Idealne małżeństwo - ebook
Idealne małżeństwo - ebook
Nie ma idealnych małżeństw. Są tylko doskonałe kłamstwa.
Małżeństwo Iris i Willa jest tak perfekcyjne, jak tylko może być. Wiodą szczęśliwe życie w pięknym domu w ekskluzywnej dzielnicy Atlanty, oboje spełniają się zawodowo i planują założenie rodziny. Gdy Will wylatuje w delegację, ginie po nim wszelki ślad. Dlaczego nie odbiera telefonu? I, co gorsze, dlaczego był na liście pasażerów samolotu, który się rozbił? Czas mija, a mąż nie daje znaku życia. Gdzie jest? Dlaczego kłamał? I czego jeszcze jej nie powiedział?
Nawet idealne małżeństwo ma swoją mroczną stronę.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8075-676-2 |
Rozmiar pliku: | 767 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Budzę się, gdy jakaś ręka łapie mnie w pasie i całą przyciąga do rozgrzanej od snu skóry. Wzdycham i wtulam się w znajome ciało mojego męża, dopasowuję plecy do jego przodu, wciągam jego ciepło. Will jest piecem, gdy śpi, a ja zawsze mam jakąś zimną część do ogrzania. Tego ranka są to stopy. Wkładam je między dwie ciepłe łydki.
– Masz lodowate palce u stóp. – Jego głos dudni w ciemnym pokoju, odgłosy we mnie wibrują. Po drugiej stronie zasłon w naszej sypialni nie ma jeszcze ranka – jest ta fioletowa chwila między dniem i nocą, jeszcze ponad pół godziny do budzika. – Zwisały z boku łóżka czy jak?
Dopiero mamy kwiecień, a marzec jeszcze nie poluzował swych mroźnych szponów. Przez ostatnie trzy dni z ołowianego nieba lał się deszcz, a zimny wiatr obniżał temperaturę do o wiele niższej niż średnia. Meteorolodzy przewidywali kolejny tydzień zimna, a Will jest jedyną osobą w Atlancie, która cieszy się z chłodu i otwiera szeroko okna. Jego wewnętrzny termostat jest zawsze ustawiony na gorąco.
– To dlatego, że upierasz się, żebyśmy spali w igloo. Chyba wszystkie moje kończyny mają już odmrożenia.
– Chodź tutaj. – Jego palce gładzą mój bok, dłoń przyciąga mnie jeszcze bliżej. – W takim razie musimy cię rozgrzać.
Leżymy przez chwilę w ciszy, obejmuje mnie w pasie, jego broda mieści się w zagłębieniu mojego ramienia. Od snu Will jest lepki i wilgotny, ale mam to gdzieś. Takimi chwilami rozkoszuję się najbardziej – to chwile, w których nasze serca i oddechy są zsynchronizowane. Chwile tak intymne jak uprawianie miłości.
– Jesteś moją ulubioną osobą na tej planecie – mruczy mi do ucha. Uśmiecham się. To właśnie te słowa wybraliśmy zamiast standardowego „kocham cię”, znaczą dla mnie też o wiele więcej. Za każdym razem, gdy padają z jego ust, są dla mnie niczym tajemnica. – Lubię cię najbardziej, zawsze będę cię lubić.
– Ty też jesteś moją ulubioną osobą.
Przyjaciółki zapewniają mnie, że więź, którą mam z własnym mężem, nie będzie trwać wiecznie. W pewnej chwili, mówią, tę zażyłość zmrozi ogień i nagle zacznę zauważać innych mężczyzn. Będę malować policzki i usta dla bezimiennych, pozbawionych twarzy nieznajomych, którzy nie są moim mężem, i będę sobie wyobrażać, że dotykają mnie w miejscach, do których dostęp ma tylko mąż. Moje przyjaciółki nazywają to swędzeniem po siedmiu latach, a ja nie potrafię sobie tego wyobrazić, ponieważ dzisiaj – po siedmiu latach i dniu – gdy dłoń Willa gładzi moją skórę, ja nadal pragnę tylko jego.
Zamykam oczy, jego dotyk wywołuje mrowienie, które mówi mi, że prawdopodobnie spóźnię się do pracy.
– Iris? – szepcze.
– Hmmm?
– Zapomniałem wymienić filtry w klimatyzacji.
Otwieram oczy.
– Co?
– Powiedziałem, że zapomniałem wymienić filtry w klimatyzacji.
Śmieję się.
– Tak właśnie mi się wydawało.
Will jest genialnym informatykiem z lekkim zespołem nadpobudliwości psychoruchowej, a jego mózg jest tak pełen faktów i informacji, że zawsze zapomina o małych rzeczach… ale z reguły nie podczas seksu. Przypisuję to niezwykle pracowitemu czasowi w pracy w połączeniu z tym, że wyjeżdża na trzydniową konferencję na Florydzie, więc jego lista rzeczy do zrobienia jest dziś dłuższa niż zwykle.
– Możesz to zrobić w ten weekend, kiedy wrócisz.
– A co, jeśli wcześniej się ociepli?
– Nie powinno. A nawet jeśli, to jestem pewna, że filtry wytrzymają kilka dni.
– A twój samochód będzie prawdopodobnie wymagał wymiany oleju. Kiedy włączałaś klimatyzację po raz ostatni?
– Nie wiem.
Ja i Will podzieliliśmy obowiązki domowe zgodnie z płcią. Samochody i utrzymanie domu to jego działka, gotowanie i sprzątanie – moja. Żadne z nas nie myśli zbytnio o podziale pracy. Studia nauczyły mnie być feministką, ale małżeństwo nauczyło mnie być praktyczną. Robienie lasagne jest o wiele przyjemniejsze niż czyszczenie rynien.
– Sprawdź rachunki od konserwacji, dobrze? Są w schowku.
– No dobrze. Ale o co chodzi z tymi nagłymi wszystkimi zadaniami? Już się mną znudziłeś?
Z tyłu głowy czuję jego szeroki uśmiech.
– Może to właśnie to, co we wszystkich książkach o ciąży nazywa się wiciem gniazda.
Na myśl o tym, co robimy – co może już zrobiliśmy – radość wybucha w mojej piersi. Odwracam się do niego.
– Nie mogę być w ciąży. Oficjalnie staramy się dopiero od niecałych dwudziestu czterech godzin.
Wczoraj wieczorem raz przed kolacją i dwa razy po. Może trochę przesadziliśmy podczas naszej pierwszej oficjalnej sesji robienia dziecka, ale na swoją obronę mamy fakt, że to była nasza rocznica, a Will jest przesadnie ambitny.
Jego oczy błyszczą od samozadowolenia. Gdyby między naszymi ciałami było miejsce, by uderzył się w pierś, z pewnością by to uczynił.
– Jestem pewien, że moi faceci świetnie pływają. Pewnie już jesteś w ciąży.
– Wątpię – odpowiadam, chociaż jego słowa sprawiają, że lekko zaczyna mi się kręcić w głowie. W naszym związku to Will jest tym praktycznym – osobą, która stara się myśleć racjonalnie i nie wykazuje radosnego optymizmu labradora tak jak ja. Nie mówię mu, że zrobiłam już wszystkie obliczenia. Że dokładnie przeanalizowałam mój cykl, wyliczyłam dni od ostatniej miesiączki, wprowadziłam wszystko do aplikacji w telefonie i że ma rację. Równie dobrze mogę już być w ciąży.
– Na siódmą rocznicę większość ludzi daje wełnę albo miedź. Ty dałeś mi spermę.
Uśmiecha się, ale w taki nerwowy sposób. Ma taką minę zawsze, gdy uczynił coś, czego może nie powinien był robić.
– Nie tylko to.
– Will…
W zeszłym roku, pod jego naciskiem, utopiliśmy wszystkie nasze oszczędności i znaczną część naszych miesięcznych dochodów w hipotece, która zasadniczo sprawiła, że nie mamy wiele więcej niż nasz dom. Och, ale jaki to dom! Nasz wymarzony wiktoriański dom, z trzema sypialniami, na cichej ulicy w Inman Park, z szerokim gankiem z przodu i oryginalnymi drewnianymi wykończeniami. Weszliśmy tam i od razu wiedzieliśmy, że musimy go mieć, nawet jeśli to oznaczało, że w przewidywalnej przyszłości połowa pomieszczeń będzie stała pusta. Teraz miała być rocznica bez prezentów.
– Wiem, wiem, wiem, ale nie mogłem się powstrzymać. Chciałem kupić ci coś wyjątkowego. Coś, żebyś już zawsze pamiętała tę chwilę, nawet jeśli nadal będzie nas tylko dwoje. – Odwraca się, włącza światło i z szuflady od swojej strony łóżka wyciąga małe czerwone pudełko. Wręcza mi je z nieśmiałym uśmiechem. – Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy.
Nawet ja jestem w stanie poznać Cartiera Nie możemy pozwolić sobie nawet na kupienie drobinki kurzu w tym sklepie. Gdy nie otwieram pudełka, Will podnosi wieczko. Widzę trzy połączone ze sobą kółka, na jednym z nich połyskują rzędy malutkich brylancików.
– To potrójny pierścień. Różowy pasek oznacza miłość, żółty wierność, a biały przyjaźń. Spodobała mi się symbolika – ty, ja i nasze przyszłe dziecko. – Mrugam, żeby powstrzymać łzy, a Will podnosi palcem moją brodę i zmusza mnie, bym na niego spojrzała. – O co chodzi? Nie podoba ci się?
Przejeżdżam palcem po białych kamieniach, połyskujących na tle różowej skóry. Prawda jest taka, że Will nie mógłby lepiej wybrać. Pierścionek jest prosty, wyrafinowany i czarujący. Wybrałabym dokładnie taki sam. Gdybyśmy mieli do wydania całe pieniądze tego świata. Których nie mamy.
A mimo wszystko pragnę tego pierścionka bardziej, niż powinnam – nie dlatego, że jest piękny czy drogi, lecz dlatego, że wybrał go Will.
– Jest cudowny, ale… – Kręcę głową. – Za drogi. Nie stać nas na niego.
– Nie, nie jest za drogi. Nie dla matki mojego przyszłego dziecka. – Wyjmuje pierścionek z pudełka i wsuwa mi go na palec. Pierścionek jest zimny, ciężki i idealnie pasuje, obejmuje palec pod kostką, tak jakby został zrobiony specjalnie na moją dłoń. – Daj mi małą dziewczynkę, która będzie wyglądać tak samo jak ty.
Wpatruję się w równiny i zagłębienia jego twarzy, przyglądając się wszystkim moim ulubionym miejscom. Cienka blizna, która przecina jego lewą brew. Ten guzek na grzbiecie jego nosa. Szeroka, kwadratowa szczęka i mięsiste usta, zapraszające do pocałunku. Ma zaspane oczy i potargane włosy, na brodzie pojawił się drapiący zarost. Ze wszystkich jego przyzwyczajeń i nastrojów, ze wszystkich jego twarzy, jakie dane mi było poznać, najbardziej go kocham go takim, jakim jest teraz: uroczy, o miękkim sercu i pomięty.
Uśmiecham się do niego przez łzy.
– A co, jeśli to będzie chłopiec?
– To będziemy pracować tak długo, aż urodzisz mi moją dziewczynkę. – Całuje mnie długo i przeciągle. – Podoba ci się ten pierścionek?
– Jest cudowny. – Obejmuję go za szyję, brylanciki połyskują ponad jego ramieniem. – Jest idealny tak jak ty.
Szczerzy zęby.
– Może wiesz, zanim wyjadę, powinniśmy jeszcze poćwiczyć.
– Masz lot za trzy godziny.
Ale on już całuje moją szyję, a jego dłoń zsuwa się niżej i niżej.
– No i?
– Pada deszcz. Na ulicach będzie naprawdę kiepsko.
Kładzie mnie na plecach, przyciska moje ciało do łóżka.
– W takim razie lepiej się pośpieszmy.