Gwiezdni wojownicy - ebook
Gwiezdni wojownicy - ebook
„Gwiezdni Wojownicy – Grobowiec Dagona” to historia chłopaka, który na pierwszy rzut oka niczym się od Was nie różni – jak każdy z nas ma swoje zmartwienia, zalety i wady – ale w rzeczywistości jest Gwiezdnym Wojownikiem. Jedną z wielu dusz, które przybyły na Ziemię, by pomóc jej mieszkańcom w rozwiązaniu nękających ich problemów oraz ochronić ich przed siłami ciemności, które próbują zniewolić rasę ludzką.
Posłuchajcie zatem, co mam do powiedzenia! Wszystko, co nas otacza, jest kłamstwem, bowiem przez tysiąclecia byliśmy okłamywani. W dawnych czasach na naszej planecie dominowało światło, ludzie nie chorowali, odznaczali się prawdomównością, a technologia – w porównaniu z dzisiejszą – prezentowała o wiele wyższy poziom zaawansowania. Przede wszystkim zaś pamiętano o swoich poprzednich żywotach.
A później nastały mroczne czasy, w których straszliwie rozpanoszyły się niewiedza, chciwość, kłamstwo oraz obłuda. Pewne istoty we wszechświecie postanowiły to wykorzystać, a zdając sobie sprawę z panującego kryzysu, planują skrzywdzić mieszkańców naszej pięknej planety.
Wtedy na pomoc Ziemianom ruszyli Gwiezdni Wojownicy! To właśnie ich celem jest powstrzymać moce ciemności i przywrócić na Ziemi pokój oraz światło.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-9603-191-4 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie odkładaj tej książki! Chcę ci opowiedzieć o niesamowitej historii, jaka rozegrała się na tej planecie. Ludzie, musicie wiedzieć, że czyhają na was siły ciemności, chcące podbić i zniewolić wasz gatunek. Wykorzystują waszą niewiedzę oraz manipulują wami. Te mroczne siły nazywają same siebie Dagonami, a my, Kahuni, staramy się ich powstrzymać.
Dzięki tej opowieści zrozumiesz, jak wielki dramat rozgrywa się na tej spowitej ciemnością planecie. Ostrzegam cię jednak! Możesz być jednym z nas, możesz być Gwiezdnym Wojownikiem, a wtedy nie będzie już odwrotu! Książka może ci przypomnieć o tym, kim jesteś i jaki jest twój cel w życiu, a wtedy będziesz na celowniku sił ciemności. Dlatego zastanów się trzykrotnie zanim sięgniesz po lekturę, bo inaczej możesz pójść w moje ślady, a to nie była łatwa i przyjemna droga. Możecie mówić mi Alex Kurek – przybyłem pomóc wam, ludziom, w zerwaniu kajdan niewolnictwa i obiecałem bronić was całym swoim sercem!
ROZDZIAŁ 1
SZKOLNA SZAFKA WYMIERZA SPRAWIEDLIWOŚĆ
We śnie byłem mężczyzną ubranym w piękne, barwne szaty. Spoglądałem z mojego balkonu na olbrzymie piramidy budowane w oddali na pustyni. Budowle mierzyły ponad sto metrów, a nad nimi fruwały podniebne statki, z których opuszczano kolejne kamienne bloki do budowy. Pomiędzy powstającymi piramidami a moim balkonem znajdowało się mityczne miasto starożytnego Egiptu. Widziałem, jak po ulicach przechadzają się ludzie noszący eleganckie oraz kosztowne stroje.
Wszystko tętniło życiem, kupcy targowali się ze sobą na targu, a pomiędzy uliczkami biegała grupa dzieci, bawiąc się w ganianego. W tej samej chwili usłyszałem otwierające się drzwi do mojej komnaty. Odwróciłem się i ujrzałem, że do pomieszczenia wchodzi bardzo atrakcyjna kobieta. Wyglądała prawie jak księżniczka. Miała czarne włosy oraz białą suknię do kostek. Przeszła po czerwonym dywanie i wkroczyła na balkon. Kiedy podeszła bliżej, zauważyłem, że jej niebieskie oczy podkreślone są czarnym węglem, a na szyi lśni złoty naszyjnik. Zarzuciła mi ręce na szyję i odezwała się do mnie miłym głosem.
– To już dzisiaj, ukochany.
– Tak, dziś jest ten dzień. – Mój głos zabrzmiał zupełnie inaczej, bardziej dojrzale.
Objąłem ją w pasie, a następnie pocałowałem. Nasze usta przez chwilę stały się nierozłączne. Po chwili chwyciłem kobietę za dłoń i pociągnąłem do wnętrza swojej komnaty. Całe pomieszczenie odznaczało się niesamowitymi ozdobami. Przy suficie wisiał złoty żyrandol wysadzany kryształami. Minęliśmy bogato zdobiony drewniany stół, na którym leżała misa z owocami – niektórych nie rozpoznałem. Obróciłem moją towarzyszkę i posadziłem na łożu z baldachimem pokrytym niebieskimi zasłonami, po czym się odezwałem.
– Zamknij oczy, mam coś dla ciebie.
Zrobiła tak, jak jej powiedziałem. Gdy upewniłem się, że na pewno nie podgląda, podszedłem do małej szafki znajdującej się w drugiej części pokoju. Wyglądała zwyczajnie. Miała cztery nogi i trzy szuflady, a na niej stała mała skrzyneczka. Otworzyłem szkatułkę; wyciągnąłem z niej srebrno-złoty naszyjnik z olbrzymim rubinem. Wróciłem na swoje miejsce i przyklęknąłem obok łoża.
– Możesz otworzyć oczy.
Kobieta otworzyła oczy i dostrzegła biżuterię w moich dłoniach. Jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Ujęła naszyjnik swoimi delikatnymi dłońmi.
– Jest cudny – rzekła, podziwiając, z jaką starannością został wykonany.
Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale nagle z hukiem otworzyły się drzwi do mojej komnaty. Do środka wtargnęło kilku wojowników z długimi włóczniami, których groty miały dziwny owalny kształt. Nie widziałem ich twarzy, ponieważ zakrywały je złote hełmy przedstawiające głowę sokoła. Ich ciała okrywały złociste pancerze, miejscami lśniące turkusowymi oraz błękitnymi zdobieniami. Tuż za nimi do sali weszli młoda kobieta ubrana w niebieską szatę oraz jakiś mężczyzna – także w zbroi, ale bez hełmu. Miał surowy wyraz twarzy oraz ciemne oczy. Kobieta wskazała mnie palcem i rzekła.
– To on jest zdrajcą! Współpracuje z Atlantydami.
Byłem w olbrzymim szoku. Moja ukochana zaniemówiła. Przywódca wojowników spojrzał na mnie.
– Przepraszam za to, co teraz muszę zrobić, Ikariuszu, ale nie wolno mi lekceważyć takich oskarżeń. Jesteś aresztowany – rzekł i wskazał na mnie ręką.
Dwóch strażników podeszło do mnie i chwyciło mnie pod pachy. Zacząłem się szamotać i krzyczeć.
– Stójcie, nie możecie mnie tak po prostu zabrać! Musi się odbyć proces! Nie można nikogo więzić bez dowodów.
– Znaleźliśmy listy podpisane twoim pismem.
– To niemożliwe! – Jeszcze bardziej zacząłem się szarpać. Obejrzałem się przez ramię i spojrzałem na swoją ukochaną. Była przerażona.
Wiedziałem, że muszę coś zrobić. Byłem niesłusznie oskarżany o współpracę z wrogiem. Krzyknąłem do mojej kochanki:
– Kejra! Znajdź Rausa! Powiedz mu, że zostałem wrobiony…
Nie zdążyłem dokończyć zdania. Poczułem, jak przez moje ciało przechodzi prąd i upadłem na kolana – to jeden z żołnierzy dźgnął mnie włócznią. Trzymający mnie uprzednio wojownicy znowu podnieśli mnie z podłogi i wywlekli z komnaty.
*
Obudziłem się w łóżku zlany potem. Pierwsze, co zrobiłem, to zapaliłem światło w moim pokoju i spojrzałem na zegarek. Była szósta trzydzieści, a mój budzik miał zadzwonić dopiero za kwadrans. Usiadłem na łóżku i przetarłem oczy. Pomyślałem, że miałem naprawdę dziwny sen. Najpierw odwiedziła mnie jakaś ładna dziewczyna, z którą byłem zżyty, a potem do sali wtargnął odział żołnierzy, którzy chcieli mnie wsadzić do aresztu za to, że niby współpracowałem z wrogiem. Próbowałem sobie przypomnieć, jak nazwała ich kobieta w niebieskiej sukni, ale niestety nazwa wypadła mi z pamięci.
Mój sen był bardzo realistyczny i naprawdę zacząłem się zastanawiać nad tym, jakim cudem ludzki mózg jest w stanie wymyślić takie rzeczy. Najwyraźniej po tym, jak wczoraj na jednym z kanałów w telewizji obejrzałem film o piramidach, mój mózg stwierdził, że fajnie byłoby przekształcić tę rzeczywistość w jakiś niesamowity sen. Jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego oglądałem akurat nudnawy film o budowlach starożytnego Egiptu, odpowiem, że tak się złożyło, bo nie miałem nic ciekawszego do roboty. Postanowiłem po prostu wieczorem coś obejrzeć i jakoś tak na to trafiłem. Zanim się zorientowałem, obejrzałem cały program.
Wstałem z łóżka, udałem się do łazienki, po drodze musiałem minąć stos kartonów wypchanych procesorami od komputera. Mój ojczym, Patryk, zebrał mnóstwo tego złomu od swoich _kolegów_ i zamierzał wydobyć z niego złoto. Może was to zaciekawić, że w starych procesorach jako domieszki do stopów metali używano złota, więc jeśli potraktuje się je odpowiednim rozpuszczalnikiem, można uzyskać trochę tego cennego kruszcu. Problem polegał na tym, że Patryk miał wydobyć to swoje złoto już trzy miesiące temu. Kartony zalegały więc w mieszkaniu, ale czego można było się po nim spodziewać. Prawie nigdy nie dotrzymywał słowa.
Wziąłem prysznic, po czym wszedłem do kuchni, by zrobić sobie kanapki. Wyjąłem chleb i zajrzałem do lodówki. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to kilka butelek po piwie. Tak, Patryk lubił sobie popić. Nie przepadałem za nim i często wyzywałem go od grubasów, bo był otyły. W końcu znalazłem masło, ser oraz szynkę i przygotowałem sobie śniadanie. W domu było jeszcze spokojnie, ale to szybko się skończyło, bo chwilę później do kuchni wszedł Patryk.
Był on średniego wzrostu, miał łysy placek na głowie, pysk jak świnia i wielki, kudłaty, tłusty brzuch, który wystawał spod białego podkoszulka poplamionego musztardą. Spojrzał na moje jedzenie, po czym ryknął donośnie:
– Znowu wyżerasz wszystko z lodówki, darmozjadzie jeden! Myślisz, że co?! Będę cię utrzymywał do końca swoich dni! Mógłbyś zacząć sobie szukać jakiejś pracy! Nieletnich też przyjmują, wystarczy tylko ruszyć zadek z domu!
Jak już wcześniej wspominałem, Patryk nie należał do osób, które można uznać za wzór rodzicielstwa; należał raczej do tych drugich.
– I co się nie odzywasz?! Zadałem ci pytanie!
– Przecież tylko robię sobie kanapki – odpowiedziałem poirytowany.
– A ile ty sobie robisz tych kanapek. Cztery kromki? Prawie pół chleba sam zjadłeś!
Przyznam szczerze, że nie mogę się nadziwić, jak osoba, która waży tyle co hipopotam, poucza innych, że za dużo jedzą. Miałem ochotę mu odpyskować i pojechać po jego tuszy, ale jakimś cudem się powstrzymałem – choć raczej byłem z tych, co najpierw robią, potem myślą. Niektóre osoby nawet zarzucały mi, że mam ADHD albo jestem mocno nadpobudliwy. Odpowiedziałem w miarę spokojnie:
– Dwie kromki zjem teraz, a pozostałe w szkole.
– I myślisz, że kto za to płaci? Mógłbyś przestać tyle żreć, gnojku! – wrzasnął na mnie.
Puściły mi nerwy i w końcu mu odpyskowałem.
– Sam mógłbyś tyle nie żreć, grubasie.
Patryk wytrzeszczył oczy i zrobił się purpurowy na twarzy. Miałem ochotę dorzucić do mojego wyzwiska, że wygląda jak purpurowa świnia, ale wstrzymałem się z tym komentarzem. Ojczym podszedł do mnie tak blisko, że poczułem odór z jego nieumytych jeszcze zębów. Następnie zamachnął się i zdzielił mnie z plaskacza w twarz.
– Myślisz, że co? Że jesteś cwany! Jesteś na moim utrzymaniu i masz się dostosować do zasad panujących w tym domu.
– Wypchaj się! – odpowiedziałem.
– Masz jeszcze coś mądrego do powiedzenia? Zamiast ciągle szczekać, zacznij na siebie zarabiać, a jak nie, to wynocha z tego domu! Jesteś nikim!
Patryk się odwrócił i wyszedł z kuchni. Prawy policzek mocno mnie szczypał, a łzy cisnęły się do oczu. Miałem ochotę płakać, ale nie z powodu bólu od uderzenia. Chciałem płakać, bo nie miałem szczęśliwej rodziny. Przetarłem jednak tylko ręką oczy. Skończyłem się szykować i wyszedłem do szkoły.
Zapowiadała się deszczowa pogoda. Przez całą drogę czułem się obserwowany, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło – czy na pewno po tych wszystkich awanturach w domu wciąż jestem zdrowy psychicznie.
Na przerwie miałem zamiar usiąść na jednej z ławek na korytarzu, lecz niestety nigdzie nie było miejsca. Moja ulubiona ławeczka na końcu hallu została zajęta przez grupę chłopaków z innej klasy, którzy zawzięcie dyskutowali o koszykówce. Zrezygnowany usiadłem na podłodze, pod ścianą i zacząłem wyjmować kanapki z plecaka, kiedy rzuciła mi się w oczy grupa dziewczyn tuż pod szkolnymi, metalowymi szafkami. Ewidentnie coś się tam działo. Po chwili rozpoznałem wszystkie członkinie zgromadzenia i poczułem narastającą złość.
Na ziemi siedziały dwie moje koleżanki z innej klasy, a nad nimi stały trzy dziewczyny: Alicja i jej dwa _wafle_ – Wiktoria i Weronika. Nie znosiłem tych mend, były to najwredniejsze dziewczyny w całej szkole. Prawie każdemu dokuczały. Czym prędzej schowałem kanapki do kieszeni, po czym udałem się w ich stronę. Kiedy podszedłem bliżej, przekonałem się, że miałem rację. Te głupie małpy znowu próbowały gnębić Martę i Beatę, które bardzo lubiłem.
Były to naprawdę fajne dziewczyny o niezwykle spokojnym oraz przyjaznym uosobieniu, ale nie każdy umiał to docenić. Marta była dosyć cichą dziewczyną, która nie lubiła wychodzić przed szereg, lecz zawsze była gotowa cię wysłuchać i okazać zrozumienie. Włożyła dzisiaj niebieską sukienkę w kwiatki, a jej brązowe włosy spływały w lokach na ramiona. Beata zaś była dosyć niską dziewczyną, bardzo współczującą i uprzejmą. Choć uwielbiała gadać o kwiatkach, motylkach, dzieciach i rodzinie, miała w sobie coś takiego, że wszyscy chłopacy w szkole ją lubili. Myślę, że w dużej mierze zawdzięczała to swojemu charakterowi i temu, że każdemu była w stanie okazać współczucie. Dzisiaj ubrana była w czarne leginsy oraz żółtą koszulkę, a pomiędzy jej długimi blond włosami w uszach tkwiły kolczyki.
Jeśli miałbym opisać dziewczyny stojące nad nimi, o ile to was ciekawi, Alicja odznaczała się urodą, ale jej charakter pozostawiał wiele do życzenia. Wiktoria także była ładna, ale głupia, zaś Weronika – tak gruba, że można byłoby ją pomylić z orką. Odniosłem wrażenie, że te dwie dziewczyny zadają się z tą brzydulą tylko dlatego, żeby lepiej przy niej wyglądać.
Jak zwykle panny „Liczymy się tylko my, reszta to śmieci” dogryzały Marcie i Beacie, które w ciszy wysłuchiwały ich obelg.
Postanowiłem wkroczyć do akcji i przerwać te ceregiele. Musiałem się tylko pilnować, żeby Alicja znowu mnie w coś nie wrobiła. Bo wiecie, ona była jedną z tych osób, które przed nauczycielami udawały aniołka, a poza ich widokiem wyrastały jej czerwone rogi oraz wielkie nietoperze skrzydła. Zacząłem od tradycyjnego tekstu:
– Zostawcie je w spokoju!
Trzy oprawczynie zmierzyły mnie wzrokiem. W oczach Wiktorii dostrzegłem coś na wzór „to znowu ten palant”, ale postanowiłem to zignorować. Pierwsza odezwała się Weronika, tym swoim skrzeczącym głosem, jakby połknęła ropuchę.
– A co ci do tego? Nie interesuj się.
– Dużo, kaszalocie! Odczepcie się od nich – powtórzyłem.
Prześladowczynie obruszyły się. Potem najwyraźniej stwierdziły, że znudziło im się gnębienie moich koleżanek i pora na mnie. Kolejna odezwała się Alicja:
– Idź sobie stąd, frajerze. Nikt cię tu nie zapraszał.
– No właśnie – dodała jej nadworna lizuska Wiktoria.
– Zostawicie je teraz albo sobie inaczej pogadamy. – Starałem się wypowiadać jak najpewniejszym głosem.
– O rany! Bo co nam zrobisz? – zapytała sarkastycznym tonem Weronika.
Rozejrzałem się po korytarzu i wtedy sobie coś uświadomiłem. Nigdzie nie było nauczyciela. Znajdowaliśmy się też poza zasięgiem kamer. Choć było spore prawdopodobieństwo, że mój plan nie wypali, postanowiłem blefować.
– Dostaniecie po pyskach! – rzuciłem.
Alicja przeleciała wzrokiem po wszystkich osobach wokół i chyba doszła do podobnego wniosku co ja. Mam właśnie idealną okazję, żeby trzasnąć ją w gębę i teoretycznie nie ponieść za to konsekwencji; wciąż jednak istniało ryzyko, że podkabluje mnie jeden z uczniów. Wyraz twarzy tyranek na chwilę uległ zmianie. Alicji zniknął jej szyderczy uśmiech. Zamiast tego pojawił się niepokój, który po chwili znów zastąpiła poprzednia maska. Uśmiechnęła się do mnie w najzłośliwszy sposób, jaki potrafiła, i choć poczułem lekki dreszcz, wiedziałem, że właśnie gnębicielki połknęły moje kłamstwo. Wystarczyło teraz tylko dobrze zagrać. Mimo to wciąż nie byłem pewien swojego planu. Nie miałem ochoty ponownie wylądować u pedagoga za niewłaściwe zachowanie. Miałem zresztą już komisję, która groziła mi wywaleniem ze szkoły.
– Nie odważysz się – rzuciła.
– Ja się nie odważę? – zapytałem.
Po czym najwyraźniej przypomniało się jej, że pół roku temu na forum całej klasy nazwałem ją tępą szmatą… Jak już wspominałem, jestem osobą dosyć impulsywną. Wiktoria chciała coś powiedzieć, ale wciąłem się w jej słowo.
– Liczę do trzech i obrywacie piąchą po twarzy.
– Nie bądź taki cwaniak, jeszcze nas popamiętasz – rzuciła Alicja, a następnie odwróciła się na pięcie; jej dwa _wafle_ udały się za nią, posyłając mi jadowite spojrzenia.
Byłem tak zdenerwowany, że aż się w mnie kotłowało. Cudem nie rzuciłem się na te kretynki i nie zacząłem ich okładać pięściami. Wlepiłem wzrok w odchodzące oprawczynie i miałem olbrzymią ochotę, żeby przyłożyć Alicji. Naprawdę olbrzymią i wtedy stało się coś dziwnego.
Poczułem dyskomfort, trochę tak, jakby ktoś podłączył mi głowę pod przewód z baterią. Alicja i jej dwie kumpele szły obok szeregu szarych, szkolnych szafek dla uczniów, kiedy jedna z tych wyżej położonych nagle się otworzyła i trafiła ją drzwiczkami w twarz z takim impetem, że dziewczyna upadła na swoje koleżanki. Huknęło tak głośno, że wszystkie rozmowy na korytarzu umilkły.
Przez chwilę zdezorientowane uczennice kotłowały się na ziemi, rzucając przeróżne przekleństwa, ale po chwili się podniosły. Gruba Weronika aż się spociła z wysiłku, stawiając opór grawitacji. Spojrzałem na Beatę.
– Dobrze im tak – rzuciła.
Beata wyglądała na bardzo poirytowaną, więc postanowiłem się do niej odezwać…
– Ja na waszym miejscu bym im przywalił. Skończyłoby się ich pajacowanie.
– Po co? Nikogo nie zmienisz na siłę, a poza tym przemoc rodzi tylko przemoc. Niech sobie gadają, chwilę pomarudzą i sobie pójdą, jak zwykle – oznajmiła Marta.
Miałem ochotę zaprzeczyć i stwierdzić, że powinno się walczyć z takimi osobami, ale w sumie ona miała trochę racji. Pewnych ludzi po prostu nie zmienisz i nie ma co się z nimi szarpać. Szkoda na to czasu i energii. Oczywiście nie można dawać się komuś ciągle krzywdzić, ale nie ma też sensu na każdym kroku się spierać. Takie osoby przecież się nie rozwijają. Lepiej już zagrać na pianinie lub napisać książkę. Przynajmniej zrobisz coś pożytecznego, zamiast uprzykrzać innym życie.
Właśnie w tym momencie zadzwonił dzwonek, a do mnie dotarło, że muszę iść na zajęcia z historii. Pożegnałem się więc i poszedłem do sali. Po drodze minąłem naszą nową panią woźną, która myła podłogę. Jej stare dłonie zawzięcie wymachiwały mopem. Musiałem przyznać, że jak na staruszkę była całkiem ruchliwa. Nawet za bardzo.
Uśmiechnęła się do mnie łobuzersko. Choć na jej ustach widniał uśmiech, odniosłem wrażenie, że nie ma dobrych intencji. Wyraz jej twarzy wskazywał trochę na radość psychopaty z horroru. Ciarki przeszły mi po plecach. Najgorsze było to, że przez chwilę odniosłem wrażenie, że jedno z jej oczu zrobiło się czarne niczym węgiel. Pognałem więc czym prędzej do klasy, nie oglądając się za siebie.
Reszta dnia w szkole minęła mi już całkiem normalnie, ale cały czas odczuwałem niepokój, a może nawet lęk.
Kiedy jednak wróciłem do domu, czekała mnie kolejna dwugodzinna awantura, po czym jakimś cudem odrobiłem lekcje, mimo że byłem zdenerwowany i źle się czułem. Wieczorem, gdy kładłem się już spać, po raz kolejny odmówiłem cichą modlitwę, żeby ten koszmar wreszcie się skończył. I choć nie wierzyłem w Boga ani w bogów, poprawiało mi to humor i dawało nadzieję na lepsze jutro.ROZDZIAŁ 2
WOŹNA PRÓBUJE MNIE ZJEŚĆ
Od wydarzenia, kiedy to Alicja w dziwnych okolicznościach dostała drzwiczkami od szafy w głowę, minęło pięć tygodni. Awantury w domu nasiliły się, a ojczym coraz bardziej mi dokuczał. Moja mama zresztą też co jakiś czas dorzucała swoje trzy grosze. Nazywała mnie nieudacznikiem, mówiąc, że jestem taki sam jak mój biologiczny ojciec, który mnie zostawił, gdy miałem pięć lat. Twierdziła, że skończę jako bezdomny mieszkający w śmietniku albo że żadna dziewczyna nigdy mnie nie pokocha.
Byłem poirytowany i szybko się denerwowałem. Co chwilę tłukłem się z innymi chłopakami w szkole. Stałem się o wiele bardziej agresywny. Bywałem też opryskliwy i chamski, w związku z czym coraz trudniej było mi się dogadać ze znajomymi oraz nauczycielami. Ostatnio, kiedy matematyczka zwróciła mi uwagę na spóźnienia, powiedziałem jej, żeby się wypchała.
Po raz kolejny groziła mi rada wychowawcza, podczas której mieli omówić wydalenie mnie ze szkoły. Mama załatwiła mi wizytę u psychiatry, który zapisał mi leki na uspokojenie, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że przyczyną problemów mogą być moi rodzice. Byłem strasznie wściekły. Któregoś razu wpadłem w taką furię na zajęciach, że cisnąłem w Alicję butem. Potem naprawdę było mi głupio. Unikałem zażywania leków, jak tylko mogłem – wyrzucałem pojedyncze tabletki przez okno, zakopywałem w doniczce z kwiatami albo wypluwałem do kibla.
Nocami śniły mi się koszmary, w których Patryk mi dokucza lub cały czas prześladuje.
Wczoraj miałem najgorszy sen, podczas którego wyleciałem ze szkoły i wszyscy – łącznie z nauczycielami – wytykali mnie palcami i śmiali się, że jestem idiotą. Potem zaś spotkałem własną mamę, która wręczyła mi brudny czerwony koc i oznajmiła, że od dzisiaj śpię pod śmietnikiem.
Nie było jeszcze aż tak źle, bo zawsze mogłem odnaleźć spokój w bibliotece publicznej, do której uwielbiałem chodzić. Plusem był fakt, że w tym roku po żadnej z bójek nie groziła mi sprawa sądowa – jak rok temu, kiedy tak mocno uderzyłem jednego z młodszych uczniów, aż cały zalał się krwią. Chłopak mi dokuczał, a mnie poniosły nerwy, czego potem bardzo żałowałem. Jakimś cudem mi się wtedy upiekło, ale było to dla mnie okropne przeżycie.
Wróćmy jednak do tematu biblioteki, pracowały tam dwie bardzo sympatyczne panie, które zawsze były dla mnie miłe oraz pomagały mi znaleźć coś ciekawego do czytania. Potrafiłem zaszywać się tam na długie godzinny, a kiedy czasami bibliotekarki miały ciasteczka lub owoce, którymi zawsze mogłem się poczęstować, to już w ogóle przepadałem jak kamień w wodę. Uwielbiałem czytać fantastyczne historie o magicznych krainach, podróżach w kosmos oraz bohaterach, którzy wielokrotnie wpadali w tarapaty.
Wszystko się zmieniło, kiedy stara, szkolna sprzątaczka postanowiła zjeść mnie na kolację.
*
Siedziałem na zajęciach z historii, kiedy nauczyciel, pan Milik, właśnie opowiadał nam o kulturze starożytnej Grecji. Bardzo go lubiłem, ponieważ był jednym z najwyrozumialszych nauczycieli. Poza tym świetnie prowadził lekcje. Prawie zawsze były one ciekawe i wesołe.
Pan Milik miał pewną śmieszną cechę, a mianowicie nosił pieczątki do wstawiania jedynek. Mówię teraz poważnie, facet miał pieczątkę, na której był wygrawerowany napis „Brak pracy domowej (1)”.
Niektórzy nauczyciele są dziwni na swój sposób. Moja wychowawczyni zasłynęła w szkole z tego, że co rusz przychodziła do pracy w innych butach. Od początku roku widziałem chyba już trzynaście par jej różnego obuwia. W zeszłym tygodniu miała białe buty ze sztuczną sierścią dookoła oraz z doczepionymi metalowymi dzwoneczkami.
Jej ubiór zawsze zwalał nas wszystkich z nóg, dlatego nazywaliśmy ją _panią obcas_. Koleżanki z klasy twierdziły, że jest znana w każdym sklepie obuwniczym w Gdańsku. Nie miałem pojęcia, ile jest ich w mieście, ale podejrzewałem, że sporo.
Tego dnia historia była moją ostatnią lekcją. Wielu uczniów niecierpliwiło się, żeby już pójść do domu. Pan Milik opowiadał właśnie o uzbrojeniu hoplity, kiedy zadzwonił dzwonek. Wszyscy ruszyli pędem do drzwi; byłbym pierwszy, ale nauczyciel mnie zatrzymał.
– Alex, poczekaj chwilę – rzekł do mnie historyk.
– Tak, proszę pana – odpowiedziałem pośpiesznie, byle jak najszybciej wybiec z klasy.
– Widziałem, jak starałeś się na zajęciach i postanowiłem, że nie wstawię ci jedynki za brak pracy domowej – powiedział.
– Naprawdę? – Nie dowierzałem własnym uszom.
Dzisiaj zapomniałem odrobić zadania, które kilka dni temu dostaliśmy od pana Milika. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale gdzieś je zgubiłem. Na początku lekcji każdemu, kto nie miał pracy domowej, historyk wstawił ocenę niedostateczną. Potem przez całe zajęcia starałem się rozmawiać z nauczycielem i odpowiadać na jego pytania, licząc, że może dostanę piątkę za aktywność, która zrównoważy moją pałę.
– Tak, nie wstawię ci tej jedynki – rzekł pan Milik.
– Dostanę może jeszcze piątkę za aktywność? – zapytałem, licząc, że może się zgodzi.
– Alex, nie przeginaj.
Szkoda, ale warto było spróbować. Przynajmniej mam jedną jedynkę mniej w dzienniku. Ucieszony wybiegłem z klasy i pobiegłem do biblioteki.
Przeleciałem wzrokiem wszystkie tytuły książek dla młodzieży i znalazłem tę, którą ostatnio czytałem. Opowiadała historię chłopca, który musiał dopełnić proroctwa, aby uratować swoją krainę. Była bardzo fajna. Kiedy skończyłem czytać, wybiła równo siedemnasta trzydzieści.
Westchnąłem. Robiło się już późno, a ja musiałem wracać do domu. Wziąłem mój plecak oraz bluzę… „Bluza, nie mam jej” – dotarło do mnie, że musiałem ją zostawić w szkole po rozmowie z panem Milikiem. Przyznam, że trochę się zaniepokoiłem, bo to nowiutka bluza, którą mama kupiła mi tydzień temu. Kosztowała całkiem sporo, a ja obiecałem, że jej nie zniszczę ani nie zgubię. Zacząłem powoli się denerwować; już słyszałem w myślach wrzaski Patryka, który nazywa mnie „bluzowym oszustem”, „złodziejem pieniędzy” lub kimś podobnym.
Wziąłem dwa głębokie wdechy i doszedłem do wniosku, że przecież jeśli zostawiłem ją w szkole, wystarczy tylko ją znaleźć.
Czym prędzej wróciłem do budynku, który był już praktycznie opuszczony. Wszyscy uczniowie skończyli zajęcia, a nauczyciele pojechali do domów. Nie było nikogo. Głośna za dnia szkoła teraz stała się całkowicie cicha. Nie było słychać wrzasków dzieci na przerwach ani uspokajających ich nauczycielek.
Wbiegłem po schodach na trzecie piętro i pobiegłem do sali 14A, gdzie prawdopodobnie zostawiłem mój polar. Drzwi były otwarte, a przed nimi stało wiadro na kółkach z mopem. Zwolniłem. Już miałem wejść do klasy, kiedy w drzwiach pomieszczenia pojawiła się woźna, trzymając w swoich pomarszczonych dłoniach moje ubranie.
Szybko ją rozpoznałem, ciarki przeszły mi po plecach. To była ta sama dziwna sprzątaczka, która wtedy – podczas incydentu z szafką – posłała mi łobuzerski uśmiech. Poczułem, że na korytarzu nagle zrobiło się zimno, jakby temperatura zmalała o kilkanaście stopni.
Woźna zmierzyła mnie wzrokiem, a na jej twarzy zagościł uśmieszek. Był to najbardziej fałszywy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem.
– To chyba twoje, chłopcze – odezwała się do mnie, wyciągając w moim kierunku rękę z bluzą.
Przez chwilę wahałem się, miałem ochotę zwiewać, gdzie pieprz rośnie. Coś było tutaj nie w porządku. Nie, przecież to tylko woźna, stwierdziłem z myślach. Może po prostu po tych akcjach w domu w każdym widzę zagrożenie. Może rzeczywiście jest mi potrzebny psychiatra, bo już mi odwala. Spojrzałem ponownie na starą, pomarszczoną dłoń kobiety i sięgnąłem po polar.
Złapałem go i pociągnąłem, ale ku mojemu zdziwieniu staruszka nie chciała go puścić. Nagle palce jej drugiej dłoni zacisnęły się na mojej ręce trzymającej ubranie. Prawie się zachłysnąłem, jej dłoń była zimna jak lód. Trzymała mnie naprawdę mocno jak na swój wiek.
Spojrzałem na jej twarz i zamarłem. Byłbym krzyknął, ale powietrze utknęło mi w płucach. Oblicze, które wcześniej ujrzałem, wyglądało teraz zupełnie inaczej. Jej oczy stały się czarne jak smoła, a z uśmiechniętych ust sterczał szereg ostrych zębów, jak u rekina. Ręka, która mnie trzymała, pokryła się białymi łuskami, a u dłoni wyrosły długie, czarne pazury.
Normalne dziecko w tej chwili najpewniej spanikowałoby, a następnego dnia słuch by o nim zaginął, ale ja, nie wiedzieć czemu, tego nie zrobiłem. Poczułem, że coś się w mnie budzi.
Wrzasnąłem, ile miałem sił w płucach, po czym wolną dłonią złapałem łuskowatą rękę potwora – tę, która mnie trzymała. Odwróciłem się, a następnie jak judoka przerzuciłem woźną przez plecy. Nie miałem pojęcia, w jaki sposób to zrobiłem ani skąd znalazłem w sobie tyle siły, żeby cisnąć większą ode mnie osobą. Nigdy nie trenowałem karate ani żadnych sztuk walki. Jeśli mam być z wami absolutnie szczery, to się tego po sobie nie spodziewałem. Zresztą demoniczna sprzątaczka także, biorąc pod uwagę fakt, że upadła plecami na beton. Huk uderzającego ciała rozniósł się po szkolnym korytarzu. Moja polonistka mawiała, że w chwilach największego stresu przychodzą nam najgłupsze myśli do głowy. Już sobie wyobrażałem moją uwagę w dzienniku: „Uczeń rzuca woźną po korytarzu”.
Nie czekając, aż potwór się podniesie, ruszyłem pędem przez korytarz. Serce biło mi jak szalone. Poczułem, że moje nogi robią się ciężkie jak ołów, a ja sam zaczynam biec coraz wolniej. Chciałem uciec stamtąd tak prędko, jak to możliwe, ale stopy odmówiły mi posłuszeństwa.
Obejrzałem się i dostrzegłem, że kreatura biegnie tuż za mną, wystawiając swoje szpony po bokach niczym zapaśnik. Potworna sprzątaczka mnie doganiała. Włożyłem całą swoją wolę w to, żeby moje nogi zaczęły mnie słuchać.
Dobiegłem do schodów. Jeśli byłem w czymś w szkole najlepszy, to na pewno w zbieganiu po stopniach. Nikt mi w tym nie dorównywał. Schody od trzeciego piętra i drugiego pokonałem w kilka sekund, a następnie skręciłem w prawo, wbiegając w nowy korytarz i licząc, że zgubię potwora.
Niestety, sprzątaczka nie dała się zrobić w balona. Dobiegłem ponownie do końca przejścia i zbiegłem po stopniach. Były to, co prawda, schody ewakuacyjne na wypadek pożaru, ale i tak każdy z nich korzystał, bo było nas w budynku za dużo. A to trochę uciążliwe, kiedy trzeba pchać się z innymi na górę, więc szkoła postanowiła zostawić je otwarte. Dobiegłem do parteru i ruszyłem w stronę wyjścia.
Biegnąc przez olbrzymi hol, poczułem, że coś wbija mi się w nogi. Upadłem na podłogę. Spojrzałem w miejsca, gdzie poczułem ból – w mojej prawej oraz lewej nodze tkwiło kilka pazurów wielkości zatyczek od długopisu. Po chwili uświadomiłem sobie, że nie czuję bólu. Nie czułem już niczego! Sparaliżowało mi dolne kończyny.
Spojrzałem w kierunku, z którego nadleciały te dziwne pazury. Potworna sprzątaczka szła w moją stronę powolnym krokiem. Odgłos jej kroków roznosił się echem po całym holu. Czarne jak węgiel oczy były wlepione w mnie. Dostrzegłem w nich głód oraz chęć mordu.
Zaczerpnąłem powietrza, żeby wzywać pomocy, ale po chwili dotarło do mnie, że nie jestem w stanie wydać żadnego dźwięku. Struny głosowe odmówiły mi posłuszeństwa, tak jak wcześniej moje nogi nie chciały biec szybciej. W końcu upiorna woźna odezwała się ochrypłym głosem:
– Nikt cię nie usłyszy, chłopczyku. Jesteś już trupem.
Byłem przerażony, serce biło mi coraz szybciej. Czułem, jak panika bierze górę nad moim intelektem. Dziwadło odezwało się ponownie:
– Tak, dzieciaku. Dobrze, daj mi więcej swojego strachu. Pozwól mi się nim delektować, zanim cię zabiję i zjem na kolację.
Wysiliłem się najbardziej, jak mogłem, i ponownie postanowiłem krzyknąć, ale zamiast tego wydałem tylko cichy pisk. Woźna podeszła jeszcze bliżej. Poczułem straszliwy odór jej ciała. Pachniało zgnilizną. Potwór wyciągnął w moją stronę pazury i wtedy to się stało.
Znienacka w klatkę piersiową uderzył ją niebieski płomień, który odrzucił ją dziesięć metrów do tyłu. Upadła, aż coś w niej chrupnęło, a potem przeturlała się parę metrów po podłodze. Obejrzałem się i przez chwilę miałem wrażenie, że naprawdę mi odwaliło, ponieważ ujrzałem swojego zmarłego wujka.
Stał tam ubrany w czarny garnitur z niebieskim krawatem. Jego eleganckie buty były wyczyszczone na połysk. W dłoniach trzymał długą, srebrną włócznię zakończoną niebieskim kryształem zamiast grotu. Jego czarna broda była równo przystrzyżona, a w jego niebieskich oczach dostrzegłem determinację.
Nie wiedziałem, jak mam zareagować. Wujek miał na imię Karol i był bratem mojej mamy. Kiedyś spędzał ze mną bardzo dużo czasu – zanim rodzice zaczęli mi dokuczać. Pamiętam jeszcze, jak miałem siedem lat i razem bawiliśmy się samochodzikami na dywanie. Gdy miałem jedenaście lat, wróciłem do domu po lekcjach i dowiedziałem się, że miał wypadek samochodowy. Jego pojazd zderzył się z ciężarówką. Poinformowano nas, że zginął, a teraz właśnie go widziałem, jak stoi przede mną cały i zdrów.
Byłem w całkowitym szoku. Chciałem go zapytać, jak to możliwe, co się z nim działo przez te lata, ale zamiast tego powiedziałem coś w rodzaju.
– Eee… – Przyznam szczerze, że nie zabrzmiało to zbyt inteligentnie.
Wuj Karol zerknął na mnie, a jego oblicze złagodniało. Determinację w jego spojrzeniu zastąpiła troska. Chciał mi właśnie coś powiedzieć, kiedy leżąca za mną upiorna sprzątaczka zajęczała. Po chwili zaczęła coś mamrotać pod nosem, ale ponieważ przylegała twarzą do kamienia, ciężko ją było zrozumieć.
Udało mi się z tego pojąć tylko kilka słów. Brzmiały one mniej więcej tak: „Jeszcze pożałują… wojownicy… wygramy… ananasy…”. Co prawda, w kwestii tego ostatniego słowa nie byłem pewny – trochę nie pasowało do reszty.
Woźna podniosła się powoli. Następnie spojrzała na mojego wuja. Oboje mierzyli się wzrokiem, aż potwór przemówił:
– Nie dasz rady mnie pokonać, jestem dla ciebie…
Nie mam pojęcia, co chciała nam przekazać, ponieważ wuj strzelił do niej kolejną kulą niebieskich płomieni, która posłała ją jeszcze dalej niż pierwsza. Tym razem już nie wstała.
Wujek Karol uklęknął przy mnie, oglądając moje obrażenia. Wyjął ostrożnie wszystkie pazury, a następnie położył swoje dłonie na moich nogach, po czym zamknął oczy. Poczułem, jak jego ręce rozgrzewają się niczym kaloryfer, a całe ich ciepło przepływa przez moje ciało. Chwilę później znowu mogłem poruszać stopami.
Wujek pomógł mi wstać.
– Musimy iść – rzekł do mnie.
– Jak to zrobiłeś? – zapytałem.
– Teraz to nieważne.
– Sprzątaczka, co z nią? – wycharczałem.
– Już jej nie ma, uciekła – odpowiedział.
Obejrzałem się przez ramię; w miejscu, gdzie wcześniej leżała powalona istota, rzeczywiście nie było już nikogo. Karol wyprowadził mnie przez główne drzwi. Skręciliśmy na parking, gdzie wsiedliśmy do czarnego mercedesa. Zastanawiałem się, jak upchnie tę swoją laskę do samochodu, ale ona po prostu złożyła się jak zaczarowana do rurki wielkości długopisu. Wuj zaś wetknął ją w kieszeń marynarki.ROZDZIAŁ 3
PATRYK SMAŻY NALEŚNIKI
Przez całą drogę, kiedy jechaliśmy mercedesem, mój zmartwychwstały wujek nie chciał odpowiadać na moje pytania dotyczące tego, co zaszło w szkole. Czułem się, jakbym został uprowadzony przez jakiegoś porywacza, który okłada kulami energii zmutowane woźne. Zacząłem się zastanawiać, czy może jednak nie powinienem łyknąć tych leków od psychiatry. Były to takie fajne, niebieskie pigułki. Okrągłe… No nie, teraz to już w ogóle gadam jak jakiś psychiczny, pomyślałem.
Choć, biorąc pod uwagę, że najpierw ścigała mnie sprzątaczka z pazurami, potem spotkałem krewnego nieboszczyka, a na końcu jeszcze zobaczyłem, jak posłał pracownicę szkoły w powietrze przez pół holu, coraz poważniej rozważałem opcję połknięcia tych niebieskich kapsułek. Kiedy myślałem, że już nigdy się nie dowiem, dokąd zmierzamy, wujek w końcu się odezwał.
– Na chwilę zajedziemy do twojego domu, spakujesz rzeczy, potem jak najszybciej wyjeżdżamy z tego miasta.
– Co? Ale dlaczego? – zapytałem.
– Strasznie głupie pytania zadajesz, wiesz? Przed chwilą próbowała cię pożreć genetyczna hybryda. Nie dało ci to może do myślenia? Uwierz mi, takich potworów zjawi się tu więcej. Szczególnie teraz, kiedy znalazł cię jeden z nich – odparł wujek.
Pomyślałem o demonicznej woźnej chcącej mnie zjeść na kolację. Jeśli takich kreatur miało zjawić się więcej, wolałem nie myśleć, jakie życie czeka mnie w przyszłości.
Karol zaparkował mercedesa przed moim blokiem. Wysiedliśmy, po czym udaliśmy się na najwyższe piętro, gdzie mieszkałem. Drzwi otworzyła moja mama, która na widok Karola zrobiła wielkie oczy, a szczęka prawie zjechała jej do podłogi.
Oczywiście mój wujek, będący ponoć od trzech lat martwy, całkowicie to zlekceważył. Wszedł sobie do domu, jak gdyby nic, rzucając tekstem:
– Miło cię widzieć, Julio.
Moja mama wciąż będąca w szoku wypowiedziała mniej więcej coś takiego:
– Eee…
Uświadomiłem sobie, że musiałem wyglądać tak samo głupio, kiedy go zobaczyłem w szkole.
Po chwili usłyszałem z pokoju głos Patryka.
– Kto przyszedł?! – krzyknął, a za moment zjawił się na korytarzu.
Zerknął najpierw na mnie, potem na wujka, następnie znów na mnie, po czym jeszcze raz zerknął na wuja, jakby nie dowierzając temu, co widzi.
Przez chwilę stał tak oniemiały, nie wiedząc, co zrobić, a potem ogarnęła go wściekłość. Jego twarz zrobiła się cała czerwona. Uniósł ręce zaciśnięte w pięści, a wielki, kudłaty brzuch wyskoczył spod jego obcisłej koszulki.
– Ja wiedziałem, że jesteś parszywym oszustem. Tysiąc złotych wydaliśmy na twój pogrzeb! – ryknął mój ojczym.
Sytuacja była na swój sposób zabawna, ale jednocześnie żenująca. Twój zmarły krewny wraca do życia, a ty mu na dzień dobry wytykasz, że wydałeś na jego pogrzeb tysiąc złotych. Byłem ciekaw, ile normalnych osób tak się zachowuje. Podejrzewałem, że niewiele.
Mój wybawca zmierzył Patryka groźnym spojrzeniem. Mama wstrzymała oddech. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to wyobrażenie, jak Patryk dostaje z piąchy w pysk. Drugą był taki ciąg wydarzeń, że Karol swoją laską posyła strumieniem błękitnej energii grubasa na szafę w korytarzu. Jakbym miał możliwość wyboru, wolałbym zobaczyć tę drugą możliwość z latającym Patrykiem.
Zamiast tego mój wujek machnął otwartą dłonią Patrykowi przed twarzą, po czym rzucił, tak sobie, po prostu, jakby robił to setki razy:
– Idź, zrób naleśniki!
Zatkało mnie. Oczy Patryka zrobiły się szkliste, jakby takie puste. Pozbawione świadomości jak u tych porcelanowych lalek. Cały gniew zniknął z jego twarzy, a dłonie opadły.
– Tak, proszę pana. Pójdę zrobić naleśniki – oświadczył spokojnym głosem, a następnie poszedł do kuchni.
Szczęka zjechała mi prawie do podłogi. Takie rzeczy nieczęsto się widzi, by ktoś tak posłusznie i natychmiastowo wykonywał czyjeś polecenia. Podejrzewałem, że tylko wafle Alicji mogły się równać w tym momencie z moim ojczymem.
Karol odezwał się do mnie:
– Alex, idź teraz do swojego pokoju, spakuj torby na wyjazd, a ja w tym czasie porozmawiam z twoją mamą.
– Też chcę wiedzieć, co się dzieje – zaprotestowałem.
– Nie. Wyjaśnię ci wszystko już po drodze. Teraz idź się spakować – rzekł.
No i tyle było z mojego protestu. Przyznam szczerze, że początkowo próbowałem podsłuchiwać, ale niczego nie dałem rady usłyszeć poza dźwiękami z kuchni.
Wyjąłem z szafy dużą torbę i zacząłem się pośpiesznie pakować. Pakowałem wszystko, co uznałem za niezbędne. Wziąłem potrzebne mi ubrania, koszulki, kilka par spodni, skarpetki, gacie i parę ważnych dla mnie drobiazgów.
Rozejrzałem się po swoim pokoju. Odniosłem wrażenie, że już nigdy tutaj nie wrócę. Nie miałem pojęcia, skąd to przeczucie się wzięło. Spojrzałem na moje drewniane biurko, przy którym odrabiałem lekcje oraz, kiedy byłem młodszy, malowałem obrazki wielkich robotów i statków kosmicznych.
Mój wzrok zaczął wędrować po innych częściach pomieszczenia. Zerknąłem na swoje łóżko, na którym zawsze wieczorami czytałem książki, i poczułem nostalgię. Mimo że było mi źle w domu oraz czułem się niekochany, pomyślałem sobie, że będzie mi brakować tych wieczorów, leżenia na kanapie i czytania w świetle lampki nocnej… Bardzo miło to wspominałem.
Wziąłem swoją torbę i poszedłem do salonu, gdzie zastałem płaczącą mamę. Wycierała chusteczkami łzy, a wujek ją pocieszał, mówiąc, że wszystko będzie w porządku.
Potem spojrzał na mnie. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy dobiegły nas z kuchni wrzaski Patryka. Dosłownie sekundę później nasz awanturnik wbiegł do salonu. Dyszał jak świnia, a jego twarz była ponownie czerwona z wściekłości. Dostał takiego wytrzeszczu, że myślałem, że gały mu wypadną. Na swoją niebieską, obcisłą koszulkę założył biały fartuszek w różowe kwiatki, natomiast w ręku trzymał brudną od naleśnikowej masy chochlę.
Przyznam, że wyglądało to dosyć intrygująco, aczkolwiek myślę, że w takim ubiorze uśmiechnięta brunetka wyglądałaby o wiele lepiej niż łysy, wkurzony facet z nadwagą. Jego oczy prawie płonęły z gniewu. Myślałem, że rzuci się na Karola i spróbuje go udusić swoimi tłustymi od oleju łapskami. Wtedy może zobaczyłbym w końcu latającego Patryka.
Mój ojczym wydarł się na całe mieszkanie:
– Nie będę ci dalej smażyć żadnych naleśników!
Spojrzałem ponownie na wuja, który, jak gdyby nic, ponownie machnął dłonią, mówiąc:
– Właśnie, że będziesz.
Wyraz twarzy Patryka znowu się zmienił, tak jak poprzednio. Cały gniew zniknął jak za dotknięciem magicznej różdżki.
– Tak, proszę pana – powiedział, po czym wyszedł z salonu.
Nie miałem pojęcia, jak on to robi. Może był jakimś rycerzem Jedi, który zamiast miecza świetlnego nosił magiczną włócznię? Może w takim razie Alicja też była jakimś Sithem, skoro miała aż dwa tak posłuszne fagasy, które zawsze robiły, co chciała. Po chwili zastanowiłem się nad tym, co właśnie wyprodukowałem w swojej głowie. Alicja, Sithem?
Myśl wydała mi się tak absurdalna, że prawie się zaśmiałem, ale ponieważ byłem już po dwóch wizytach u psychiatry, stwierdziłem, że chichotanie w takiej sytuacji to zły pomysł.
Lepiej nie dawać dorosłym powodów, przez które miałoby się łykać niebieskie pigułki. Dlatego powstrzymałem swój rechot, przybierając poważny wyraz twarzy. Karol zmierzył mnie wzrokiem.
– Musimy już iść, Alex, spakowałeś wszystkie potrzebne rzeczy? – zapytał.
– Tak, mam już wszystko – odpowiedziałem.
– To dobrze.
Następnie wuj zwrócił się do mamy:
– Julio, musimy już jechać.
Moja mama nie odpowiedziała, tylko zapłakała jeszcze głośniej. Karol objął mnie ramieniem, a następnie poprowadził w stronę drzwi wyjściowych. Kiedy mieliśmy już wyjść, z mieszkania znowu przyleciał Patryk.
– Tym razem już się nie nabiorę na te twoje sztuczki! – wrzasnął, wymachując czerpakiem jak dziki.
Wujek spojrzał na mnie. Chyba w jakiś sposób zrozumiał, że ojczym dokuczał mi przez te wszystkie lata. Machnął mu dłonią przed twarzą.
– Teraz będziesz tańczyć jak baletnica – rozkazał.
Widzieliście może kiedyś panie z _Jeziora łabędziego_, które z gracją i niesamowitym wdziękiem niczym anioły wykonywały swój taniec? Jakby ich ciała były stworzone do pląsania po parkiecie. Patrykowi było daleko do tego poziomu.
Podniósł jednak swoje dłonie razem z chochelką do góry, po czym zaczął robić piruety. Wyglądało to komicznie – tak bardzo, że zacząłem się śmiać. Maź skapnęła mu parę razy na głowę, biały fartuszek w różowe kwiatki powiewał podczas tańca, a jego olbrzymi brzuch podskakiwał niczym piłka do kosza.
Ten obraz na długo utkwił mi w pamięci, szczególnie że w pewnym momencie Patryk stracił równowagę. Gdy jego brzuch przechylił się niebezpiecznie w lewo, potknął się, a potem z impetem uderzył twarzą w dębowe drzwi mojego pokoju, osuwając się na kafelki. Obiecałem sobie w myślach, że zapamiętam tę scenę do końca życia.
Razem z wujem zeszliśmy klatką schodową. Karol wziął ode mnie torbę i wrzucił ją do bagażnika swojego mercedesa. Kiedy mieliśmy już wsiąść do pojazdu, z klatki schodowej wybiegła moja zapłakana mama, która mocno mnie przytuliła.
– Obiecaj, że będziesz na siebie uważać – powiedziała, chwytając mnie za ręce.
Byłem na nią zły z powodu wszystkich przykrości, jakie spotkały mnie w ciągu tych kilku lat. Nie miałem najmniejszej ochoty czegokolwiek jej obiecywać. Wyrwałem dłonie z jej uścisku, a następnie wsiadłem do samochodu. Matka zalała się jeszcze większą ilością łez. Wiedziałem, że kiedyś mogę żałować tej decyzji, ale wtedy miałem to gdzieś. Karol nie skomentował mojego zachowania. Po prostu usiadł za kierownicą.
Nie mogłem przestać myśleć o tym, że w ciągu kilku godzin moje dotychczasowe życie rozsypało się jak domek z kart. Niecałe trzy godziny wcześniej czytałem książkę w bibliotece, a potem zamartwiałem się, że zgubiłem bluzę. Tamten problem wydawał się niczym w porównaniu tym, co przeżywałem obecnie.
Czułem się okropnie. Zdawałem sobie sprawę z tego, że porzucam wszystko, co dotąd było mi znane. Byłem na sto procent przekonany, że już nie będzie mi dane chodzić do tej szkoły, nie będę się już spotykał z moimi kumplami z budy ani nie wypożyczę już żadnej książki z mojej ulubionej biblioteki.
Samochód odpalił, a ja ostatni raz spojrzałem na żółto-pomarańczowy blok, w którym mieszkałem. Dostrzegłem w oknie Patryka odgrażającego się pięścią; drugą dłonią trzymał opatrunek chłodzący przy czole. Pierwszy raz od dawna poczułem, że sprawiedliwość jednak istnieje.
Pojazd ruszył, a ja oderwałem wzrok od domu. Nie wiedziałem, co mnie czeka, ale postanowiłem wejść z odwagą w to nowe życie pełne niebezpieczeństw oraz tajemnic.
Odezwałem się do mojego zmartwychwstałego wuja, który uratował mi dzisiaj życie:
– To dokąd jedziemy? – zapytałem.
– Do Zakopanego, mój chłopcze.
– Zakopane, co jest niezwykłego w tym mieście? Ono nie jest nawet zbyt wielkie. – Zdziwiłem się.
– Nie chodzi o miasto, a o to, co się znajduje w jego pobliżu – odrzekł Karol, uśmiechając się do mnie.
Ogarnęło mnie dziwne wrażenie, że jeszcze nieraz pożałuję tego, że z nim pojechałem.
– A co jest w pobliżu? – wymówiłem powoli pytanie.
– Nic takiego, parę gór i jezior. Przynajmniej z rzeczy zwyczajnych, bo jeśli pytasz o to, co wychodzi poza skalę ludzkiej normalności… – W oczach Karola pojawił się błysk.
– To co? – kontynuowałem, wiedząc już, że na pewno tego pożałuję.
– Jedziemy do miasta Kahunów, Alex. Spodoba ci się tam. Spotkasz tam wiele takich samych osób jak ty.
Nie wiedzieć czemu, poczułem w tym momencie przypływ radości i ekscytacji.
– Miasto Kahuni? – zastanawiałem się, co to takiego.
– No, tak. Miasto, w którym mieszkają gwiezdni wojownicy.
Aha, bardzo dużo mi to powiedziało w tym momencie. Bo wiecie, jestem wszechwiedzący i doskonale wiedziałem, kim są gwiezdni wojownicy. Zwróciłem wujkowi uwagę na ten szkopuł. Karol zmarszczył brwi.
– Nigdy nie słyszałeś o gwiezdnych wojownikach? Różnie się ich nazywa: gwiezdni wędrowcy, dzieci nowej ery, dzieci indygo, kryształowe dzieci, tęczowe dzieci…
Zacząłem się zastanawiać, z jakiego powodu w jego wypowiedzi tyle razy pojawił się wyraz „dzieci”. Może ci cali wojownicy to jakaś grupa osób, które biegają wszędzie z tymi swoimi kijami strzelającymi niebieskimi płomieniami. Ale co dzieci miały z tym wspólnego?
– Nigdy o tym nie słyszałem – przyznałem.
Wujek spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Najwyraźniej poruszyłem go tą informacją.
– Myślałem, że już masz jakieś pojęcie na ten temat.
– Eee… no niezupełnie – odpowiedziałem.
– Dobrze, wyjaśnię ci to, gdy już dotrzemy na miejsce. Na razie się prześpij. Dobrze ci to zrobi.
Chciałem zaprotestować i dowiedzieć się wszystkiego o tych całych Kahunach, ale wuj machnął mi dłonią przed twarzą, a ja pogrążyłem się w kamiennym śnie.