Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Idealna żona - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 lutego 2020
Ebook
32,90 zł
Audiobook
42,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,90

Idealna żona - ebook

Bestsellerowy thriller psychologiczny dla fanów "Kobiety w oknie" i "Za zamkniętymi drzwiami".

Beth Murphy ucieka…

Z nowym wyglądem, nazwiskiem i miejscem zamieszkania. Przemyślała swój plan wyjątkowo starannie. Ma świadomość, że wystarczy jedna mała wpadka, by jej skłonny do przemocy mąż trafił na jej ślad.

Kilkaset kilometrów dalej, Jeffrey wraca do domu po służbowej podróży i odkrywa, że jego żona, Sabine, zniknęła. Wszystkie poszlaki wskazują na to, że doszło do popełnienia przestępstwa.

Jedno jest pewne, ktoś kłamie, a prawda w końcu wyjdzie na jaw.

Gdzie jest Sabine? I kim właściwie jest Beth? Co łączy te dwie kobiety?

Ostatnie dziesięć lat nauczyło mnie, że nie wolno nikomu ufać. Nawet tym, których powinniśmy obdarzyć największym zaufaniem.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8195-116-6
Rozmiar pliku: 481 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BETH

Włączam kierunkowskaz, wjeżdżam na płatną autostradę Muskogee i biorę głęboki wdech po raz pierwszy od siedmiu długich lat. Zaczerpnięty pełną piersią oddech, od którego płuca rozdymają mi się niczym piłka plażowa. Nabieram tak dużo powietrza, że aż palą mnie z bólu.

Tak smakuje wolność.

Jestem w drodze od czterech godzin. Dzieli nas czterysta pięćdziesiąt pięć kilometrów, a mimo to nadal odnoszę wrażenie, że to za mało. Ciągle słyszę brzęk twoich kluczy rzucanych na stół, ciągle zamieram w bezruchu na dźwięk stukotu twoich butów, gdy idziesz w stronę kuchni. Nadal czuję strach czający się tuż pod powierzchnią mojej skóry.

Ostatnio miewasz trzy rodzaje nastroju: obraźliwy, wściekły i agresywny. Chwila, w której wyłaniasz się zza rogu, a ja dostrzegam któryś z nich, sprawia, że czuję w ustach gorzki posmak żółci. To zdecydowanie najgorsza część mojego dnia.

Powtarzam sobie, że koniec z tym. Koniec z chodzeniem na paluszkach w trakcie twoich ataków wściekłości, koniec z unikaniem twoich ciosów.

Podobnie jak Arkansas, tamte dni są już daleko za mną.

Jak na wczesne środowe popołudnie, na autostradzie jest tłoczno. Po obu stronach z głośnym hukiem przejeżdżają zakurzone ciężarówki, a ja trzymam dłonie na kierownicy w prawidłowej pozycji, na godzinie dziesiątej i drugiej, jadąc zgodnie z przepisami.

Cała Oklahoma jest poprzecinana autostradami takimi jak ta, czteropasmówkami usianymi fotoradarami monitorującymi przekroczenia prędkości i naruszenia zasad poboru opłat. Jest zbyt wcześnie, by na każdej rejestrowano wszystkie czarne sedany z tablicami z Arkansas, ale nie daję im żadnego powodu, aby to zrobiły. Używam kierunkowskazu i nie przekraczam dozwolonej prędkości, jadąc sporo poniżej górnego limitu, choć w rzeczywistości mam ochotę wcisnąć gaz do dechy.

Dotykam guzika sterującego opuszczaniem szyb, pozwalając, by podmuch powietrza z autostrady rozwiał zapach ciebie i domu. Przy prędkości stu dwóch kilometrów na godzinę wiatr jest porywisty, gorący i nieprzyjemny. Cuchnie spalinami, łajnem i chemikaliami, które są średnio przyjemne. Tworzy we wnętrzu samochodu coś na kształt miniaturowego tornada, rozwiewając mi włosy i szarpiąc ubranie oraz podrzucając mapą leżącą na przednim siedzeniu pasażera jak papierowym samolocikiem. Zsuwam z nogi but i przyciskam kartkę do fotela. Wiem, że mi nie odpuścisz, więc muszę trzymać się tej mapy.

Owszem, papierowa mapa to staroświecki przeżytek, ale jej zaletą jest to, że nie można jej namierzyć. Nie udało ci się jeszcze odkryć numeru telefonu na kartę ładującego się w uchwycie pojemnika na napoje, jednak wyznaję zasadę, że przezorny zawsze ubezpieczony. Lepiej nie ryzykować. Wyjęłam telefon z opakowania, ale nie zdążyłam go jeszcze włączyć. Zrobię to dopiero po dotarciu na miejsce. Nie po to zapędziłam się tak daleko w nowe życie, żeby dać się ściągnąć z powrotem do starego.

Jak na razie krajobraz wygląda identycznie jak ten w stanie, z którego właśnie wyjechałam – pola, farmy i niekończące się wstęgi wyblakłego asfaltu. Nawet dźwięki są te same. Lokalne stacje radiowe dają do wyboru tylko dwie opcje: country lub przemowy kaznodziejów. Słucham głębokiego głosu wychwalającego siłę przebaczenia, ale to pojęcie, z którym już od dawna się nie utożsamiam. Zmieniam stacje, zatrzymując się na przeboju Mirandy Lambert, którego tekst odpowiada bardziej mojemu obecnemu nastrojowi, i podkręcam głośność.

Dla ścisłości – nigdy tego nie chciałam. Nie chciałam uciekać. Zostawiać wszystkich i wszystko za sobą. Staram się nie myśleć o rzeczach, które mnie ominą, o twarzach, za którymi będę tęsknić, nawet jeśli ich właściciele nie będą tęsknić za mną. Zbudowanie chłodnego dystansu między mną a ludźmi, których kocham najbardziej, było częścią planu, tak samo jak niedopuszczenie do tego, by poznali prawdę. To jedyny aspekt, za który nie mogę cię winić – to ja odcięłam się od przyjaciół po to, żebyś ich nie prześladował. Tylko jedna osoba wie, że wyjechałam, a pozostali… Miną dni, a może nawet tygodnie, nim ktokolwiek zacznie się zastanawiać, gdzie jestem.

Jesteś bystry, więc muszę być bystrzejsza. I przebiegły, więc muszę wykazać się jeszcze większą przebiegłością. Nie posiadałam żadnej z tych umiejętności, gdy wiele lat temu szłam do ołtarza, zakochana w tobie po uszy. Spojrzałam ci wtedy w oczy i przyrzekłam, że będziemy razem, dopóki śmierć nas nie rozłączy, mówiąc absolutną prawdę. Rozwód nigdy nie wchodził w grę – aż w końcu nie miałam wyboru.

Kiedy wspomniałam to słowo po raz pierwszy, powaliłeś mnie na podłogę, wsadziłeś pistolet w usta i kazałeś powtórzyć. Rozwód. Rozwód, rozwód, rozwód, rozwód. Już nigdy nie wypowiedziałam tego słowa na głos, choć przyznaję, że bardzo często chodziło mi po głowie.

Oczami wyobraźni widzę, jak wchodzisz do domu i zaczynasz mnie szukać. Przechodzisz z pokoju do pokoju, nawołując i przeklinając pod nosem, i w końcu wyciągasz telefon, by do mnie zadzwonić. Widzę, jak idziesz do kuchni, zwabiony stłumionym brzęczeniem komórki, i marszczysz gniewnie brwi, gdy uświadamiasz sobie, że wydobywa się ono z szafki pod zlewem. Otwierasz drzwiczki jednym szarpnięciem i wyrzucasz na podłogę wszystkie śmieci, brudząc sobie ręce szlamowatymi fusami od kawy i resztkami kolacji z poprzedniego wieczoru, aż w końcu odnajdujesz mojego starego iPhone’a, a wtedy na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Uśmiecham się tak szeroko, że zaraz policzki pękną mi na pół.

Nie zawsze byłam taka mściwa, ale ty również nie zawsze byłeś dla mnie taki wredny. Gdy się poznaliśmy, byłeś czarującym facetem, który w zimne poranki włączał ogrzewanie w moim samochodzie i przyrządzał na moje urodziny najlepsze na świecie grillowane steki. Jeśli się postarasz, nadal potrafisz taki być. Jesteś jak kokaina, której dają spróbować psom policyjnym przeszukującym samochody na granicy. Dajesz mi tylko tyle, bym pragnęła więcej. To jeden z powodów, dla którego tak długo zwlekałam z tym, żeby od ciebie odejść. Drugim był tamten wepchnięty do ust pistolet.

Nie chciałam tego robić, ale zaplanowałam wszystko krok po kroku. Od dawna planowałam ten dzień.

Mój pierwszy dzień wolności.JEFFREY

Gdy parkuję przed domem po czterech dniach w trasie, od razu rzucają mi się w oczy trzy rzeczy.

Pierwsza: zamiast stać na swoim miejscu przy wewnętrznej prawej ścianie, kosze na śmieci nadal leżą rozrzucone przed drzwiami garażu, choć od ich opróżnienia minęły już dwa dni. Druga: zasłony w salonie są zaciągnięte, choć na zewnątrz jest jeszcze jasno, co oznacza, że nie były przesuwane od poprzedniego wieczora albo przez cały ten czas, gdy nie było mnie w domu. Trzecia: pomimo nisko położonego na niebie słońca, światła na werandzie są włączone. Wróć – jedno z nich jest włączone. Żarówka po prawej stronie jest przepalona, a jej szklana powierzchnia ciemna jak od sadzy. Można odnieść wrażenie, że ludzie, którzy tu mieszkają, nie zawracają sobie głowy wymienieniem jej, ale to nieprawda. Tylko jednej osobie z naszej dwójki to nie przeszkadza, a jest nią Sabine.

Zatrzymuję się. Pozbywam się negatywnych emocji. Koniec narzekań. To obietnica, którą złożyłem sam sobie. Dość tych kłótni.

Wyjmuję walizkę z bagażnika i wchodzę do domu.

– Sabine?

Stoję w absolutnym bezruchu, nasłuchując dobiegających z piętra dźwięków. Szumu prysznica, suszarki do włosów, muzyki albo telewizji, ale niczego nie słyszę. Wokół panuje tylko cisza.

Rzucam klucze na stolik obok grubej na siedem centymetrów sterty poczty.

– Sabine, jesteś tu? – wołam, zaglądając do dalszych pomieszczeń.

Wracam myślami do rozmowy telefonicznej, którą odbyliśmy wczesnym rankiem, i próbuję sobie przypomnieć, czy wspominała cokolwiek o tym, że wróci późno do domu. Nawet w najlepiej zorganizowanym dniu grafik Sabine potrafi być nieprzewidywalny, a ona nie zawsze pamięta, by zaktualizować nasz wspólny kalendarz.

Trajkotała przez bite dziesięć minut o prezentacji nowo nabytej nieruchomości, którą zaplanowała, o jakimś dopiero co wybudowanym architektonicznym koszmarku w północnej części miasta. Bez przerwy nawijała o przepięknej stolarce i krytym łupkiem dachu, przesuwanych drzwiach i podłodze z dębowych desek oraz całej masie innych szczegółów, które gówno mnie obchodziły, bo szedłem w pośpiechu przez lotnisko w Atlancie, by zdążyć na samolot, i bardzo możliwe, że wcale jej nie słuchałem. Paplanina Sabine była urzekająca na samym początku naszego związku, a ostatnimi czasy wywołuje u mnie niepohamowaną chęć ciśnięcia telefonu prosto do rzeki Arkansas, jedynie po to by się odciąć od niekończącej się gadaniny. Gdy tylko dotarłem do bramki i zorientowałem się, że pasażerowie wchodzą już na pokład, od razu się rozłączyłem.

Zerkam przez okno w stronę garażu. Nie ma w nim jej mercedesa. Wygląda na to, że zdążyłem wrócić do domu przed nią.

Wchodzę do kuchni, w której panuje totalny bajzel. W zlewie i na blacie stoją sterty brudnych naczyń. Na stole walają się gazety sprzed tygodnia, rozłożone niczym karty do gry. W wazonie pełnym mętnej, zielonej wody gniją na wpół uschnięte, opadłe róże. Sabine wie, jak bardzo nie znoszę wracać do domu, gdy w kuchni jest bałagan. Biorę do ręki miseczkę po płatkach śniadaniowych, w której resztki jej śniadania przykleiły się do porcelany niczym zaschnięte na kamień odpady nuklearne. Napełniam miseczkę wodą z kranu, gotując się z wściekłości.

Kosze na śmieci, brudna kuchnia, brak jakiegokolwiek liściku, w którym napisałaby, gdzie jest – to wszystko kara za coś, co zrobiłem. W pasywno-agresywny sposób Sabine daje mi do zrozumienia, że nadal jest o coś wściekła. Nie pamiętam nawet, o co się pokłóciliśmy. Pewnie o jakiś drobiazg, tak jak w przypadku pozostałych sprzeczek. Okruchy na kanapie, włosy w odpływie, kto zapomniał odebrać rzeczy z pralni albo wypił resztę soku pomarańczowego. Kompletne pierdoły, które nie powinny mieć znaczenia, ale w przypływie złości jakimś cudem zawsze mają.

Wyjmuję telefon z kieszeni i przewijam esemesy, będące skrawkami naszego przyziemnego, małżeńskiego życia.

Pamiętałeś o rachunku za światło?

Mikrofalówka znowu się popsuła.

Składam zamówienie na materiały biurowe, potrzebujesz czegoś?

Docieram do ostatniej wiadomości – i bingo. To właśnie jej szukałem.

Mam dzisiaj prezentację. Będę w domu przed 21.

Przez następne pół godziny sprzątam bałagan, którego narobiła Sabine. Wszystko, co nie trafia do zmywarki, ląduje w workach na śmieci, które wrzucam później do odpowiednich koszy po tym, jak ustawiłem je na swoim miejscu. Po wszystkim wnoszę walizkę na piętro.

Łóżko jest nieposłane. Część szafy z ubraniami Sabine przypomina chlew. Staram się zignorować chaos, który wszędzie po sobie zostawia: ciśnięte byle jak buty, koszulki z niewywiniętymi rękawami założone niechlujnie na koślawych, drucianych wieszakach. W niczym nie przypomina to schludnej, poukładanej zawartości szafy po mojej stronie. Czy naprawdę tak ciężko odłożyć rzeczy na swoje miejsce? Albo pogrupować ubrania według kolorów?

Dziesięć minut później, ubrany w spodenki, koszulkę i adidasy, pokonuję wściekłym sprintem ścieżkę na zachód wzdłuż rzeki. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie mam najłatwiejszego usposobienia i czasami ciężko ze mną wytrzymać. Sabine przypomina mi o tym częściej, niż jestem w stanie zliczyć. Nic nie poradzę na to, że mam swoje upodobania – umyty samochód, czysty dom, ciepły obiad, czekający na mnie po pracy. Sabine jest świetną kucharką, o ile praca nie pochłania większości jej czasu, co ostatnio dzieje się niemal bez przerwy. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz wróciłem wieczorem do domu, by móc rozkoszować się jednym z jej domowych posiłków, takich, których przygotowanie zajmuje niemal cały dzień. Dawno temu serwowała mi je w fartuszku i niczym więcej.

Poświęciłem mnóstwo czasu na rozmyślania, jak sprawić, byśmy wrócili do tego etapu w naszym związku. Do tego, jacy byliśmy seksowni, swobodni, zaskakujący. Zanim utknąłem w martwym punkcie w firmie zajmującej się zasobami ludzkimi, sprzedającej wadliwe oprogramowanie po zawyżonej cenie, którego nikt nie chce kupować. Zanim Sabine zrobiła licencję agenta nieruchomości, którą zlekceważyłem jako zwykłe hobby. Teraz, w dobrym miesiącu, jej pensja dwukrotnie przewyższa moją. Powiedziałbym jej, żeby to rzuciła, ale jeśli mam być szczery, to przyzwyczailiśmy się do lepszych pieniędzy. To jak przeprowadzka do domu z dodatkowym schowkiem – człowiek zawsze do czegoś go wykorzysta.

W naszym przypadku kasa sprawiła, że staliśmy się zbyt pewni siebie i aroganccy, topiąc znaczną część dochodów w dom, dwupoziomowe szkaradztwo ze zbyt małymi oknami i kruszącą się elewacją. Wnętrze było w jeszcze gorszym stanie. Tanie panele i wytarte dywany zachodzące na ściany i pokrywające schody.

„Jaja sobie robisz”, powiedziałem, gdy oprowadzała mnie po ciasnych, zatęchłych pokojach. Wnętrze wyglądało jak plan filmu porno z lat siedemdziesiątych. Jak uboga wersja Króliczków Playboya, w której w każdej chwili zza rogu mógł się wyłonić ubrany w znoszony szlafrok Hugh Hefner. Nie było opcji, żebyśmy tu zamieszkali.

Wtedy Sabine zaciągnęła mnie na werandę na tyłach domu, gdzie moim oczom ukazał się wspaniały widok na zapierającą dech w piersiach panoramę rzeki Arkansas. Sabine wszystko wykalkulowała: trzeba było wziąć kredyt na trzydzieści lat, zaciągnięty na podstawie szacowanej wartości nieruchomości po gruntownym remoncie. Jego suma zwaliła mnie z nóg. Kupiliśmy dom jeszcze tego samego dnia.

I tak oto staliśmy się właścicielami pięknego bungalowu w stylu rustykalnym nad rzeką, choć jako rodowici mieszkańcy Pine Bluff, miasteczka zaludnionego przez klasę robotniczą, wciśniętego pomiędzy farmy i fabryki, powinniśmy mieć więcej rozumu. Dom stoi po niewłaściwej stronie miasta i jest niczym zamek w porównaniu z dwupoziomowymi ruderami stojącymi po obu stronach ulicy. Żaden remont, bez względu na to jak rozległy, nie zmieni faktu, że w mieście nie ma zbyt wielu ludzi, którzy mogliby pozwolić sobie na jego kupno. Nigdy nie będziemy w stanie go sprzedać. Nasz dom nie tylko wychodzi na rzekę, ale wznosi się nad nią. Nurt wody znajduje się tak blisko, że drewniane schodki na tyłach pęcznieją wraz z każdą nagłą ulewą.

Chodzi o to, że praca Sabine, która na początku była drobnym, nic nieznaczącym zajęciem zapewniającym okazjonalny, dodatkowy dochód, stała się niezbędna.

Komórka brzęczy w kieszeni przy moim biodrze, więc zatrzymuję się na dróżce. Patrzę na ekran, a głęboko w moich trzewiach rozlewa się palące uczucie irytacji, gdy widzę, że to nie Sabine, tylko jej siostra. Odbieram połączenie, wypuszczając z ust krótkie, zdyszane oddechy.

– Cześć, Ingrid.

Powitanie jest chłodne i formalne, ponieważ taka jest moja relacja z Ingrid – chłodna i formalna. Wszystkich rzeczy, które uwielbiam w swojej żonie – kasztanowe włosy ze złocistymi refleksami, smukłe uda i wąska talia, pachnąca wanilią i cukrem skóra – w rażący sposób brakuje jej siostrze bliźniaczce. Ingrid jest niższa, korpulentna i mało atrakcyjna. W porównaniu do królowej balu Sabine, jest jak podpierająca ściany sierota. Jak stara chabeta stojąca obok klaczy czempionki. Ingrid nigdy nie miała żalu do siostry o to, że jest ładniejsza, ale gołym okiem widać, że ma żal do wszystkich, którzy zwracają na to uwagę.

– Próbuję dodzwonić się do Sabine – mówi Ingrid rozdrażnionym, nosowym głosem. – Rozmawiałeś z nią dzisiaj?

Po rzece płynie motorówka z ryczącym silnikiem, a ja czekam, aż zniknie w oddali.

– U mnie wszystko w porządku, Ingrid. Dzięki, że pytasz. Tak, rozmawiałem z nią, choć bardzo krótko, bo przez cały tydzień byłem na konferencji na Florydzie. Dopiero co wróciłem do domu, a ona ma prezentację nieruchomości. Próbowałaś dodzwonić się na jej komórkę?

Ingrid wydaje z siebie niski pomruk, coś w rodzaju dźwięku, po którym człowiek przewraca oczami.

– Oczywiście, że próbowałam, chyba z milion razy. Kiedy rozmawiałeś z nią po raz ostatni?

– Jakąś godzinę temu. – Kłamstwo wychodzi z moich ust w sposób automatyczny. Ingrid może wiedzieć, że dziś rano rzuciłem słuchawką w rozmowie z jej siostrą, ale na pewno nie usłyszy tego ode mnie. – Sabine mówiła, że wróci przed dziewiątą wieczorem, więc spróbuj wtedy. Tak czy inaczej, przekażę jej, że dzwoniłaś.

Z tymi słowami wciskam przycisk kończący rozmowę, podkręcam na maksa muzykę w słuchawkach i biegnę w stronę zachodzącego słońca.JEFFREY

Budzę się gwałtownie na kanapie, a kryształowa szklanka kołysząca się niebezpiecznie na moim brzuchu przechyla się, rozlewając swoją zawartość. Odsuwam się, chcąc uniknąć oblania, ale jest już za późno. Płyn zdążył wsiąknąć w materiał dżinsów i poduszki. Zmarnowałem sporo drogiego bourbona. Z przeciągłym jękiem zawodu odstawiam szklankę na podłogę, siadam na kanapie i próbuję wziąć się w garść.

Do połowy zjedzona pizza, którą zamówiłem na kolację, leży zimna i zastygnięta na stoliku kawowym. Zamykam pokrywę pudełka. Na ekranie wiszącego na ścianie telewizora migają obrazy palącego się domu i garstki osób w żółtych uniformach pod strumieniami lejącej się wody. Sięgam po pilota i wciskam guzik od programu telewizyjnego. Cyferki na górze ekranu pokazują, że jest już siedemnaście minut po jedenastej wieczorem.

Cholera. Gdy wyciągnąłem się na kanapie, była za kwadrans dziewiąta. Cztery dni w podróży i całodniowe konferencje wymęczyły mnie bardziej, niż sądziłem.

– Sabine?

Cisza. Możliwe, że śpi. Wyobrażam ją sobie w łóżku na piętrze, z długimi, jedwabistymi włosami rozsypanymi na poduszce, a w mojej piersi odzywa się znajomy palący ból. Dlaczego nie przyszła się przywitać? Dlaczego mnie nie obudziła?

Wyłączam telewizor i wstaję z kanapy.

Na dole panuje cisza, a w korytarzu nadal palą się światła. Wyłączam je w drodze do schodów, przystając na moment w drzwiach kuchni. Blat jest nieskazitelnie czysty, a trzy identyczne lampy wiszące nad wyspą rozświetlają wszystko złotym blaskiem. Sabine jest fleją, ale tak samo jak ja nienawidzi wyrzucać pieniędzy w błoto. Gdyby tu była i prześlizgnęła się obok mnie w drodze na piętro, wyłączyłaby światła.

Niepokój sprawia, że czuję ściskanie w klatce piersiowej.

Idę szybkim krokiem po chłodnych podłogowych płytkach i szarpnięciem otwieram drzwi do garażu, wyczuwając w powietrzu wyraźny zapach benzyny. Mój samochód stoi tam, gdzie go zaparkowałem. W miejscu auta Sabine widać tylko plamę z oleju na betonie. Moje serce przeszywa nagłe ukłucie bólu.

Pokonuję schody po dwa i trzy stopnie naraz, pędzę korytarzem i wpadam do sypialni, choć z góry wiem, co w niej zastanę. Nietknięta kołdra nadal leży na swoim miejscu, tak jak ją poprawiłem. Poduszki jedna na drugiej, nieruszone.

Łóżko jest puste.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: