, mającą za­le­d­wie ja­kieś czter­naście, piętnaście lat. Usta miała popękane od chłodu i zim­na, skórę po­liczków de­li­katną, bladą. Z pew­nością nie żyła. Grim nig­dy nie pojął, dla­cze­go niektórzy lu­dzie sądzi­li, że mar­twi wyglądają tak, jak gdy­by spa­li. Na twarz zmarłej padała de­li­katna poświa­ta, na­dając jej łagod­ność, wręcz spokój. Tam, gdzie po­win­ny być oczy, ziały dwie ciem­ne jamy, z których ni­czym łzy spływała krew. Grim po­czuł wi­rującą w tych otchłaniach ciem­ność, jak gdy­by pu­ste oczo­doły były kłębo­wi­ska­mi ja­do­wi­tych węży. Przez chwilę zda­wało mu się, że słyszy bi­cie ser­ca dziew­czy­ny, czuł jej po­spiesz­ny od­dech, gdy ucie­kała przed mor­dercą. Jej strach wypełniał pa­nującą wokół strasz­liwą ciszę. Płatki śnie­gu po­wo­li opa­dały w czerń oczo­dołów, wy­da­wało się, że chcą okryć dziew­czynę śmier­tel­nym całunem.

– Pa­nie ko­men­dan­cie – ode­zwał się je­den ze stojących obok re­krutów. – To był właśnie ten, którego szu­ka­my, praw­da?

Grim przy­taknął.

– We­zwij­cie ekipę za­bez­pie­czającą ślady – wy­mam­ro­tał. – I Niu­cha­czy. Może… – Umilkł i przyglądał się płat­kom śnie­gu bezgłośnie opa­dającym na zwłoki. Po­chy­lił się sku­pio­ny.

– Topią się – oznaj­mił ci­cho, po­tem wyciągnął szpo­ny i do­tknął pal­cem szyi dziew­czy­ny. Z jej ciała pro­mie­nio­wało słabe, le­d­wie wy­czu­wal­ne ciepło. Grim pod­niósł się.

– Szyb­ko – za­grzmiał, po czym od­sunął re­krutów na kil­ka kroków. – Stwórzcie tarczę ochronną nade mną i dziew­czyną, na wy­pa­dek, gdy­by ucho­dziła stąd jakaś ma­gia. Nie chce­my prze­cież ściągnąć na sie­bie ludz­kiej uwa­gi. Nie pozwólcie tej ba­rie­rze opaść i przede wszyst­kim – ani słowa.

Re­kru­ci przy­taknęli po­spiesz­nie i utwo­rzy­li tarczę, która roz­po­starła się nad Gri­mem oraz dziew­czyną ni­czym bańka z drżącego, nie­bie­skie­go światła. Śnieg, spa­dający na ma­giczną powłokę, topił się z sy­kiem.

Grim przyklęknął na jed­no ko­la­no, ułożył głowę za­bi­tej na swo­im łonie i szpo­na­mi do­tknął jej skro­ni. Lu­dzie sta­no­wi­li coś więcej niż tyl­ko zbiór części, na­wet jeżeli zewnętrzna powłoka ule­gała śmier­ci, pew­ne mniej uchwyt­ne ele­men­ty po­trze­bo­wały więcej cza­su, aby opuścić swo­je ulu­bio­ne schro­nie­nie. Lu­dzie na­zy­wa­li ta­kie rze­czy wspo­mnie­nia­mi, sna­mi, myślami – wszyst­kim, co wy­two­rzyła za życia zdru­zgo­ta­na te­raz ludz­ka świa­do­mość. Grim wziął głęboki od­dech. Może zdoła złożyć jakoś te okru­chy i od­na­leźć frag­ment, który ukaże mu ostat­nie chwi­le dziew­czy­ny.

Za­mknął oczy, po czym we­zwał wyższą magię, która roz­prze­strze­niła się w jego cie­le złotym wo­alem światła. Po­czuł de­li­kat­ne świerz­bie­nie ko­niuszków palców, uwal­nia­ne przez czar, który jak ciepły po­wiew wdarł się w chłód nie­ru­cho­me­go ciała zmarłej, pociągając za sobą świa­do­mość Gri­ma. Na chwilę ogarnęły go chłód i ciem­ność. Ofia­ra wy­dzie­lała kwaśny odór rozkładu. Po­ja­wił się ru­cho­my ob­raz, na którym Gar­gu­lec roz­po­znał martwą dziew­czynę. Miała około sied­miu lat i biegła po rozsłonecz­nio­nej łące. Ktoś ją gonił, za­nim jed­nak Grim roz­po­znał kto, łąka zniknęła w sza­rej mgle. Z ciem­ności wyłoniły się dal­sze ob­razy, mi­go­tały i gnały ku nie­mu ni­czym rozpędzo­ne pociągi. Kon­tu­ry miały za­mglo­ne, niektóre z nich le­d­wie dawało się roz­po­znać, inne roz­pa­dały się w bezgłośnie wi­rujący pył, nim Grim zdążył się przyj­rzeć. Wy­czu­wał cie­nie, które, nie­wi­docz­ne w ciem­ności, czaiły się do­okoła. Chłód śmier­ci sięgał ku nie­mu zachłan­ny­mi szpo­na­mi. Ma­gicz­ne posyłanie własnej świa­do­mości do mar­twe­go ciała nie było bez­piecz­ne. Te­raz Gri­ma pa­ra­liżował ziąb. Kusił, przy­zy­wał do sie­bie, a Gar­gu­lec wie­dział, że musi się wy­co­fać. Już miał zakończyć czar, gdy na­gle po­mknął ku nie­mu nie­zwy­kle ja­sny ob­raz. Kon­tu­ry wi­zji były wyraźne, a to­wa­rzyszący jej dźwięk zmro­ził Gri­mo­wi krew w żyłach. Ob­raz niósł ostat­ni, przedśmiert­ny krzyk dziew­czyny. Gar­gu­lec zwal­czył chłód i rzu­cił się do przo­du, w sam śro­dek ob­razu po­ka­zującego uliczkę, na której leżała ofia­ra.

Grim twar­do ude­rzył o zie­mię. Wylądował na tej sa­mej ulicz­ce, zniknęli z niej jed­nak Cie­nio­skrzy­dli, zniknęła też dziew­czy­na. Noc­ne schro­nie­nie z ga­zet stało nie­na­ru­szo­ne, szczu­ry bu­szo­wały wśród śmie­ci. Wy­czu­wał za­pach ich oszro­nio­nej sierści, a chłód po­wie­trza wy­da­wał mu się tak re­al­ny, że z tru­dem wie­rzył, że je­dy­nie podąża za wspo­mnie­niem, że wszyst­ko to tyl­ko ilu­zje. W rze­czy­wi­stości prze­cież nadal sie­dział na kup­ce ga­zet, z głową dziew­czy­ny na ko­la­nach i czuł, jak na jego cie­le kładą się cie­nie śmier­ci. Wstał i zo­ba­czył, że nie po­zo­sta­wia na śnie­gu żad­ne­go śladu – jed­no­cześnie tu był i go nie było. Z ja­kie­goś po­wo­du ta myśl go uspo­ka­jała.

Usłyszał tu­pot nóg. Dziew­czy­na biegła po bru­ku przy­ległej uli­cy. Skręciła za róg. Jej włosy tańczyły w rytm kroków, prze­ska­ki­wała za­mar­z­nięte kałuże ni­czym małe dziec­ko. W dłoni trzy­mała pla­sti­kową to­rebkę. Gri­ma prze­szedł dreszcz. Włosy dziew­czy­ny w zwol­nio­nym tem­pie przepłynęły przez jego szpo­ny. Oczy miała gra­na­to­we ni­czym nie­bo w roz­gwieżdżoną noc. Ser­ce Gar­gul­ca zatrzy­mało się na chwilę, bo w spoj­rze­niu dziew­czy­ny było coś, co znał – co miesz­kało także w oczach Mii. Jakaś ciem­na, na­tar­czy­wa tęskno­ta za czymś, cze­go nie sposób opi­sać słowa­mi. Mia. Jej imię spra­wiło, że Grim zadrżał. A co, gdy­by na miej­scu tej dziew­czy­ny zna­lazła się właśnie Mia? A co, gdy­by to właśnie ją do­padł mor­der­ca? Grim po­czuł, że coś się w nim za­ci­ska, nie po­tra­fił znieść po­dob­nej myśli. Przy­gryzł war­gi, aż po­czuł krew i ze­pchnął swo­je uczu­cia do naj­bar­dziej od­ległego zakątka świa­do­mości. Z tru­dem sku­pił się na dziew­czy­nie.

Właśnie wzięła ze sto­su dwie ga­ze­ty i uklękła na nich. Z tor­by wytrząsnęła na ga­ze­ty puszkę ra­vio­li oraz bu­telkę wódki.

Grim wie­dział, że al­ko­hol to do­bry sposób na chłód, wie­dział także, że dziew­czy­na zje ra­vio­li na zim­no, bo nie miała przy so­bie żad­ne­go źródła ognia. Po­czuł żal, patrząc, jak za­czy­na otwie­rać puszkę za­krzy­wio­nym śru­bokrętem. Jej pal­ce były czer­wo­ne z zim­na. Gar­gu­lec zbliżył się, bezgłośnie stanął przed nieszczęsną i tchnął ku niej czar ciepła. Na chwilę uniosła wzrok i spoj­rzała pro­sto na Gri­ma. Oczy­wiście tak na­prawdę go nie wi­działa. Nic, co robił, nie mogło już zmie­nić tego wspo­mnie­nia. A jed­nak – spoj­rzała na nie­go. Grim od­wza­jem­nił spoj­rze­nie, które prze­ni­kało go na wskroś, spoj­rze­nie jak gdy­by z in­ne­go świa­ta, wzrok niosący nie­dostępną dla nie­go wiedzę. Płatki śnie­gu tkwiły we włosach dziew­czy­ny, tonęły w pusz­ce ze wstrętną za­war­tością. Przez jej twarz prze­mknęło zdzi­wie­nie, czy­niąc ją jesz­cze młodszą. A po­tem, tak na­gle, uśmiechnęła się.

I w tej sa­mej chwi­li Grim po­czuł chłód. Śmier­tel­nie groźny ziąb skra­dał się uliczką w stronę dziew­czy­ny. Uśmiech za­marł na jej ustach. Spoj­rzała po­przez Gri­ma, zda­wało się, że coś za nim do­strzegła – coś albo kogoś, kto ją wy­stra­szył. Upuściła puszkę, nadal jed­nak ści­skała śru­bokręt. Grim zo­ba­czył, że moc­no zaci­ska na nim pal­ce. Naj­wy­raźniej miała już do czy­nie­nia z różnymi na­past­ni­ka­mi, wie­działa, że to, co stoi na skra­ju ulicz­ki, wca­le nie ma do­brych za­miarów. Gar­gu­lec po­czuł, jak po ple­cach przepływa mu chłód i przez chwilę nie wie­dział, czy po­cho­dzi on od mor­der­cy, czy może sięga po nie­go bez­li­to­sna ręka śmier­ci. Zmu­sił się, aby nie zwra­cać uwa­gi na sie­bie, tyl­ko sku­pił się na dziew­czy­nie. Po­wie­trze roz­ci­nały kro­ki. W oczach nie­zna­jo­mej widać było nie­do­wie­rza­nie, a także swo­istą fa­scy­nację.

Grim po­czuł krew bu­zującą mu w żyłach ni­czym wrzący stru­mień lawy. Wstał, kie­dy jed­nak chciał się odwrócić, oka­zało się, że ciało już go nie słucha. Jak gdy­by rzu­co­no na nie­go urok unie­możli­wiający ja­ki­kol­wiek ruch. Wstrzy­mując od­dech, przy­wołał swoją magię, jed­nak się nie po­ja­wiła.

Za­miast niej po­czuł lo­do­wa­te tchnie­nie prze­su­wające mu się po po­licz­kach niby od­dech ja­kie­goś po­two­ra i ciągnące ku dziew­czy­nie jako czar­na mgła. Zo­ba­czył, że z oparów wy­su­wają się szpo­ny, szpo­nia­ste pal­ce tak znie­kształcone, że pra­wie nie do roz­po­zna­nia. Sięgały ku dziew­czy­nie, nakłaniając ją, by wstała. Po­czuł mor­dercę stojącego dokład­nie za nim i in­stynk­tow­nie pojął, że jesz­cze nig­dy nie spo­tkał po­dob­nej isto­ty. Jej żyłami nie płynęło życie, na­wet nie płynęła nimi nie­umarła krew. Po­czuł gro­bo­wy ziąb ma­gii, która wy­do­by­wała się z każdego pora ciała; dźgał te­raz Gri­ma za­tru­ty­mi strzałami. Ciem­ność za Gar­gul­cem wzbie­rała, sądził, że pra­wie słyszy kuszące głosy, ja­ki­mi mrok wzy­wa ku so­bie ofia­ry, i le­d­wie był w sta­nie znieść spoj­rze­nie oczu dziew­czy­ny, w których nie było już nic oprócz bez­ro­zum­ne­go zdu­mie­nia.

Grim bezgłośnie się do niej zbliżył. Przez chwilę miał wrażenie, że go zo­ba­czyła, po­tem coś w niej roz­darło zasłonę oszołomie­nia i krzyknęło – krzyknęło, bez otwie­ra­nia ust, i to tak głośno, że Grim aż się prze­ra­ził. W następnej chwi­li ja­kieś szpo­ny prze­niknęły mu ciało, zupełnie tak, jak gdy­by składały się z dymu. Uj­rzał dłoń po­dobną do ludz­kiej, z czar­ny­mi pa­znok­cia­mi i po­krytą nie­wiel­ki­mi bli­zna­mi, która bez litości za­ci­skała się na gar­dle dziew­czy­ny. W spoj­rze­niu ofia­ry po­ja­wiło się strasz­li­we prze­rażenie, kie­dy, spoglądając po­przez Gri­ma, roz­po­znała swo­je­go mor­dercę. Pa­trzyła na nie­go z bez­radną roz­paczą, a wy­raz jej twa­rzy sta­no­wił je­dy­ny krzyk, do którego była jesz­cze zdol­na.

Grim wzdrygnął się, kie­dy mor­der­ca za­brał dziew­czynę z jego pola wi­dze­nia. Po­czuł, że wbrew swo­jej woli przy­bie­ra ludz­kie kształty. Ogłuszająco runęły na nie­go odgłosy ludz­kiego ciała, szmer krwi oraz bi­cie ser­ca, którego dźwięk za­zwy­czaj po­zo­sta­wał wewnątrz, tłumio­ny ka­mien­nym ciałem. Ja­kieś strasz­li­we głosy przy­zy­wały go po­przez pękniętą pierś, tę prze­paść między człowie­kiem a Gar­gul­cem. Słyszał, jak gdzieś z tyłu tam­ta dziew­czyna krztu­si się. Aż na­zbyt wyraźnie do­cie­rał do nie­go me­ta­licz­ny szczęk noża i odrażający dźwięk to­wa­rzyszący wyłupy­wa­niu oczu. Po­czuł ból dziew­czyny sma­gający mu czaszkę ni­czym ostre błyska­wi­ce. Spa­ni­ko­wa­ny, na­brał po­wie­trza. Z gardła mor­do­wa­nej wy­do­był się zdu­szo­ny dźwięk. Nie mogła krzy­czeć, bo nie po­zwa­lała jej na to ma­gia zabójcy, całą swoją mocą wy­sy­sająca krew z jej ciała. Grim po­czuł ciem­ność sięgającą ku dziew­czynie gro­bo­wym ziąbem. Mrok sięgał także po nie­go. Ze wszyst­kich sił wdu­sił się z po­wro­tem w po­stać Gar­gul­ca. Chłód ka­mien­ne­go ciała za­mknął pęknięcie na pier­si, za­bie­rając ze sobą wszel­ki ból. Jesz­cze raz usłyszał za ple­ca­mi char­kot dziew­czyny, dźwięk wy­do­bywał się jak gdy­by zza tysiąca zasłon. Po­tem za­padła ci­sza.

Z kości Gri­ma zniknęła ociężałość, za to na jego czoło wśli­zgnęło się coś zupełnie in­ne­go – coś, co spra­wiło, że aż przeszły go dresz­cze. Na uliczkę przy­była śmierć. Do­brze o tym wie­dział, bo tyl­ko śmierć mu­ska czar­ny­mi piórami po nie­ru­cho­mych po­licz­kach, bar­wiąc je sza­rością. Grim czuł ude­rze­nia jej skrzy­deł.

Nie od­dy­chał, kie­dy odwrócił się w stronę mar­twej dziew­czy­ny. Mor­der­ca już zniknął, ale Gar­gu­lec właści­wie prze­stał się nim przej­mo­wać. Wpa­try­wał się w pu­ste oczo­doły dziew­czy­ny o bla­dej skórze i twa­rzy, którą od tej chwi­li roz­po­znałby wśród tysięcy in­nych. To nie było ob­li­cze kogoś ob­ce­go. Na śnie­gu leżała mar­twa Mia. Tam, gdzie po­win­na mieć oczy, ziały dwie ciem­ne jamy, z których ni­czym łzy ście­kała krew. Grim po­czuł ciem­ność tańczącą w tych otchłaniach. Nie po­tra­fił się ru­szyć, pa­trzył jak otępiały na płatki śnie­gu kładące się na twa­rzy Mii, jak gdy­by chciały roz­po­strzeć na niej śmier­tel­ny całun i wresz­cie po­czuł swój ryk do­by­wający się z głębin ka­mien­nej pier­si.

Wrzask roz­darł pętający go urok. Grim po­tknął się – i jak długi padł obok swo­je­go łóżka. Ro­zej­rzał się, od­dy­chając ciężko.

To był sen.

To mu się przyśniło.

Znaj­do­wał się we własnej sy­pial­ni, w ka­mien­nym ko­min­ku płonął ogień, a obok spała Mia. Grim prze­tarł oczy. In­a­czej niż we śnie nadal miał ludz­kie kształty. Szyb­ko przy­brał chłodną po­stać Gar­gul­ca. Gdy­by to były tyl­ko ja­kieś przeklęte kosz­ma­ry, a nie prze­rażające od­bi­cia rze­czy­wi­stości, po­wstające od sa­me­go początku se­rii zabójstw. Po­dob­ne sny na­wie­dzały go już od ty­go­dni, aż po naj­drob­niej­sze szczegóły zgod­ne z rze­czy­wi­stością, wyjąwszy tyl­ko za­bi­tych, przy­bie­rających po­stać zgodną z jego lękami – oraz mor­dercę. Grim ciągle spo­ty­kał go w snach, ale nig­dy twarzą w twarz i za­wsze pod inną, tyl­ko prze­czu­waną po­stacią.

Pod­niósł się, za­ta­czając nie­znacz­nie, po czym ru­szył w stronę łóżka Mii. Również ona nie­wie­le spała w ciągu ostat­nich ty­go­dni. Wyglądała na zmęczoną oraz wy­czer­paną i jak za­wsze, gdy na nią pa­trzył, prze­biegł go dreszcz czułości. De­li­kat­nie pogłaskał dziew­czynę po czo­le. Gdy­by mor­der­ca cho­ciaż się do niej zbliżył, to jego do­tych­cza­so­we zbrod­nie wy­dadzą się nie­winną za­bawą przy tym, co Grim mu zro­bi.

Miał już właśnie ru­szać do swo­jej wieży, aby jak we śnie, pa­tro­lo­wać oko­licę, prze­cha­dzając się po śnie­gu, kie­dy na­gle usłyszał pi­skli­wy dźwięk. Mia drgnęła, ale się nie obu­dziła. Grim szyb­ko chwy­cił pa­ger, prze­czy­tał kil­ka li­ni­jek. Z po­nurą miną nałożył płaszcz. Rze­czy­wi­stość do­go­niła jego sen, jak już zresztą często bywało w mi­nio­nych dniach. Nad­szedł czas, aby wresz­cie położyć kres temu kosz­ma­ro­wi. Już wy­star­czająco długo mor­der­ca się ukry­wał. Znaj­dzie go jesz­cze tej nocy.Roz­dział 2

Chłód prze­sunął się po twa­rzy Mii ni­czym czar­ne skrzydło, budząc ją. Jesz­cze za­nim otwo­rzyła oczy, po­ma­cała drugą stronę łóżka. Za­nim do­tknęła chłod­ne­go przeście­radła, wie­działa już, że Gri­ma tam nie ma. Przy­pusz­czal­nie obu­dził go kosz­mar­ny sen, je­den z tych strasz­li­wych ob­razów od ty­go­dni prześla­dujących go i nie dających mu spać. Zmęczo­na sięgnęła po bu­dzik. Zo­ba­czyła, że do­cho­dzi północ. Za kil­ka mi­nut i tak mu­siałaby wsta­wać. Wzdy­chając, wyłączyła bu­dzik, zeszła z łóżka i po­zwo­liła, aby ciężar sen­ności spłynął z niej ni­czym woda. Ogień w ko­min­ku już się wy­pa­lił, popiół żarzył się w półmro­ku. Mi­go­tało też światło małych elfów z wi­traża, rzu­cając czer­wo­ny po­blask na stojące wzdłuż ścian regały z książkami.

Mia po ci­chu wsko­czyła w ubra­nie: sięgającą zie­mi tiu­lową spódnicę i ob­cisłą bluzkę. Włożyła płaszcz, po czym wyszła z po­ko­ju. Po­chod­nie rozświe­tlały ko­ry­tarz obok kościoła, daw­no temu prze­nie­sio­ne­go przez Gri­ma pod zie­mię. Mia do­brze pamiętała, jak zim­ne wy­da­wały jej się kie­dyś te mury. Wciąż jesz­cze, po­mi­mo ma­gicz­ne­go ognia, przez potężną nawę główną i przejścia wiały upior­ne prze­ciągi. Mia do­tknęła mi­goczącego włączni­ka obok jed­nych z drzwi po dru­giej stro­nie ko­ry­tarza i uru­cho­miła świe­tlistą ko­lumnę ma­gicz­nej win­dy, która de­li­kat­nie uniosła ją na wieżę kościoła Świętego Ja­ku­ba.

Śnieg skrzy­piał pod jej sto­pa­mi, gdy pod­cho­dziła do blanków, a wiatr owie­wał szyję lo­do­wa­tym chłodem. Spoj­rzała po­nad uli­ca­mi Paryża. Zmar­z­nięta i trzęsąca się z zim­na, przez chwilę miała wrażenie, że ciem­ność z uli­czek i tyl­nych podwórzy wpłynęła ra­zem z wdy­cha­nym po­wie­trzem aż do jej najgłębszej głębi i wypełniła ją po ostat­ni za­ka­ma­rek je­ste­stwa. Za­sta­no­wiła się, gdzie może być te­raz Grim, i położyła dłoń na jed­nym z od­cisków szponów po­zo­sta­wio­nych w śnie­gu za­le­gającym plat­formę wieży. Przez mo­ment zatęskniła za wiosną – kie­dy Gri­ma jesz­cze nie na­wie­dzały kosz­ma­ry i nie mu­siał każdej nocy pa­trzeć w twarz okrop­nościom, już od ty­go­dni na­wie­dzającym Paryż. Wiosną byli szczęśliwi. Grim po­ka­zy­wał jej ukry­te re­jo­ny Innoświa­ta, Króle­stwo Cie­ni pod Paryżem, gdzie po­znała Re­mie­go, oraz ukry­te gro­ty elfów w Bois de Bo­ulo­gne. Z ko­lei ona opro­wa­dzała go po świe­cie lu­dzi. Po­szli ra­zem do kina i do re­stau­ra­cji. Śmiała się z za­chwy­co­nych spoj­rzeń Gri­ma – tego wzro­ku, ja­kim przyglądał się świa­tu lu­dzi ni­czym ja­kiejś ob­cej za­gad­ce, jed­no­cześnie nie­do­wie­rzająco, ale i z fa­scy­nacją. Pomyślała o włosach Gri­ma, które, gdy przyj­mo­wał ludzką po­stać, sta­wały się ta­kie miękkie w do­ty­ku, a także o jego oczach, wciąż czar­nych ni­czym noc, nie­za­leżnie od po­staci, jaką przy­bie­rał – Gar­gul­ca, człowie­ka czy Hy­bry­da. W wio­sen­ne noce la­ta­li po­nad Paryżem. Mia zno­wu usłyszała skrzydła Gri­ma prze­ci­nające po­wie­trze i po­czuła jego od­dech na swo­ich ustach, kie­dy lądo­wa­li gdzieś wy­so­ko, na ja­kimś wieżowcu. Pomyślała o tym, jak w pierw­sze ciepłe noce roku urządza­li z Gri­mem pik­ni­ki, oto­cze­ni ma­gicz­ny­mi po­chod­nia­mi, albo jak w jego pod­ziem­nym ogro­dzie przyglądali się flu­ore­scen­cyj­nym rośli­nom oraz ro­bacz­kom świętojańskim, żyjącym pod stro­pa­mi ja­skiń i zmie­niającym je w roz­gwieżdżone nie­bo. Oj­czy­zna Gri­ma stał się także jej do­mem. Po­lu­biła prze­by­wa­nie wraz nim w owym miej­scu między dniem a nocą, azy­lu pomiędzy świa­tami. Przez kil­ka mie­sięcy zda­wało się jej, że prze­by­wają w ja­kiejś do­sko­nałej prze­strze­ni, oto­cze­ni przez drżące światło, zupełnie jak­by byli wewnątrz my­dla­nej bańki. Z jej początko­we­go za­ko­cha­nia za­czy­nało wyłaniać się uczu­cie głębsze – za­ufa­nie i ni­czym dro­go­cen­ny kwiat prze­ci­skało się ku światłu po­przez ciem­ności cza­su. Wciąż na myśl o Gri­mie prze­cho­dził ją dreszcz spra­wiający, że się uśmie­chała. Jed­nak my­dla­ne bańki w końcu pękają. Pew­ne­go dnia z całą mocą powróciła rze­czy­wi­stość – właśnie tego dnia, w którym zaczęły się zabójstwa.

Do­tarły do niej głuche ude­rze­nia kościel­ne­go ze­ga­ra. Wybiła północ. Wraz z tym dźwiękiem Mię ścisnął w dołku nie­pokój, niby jakiś chłodny ciężar tkwiący w żołądku. Po­tra­fiła so­bie wy­obra­zić okrop­ności prze­my­kające tej nocy po uli­cach Paryża, ale miała też swo­je pla­ny. Szy­ko­wała coś, cze­go nie można było od­ro­czyć.

Wróciła do win­dy, kazała unieść się piętro niżej i opuściła wieżę. Mu­siała się spie­szyć, aby jesz­cze złapać ostat­nie me­tro. Śnieg na scho­dach wiodących na stację Châte­let prze­mie­nił się w grząską breję. Światło dwor­ca ośle­piało; mu­siała zmrużyć po­wie­ki. Na pe­ro­nie cze­kało nie­wie­le osób. Mia roz­po­znała wil­kołaka ukry­te­go pod po­sta­cią mu­sku­lar­ne­go mężczy­zny w kom­bi­ne­zo­nie bu­dow­lańca i szyb­ko się odwróciła. Nie miała za­mia­ru po nocy za­wie­rać zna­jo­mości z ja­kimś li­kan­tro­pem. Ostat­nie spo­tka­nie z tymi stwo­rze­nia­mi miało miej­sce na tyle nie­daw­no, aby do­brze pamiętała, ja­kie po­tra­fią być nie­bez­piecz­ne.

Wy­czuła w po­wie­trzu napięcie i za­uważyła pra­wie nie­do­strze­gal­ne spłoszo­ne spoj­rze­nia lu­dzi ocze­kujących na pociąg. Bali się i było to zro­zu­miałe. Od ty­go­dni w ga­ze­tach do­mi­no­wał je­den te­mat: zabójstwa w Paryżu. I na­wet jeśli po­li­cja gorączko­wo po­szu­ki­wała spraw­cy, a nie­zli­czo­ne me­dia prze­ko­ny­wały miesz­kańców, że mogą czuć się bez­piecz­nie, jed­no sta­wało się ja­sne jak słońce – działo się coś, cze­go nie dawało się określić słowa­mi, coś dziw­ne­go, nad­przy­ro­dzo­ne­go, spra­wiającego, że ich so­lid­nie umo­co­wa­ny i zda­wałoby się bez­piecz­ny świat zadrżał w po­sa­dach. Me­tro z pędem wje­chało na dwo­rzec. Wśród ocze­kujących, jesz­cze przed chwilą stojących bez ru­chu, za­pa­no­wało ożywie­nie. Mia usa­do­wiła się przy oknie, oparła głowę o chłodną szybę. Twa­rze za­bi­tych migały przed nią ni­czym światła w tu­ne­lu prze­su­wające się za drzwia­mi pociągu. Wi­działa zdjęcia w biu­rze Gri­ma i cho­ciaż drżała na myśl o okrop­nych oko­licz­nościach śmier­ci tych lu­dzi, przede wszyst­kim czuła smu­tek oraz ból, jaki niewątpli­wie do­ty­kał bli­skich ofiar. Wie­działa, czym jest stra­ta uko­cha­nych osób.

Za­du­ma­na, prze­siadła się na inną linię me­tra, po­tem jesz­cze raz zmie­niła kie­ru­nek podróży i wresz­cie do­tarła na stację Blan­che w dziel­ni­cy Mont­mar­tre. Po­spiesz­nie opuściła pe­ron, po czym szyb­kim kro­kiem wbiegła na górę, na Bo­ule­vard de Cli­chy. Niedługo po­tem po­czuła pod sto­pa­mi sta­lo­wy most roz­pięty po­nad Ci­me­tière Mont­mar­tre, lek­ko wi­brujący od natężone­go ru­chu. Za­trzy­mała się przed bramą cmen­ta­rza, ro­zej­rzała dys­kret­nie, nie uj­rzała jed­nak żad­ne­go prze­chod­nia. Wyciągnęła z kie­sze­ni wy­trych, aby otwo­rzyć drzwi, i wte­dy usłyszała roz­brzmie­wający echem głos swo­je­go bra­ta. Nie po­trze­buję żad­nej po­mo­cy. Tak właśnie po­wie­dział Ja­kub, gdy mniej więcej rok temu otwo­rzył bramę Jar­din des Plan­tes, ko­rzy­stając tyl­ko z ma­gicz­nej siły. Także Mia bez pro­ble­mu mogłaby włamać się, używając czarów, jed­nak jakaś jej cząstka się przed tym bro­niła. To, co za­mie­rzała te­raz zro­bić, sta­no­wiło pe­wien ry­tuał, a włama­nie do nie­go należało.

Bezgłośnie od­sunęła drzwi i prze­mknęła obok rzędów gro­bowców. Sta­ry Mau­ri­ce od­szedł na eme­ry­turę mi­nio­nej zimy, a nowy noc­ny stróż rzad­ko od­cho­dził od swo­jej pa­ka­me­ry da­lej niż na kil­ka kroków. Mia do­brze pamiętała noc sprzed mniej więcej roku, kie­dy roz­poczęła się jej przy­go­da z Innoświa­tem. Noc na cmen­ta­rzu, kie­dy to po raz pierw­szy ze­tknęła się z po­chodzącymi stamtąd stwo­rze­nia­mi. Wte­dy się bała, o tak, bała się wręcz śmier­tel­nie. Wciąż jesz­cze czuła na kar­ku dresz­cze, kie­dy wi­działa ciem­ność niektórych gro­bowców. Ten mrok zdający się cze­kać, by wy­strze­liła z nie­go prze­gniła ręka i wy­du­siła życie z ja­kie­goś lek­ko­myślne­go śmier­tel­ni­ka. Mia prze­sunęła lo­do­wy czar do le­wej dłoni. Już nie była bez­bronną dziew­czynką jak rok temu. Te­raz była Har­tydką, Widzącą Możliwe, wy­szko­loną w ma­gii – i żad­ne­mu kościo­tru­po­wi nie uda się zaciągnąć jej do kra­iny umarłych.

Do­tarła do sęka­te­go dębu, którego ko­rze­nie wciąż ob­le­pio­ne były wo­skiem z jej świec. No­ca­mi często przy­cho­dziła w to miej­sce. Kucała pod szu­miącym skle­pie­niem z liści i spoglądała na grób swo­je­go ojca, Lu­ca­sa. Pa­trzyła na jego po­pier­sie, które nig­dy nie wyglądało tak samo. Nie­kie­dy pach­niało farbą olejną oraz let­nim wia­trem – wo­nia­mi, ja­kie przy­lgnęły do ojca za życia. Także i te­raz usa­do­wiła się pod dębem, przez chwilę przyglądała się po­pier­siu, a po­tem opuściła wzrok. Raz do roku, w rocz­nicę śmier­ci ojca, ry­so­wała jego wi­ze­ru­nek – dokład­nie tak jak on, za życia, w każde uro­dzi­ny córki ma­lo­wał jej por­tret. Żebyśmy o so­bie pamiętali, usłyszała szept ojca. Tej nocy Mia nie zja­wiła się jed­nak tu­taj ze względu na Lu­ca­sa.

Na­gle po­czuła, że ser­ce bije jej moc­niej. Wiatr omiótł ją upior­ny­mi głosa­mi, a śnieg leżący na gro­bach za­mi­go­tał sre­brem, jak gdy­by odbiło się w nim światło księżyca. Po­wo­li wyciągnęła z tor­by blok ry­sun­ko­wy, prze­wer­to­wała go, aż tra­fiła na czystą stronę. Po­tem uniosła głowę i przyj­rzała się po­pier­siu na gro­bie bra­ta. Ja­kub od­szedł przed ro­kiem. Jego ciało na tym świe­cie po­niosło śmierć, zaś du­sza, za po­mocą ma­gicz­nych ry­tuałów, tra­fiła do dru­gie­go świa­ta, aby móc stamtąd kie­dyś powrócić. Przy­po­mniała so­bie ostat­nie słowa, ja­kie ze sobą za­mie­ni­li, kie­dy z po­mocą Gri­ma powędro­wała przez Międzyświat, żeby raz jesz­cze zo­ba­czyć bra­ta. Czy możesz powrócić? Ja­kub się zaśmiał. Ten śmiech wciąż na­wie­dzał ją w snach, szel­mow­ski, a za­ra­zem pełen zwątpie­nia, sta­no­wiący od­po­wiedź wyraźniejszą od ja­kich­kol­wiek słów. Wszyst­ko jest możliwe, od­parł, cy­tując ojca. Pew­ne­go dnia. Od tam­tej pory Mia już więcej o nim nie słyszała.

Przyglądała się de­li­kat­nym ry­som twa­rzy bra­ta, zmierz­wio­nym włosom i oczom, w których ze­brały się cie­nie nocy. Ko­rzy­stając z po­mo­cy Gri­ma, zle­ciła wy­ko­na­nie po­pier­sia bra­ta naj­lep­sze­mu rzeźbia­rzo­wi Ghro­go­nii, ten zaś prze­szedł sam sie­bie. Często wy­da­wało się jej, że po­pier­sie po­ru­sza usta­mi, jak gdy­by się śmiało, cza­sem na­wet sądziła, że słyszy śmiech bra­ta. Wyciągnęła ołówek i zaczęła szki­co­wać. Miała wrażenie, że cie­nie z jego spoj­rze­nia po­przez jej dłoń spływają na pa­pier, a w głowie zno­wu roz­brzmiał jego głos. Mio, narzędziem Har­tydów jest sztu­ka. Nic tak szyb­ko nie daje mata igno­ran­cji, jak lot po­nad własnym ho­ry­zon­tem – a na to po­zwa­la fan­ta­zja, pod­sta­wa kre­atyw­ności i grunt dla wol­ności. Aby jed­nak wzbić się do ta­kie­go lotu, lu­dzie muszą dopuścić fan­tazję do swo­je­go ser­ca. Wte­dy sztu­ka może ich od­mie­nić – zwrócić ku in­ne­mu świa­tu, który po­zo­sta­je ukry­ty przed na­szy­mi ocza­mi. Sztu­ka bu­dzi i uwal­nia ma­rze­nia. A w ma­rze­niach lu­dzie wrócą do Innoświa­ta, który za­wsze sta­no­wił ich część.

Mia prze­stała po­ru­szać ołówkiem i lek­ko kiwnęła głową. Po znik­nięciu Ja­ku­ba była je­dyną znaną Har­tydką. Te­raz jej misją stało się za­zna­jo­mie­nie lu­dzi z Innoświa­tem – jeżeli chciała, by kie­dy­kol­wiek spełniło się ma­rze­nie ojca i bra­ta – przełama­nie Cza­ru Za­po­mnie­nia roz­po­star­te­go nad świa­tem lu­dzi, cza­ru ukry­wającego oraz znie­kształcającego przed ich ocza­mi Innoświat wraz z za­miesz­kującymi go isto­ta­mi. Mia wie­rzyła, że pew­ne­go dnia lu­dzie będą zdol­ni do życia w po­ko­ju z Innoświa­tem, a ona się do tego przyłoży.

Przy wspar­ciu Ly­skia­na, księcia pa­ry­skich wam­pirów, przy­go­to­wy­wała w Luw­rze wy­stawę ar­te­faktów Innoświa­ta. Ofi­cjal­nie eks­po­na­ty sta­no­wiły część zbiorów Ly­skia­na, który wśród ludz­kich miesz­kańców mia­sta ucho­dził za hoj­ne­go oraz bar­dzo bo­ga­te­go ko­lek­cjo­ne­ra sztu­ki. W rze­czy­wi­stości jed­nak po­cho­dziły z Innoświa­ta, a przede wszyst­kim z Ghro­go­nii – mia­sta roz­ciągającego się głęboko pod uli­ca­mi Paryża, o którego ist­nie­niu lu­dzie nie mie­li pojęcia. Trud­no jed­nak było oprzeć się uro­ko­wi częścio­wo ma­gicz­nych przed­miotów, po­chodzących z nie­zna­nych stron, na­wet jeżeli nie do końca poj­mo­wało się ich cu­dow­ność. Prze­ma­wiały swo­im własnym języ­kiem, który nie był słyszal­ny lecz wy­czu­wal­ny, bez słów po­tra­fiący oznaj­mić lu­dziom, co jest, a co nie jest prawdą. Swoją po­ezją zdołałyby przy­po­mnieć lu­dziom o za­gu­bio­nym świe­cie ni­czym o ja­kimś za­po­mnia­nym ma­rze­niu – i może obu­dzić w nich tęsknotę, która kie­dyś umożliwi zjed­no­cze­nie świa­ta po­nad wszel­ki­mi gra­ni­ca­mi. Mia po­czuła eu­fo­rię wzbie­rającą w niej ni­czym potężną falą na samą myśl o tym. Ale jed­no­cześnie w cie­niach umysłu czaił się także złowro­gi jad, be­stia o imie­niu Zwątpie­nie, szepcząca do uszu słowa obezwład­niające i po­zba­wiające sił. Wśród In­no­stot z Ghro­go­nii nie brakło kry­tyków po­wol­ne­go wpro­wa­dza­nia lu­dzi do Innoświa­ta, dziew­czy­nie cza­sem z tru­dem uda­wało się im prze­ciw­sta­wić. Szczególnie kon­ser­wa­tyw­ne oka­zały się Gar­gul­ce, które po­mi­mo otwar­cia Se­na­tu dla wszyst­kich In­no­stot – co miało miej­sce mi­nio­nej zimy – wciąż jesz­cze sta­no­wiły większość wśród se­na­torów. Wątpiły w lu­dzi. W par­la­men­cie sta­le wy­su­wa­no różne pro­po­zy­cje, mające na celu unie­możli­wie­nie pla­no­wa­nej wy­stawy i cho­ciaż król Mo­urier wciąż je od­rzu­cał, Gar­gul­ce od­no­siły się do Mii z jawną nie­uf­nością. Nie mogła brać im tego za złe. Była prze­cież człowie­kiem, wie­działa, co w daw­nych cza­sach lu­dzie uczy­ni­li Innoświa­to­wi i sama mie­wała wątpli­wości, czy do­brze robi. Złośliwe spoj­rze­nia kłuły ją jak szpil­ki, uważała jed­nak, że aby świat się zjed­no­czył, muszą zmie­nić się nie tyl­ko lu­dzie, bo nie tyl­ko oni stoją za nie­wi­dzial­nym mu­rem. Niektóre In­no­stoty także oko­pały się za stra­chem i nie­wiarą. Niełatwo przełamać taką ba­rierę.

Mia po­czuła we włosach zim­ny wiatr. Usłyszała szum liści. W tym miej­scu Ja­kub był bar­dzo bli­sko niej – Ja­kub, nie­znający zwątpie­nia. Nie przy­po­mi­nała bra­ta, który przez lata wiedzę o swo­im har­tydz­twie trzy­mał je­dy­nie dla sie­bie, który żywił na­dzieję, że zjed­no­czy świat, który wie­rzył w lu­dzi za­wsze i bez naj­mniej­szych wątpli­wości. Mii brakło jego nie­ogra­ni­czo­nej pew­ności sie­bie, nie­wzru­szo­nej wia­ry, a cho­ciaż z całym prze­ko­na­niem sta­rała się kon­ty­nu­ować misję bra­ta, nie­kie­dy z wiel­kim tru­dem dźwigała na bar­kach tę har­tydzką od­po­wie­dzial­ność. Często przy­cho­dziła w to miej­sce, aby po­roz­ma­wiać z Ja­kubem, nie na głos, tyl­ko w myślach. Cza­sem miała wrażenie, że jej od­po­wia­da. Zwie­rzała mu się ze wszyst­kich wątpli­wości, z lęków, ze wszyst­kie­go, o czym nie roz­ma­wiała z ni­kim in­nym, na­wet z Gri­mem. Bo Grim, cho­ciaż też ma­rzył o zjed­no­czo­nym świe­cie, w głębi du­szy po­zo­sta­wał In­no­stotą nie­ufającym lu­dziom.

Mia wstrzy­mała od­dech. Ja­kub zna­lazł się da­le­ko stąd, za­gu­bio­ny gdzieś w ob­cym świe­cie i nikt nie po­tra­fił po­wie­dzieć, kie­dy, jeśli w ogóle, powróci do świa­ta lu­dzi. Ona jed­nak miała swoją misję – misję Har­tyd­ki. A jeżeli pew­ne­go dnia brat do niej powróci, będzie mógł być z niej dum­ny.

Po­chy­liła się, aby do­tknąć po­pier­sia Ja­ku­ba, i wy­czuła de­li­kat­ne mi­go­ta­nie ma­gii gęsto wypełniającej po­wie­trze po­nad jego gro­bem. Wsunęła blok oraz ołówek do ple­ca­ka, przy­kucnęła obok gro­bu i wyciągnęła dłoń. Bez tru­du zagłębiła pal­ce w zimną zie­mię spulch­nioną ma­giczną siłą.

Na­gle od­sko­czyła, bo miała wrażenie, jak­by właśnie złapała stertę gnijących wnętrzności. Jej spoj­rze­nie prze­sunęło się po nie­na­ru­szo­nej po­kry­wie śnie­gu na mo­gi­le. Żad­nych zewnętrznych zmian. Żad­nych od­cisków stóp. Nic. Ner­wo­wo prze­sunęła po twa­rzy dłonią ubru­dzoną zie­mią. Od­sunęła rękę i na chwilę za­stygła bez ru­chu. Okru­chy myśli pędziły jej przez głowę, pro­wadząc do sza­lo­ne­go wnio­sku: ten grób zo­stał w ma­gicz­ny sposób otwar­ty. Od środ­ka.

Pra­wa dłoń Mii zadrżała, gdy posłała do palców czar. Po­chy­liła się. Z wol­na prze­sunęła dłonią nad gro­bem. Za­mknęła oczy, czując, jak ma­gia wci­ska się w króle­stwo zie­mi. Ma­gicz­ne im­pul­sy w nie­re­gu­lar­nym ryt­mie stu­kały w pal­ce, na­po­ty­kając prze­szko­dy z ka­myków, małych zwierząt i ko­rze­ni, aż wresz­cie twar­do ude­rzyły o trumnę.

Mia wzdrygnęła się. Na mo­ment prze­niosła się myślami w cza­sie, kie­dy przed ro­kiem stała nad gro­bem bra­ta, patrząc, jak trum­na opusz­cza­na jest do zie­mi. Padało, wszyst­ko było wil­got­ne i zda­wało się nie­rze­czy­wi­ste, a jed­no­cze­sne tak wyraźne, że le­d­wie po­tra­fiła to znieść. Zno­wu po­czuła w pier­si ból, któremu tak długo nie po­zwa­lała do­pro­wa­dzać się do płaczu. Ode­tchnęła po­wo­li. Nie miała cza­su, aby myśleć te­raz o przeszłości.

W sku­pie­niu po­ru­szyła pal­ca­mi i po­zwo­liła cza­ro­wi prze­cisnąć się przez drew­no. Po­czuła, jak prześli­zgu­je się przez suk­no obi­cia. Dłoń zaczęła jej drżeć. Przez chwilę stanęło jej przed ocza­mi mar­twe ciało bra­ta, pra­wie czuła, jak pal­ca­mi prze­su­wa po jego twa­rzy. Mu­siała użyć wszyst­kich sił, aby od­sunąć ten ob­raz. Bez tchu wsunęła czar głębiej, a wte­dy ude­rzyła o dno trum­ny.

Mia z drżeniem spoj­rzała na po­pier­sie Ja­ku­ba.

Trum­na była pu­sta.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: