Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Hate list. Nienawiść - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
8 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Hate list. Nienawiść - ebook

Wyobraź sobie, że życzysz komuś śmierci i twoje pragnienie się spełnia. W dodatku zabójcą jest człowiek, którego kochasz.

Nick, chłopak Valerie, zaczął strzelać do uczniów w szkolnej stołówce. Dziewczyna, chcąc go powstrzymać, uratowała życie koleżance. A jednak oskarżono ją o współudział, ponieważ to ona wpadła na pomysł stworzenia listy ludzi, których oboje nienawidzili. Listy, według której Nick przeprowadził egzekucję.

Teraz Valerie musi stawić czoło kolegom i wrócić do szkoły. Czy osoby przeznaczone do „odstrzału” kiedykolwiek jej wybaczą? I czy ona sama pogodzi się z rolą, jaką odegrała w masakrze?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-10-13209-3
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Ekipa śledcza pracująca nad identyfikacją ofiar strzelaniny, do której doszło w piątek rano, opisuje Sejm – czyli szkolną stołówkę w liceum w Garvin – słowami „makabryczny widok”.

– Nasi ludzie sprawdzają każdy szczegół – zapewnia sierżant Pam Marone. – Z uzyskanych informacji wyłania się bardzo wyraźny obraz zajść wczorajszego dnia. To niełatwe zadanie. Nawet doświadczeni funkcjonariusze przeżyli szok. Ta tragedia wstrząsnęła wszystkimi.

W strzelaninie, która zaczęła się przed pierwszą lekcją, zginęło co najmniej sześcioro uczniów, a wielu innych odniosło rany.

Ostatni strzał ugodził Valerie Leftman (16 lat), zanim Nick Levil, domniemany napastnik, odebrał sobie życie.

Leftman, trafiona z bliska w udo, została przewieziona na oddział intensywnej opieki medycznej. Przedstawiciele szpitala opisują jej stan jako krytyczny.

– Straciła wiele krwi – powiedział obecny na miejscu zdarzenia funkcjonariusz policji. – Zapewne pocisk rozerwał tętnicę udową.

– Miała wielkie szczęście – twierdzi pielęgniarka pogotowia. – Najprawdopodobniej przeżyje, ale zachowujemy wyjątkową ostrożność. Zwłaszcza że chce z nią porozmawiać tyle osób.

Relacje świadków zdarzenia znacznie się różnią. Według niektórych Leftman to ofiara, inni nazywają ją bohaterką, podczas gdy jeszcze inni sugerują, że wspólnie z Levilem uknuła plan zastrzelenia nielubianych kolegów.

Jane Keller – uczennica będąca świadkiem zajścia – wyraża opinię, że Leftman została postrzelona przypadkiem.

– Wyglądało to tak, jakby się potknęła i wpadła na niego, ale nie mam pewności – wyznaje dziennikarzom dziewczyna. – Wiem tylko, że potem wszystko szybko się skończyło. A kiedy na niego upadła, parę osób zdołało uciec.

Ale policja jeszcze nie chce się wypowiadać, czy Leftman odniosła ranę przypadkiem, czy też było to nieudane podwójne samobójstwo.

Pierwsze doniesienia świadczą o tym, że Leftman i Levil zamierzali odebrać sobie życie; ich znajomi utrzymują, że dyskutowali także o morderstwie, co nasuwa policji podejrzenie, że za tą strzelaniną kryje się więcej, niż początkowo zakładano.

– Chętnie mówili o śmierci – zwierza się Mason Markum, kolega Leftman i Levila. – Nick częściej niż Valerie, ale ona też. Wszyscy sądziliśmy, że to taka zabawa, ale teraz widzę, że nie. Nie mogę uwierzyć, że oni tak naprawdę… przecież ze trzy godziny temu rozmawiałem z Nickiem i nie pisnął o tym słowem. W życiu bym się nie kapnął.

Mimo niejasności co do charakteru obrażeń Leftman policja nie wątpi, że Nick Levil zamierzał popełnić samobójstwo po odebraniu życia pięciu uczniom liceum.

– Naoczni świadkowie relacjonują, że postrzeliwszy Leftman, przyłożył broń do własnej głowy i pociągnął za spust – informuje Marone. Levil zginął na miejscu.

– Wszyscy odetchnęli – stwierdza Keller. – Niektórzy zaczęli bić brawo, co mnie osobiście wydaje się niefajne. Ale chyba ich rozumiem. Przeżyliśmy koszmar.

Policja bada udział Leftman w strzelaninie. Bliscy dziewczyny nie udzielają wywiadów, a przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości przyznają jedynie, że rozmowa z nią stanowi „sprawę priorytetową”.

* * *

Zlekceważyłam trzeci jazgot budzika. Mama zaczęła się dobijać do drzwi, usiłując mnie wypłoszyć z łóżka. Jak co dzień. Ale ten ranek różnił się od innych. Dziś miałam się pozbierać i żyć dalej. Widać matki z trudem rezygnują ze starych przyzwyczajeń – jeśli budzik nie poderwie potomka z wyra, trzeba się wydzierać i łomotać do drzwi, bez względu na okoliczności.

Tylko że w głosie mamy brzmiało to trwożne drżenie, które ostatnio często u niej słyszałam. Jakby nie wiedziała, czy to tylko foch, czy też sytuacja wymagająca telefonu na policję.

– Valerie! Musisz już wstać. Dyrektor zrobił nam wielką uprzejmość, że zgodził się na twój powrót. Nie zepsuj tego pierwszego dnia!

Jakby ponowne pojawienie się w szkole mnie cieszyło. Jakbym nie mogła się doczekać powrotu na te upiorne korytarze. I do stołówki, w której zawalił się mój świat. Jakby noc w noc nie prześladowały mnie koszmary, z których budziłam się spocona, zapłakana, z ulgą, że widzę swój pokój, gdzie nic mi nie grozi.

Władze szkoły nie potrafiły zdecydować, czy uznać mnie za bohaterkę, czy za morderczynię, i wcale się im nie dziwiłam. Sama się w tym pogubiłam. Byłam zbrodniarką, która wcieliła w życie plan rozstrzelania połowy szkoły, czy heroiczną dziewczyną, która pod koniec egzekucji omal nie złożyła ofiary z własnego życia? Czasem czułam, że łączę w sobie te dwie osoby. Czasem, że nie mam z nimi nic wspólnego. To wszystko mnie przerastało.

Rada szkolna usiłowała zorganizować w lecie ceremonię na moją cześć, co według mnie pobiło rekordy obłędu. Nie starałam się zostać bohaterką. Skoczyłam między Nicka i Jessicę bez zastanowienia. I z całą pewnością nie myślałam: „Oto nadarza się okazja, by ryzykując życie, uratować dziewczynę, która wyśmiewała mnie i nazywała Siostrą Śmierć”. To niewątpliwie heroizm, ale w moim przypadku… No cóż, nikt nie miał pewności.

Odmówiłam udziału w ceremonii. Powiedziałam mamie, że za bardzo boli mnie noga, muszę się wyspać i że to w ogóle głupi pomysł. Żałość dokładnie w stylu szkoły. Nie wzięłabym udziału w takim obciachu nawet za pieniądze.

A tak naprawdę się bałam. Bałam się stanąć przed nimi wszystkimi. Bałam się, że uwierzyli w to, co czytali o mnie w gazetach i widzieli w telewizji – że jestem morderczynią. Że zobaczę to w ich oczach – powinnaś popełnić samobójstwo jak on – choć nikt mi nic nie powie. Albo gorzej, że widzą we mnie osobę nieulękłą i pełną poświęcenia. To mnie dobijało jeszcze bardziej, ponieważ to mój chłopak odebrał życie tym wszystkim ludziom i najwyraźniej sądził, że ja też tego pragnę. Nie wspominając już, że jak ostatnia idiotka nie zorientowałam się, iż mój ukochany zamierza wystrzelać całą szkołę, choć powtarzał mi to dosłownie codziennie. Tyle że kiedy otwierałam usta, by powiedzieć o tym mamie, padało z nich tylko: „No weź! To straszna żenada, nie poszłabym tam, nawet gdybyś mi zapłaciła”. Widać wszyscy z trudem pozbywamy się starych nawyków.

Dyrektor szkoły, pan Angerson, w końcu przyszedł wieczorem do naszego domu. Usiadł przy kuchennym stole i rozmawiał z moją mamą o… no, nie wiem… Bogu, przeznaczeniu, traumie i tak dalej. Pewnie czekał, aż wyjdę z pokoju z uśmiechem i powiem, jaka dumna jestem z mojej szkoły i że z największą radością złożyłam z siebie ofiarę, byle tylko uratować bezcenną Jessicę Campbell. Może czekał też na przeprosiny. Akurat na to mogłabym się zdobyć, gdybym tylko wiedziała jak. Ale na razie nie znajdowałam wystarczająco dobrych słów.

Pan Angerson czekał na mnie w kuchni, a ja włączyłam muzykę i zakopałam się w pościeli. Nie wyszłam nawet wtedy, gdy mama zaczęła się dobijać do drzwi i tonem, który zawsze przybiera przy gościach, prosić, żebym się zachowywała i zeszła.

– Valerie, proszę! – syknęła, uchylając drzwi i zaglądając do środka.

Nie odpowiedziałam. Schowałam się pod kołdrę. Nie chodzi o to, że nie chciałam zejść, po prostu nie mogłam. Mama by tego nie zrozumiała. Uważała, że im więcej osób mi „wybaczy”, tym mniejsze stanie się moje poczucie winy. A ja… Ja myślałam dokładnie na odwrót.

Po chwili zobaczyłam przez okno światła reflektorów. Usiadłam i wyjrzałam. Pan Angerson odjechał. Po chwili mama znowu zapukała.

– Czego? – burknęłam.

Otworzyła drzwi i weszła, płochliwa jak sarenka. Twarz miała czerwoną i pokrytą plamami, nos zatkany. Trzymała obciachowy medal i list z podziękowaniem.

– Nie mają do ciebie pretensji – powiedziała. – Chcą, żebyś o tym wiedziała. I żebyś wróciła. Bardzo doceniają to, co zrobiłaś. – Wcisnęła mi w ręce medal i list, który podpisało tylko około dziesięciu nauczycieli. Wśród nich, oczywiście, zabrakło pana Kline’a. Po raz milionowy od strzelaniny przeszyło mnie poczucie winy. Pan Kline należał do osób, które podpisują takie listy, ale tego akurat podpisać nie mógł, bo nie żył.

Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie. Wiedziałam, że mama spodziewa się z mojej strony jakiegoś wyrazu wdzięczności. Decyzji, że skoro szkoła wykonała ten ruch, to się jej zrewanżuję. Że wszyscy powinniśmy żyć dalej.

– Aha – mruknęłam, oddając jej medal i list. – No… świetnie. – Usiłowałam się uśmiechnąć pocieszająco, ale okazało się to niewykonalne. A jeśli już nie chciałam żyć? A jeśli ten medal przypomniał mi, że chłopak, któremu ufałam najbardziej na świecie, strzelił do mnie i popełnił samobójstwo? Dlaczego nie rozumiała, że przyjęcie podziękowań szkoły sprawiało mi ból? Jakby pozwolono mi czuć jedynie wdzięczność. Że przeżyłam. Że mi przebaczono i doceniono, że uratowałam życie innym uczniom.

Tymczasem ja nie potrafiłam niczego z siebie wydusić. Na ogół nie umiałam nawet nazwać tego, co czułam. Czasami smutek, czasami ulgę, czasami oszołomienie, czasami niezrozumienie. I bardzo często gniew. Co gorsza, nie wiedziałam, na kogo się gniewam najbardziej: na siebie, Nicka, rodziców, szkołę, świat. Czułam też gniew najgorszy ze wszystkich: na tych, którzy zginęli.

– Val – odezwała się mama z błagalnym spojrzeniem.

– Nie, naprawdę. Jest super i w ogóle. Ale chciałabym odpocząć. I ta noga…

Wtuliłam się w poduszkę i znowu okryłam kocami.

Mama spuściła głowę i wyszła przygarbiona. Wiedziałam, że podczas następnej wizyty zacznie suszyć głowę doktorowi Hielerowi w sprawie „mojej reakcji”. Już go widziałam, jak zaczyna, siedząc w fotelu: „A zatem powinniśmy porozmawiać o tym medalu…”.

Mama schowała medal i list do pudełka z pamiątkami, które zbierała przez lata. Rysunki z przedszkola, świadectwa, list z podziękowaniem za przerwanie masakry. Według niej wszystko do siebie pasowało.

Żywiła upartą nadzieję, że kiedyś mi się poprawi, choć pewnie nie potrafiłaby określić, kiedy ostatnio widziała mnie w dobrym nastroju. Szczerze mówiąc, sama tego nie wiedziałam. Przed strzelaniną? Zanim w życiu Nicka pojawił się Jeremy? Zanim rodzice się znienawidzili, a ja zaczęłam szukać kogoś, kto uratuje mnie przed tym nieszczęściem? Dawno temu, kiedy miałam aparat na zębach, nosiłam pastelowe sweterki, słuchałam listy przebojów i myślałam, że życie jest proste?

Znowu odezwał się budzik. Pacnęłam go, niechcący strącając na podłogę.

– Valerie, wstawaj! – krzyknęła mama. Wyobraziłam sobie, że stoi ze słuchawką w ręku i z palcem wiszącym nad cyfrą 9. – Za godzinę masz lekcje! Obudź się!

Skuliłam się, przytulając poduszkę do brzucha, i zapatrzyłam na konie na mojej tapecie. Od dzieciństwa w trudnych chwilach kładłam się i patrzyłam na nie, wyobrażając sobie, że wskakuję na grzbiet jednego z nich i odjeżdżam. Że galopuję przed siebie z rozwianymi włosami, mój wierzchowiec nigdy się nie męczy ani nie chce jeść, a po drodze nie spotykamy żywej duszy. Przede mną rozciągają się tylko nieograniczone możliwości.

Teraz konie wyglądały jak zwykłe rysunki na dziecięcej tapecie. Nigdzie mnie nie uwoziły. Nie mogły. Fakt, że teraz już to wiedziałam, przybijał mnie. Jakby moje życie okazało się głupim złudzeniem.

Usłyszałam chrobot i jęknęłam. Oczywiście – klucz. W pewnym momencie doktor Hieler, na ogół stojący niezłomnie po mojej stronie, pozwolił mamie na wchodzenie do mojego pokoju. „Na wszelki wypadek”, rozumiecie. „W ramach prewencji”, rozumiecie. „Mając w pamięci sprawę samobójstwa”, rozumiecie. I teraz kiedy nie odpowiem na jej pukanie, mama może zajrzeć z telefonem w ręku – na wypadek gdybym leżała wśród porozrzucanych żyletek, w kałuży krwi wsiąkającej w narzutę w stokrotki.

Patrzyłam bezradnie na poruszającą się klamkę. Mama weszła na paluszkach. Faktycznie trzymała słuchawkę.

– Dobrze, że nie śpisz – powiedziała. Uśmiechnęła się i podeszła do okna. Uniosła żaluzje. Zmrużyłam oczy, porażone blaskiem porannego słońca.

– Włożyłaś kostium – zauważyłam, osłaniając się ręką przed światłem.

Mama wygładziła karmelową spódniczkę nieśmiałym gestem, jakby jeszcze nigdy nie ubrała się w nic ładnego. Przez chwilę wydawała się równie zdenerwowana jak ja, co mnie zasmuciło.

– Tak – mruknęła i tą samą ręką przygładziła włosy z tyłu. – Doszłam do wniosku, że skoro wracasz do szkoły, znowu zacznę pracować w biurze na pełen etat.

Usiadłam z wysiłkiem. Miałam wrażenie, że od tak długiego leżenia głowa mi się spłaszczyła. Nogę chwycił lekki skurcz. Z roztargnieniem roztarłam udo.

– Tak szybko?

Mama zbliżyła się do mnie, brnąc przez leżącą na podłodze stertę brudnych ubrań – trochę niezdarnie z powodu karmelowych szpilek.

– No… tak. Minęło parę miesięcy. Doktor Hieler uważa, że powinnam wrócić. Przyjadę po ciebie po szkole. – Usiadła na łóżku i pogłaskała mnie po głowie. – Poradzisz sobie.

– Skąd ta pewność? – spytałam. – Skąd wiesz, że sobie poradzę? Nie możesz wiedzieć. W maju sobie nie radziłam, a ty nie miałaś o tym pojęcia. – Wstałam. Gardło mi się zacisnęło i przestraszyłam się, że wybuchnę płaczem.

Mama siedziała nieruchomo, ściskając bezprzewodowy telefon.

– Po prostu wiem. Ten dzień się już nie powtórzy. Nick… odszedł. Nie denerwuj się tak…

Za późno. Już się zdenerwowałam. Im dłużej siedziała na łóżku, pachnąc perfumami, które w duchu nazywałam „perfumami do pracy”, i głaszcząc mnie po głowie jak przed laty, tym bardziej rzeczywista stawała się ta sytuacja. Musiałam wrócić do szkoły.

– Uzgodniliśmy, że tak będzie najlepiej, pamiętasz? – spytała. – W gabinecie doktora Hielera doszliśmy do wniosku, że ucieczka nie wyjdzie naszej rodzinie na zdrowie. Zgodziłaś się. Nie chciałaś, żeby Frankie cierpiał z powodu tego, co się wydarzyło. A tata ma kancelarię… Gdybyśmy to zostawili i musieli zacząć gdzieś od zera, zrobiłoby się bardzo krucho z pieniędzmi… – Wzruszyła ramionami, kręcąc głową.

– Mamo… – spróbowałam, ale nie znalazłam odpowiednio ważnego argumentu. Miała rację. To ja stwierdziłam, że Frankie nie powinien się rozstawać z przyjaciółmi, przeprowadzać do nowego miasta i szkoły tylko dlatego, że trafiła mu się taka siostra jak ja. Że tata, który zaciskał gniewnie zęby, gdy tylko ktoś sugerował, żebyśmy się wynieśli z miasta, nie powinien zakładać nowej kancelarii, skoro tak się natrudził nad rozkręceniem tej. Że nie zdecyduję się na naukę w domu ani na zmianę szkoły w ostatniej klasie. I że niech mnie diabli, jeśli zacznę się kryć po kątach, jakbym miała coś na sumieniu.

– Przecież i tak zna mnie cały świat – oznajmiłam, bębniąc palcami po oparciu kanapy doktora. – I nie znajdę szkoły, w której by o mnie nie słyszeli. Już sobie wyobrażam, jakim wyrzutkiem stałabym się w nowej klasie. Tutaj przynajmniej wiem, czego się spodziewać. A jeśli stąd ucieknę, wszyscy jeszcze bardziej utwierdzą się w przekonaniu, że to moja wina.

– Ale licz się z trudnościami – ostrzegł doktor Hieler. – Staniesz przed wieloma wyzwaniami.

Wzruszyłam ramionami.

– I co z tego? Dam radę.

– Na pewno? – spytał sceptycznie.

Skinęłam głową.

– Wyjazd byłby nie w porządku. Poradzę sobie. Jeśli sytuacja stanie się nie do zniesienia, zawsze mogę się przenieść pod koniec semestru. Ale wytrzymam. Nie boję się.

Tak, tylko że wtedy miałam przed sobą całe, niewyobrażalnie długie lato. Powrót wydawał się zagadnieniem teoretycznym. Zresztą nadal uważałam, że mam rację. Nie popełniłam żadnej zbrodni – po prostu kochałam Nicka i nienawidziłam naszych dręczycieli. Nie zamierzałam się ukrywać przed ludźmi, którzy uważali mnie za winną. Ale kiedy musiałam przejść od słów do czynów, ogarnął mnie nie zwykły strach, a panika.

– Miałaś całe lato na zmianę zdania – wytknęła mama, nadal siedząc na łóżku.

Zacisnęłam zęby i podeszłam do komody. Wyjęłam z niej czyste majtki i stanik, a potem rozejrzałam się po podłodze za jakimiś dżinsami i podkoszulkiem.

– Proszę bardzo. Już się ubieram – wycedziłam.

Nie twierdzę, że odpowiedziała uśmiechem, ale na jej twarzy pojawił się grymas bardzo do niego podobny, choć trochę bolesny. Mama parę razy ruszała do drzwi i się zatrzymywała. W końcu podjęła decyzję i wyszła, ściskając oburącz telefon. Zastanawiałam się, czy pojedzie z tą słuchawką do pracy, nadal trzymając kciuk nad dziewiątką.

– Dobrze. Zaczekam na dole.

Włożyłam pomięte dżinsy i podkoszulek, nie zastanawiając się, czy do siebie pasują. Ładne ubranie nie poprawiłoby mi humoru ani nie pomogłoby wtopić się w tłum. Powlokłam się do łazienki i przeczesałam włosy niemyte od czterech dni. Makijażem też nie zawracałam sobie głowy. Nawet nie wiedziałam, gdzie są kosmetyki. Tego lata raczej nie brylowałam na imprezach. Na ogół nie mogłam się zmusić nawet do chodzenia.

Włożyłam trampki, chwyciłam plecak – nowy, mama kupiła mi go parę dni temu. Stał pusty w miejscu, w którym go zostawiła, aż w końcu sama go spakowała. Stary… ten zakrwawiony… pewnie wylądował na śmietniku razem z podkoszulkiem Nicka z logo Flogging Molly, który mama znalazła w szafie, kiedy leżałam w szpitalu. Po powrocie się rozpłakałam i nakrzyczałam na nią. Mama nic nie chwytała – ten podkoszulek nie należał do Nicka mordercy, tylko do mojego Nicka, chłopaka, który dał mi niespodziewany prezent – bilety na koncert Flogging Molly. Który wziął mnie na barana, kiedy zespół śpiewał Factory Girls. Który wpadł na pomysł, żebyśmy zrobili zrzutkę, kupili jeden podkoszulek i nosili go na zmianę. Który przyjechał w nim do domu, potem go zdjął, dał mi i nigdy się o niego nie upomniał.

Mama twierdziła, że doktor Hieler kazał jej to zrobić, ale nie uwierzyłam. Czasami miałam wrażenie, że podpiera się jego autorytetem, aby mnie przekonać. Doktor Hieler zrozumiałby, że ten ciuch nie należał do Nicka mordercy. Nawet nie znałam tej osoby. Doktor Hieler to rozumiał.

Stałam gotowa do wyjścia, kiedy ogarnęło mnie uczucie, że zbyt się zdenerwowałam, by sobie z tym poradzić. Wydawało mi się, że nie zdołam przejść przez próg. Na kark wystąpił mi pot. Nie mogłam jechać, nie mogłam stanąć przed tymi ludźmi, zobaczyć tych wnętrz. Zabrakło mi siły.

Drżącymi rękami wygrzebałam z kieszeni komórkę i zadzwoniłam do doktora Hielera, który natychmiast odebrał.

– Przepraszam, że przeszkadzam – wymamrotałam, osuwając się na łóżko.

– Kazałem ci zadzwonić. Pamiętasz? Czekałem.

– Chyba nie dam rady – wyznałam. – Nie jestem gotowa. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę. To chyba kiepski pomysł, żeby…

– Przestań – przerwał. – Potrafisz to zrobić. Dojrzałaś do tego. Już o tym rozmawialiśmy. To niełatwe, ale sobie poradzisz. Przez te minione miesiące przetrzymałaś o wiele więcej, prawda? Masz w sobie siłę.

Do oczu napłynęły mi łzy. Wytarłam je kciukiem.

– Skup się na życiu chwilą – dodał. – Nie dopatruj się ukrytych znaczeń. Dostrzegaj tylko to, co istnieje naprawdę, dobrze? A po powrocie zadzwoń do mnie. Każę Stephanie połączyć cię nawet podczas sesji. Dobrze?

– Dobrze.

– A jeśli w szkole poczujesz potrzebę rozmowy…

– Wiem, zawsze mogę zadzwonić.

– I pamiętasz, co sobie powiedzieliśmy? Nawet jeśli wytrzymasz tylko pół dnia, to i tak będzie zwycięstwo, prawda?

– Mama jedzie do pracy. Na cały dzień.

– Bo w ciebie wierzy. Ale wróci do domu, jeśli ją o to poprosisz. Choć sądzę, że się bez tego obejdzie. A wiesz, że zawsze mam rację. – Wyczułam, że się uśmiechnął.

Zachichotałam i pociągnęłam nosem. Znowu wytarłam oczy.

– Jasne. Dobra. Muszę iść.

– Świetnie sobie poradzisz.

– Tak pan myśli?

– Ja to wiem. I pamiętaj, co mówiliśmy: jeśli ci się nie uda, pod koniec semestru zawsze możesz się przenieść. A to tylko… ile? Siedemdziesiąt pięć dni?

– Osiemdziesiąt trzy.

– Widzisz? Łatwizna. Nic takiego. Zadzwoń później.

– Dobrze.

Rozłączyłam się i podniosłam plecak. Ruszyłam do drzwi, ale stanęłam. Czegoś zapomniałam. Sięgnęłam pod górną szufladę komody i przez chwilę przesuwałam pod nią dłonią, aż wreszcie znalazłam – za listewką, poza zasięgiem mamy.

Patrzyłam na nie milion pierwszy raz – zdjęcie Nicka i mnie nad Blue Lake ostatniego dnia szkoły, w trzeciej klasie. Nick trzymał piwo, ja się śmiałam tak serdecznie, że prawie pokazywałam migdałki. Siedzieliśmy na ogromnym głazie nad jeziorem. Zdaje się, że to zdjęcie zrobił Mason. Za żadne skarby nie mogłam sobie przypomnieć, co mnie tak rozbawiło, choć zastanawiałam się nad tym wiele bezsennych nocy.

Wyglądaliśmy na bardzo szczęśliwych. I tacy byliśmy. Niezależnie od treści e-maili, listów samobójczych i naszej hate list: listy Do odstrzału. Byliśmy szczęśliwi.

Dotknęłam nieruchomej roześmianej twarzy Nicka. Nadal słyszałam wyraźnie jego głos. Pytanie zadane w ten jego poważny sposób, jednocześnie śmiało, gniewnie, romantycznie i niepewnie.

– Val… – odezwał się, wstając z głazu i schylając się po butelkę piwa. W wolną rękę wziął płaski kamyk, zrobił parę kroków i rzucił go na jezioro. Kaczka odbiła się dwa, trzy razy i zatonęła. Z lasu nieopodal dobiegł śmiech Stacey. Zaraz potem roześmiał się Duce. Zmierzchało się i gdzieś po lewej zaczęły rechotać żaby. – Zastanawiasz się czasem nad odejściem?

Podciągnęłam kolana pod brodę. Pomyślałam o wczorajszej kłótni rodziców, o głosie mamy, który dotarł do mnie z salonu. Nie rozróżniałam słów, ale wyraźnie słyszałam jadowity ton. Pomyślałam o tacie, który wyszedł z domu koło północy, cicho zamykając za sobą drzwi.

– Czyli ucieczką? Pewnie.

Nick długo milczał. Rzucił kolejny kamyk, który dwukrotnie odbił się od powierzchni jeziora i zatonął.

– No. Albo… na przykład… nad zjechaniem z urwiska w przepaść.

Zapatrzyłam się w zadumie na zachodzące słońce.

– Jasne. Każdy o tym myśli. Normalnie Thelma i Louise.

Odwrócił się i prychnął, jakby się zaśmiał, potem wypił resztkę piwa i rzucił butelkę na ziemię.

– Nie oglądałem – powiedział. – Pamiętasz, jak w zeszłym roku czytaliśmy Romea i Julię?

– Aha.

Pochylił się nade mną.

– Myślisz, że moglibyśmy być jak oni?

Zmarszczyłam nos.

– Nie wiem. Może. Pewnie.

Znowu obejrzał się na jezioro.

– Moglibyśmy. Naprawdę. Myślimy podobnie.

Wstałam i otrzepałam spodnie. Ślad kamienia odcisnął mi się na udach.

– Zapraszasz mnie na randkę?

Odwrócił się, podbiegł, chwycił mnie w pasie i podniósł; mimowolnie pisnęłam, a potem zachichotałam. Pocałował mnie. Przez moje ciało przebiegł dreszcz, zamrowiło mnie nawet w palcach u stóp. Wydało mi się, że czekałam na to od dawna.

– A gdyby… odmówiłabyś?

– W życiu, Romeo – odpowiedziałam i także go pocałowałam.

– No, to cię zapraszam, Julio – szepnął i przysięgam, że teraz, dotykając zdjęcia, znowu to usłyszałam. Poczułam jego obecność. Choć w maju dla całego świata stał się potworem, ja nadal uważałam go za tego chłopaka, który trzymał mnie w ramionach, całował i nazywał Julią.

Wsunęłam zdjęcie do kieszeni.

– Osiemdziesiąt trzy dni – mruknęłam, odetchnęłam głęboko i zeszłam po schodach.Moja komórka zaświergotała. Sięgnęłam po nią, zanim usłyszała ją mama, Frankie czy – nie daj Boże – tata. Na dworze nadal panowała szarówka. Jeden z tych ranków, kiedy tak trudno się obudzić. Zbliżały się wakacje, a to oznaczało trzy miesiące spania do późna i wolności od liceum. Nie żebym go nienawidziła czy coś, ale Christy Bruter jak zawsze pastwiła się nade mną w autobusie, z fizyki dostałam pałę, bo zapomniałam się pouczyć, a egzaminy zapowiadały się przerażająco.

Nick ostatnio jakoś przycichł. Nie pojawił się w szkole od dwóch dni i przez cały ten czas zasypywał mnie SMS-ami, w których pytał o „klasowe gnojki”, „grube suki z wuefu” albo „tego palanta McNeala”.

W zeszłym miesiącu zaprzyjaźnił się z takim jednym Jeremym i czułam, że z każdym dniem coraz bardziej się ode mnie oddala. Bałam się, że ze mną zerwie, więc udawałam, że to rozstanie mnie nie rusza. Nie chciałam go przyciskać – stał się wybuchowy, a ja wolałam go nie prowokować. Nie spytałam, co porabiał w te dni, w które nie przychodził do szkoły, i tylko wysłałam mu SMS-y: „Gnojki trzeba by utopić w formaldehydzie”, „Nienawidzę tych suk” i „McNeal niech się cieszy, że nie mam broni”. Ta ostatnia wiadomość się na mnie później zemściła. Właściwie to wszystkie, ale ta… Bardzo długo na samo jej wspomnienie wymiotowałam. I z jej powodu odbyłam trzygodzinną rozmowę z funkcjonariuszem Panzellą. A ojciec zaczął na mnie patrzeć inaczej – jakby właśnie odkrył, że wychował potwora.

Jeremy był starszy od nas – miał ze dwadzieścia jeden lat – ale chodził kiedyś do naszego liceum. Nie studiował. Nie miał pracy. Z tego, co wiedziałam, zajmował się głównie biciem swojej dziewczyny, paleniem skrętów i oglądaniem kreskówek. Potem poznał Nicka i zrezygnował z filmów, a dziewczynę bił tylko wtedy, gdy nie chodził do garażu Nicka, gdzie grał na perkusji tak najarany, że zapominał o całym świecie. Parę razy widziałam ich razem i Nick zachowywał się wtedy jak ktoś obcy. Ktoś mi nieznany.

Potem bardzo długo myślałam, że wcale go nie znałam. Może kiedy oglądaliśmy razem telewizję w piwnicy jego domu albo się wygłupialiśmy na basenie, wcale nie widziałam jego prawdziwej twarzy. Jakby pokazywał ją tylko Jeremy’emu – twarz egoistycznego Nicka o twardym spojrzeniu.

Słyszałam, że niektóre kobiety nie dostrzegają, że ich facet jest zboczeńcem czy potworem, ale wtedy nikt by mnie nie przekonał, że do nich należę. Gdy Jeremy znikał… kiedy zostawaliśmy sami i patrzyłam w oczy Nicka… widziałam coś dobrego. Dobrego jak on. Miewał chore poczucie humoru – jak wszyscy – ale zawsze tylko żartował. Dlatego czasem wydaje mi się, że to Jeremy nakładł Nickowi do głowy tych pomysłów. Nie ja. Jeremy. To on zawinił.

Schowałam się z komórką pod kołdrę, gdzie powoli dojrzewałam do świadomości, że czeka mnie przeprawa przez następny dzień w szkole.

– Halo?

– Kochanie… – Jego głos brzmiał piskliwie, niemal przeraźliwie, choć wtedy doszłam do wniosku, że to z powodu wczesnej pory, bo Nick rzadko wstawał rano.

– Cześć – szepnęłam. – Dla odmiany przyjdziesz dziś do szkoły?

Roześmiał się z autentyczną radością.

– No. Jeremy mnie podwiezie.

Usiadłam na łóżku.

– Super. Stacey wczoraj o ciebie pytała. Podobno widziała, jak jechałeś z Jeremym w stronę Blue Lake. – Niewypowiedziane pytanie zawisło w powietrzu.

– Aha. – W słuchawce rozległ się zgrzyt zapalniczki. Nick zaciągnął się dymem. – Mamy tam taką robotę.

– Jaką?

Zero odpowiedzi. Tylko ten syk palącego się papierosa.

Zrobiło mi się ciężko na sercu. Nie zamierzał mi powiedzieć. Nie podobało mi się jego zachowanie. Dotąd nie miał przede mną tajemnic. Zawsze rozmawialiśmy o wszystkim, nawet o bolesnych sekretach naszych rodziców, o tym, jak nas przezywają w szkole i że czasem czujemy się, jakbyśmy nic nie znaczyli. Mniej niż nic.

Miałam ochotę go przycisnąć. Oznajmić, że chcę wiedzieć, że na to zasługuję, ale postanowiłam zmienić temat. Skoro w końcu go spotkam, nie warto marnować czasu na kłótnie.

– Słuchaj, mam nowe punkty listy.

– No?

Potarłam oczy.

– Ludzie, którzy każde zdanie kończą „przykro mi”. Goście odpowiedzialni za reklamy fast foodów. I Jessica Campbell. – Omal nie dodałam: „Jeremy”, ale się opamiętałam.

– Ta chuda blondyna, co chodzi z Jakiem Diehlem?

– Aha, ale Jake jest w porządku. Trochę przygłup, jednak nie tak wkurzający jak ona. Wczoraj na biologii się zamyśliłam i chyba utkwiłam w niej wzrok, bo nagle powiedziała: „I co się gapisz, Siostro Śmierć?”, skrzywiła się, przewróciła oczami i dodała: „Hello, weź się zajmij sobą”, a ja na to: „Wierz mi, mam cię gdzieś”, a ona: „Nie spieszysz się na jakiś pogrzeb?” i wszystkie jej debilne koleżanki zaczęły się śmiać jak głupie. Co za suka.

– No, masz rację. – Odkaszlnął. Usłyszałam szelest papieru. Wyobraziłam go sobie, jak siedzi na łóżku i pisze w naszym czerwonym zeszycie. – Te wszystkie blondyny powinny zniknąć.

Roześmiałam się. To mnie rozbawiło. Przyznałam mu rację. W każdym razie tak powiedziałam. No dobra, naprawdę uważałam, że tak się powinno stać. I nie uważałam się za kogoś okropnego. To tamci zachowywali się okropnie. Zasłużyli.

– Żeby ich przejechały beemki rodziców! – zawołałam.

– Dodam też tę Chelle.

– Dobrze. Ciągle nawija o szkolnej drużynie. Chora jakaś.

– No.

Przez chwilę milczeliśmy. Nie wiem, o czym myślał Nick. Wtedy uważałam tę ciszę za dowód naszej więzi, jakbyśmy porozumiewali się bez słów, nadawali na tej samej częstotliwości. Teraz wiem, że to ta „atrybucja”, o której ciągle mówi doktor Hieler. Typowa sytuacja – wydaje ci się, że wiesz, co się dzieje w cudzej głowie. To niemożliwe. A jeśli myślisz, że możliwe, to bardzo się mylisz. Bardzo konkretnie się mylisz. I ta pomyłka może ci zrujnować życie.

W słuchawce rozległo się jakieś mamrotanie.

– Muszę lecieć – oznajmił Nick. – Odwozimy dziecko Jeremy’ego do przedszkola. Dziewczyna ciągle mu o tym truje. Widzimy się w Sejmie?

– Jasne. Poproszę Stacey, żeby zajęła nam miejsce.

– Super.

– Kocham cię.

– Ja ciebie też, skarbie.

Odłożyłam słuchawkę z uśmiechem. Może pozbył się tego, co go dręczyło. Może miał już dość Jeremy’ego, jego dziecka, kreskówek i jarania. Może namówię go na wyskoczenie do Casey’s na kanapkę. Tylko my. Jak za dawnych czasów. Usiądziemy na betonowym murku między pasami autostrady, ramię w ramię, i dyndając nogami, będziemy jeść, wyrzucając cebulę spomiędzy kromek i przepytując się ze znajomości piosenek.

Wskoczyłam pod prysznic, nie zapaliwszy światła, i stałam w ciemnościach, otoczona kłębami pary. Miałam nadzieję, że Nick przyniesie mi dziś coś ładnego. Często tak robił – przychodził do szkoły z różyczką kupioną na stacji benzynowej, wsuwał batonik do mojej szafki albo liścik do zeszytu. Kiedy chciał, potrafił się zdobyć na romantyzm.

Wyszłam spod prysznica, wytarłam się, starannie ułożyłam włosy i umalowałam oczy, włożyłam podartą mini z czarnego dżinsu i ulubione rajstopy w czarno-białe paski, z dziurą na kolanie. Dodałam jeszcze skarpetki i trampki, chwyciłam plecak.

Mój młodszy brat Frankie jadł w kuchni płatki. Włosy postawił na żel i wyglądał jak bohater reklamy PopTart – jeżdżący na deskorolce chłopaczek z wypieszczoną fryzurą. Frankie miał czternaście lat i lekko mu odbiło na punkcie własnego wyglądu. Uważał się za jakiegoś guru od spraw mody i zawsze ubierał tak stylowo, jakby zszedł ze stron żurnala. Lubiliśmy się, choć obracaliśmy się w zupełnie różnych kręgach i zupełnie inaczej definiowaliśmy słowo „fajny”. Frankie potrafił mi czasem zajść za skórę, ale przeważnie zachowywał się jak grzeczny chłopczyk.

Na stole obok niego leżał otwarty podręcznik historii Ameryki, a Frankie gorączkowo gryzmolił coś na kartce, przerywając tylko po to, żeby włożyć do ust łyżkę płatków.

– Masz zdjęcia do reklamy żelu? – rzuciłam, trącając biodrem jego krzesło.

– No co? – mruknął i przeczesał ręką najeżone włosy. – Dziewczyny na to lecą.

Przewróciłam oczami z uśmiechem.

– Jasne. Tata już wyszedł?

Mój brat zjadł kolejną łyżkę płatków i wrócił do pisania.

– No – wybełkotał z pełnymi ustami. – Parę minut temu.

Wyjęłam z zamrażarki wafla i wrzuciłam go do tostera.

– Co, dziewczyny nie zostawiły ci czasu na pracę domową? – zażartowałam, pochylając się, żeby przeczytać, co napisał. – A co właściwie sądziły kobiety… eee… z czasów wojny secesyjnej… o nadmiarze żelu do włosów?

– Odwal się – burknął, trącając mnie łokciem. – Gadałem do północy z Tiną. Muszę to zrobić. Mama się wścieknie, jeśli dostanę następną tróję z historii. Znowu mi zabierze komórkę.

– Dobra, dobra. Dam ci spokój. W życiu bym nie stanęła tobie i Tinie na drodze do szczęścia. – Wafel wyskoczył z tostera. Zjadłam kawałek na sucho. – A skoro mowa o mamie, znowu cię dziś odwozi?

Frankie przytaknął. Mama odwoziła go codziennie po drodze do pracy. Dzięki temu rano zyskiwał parę minut. Też bym tak mogła, ale ponieważ musiałabym siedzieć metr od mamy i codziennie słuchać, że mam „skandaliczną fryzurę” i „za krótką spódnicę”, i „dlaczego taka piękna dziewczyna oszpeca sobie twarz i włosy?”, wolałam czekać na autobus pełen idiotów. A to chyba o czymś świadczy.

Spojrzałam na zegar na kuchence. Autobus przyjedzie lada chwila. Zarzuciłam plecak na ramię i ugryzłam kolejny kęs wafla.

– Spadam – oznajmiłam, ruszając do wyjścia. – Powodzenia z pracą domową.

– Na razie! – zawołał za mną. Wyszłam na ganek i zamknęłam za sobą drzwi.

W powietrzu poczułam mroźniejszy powiew, jakby zbliżała się zima, nie wiosna. Jakby miało się już nigdy nie ocieplić.Na ogół potrafiłam dostrzec ironię w fakcie, że mama woziła Frankiego do szkoły, bo nie znosił autobusu, a ja jeździłam autobusem, bo nie znosiłam makabrycznych podróży z mamą. Ale czasem tak dostawałam w kość, że żałowałam, iż nie zacisnęłam zębów i nie przecierpiałam jej porannych krytycznych uwag.

Przeważnie udawało mi się znaleźć miejsce na środku pojazdu, gdzie kuliłam się ze słuchawkami na uszach i starałam się zupełnie zniknąć.

Ale ostatnio Christy Bruter zrobiła się nie do wytrzymania. Nic nowego, bo wcześniej też jej nie znosiłam. Była ogromna i masywna, miała sterczący brzuch i potężne uda, którymi mogłaby zgnieść komuś czaszkę jak orzech. Dziwne, że wybrali ją na kapitana drużyny softballu. Nigdy tego nie pojęłam. Jakoś nie umiałam sobie wyobrazić Christy Bruter, która wyprzedza kogoś w biegu do pierwszej bazy. Ale musiała tego dokonać przynajmniej parę razy. Albo trener za bardzo się jej bał, by ją wyrzucić. Kto wie?

Znałam Christy co najmniej od przedszkola i ani razu nie przyszło mi do głowy, że mogłabym ją polubić. I vice versa. Co roku po rozpoczęciu szkoły mama brała nauczycielkę na bok i wyjaśniała jej, że lepiej nie sadzać mnie i Christy w tej samej ławce.

– Wszyscy mamy taką jedną osobę… – mówiła z przepraszającym uśmiechem. Moją „taką jedną osobą” była Christy.

W podstawówce przezywała mnie Kaczką Dziwaczką. W szóstej klasie rozpuściła plotkę, że noszę stringi, co wtedy stanowiło sensację. A w liceum uznała, że nie podoba się jej mój makijaż i ciuchy, więc zaczęła mnie nazywać Siostrą Śmierć, co wszystkich niesamowicie bawiło.

Wsiadała dwa przystanki po mnie, co na ogół stanowiło plus, bo miałam czas, żeby stać się niewidzialna. Nie żebym się jej bała czy coś, po prostu nie zamierzałam się z nią użerać.

Usadowiłam się tak, aby moja głowa nie wystawała nad oparcie, wcisnęłam słuchawki w uszy i podkręciłam dźwięk empetrójki. Wyjrzałam przez okno; dobrze byłoby dziś wziąć Nicka za rękę. Tak bardzo chciałam się z nim zobaczyć. Tak bardzo chciałam poczuć jego pachnący cynamonową gumą oddech, wtulić głowę w jego ramię, czuć się bezpiecznie, zapomnieć o reszcie świata. Christy Bruter, Jeremy, rodzice i ich „dyskusje”, które zawsze, zawsze, zawsze zmieniały się w pyskówki i kończyły ucieczką taty w noc oraz żałosnym pochlipywaniem mamy.

Autobus zatrzymał się raz i drugi. Nie odwracałam spojrzenia od okna. Przyglądałam się terierowi obwąchującemu worek ze śmieciami wystawiony przed czyimś domem. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że ten odór go nie odrzuca, i co go tak zafascynowało.

Autobus znowu ruszył. Podkręciłam dźwięk jeszcze bardziej, bo wraz z nowymi pasażerami pojawił się hałas. Umościłam się wygodnie i zamknęłam oczy.

Poczułam uderzenie w ramię. Sądziłam, że ktoś przypadkiem trącił mnie, przechodząc, i nie zareagowałam. Kuksaniec powtórzył się, tym razem był mocniejszy. Szarpnięta za kabel słuchawka wyleciała mi z ucha i zawisła w powietrzu, brzęcząc.

– No co? – Wyjęłam słuchawkę z drugiego ucha i owinęłam przewód wokół empetrójki. Zobaczyłam szczerzącą się w uśmiechu Christy Bruter. – Spadaj, Christy.

Jej brzydka koleżanka Ellen (równie atletycznie zbudowane, rude dziewuszysko o męskiej urodzie, grające w drużynie na pozycji łapacza) zarechotała, ale Christy tylko gapiła się na mnie pozornie niewinnie.

– Nie wiem, o co ci chodzi. Może masz jakieś halucynacje. Może wzięłaś jakąś dziwną pigułkę. Może diabeł cię opętał.

Przewróciłam oczami.

– Spadaj.

Włożyłam słuchawki do uszu i znowu skuliłam się w ulubionej pozycji. Zamknęłam oczy. Nie zamierzałam dawać Christy satysfakcji.

Gdy autobus skręcił na podjazd szkoły, znowu poczułam uderzenie w ramię, ale tym razem poparte mocnym szarpnięciem, które wydarło mi słuchawki z uszu i wytrąciło z ręki odtwarzacz. Empetrójka prześliznęła się po podłodze, wpadając pod fotel przede mną. Podniosłam ją. Zielone światełko z boku już nie migało, ekranik zgasł. Wyłączyłam ją i włączyłam, ale nic się nie zmieniło. Zepsuta.

– Boże! Co ci odbiło?! – spytałam podniesionym głosem.

Ellen znowu zarechotała, podobnie jak parę innych ich kumpelek. A Christy raz jeszcze spojrzała na mnie, udając niewiniątko.

Drzwi się otworzyły i wszyscy wstaliśmy. U nastolatków to odruch. Cokolwiek by się robiło, człowiek wstaje, kiedy drzwi autobusu się otwierają. Jeden z niezmiennych elementów życia. Rodzisz się, umierasz, wstajesz, gdy drzwi autobusu się otwierają.

Christy i ja stałyśmy o parę centymetrów od siebie. Czułam od niej syrop klonowy. Zmierzyła mnie szyderczym spojrzeniem od stóp do głów.

– Spieszysz się na jakiś pogrzeb? Może rzucisz Nicka i poderwiesz jakiegoś fajnego nieboszczyka? Zaraz, przecież Nick jest nieboszczykiem.

Wytrzymałam jej spojrzenie. Po tylu latach nadal nie miała dość tych starych głupich dowcipów. Nie wyrosła z nich. Mama była przekonana, że Christy się znudzi, kiedy nie doczeka się reakcji. Ale w takie dni jak dzisiaj brak reakcji wydawał się nierealny. Miałam już dość tych przepychanek, ale nie zamierzałam potulnie przemilczeć faktu, że zniszczyła mój odtwarzacz.

Przecisnęłam się obok niej do wyjścia.

– Nie wiem, jaki masz problem… – warknęłam, unosząc empetrójkę. – Ale zapłacisz za to.

– Już się boję!

Ktoś inny dodał:

– Uważaj, Christy, bo rzuci na ciebie zaklęcie.

Wszyscy parsknęli śmiechem.

Wysiadłam i popędziłam do ławek przy boisku, gdzie jak zwykle czekali Stacey, Duce i David.

Podbiegłam do nich, zdyszana i wściekła.

– Cześć – odezwała się Stacey. – Co jest? Ale się wkurzyłaś.

– No – sapnęłam. – Patrz, co ta suka Christy Bruter zrobiła z moją empetrójką.

– O kurczę. – David wyjął mi ją z rąk. Przycisnął parę guzików, kilka razy włączył i wyłączył. – Możesz to dać do naprawy.

– Nie chcę! – warknęłam. – Chcę zabić tę zdzirę! Mogłabym jej ukręcić ten głupi łeb. Pożałuje! Już ja jej pokażę!

– Daj spokój – powiedziała Stacey. – To straszna krowa. Nikt jej nie lubi.

Na parking wjechał z rykiem czarny chevrolet. Zatrzymał się tuż koło boiska. Rozpoznałam samochód Jeremy’ego i serce mi załomotało. Na chwilę zapomniałam o odtwarzaczu.

Drzwi od strony pasażera otworzyły się i zobaczyłam Nicka. Miał na sobie grubą czarną kurtkę, którą ostatnio nosił, zapiętą aż pod brodę, bo wiał zimny wiatr.

– Nick! – zawołałam, machając do niego.

Zauważył mnie, lekko uniósł głowę i ruszył w moją stronę. Szedł miarowym, powolnym krokiem. Zbiegłam z trybuny i popędziłam do niego przez trawnik.

– Cześć, skarbie! – rzuciłam, chcąc go objąć. Uchylił się, ale mnie pocałował. Potem jak zwykle zarzucił mi rękę na ramiona. Jego dotyk sprawił mi ulgę.

– Cześć – mruknął. – Jak sobie radzicie, leszcze?

Wolną ręką przywitał się z Duce’em w jakiś skomplikowany sposób i trzepnął Davida w ramię.

– Gdzieś się podziewał? – spytał David.

Nick uśmiechnął się pod nosem. Uderzyło mnie, że wygląda dziwnie. Niemal jakby promieniał.

– Miałem robotę – odpowiedział zwięźle. Omiótł spojrzeniem teren przed szkołą. – Miałem robotę – powtórzył, ale tak cicho, że tylko ja go usłyszałam. Nie zwracał się do nas. Przysięgłabym, że skierował te słowa do samej szkoły. Do tętniącego życiem budynku, który przypominał mrowisko.

Nie zauważyliśmy, że za naszymi plecami stanął pan Angerson. Odezwał się tym tonem, który lubiliśmy naśladować na imprezach: „Uczniowie Garvin, piwo szkodzi waszym rozwijającym się mózgom. Uczniowie Garvin, zdrowe śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. I pamiętajcie, uczniowie Garvin, narkotykom mówimy nie!”.

– Dobrze, uczniowie Garvin – odezwał się, a Stacey i ja z chichotem trąciłyśmy się łokciami. – Nie marnujmy czasu. Pora na lekcje!

Duce zasalutował mu i pomaszerował do szkoły. Stacey i David poszli za nim, prychając śmiechem. Ja też ruszyłam, ale Nick mnie zatrzymał. Spojrzałam na niego. Nadal wpatrywał się w budynek, a na wargach błąkał mu się uśmiech.

– Lepiej chodźmy, bo Angersonowi pęknie jakaś żyłka – szepnęłam, pociągając go za sobą. – A może darujemy sobie dziś obiad i wpadniemy do Casey’s?

Nie odpowiedział, zapatrzony w szkołę.

– Nick? Chodźmy – powtórzyłam. Zero reakcji. W końcu trąciłam go biodrem. – Nick?

Zamrugał i spojrzał na mnie, nie zmieniając wyrazu twarzy. Blask nie zniknął z jego oczu, może nawet stał się silniejszy. Zaczęłam się zastanawiać, co dziś wziął z Jeremym. Zachowywał się bardzo dziwnie.

– Aha – mruknął. – Aha. Mam dziś masę roboty.

Ruszyliśmy, przy każdym kroku trącając się biodrami.

– Pożyczyłabym ci empetrójkę na pierwszą lekcję, ale Christy Bruter mi ją zepsuła – pożaliłam się, pokazując Nickowi odtwarzacz. Rzucił na niego okiem. Uśmiechnął się szerzej. Uścisnął mnie mocniej i przyspieszył.

– Od dawna chciałem z nią coś zrobić – oznajmił.

– Wiem. Jak ja jej nienawidzę! – jęknęłam, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. – Nie rozumiem, o co jej chodzi.

– Zajmę się tym.

Uśmiechnęłam się ożywiona. Rękaw kurtki Nicka przyjemnie drapał mnie w kark. Miłe uczucie. Takie… prawdziwe. Jakby wszystko miało pozostać normalne, dopóki czułam to ocieranie. Nawet jeśli Nick coś zaplanował. Na razie szedł ze mną, obejmował mnie, zajmował się mną. Nie Jeremym. Mną.

Stanęliśmy przed szkołą i Nick zdjął rękę z moich ramion. Akurat wtedy powiał wiatr, wydymając mi bluzkę. Zadrżałam, nagle zlodowaciała.

Nick otworzył drzwi i przepuścił mnie przed sobą.

– Skończmy z tym – powiedział. Skinęłam głową i ruszyłam do Sejmu, wypatrując Christy Bruter. Z zimna szczękałam zębami.Weszłam z Nickiem do szkoły. Wiatr wyrwał mu z ręki skrzydło drzwi i głośno je zatrzasnął. Jak zawsze na korytarzu roiło się od uczniów tłoczących się przy szafkach, rodzicach lub nauczycielach. Mnóstwo śmiechu, mnóstwo złośliwych prychnięć, łomot – poranne odgłosy, naturalna ścieżka dźwiękowa szkolnego życia.

Skręciliśmy do Sejmu, gdzie płynący korytarzem zdyscyplinowany strumień uczniów zwalniał i rozpadał się na plotkujące przed lekcjami grupy. Niektórzy kupowali pączki, a potem siadali na podłodze oparci o ściany. Cheerleaderki stały na krzesłach, rozwieszając plakaty. Kilka par całowało się w kącie. Szkolne wyrzutki – nasi przyjaciele – czekały na nas przy okrągłym stoliku koło wejścia do kuchni. Paru nauczycieli – tych odważnych, jak Kline i pani Flores od rysunku – chodziło w tłumie, usiłując zaprowadzić coś w rodzaju porządku, ale wszyscy wiedzieli, że to walka z wiatrakami. Porządek i Sejm to dwa wykluczające się pojęcia.

Nick i ja stanęliśmy w progu. Wspięłam się na palce i wyciągnęłam szyję. Nick wodził wzrokiem po pomieszczeniu, uśmiechając się lekko.

– Tam! – powiedziałam, wskazując. – Tam stoi!

Nick odnalazł Christy w tłumie.

– Wyduszę z niej nową empetrójkę – oznajmiłam.

Nick powoli rozpiął kurtkę, ale jej nie zdjął.

– Skończmy to – rzucił, a ja się uśmiechnęłam, zadowolona, że się za mną ujął. Cieszyło mnie też, że Christy Bruter dostanie w końcu, na co zasłużyła. Wreszcie odzyskałam dawnego Nicka – tego, w którym się zakochałam. Nicka, który bronił mnie przed Christy Bruter i wszystkimi innymi, który nie cofał się przed szkolnymi osiłkami. Nicka, który rozumiał, co się składa na moje życie – nędzna rodzina, nędzna pozycja w szkole, ludzie nieustannie mi przypominający, że do nich nie należę i jestem od nich mniej warta.

Nick szybkim krokiem ruszył przez tłum. Jego oczy przybrały dziwny, nieobecny wyraz. Nie patrzył pod nogi. Torował sobie drogę, brutalnie się rozpychając. Szłam za nim wśród rozgniewanych twarzy, ale nie zwracałam na nikogo uwagi.

Nick dotarł do Christy pierwszy. Musiałam wyciągnąć szyję, żeby dostrzec dziewczynę zza jego ramienia. Wytężałam słuch, aby usłyszeć każde jego słowo, bo nie zamierzałam stracić ani sekundy z awantury. Dlatego wiem z całą pewnością, co powiedział. Słyszę to codziennie.

Chyba trącił Christy w ramię, tak jak ona mnie w autobusie. Nie widziałam tego, bo Nick nadal mi ją zasłaniał. Ale zobaczyłam, jak Christy wpada na swoją kumpelkę Willę. Odwróciła się z zaskoczeniem.

– Co ci odbiło?

Dogoniłam Nicka i przystanęłam tuż za nim. Na nagraniu z kamer przemysłowych wygląda to tak, jakbym znajdowała się obok niego. Trudno dostrzec granicę między naszymi ciałami. Ale stałam krok za nim i widziałam tylko głowę i ramiona Christy.

– Od dawna jesteś na liście – powiedział i natychmiast zrobiło mi się zimno, bo nie mogłam uwierzyć, że wyjawił jej taką sprawę. Szczerze mówiąc, wkurzyłam się. Tę listę uważałam za naszą tajemnicę, za sprawę, która powinna pozostać między nami. A on wszystko wypaplał. I wiedziałam, że Christy Bruter to wykorzysta. Pewnie rozpowie o tym koleżankom i zrobi z nas pośmiewisko. Naskarży rodzicom, którzy zadzwonią do moich rodziców i czeka mnie szlaban. Może nawet zawieszą nas w szkole. Egzaminy końcowe zmienią się w koszmar.

– Na jakiej liście? – spytała Christy i spojrzała na coś, lekko spuszczając wzrok. Oczy się jej rozszerzyły. Zaczęła się śmiać, Willa też, a ja wspięłam się na palce, żeby zobaczyć, o co chodzi.

I wtedy huknęło.

Właściwie nie w moich uszach, tylko w mózgu. Jakby cały świat na mnie runął. Krzyknęłam. Wiem, że to zrobiłam, bo poczułam, jak usta mi się otwierają i wibrują struny głosowe, ale nic nie usłyszałam. Zamknęłam oczy, odruchowo osłoniłam głowę rękami i myślałam tylko o jednym: „Dzieje się coś złego, dzieje się coś złego, dzieje się coś złego”. Prawdopodobnie moje ciało włączyło autopilota. Instynkt przetrwania. Czułam, że to informacja, którą przesyła moim nogom podświadomość: „Niebezpieczeństwo, uciekać!”.

Otworzyłam oczy i chciałam chwycić Nicka, ale już się odsunął i ujrzałam Christy, stojącą z kompletnie zaskoczoną miną. Usta miała otwarte i wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć. Obiema rękami trzymała się za brzuch. Spomiędzy jej palców ciekła krew.

Zachwiała się i zaczęła przechylać do przodu. Odskoczyłam; runęła na podłogę między mną a Nickiem. Spojrzałam na Christy – miałam wrażenie, że wszystko rozgrywa się w zwolnionym tempie. Na jej podkoszulku szybko rosła plama krwi z dziurą w środku.

– Załatwiłem ją – odezwał się Nick, także patrząc na Christy. W drżącej ręce trzymał broń. – Załatwiłem ją – powtórzył. Z gardła wyrwał mu się chichot, wysoki i przenikliwy. Nadal uważam, że to z zaskoczenia. Muszę w to wierzyć. Że gdzieś za prochami i obsesją na punkcie Jeremy’ego krył się prawdziwy Nick, który tak jak ja sądził, że to żart, udawanie.

A potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Ludzie krzyczeli i uciekali, tłoczyli się w drzwiach i wpadali na siebie. Parę osób stało z rozbawionymi minami, jakby ktoś wyciął niezły numer, którego niestety nie zdążyli zobaczyć. Pan Kline torował sobie drogę, pani Flores wykrzykiwała polecenia.

Nick też pobiegł w tłum, zostawiając mnie przy zakrwawionej Christy. Odwróciłam głowę i napotkałam spojrzenie Willi.

– O Boże! – krzyknął ktoś. – Ludzie, ratunku!

Wydaje mi się, że to ja wołałam, ale nawet dziś nie mam pewności.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: