Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Historia Sawki - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historia Sawki - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 186 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mam­że wam po­wtó­rzyć ją wy­ra­zy i sty­lem, ja­ki­mi po­czci­wy wie­śniak opo­wia­dał? Cięż­ko by wam było jej słu­chać pa­no­wie czy­tel­ni­cy, nie­przy­wy­kli do tak dłu­giej a tak pro­stej po­wie­ści. Lu­bi­cie wy praw­da kury, ale kie­dy wam je ku­charz przy­pra­wi tru­fla­mi, pod­le­je so­sem i do nie­po­zna­nia ubie­rze po swo­je­mu, tak że kura bę­dzie się mo­gła na­zwać pu­lar­dą i nie do­sma­ku­je­cie się w niej kwocz­ki ku­sej, któ­ra wczo­raj jesz­cze we­so­ło grze­ba­ła na śmie­ci­sku. To się wła­śnie dzie­je i z po­wie­ścią, lu­bi­cie pro­stą po­wieść z wiej­skie­go śmie­ci­ska, któ­ra jesz­cze wczo­raj była żywa i trze­po­ta­ła skrzy­dła­mi; ale trze­ba ją wam ubrać, przy­pra­wić, smak jej za­ostrzyć. Poj­mu­jąc to do­brze, po­sta­no­wi­łem dla wa­szej za­baw­ki, ze­psuć moim opo­wia­da­niem pro­stą Saw­ki hi­sto­rię.

Saw­ka Kar­po­wicz (ta­kie było na­zwi­sko jego rodu, bo i chło­pi je mają z prze­pro­sze­niem ja­śnie wiel­moż­nych). Saw­ka uro­dził się we wsi hra­bie­go Gro­no­staj­skie­go, le­żą­cej na we­so­łym i uro­dzaj­nym Wo­ły­niu, któ­ry ubra­ny w zie­lo­ne gaje i zło­co­ne łany, prze­cię­ty rze­ka­mi i stru­mie­nia­mi nie­bie­ski­mi wy­grze­wa się spo­koj­nie na słoń­cu, nie kło­po­cąc o swo­je ju­tro, wy­ci­na­jąc zie­lo­ne gaje, roz­sy­pu­jąc zło­te ziar­no swych ła­nów i da­jąc za­ra­stać rze­kom swo­im i sta­wom. O! na Wo­ły­niu to ży­cie; tu szla­chet­ka jaki taki jeź­dzi, je, pije, ubie­ra się jak li­tew­ski pan, a psze­ni­cy przeda­je wię­cej niż cały klucz gdzie in­dziej…

Na Wo­ły­niu to ży­cie, ale nie chło­po­wi… Bied­ny Saw­ka uro­dził się na Wo­ły­niu, gdzie pę­dzą na pańsz­czy­znę od nie­dzie­li do nie­dzie­li, naj­mu­ją pa­rob­ków na fli­sy, sa­dzą dziew­czę­ta w su­kien­nie ciem­ne i smro­dli­we, wy­dzie­ra­ją ostat­ki za da­ni­ny i czyn­sze, a w do­dat­ku po­wia­da­ją chło­pom jak na szy­der­stwo, że się do­brze mają i mieć po­win­ni.

W sta­rej cha­cie, sto­ją­cej na koń­cu sio­ła, nie­da­le­ko pa­rad­nej karcz­my bo­ga­te­go aren­da­rza, uj­rzał dzień bia­ły i uj­rzaw­szy za­pła­kał Saw­ka, bo prze­czuł ży­cie nę­dzy, pra­cy, zno­ju i cięż­kie­go pod­dań­stwa. Mat­ka jego, Hry­pi­na, le­ża­ła sama na mi­zer­nym łóż­ku; w cha­cie wszyst­kich tego dnia wy­gna­li na pańsz­czy­znę. Był to czas żni­wa i ko­so­wi­cy; mąż po­szedł z kosą, brat z sier­pem, sio­stra z prze­wią­sła­mi na ja­rzyn­ny łan, dzie­ci po­za­bie­ra­li na pa­stusz­ków, do ogro­du pań­skie­go i Bóg wie gdzie. Jed­no tyl­ko po­zo­sta­ło, co jej wody po­daw­szy, gdy ją bole wzię­ły, po­bie­gło po sta­rą Czy­ży­chę. Czy­ży­chy prze­cie eko­nom na pańsz­czy­znę nie wy­gnał, bo jej eko­nom się oba­wiał tro­chę, choć się do tego nie przy­zna­wał. Sta­ra Czy­ży­cha była cza­row­ni­cą, babą le­kar­ką, płacz­ką na wszyst­kich po­grze­bach, swa­chą na wszyst­kich we­se­lach, kumą na wszyst­kich chrzci­nach. Bez niej się nic do­bre­go i nic złe­go w wio­sce nie sta­ło.

Kto z nią żył zgod­nie w wio­sce, do­brze mu z tym było, kto ją za­cze­pił, ru­ski mie­siąc po­pa­mię­tał. Bo Czy­ży­cha na­sy­ła­ła płak­sy na dzie­ci, krę­ci­ła za­wiert­ki w zbo­żu, osy­py­wa­ła… mia­ła cho­ro­by i nę­dzę na swo­je po­słu­gi… a komu li­cha na­wa­rzy­ła, to się z nie­go ła­two nie wy­skro­bał…. A komu druż­bą Czy­ży­cha, to go w naj­cięż­szym ra­zie wspo­mo­że… Chło­pak od Hry­pi­ny po­biegł po Czy­ży­chę.

Za­stał ją na pro­gu cha­łu­py, co sta­ła pod cer­kwią sta­rą; sie­dzia­ła zna­chor­ka na pro­gu, pod­parł­szy się ręką pod bro­dę, su­szy­ła zie­le ja­kieś na słoń­cu. A jak po­strze­gła chłop­ca z da­le­ka, nim sło­wo po­wie­dział, od­ga­dła z czym przy­szedł.

– Do­bry deń, mat­ko!

– Do­bry deń, syn­ku… Do Hry­pi­ny pew­nie chcesz mnie pro­wa­dzić. Jej to już czas by­ło­by ro­dzić, bo do­no­si­ła syna do pory… po­wiedz­cie, że za­raz idę.

A chło­piec jak stał, tak ze stra­chu i po­dzi­wie­nia wrył się i nie wie­dział co po­cząć; aż mu Czy­ży­cha po­wie­dzia­ła:

– Nie stój, Par­cho­mie, i nie wy­szcze­rzaj zę­bów, a ru­szaj na­zad do cha­ty, bo tam mat­ce wody nie ma komu po­dać, pew­nie eko­nom wszyst­kich wy­go­nił w pole, ta i na łąki.

I chło­piec za­wró­cił się, po­biegł do mat­ki i krzy­czą­cą w bo­lach po­cie­szał.

– Nie tur­buj­cie się ma­tu­niu, Czy­ży­cha zga­dła, że­ście sła­ba i oto już tu idzie… tyl­ko co jej nie wi­dać.

Aż za chwi­lę z gar­nusz­kiem pod pa­chą, z pę­kiem zie­la ró­ża­ne­go w ręku, wto­czy­ła się Czy­ży­cha i do łóż­ka sła­bej przy­szła.

– Do­bry deń, mat­ko Hry­pi­no – rze­kła – syna ro­dzi­cie, po­cie­chę na sta­re lata… Da Bóg będą chrzci­ny ta i miód! Nie fra­suj­cie się, nic wam nie bę­dzie. Cięż­ko to ro­dzić pa­niom bia­łym, co w so­bie dzie­ci du­szą, sie­dząc a wzdy­cha­jąc za sto­łem, ale nam choć z tym ła­twiej! Żeby cze­go jak tego! jest ko­wal, ko­wa­li­cha, to bę­dzie tego li­cha! Ale złe przy­sło­wie, bo dzie­ci Boży dar i po­moc, i po­cie­cha na sta­rość…

I tak mó­wiąc, żar­tu­jąc, ka­dząc, uwi­ja­jąc się, śmie­jąc, do­da­jąc od­wa­gi bied­nej Hry­pi­nie, Czy­ży­cha przy­ję­ła na świat przy­cho­dzą­ce­go Saw­ka.

– A co, nie mó­wi­łam, że syn bę­dzie! – za­wo­ła­ła. – Dał Bóg syna, mat­ko! ciesz­cie się.

I po­da­ła dzie­cię ob­my­te Hry­pi­nie, któ­ra je po­boż­nie po­bło­go­sła­wi­ła, a chło­pa­ka pchnę­ła na łan skar­bo­wy do ojca, aby mu dał znać o sy­nie…

– Niech się oj­ciec u eko­no­ma wy­pro­si – po­wie­dzia­ła – ta i przyj­dzie go­to­wać się na chrzci­ny. Choć to jesz­cze u was przed­nó­wek, bo za pań­ską psze­ni­cą le­d­wie­ście so­bie pew­nie kopę zie­lo­ne­go żyta po­chwy­ci­li na ka­szę; ale trze­ba się za­sta­wić u Żyda, byle sute chrzci­ny wy­pra­wić dla syna. Już taki po­sta­wi Hryć­ko krup­ni­ku i mio­du, i ole­ju wy­bi­je, bo to post, bę­dzie­my je­dli i pili na zdro­wie trze­cie­go chłop­ca, jak pili my i je­dli za tam­tych dwóch, ci się zdro­we cho­wa­ją.

– Gdzie nas tam na chrzci­ny stać – sła­bym gło­sem po­wie­dzia­ła Hry­pi­na – cię­żej to te­raz jak by­wa­ło. Daw­niej z roku na rok co ze­szło, te­raz i suk­ma­nę na przed­nów­ku przeda­li za chleb z kar­to­fla­mi le­d­wie do­pę­dzi­li do no­we­go żyta…

– Ci­cho – prze­rwa­ła sta­ra – ci­cho! nie skarż­cie się, a bądź­cie do­brej my­śli… Ja­koś to bę­dzie. Dał Bóg syna, to da i na syna. Ot i ja tam od sie­bie przy­nio­sę, i u was się co taki w bod­ni znaj­dzie i aren­darz po­kre­dy­tu­je na to, co tam Pan Bóg z pola da… A taki będą we­so­łe chrzci­ny.

To mó­wiąc, krę­ci­ła się baba koło Saw­ki, któ­ry krzy­czał wnie­bo­gło­sy, ja­ko­by wy­ma­wiał mat­ce, że go na świat bia­ły wy­da­ła, gdy jej o to nie pro­sił. Tym­cza­sem nad­szedł oj­ciec z łąki z kosą na ra­mie­niu i z pła­czem ra­do­snym syna wziął na ręce.

– Nu, dał wam Bóg trze­cie­go – po­wi­ta­ła go Czy­ży­cha ciesz­cie się Hryć­ko, a po­ca­łuj­cie Hry­pi­nę. Tęgi chło­pak, kie­dyś was wy­rę­czy, a wy bę­dzie­cie je­dli spo­koj­nie ka­szę za pie­cem. Idź­cie tym­cza­sem bić olej, ta i po wód­kę po­ślij­cie, bo się tu nie obej­dzie bez niej. A nie ża­łuj­cie na chrzci­ny.

– Kie­dyż bo cięż­ko, mat­ko Czy­ży­cho – ozwał się Hryć­ko…

– Oj, nie ga­daj­cie tego – prze­rwa­ła mu sta­ra. – Wy to za­wsze lu­bi­cie się skar­żyć, a ta­kić to ży­je­cie ja­koś. Jest na polu, bę­dzie w sto­do­le i na sto­le… nie po­mrze­my z gło­du, ot i ja wam coś przy­nio­są, po­bie­gnę.

I wy­szła, a Hryć­ko po­zo­stał, ale nie z za­ło­żo­ny­mi rę­ko­ma koło łóż­ka, po­szedł za­raz w dru­gą stro­nę szu­kać po ką­tach i wy­cią­gać gdzie co było lep­sze­go, aby uczcić chrzci­ny swo­je­go trze­cie­go.

A choć we wsi było dość pu­sto, bo kto nie wy­szedł w pole na łan pań­ski, to na swój wy­ru­szył, ucie­ka­jąc z cha­ty, aby go choć o pół dniu eko­nom do ja­kiej ro­bo­ty nie wy­gnał, wkrót­ce do Hry­pi­ny zbie­gać za­czę­ły sta­re są­siad­ki i młod­sze z pola na­wet, któ­rym szcze­gól­ny fa­wor eko­no­ma do­zwo­lił tego. Bie­gły jed­ne z ży­cze­nia­mi, dru­gie z ra­da­mi; te po­ży­cza­ły, cze­go bra­kło; tam­te w ro­bo­cie po­ma­ga­ły we­so­ło – i za­ru­sza­ło się w pu­stej cha­cie, oży­ło, za­ki­pia­ło gwa­rem.

Cóż do­pie­ro gdy z za­cho­dzą­cym słoń­cem po­wró­ci­ła gro­ma­da z pola! Do­pie­ro to to­czył się kto żył do Hryć­ko­wej cha­ty. I było tak aż do chrzcin i dzień jesz­cze po chrzci­nach, bo sute były, a wód­ki na wód­ki na nich nie bra­ko­wa­ło i po­pi­li się kto żyw był, na­wet gu­mien­ny, ła­no­wy, wójt, pop, diak i sta­ro­sta cer­kiew­ny. Otóż jak przy­szedł na świat Saw­ka, któ­ry uro­dziw­szy się pła­kał, pła­kał przy chrzcie, gdy się wszy­scy śmie­li, pła­kał cią­gle, choć mu się jesz­cze uśmie­cha­ło wszyst­ko i peł­na pierś mat­ki wró­żyć zda­wa­ła do­stat­nie ży­cie.

Ma­myż mó­wić, jak się wy­cho­wał? Je­stli wy­cho­wa­nie ja­kie, wy­obra­że­nie wy­cho­wa­nia u na­szych wie­śnia­ków?… Co umie­ją, czym są, tym się sta­ją, sami o tym nie wie­dząc i bez pra­cy tych, co ich ota­cza­ją. Świat im się daje po­znać, ude­rza­jąc ich w oczy całą na­go­ścią swo­ją, po­trze­ba pra­cy, ko­niecz­ność cier­pie­nia, nie sło­wy, ale rze­czą prze­cho­dzi do ich ser­ca…

Za­le­d­wie pierś mat­ki wy­schłą po­rzu­cił i czoł­gać się po­czął, chło­pak zda­ny na ręce mało co star­szej sio­stry lub bra­ta, wy­grze­wa się w pia­sku lub pło­cie przed cha­tą ra­zem z ku­ra­mi do­mo­we­go śmie­ci­ska i sta­rą lo­chą, go­spo­dy­nią po­dwó­rza… Czę­sto krzy­kiem i pła­czem oku­pu­je on ka­wa­łek chle­ba, zim­ny kar­to­fel, któ­ry zgłod­nia­łe­mu nie pręd­ko mat­czy­na ręka po­da­je. Czę­sto o krom­kę sple­śnia­łą wal­czyć musi z rów­nie głod­ny­mi psem i ko­tem, uczy się wzy­wać li­to­ści i nie da­ro­wać swe­go… wy­dzie­ra mat­ce pła­czem, zwie­rzę­ciu na­past­ne­mu siłą. Lecz oto ro­śnie chło­pię na słoń­cu, na desz­czu, na wy­grza­nej zie­mi, mimo nie­do­stat­ku, mimo gło­du, roz­ra­sta się jak ro­śli­na, któ­rej ziar­no ma tyle siły, że jej z zie­mi nie po­trze­bu­je, i kar­mi się po­tęż­nie na wy­dmie piasz­czy­stej… Le­d­wie po­wstał na nogi, nie może zo­stać bez­u­ży­tecz­nym w cha­cie; więk­szy już jego ka­wa­łek chle­ba, więk­sza mi­ska stra­wy, ale tuż pra­ca, tuż obo­wiąz­ki za­raz. Jesz­cze na nie­pew­nych ko­ły­sze się no­gach, już pa­sie gęsi na wiej­skim wy­go­nie, już pil­nu­je cie­ląt, któ­re szu­ka­ją zie­lo­nej tra­wy w bu­rza­nach dzi­kie­go bzu, za wsią ro­sną­cych; już ojcu nosi dwo­jacz­ki w pole, już w cha­cie ty­sią­ce po­sług czy­nić musi. I nie za­pła­cze dzie­ci­na od zno­ju i pra­cy, chy­ba go psy na­stra­szą, chy­ba mu się garn­ki po­tłu­ką i mat­ka obi­je, i oj­ciec za czu­pry­nę pod­go­lo­ną wy­tar­ga… Już mały, a po­trzeb­ny – i ro­zum mu ro­śnie z si­ła­mi.

Pa­trz­cie, co umie Saw­ka, choć on chło­pię­ciem ta­kim le­d­wie, ja­kie u pa­nów cho­dzi z niań­ką na pa­skach… W cer­kwi że­gna się i czo­łem bije, gdy wio­dą zmar­łe­go z bo­chen­kiem chle­ba na bia­łej trum­nie, on rzu­ci garść pia­sku pod koła wozu; gdy pan prze­jeż­dża, on się do zie­mi po­kło­ni, aż dłu­gi­mi wło­sy proch przed nim za­mie­cie; on wie, gdzie wy­pas wol­ny, gdzie szko­da; on zna wieś i cha­ty; on po­znał mia­ry; on od­róż­ni swo­je by­deł­ko od cu­dze­go, swo­je sied­mio­ro owiec od są­sied­nich, choć i te, i te czar­ne i ku­dła­te; on wie dro­gę do siół są­sied­nich, do lasu, do kar­czem­ki na roz­dro­żu, gdzie oj­ciec czę­sto prze­sia­du­je… A w gło­wie chłop­ca już ob­ra­zy świa­ta i wy­obra­że­nia obo­wiąz­ków uło­ży­ły się po­rząd­nie i wy­bi­ły do­bit­nie na wie­ki. On już doj­rzał nie od­ró­sł­szy od zie­mi; on wszyst­ko wie i ni­cze­go nie cie­ka­wy wkrót­ce, a wszyst­kie­go za­zdro­sny. A nikt, nikt nie po­wie­dział mu jesz­cze co do­bre, co złe; on do­bre tłu­ma­czy ko­rzy­ścią, a złe – cier­pie­niem, po­słu­szeń­stwo – stra­chem, mi­łość po­trze­bą. O bied­ne, sto­kroć bied­ne dzie­cię! i dzi­wu­je­cie się po­tem, że z se­ci­ny wy­ra­sta­ją­cych sa­mo­pas, dzi­ko jak chwa­sty pod gro­tem dzie­ci, wy­ro­śnie dzie­sięć ostów i po­krzyw? Dziw­cie się ra­czej, że same osty i po­krzy­wy nie ro­sną.

A jed­nak kwit­ną i róże dzi­ko, kwit­ną i li­lie won­ne wśród chwa­stów, bo Bóg do­bry i gdzie nie uczą ludz­kie usta, tam uczy we śnie, czy ma­rze­niem, uczy prze­czu­ciem anioł stróż, duch Boży i przy­cho­dzą im cno­ty do ser­ca jak na­sio­na nie­bie­skich kwia­tów nad wody, nie wie­dzieć skąd, nie wie­dzieć jak… Nie­raz praw­da, sto razy na kie­li­chu bę­dzie kro­pla bło­ta, na li­ściu pla­ma rdza­wa; ale jak się bło­tem nie uma­zać, rdzą nie za­ra­zić, ro­snąć w błoc­ku na ru­da­wi­nie? Da­ruj­cie im pla­my!

Tak ro­snął Saw­ka z dru­gi­mi dzieć­mi, grze­jąc się na pro­gu cha­ty, póki się nie ze­rwał na nogi. Jesz­cze cza­sem ma­cie­rzyń­skie oko zaj­rza­ło na dzie­ci­nę, póki cho­dzić siły nie mia­ła, ale wte­dy po­czę­ła się pra­ca; i wte­dy już nie­raz pil­no­wał Saw­ka schną­cej na słoń­cu psze­ni­cy, hrecz­ki, pro­sa, od cie­ka­wych kur i ję­dy­cząt. A choć siły nie miał od­pę­dzić na­tręt­ne­go na­wet wró­bla, to krzy­czał, póki kogo sil­niej­sze­go nie wy­wo­łał z cha­ty. A po­tem gdy po­czął cho­dzić, już był ojcu i mat­ce po­słu­gą… udźwi­gnął dwo­jacz­ki, mógł dzba­nek przy­nieść z wodą, ognia w garn­ku po­ży­czyć od są­sia­da.

I za­raz my­śleć po­czął, a pierw­sze, co się w ma­łej gło­wie jego po­mie­ści­ło, było: trze­ba na chleb pra­co­wać.

Z tą my­ślą ro­snął po­stę­pu­jąc od stra­ży gęsi do pa­stu­sze­nia cie­ląt, wy­ga­nia­nia owie­czek, do chwi­li wiel­kiej, chwi­li wyj­ścia na czło­wie­ka, gdy zo­stał po­ga­nia­czem u płu­ga i trza­skał z bi­cza za klu­ką bron skar­bo­wych.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: