Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ignacy Krasicki: życie i dzieła - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ignacy Krasicki: życie i dzieła - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 286 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Na­ród, któ­ry chce roz­wi­jać się, nie może żyć tyl­ko te­raź­niej­szo­ścią. Gdy­by­śmy nic wię­cej nie zna­li prócz wy­pad­ków dni bie­żą­cych, by­li­by­śmy krót­ko­wi­dza­mi, błą­ka­li­by­śmy się, jak ten, któ­ry­by się zna­lazł w le­sie w środ­ku dro­gi, a nie wie­dział, ani skąd wy­szedł, ani ile już uszedł, ja­kie trud­no­ści już zmógł, ja­kie go jesz­cze cze­ka­ją. Jed­nost­ka, po­czu­wa­ją­ca się do obo­wiąz­ków wo­bec spo­łe­czeń­stwa, musi znać prze­szłość, te dro­gi, któ­re­mi na­ród kro­czył, lu­dzi, któ­rzy mu wy­rę­by­wa­li go­ściń­ce do śmia­łe­go po­dą­ża­nia na­przód, tem bar­dziej zaś lu­dzi, któ­rzy za­wra­ca­li swe spo­łe­czeń­stwo z dro­gi myl­nej, a kie­ro­wa­li na ścież­ki nowe, wio­dą­ce nie­chyb­nie do celu. Jed­nym z ta­kich przo­dow­ni­ków w stu­le­ciu ośm­na­stem, w do­bie, kie­dy tra­ci­li­śmy po­łać po po­ła­ci zie­mi i szli na łup ob­cych, był Igna­cy Kra­sic­ki. Po­zna­jąc jego dzie­ła, po­zna­je­my Pol­skę z cza­sów Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta, jej ży­cie, jej oby­cza­je, le­piej może, niż z dzieł hi­sto­ry­ków, a rów­no­cze­śnie do­wia­du­je­my się, ja­kich rad udzie­lał ten czło­wiek, bar­dzo trzeź­wy, swe­mu spo­łe­czeń­stwu, by je dźwi­gnąć z nie­mo­cy. Czy­tać go więc war­to i po­trze­ba, tem bar­dziej, że pi­sał nie tyl­ko mą­drze ale i z wdzię­kiem. Cza­sem – zda­je się pra­wie – nas, dzi­siej­sze po­ko­le­nie, miał na my­śli, bo też nie wszyst­kie wady, choć je trze­bił bez li­to­ści, znik­nę­ły w spo­łe­czeń­stwie, któ­re­go był sy­nem. Po­zo­sta­wił dzieł wie­le – był pi­sa­rzem bar­dzo płod­nym. Za­zna­jo­mi­my się z naj­cen­niej­sze­mi.

I.

Lata dzie­cię­ce Kra­sic­kie­go. – Cza­sy sa­skie. – Upa­dek szkol­nic­twa. – Kra­sic­ki w kol­le­gium je­zu­ic­kiem. – God­no­ści ko­ściel­ne. – Po­byt w Rzy­mie. – Przy­jaźń z Po­nia­tow­skim i jej owo­ce. – Nie­chęć do dzia­łań po­li­tycz­nych. – Kra­sic­ki pod­da­nym pru­skim. – – W He­ils­ber­gu.

Uro­dził się Igna­cy Kra­sic­ki za pa­no­wa­nia Au­gu­sta III. Sasa, w r. 1735, w Du­biec­ku, dzie­dzicz­nem mia­stecz­ku sta­ro­żyt­ne­go rodu Kra­sic­kich, za­szczy­co­ne­go ty­tu­łem hra­biow­skim. Du­biec­ko leży w zie­mi sa­noc­kiej nad brze­giem Sanu, w oko­li­cy gó­rzy­stej, bar­dzo pięk­nej. Kto z ob­cych tu przy­bę­dzie, do­zna­je uczu­cia, jak gdy­by za­wi­tał do kra­iny po­go­dy i spo­ko­ju. Po­noś cha­rak­ter miej­sco­wo­ści, w któ­rej upły­wa na­sze dzie­ciń­stwo, po­zo­sta­wia trwa­ły ślad na na­szem uspo­so­bie­niu. Kra­sic­ki był­by do­wo­dem, że ci, co tak mnie­ma­ją, nie mylą się; rów­no­wa­ga, po­go­da du­szy, to – jak oba­czy­my – zna­mio­na jego ży­cia we­wnętrz­ne­go bar­dzo wy­bit­ne.

Nie bo­ry­kał się też za mło­du z bie­da, ży­cie pły­nę­ło mu gład­ko. Choć ro­dzeń­stwa miał sze­ścio­ro (czte­rech bra­ci i dwie sio­stry), oj­ciec, kasz­te­lan chełm­ski, nie ma­gnat wpraw­dzie, ale wła­ści­ciel znacz­nych po­sia­dło­ści, mógł do­star­czyć dzie­ciom wszyst­kie­go, cze­go po­trze­bo­wa­ły, zwłasz­cza, że o ,ho­nor domu dbał bar­dzo. Mat­ka Igna­ce­go, ko­bie­ta aniel­sko do­bra, wpa­ja­ła w dzie­ci za­sa­dy re­li­gij­ne, uczy­ła je źyć po bo­że­mu. Czem była dla nich, mó­wią nam sło­wa Kra­sic­kie­go po jej śmier­ci, że nie o nią, ale do niej mo­dlić się na­le­ży. Więc też przy­pu­ścić wol­no, że w domu Kra­sic­kich ży­cie pły­nę­ło in­nym try­bem, niż w więk­szo­ści ów­cze­snych dwo­rów, że za­cho­wa­ły się tam jesz­cze cno­ty sta­ro­pol­skie, ską­di­nąd wy­gna­ne.

Były to bo­wiem cza­sy „ma­ska­ra­dy, za­pust­nej swa­wo­li”. Mimo klę­ski po­li­tycz­ne (na­rzu­ce­nie nam kró­la przez obce mo­car­stwo, przed­tem ogra­ni­cze­nie licz­by wojsk), ba­wio­no się hucz­nie, ra­czo­no ob­fi­cie, kie­li­chów nie ża­ło­wa­no. „Kie­dy go­spo­darz – pi­sze świa­dek tych cza­sów – wy­mie­nił (na uczcie) pierw­sze zdro­wie, jaki taki brał się do

Wi­dok ogro­du w Du­biec­ku. (We­dług ry­sun­ku Anny z Kra­sic­kich Cha­rzow­skiej).

swe­go kie­li­cha i tym­że spo­so­bem pił zdro­wie wszyst­kich, któ­rych go­spo­darz. Więc gdy ra­zem wszy­scy jed­ni dru­gich zdro­wie pili, ro­bił się ha­łas do ko­ściel­ne­go po­dob­ny, tak, iż je­den dru­gie­go nie sły­szał i nie ro­zu­miał… Po tej pierw­szej ce­re­mo­nii była pau­za jaką chwi­lę; je­dli i po­pi­ja­li z ma­łych kie­lisz­ków aż do dru­gie­go da­nia, lubo to nie wszę­dzie, bo wiel­cy pi­ja­cy, nie cze­ka­jąc na dru­gie da­nie, ka­za­li da­wać wiel­kie kie­li­chy jesz­cze przy pierw­szem.. itd. Pito na umor, do nie­przy­tom­no­ści, jak­by za­pić chcia­no su­mie­nie, wstyd, uczci­wość. „Kto nie mógł wy­star­czyć zdro­wiem pi­jań­stwu, wy­pę­dza­li go ja­ko­by dla sła­be­go zdro­wia nie­god­ne­go tak dziel­nej kom­pa­nii”.

Roz­wiel­moż­ni­ły się z jed­nej stro­ny py­cha nad­mier­na, z dru­giej słu­żal­stwo, za­ni­ka­ło po­czu­cie tego, co się go­dzi, a co nie go­dzi, sko­ro i przedaj­ność po­czę­ła się sze­rzyć, o nie­rzą­dzie zaś, bez­myśl­no­ści nie ma co i mó­wić, boć to prze­cie rów­no­znacz­nik doby sa­skiej. Tra­dy­cy­ami lep­szych cza­sów – wśród war­stwy szla­chec­kiej – żyło je­dy­nie za­moż­ne zie­miań­stwo, i z jego to łona wy­szli pra­wie wszy­scy ci, co się przy­czy­ni­li do od­ro­dze­nia du­cha na­ro­du. Wy­szedł i Kra­sic­ki.

Aże­by ma­jąt­ku nie roz­drab­niać, prze­zna­czył pan kasz­te­lan chełm­ski, w po­ro­zu­mie­niu z krew­ny­mi, aż czte­rech sy­nów, mię­dzy nimi Igna­ce­go, do sta­nu du­chow­ne­go. Taki był zwy­czaj ów­cze­sny, nie­do­bry za­pew­ne, bo cóż war­te ka­płań­stwo bez praw­dzi­we­go po­wo­ła­nia, ale kasz­te­lan szedł za przy­kła­dem in­nych.

Na­uki od­by­wał Igna­cy zra­zu w domu ro­dzi­ciel­skim, po­tem u pani Wa­pow­skiej i na dwo­rze ciot­ki swej Sa­pie­ży­ny, wresz­cie od­da­no go do szko­ły pu­blicz­nej we Lwo­wie, mia­no­wi­cie do kol­le­gium je­zu­ic­kie­go (uży­wa­ją­ce­go ty­tu­łu aka­de­mii).

W ja­kim sta­nie znaj­do­wa­ło się szkol­nic­two za cza­sów sa­skich, wia­do­mo po­wszech­nie. Nie roz­wi­ja­no w szko­łach umy­słów, lecz ra­czej za­ciem­nia­no je przez zmu­sza­nie do bez­myśl­ne­go ku­cia. W do­dat­ku przy­ję­to głu­pią, bar­ba­rzyń­ską za­sa­dę, że „tego tyl­ko uczeń na­uczy się, co się na nim wy­bi­je”. Więc bito z prze­ko­na­nia i za byle co, po­wy­my­śla­no roz­ma­ite na­rzę­dzia do bi­cia. Uczo­no zaś obok wie­lu rze­czy bądz nie­po­trzeb­nych bądź na­wet szko­dli­wych tak­że sztu­ki pi­sa­nia i wy­gła­sza­nia pa­ne­gi­ry­ków, t… j… po­chwał prze­sad­nych na cześć roz­ma­itych do­stoj­ni­ków. Co wię­cej wy­cho­dzi­ły dru­kiem prze­pi­sy, jak się ta­kie pa­ne­gi­ry­ki ukła­da. I tak, je­że­li na­przy­kład do­stoj­nik po­cho­dził z rodu za­moż­ne­go i do­szedł szyb­ko do god­no­ści, na­le­ża­ło za­zna- czyć, że z bo­gactw nie był dum­ny, a po­wo­dze­nie za­wdzię­czał nie­zwy­kłym zdol­no­ściom, je­że­li zaś wy­szedł z rodu nie opły­wa­ją­ce­go w do­stat­ki i w póz'nym do­pie­ro wie­ku zdo­był zna­cze­nie, na­le­ża­ło uwy­dat­nić, że sam so­bie wszyst­ka za­wdzię­czał, a nie za­bły­snął ry­chło, bo się przyj­mo­wa­niu do­sto­jeństw opie­rał i t… d… – choć­by to wszyst­ko było nie­praw­dą. Uczo­no więc w ten spo­sób od razu trzech rze­czy brzyd­kich: kłam­stwa, uni­żo­no­ści – i jesz­cze na­pu­szy­sto­ści, bo po­chwa­ły te trze­ba było wy­gła­szać w spo­sób szum­ny, dzi­wacz­ny, po­słu­gi­wać się w nich nie­zwy­kłe­mi ze­sta­wie-

Gmach kol­le­gium 00. Je­zu­itów we Lwo­wie.

nia­mi, po­rów­na­nia­mi i, o ile moż­no­ści, mó­wić tak, by nie ła­two było mó­wią­ce­go zro­zu­mieć. Gę­sto wy­pa­da­ło prze­pla­tać mowę czy pi­smo wy­ra­za­mi i zda­nia­mi ła­ciń­skie­mi, lub choć­by z ła­ci­ny wzię­te­mi.

Zda­je się jed­nak, że w za­kła­dzie na­uko­wym, do któ­re­go od­da­no Kra­sic­kie­go, po­wiał już nowy duch pod wpły­wem zba­wien­nych re­form wiel­kie­go Ko­nar­skie­go, któ­ry w za­ło­żo­nej przez się szko­le w r. 1740 za­bro­nił bez­myśl­ne­go ku­cia na pa­mięć, bi­cia, po­wpro­wa­dzał nowe po­ży­tecz­ne przed­mio­ty, uczył obo­wiąz­ko­wo­ści, pa­try­oty­zi­mu

W pro­gra­mie re­for­my kol­le­gium je­zu­ic­kie­go z roku 1749 czy­ta­my już o tem, że ce­lem szko­ły ma być „wy­ro­bie­nie mło­dzie­ży na mę­żów kie­dyś ko­ścio­ło­wi, rze­czy­po­spo­li­tej i do­bru pu­blicz­ne­mu po­ży­tecz­nych”, że na­le­ży za­zna­ja­miać wy­cho­wan­ków z usta­wa­mi i ustro­jem po­li­tycz­nym oj­czy­zny, „któ­rej mi­łość aby nad wszel­ką pry­wa­tę prze­kła­da­li, usil­nie za­le­cać im na­le­ży”. Wo­gó­le po­le­cał pro­gram wpa­jać w mło­dzież cno­ty oby­wa­tel­skie, a obrzy­dzać jej wszyst­ko, co kazi pra­we­go Po­la­ka. Je­że­li pięk­ne sło­wa pro­gra­mu wpro­wa­dzo­no istot­nie w kol­le­gium w czyn, w ta­kim ra­zie nie tyl­ko w domu ro­dzi­ciel­skim, ale i w szko­le Kra­sic­ki od­dy­chał zdrow­szem po­wie­trzem, ani­że­li ogrom­na więk­szość współ­cze­snych.

W szes­na­stym roku ży­cia zo­stał Igna­cy sie­ro­tą, bo­wiem w roku 1751 umarł kasz­te­lan chełm­ski, ale dzieć­mi za­opie­ko­wa­li się ma­jęt­ni i wpły­wo­wi krew­ni, naj­pierw ks. bi­skup Mi­chał Ku­nic­ki, po­tem, po tego śmier­ci, ma­gnat, „kró­lik Rusi”, wo­je­wo­da ki­jow­ski Fran­ci­szek Sa­le­zy Po­toc­ki. Ma­jąc ta­kie­go pro­tek­to­ra, sam po­to­mek rodu zna­ko­mi­te­go, otrzy­my­wał Kra­sic­ki, choć jesz­cze bez świę­ceń ka­płań­skich – jak to się wów­czas dzia­ło – roz­ma­ite god­no­ści du­chow­ne. Ks. bi­skup Czar­to­ry­ski ob­da­rzył go ty­tu­łem ka­no­ni­ka po­znań­skie­go, w dwu­dzie­stym pierw­szym roku ży­cia do­stał Kra­sic­ki ka­no­nię ki­jow­ską, dwa­dzie­ścia dwa lata li­czył, kie­dy był już rów­nież ka­no­ni­kiem prze­my­skim. Wnet też zo­stał pro­bosz­czem ka­te­dry prze­my­skiej dzię­ki pre­zen­cie Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta Po­nia­tow­skie­go, wów­czas sta­ro­sty prze­my­skie­go. Zy­ski­wał roz­głos ka­za­nia­mi, a jed­no z ka­zań, wy­gło­szo­ne w Ber­dy­czo­wie pod­czas ko­ro­na­cyi ob­ra­zu Naj­święt­szej Pan­ny, prze­cho­wa­ło się do na­szych cza­sów.

Ma­jąc lat 23, wy­je­chał kasz­te­la­nic-ka­no­nik do Rzy­mu na dal­sze na­uki i dla za­wią­za­nia sto­sun­ków, wspie­ra­ny fun­du­sza­mi przez ro­dzi­nę i przez moż­ne­go opie­ku­na. Fun­du­szów trze­ba było, bo Kra­sic­ki by­wał w to­wa­rzy­stwach świet­nych, więc wy­dat­ki miał znacz­ne. Ale też ob­ra­ca­jąc się w ko­łach do­bo­ro­wych, nie tyl­ko kształ­cił ro­zum, ale rów­nież na­bie­rał wy­twor­no­ści, tej szla­chet­nej ogła­dy to­wa­rzy­skiej, któ­ra jed­na umy­sły i zy­sku­je życz­li­wość ludz­ką. Nie­za­wod­nie po­to­mek rodu ary­sto­kra­tycz­ne­go, spo­krew­nio­ny z dwo­ra­mi ma­gnac­ki­mi, po­znał spo­so­by ob­co­wa­nia z ludź­mi już w domu, Rzym jed­nak, sto­li­ca świa­ta, wiel­kie zbio­ro­wi­sko umy­słów naj­wy­kwint­niej­szych, okra­szał sto­sun­ki to­wa­rzy­skie wdzię­kiem, któ­re­go nie zna­no na­wet na dwo­rach „kró­li­ków” pol­skich w cza­sach sa­skich.

W wy­nu­rze­niach, ja­kich wra­żeń do­zna­wał na wi­dok bez­cen­nych skar­bów Rzy­mu, dzieł sztu­ki, świą­tyń, ruin, był Kra­sic­ki ską­py, pi­sał jed­nak w li­ście do opie­ku­na, że wo­bec oglą­da­nych pa­mią­tek „resz­ta wi­dzia­ne­go w ży­ciu” musi mu się wy­da­wać „ma­lucz­ką”. Wo­gó­le zaś, mimo że czas upły­wał mu roz­kosz­nie, tę­sk­nił za Pol­ską. W za­du­mę jed­nak, broń Boże, nie wpa­dał, w li­stach do ro­dzi­ny spo­ty­ka­my się z żar­ta­mi, z dow­ci­pa­mi. Los zresz­tą sprzy­jał kasz­te­la­ni­co­wi – do pia­sto­wa­nych do­sto­jeństw ko­ściel­nych przy­by­ła w cza­sie po­by­tu w Rzy­mie god­ność ko-ad­ju­to­ra (po­moc­ni­ka) opac­twa wą­choc­kie­go.

Po trzy­let­nim po­by­cie w sto­li­cy chrze­ści­jań­stwa po­wró­cił Kra­sic­ki do Pol­ski. Przy do­ko­na­nym przez mat­kę po­dzia­le ma­jąt­ku ro­dzin­ne­go otrzy­mał trzy wio­ski i 3.900 złp… rocz­nie z dóbr du­biec­kich, a że obok tego miał do­cho­dy z be­ne­fi­cy­ów ko­ściel­nych, więc mógł pro­wa­dzić ży­cie bar­dzo wy­god­ne bez po­trze­by li­cze­nia się z gro­szem. W bie­dzie, wśród trosk znik­nę­ła­by może ta po­go­da du­szy, któ­rą Kra­sic­ki przy­niósł z sobą na świat, w do­stat­kach swo­bo­da umy­słu nie za­tra­ci­ła się, a dow­cip, żar­to­bli­wość mo­gły się roz­wi­jać i po­tę­go­wać. Lgnę­li też lu­dzie do mło­de­go, pięk­ne­go pra­ła­ta, po­dzi­wia­li jego wy­twor­ność, olśnie­ni byli jego uprzej­mo­ścią, za­chwy­ca­li się ele­ganc­ki­mi dow­ci­pa­mi. Los zaś nie prze­stał i nadal opie­ko­wać się tem dziec­kiem szczę­ścia. W cza­sie bez­kró­le­wia, po śmier­ci Au­gu­sta III., Kra­sic­ki przy­był do War­sza­wy i wów­czas, jako spo­krew­nio­ny z Po­toc­ki­mi, wszedł w bliż­sze sto­sun­ki z Ł zw. par­tya sa­ską, któ­ra po­pie­ra­ła na tron pol­ski elek­to­ra sa­skie­go Fry­de­ry­ka Chry­sty­ana, co wię­cej zo­stał

Ks. Igna­cy Kra­sic­ki.

(Ze zbio­rów Wol­skie­go).

Sta­ni­sła­wa Po­nia­tow­skie­go. Wi­docz­nie jed­nak ksiądz pra­łat nie roz­go­rzał by­najm­niej na­mięt­no­ścią stron­ni­czą, sko­ro rów­no­cze­śnie zwią­zał się ser­decz­ną przy­jaź­nią wła­śnie ze Sta­ni­sła­wem Po­nia­tow­skim. Że dwaj ci lu­dzie po bliż­szem na­wet se­kre­ta­rzem pry­ma­sa Łu­bień­skie­go, jed­ne­go z prze-wódz­ców sa­skie­go stron­nic­twa, ko­re­spon­do­wał w spra­wie elek­cyi z opie­ku­nem swym, wo­je­wo­dą ru­skim, i na­wza­jem od nie­go od­bie­rał in­struk­cya. Stron­nic­two sa­skie było prze­ciw­ne wy­bo­ro­wi kró­la „Pia­sta”, a w szcze­gól­no­ści po­zna­niu się mu­sie­li znaj­do­wać przy­jem­ność we wza­jem­nem ob­co­wa­niu, ni­ko­go zdzi­wić nie może. Łą­czy­ły ich upodo­ba­nia, wy­twor­no­ści dow­cip, zna­jo­mość świa­ta, wro­dzo­na do­broć, a za­pew­ne i my­śli o po­trze­bie wal­ki z ciem­no­tą, po­pra­wy sto­sun­ków. To też gdy Po­nia­tow­ski za­siadł w r. 1764 na tro­nie pol­skim, mia­no­wał Kra­sic­kie­go swym ka­pe­la­nem, a w dzień ko­ro­na­cyi, 25 li­sto­pa­da, wy­gło­sił Kra­sic­ki ka­za­nie, w któ­rem, za­po­mniaw­szy o swej nie­daw­nej przy­na­leż­no­ści do prze­ciw­ne­go stron­nic­twa, win­szo­wał go­rą­co Sta­ni­sła­wo­wi Au­gu­sto­wi, że stał się „oj­cem po­wszech­nym”, „opie­ku­nem pod­da­nych”. Wy­ra­ził na­dzie­ję, że te­raz, z na­sta­niem no­wych rzą­dów, „moc­ny nad sła­bym prze­wo­dzić usta­nie”, że wszy­scy sku­pią się oko­ło kró­la, bo wzgląd ua szczę­ście ogó­łu każe „po­rząd­ku szu­kać”, a po­rząd­ku bez „udzie­le­nia wła­dzy” kró­lo­wi nie bę­dzie. Wy­stą­pił więc Kra­sic­ki w ka­za­niu tem jako zwo­len­nik re­for­my, pod­kre­ślał po­trze­bę wzmoc­nie­nia wła­dzy kró­lew­skiej. Król są­dził, że po­tra­fi użyć swe­go ka­pe­la­na do dzia­łań po­li­tycz­nych, i dla­te­go pra­gnął uczy­nić go oso­bi­sto­ścią wy­bit­ną, wpły­wo­wą. Wy­sta­rał mu się o pro­bo­stwo mo­ści­skie, o po­sa­dę ku­sto­sza ka­te­dry lwow­skiej, wy­warł na­cisk, by go jako ku­sto­sza ob­ra­no de­pu­ta­tem na try­bu­nał ko­ron­ny (1765), a w tym­że roku za wpły­wem kró­la otrzy­mał Kra­sic­ki no­mi­na­cyę na pre­zy­den­ta (du­chow­ne­go) try­bu­na­łu ma­ło­pol­skie­go w Lu­bli­nie.

Przy­znać trze­ba, że na sta­no­wi­sku tem oka­zał się pra­cow­ni­kiem zna­ko­mi­tym. Nie tyl­ko nie szczę­dził sił i tru­du, ale dbał o bez­względ­ną bez­stron­ność, a prze­ciw nad­uży­ciom wy­stę­po­wał su­ro­wo. Po­trze­ba zaś było tego w cza­sach, kie­dy pra­wie wszyst­ko moż­na było zro­bić pro­tek­cyą lub pie­niądz­mi. Ob­raz­ki z try­bu­na­łu znaj­dzie­my póź­niej w jed­nem z dzieł Kra­sic­kie­go.

Jak­kol­wiek prze­wod­ni­cze­nie w try­bu­na­le było za­szczy­tem nie­ma­łym, Sta­ni­sław Au­gust nie po­prze­stał na­tem od­zna­cze­niu swe­go ka­pe­la­na; ulu­bie­niec kró­lew­ski miał za­siąść na ka­te­drze bi­sku­piej, by wpływ jego mógł być tem po­tęż­niej­szy. Żad­na ze sto­lic bi­sku­pich nie była wpraw­dzie wol­na, ale w War­mii w He­ils­ber­gu bi­sku­pem był wów­czas sta­rzec prze­szło siedm­dzie­się­cio­let­ni Gra­bow­ski, król więc po­sta­no­wił wy­ro­bić Kra­sic­kie­mu ko­adju-to­ryę l) bi­skup­stwa war­miń­skie­go, aże­by po śmier­ci Gra­bow­skie­go mógł tem ła­twiej za­jąć opróż­nio­ne miej­sce. Trud­no­ści było spo­ro. Przedew­szyst­kiem bi­skup Gra­bow­ski miał wła­sne­go kan­dy­da­ta na ko­adju­to­ra, na­stęp­nie bi­skup war­miń­ski mu­siał po­sia­dać oby­wa­tel­stwo pru­skie, a mógł zo­stać bi­sku­pem (czy ko­adju­to­rem) tyl­ko ka­no­nik ka­pi­tu­ły war­miń­skiej. Gra­bow­skie­go zdo­łał król po­zy­skać, oby­wa­tel­stwo pru­skie Kra­sic­kie­mu wy­ro­bił, a po­nie­waż ka­no­nii wol­nej wów­czas nie było, skło­nił jed­ne­go z ka­no­ni­ków do ustą­pie­nia za od­szko­do­wa­niem pie­nięż­nem, i w paź­dzier­ni­ku 1766 Kra­sic­ki ob­ra­ny zo­stał przez ka­pi­tu­łę ko­adju­to­rem. Wtem w grud­niu umarł bi­skup Gra­bow­ski, sto­li­ca war­miń­ska zo­sta­ła opróż­nio­na. I oto, po­nad wszel­kie ocze­ki­wa­nie, w roku 1766 Kra­sic­ki, li­cząc trzy­dzie­ści je­den lat ży­cia, wy­świę­co­ny zo­stał na bi­sku­pa. Do­daj­my, że rów­no­cze­śnie jako bi­skup zo­stał se­na­to­rem, otrzy­mał (jak każ­dy bi­skup war­miń­ski) ty­tuł księ­cia, w dy­ece­zyi swo­jej miał wła­dzę nie­tyl­ko ko­ściel­ną, ale i po­li­tycz­ną, a rocz­ny do­chód jego wy­no­sił 400.000 zł… p. Zna­cze­niem, do­sto­jeń­stwem, ma­jąt­kiem sta­nął istot­nie te­raz w rzę­dzie pierw­szych osób w Pol­sce.

Zwią­za­ny sto­sun­ka­mi z kró­lem, z dwo­rem, nie spie­szył się z wy­jaz­dem do He­ils­ber­gu. Zaj­rzał do swej sto­li­cy do­pie­ro po kil­ku mie­sią­cach, ale na czas krót­ki, na­glo­ny do po­wro­tu przez kró­la, któ­ry są­dził, że bę­dzie miał te­raz w Kra­sic­kim po­moc­ni­ka. Cho­dzi­ło Sta­ni­sła­wo­wi Au­gu­sto­wi o to, by Kra­sic­ki sta­nął na cze­le stron­nic­twa kró­lew­skie­go, po­pie­rał jego po­li­ty­kę, ura­biał dla niej opi­nię. Na­zwi­sko, do­sto­jeń­stwo wy­so­kie, do­cho­dy znacz­ne – wie­dział o tem do­brze – dzia­ła­ją za­wsze na lu­dzi, a ele-gan­cya, nie­zwy­kła wy­twor­ność w obej­ściu mło­de­go bi­sku­pa po­win­na była pod­bić ser­ca na­wet nie­chęt­nych. Kra­sic­kie­mu -

1) Ko­adju­tor bi­sku­pa, tyle co po­moc­nik, za­stęp­ca.

istot­nie nic nie bra­kło, by ode­grać wy­bit­ną, zna­czą­cą rolę po­li­tycz­ną, i Sta­ni­sław Au­gust znał się na lu­dziach, gdy wła­śnie Kra­sic­kie­go chciał uczy­nić jed­nym z prze-wódz­ców swej par­tyi. A ra­czej nie znał się – nie po­wi­nien był li­czyć na nie­go. Mło­dy bi­skup miał wszel­kie dane, by od­zna­czyć się w dzia­ła­niach po­li­tycz­nych, z wy­jąt­kiem jed­nej: nie był wca­le po­li­ty­kiem. I nie­tyl­ko nie miał do po­li­ty­ki zmy­słu, ale jej nie lu­bił, chcia­ło­by się po­wie­dzieć: nie uzna­wał. Czy to moż­li­we? czy w tych cza­sach smut­nych, groź­nych do­bry Po­lak mógł usu­wać się od za­gad­nień bie­żą­cych, zwią­za­nych z lo­sa­mi kra­ju? Wi­docz­ne, że moż­li­we, sko­ro tak było. Kra­sic­ki oj­czy­znę ko­chał, dla kró­la ży­wił uczu­cia ser­decz­ne, po­pra­wy sto­sun­ków pra­gnął, tyl­ko do dzia­ła­nia nie był stwo­rzo­ny. A może i nie bar­dzo wie­rzył, by mógł dzia­łać sku­tecz­nie? Może też po­li­ty­ce kró­lew­skiej śle­po nie ufał? Nie od­po­wie­my na te py­ta­nia, dość, że od czyn­nej roli usu­wał się zręcz­nie, sto­sun­ków z kró­lem nie zry­wał, ale zo­bo­wią­zać się do ni­cze­go nie chciał i osta­tecz­nie, choć se­na­tor Rze­czy­po­spo­li­tej, nie za­wa­żył wpły­wem swo­im na lo­sach kra­ju ani w smut­nych cza­sach za­wią­za­nej przez po­sła ro­syj­skie­go Rep­ni­na kon­fe­de­ra­cyi ra­dom­skiej (1767), ani wów­czas, gdy se­na­to­rów pol­skich, sprze­ci­wia­ją­cych się woli ca­ro­wej, żoł­nie­rze mo­skiew­scy wy­wo­zi­li do Ka­łu­gi, ani wte­dy, gdy prze­ciw jaw­ne­mu gwał­to­wi po­rwał się na­ród do bro­ni i utwo­rzył… kon­fe­de­ra­cyę bar­ską (1768). W cza­sie tym wy­je­chał na­wet Kra­sic­ki do Pa­ry­ża. Wie­my, że kon­fe­de­ra­ci ule­gli prze­mo­cy. Osła­bie­nie zu­peł­ne Pol­ski, sku­tek czte­ro­let­niej woj­ny, było dla tych, któ­rzy na to osła­bie­nie cze­ka­li, zna­ko­mi­tą spo­sob­no­ścią do za­gar­nię­cia czę­ści ziem pol­skich.

W r. 1772 w Pe­ters­bur­gu pod­pi­sa­ny zo­stał akt pierw­sze­go roz­bio­ru. Ro­sya za­bra­ła Bia­łą Ruś po Dniepr i Dźwi­nę i Inf­lan­ty, Au­strya Ruś Czer­wo­ną i część Ma­ło­pol­ski, król pru­ski Fry­de­ryk II. Pru­sy kró­lew­skie i War­mię. Bi­skup Kra­sic­ki stał się od­tąd pod­da­nym kró­la pru­skie­go.

I prze­niósł się do sto­li­cy swo­jej w He­ils­ber­gu. Co czuł wów­czas, co my­ślał? Czy roz­pa­czał, czy ręce ła­mał? Że cios, któ­ry ugo­dził w oj­czy­znę, wstrzą­snąć nim mu­siał, to nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, ale na ze­wnątrz tego Kra­sic­ki nie po­ka­zał. Za­pew­ne nie chciał po­ka­zać. Są na­tu­ry, któ­re żal, ból ukry­wa­ją, aby ich nie po­są­dza­no o sła­bość i aże­by nie być dla dru­gich wi­do­wi­skiem. Kra­sic­ki na­le­żał do ta­kich na­tur. Fry­de­ryk II. nie do­znał tej przy­jem­no­ści, by mógł doj­rzeć na twa­rzy bi­sku­pa war­miń­skie­go smu­tek czy roz­pacz. Zresz­tą Kra­sic­ki, jak i inni z współ­cze­snych, pa­trzeć mógł na za­bór jako na nie­szczę­ście chwi­lo­we, do po­we­to­wa­nia. Stra­ci­ła była prze­cie Pol­ska Ka­mie­niec Po­dol­ski, a od­zy­ska­ła go, stra­ci­ła już raz (w XIII. wie­ku) i War­mię, a ode­bra­ła ją za Ka­zi­mie­rza Ja­giel­loń­czy­ka. Co oręż zdo­bę­dzie, moż­na orę­żem od­zy­skać, byle mocy we­wnętrz­nej nie bra­kło, byle od­ro­dzić się du­cho­wo. I tej pra­cy nad od­ro­dze­niem mo­ral­nem na­ro­du wła­śnie po­świę­ci Kra­sic­ki swe ży­cie.

Kto­by jed­nak wy­obra­żał so­bie Kra­sic­kie­go w owych cza­sach jako mę­dr­ca za­du­ma­ne­go nad spo­so­ba­mi ra­to­wa­nia du­szy na­ro­du, ten rów­nież po­my­lił­by się bar­dzo. Że my­ślał nad spra­wa­mi waż­ne­mi, na to mamy do­wo­dy, że przy­tem rów­no­cze­śnie po­tra­fił roz­ko­szo­wać się wi­do­kiem pięk­nej na­tu­ry, znaj­do­wać upodo­ba­nie w mi­łem to­wa­rzy­stwie, bły­snąć na­wet dow­ci­pem, na to znów po­zo­sta­wił do­wód sam Kra­sic­ki w li­ście z He­ils­ber­ga, pi­sa­nym do sio­stry, na poły pro­zą, na poły wier­szem.

Pa­łac bi­sku­pi w He­ils­ber­gu, wła­ści­wie ob­szer­ny za­mek, zbu­do­wa­li i za­miesz­ki­wa­li on­giś Krzy­ża­cy. Kra­sic­ki w li­ście opi­su­je owe izby skle­pio­ne, basz­ty, wie­że i gan­ki sta­ro­świec­kie, po­dziw bu­dzą­ce, ale do­da­je, że w czem in­nem ob­ja­wił się „istot­ny spo­sób my­śle­nia” za­ło­ży­cie­li za­mczy­ska, mia­no­wi­cie

„Sta­row­ni o do­stat­ki, zbiór ja­dła, na­po­jów, Wię­cej piw­nic, spi­chle­rzów mie­li, niż po­ko­jów”.

Po­wia­da, że mu do­brze w tym zam­ku i nie za­zdro­ści

Igna­cy Kra­sic­ki. 2

na­wet naj­więk­szym z po­śród wiel­kich zmar­łych ja­kich­kol­wiek cza­sów:

„Wiel­cy! cóż z tego? ja im nie za­zdrosz­czę, Byli, ja je­stem. Śpię, piję i ja­dam;

Prze­bio­rę mia­rę, więc się i prze­posz­czę, I zno­wu we­sół jem, piję i ga­dam…

Dzień upły­wa mu na prze­chadz­ce po ogro­dzie pa­ła­co­wym, na po­ga­węd­ce z do­bra­nem to­wa­rzy­stwem, na pra­cy w bi­blio­te­ce, a

„Gdy się zbie­ra ku za­cho­du, Idą dru­dzy do ogro­du, A ja w pole mię­dzy zbo­że, Tam, gdy w bróź­dzie się po­ło­żę, Słu­cham, jak pta­szę­ta nucą, Jak się go­dzą, jak się kłó­cą.

Rosa pada, czas się chło­dzi, Zo­rze ga­sną, księ­życ wscho­dzi".

„Słod­ka” to pora, naj­mil­sza z dnia ca­łe­go.

Tyle Kra­sic­ki w li­ście tym o so­bie. Ani sło­wa o tem, jak go­dzi obo­wiąz­ki Po­la­ka z obo­wiąz­ka­mi pod­da­ne­go pru­skie­go, czy, pa­trząc na pa­łac bi­sku­pi, nie po­my­śli, że He­ils­berg już nic w Pol­sce leży, że tam w tych mu­rach re­zy­do­wa­li kie­dyś Ho­zy­usz, Kro­mer?… Smut­ku, przy­gnę­bie­nia ani śla­du. Zna­mię to po­ko­le­nia, a w szcze­gól­no­ści Kra­sic­kie­go. Tego typu lu­dzie, co ksią­żę-bi­skup, po­tra­fią uśmie­chać się iro­nicz­nie, szy­dzić, obu­rzyć się wresz­cie, ża­lić się nie będą. Je­śli zaś na­wet wy­po­wie­dzą, co ich boli, to pod prze­no­śnią, jak­by nie o so­bie mó­wi­li, lecz o kimś trze­cim, jak­by się bali, by ich któś nie po­są­dził o czu­łost­ko­wość. Zna­my ta­kich lu­dzi, nic brak ich i dzi­siaj. Za­zwy­czaj po­są­dza się ich o brak ser­ca i za­zwy­czaj – nie­słusz­nie.

II.

Pra­ca Kra­sic­kie­go w cza­so­pi­śmie „Mo­ni­to­rze”. – Po­ema­ty żar­to­bli­we: sze­idos pie­śni dzie­sięć, Mo­na­cho­ma­chia, An­ti­mo­na­cho­ma­chia.

List do sio­stry nie był pierw­szym utwo­rem li­te­rac­kim Kra­sic­kie­go. Pró­bo­wał sił swych już przed­tem, bar­dzo wie­le zaś dru­ko­wał w „Mo­ni­to­rze”, cza­so­pi­śmie, któ­re wy­cho­dzi­ło w War­sza­wie od r. 1765 z po­cząt­ku raz, po­źniej dwa razy ty­go­dnio­wo. Po­świę­co­ne było to pi­smo po­pra­wie ży­cia i sto­sun­ków (w owych cza­sach zbu­dzi­ła się już była myśl re­for­my spo­łecz­nej i po­li­tycz­nej), kar­cił więc „Mo­ni­tor” wady na­ro­do­we, prze­są­dy, żą­dał zmian w spo­so­bie wy­cho­wy­wa­nia, po­ru­szał spra­wę ludu i miesz­czan i t… d., a wszyst­ko w spo­sób żywy, zaj­mu­ją­cy, bio­rąc wzór z po­dob­ne­go pi­sma an­giel­skie­go. Owoż Kra­sic­ki „ któ­ry był wo­gó­le bar­dzo gor­li­wym współ­pra­cow­ni­kiem „Mo­ni­to­ra”, za­peł­nił cały tom zr. 1772 wła­sny­mi ar­ty­ku­ła­mi, bądź ory­gi­nal­ny­mi, bądź tłu­ma­czo­ny­mi. Wte­dy r kie­dy w spo­sób lek­ki opi­sy­wał próż­nia­cze swe, my­śleć­by moż­na, ży­cie w He­ils­ber­gu, po­świę­co­ne ja­ko­by tyl­ko wy­go­dom i przy­jem­no­ściom, wte­dy wła­śnie pra­co­wał bar­dzo gor­li­wie i wy­trwa­le i dru­ko­wał sze­reg roz­praw o obo­wiąz­kach czło­wie­ka wo­bec Boga, o po­trze­bie mi­ło­ści bliź­nie­go, o ko­niecz­no­ści i spo­so­bach wy­ra­bia­nia w so­bie cno­ty szcze­ro­ści, umiar­ko­wa­nia, oszczęd­no­ści, ośmie­szał zaś mar­no­traw­stwo, pi­jań­stwo, ob­łu­dę, nie­uczci­wość, wo­łał o na­le­ży­te speł­nia­nie obo­wiąz­ków przez urzęd­ni­ków pu­blicz­nych i t… d. Sło­wem ten czło­wiek ele­ganc­ki, uśmiech­nię­ty, po­go­dzo­ny zu­peł­nie – jak­by się zda­wa­ło – z lo­sem, pra­co­wał naj­szcze­rzej, z po­dzi­wu god­nym za­pa­łem nad prze­kształ­ce­niem we­wnętrz­nem na­ro­du, mnie­ma­jąc słusz­nie, że re­for­mę po­czy­nać trze­ba od pod­wa­lin, od wy­ko­rze­nie­nia wad, na­ło­gów, grze­chów, któ­re spro­wa­dzi­ły roz­kład, nie­moc i klę­skę. I dziś z tych ar­ty­ku­łów Kra­sic­kie­go wie­le sko­rzy­stać­by moż­na, cóż wów­czas, gdy roz­wiel­moż­nio­ne było zło, a su­mie­nia ludz­kie mil­cza­ły.

Cza­sem zaś, mnie­mać­by moż­na, cho­dzi­ło Kra­sic­kie­mu tyl­ko o wy­wo­ła­nie śmie­chu, tym­cza­sem, gdy czy­ta­my utwór uważ­nie, spo­strze­ga­my, że Kra­sic­ki chciał ba­wić czy­tel­ni­ka (i sam się ba­wił), ale rów­no­cze­śnie po­trą­cał o za­gad­nie­nia by­najm­niej nie bła­he. Weź­my do rąk pierw­szy więk­szych roz­mia­rów po­emat księ­dza bi­sku­pa p… t. My­sze­idos pie­śni dzie­sięć (wyd. w r. 1775). Treść za­baw­na, na­wet tro­chę dzi­wacz­na: wal­ka my­szy i szczu­rów z ko­ta­mi, król Po­piel za­ko­cha­ny zra­zu w ro­dzic my­sim, a po­tem po­pie­ra­ją­cy ple­mię ko­cie, za co przez za­stę­py my­szy i szczu­rów okrut­nie po­gry­zio­ny i po­żar­ty, strasz­na śmierć kota Fi­lu­sia i jego ża­ło­sne po­grze­ba­nie i t… d. Oto sto­ją już na­prze­ciw sie­bie wa­lecz­ne roty: ko­ta­mi prze­wo­dzi słyn­ny ko­cur Mru­czy­sław, pisz­czą­cy­mi zaś puł­ka­mi my­szy i szczu­rów sam król (ogo­nia­sty) Gry­zo­mir:

Nie tak mno­go­ścią strasz­ny, jak wy­bo­rem, Mru­czy­sław swo­je ani­mu­je 1) koty. Wzy­wa do sła­wy i punk­tu ho­no­rem Wzbu­dza pod­da­nych-do wo­jen­nej cno­ty. Gry­zo­mir wza­jem, tym­że idąc to­rem, Swym wo­jow­ni­kom do­da­je ocho­ty. Z obu stron, sko­ro dane tyl­ko ha­sło, Ko­cie i my­sze woj­sko ra­zem wrza­sło.

Miau­czą­cych ko­tów prze­raź­li­wa wrza­wa. Szczu­rów od­waż­nych pisk sły­chać ocho­czy.

–-

1) do­da­je im duch;!…

Po­bo­jo­wi­sko okry­wa ku­rza­wa, Gę­stym tu­ma­nem wo­jow­ni­ków mro­czy, Wzma­ga się co­raz bi­twa strasz­na, krwa­wa, A po­to­ka­mi krwi zie­mia się bro­czy; Za­miast kunsz­tow­nej z sta­li ar­ma­tu­ry 1), Broń stron obu­dwóch: zęby i pa­zu­ry.

Na czem po­le­ga tu dow­cip? Oto na­tem, że o rze­czy nie­praw­do­po­dob­nej, a gdy­by na­wet, przy­pu­ść­my, moż­li­wej, to bar­dzo bła­hej, au­tor opo­wia­da w spo­sób po­waż­ny, jak gdy­by sam był prze­ję­ty rolą dziel­ne­go Mru­czy­sła­wa, jak gdy­by i jego uno­sił za­pał na myśl o wrza­sku ko­cie­go i my­sie­go woj­ska. I au­tor za­wsze jest tak po­zor­nie po­waż­ny. Na­wet, gdy kpi w naj­lep­sze, robi minę fi­lo­zo­fa, wy­gła­sza­ją­ce­go wznio­słe praw­dy. Ar­mia szczu­rza i my­sia (w tym pierw­szym boju) roz­pró­szo­na, Gry­zo­mir pa­trzy z prze­ra­że­niem na roz­syp­kę swych szy­ków,

„A czu­jąc, że go los okrop­ny cze­ka, Gdy nada­rem­nie łaje, pro­si, woła Przy­najm­niej żeby szli za jego śla­dem, Sam do uciecz­ki naj­pierw­szym przy­kła­dem.

Dziel­naż to prze­cie rzecz mo­nar­chów czy­ny! Sko­ro król uciekł, wszy­scy za nim w nogi. Każ­dy do swo­jej po­spie­sza kra­iny…"

„Dziel­naż to prze­cie rzecz mo­nar­chów czy­ny…” Wszak­że wi­dzi­my, któż­by wąt­pił? Jak nad­zwy­czaj­nie prze cie po­skut­ko­wał przy­kład dany przez Jego Kró­lew­ską Mość…

Żar­to­bli­we po­ema­ty opi­so­we zna­ne były od­daw­na: w sta­ro­żyt­nej Gre­cyi (tam ist­niał po­emat o woj­nie szczu­rów z ża­ba­mi), póź­niej we Wło­szech, za cza­sów Kra­sic­kie­go we Fran­cyi. W jed­nych z tych po­ema­tów cho­dzi­ło tyl­ko o wy­wo­ła­nie śmie­chu, w in­nych o schło­sta­nie ja­kiejś wady, na­wet o wpły­nię­cie na po­pra­wę oby­cza­jów ja­kie­goś sta­nu. Kra­sic­ki tak­że po­łą­czył za­baw­ne z poży -

1) uzbro­je­nia.

tecz­nem. Wpraw­dzie trud­no zgo­dzie się na do­my­sły, ja­ko­by Po­piel miał przed­sta­wiać Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta, my­szy – Po­la­ków, koty – Mo­ska­li, Mru­czy­sław – po­sła ro­syj­skie­go Rep­ni­na i t… d., ale nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że, pi­sząc tę epo­pe­ję my­sią, Kra­sic­ki od cza­su do cza­su do­ty­kał współ­cze­snych sto­sun­ków pol­skich. 1 tak, przed­sta­wia­jąc ob­ra­dy se­na­tu my­sio-szczu­rze­go (w pie­śni dru­giej), miał z pew­no­ścią na my­śli po­dzie­lo­ny na wro­gie stron­nic­twa se­nat pol­ski, a rada wo­jen­na na dwo­rze kró­la Po­pie­la – toć to sej­my Rze­czy­po­spo­li­tej. Człon­ko­wie rady za­bie­ra­ją głos:

Róż­nią się w ra­dzie, i nie bez przy­czy­ny. Pod­skar­bi gani kanc­le­rzo­we zda­nie, Kanc­lerz w mar­szał­ku wy­naj­du­je winy, Het­ma­ni ra­dzą spiesz­ne wo­jo­wa­nie, Trwa wrza­wa wię­cej jak czte­ry go­dzi­ny. Tam­ten, aże­by da­rem­nie nie sie­dział, Chwa­li, lub gani, co dru­gi po­wie­dział.

Przy­cho­dzi zbie­rać wota 1) roz­strze­la­ne, Aże­by wie­dzieć, co skon­klu­do­wa­li2). Na wzór umy­słów zda­nia po­mie­sza­ne: Po­ka­za­ło się, iż dar­mo ga­da­li.

„Nie bez przy­czy­ny” róż­nią się w ra­dzie, pew­no, bo kanc­lerz jest oso­bi­stym nie­przy­ja­cie­lem mar­szał­ka, a pod­skar­bi kanc­le­rza, i nic ura­dzi­li nic, bo nie szło im o rzecz, ale o sie­bie, wy­mo­wą po­pi­sy­wać się chcie­li, zwal­czać swych prze­ciw­ni­ków. Gorz­ka, ale nie­ste­ty za­słu­żo­na sa­ty­ra. Istot­nie „waż­ne” były przy­czy­ny usta­wicz­nej nie­zgo­dy i bez­płod­no­ści ob­rad…

A gdy trze­ba było zna­leźć wi­no­waj­cę, zna­cho­dzo­no go bez tru­du. Któż był wi­nien wszyst­kim nie­po­wo­dze­niom pły­ną­cym z anar­chii? Ma­gna­ci? szlach­ta? ma­łost­ko­wość prze­wódz­ców lub głu­po­ta? Gdzież tam – król!

–-

1) gło­sy.

2) do ja­kie­go do­szli wnio­sku.

„Cięż­ka rzecz do­stać pod­da­nych życz­li­wych, Zra­ża pod­le­głość pra­wo roz­ka­za­nia. Już się prze­bra­ło na słu­gach po­czci­wych, Sama nie­rów­ność wstrę­tem od ko­cha­nia.

Pan wszyst­kim wi­nien, wszyst­kim w od­po­wie­dzi: Dla­cze­góż wi­nien? bo naj­wy­żej sie­dzi".

Do­praw­dy w tym żar­to­bli­wym po­ema­cie tyle jest roz­sia­nych my­śli mą­drych, uwag traf­nych, głę­bo­kich na­wet, że nie dzi­wi nas zna­le­zie­nie w nim zwrot­ki po­świę­co­nej naj­wznio­ślej­sze­mu z uczuć ziem­skich: mi­ło­ści oj­czy­zny:

„Świę­ta mi­ło­ści ko­cha­nej oj­czy­zny, Czu­ją cię tyl­ko umy­sły po­czci­we! Dla cie­bie zja­dłe sma­ku­ją tru­ci­zny, Dla cie­bie wię­zy, pęta nie ze­lży­we! Kształ­cisz ka­lec­two przez chwa­leb­ne bli­zny, Gnieź­dzisz w umy­śle roz­ko­sze praw­dzi­we! Byle cię moż­na wspo­módz, byle wspie­rać, Nie żal żyć w nę­dzy, nie żal i umie­rać!”

Dziś, po pło­mien­nych unie­sie­niach Mic­kie­wi­cza i in­nych wiel­kich po­etów, któ­rzy pra­gnę­li Pol­skę „dźwi­gnąć, uszczę­śli­wić”, „za­dzi­wić” nią świat cały, zwrot­ka ta wy­dać się nam może nie­co chłod­ną, ale każ­de po­ko­le­nie in­a­czej wy­ra­ża swe uczu­cia, a go­ręt­sze­go wy­ra­zu mi­ło­ści Pol­ski nie­ma w ca­łej po­ezyi ośm­na­ste­go wie­ku. To też nic dziw­ne­go, że zwrot­ki tej uczo­no się współ­cze­śnie na pa­mięć, śpie­wa­no ją, a w szko­le kor­pu­su ka­de­tów pol­skich była ona umiesz­czo­na na kar­cie w miej­scu dla wszyst­kich wi­docz­nem, jako ha­sło, jako wy­zna­nie wia­ry mło­dzie­ży. Za­po­mnia­no o niej wów­czas do­pie­ro, gdy le­gio­ny za­nu­ci­ły pieśń nową: marsz, marsz Dą­brow­ski…

W „My­sze­idzie”, choć po­ema­tu tego wca­le nie za­li­cza­my do naj­pięk­niej­szych utwo­rów Kra­sic­kie­go, au­tor wy­po­wie­dział się do­sko­na­le: uśmie­chał się, iro­ni­zo­wał, pra­wił dow­ci­py, zgrab­ne, cza­sem do­sko­na­łe („Mimo wszyst­kie na­szej płci za­le­ty, My rzą­dzim świa­tem, a nami ko­bie­ty"), a rów­no­cze­śnie wtrą­cał zda­nia o spra­wach bar­dzo waż­nych, da­wał karm do roz­wa­żań o za­gad­nie­niach po­li­tycz­nych, spo­łecz­nych, mo­ral­nych. Czy lek­ka sza­ta była po­zo­rem tyl­ko, za­chę­tą dla czy­tel­ni­ków? Z pew­no­ścią nie. Ksią­żę bi­skup był – wi­dzie­li­śmy to – z na­tu­ry skłon­ny do we­so­ło­ści, lu­bił ele­ganc­ki żart, chęt­nie po­chwy­ty­wał śmiesz­nost­ki, nie prze­szka­dza­ło mu to jed­nak i sa­me­mu zaj­mo­wać się tem, co ob­cho­dzić mu­sia­ło pra­we­go Po­la­ka i oby­wa­te­la, i dru­gich uczyć ich obo­wiąz­ków.

Zna­cze­nie My­sze­idy po­le­ga jed­nak może mniej na tre­ści a wię­cej na for­mie, na kształ­cie ze­wnętrz­nym. Po wier­szy­dłach z cza­sów sa­skich, po pierw­szych nie za­wsze udat­nych pró­bach z doby sta­ni­sła­wow­skiej, ję­zyk My­sze­idy żywy, pe­łen ja­sno­ści, pro­sto­ty, cza­sem pra­wie wy­twor­ny, był taką no­wo­ścią, że wy­da­wać się mógł nie­mal ob­ja­wie­niem nie­zna­ne­go pięk­na. Wy­kształ­cił Kra­sic­ki mowę swą na wzo­rach fran­cu­skich – wszy­scy pi­sa­rze ów­cze­śni w Pol­sce wpa­try­wa­li sic we Fran­cyę jako w na­uczy­ciel­kę ro­zu­mu i pięk­na – ale za­słu­gą jego po­zo­sta­nie, że z na­uki tak do­brze sko­rzy­stał. Ze­rwał z sa­ską na­pu­szy­sto­ścią, ozdob­no­ścią prze­sad­ną, z gma­twa­ni­ną my­śli, z mie­sza­niem słów ob­cych, a dał cac­ko na­tu­ral­no­ści, przej­rzy­sto­ści. Praw­da, w szes­na­stym wie­ku pi­sa­no pol­sz­czy­zną prze­pięk­ną, mie­li­śmy prze­cie Ko­cha­now­skie­go, a w siedm­na­stym Po­toc­ki roz­le­wał wprost nie­prze­bra­ne skar­by barw­no­ści, tę­ży­zny ję­zy­ka, ale o Ko­cha­now­skim v. la­ta­mi pra­wie za­po­mnia­no, a Po­toc­kie­go wspa­nia­ła „Woj­na cho­cim­ska” nie była zna­na. A i o tem pa­mię­tać na­le­ży, że na­wet u naj­więk­szych po­przed­ni­ków Kra­sic­kie­go nie było tej lek­ko­ści, ele­gan­cyi, swo­bo­dy, kto­rą on do­pie­ro wniósł do pi­śmien­nic­twa. Jak pięk­ny zaś jest ję­zyk, tak i wiersz gład­ki, hez za­rzu­tu. Czy­ta­my też My­sze­idę dziś jesz­cze na­wet, hez za­chwy­tu oczy­wi­ście, ale z przy­jem­no­ścią.

My­sze­ida nie była je­dy­nym żar­to­bli­wym po­ema­tem

Kra­sic­kie­go, owszem ry­chło po niej (zda­je się w r. 1778) wy­dał au­tor nowy utwór żar­to­bli­wy p. 1. Mona cho­inach ia, t… j… woj­na mni­chów.

Po woj­nie my­szy z ko­ta­mi woj­na Kar­me­li­tów z Do­mi­ni­ka­na­mi!… Nie lę­kaj­my się, wal­ka wca­le nie krwa­wa, nie pad­nie w „Mo­na­cho­ma­chii” nikt na pla­cu boju, broń zresz­tą, któ­rą się tam wal­czy, nie za­bi­ja, są to tyl­ko sło­wa, a w bra­ku słów księ­gi, mo­gą­ce co naj­wy­żej guza na­bić, i nie krew się leje, lecz wino… Ta­kie po­ema­ty, jak wspo­mnie­li­śmy już, były mod­ne we Fran­cyi, je­den z au­to­rów fran­cu­skich przed­sta­wiał wal­kę ka­no­ni­ka ze słu­gą ko­ściel­nym. Kra­sic­ki po­szedł w tym wy­pad­ku za modą. Chciał wy­śmiać złych, nie speł­nia­ją­cych obo­wiąz­ków za­kon­ni­ków, a przez wpro­wa­dze­nie ty­pów bu­dzą­cych we­so­łość uba­wić czy­tel­ni­ka i – rów­no­cze­śnie – wpły­nąć na po­pra­wę tych, któ­rych „boje” opie­wał. Tak przy­najm­niej sarn gło­sił:

„I śmiech nie­kie­dy może być na­uką, Kie­dy się z przy­war, nie z osób na­trzą­sa, I żart, dow­cip­ną przy­pra­wio­ny sztu­ką, Zba­wien­ny, kie­dy szczy­pie, a nie kąsa…tt

Czy wła­ści­wą ob­rał dro­gę, je­śli mu cho­dzi­ło o „na­ukę?” Dziś trud­no so­bie na­wet wy­obra­zić, by do­stoj­nik ko­ściel­ny, bi­skup, „na­trzą­sał się” z za­kon­ni­ków, choć­by spo­sób ich ży­cia wy­ma­gał po­pra­wy. Ale inne to były cza­sy, i, co dziś wy­wo­ła­ło­by zdu­mie­nie, to wów­czas po­czy­ta­no tyl­ko za nie­wła­ści­wość. Kra­sic­ki sam, kie­dy pi­sał po­emat, nie wi­dział tej nie­wła­ści­wo­ści. Zwra­ca­jąc się ja­ko­by do księ­dza prze­ora, koń­czy po­emat:

„Czy­taj i po­zwól: niech czy­ta­ją twoi,

Niech się z nich każ­dy nie­win­nie roz­śmie­je,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: